Materiał autorstwa Mariusza Rokickiego / Stopklatka.Pl.
W kinie trwa rewolucja komputerowa. To dzięki niej obraz z ekranu oszałamia i ukazuje świat inaczej. Oto krótka historia efektów specjalnych pióra specjalisty.
Filmy oglądam nałogowo. Wybieram spontanicznie, często nawet nie zaglądając do recenzji. Z przyjemnością i uwagą oglądam filmy niosące przekaz. Powodujące, że chociaż przez chwilę inaczej patrzę na świat, który mnie otacza. Jednak równie chętnie oglądam i te, w których cienka fabuła wypełnia krótkie pauzy pomiędzy sekwencjami pościgów i eksplozji. Dlatego w moim prywatnym rankingu dobrych filmów znajduje się "Miasto Boga" i... "Pearl Harbor". Obie te produkcje oglądam z odmiennych powodów: coś dla duszy i coś dla ciała. Wśród recenzentów oraz wszelkiej maści wyznawców X Muzy jako sztuki wyższej właśnie ta druga kategoria filmów budzi najwięcej kontrowersji. Tymczasem rozpowszechnione w dzisiejszym kinie efekty specjalne przeżywają swój rozkwit. Jak szacuje Donald Levy z Sony Pictures - Hollywood wydaje rokrocznie ok. 500 mln USD na efekty specjalne, z czego większość idzie na technologie cyfrowe. Jest to więcej niż w Stanach Zjednoczonych przeznacza się na badania naukowe.
Już w 1958 roku Ray Harryhausen użył poklatkowej animacji postaci w "Siódmej podróży Sinbada". Ta prosta w zamyśle technika z dużym powodzeniem stosowana była w wielu późniejszych produkcjach. Na jej użycie zdecydował się m.in. John Guillermin w remake'u "King Konga" z 1976, gdzie postać tytułowego bohatera była animowana właśnie poklatkowo. Większość efektów z tej epoki przypomina trik sceniczny "smoke and mirror"s polegający na tym, że obraz z projektora wyświetlany jest na zadymionej scenie, tworząc iluzję pojawiających się obiektów lub postaci. Szczytem możliwości technicznych były wtedy celuloidowe wycinanki, czyli pierwsze multiekspozycje, polegające na składaniu wielu obrazów w jeden (np. "Afera Thomasa Crowna", 1968). Efekty animacji poklatkowej i pierwsze kompozycje obrazu uzyskiwane na kopiarkach optycznych przez wielokrotne wybiórcze naświetlanie negatywu były preludium do tego, co miało nastąpić w 1977 roku.
Data premiery "Gwiezdnych wojen" pozostanie punktem zwrotnym w kinie światowym. Jak na owe czasy jakość i ilość efektów specjalnych oszałamiała. Było to wydarzenie bezprecedensowe. Firma George'a Lucasa - ILM (Industrial Light and Magic), która stworzyła całość efektów w tym filmie, zrobiła coś więcej. Stworzyła nową gałąź przemysłu filmowego. Co więcej, "Gwiezdne wojny" udowodniły, że na filmach efektowych można zarabiać duże pieniądze. Rok 1977 to swoisty Big Bang współczesnego kina. Pokazano nam rzeczy, które do tej pory mogliśmy sobie jedynie wyobrażać. Większość efektów wizualnych bazowała tu na miniaturach. Wykorzystano zjawisko postrzegania skali i odniesienia, by zobrazować niemożliwe do sfilmowania scenerie.
Innym wielkim osiągnięciem z zastosowaniem miniatur była produkcja "Łowcy androidów" (1982) Ridleya Scotta. Futurystyczna wizja miasta przyszłości robi wrażenie mimo upływu dwóch dekad. Ale osiągnięcia artystów spod znaku dłuta, nożyka i kartonu nie mogły zatrzymać rewolucji, jaką niosły ze sobą ciągi zerojedynkowe. Mowa oczywiście o komputerze i digitalizacji.
Binarna rzeczywistość
W 1982 roku na ekrany kin wszedł "Tron" Stevena Lisbergera, film, który posługiwał się mało zrozumiałymi wtedy pojęciami "haker" czy" program komputerowy". Pomimo prostej fabuły, zestawienie tematyki i efektów specjalnych stworzyło niespotykaną dotąd stylistykę. Jednak zastosowanie komputera do stworzenia filmu o cyberświecie nie pomogło w zdobyciu Oscara za efekty specjalne. Akademia uznała zastosowanie tego rodzaju technik za zwykłe oszustwo! Jednak nie wszyscy czuli się oszukani: dowodzi tego ogromna popularność gry komputerowej "Tron".
Początki zastosowania komputera do obróbki obrazu były trudne. Stosowane w tamtych czasach narzędzia nie miały wiele wspólnego z obecnymi komputerowymi systemami kompozycyjnymi. Produkowanie efektów polegało głównie na tym, że programiści pisali linijki kodu komputerowego, który następnie modyfikował obraz. Dopiero po wywołaniu negatywu można było zobaczyć rezultaty procesu, a jego wielokrotne powtarzanie pochłaniało czas i wymagało samozaparcia ze strony całej zaangażowanej w to ekipy.
Następnym milowym krokiem w zastosowaniu komputera był "Jurassic Park". Gdy Steven Spielberg przygotowywał się do kręcenia filmu, największym wyzwaniem okazało się realistyczne przedstawienie dinozaurów. Próby wykonane pod kierownictwem Stana Winstona z ILM były tak obiecujące, że reżyser powierzył ekipie od efektów komputerowych wszystkie ujęcia z prehistorycznymi bestiami, wyłączając jedynie zbliżenia dinozaurów. Niedowiarkom, którzy twierdzili, że za pomocą komputera nie można wykreować złudzenia rzeczywistości, zamknięto usta.
W "Gladiatorze" Ridleya Scotta efekty polegały w zasadzie na dobudówkach scenografii i retuszach. Jednakże śmierć w trakcie zdjęć Olivera Reeda odtwarzającego rolę Proximo była przyczyną zwiększenia udziału efektów komputerowych. Jeszcze parę lat wcześniej tego rodzaju nieszczęśliwy zbieg okoliczności zmusiłby reżysera do powtórnego nakręcenia wielu ujęć. Tym razem jednak na pomoc przyszła ekipa od efektów specjalnych, która odwzorowała postać Proximo w komputerze. Mimika i ekspresja były na tyle wiarygodne, że widzowie nie zdawali sobie sprawy, iż oglądają postać wygenerowaną komputerowo.
Obecnie użycie skomplikowanych efektów specjalnych znacznie wybiega poza dotychczas ustalone ramy. Funkcje zarezerwowane do tej pory dla reżysera, scenarzysty czy operatora są przejmowane przez artystów siedzących przed monitorami komputerów. Tworzenie storyboardów, prewizualizacji i rysunków koncepcyjnych jest nie tylko bardzo pomocne w kreowaniu efektów specjalnych, ale daje ich twórcom coraz większy wpływ na ostateczną postać filmu. Osoby takie jak John Berton (ILM), który pracował nad "Mumią", czy Aron Warner (Dreamworks) - współtwórca "Shreka" - urastają do rangi gwiazd.
Gigantoefekty
Do końca lat 90. efekty specjalne widoczne na ekranach były podporządkowane zasadzie realności. Użycie komputera lub innych technik uzasadniały mniejsze koszta lub brak dostępu do danego obiektu czy scenerii. "Matrix" przekreślił tę niepisaną zasadę. Wykorzystanie efektu "bullet time" lub jak kto woli "time slice" (patrz ramka) już w pierwszych minutach filmu dawało jasny przekaz, że nie chodzi tutaj o realizm walki, tylko o napawanie się obrazem - stopklatką zawieszonej w powietrzu Carrie-Anne Moss. Zresztą efekt ten nie został użyty po raz pierwszy w "Matriksie". Już ponad sto lat wcześniej, bo w 1877 roku, Eadweard James Muybridge przy użyciu dwudziestu czterech aparatów zarejestrował kolejne fazy ruchu galopującego konia. Z czasem efekt doczekał się nawet swojego pastiszu ("Straszny film"). Bracia Wachowski sięgając do takich filmów - m.in. "Neuromancer" i "Ghost in the Shell" - udowodnili, że widza można przyciągnąć nie tylko realizmem, ale także efektami wizualnymi.
Kino dzieli się dziś na dwie grupy. Jedną tworzą filmy, w których w niewidoczny dla widza sposób użycie komputera ma dopomóc w odwzorowaniu realizmu. Efekty muszą się idealnie komponować z resztą filmu, idealnie uzupełniać narrację. Inną klasę tworzą filmy, w których reżyserowi zależy głównie na tym, żeby efekty specjalne swoją stylistyką nadały filmowi nowy wymiar. Ten styl chętnie czerpie inspirację ze znanych komiksów. Przykładem może być film "Kot". Oparty na gadżetach wizualnych, ucieka od konwencji sztuki, dając w zamian feerię efektów. Narzędzia stosowane początkowo dla urealnienia obrazu, a teraz najczęściej do tworzenia gigantomanii efektów specjalnych, nasuwają myśl o malarstwie XVII wieku, kiedy nuda w odwzorowywaniu rzeczywistości zrodziła manieryzm. Niewątpliwie efekty specjalne są dzisiaj potężnym narzędziem w rękach reżysera. Pozwoliły na pokazanie spektakularnych bitew we "Władcy pierścieni", malarskich impresji w "Między piekłem a niebem". Jednak nie są w stanie zastąpić fabuły i zamaskować braku pomysłu. W dwóch ostatnich częściach "Matriksa" rozbudowane efekty, szybki teledyskowy montaż, wybuchy i oszałamiające tempo akcji nie wystarczają. To przy oglądaniu pierwszego "Matriksa", który był krokiem milowym w cyfrowej rewolucji, miało się głębokie przekonanie, że oto powstała nowa jakość. Tej nowej jakości nie mają jednak kolejne filmy oparte na cyfrowych efektach.
Mariusz Rokicki
Jurek2004-12-06 11:30:48
Parę uwag. Pierwsze zdjęcie trikowe stworzył Melies w filmie Escamotage d'une dame au théâtre Robert Houdin, abył to rok 1896. Zatrzymał kamerę, a w miejscu stojącej przed nią kobiety postawił szkielet. Ray Harryhausen stosowal technikę poklatkową już znacznie wcześniej i to w kilku filmach, a po raz pierwszy na dużą skalę technikę te zastosował Willis O'Brien w The Lost World w roku 1925. Uwierzcie, złoty wiek SF już byl i działo się to w latach 50, kiedy powstawało setki takich filmów i wiele prawdziwych klasyków, wyznaczających ramy gatunku.
HaN2004-11-27 17:55:57
A ja sie z nim ciagle zgadzam:P
Kyp Durron2004-11-27 17:40:23
świetny post Neimo i twój pierwszy z którym sie zgadzam.
Neimoidian2004-11-27 17:04:19
Sam GL powtarza, że efekty są tylko narzedziem. I ma racje. Nie ma w jego słowach jednak sprzeczności, z tym co robi - a którą to sprzeczność wyrzuca mu wielu. Teraz gdy moze zrobić wszystko nie musi sie ograniczać i może robić rzeczy, które tylko przyjdą mu do głowy. Stąd wymyśla najdziwniejsze światy, najbardziej 'nienaturalne' postci itp. A to, że historia jaką wymyśla już nie pociąga widzów, to inna para kaloszy, nie mająca nic wspólnego z efektami. Dla mnie GL cały czas ma niezrównane pomysły, choć niewątpliwie nierowny jest jeśli chodzi o umiejętności reżyserskie i scenopisarskie. Powtarzam - nierówny.
Gith2004-11-27 13:52:45
Poza tym jak puscicie sobie ROTJ z komentarzami to Lucas (o scenie u Jabby - Jedi Rocks) wyraznie mowi o tym ze gumowe lalki wygladaja sztucznie i postacie CG rowniez :P
Nie rozumiem po prostu czego ludzie sie tak buntuja i klna na NT ;)
IMHO to tylko kwestia podejscia do ogladania filmu.
Problem w tym ze ludzie zamiast na fabule skupiaja sie na efektach i pozniej narzekaja. 2 dni temu obejzalem sobie AOTC z perspektywy brania udzialu w akcji... polecam wszystkim, ktorzy nienawidza "Efektow CG" :)
Ozymandias2004-11-27 13:32:17
Autor nie wymienił filmu "The last Starfighter", w którym po raz pierwszy wygenerowano komputerowo walke w kosmosie.Co do "Tronu" to spierałbym się, gdyz wiekszosc efektów specjalnych w tym filmie, min swiecace się kombinezony bohaterów były wykonane technika tradycyjną, przez domalowanie wszystkich swiatełek itd. Artkuł stanowi fajny kontrpunkt do wywiadu z Kershnerem, który zarzuca komputerowym efektom sztucznośc.
HaN2004-11-27 13:27:22
W sumie pod sam koniec artykulu nie zjechano nowych Starwarsow, wiec mozna wywnioskowac ze fabla w tych filmach nie jest taka zla :). A tak powaznie uwazam ze fabula w (nowych) gwiezdnych wojnach wcale nie jest slaba i na tle innych filmow prezentuje sie wrecz wybitnie.
Paweł2004-11-27 10:10:53
Niezły artykuł ; na temat... przeczytałem i tyle.
PS> </i> :). Nie zamknięto kodu i komentarze są pochylone.
Tvan`Oris2004-11-27 09:49:23
Taaak jest taki czas kiedy ktos pod wplywem impulsu zaczyna pisac/mowic cokolwiek byle zeby kolesia wyku... wypier... albo najprosciej powiedziec obrazic. Proste argumenty jak idiota ''co ty pieprzysz'' raczej niewplywaj kozystnie na wizerunek osoby ktora te slowa wypowiada no ale moze niektorzy dobrze sie z tym czuja, tylko obrazajac innych i tylko piszac ze sa idiotami...a tak pozatym to fajnie miec wlasne zdanie.
Kyp Durron2004-11-27 09:23:04
co ty pieprzysz koleś... armia klonów i spisek palpatine są twoim zdaniem słabe? Windu i jego Vaapad są słabe? bitwa na geonosis jest słaba? Coruscant wygląda słabo? Młody Obi-Wan jest słaby? Idź się k... leczyć idioto!
Tvan`Oris2004-11-27 09:21:07
I dlatego ostatni akapit powinien przeczytac Lukas ze wskazaniem ze wali wiecej efektow niz sensownej fabuly albo jak pisze autor powiedziec bardziej brutalnie ze lukasowi juz brakuje pomyslow.
Matek2004-11-27 09:20:57
Nawet mi się nie chciało tego kończyć.... no ale ma facet racji, rewolucji komputerowej w kinie już się nie da zatrzymać... może to i nie tak dobrze? Treść jest ważniejsza, a powoli odczuwam że dostajemy przerost formy nad treścią w co drugim filmie :[