Już od 10 lutego będziemy mogli oglądać „Mroczne widmo” w trójwymiarze. Powrót Star Wars do kin, tym razem w standardzie 3D, to skutek trwającej od kilku lat wyjątkowej mody na filmy „z głębią”, którą szczególnie mocno nakręcił sukces „Avatara” przed trzema laty. Historia kina 3D jest jednak o wiele starsza, bo sięga aż... końca XIX wieku!
Wtedy to niejaki William Friese-Greene opatentował pierwszą metodą wyświetlania trójwymiarowych filmów, które widzowie mieli oglądać przez specjalne okulary. Jego pomysł okazał się jednak dosyć zawodny i trudny do przekucia w biznes mający szansę powodzenia w czasach narodzin X muzy, toteż przeszedł bez większego echa. Także ojcowe kinematografii - bracia Lumiere - zainteresowali się trójwymiarem. Co ciekawe, efekt 3D chcieli osiągnąć bez konieczności oglądania filmu w specjalnych okularach. Wsród ich pionierskich prac znalazło się m.in. wyświetlenie filmu przedstawiającego wjazd pociągu na stację kolejową na parze wodnej, co miało mu nadać realistyczny efekt. Większego sukcesu nie odniosły też testowe seanse zorganizowane przez Edwina S. Portera i Williama E. Waddella z 1915 roku. Obaj panowie zastosowali wtedy technologię anaglifu. Pierwszym obrazem trójwymiarowym, który pokazano szerokiej publiczności był „The Power of Love” z 1922 roku. Całe lata 20. to okres dalszych eksperymentów nad trójwymiarem w kinie. Pojawiła się wtedy m.in. technologia Teleview, stworzona przez Laurensa Hammonda (ojca słynnych organów elektrycznych). Rozwój badań nad 3D zahamował Wielki Kryzys. Dekada lat 30. to dalsze badania nad technologią realizacji i wyświetlania ruchomych obrazów w trzech wymiarach (m.in. Polard J Sheet) oraz kolejne produkcje nakręcone, wśród nich półgodzinny film propagandowy zrealizowany w III Rzeszy.
Po kolejnej przerwie w rozwoju, tym razem spowodowanej koszmarem II wojny światowej, 3D odniosło niesamowity sukces w latach 50., które nazywane są Złotą Erą Trójwymiaru. W 1952 do kin w Stanach Zjednoczonych wchodzi „Bwana Devil” w reżyserii Archa Obolera. Film, opowiadający prawdziwą historię lwów z Tsavo (Ducha i Mroka), wyświetlany był w trójwymiarowej technologii Natural Vision. Był to pierwszy w historii kolorowy film pełnometrażowy w 3D. Po jego sukcesie hollywoodzkie studia filmowe zdecydowały się na wdrożenie do produkcji obrazów trójwymiarowych, bowiem boleśnie odczuły pojawienie się w USA telewizji, która odciągała publikę od kin. Czarnobiałe telewizory nie mogły zapewnić doznań obcowania z trójwymiarem, chociaż niejaki Jacques Fresco eksperymentował z obrazem telewizyjnym 3D, jednakże bez większych sukcesów. Po sukcesie filmu Obolera przyszła kolej na kolejne. Dominowały horrory i obrazy science-fiction (tu prym wiódł William Castle z jego „13 duchami”, „Domem na przeklętym wzgórzu” i „The Tingler”), ale pojawił się też kryminał noir „Man in the Dark”. Na ekrany trafiły wtedy też takie klasyki, jak „House of Wax” i „To przybyło z kosmosu”. Jednakże około 1953 roku 3D zaczęło tracić na popularności. Wyświetlanie filmu z dwóch projektorów jednocześnie (tak, aby widzowie w specjalnych okularach mogli zobaczyć film w trzech wymiarach) było bardzo trudne. Chwila nieuwagi pracowników kina i brak synchronizacji mogły sprawić, że film stawał się nieoglądalny, a nawet wywoływał bóle głowy. Pomimo kolejnych premier głośnych tytułów (wśród nich słynne „M jak morderstwo” Alfreda Hitchcocka i „Dangerous Mission” Irwina Allena - katastroficzny obraz z gwiazdorską obsadą; takie film Allen z powodzeniem będzie produkował i 20 lat później) 3D zaczęło powoli odchodzić do lamusa i stawać się domeną B-klasowych produkcyjniaków wyświetlanych w kinach samochodowych. W latach 60. i 70. produkcja obrazów trójwymiarowych prawie zamarła (realizowano niskobudżetowe obrazy exploitation), ale wciąż pracowano nad udoskonaleniem technologii.
Druga fala szaleństwa na punkcie 3D przyszła na początku lat 80. Zapoczątkował ją komediowy western „Comin' at Ya!”. Do kin wróciły klasyczne produkcje sprzed trzydziestu lat, zaczęto też realizować nowe filmy w tym formacie. Pojawiły się: „Szczęki 3-D” Joe Alvesa i „Piątek 13-go III”. W 1983 Lamont Johnson zaprezentował widzom „Spacehunter: Adventures in the Forbidden Zone” - komedię SF z największym wówczas budżetem dla filmu 3D (kosztowała tyle, co „Nowa nadzieja”, ale nie odniosła sukcesu). W drugiej połowie lat 80. IMAX zaczął wyświetlać trójwymiarowe produkcje dokumentalne. Filmy trójwymiarowe zaczęły też gościć w parkach rozrywki (słynny „Terminator II 3D: Battle Across Time” z 1996 roku z pająkowatym T-1000000).
W 2003 roku Robert Rodriguez, zakochany w amerykańskiej popkulturze lat 50., reżyseruje trzecią część „Małych agentów” i postanawia wprowadzić ją do kin w trójwymiarze. 3D powraca w glorii, chociaż zrazu znów w horrorach. Coraz więcej studiów decyduje się jednak na wprowadzanie do kin letnich blockbusterów także w takim formacie. Upowszechnienie kin cyfrowych było równoznaczne z popularyzacją formatu 3D, więc liczba tytułów zaczęła rosnąć. Sukces „Avatara” (prawie 3 mld USD to przecież box office'wy rekord wszech czasów) spowodował zalew kolejnymi tytułami w trzech wymiarach, które często pozostawiały wiele do życzenia w warstwie wizualnej. Działo się tak z obrazami kręconymi w tradycyjny sposób, które potem prędko konwertowano do trójwymiaru. W 3D obok blockbusterów (vide „Starcie Tytanów”) i komputerowych animacji (kolejne części „Shreka”, „Odlot”) zaczęły pojawiać się też kurioza w rodzaju „Justin Bieber: Never Say Never”. Ale trójwymiar przestał też być równoznaczny z komercyjnym sukcesem. Klęski obrazów w rodzaju „Ostatniego władcy wiatru”, na którym przejechał się twórca kultowego „Szóstego zmysłu”, zaczęły dowodzić, że nastąpił pewien przesyt 3D, w którym w stronę publiczności na sali kinowej bryzga krew i lecą przedmioty. Widzowie zaczęli domagać się bardziej wyrafinowanych efektów w filmach, na których sease kupowali bilety droższe nawet o 25%. Ostatnie dwa lata to czas, gdy za 3D zabrali się tacy tuzowie kina jak Steven Spielberg i Peter Jackson („Przygody Tintina” i będący w produkcji „Hobbit”) oraz Wim Wenders, który swoją „Piną” udowodnił, że 3D ma też rację bytu w kinie z artystycznymi ambicjami.
Trójwymiar przestał być tylko domeną Hollywood, czego żywym dowodem rodzime „1920. Bitwa warszawska” i „Kac Wawa”. Głośno też mówi się o ponownych premierach dawnych hitów przekonwertowanych do trzech wymiarów. Widzieliśmy już „Króla Lwa 3D” i „Piękną i bestię”, w kolejce czakają zapewne kolejne hity Disneya. Także James Cameron, który o filmach konwertowanych mówi pogardliwie, że są 2,5D, bo wg niego prawdziwy trójwymiar zapewnia tylko film od razu kręcony w tym formacie, planuje ponownie wypuścić swego „Titanika”. Trójwymiar zaczął też trafiać pod strzechy dzięki specjalnym telewizorom. Na Blu-ray wydawane są filmy nagrane w standardzie 3D. A my, fani Star Wars liczymy, że „Mroczne widmo 3D” okaże się sukcesem i za rok znów pójdziemy do kin na Gwiezdne Wojny w trzech wymiarach – tym razem na „Atak klonów”.
Wszystkie atrakcje Tygodnia kina 3D znajdziecie tutaj
HAL 90002019-05-29 16:54:48
Te stare filmy dają radę :)
Adakus2012-02-08 14:54:05
Seller słabo mi się robi, od przesytu słabości w twoim komentarzu ;).
Mistrz Seller2012-02-07 15:50:17
Ostatni władca wiatru odniósł klęskę nie przez przesyt 3D. Po prostu sam film jest przeraźliwie słaby. Scenariusz był w nim tak słaby, niedopracowany i pełen słabych dialogów, że nie było żadnej szansy by to odniosło sukces.
Skywalker5602012-02-07 14:31:48
Pamiętacie taki film "Them" (czy "They", nie pamiętam tytułu dokładnie - w każdym razie ten z lat 50. o mrówkach mutantach)? Już wtedy miał być w 3D, ale twórcy z tego zrezygnowali, bo byłoby to niepraktyczne :P
Ren Kylo2012-02-07 12:22:54
Ciekawe informacje.:) Część znałem ale także dowiedziałem się paru nowych rzeczy.
Tak się zastanawiam czy obecna moda na 3D nie podzieli losu poprzednich okresów zainteresowania trójwymiarem w filmach?