George Lucas, a właściwie to George Walter Lucas Jr., urodził się w małym miasteczku Modesto w Kalifornii, w rodzinie drobnego sklepikarza. Pisane mu było przejęcie rodzinnego interes, jednak młodemu wówczas George’owi marzyła się kariera kierowcy wyścigowego. Niestety, a może stety, w wyniku wypadku samochodowego Lucas musiał zmienić zawód i zdecydował się zostać filmowcem. Miał swoją własną wizję kina, bazującym głównie na tym, co lubił najbardziej, komiksach, kinie japońskim czy westernach. Lucas senior wpierw był zniesmaczony pomysłem syna, ale potem podumał nad tym i wziął to za dobrą kartę. Spojrzał na młodego George’a, introwertyka i wiedział, że wielkim reżyserem to on nie będzie. Liczył w sekrecie, że George nie sprawdzi się nawet jako filmowiec i będzie musiał zająć się sklepem.
George może nie należał do ekstrawertyków, ale jego siła tkwiła w pasji, więc z pasji czerpał swą siłę. Od najmłodszych lat uwielbiał stare filmy, komiksy, ale też fascynował się tym, co tworzyło studio Walta Disneya. Był fanem Disneya do tego stopnia, że jednym z marzeń, jakie zrealizował był wyjazd do Disneylandu. Owszem wiele dzieciaków pragnie czegoś takiego, zwłaszcza w Stanach, u Lucasa jednak było to o tyle wyjątkowe, że pierwsza wizyta w Disneylandzie zbiegła się z jego uruchomieniem. Nikt tak naprawdę nie wiedział jeszcze co to jest i czy to się uda. Lucas jednak musiał tam być i zobaczyć to na własne oczy. Teraz jego obecność w Disneylandzie jest bezsprzeczna, wystarczy popatrzyć na Star Tours czy atrakcje związane z Indianą Jonesem. Swoją drogą jeśli jesteśmy przy jego filmowych dokonaniach warto wspomnieć o wyśmienitej roli George’a Lucasa w filmie Johna Landisa „Gliniarz z Beverly Hills III”. Tam akcja dzieje się między innymi w parku rozrywki, w którym spotykamy George’a Lucasa w jego naturalnym środowisku.
Flanelowiec jednak nie wiązał swojej przyszłości z aktorstwem, choć wystąpił w wielu epizodycznych rolach np. stojąc na moście z Carrie Fisher w filmie „Hook”. Miał w głowie kilka genialnych pomysłów na filmy, choćby o czarnoskórych lotnikach. Przede wszystkim interesował się światem, uczęszczał choćby na kursy antropologii. Tam znalazł fenomenalne dzieło Josepha Campbella pt. „Bohater o tysiącu twarzy”. Coś go tknęło i postanowił je przeczytać, a potem zrealizować, ale za nim do tego doszło zajął się kinem eksperymentalnym. Szkoła filmowa w życiu Lucasa to także czas zdobywania znajomości. To właśnie tu poznał swoich bliskich przyjaciół – Stevena Spielberga, Francisa Forda Coppolę czy Johna Landisa, ale też zafascynowany był postawą jednego ze swoich profesorów, Irvina Kershnera, którego potem zatrudnił.
Eksperymentalny film George’a Lucasa – „THX-1138:4E3” przyniósł mu sławę i uznanie. Lucas wierzył w to dzieło i za pieniądze Coppoli (bo nie swoje) postanowił je nakręcić w wersji dłuższej, wolniejszej i mniej intensywnej, zwłaszcza jeśli chodzi o natężenie barw. Film był fenomenalny, krytycy się nim zachwycali. Niestety „THX-1138” miał jeden feler, całkowicie rozminął się z gustami szerokiej publiczności, przez co Lucas doprowadził Coppolę na skraj bankructwa. Dalsza współpraca z biedakiem nie miała sensu, George musiał zakasać rękawy i zabrać się ostro do roboty, inaczej czekał go powrót do Modesto i pracy w sklepie. Ojczulek pewnie się cieszył z takich ambitnych filmów jak „THX-1138”. Kto wie, czy nie czekał na sequel.
Powrót i ucieczka z Modesto stały się wielką inspiracją dla George’a. Napisał scenariusz filmu „Amerykańskie graffiti”, który opowiadał o grupie młodzieńców, którzy bawią się w swoim rodzinnym miasteczku (wypisz wymaluj Modesto) w ostatnią noc zanim wyjadą na studia i prawdopodobnie nigdy już tu nie wrócą. Lucas postanowił samemu zająć się też ścieżką dźwiękową, ale nie komponował, jedynie wybierał popularne rock’n’rollowe kawałki. Film o młodzieży, skierowany do młodzieży okazał się umiarkowanym sukcesem. Lucas musiał pójść za ciosem i nakręcić kolejny film adresowany do młodzieży, bo w tym właśnie odkrył niszę. Swoją drogą po „THX-1138” nauczył się też czegoś o reżyserowaniu i bardzo często powtarzał aktorom kwestię: „by zrobili to jeszcze raz, ale szybciej i bardziej intensywnie”. Ta maksyma jest kwintesencją talentu reżyserskiego George’a Lucasa i najczęściej powtarzanym przez niego poleceniem.
17 kwietnia 1973 George Lucas zaczął pisać scenariusz swojego największego dzieła, czyli „Gwiezdnych wojen”. Generalnie pisanie scenariusza zawsze stanowiło dla George’a problem, więc wrzucał wszystko, co się dało. Ściągał z „Amerykańskiego graffiti”, wykorzystał filmy japońskie, westerny, komiksy, cykl o Flashu Gordonie i Bucku Rogersie, jakoś zaczęło się to kręcić. Wziął coś z Tolkiena, coś z „Diuny”, coś z „Fundacji” i uniwersum wyglądało w miarę oryginalnie, a przy tym znajomo. Brakowało tylko jakiejś myśli przewodniej filmu, więc George postanowił zaadaptować bardzo wiernie „Bohatera o tysiącu twarzy”, a ponieważ nie była to powieść, tylko praca naukowa, musiał samemu stworzyć postaci i dialogi. Za to wykorzystał wiernie pomysł. Niestety dzieło Campbella miało ten problem, że dzieliło akcję na trzy akty. Ale z drugiej strony, dzięki temu sam film nie był tylko plagiatem i zlepkiem nawiązań.
Film miał premierę w 1977, Lucas nie wierzył w sukces, był już zmęczony wszystkimi trudnościami, ale okazało się, że nakręcił jeden z najbardziej kasowych filmów wszechczasów. Widmo powrotu do Modesto nagle odeszło do przeszłości. Zwłaszcza, że Lucas tak bardzo chciał skończyć ten film, że zgodził się na odstąpienie części honorarium w zamian za prawa do gadżetów i sequeli. W studiach Foxa cały zarząd śmiał się do rozpuku, bo znaleźli jakiegoś idiotę, ale okazało się, że to George wystrychnął ich na dudka. Chciał zabawek, komiksów to je dostał. Ludzie też. W dodatku kupowali to. Gorzej, że ci sami ludzie chcieli dalszych części. Wtedy okazało się, że dobrze, że ten Campbell podzielił swój scenariusz na trzy akty. George mógł spokojnie kręcić trylogię. Potem o „Gwiezdnych Wojnach” musiał zapomnieć. Dopóki ludzie się nie skapną, że można nakręcić drugi raz to samo. O dziwo Joseph Campbell, jak już się skapnął, co George właściwie nakręcił, nie tylko nie wytoczył Lucasowi procesu, ale nawet nazwał go swoim największym uczniem. Zresztą, co tu dużo mówić, George miał na tyle cywilnej odwagi, że zaprosił Campbella na ranczo i pokazał mu ten plagiat/adaptację. Może to sprawiło, że staruteńki Campbell spojrzał na George'a innym okiem.
W między czasie Lucas ze Stevenem stworzyli także serię przygód o „Indianie Jonesie”, sam zaś zabrał się za tworzenie eksperymentalnego kina z „Kaczorem Howardem” na czele. Niestety film o samotnym Kaczorze, który ma problemy z odnalezieniem się we współczesnym świecie i walczy z jakąś szarą siecią nie znalazł uznania. Nie licząc „Indiany” i średnio udanego finansowo „Willow”, większość filmów Lucasfilmu nie potrafiła się wybić. „Zabójcze radio”, „Tucker” czy „Labirynt” były doceniona, ale publiczność nie pokochała tych filmów. „Pradawny ląd”, czy „Kagemusha” podzieliły ten los. Lucas zajął się rozwojem techniki i swoich firm oraz budowaniem Rancza Skywalkera. Industrial Light and Magic oraz Skywalker Sound stały się synonimami jakości. Pixar, który zresztą Lucas sprzedał dość wcześnie, również się wybił. Lucas nawiązał też współpracę z Disneyem i nakręcił dla nich film do Disneylandu – „Kapitana EO” z Michaelem Jacksonem w roli głównej. Potem przyszła pora na Star Tours. Brakowało tylko jednego, filmu na miarę „Gwiezdnych Wojen”, zwłaszcza, że okazało się, że na sadze nadal można zarabiać. W latach 90. Lucasfilm coraz mocniej rozwijał tę markę w innych mediach, wróciły książki, komiksy, gry. W końcu ILM pracował też nad takimi filmami jak „Terminator 2” i „Park jurajski”, a Lucas widząc co można osiągnąć wiedział, że wraca do „Gwiezdnych Wojen”. I zaczął pisać scenariusz sam jesienią 1994. Nie szło mu to jednak najlepiej, w końcu znów zdecydował się sięgnąć po „Bohatera o tysiącu twarzy” i powtórnie go zrealizować, inaczej interpretując pewne fakty, a film kierując do młodszego pokolenia. Tym razem jednak był panem i władcą, sam decydował o wszystkim, nie musiał użerać się ze studiem, więc nie tylko napisał scenariusz, wyprodukował całą trylogię, ale też zdecydował się ją wyreżyserować.
Zgodnie z przewidywaniami, nowe filmy odniosły sukces kasowy, którego Lucasfilm tak bardzo potrzebował. Filmy nie podobały się ani krytykom, ani fanom, ani właściwie nikomu innemu, zwłaszcza „Mroczne widmo”, jednak to właśnie ono zarobiło najwięcej z nowej trylogii.
Po „Zemście Sithów” przyszedł czas odpoczynku. Lucas zamierzał robić serial aktorski i animowany, wyszły mu jedynie „Wojny klonów”, którymi już tak mocno się nie zajmował. Ze Spielbergiem zrealizowali jeszcze czwartego Indianę Jonesa, ta powtórzyła wyczyn „Mrocznego widma”, nie podobała się ludziom, ale i tak to oglądali. Zabrał się także za inny projekt, który odkładał od lat – „Red Tails”. Niestety jak to było z filmami niszowymi Lucasa, tak i ten podobał się choćby aktywistom antyrasistowskich organizacji, ale nie potrafił zarabiać. Studia nawet nie chciały go dystrybuować. Skończyło się na tym, że George za własne pieniądze musiał drukować plakaty.
W końcu George Lucas postanowił wrócić do „Gwiezdnych Wojen”, od których się tak odcinał, ale nie sam. Napisał zarysy kilku fabuł, zatrudnił Kathleen Kennedy, ta zreorganizowała firmę, potem sprzedał Lucasfilm Disneyowi za 4 miliardy USD, a samemu przeszedł na emeryturę.
O Lucasie krążyło wiele plotek. Jedni uważali go za straszliwego wyzyskiwacza, podczas gdy zajmował się filantropią i jak na miliardera żył bardzo skromnie. Inni twierdzili nawet, że ukrywa spisek Reptillian rządzących światem (np. artykuł "Gady u władzy" w Onet).
Ożenił się raz z Marcią Lucas, z którą się potem rozwiódł. Adoptował i wychował trójkę dzieci, a w styczniu 2013 oświadczył się Mellody Hobson. Między Marcią Lucas a Mellody Hobson miał też inne związki z kobietami. Czasem mówi się o Amy Adams, czasem nawet o Catherine Zetcie-Jones.
George Lucas mógłby mieć dziś 69 lat...
Niestety... urodził się jednak 14 maja...
Temat na forum
Onoma2013-04-03 23:42:12
Stele -> A widzisz informację w tym newsie że George nie żyje? :P
Stele2013-04-03 10:17:48
Dolny news ma adnotacje o żarcie, a Geroge ciągle martwy?
Onoma2013-04-02 12:40:49
A dopiero teraz załapałem o co chodzi. Genialne :D
andix2013-04-02 12:26:00
[*]
NLoriel2013-04-02 10:07:15
3,8/5. Chyba po raz pierwszy w historii joke primaaprilisowy na Bastionie dorównał kunsztem najlepszym produkcjom [R.I.P.] ICO.
Luke S2013-04-02 00:23:56
[*]
Resvain2013-04-01 23:45:00
...znowu?
epizozeur2013-04-01 22:35:53
Nie straszcie
Mistrz Mateusz2013-04-01 22:34:49
Żenujące. Śmiać się ze śmierci. Nic dziwnego, że osoba, która to pisała została wywalona. Niech Moc będzie z Wami.
Jaro2013-04-01 21:13:53
Prawie się nabrałem, ale stwierdziłem, że o czymś-- TAKIM-- przeczytałbym chyba na Onecie. :)
Andy20002013-04-01 18:06:06
już sie przestraszyłem...
Doomus2013-04-01 17:49:31
[*] lol
Shedao Shai2013-04-01 17:45:34
biedny George :/ tyle czasu jeszcze do urodzin...
Apophis_2013-04-01 15:11:30
[*]
GeneralVeers2013-04-01 14:58:24
Dobre :D
NeyoD2013-04-01 12:35:27
Dobry żart, ale widać, że nie ma źródła ;)
Azarius2013-04-01 12:16:46
dobry pomysł, mi tam się podobało a końcówka najlepsza :)
Darth_Marcus2013-04-01 12:03:38
Żenujący żart. Śmiać się ze śmierci...
Onoma2013-04-01 10:39:59
Ale to słabe...
Jenari2013-04-01 10:29:03
Niezły news, szkoda, że nie ma źródła na samej górze :P
Kubasov2013-04-01 10:05:28
Słit.
smajlush2013-04-01 10:00:51
Dobre :P
kamild0072013-04-01 09:59:08
Haha. Jakoś tak dziwnie co roku 1 kwietnia umiera :D
Payback2013-04-01 09:30:45
Dobre ;p
TheMichal2013-04-01 09:27:47
Haha dobre :)