Trudno byłoby uznać brytyjski przemysł filmowy za wiodącego prym światowego giganta, ba nawet za wpływowego średniaka, ale nie można go lekceważyć w momencie gdy mówi się o muzyce i nagrywaniu soundtracków. W samych tylko studiach Abbey Road w ciągu ostatnich 25 nagrano muzykę do ponad 150 filmów i to nie byle jakich – „Ostatni Cesarz”, „Szaleństwa Króla Jerzego” ale też hity jak „Braveheart”, „Władca Pierścieni” czy „Shrek”.
W ostatnich dniach studio przy Abbey Road zamieniło się w gigantyczne kino, gdzie zorganizowano festiwal filmów z muzyką nagraną właśnie w tych studiach. Został on otworzony filmem „Poszukiwacze Zaginionej Arki” (1981) Stevena Spielberga. Muzyka tego filmu była oczywiście nagrana w studiach na Abbey Road, a muzykę skomponował maestro Williams, który niedawno powrócił do Abbey by wraz z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną nagrać muzykę do ostatniej części Gwiezdnych Wojen.
Williams stwierdził, że zarówno w USA jak i Wielkiej Brytanii nie ma zbyt wiele sal w których można nagrać muzykę, synchronizując orkiestrę i chór. Ale „Zemsta Sithów” nie była nagrywana tylko w Anglii, a jednocześnie w Los Angeles i Londynie. Całość została nagrana komputerowo podczas projekcji filmu, ale dzięki odpowiednio rozłożonym mikrofonom, można było zarejestrować lepiej wybrane aspekty muzyczne, przy jednoczesnym braku tłumów w pokoju nagraniowym. Teraz Williams, który w swoim dorobku ma większość filmów Spielberga, cykle o Harrym Potterze czy Supermanie i wiele innych, który wyznaczył nowe standardy nie tylko w muzyce filmowej, ale też technologii audio-wizualnej, zupełnie nie przypomina człowieka, który osiągnął taki sukces. Podczas nagrania siedzi w kurtce, w swetrze polo, ma białą bródkę i okulary na nosie, bardziej przypomina profesora uniwersytetu. Wszystko robi zgodnie z planem, ma czas, nie śpieszy mu się, emanuje spokojem. Ale nie zawsze tak było, wcześniej zaczynał jako muzyk klasyczny, a potem pianista w Hollywood. Dopiero tam zaczął myśleć o komponowaniu, nauczył się tego, przeszedł całą ewolucję w ciągu siedmiu czy ośmiu lat, od pianisty stając się kompozytorem.
Siedemdziesięciotrzyletni dziś Williams zaczynał od seriali telewizyjnych w tym „Lost in Space”, „Wagon Train” czy „Time Tunnel”. Dzięki setkom telewizyjnych produkcji, praktycznie na każdy temat, Williams zdobył nieocenione doświadczenie, pracował też wielokrotnie jako pomocnik wielu innych kompozytorów. To raczej nie była praca gdzie można było dużo zarobić, ale taka, że można było dużo zyskać.
Obecnie Williams należy do czołówki światowych kompozytorów filmowych, obok takich Hollywoodzkich sław jak James Horner czy Howard Shore, jednak w porównaniu do wielu młodszych kolegów ma bardziej klasyczne podejście do tematu komponowania, nie używając komputera gdzie tylko to możliwe. Williams od samego początku swojej kariery musiał używając pianina czy fortepianu pokazać orkiestrę czego od niej oczekuje. W dobie komputerów i syntezatorów, jest to dość staroświeckie rozwiązanie, ale zdaniem Williamsa sprawdza się doskonale.
Williams twierdzi, że nigdy nie zdarzyło mu się mieć problem z reżyserem, który stwierdziłby, że kompozycja jest zła. Zdarzają się uwagi, że coś jest za szybkie czy za głośne do tej sceny, ale John z przyjemnością poprawia. Jak twierdzi, uważa, że gdyby miał drugą szansę to większość partytur napisałby lepiej. Williamsowi nieoficjalnie przypisuje się posiadanie jakiegoś magicznego eliksiru, gdyż udało mu się zrobić 3 film z Oliverem Stonem. Stone jest zupełnie innym człowiekiem niż Lucas czy Spielberg – mówi Williams – ale dobrze się nam współpracowało – dodaje. Razem zrobili JFK, to właśnie tam Williams napisał muzykę do filmu, przed jego ostatecznym montażem. Scenę zabójstwa w Dallas skrócono o 15 minut, Williams dziwił się, co zrobią z muzyką. Stone po prostu ją pociął samemu. Dla Williamsa była to nietypowa metodologia działania, ale jak stwierdził, sprawdziła się.
I choć Williams wiele ze swoich tematów inspiruje na klasykach europejskich jak Ryszard Strauss czy Gustav Mahler, twierdzi, że ma też pewien dług w stosunku do brytyjskich muzyków – Elgara i Vaughana Williamsów czy Williama Waltona. Kiedyś nawet mógł obejrzeć zarejestrowany film w którym Elgar przybywa do studia przy Abbay Road by nagrać muzykę do filmu „Land of Hope and Glory”. Było to dla niego bardzo inspirujące. Williams wspomina też swojego przyjaciela Bernarda Herrmanna, który skomponował muzykę do „Psychozy” czy „Obywatela Kane’a”. Benny – jak Williams i inni przyjaciele go nazywali – uwielbiał nie tylko muzykę brytyjską, ale cała atmosferę Londynu.
Jednak Williams jednak przede wszystkim jest kojarzony ze swojej długotrwałej współpracy ze Spielbergiem. Po raz pierwszy spotkali się przy filmie „The Sugarland Express” (1974), który odniósł średni sukces kasowy, ale dwa lata późniejsze „Szczęki” stały się przełomem zarówno dla reżysera, kompozytora jak i całej gałęzi filmu rozrywkowego. Williams dostał Oskara, ale choć nie była to jego pierwsza nagroda, to była to pierwsza ważna za w całości własną pracę. Poprzedni Oskar – pierwszy w karierze Williamsa – był za „Skrzypka na Dachu” (1971) gdzie Williams generalnie pracował na muzyce Normana Jewisona. Williams przez kolejne lata współpracował dalej ze Spielbergiem, komponując mu muzykę do ostatnio – „Złap mnie jeśli potrafisz”, „Raportu mniejszości’ (2002) czy obecnie „Wojny Światów”.
Williams stwierdził, że nie każdemu dane jest by pisanie filmowej muzyki było tak przyjemne. Jest wielu młodszych i utalentowanych, bardziej aktywnych twórców, którzy podchodzą do pracy z większym zainteresowaniem niż dekady temu. Tylko, jak wielu jest w pełni zadowolonych ze swojej pracy, jak wielu znalazło takich partnerów jak Steven Spielberg czy George Lucas.