Testy podzielone będą na kilka faz w różnych okresach czasu. Owe fazy obejmować będą najpierw małe grupy, potem coraz większe.
W razie problemów z rejestracją lub innych problemów związanych z testowaniem, zerknijcie w to miejsce.

Temat na forum.








Zapowiedź „The Force Unleashed II” wywołała w świecie fanów wiele kontrowersji. Pierwsza część gry była zamknięta i nie wymagała kontynuacji, wątki się przecież zasklepiły. Decyzja jednak już zapadła, a my musieliśmy przygotowywać się na nieznane. „The Force Unleashed II” jako projekt wyszedł krok dalej niż poprzednik. Tym razem nowe elementy do historii miały wprowadzać też książka i komiks, tak samo jak w przypadku „Cieni Imperium”. Nie miały to więc być tylko zwykłe adaptacje ze skopiowanym scenariuszem, a mające własną fabułę oddzielne produkty kręcące się wokoło konkretnych wydarzeń. I tak: gra skupiała się na losach Starkillera, książka wnosiła punkt widzenia Juno Eclipse, a komiks to opowieść o wkładzie Boby Fetta w całą aferę. Bogata kampania reklamowa naprowadzała nas na świetny tytuł, którym raczyć będziemy się mogli w nieskończoność. W webdocach wychwalano walory nowej grafiki gry oraz potęgę wyzwolonych umiejętności Starkillera, jakimi gracze będą mogli władać bez skrępowania. Dostaliśmy kinowe trailery, spoty telewizyjne a amerykańskie miasta zostały nawet oplakatowane. Wszystko to zbudowało atmosferę wzniosłości, która towarzyszyła monumentalnej części pierwszej. Ale co z tego wszystkiego wyszło?
Największą kontrowersję wzbudzał powrót Starkillera do świata żywych. Scenarzysta „The Force Unleashed II” Haden Blackam jednak dobrze z tego problemu się wywinął, bo postawił na klonowanie, które w Gwiezdnych Wojnach jest czymś powszechnie znanym i stosowanym. Od razu pojawia się więc myśl: skoro głównym bohaterem jest tutaj klon Starkillera, to przecież jest możliwość, że już w „jedynce” po zdradzie Vadera na pokładzie Emprical był hodowany klon. To mógł być bardzo mocny akcent historii, w książce nawet pewne przemyślenia Juno mogły na to wskazywać. Historie klonowania zawsze były zawiłe i nietuzinkowe, tutaj mogło być podobnie, ale wygląda na to, że komuś zabrakło jaj albo oszczędza najlepsze naboje na inną okazję. 
Zapowiedzi obiecywały nam wielką ucieczkę Starkillera i jego poszukiwania ukochanej Juno. W przypadku „The Force Unleashed” sprzedano nam fragmenty pierwszego aktu, które były maksymalnie 30% gry i nie odsłaniały jej pełnego sensu. W „The Force Unleashed II” sprawa jest zgoła odmienna. Tutaj w zapowiedziach opowiedziano nam aż 75% całej historii! Dla mnie jest to wręcz niebywałe, szczerze liczyłem, że będzie jak poprzednim razem. I chyba tylko komiks zachował poziom, ale głównie dlatego, że poszedł w swoją własną stronę. W książce zaś o Starkillerze mamy ledwie 168 stron na 295. Najlepsze jest to, że te „inne strony” traktują o Rebelii i Juno i to one ratują tą powieść. Zastanówmy się teraz: czy 168 stronicowy scenariusz jest adekwatny do rangi takiej gry jak „The Force Unleashed II”? Gracze kpią sobie z 4 poziomów i maksymalnie 5 godzinnego przechodzenia gry. I chyba tylko młodsze pokolenie może negować tą istotną wadę, szczególnie te osoby, które nie pamiętają ile godzin zajmowało kiedyś przechodzenie na przykład: „Dark Forces II: Jedi Knight”, a o „Knight of the Old Republic” nie wspominając...
A teraz czas na chyba największego samobója czyli zakończenia. W grach Star Wars zazwyczaj mamy do wyboru, czy chcemy by nasz bohater przeszedł na Jasną czy na Ciemną Stronę Mocy. Wiązało się to niejednokrotnie z ostatecznym wyzwaniem, z jakim musieliśmy się zmierzyć. W „The Force Unleashed II” tę sprawę skrócono maksymalnie, przez co opowiedzenie się po jakiejś ze Stron Mocy oznacza tylko i wyłącznie zakończenie. No i tutaj niespodzianka, bo znacznie więcej sensu z punktu widzenia konserwatywnego fana ma zakończenie po Ciemnej Stronie Mocy. Klon Starkillera był nieudanym wytworem i uciekinierem, którego zabicie miało być ostateczną próbą lojalności dla klona, który pomyślnie przeszedł proces klonowania i cierpliwie czekał na Kamino na ostateczne rozwiązanie. To by się świetnie wpisywało w obiecujące hasło z plakatu: „Unleash truth”. Jednak w grach Star Wars kanoniczne zakończenia to te po Jasnej Stronie Mocy, tak też jest w książce i komiksie. A więc Darth Vader po przegranym pojedynku z klonem swojego ucznia zostaje aresztowany przez Rebeliantów i transportowany do tajnej bazy Sojuszu na Dantooine. Jest to ewidentnie zakończenie bez zakończenia – otwarte i pozwalające dołożyć coś w przyszłości. Tylko po co to wszystko? By wydać płatne DLC kontynuujące „The Force Unleashed II”? Albo zrobić po prostu „The Force Unleashed III”? O tym w jednym z wywiadów wspominał Julio Tores, w każdym razie nie przekreślał tego tytułu mimo wcześniejszym doniesieniom o jego skasowaniu.
Skomleliśmy trochę kiedy Haden Blackman odchodził z LucasArts, a nowy prezes tej firmy Paul Meegan rozpędził prawie całe towarzystwo pracujące nad „The Force Unleashed II”. Jeżeli niski poziom tej gry był głównym powodem zwolnień w LucasArts to się panu prezesowi nie dziwię. Sam bym to pewnie uczynił. Tylko, że teraz możemy dojść do niebezpiecznego punktu, w którym „The Force Unleashed III” nie ma mieć racji bytu, a przecież historia z „dwójki” jest nieukończona. Co teraz? Co nam zaserwują ludzie Lucasa? Gra byłaby najciekawsza, pod warunkiem, że raz na zawsze zakończy sprawę Starkillera i poziomem przynajmniej dorówna pierwszej części (brzmi jak błoga mrzonka). W innym wypadku kontynuacja w formie gry nie miałaby sensu. Książka wydaje się chyba najbardziej praktyczna, bo można do niej wrzucić coś więcej niż Starkillera i jego najbliższe otoczenie.
