Oto szósty z cyklu artykułów poświęconych Lucasowi. Tym razem autorem pierwowzoru był David Haetz.
Całkiem niedawno temu, w galaktyce wcale nie tak odległej, można było wyczuć zakłócenie w Mocy spowodowane przez grupę Rycerzy Jedi, którzy rozstawili swoje namioty na chodnikach Manhattanu. Przez cztery tygodnie, koczowali pod Ziegfeld Theater, aby być pierwszymi,
którzy ujrzą najnowszy i ostatni zarazem film w podwójnej trylogii. Tuż przed samą premierą „Zemsty Sithów” muszą się jednak zmierzyć z całkowicie nową perspektywą, z końcem. Po trzech dekadach uczestniczenia w przygodach droidów czy Wookiech, życia kosmiczną sagą fantasy, w wielu przypadkach od najmłodszych lat, nadchodzi czas pożegnania.
A jak zachowywali się fani? Jedni ubrani w strój Luke’a czy Obi-Wana na chodnikach odgrywali sceny z pierwszego filmu (z 1977). Inni ograniczyli się do strojów, np. nosząc czapki z uszami Yody.
Lecz nagle, niczym przybywający z innej galaktyki, pojawia się Generał Grievous, a raczej jego głos, czyli aktor Matthew Wood. Fani otoczyli go natychmiast jak stado Ewoków szturmowca, błagając, o chociaż jeden „spoiler”. Wood próbował im po angielsku uciec.
Ale sytuacja ta nie jest wyjątkowa tylko w Nowym Jorku. Od najdalszych kin w Hollywood, aż po Królewską Orkiestrę Symfoniczną w Londynie, koczowały „dzieci Lucasa”, przygotowane do życia na planecie BezQuel (gra słów w oryginale NoQuel, nawiązujące do PreQuel – rzecz dziejąca się wcześniej, SeQuel – później, czy SideQuel – w tym samym czasie, lecz innym
miejscu). Wtedy, ba a nawet jeszcze teraz, zdaje się zauważać, że jeszcze nikt nie jest gotów zaakceptować, że finalna kurtyna zapadnie po raz ostatni w spektaklu „Gwiezdnych Wojen”.
„Zawsze coś będzie”, pociesza się Steve Lorenzo, jeden z zagorzałych fanów czekających przed Ziegfeld. „Może nie będzie filmów, ale to nie oznacza końca `Gwiezdnych Wojen`” – dodaje.
Ale fani Gwiezdnej Sagi nie mieli łatwo. Zostało ich niewielu, tych kilku prawdziwie oddanych, którzy nie dali się odciągnąć wiązce przyciągającej rzeczywistości (np. w
postaci krytycznych recenzji filmów). Przez lata ludzie tacy jak Lorenzo byli torturowani oczekiwaniem na kolejne filmy i niepewnością. Oni nie byli fanami, byli fanatykami.
Fani "Gwiezdnych Wojen", w znacznej części mężczyźni, musieli przeżyć jeszcze gorsze rzeczy. Choćby program Conana O’Briena (z Latenight talkshow, potem słynny także i w
internecie), który odwiedził czekających na Epizod I i dostrzegł tą jedną kobietę, której powiedział przy kamerach, że ma do wyboru w tym środowisku wszelkiego rodzaju facetów, którzy nie mają zielonego pojęcia jak z nią rozpocząć rozmowę.
Ale fani zwarli szeregi i to nie tylko w USA. Spotykają się na konwentach, lubują w wiernych co do najmniejszego szczegółu strojach, mają kluby jak 501 Legion, skupiający ludzi ze strojami Imperialnych żołnierzy na całym świecie. Jest też Stowarzyszenie
Królewskich Dworek, wiernych królowej Naboo. Jest też stowarzyszenie Budowniczych R2-D2.
Rozwinął się przemysł fanfilmów Gwiezdno-Wojennych, które teraz są raz do roku nagradzane. Fani piszą książki, wiersze czy piosenki. Inni się np. tatuują.
“Wszyscy wyrażamy naszą miłość do “Gwiezdnych Wojen” różnymi sposobami”, mówi Josh Griffin z TheForce.Net, a następnie dodaje: “Razem dzielimy pasję".
Oficjalna strona Gwiezdnych Wojen ma jakieś cztery miliony zarejestrowanych użytkowników. Jim Ward z Lucasfilmu twierdzi, że połowa Amerykanów ma „Gwiezdne Wojny” na wideo lub inny produkt tej marki w domu. Nie ma innego takiego fenomenu, dodaje Ward.
Tariq Jalil, reżyser filmu dokumentalnego “A galaxy far, far away” twierdzi, że najzagorzalsi fani są tak bardzo oddani mitycznym i spirytualnym aspektom Gwiezdnej Sagi, że wierzą w istnienie Mocy.
Zdecydowana większość fanów sagi to wszelkiej maści technicy (inżynierowie, informatycy, elektronicy itp.). Lorenzo pracuje w firmie programistycznej. Ale jak twierdzi Griffin, wśród fanów znajdą się też prawnicy, lekarze, dziennikarze, czy analitycy finansowi.
Ale nie wszyscy fani są po tej samej stronie Mocy. Lucasfilm twierdzi, że większość ludzi poniżej 25 roku życia woli nową trylogię, podczas gdy starsi fani wolą oryginalną. Wielu starszych fanów poczuło się zawiedzionych nowymi filmami, ale nie przeszkadza im to oglądać ich wciąż na nowo.
Ale czy fani mają wpływ na Lucasa? Wygląda na to, że tak. Postać Jar Jara Binksa, z pierwszego Epizodu, była tak mocno krytykowana, że Lucas postanowił go ograniczyć w
kolejnych filmach. I choć Lucas doszedł już do takiego poziomu, że tworzy filmy właściwie sam dla siebie, to na niektóre rzeczy odpowiada podświadomie. Jim Ward zaprzecza temu, twierdząc, iż fani nie mają żadnego wpływu na reżysera.
I choć wielu fanów twierdzi, że ostatni epizod, jest swoistym powrotem do ich dzieciństwa, to nie dojrzali do tego, by skończyć z Mocą. I vice-versa. W galaktyce
pełnej konwentów zawsze będzie okazja się przebrać, a fani Gwiezdnej Sagi nie zejdą tak łatwo ze sceny. A dopóki Lucas ma fanów i dopóki fani mają Lucasa, zawsze jest jakaś Nowa Nadzieja.
Poprzednie artykuły o Lucasie:
Epokowy twórca filmów
Ewolucja filmowca
Kronika lat
Zaprojektowany by pracować…
Dom, który zbudował George
KOMENTARZE (5)