Bloomberg Businesweek opublikował bardzo interesujący artykuł o tym, jak mniej więcej wyglądało przejęcie Lucasfilmu przez Disneya. Znamy końcówkę tego procesu, ale właściwie nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy się to zaczęło.
Jak w każdej historii najważniejsi są bohaterowie, odgrywający kluczowe role. Tym razem było ich dwóch. Pierwszy to
George Lucas, legendarny twórca „Gwiezdnych Wojen”, wizjoner, człowiek, który zmienił współczesne kino. Uwielbiany w latach 70. i 80., potem jednak przyszły prequele i ten mit zaczął pękać. Filmy zarabiały, ale fani i nie tylko oni, nie byli z nich zadowoleni, nasilała się krytyka. Okazuje się, że starzejący się George Lucas niezbyt dobrze to znosił. To co się działo w czasach klasycznej trylogii, gdy krytyka odbywała się w sposób bardziej kulturalny, choćby za pośrednictwem gazet, to nic z krytyką w czasach Internetu, kiedy każdy mógł w sieci napisać, co myśli o twórcy sagi. George wycofał się i w sumie głośno mówił o tym że zamierza przejść na emeryturę. Jednak nic z tym nie robił. Próbował coś z serialem, ale nie wychodziło to. Sam nie wiedział, w którym kierunku pójść. Z jednej strony odpocząć, z drugiej firma wciąż mu ciążyła, nie chciałby, została przejęta i zmieniona. Dotyczyło to także jego ukochanego dziecka, „Gwiezdnych Wojen”. Trudno je inaczej nazwać. Lucasfilm stał się świątynią sagi. Choćby zatrudnianie ludzi do prowadzenia encyklopedii uniwersum – Holokronu, ludzi do akceptowania opakowań produktów, czy wszelkich licencji. To coś więcej niż biznes, to kontrola całości produktu.
Drugim aktorem jest
Robert Iger, zwany często po prostu Bob. Obecnie to szef Disneya, ale nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie. Na początku lat 90. Iger był szefem telewizji ABC, wtedy to też po raz pierwszy spotkał się z George'em Lucasem. Rzecz dotyczyła „Kronik młodego Indiany Jonesa”, które Lucas wyprodukował i szukał telewizji. Iger to kupił, ale o tym pisał już
Howard Roffman, przy okazji swojego powrotu do Lucasfilmu. Tymczasem do roku 1996 Iger stał się symbolem władzy telewizji ABC, jej głową. Tyle, że telewizję wykupiła firma Disney. Rządził nią wówczas Michael Eisner, który docenił sposób działania Igera i pośrednio wyznaczył go na swojego następcę. W 2005 Eisner ustąpił ze stanowiska szefa The Walt Disney Company, a w jego miejsce faktycznie wskoczył Bob Iger. Głównym zadaniem, jakie postawił sobie nowy CEO, było zapewnienie kreatywności działania Disneyowi, który wówczas przeżywał pewne problemy. Nie byli już firmą, która odpowiadała za produkcję animowanych hitów, która miała na to monopol. Akcjonariusze nie byli zadowoleni. Przed Bobem stało ciężkie zadanie, ale on miał jeden podstawowy plan. Zrozumiał, że siła wczesnego Disneya przede wszystkim tkwi w postaciach, które są powszechnie rozpoznawalne. To Iger maczał swoje palce w scenicznej adaptacji „Króla Lwa”, czy filmowej serii „Piraci z Karaibów” (jeszcze w 2003). Ten drugi to dość ciekawy przykład, bowiem sam film bazuje na atrakcji z parków tematycznych Disneya, ale wprowadza ją na zupełnie nowy poziom. Bob nie zajmował się w ogóle ani scenariuszem, ani produkcją, był raczej osobą z góry, która gdzieś dała zielone światło i uwierzyła w ten projekt. Jako ciekawostkę można dodać, że Ted Elliot, jeden ze scenarzystów serii, początkowo został zatrudniony przez Lucasfilm do napisania scenariusza do filmu bazującego na serii „Monkey Island”. Nie wyszło, ale pewne elementy udało się zaadaptować w „Piratach”. Iger rozumiał, że najważniejsze w tej serii wcale nie są klimaty z parków tematycznych, a postaci. Sprawdziło się, więc poszedł za ciosem. Skoro nie mógł pokonać konkurentów w dziedzinie animacji, w tym Pixara, postanowił ich wykupić. Pixar to firma założona przez George’a Lucasa, początkowo jako jeden z oddziałów Lucasfilmu, potem przeszła do rąk Paula Allena (współzałożyciel Microsoftu, drugi po Billu Gatesie) oraz Steve’a Jobsa (współzałożyciel i ikona Apple). To właśnie ten ostatni rządził Pixarem, gdy zainteresował się nim Iger. Z tym, że władza Jobsa ograniczała się do tego, by ufać i nie przeszkadzać w pracy Johnowi Lasseterowi. Pixar był w pewien sposób związany z Disneyem, bo po pierwsze Disney najczęściej był dystrybutorem ich filmów, choć w połowie poprzedniej dekady wyglądało, że ich drogi się rozejdą. Po drugie Disney był też licencjonobiorcą, zwłaszcza w parkach tematycznych. Tym samym Iger ograniczył koszty, przejmując Pixara wszystko pozostało w rodzinie, a co ważniejsze miał pewność, że nie uciekną do konkurencji. Jobs postawił jednak twarde warunki. Dobra, dostajecie filmy, prawa, dystrybucję, zabawki, ale po pierwsze Lasseter zostaje na stanowisku, a po drugie nie wtrącacie się w filmy. Robimy je sami, po swojemu. Iger nie tylko zgodził się na to rozwiązanie, ale szybko zrozumiał, że się sprawdza. Odeszły problemy, pozostała praca twórcza. Koszt przejęcia Pixara to 7,4 miliarda dolarów, część oczywiście w akcjach. W 2006 dzięki finalizacji tej umowy, Steve Jobs stał się największym indywidualnym udziałowcem Disneya, więc mógł nadzorować pracę Igera. Inwestycja się opłaciła, ale jedno samodzielne, kreatywne studio to trochę mało. Bob zaczął rozglądać się za kolejnym. W 2009 za 4 miliardy USD kupił Disneyowi Marvela. Znów postanowił zachować całe kierownictwo i wewnętrzną organizację firmy nie tkniętą, zostawiając im swobodę twórczą. Opłaciło się, co doskonale było widać w zeszłym roku, kiedy w kinach tryumfowali „Avengersi”, gromiąc wszelką konkurencję. „Avengersi” to trzeci film wszechczasów, jeśli chodzi o zarobki (bez uwzględnienia inflacji). Iger nie wchodzi w drogę za bardzo Marvelowi, ale lubi ich inspirować. To on wspomina o ewentualnym otworzeniu parku tematycznego poświęconego uniwersum Marvela, także on naciskał, by wraz z ABC zaczęto pracować nad serialem „S.H.I.E.L.D.”. Ale Bob Iger nie zawsze jest królem Midasem, nie zamienia wszystkiego w złoto. O tym świadczy choćby porażka finansowa „Johna Cartera”, jednego z najdroższych filmów wszechczasów. Z tym, że ten był wyprodukowany przez Disneya, a nie jedno z mniejszych kreatywnych studiów. Iger zaś nie ustawał w poszukiwaniu kolejnych firm do przejęcia. Kryterium było jedno – powinny wyglądać jak małe kopie Disneya, najlepiej wczesnego Disneya. Lucasfilm idealnie wpisało się w profil.
Tu mogłaby się zacząć właściwa historia, ale warto jeszcze wspomnieć o jednym powiązaniu. Jeszcze w latach 80. Lucas podpisał z Disneyem umowę, na mocy której w parkach tematycznych pojawiła się atrakcja
Star Tours. Z czasem ona się trochę postarzała i Lucasfilm oraz Disney postanowiły ją odświeżyć. W maju 2011 odbyło się otwarcie nowego
Star Tours: The Adventure Continue. Byli obecni Bob Iger i George Lucas. Rankiem Iger zaprosił Lucasa na śniadanie, do jednej z restauracji w Disney Worldzie – Hollywood Brown Derby. Iger kazał ją zamknąć, by w dwójkę mogli sobie spokojnie porozmawiać. Iger zamówił sobie parfait jogurtowy, a Lucas duży omlet. Gawędzili sobie, wymieniali uprzejmości i nagle Iger zapytał, czy Lucas nigdy nie rozważał sprzedania swojej firmy. Geoge przyznał, że świętuje właśnie 67 urodziny i coraz poważniej myśli o emeryturze. Dodał też, że nie jest jeszcze gotów na takie rozmowy, ale jak będzie to chętnie porozmawia. Bob poprosił Lucasa tylko o to, by ten przyszedł do niego, gdy będzie gotowy.
Potem panowie wyszli na scenę akademii Jedi i zrobiono im między innymi to zdjęcie:
Iger na scenie był zdumiony tym jak sprawnie Lucas potrafi trzymać miecz świetlny, tymczasem Flanelowiec zaczął poważnie myśleć nad przyszłością. Wrócił do siebie do domu i jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobił, było przyjrzenie się Pixarowi. Lucas czuje ogromny sentyment do tej firmy, w końcu ją założył. Zresztą bardzo często mówi o niej „moja firma”. No a najważniejsze było to, że Disney jej nie popsuł, nie zmienił, a raczej pozwolił jej działać po swojemu i zabezpieczył ją. To się George’owi podobało, ale musiał przygotować Lucasfilm do sprzedaży.
Jakiś czas później zaprosił na lunch w Nowym Jorku
Kathleen Kennedy (pierwsza rola kobieca, ale jednocześnie aktorka drugoplanowa w tej historii). Kathleen znał od dawna, zresztą była jedną ze współzałożycieli Amblina, firmy Stevena Spielberga. Lucas zapytał ją, czy słyszała o tym, że chce przejść na emeryturę. Ta przyznała, że nie. Wtedy Lucas zapytał, czy nie chciałaby zostać szefem Lucasfilmu. Trochę ją to zaskoczyło, ale zgodziła się, zwłaszcza po rozmowie. George stwierdził, że jej rola ma polegać na tym, by przygotować firmę, by mogła swobodnie działać po jego odejściu. Przede wszystkim dużo rozmawiali, przyglądali się franczyzie „Gwiezdnych Wojen”, temu jak zarabia, jak funkcjonuje i jak zakorzeniła się w popkulturze. Pozostały otwarte pytania, jak „Gwiezdne Wojny” mają wyglądać po odejściu Lucasa, co trzeba zrobić, by nadal były atrakcyjne. Po wielu dyskusjach nasuwała się jedyna odpowiedź – filmy. Potrzebowali nowych filmów.
Lucas i Kennedy więc powoli się za nie zabrali. Zatrudnili Michaela Arndta, by napisał scenariusz, ściągnęli do pomocy między innymi Lawrence’a Kasdana. Kennedy załatwiła Abramsa (
kulisy operacji), Lucas zaś zajął się rozmowami z aktorami – Markiem Hamillem, Carrie Fisher i Harrisonem Fordem. Zresztą niedawno przyznał, że kontrakty albo już są z nimi podpisane, albo niebawem będą. Dodał też, że na oficjalne ogłoszenie pewnie będziemy musieli trochę poczekać, bo Lucasfilm pewnie będzie chciał zrobić jakąś medialną bombę z tej informacji. Nie ma wątpliwości, że prace nad Epizodem VII i kolejnymi trwają, nawet jeśli wydaje się nam, że coś to wszystko wolno idzie.
Gdy wszystko ruszyło, Lucas rozpoczął negocjacje z Disneyem. Te trwały pięć miesięcy. Przede wszystkim George uparł się, że trzecią trylogię mają robić osoby, które zarządzają Lucasfilmem. Nie tylko Kennedy, dochodzi jeszcze Pablo Hidalgo, który jest obecnie menadżerem marki i Howard Roffman, który pełni dość podobną rolę. Lucasowi, który wraz z Kennedy przeorganizowali Lucasfilm, zależało na tym, by Disney tego nie zepsuł. Warunek możliwy do uzyskania, patrząc na historię wcześniejszych przejęć. Negocjacje przedłużały się nie z powodów finansowych, okazało się, że George ma rozterki. W Lucasfilmie mógł kontrolować wszystko, co dotyczy sagi. Jak chciał to zatwierdzał nawet wygląd opakowań figurek, choć oczywiście miał do tego ludzi. Kathleen Kennedy raz w tygodniu dzwoniła, bądź rozmawiała z Georgem na temat jak on się z tym czuje. Czasami było dobrze, czasem zaś mówił, że nie jest jeszcze gotów na rozstanie się z Lucasfilmem. Ta niezdecydowana postawa z pewnością opóźniała negocjacje. Iger wykazał się wyrozumiałością, wiedział z czego wynikają rozterki Lucasa. Czekał.
Jednym z kluczowych elementów negocjacji były nowe filmy. Lucas przygotował krótki zarys ich fabuły, ale długo nie chciał ich pokazać Disneyowi. Mówił nawet, że w tej materii powinni mu zaufać, w końcu robi je od 40 lat. W końcu ugiął się stawiając twarde warunki. Poza Igerem treatmenty mógł przeczytać jedynie jeszcze wiceprezes Disneya Kevin Mayer. Obaj musieli podpisać pisemne oświadczenia i dostali te teksty jedynie do wglądu. Iger przyznał potem, że widzi w nich dużo potencjału.
Ostatecznie pod koniec października wszystko było dogadane. Iger załatwił Lucasowi przelot do Burbank, gdzie znajduje się siedziba Disneya, gdzie podpisano umowę sprzedaży. Bob twierdzi, że Lucas może nie wahał się, ale z pewnością było w nim bardzo dużo emocji.
Iger zaś następnego dnia, gdy było Halloween przebrał się za Dartha Vadera. Potem rozpętała się burza medialna wokół sprawy.
Resztę na razie znamy. Z tym, że jest jeszcze jedna rzecz. Otóż Kathleen Kennedy ma kontrakt na 5 lat, natomiast Bob Iger chce się wycofać z funkcji szefa Disneya w 2015. Kto ich zastąpi, czy może będą jeszcze dalej pełnić te funkcje nie wiadomo. Co będzie dalej, pewnie dowiemy się z czasem.
KOMENTARZE (8)