Wszystko zaczęło się jeszcze w roku 1999. Na festiwalu Fringe Festival w Edynburgu, mało znana trupa teatralna pod przewodnictwem Patricka T. Gormana wystawiła swoje najgłośniejsze dzieło. Właśnie te wspomniane „Gwiezdne Wojny w 30 minut”. Zdobyli tym uznanie publiczności, która zakochała się w zabawnym odtworzeniu ukochanego filmu. W roku 2002 twórcy rozpoczęli tourne, na którym wystawiali swe przedstawienie na całym, cywilizowanym, zachodnim świecie. Samą sztukę przygotowano jeszcze przed premierą „Mrocznego widma”, a tu już zdążył wyjść „Atak klonów”. No i stało się, pewnego dnia na spektakl zawitał George Lucas. Wiadomo, ocena twórcy oryginału może nie jest najważniejsza, ale dużo znaczyła dla artystów. Flanelowcowi podobało się i to bardzo, ale miał jedno zastrzeżenie. Wziął sobie na pogawędkę Gormana i poprosił go, by przerobił przedstawienie tak, by ująć w to także prequele. W roku 2002 jeszcze nie były gotowe, więc Gorman się zgodził.
Ale okazało się to trudniejsze niż myślał. Przygotowanie nowej wersji przedstawienia zajęło mu 10 lat. Szybko zrozumiał jedną rzecz, Patrick to człowiek wychowany na klasycznej trylogii i same prequele nie do końca do niego przemawiają, nie ma ich we krwi. Na szczęście prequele odnalazły się w krwi syna Patricka i ten wspomógł ojca tworząc tęnową, rozbudowaną wersję spektaklu, która potrafi połączyć pokolenia.
„Star Wars in 60 minutes” był już wystawiany w Los Angeles parę razy, ale główna premiera będzie miała miejsce w Orlando, za kilka dni. Recenzję oryginalnego spektaklu można przeczytać tutaj.