Wszystko zaczęło się w roku 1987, kiedy Steve od kilku miesięcy pracował jako szef biura The Wall Street Journal w Los Angeles i jednocześnie zainteresował się 10 rocznicą Gwiezdnych Wojen. Zaproponował wtedy by napisać artykuł, który przybliżyłby czytelnikom ten zdumiewający fenomen kulturowy oraz błyskotliwą karierę Lucasa. Co prawda wcześniej nie pisał sam takich artykułów, jednak redaktorzy z Nowego Jorku dali mu zielone światło. Sansweet miał co prawda pewne doświadczenie dziennikarskie, choć raczej jako niezależny i twardy żurnalista, który spędził dwa lata prowadząc śledztwo w sprawie międzynarodowego łapówkarstwa korporacyjnego. Teraz miał się umówić na wizytę w Ranczu Skywalkera i pogawędkę z Georgem Lucasem, to raczej wyglądało jak spełnienie marzeń.
Zadzwonił więc do działu PR Lucasfilmu, którym kierowała Lynne Hale. Wyjaśnił jej cel swojej misji, a ona stwierdziła, że przekaże ją George’owi. Lucas w powszechnej świadomości uchodził wówczas za prawie pustelnika, który ukrywa się w swojej fortecy. W rzeczywistości, George jest trochę inny. To facet, który jeździ samemu samochodem, w sumie to nawet odwodzi dzieci, wyskakuje coś zjeść, robi zakupy i nawet nie mieszkał wówczas na Ranczu. I choć media nie należały do jego ulubionych instytucji, przynajmniej je tolerował, a nawet zachowywał się przyjaźnie wobec niektórych dziennikarzy.
Lynne zadzwoniła kilka dni później do Sansweeta. George łaskawie zgodził się na półgodzinną rozmowę przez telefon. Wywiad wyszedł niezły, choć George nie chciał nic mówić o planach wobec kolejnych filmów z cyklu Gwiezdne Wojny (prequele). Gdy artykuł się ukazał Lynne zadzwoniła ponownie do Sansweeta i powiedziała, że wszystkim na Ranczu (którego wciąż jeszcze nie widział) się to podobało.
Zwiedzenie rancza udało się Sansweetowi w ciągu roku, dzięki pewnemu przyjacielowi z Los Angeles, który pracował w jednym z departamentów Lucasfilmu. Zobaczył nawet Lynne w oddali, ale nie mógł podejść się przywitać. To była prywatna wizyta, ale on jednocześnie wciąż był dziennikarzem, więc jego obecność wymagałaby zatwierdzenia. Sansweet wolał się nie wychylać.
Kilka lat później do Sansweeta doszły pogłoski, że Lucasfilm rozważa zrobienie przewodnika po kolekcjonariach wraz z cenami. Zebrał się więc w sobie i zadzwonił do Lynne Hale, a ta przekazała jego referencje Lucy Wilson, która rozwijała dział wydawniczy Lucasfilmu. Sansweet powiedział jej wówczas.
- Podobno robicie przewodnik po cenach kolekcjonariów Star Wars, więc jeśli ktoś to powinien zrobić, to powinienem być to ja.
- A kim że ty jesteś? - Zapytała.
Oczywiście nie było aż tak źle, Sansweet sam wspomina, że Lucy była bardzo miła i że się przyjaźnią do dziś. Ale jak zwykle Steve trochę konfabuluje, by wpis na blogu był ciekawszy.
Lucy przyznała też, że mają już grupę, która się zajmuje przewodnikiem po cenach, ale im dłużej rozmawiali, tym więcej pomysłów się pojawiało. W końcu te rozmowy doprowadziły do pierwszej książki napisanej dla Lucasfilm – „Star Wars: From Concept to Screen to Collectible” z 1992 i pierwszego spotkania z Georgem. To jednak już inna historia. Natomiast sam rzeczowego artykułu znajduje się poniżej.