- Jakoś im nie wychodzi.- zauważył Fey’lya - Na Roon ciemnej stronie uległo ponoć czworo doświadczonych Jedi, w tym legendarny Kyp Durron. Po galaktyce lata wolno opętany syn Leii Organy Solo. Można powiedzieć, że Rada spisuje się na medal.
- Byłem na Roon.- odrzekł Dorsk, chociaż jego spokój zdawał się jakby załamywać - Spotkaliśmy tam zło tak wielkie, że sam się sobie dziwię, w jaki sposób ja mu nie uległem. Nie można winić Rady Jedi za postępowanie jej wrogów, zwłaszcza, że jako organ koordynujący spisuje się nader dobrze.
- Luke Skywalker przed kilkoma dniami rozbił enklawę treningową Executor’s Lair na planecie Spira.- admirał Perm poparł słowa Dorska konkretnymi przykładami - Dzięki informacjom od Rady nasz Wywiad wykrył na planecie Myrkr ważne ogniwo łańcucha produkcji klonów, że o zlikwidowaniu fabryki na Geratonie nie wspomnę.
- Poza tym rycerze Jedi stanowią teraz trzon oficerski Floty, a czworo z nich zadało wraz z generałem Solo poważne straty flocie wroga nad Yaga Minor.- dodał senator Adrick.
- Tak, zanim Han Solo zniknął i wedle wszelkich podejrzeń przyłączył się do wywrotowców.- prychnął Fey’lya - To wszystko mało znaczące zwycięstwa, które nie znaczą nic w porównaniu ze stratami.
- Być może są małe, ale mocno podkopują potęgę Lorda Vadera.- powiedział Perm - Bez względu na wszystko, Nowa Republika potrzebuje rycerzy Jedi.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Borsk Fey’lya z zaciętym wyrazem twarzy i przylizanym futrem zdawał się analizować swoją sytuację. Rzeczywiście Jedi cieszyli się poparciem w Nowej Republice, i chociaż ostatnio nieco ono spadło, to i tak pozostawało wysokie. Co prawda większość mieszkańców galaktyki przestała darzyć Luke’a Skywalkera tak dużym zaufaniem po tym, jak jego ojciec, Darth Vader, powrócił i stanął do walki z Nową Republiką, ale jedynie nieliczni widzieli w tym winę mistrza Jedi. Admirał Ackbar i Eskadra Łotrów mogli co prawda stanowić zagrożenie dla władzy Fey’lyi, ale obecnie powszechnie uznawano ich za wywrotowców i oszustów, głównie przez materiały, jakie Wywiad przedstawił przeciwko nim. W takiej sytuacji wszelkie próby przejęcia władzy musiałyby zakończyć się niepowodzeniem. Wreszcie admirał Perm rzeczywiście był obecnie najlepszym dowódcą we Flocie, a wszelkie zmiany na stanowisku Głównodowodzącego wywołałyby dokładnie taki skutek, jaki przewidział Dorsk 82. Borska strasznie korciło, żeby raz na zawsze pozbyć się problemu z oficerem rasy Clawdite, ale wiedział, że nie może sobie teraz pozwolić na żadną utratę pozycji. Nawet niewielką.
- Adiutancie Melan’lya,- rzucił prezydent - Proszę przygotować awizo dyplomatyczne. Już wkrótce wyruszamy z misją dobrej woli.
- Jak pan sobie życzy.- odparł adiutant. Dorsk z pewnym zdziwieniem stwierdził, że młodszy Bothanin siedział dotąd tak cicho, że przestał go wyczuwać. Zastanowiło go to, ale nie miał czasu na rozważenie tego faktu, gdyż prezydent jeszcze nie skończył.
- Dobrze.- odparł Fey’lya - Senatorze Reveel, przejmie pan obowiązki przewodniczącego obrad Senatu na czas mojej nieobecności. Wybieram się w podróż, do której przygotowywałem się już od dłuższego czasu.
- Chce pan zostawić Nową Republikę teraz, kiedy...- senator Adrick zachłysnął się powietrzem ze zdziwienia - kiedy potrzebujemy silnego przywództwa i pewnej ręki, która mogłaby pokierować nami w tych trudnych czasach?
- Proszę sobie oszczędzić tych tyrad, senatorze.- odparł Fey’lya - Obaj doskonale wiemy, że pozostając na Coruscant nie wygramy wojny, zwłaszcza, że zaufanie do naszego rządu ostatnio drastycznie spada. Najbardziej się wszystkim przydam, jeżeli będę podtrzymywał poparcie mieszkańców dla naszych poczynań, a prowadzenie wojny pozostawię wojskowym.
Dorsk 82 był zaskoczony tą nagłą zmianą poglądów prezydenta. Odniósł wrażenie, że to było zagranie polityczne, mające osiągnąć jakiś z góry ustalony cel. Wątpliwe było, żeby Fey’lya zamierzał w ten sposób zdyskredytować senatora Reveela; Quermianin był jednym ze stronników prezydenta w Senacie i jego porażka polityczna nic by nie dała. Zaatakowanie w ten sposób Jedi czy admirała Perma też było absurdalnym pomysłem. Zbyt absurdalnym, jak na tak wytrawnego polityka. Dorsk skierował więc empatyczną sondę w kierunku Bothanina i wyczuł głęboko skrywany i maskowany, ale niewątpliwie wyczuwalny, strach.
Przywódca Nowej Republiki się bał. Bał się zostać na Coruscant.
To było tak oczywiste, że Dorsk się zdziwił, że wcześniej na to nie wpadł. Coruscant było stolicą Nowej Republiki i jako taka miała całkiem niezłą obronę, jednak skoro nawet Yaga Minor padło pod naciskiem ze strony armii Vadera, to i dawne Centrum Imperialne mogło ulec. A w takiej sytuacji Lord Vader na pewno nie zrezygnowałby z uśmiercenia prezydenta Nowej Republiki. Fey’lya chciał zatem się gdzieś schronić na wypadek, gdyby flota Vadera znalazła się nad Coruscant, co było zresztą całkiem prawdopodobne.
- A wolno spytać, gdzie pan wyrusza na tę misję dobrej woli? Na D’astę czy może na Duro?- Dorsk 82 postanowił potwierdzić swoje przypuszczenia, podsunął więc Fey’lyi nazwy dwóch planet członkowskich, na których poparcie dla Nowej Republiki było najmniejsze, a gdzie atak Executor’s Lair był bardziej prawdopodobny, niż na Coruscant. Jeżeli Bothanin rzeczywiście chce poprawić swój wizerunek, myślał Khommita, powinien udać się na którąś z tych planet.
- Może później.- rzekł wymijająco Borsk - Na razie chcę polecieć tam, gdzie mieszkańców Nowej Republiki trzeba podnieść na duchu, a nie tylko wpłynąć na ich upodobania polityczne.- spojrzał na wszystkich zgromadzonych - Lecę do Układu Corelliańskiego, na Bliźniacze Światy, do rodzin mieszkańców Stacji Centerpoint!
Rozdział 22
Boba Fett ucieszył się, kiedy Han Solo zakomunikował mu, że łowca nagród tym razem wyruszy a misję sam. Od kiedy zaczął pracować dla Nowej Republiki, gościł na pokładzie swojego statku tabuny ludzi i innych istot, a wszystkie zadania wykonywał w towarzystwie czy też z pomocą przyjaciół Hana Solo, najpierw Carlissiana i Horna, a potem Eskadry Łotrów, Ackbara, Bel Iblisa i Crackena. Również w przerwach między zlecanymi mu przez Corellianina misjami Boba przebywał w jakimś gronie, najczęściej bardzo szerokim. Z reguły starał się trzymać z boku i nie zwracać na siebie uwagi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że przebywanie w tak licznym towarzystwie przez około dwa miesiące zaczynało mu działać na nerwy. Dlatego tak łatwo zgodził się na wyprawę w stronę planety Kamino. Wreszcie mógł pobyć sam na sam ze sobą.
Inną sprawą było samo zadanie. Fett nie miał bladego pojęcia, jak się do niego zabrać. Co prawda wychował się na Kamino i znał panujące tam obyczaje, kulturę, poglądy, wreszcie stosunki społeczne i psychikę Kaminoan, niemniej jednak ostatni raz gościł na deszczowej planecie bardzo dawno temu i od tego czasu mogło się wiele zmienić. Boba żałował, że nie może odwiedzić żadnego ze swoich informatorów, u których mógłby teoretycznie dostać jakiś pakiet informacyjny odnośnie planety. Raz, że nie miał już zaufania do swojej siatki informacyjnej, a dwa, że Kamino była szczelnie odizolowanym od reszty galaktyki światem i bardzo mało ludzi mogło cokolwiek o tamtym miejscu powiedzieć, a gdyby się rozniosło, że Boba Fett chce lecieć na tę planetę, zaraz ściągnęliby tam wszyscy łowcy nagród, których interesowała głowa mandaloriańskiego wojownika. A to mogłoby przeszkodzić Bobie w wykonaniu zadania. Postanowił więc oprzeć się w swoim rozumowaniu o kaminoański izolacjonizm i założyć, że mimo lat, na planecie niewiele się zmieniło i że istoty ją zamieszkujące wciąż sugerują się albo dobrymi manierami, albo grubością portfela. Co prawda Boba nie dysponował ani jednym, ani drugim, ale to już inna sprawa.
Z logicznego punktu widzenia Kaminoanie ścigają Khana i jego Yaka za przestępstwo, jakiego dopuścił się jakiś Yarkor w imieniu Kuellera. Absurd, pomyślał Fett. Być może wystarczy tylko uświadomić ten absurd premierowi planety Kamino, a to, w połączeniu z reputacją mandaloriańskiego łowcy i jego latami dzieciństwa, spędzonymi wśród istot zamieszkujących deszczową planetę, powinno wystarczyć.
A jeśli nie, to Boba już coś wymyśli.
„Slave I” mknął przez nadprzestrzeń, zmierzając ku kolejnemu momentowi zmiany kierunku lotu. Droga na Kamino była trudna, prowadziła bowiem przez nawigacyjnego potworka zwanego Labiryntem Rishi. Co prawda obszar ten już dawno został dokładnie zbadany i naniesiony na mapy, lecz nie zmieniało to faktu, że trzeba było trochę pokluczyć, zanim się z niego wyleci. A Boba Fett jeszcze się nawet w nim nie znalazł. Po części dlatego, że chciał samodzielnie przeprowadzić „Slave’a I” przez labirynt, a po części z braku zaufania do kogokolwiek i czegokolwiek poza sobą samym, mandaloriański łowca cały czas siedział w kokpicie, robiąc jedynie okazjonalne przerwy na posiłek i sen.
Nagle dostrzegł na pokładowym radarze dziwny sygnał o sygnaturze szpiegowskich nadajników, wystrzeliwanych z reguły przez rakiety „Slave’a I”. Był on bardzo silny, bo przebił się przez odległość zbyt dużą, jak na normalny zasięg podkładanych przez Bobę pluskiew. Fett spojrzał na radar, zaintrygowany. Był to anonimowy nadajnik; komputer nie potrafił uściślić, kiedy i jak został podłożony, sygnał wydawał się jednak być w jakiś sposób zwielokrotniony. Co więcej, przez moment leciał kursem prostopadłym do toru lotu „Slave’a I”, po chwili jednak stanął w miejscu i nabrał ostrości, zupełnie, jak gdyby śledzony obiekt wyskoczył z nadprzestrzeni w obszarze międzygwiezdnym. Tak jakby na kogoś czyhał. Sprytne, pomyślał Fett z uznaniem, któryś z łowców postanowił wciągnąć go z pułapkę przez zwabienie własnym nadajnikiem szpiegowskim, a potem zwielokrotnił sygnał, żeby objąć nim maksymalnie duży obszar. Nie przewidział jednak, że Fett kataloguje wystrzelone pluskwy i dokładnie wie, która gdzie została przyczepiona. Poza tym mandaloriański łowca dbał o to, aby częstotliwość namierzania nadajników była ściśle tajna, co nie znaczyło oczywiście, że jakiś jego nadgorliwy kolega po fachu nie mógł do niej dotrzeć. On by dotarł.
Strasznie go korciło, żeby wyskoczyć z nadprzestrzeni i skierować się w stronę przynęty, sprawdzić, który to łowca nagród posunął się do takiego chwytu. Szybko jednak przeliczył odległość i stwierdził, że wykonanie tej zachcianki opóźni jego przylot na Kamino o około jeden standardowy dzień, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zdecydował więc, że w miarę możliwości wybada tę sprawę po wykonaniu zadania. Zawsze praca przede wszystkim.
Flota Lorda Vadera złożona z czterdziestu pięciu gwiezdnych niszczycieli wszelkiego rodzaju dwudziestu sześciu krążowników klasy Strike, przeszło pięćdziesięciu innych, mniejszych jednostek i jednego, olbrzymiego „Oka Vadera”, wyskoczyła z hiperprzestrzeni gdzieś pomiędzy położoną w przestworzach Imperium planetą Yaga Minor a znajdującym się w Wewnętrznych Odległych Rubieżach republikańskim światem o nazwie Exaphi, stanowiącym ich kolejny cel. Czarny Lord był zirytowany prędkością, jaką musieli podróżować, żeby wyposażone w przestarzałe, pochodzące jeszcze z okresu Wojen Klonów, silniki „Oka Vadera” mogły za nimi nadążyć, rozumiał jednak, że to niezbędne, jeśli chcą mieć ze sobą olbrzymi potencjał bojowy, jaki gwarantował ten superpancernik. Trzymał więc swoje nerwy na wodzy, a czas spędzony w nadprzestrzeni poświęcał na szkolenie Ireka Ismarena w tajnikach ciemnej strony Mocy. Musiał przyznać, że lata pod wpływem Witiyna Tera zaowocowały otwarciem się tego młodego umysłu na mrok, co znacznie ułatwiało wpajanie mu zasad kierujących Lordami Sith. Darth Vader był zadowolony z jego postępów i miał nadzieję wcielić młodego Ismarena w poczet Ciemnych Jedi, a potem kto wie? Może Irek obwoła się Lordem Sith, tak, jak parę lat temu mianował siebie Rov Firehead?
Swoją drogą ten mroczny Ho’Din zaczynał irytować Czarnego Lorda. Dawno temu przyjął tytuł Sitha, właściwie bezprawnie, ale Vader na to zezwolił, wiedząc, że chora ambicja musi być zaspokojona, żeby mogła dać się ukierunkować w stronę czerpania z niej jako źródła Mocy. Nie oznaczało to jednak, że w oczach Vadera Ho’Din w jakikolwiek sposób zasługiwał na to wyróżnienie, w przeciwieństwie do takich na przykład Weraca Dominessa czy Pentalusa Creaka. Ale o tym Vader już prawie zapomniał. Najbardziej go denerwowało, że Rov Firehead, mimo olbrzymich odległości, jakie musi pokonać flota Executor’s Lair od podboju do podboju, cały czas wymusza na niej postoje. I chociaż pomysł stworzenia oddziału Rebornów spotkał się z przychylnością Czarnego Lorda i ten przystanek mógłby jeszcze przeboleć, to na cholerę Firehead leciał na Roon, a teraz jeszcze kazał na siebie czekać!?
- Byłem na Roon.- odrzekł Dorsk, chociaż jego spokój zdawał się jakby załamywać - Spotkaliśmy tam zło tak wielkie, że sam się sobie dziwię, w jaki sposób ja mu nie uległem. Nie można winić Rady Jedi za postępowanie jej wrogów, zwłaszcza, że jako organ koordynujący spisuje się nader dobrze.
- Luke Skywalker przed kilkoma dniami rozbił enklawę treningową Executor’s Lair na planecie Spira.- admirał Perm poparł słowa Dorska konkretnymi przykładami - Dzięki informacjom od Rady nasz Wywiad wykrył na planecie Myrkr ważne ogniwo łańcucha produkcji klonów, że o zlikwidowaniu fabryki na Geratonie nie wspomnę.
- Poza tym rycerze Jedi stanowią teraz trzon oficerski Floty, a czworo z nich zadało wraz z generałem Solo poważne straty flocie wroga nad Yaga Minor.- dodał senator Adrick.
- Tak, zanim Han Solo zniknął i wedle wszelkich podejrzeń przyłączył się do wywrotowców.- prychnął Fey’lya - To wszystko mało znaczące zwycięstwa, które nie znaczą nic w porównaniu ze stratami.
- Być może są małe, ale mocno podkopują potęgę Lorda Vadera.- powiedział Perm - Bez względu na wszystko, Nowa Republika potrzebuje rycerzy Jedi.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Borsk Fey’lya z zaciętym wyrazem twarzy i przylizanym futrem zdawał się analizować swoją sytuację. Rzeczywiście Jedi cieszyli się poparciem w Nowej Republice, i chociaż ostatnio nieco ono spadło, to i tak pozostawało wysokie. Co prawda większość mieszkańców galaktyki przestała darzyć Luke’a Skywalkera tak dużym zaufaniem po tym, jak jego ojciec, Darth Vader, powrócił i stanął do walki z Nową Republiką, ale jedynie nieliczni widzieli w tym winę mistrza Jedi. Admirał Ackbar i Eskadra Łotrów mogli co prawda stanowić zagrożenie dla władzy Fey’lyi, ale obecnie powszechnie uznawano ich za wywrotowców i oszustów, głównie przez materiały, jakie Wywiad przedstawił przeciwko nim. W takiej sytuacji wszelkie próby przejęcia władzy musiałyby zakończyć się niepowodzeniem. Wreszcie admirał Perm rzeczywiście był obecnie najlepszym dowódcą we Flocie, a wszelkie zmiany na stanowisku Głównodowodzącego wywołałyby dokładnie taki skutek, jaki przewidział Dorsk 82. Borska strasznie korciło, żeby raz na zawsze pozbyć się problemu z oficerem rasy Clawdite, ale wiedział, że nie może sobie teraz pozwolić na żadną utratę pozycji. Nawet niewielką.
- Adiutancie Melan’lya,- rzucił prezydent - Proszę przygotować awizo dyplomatyczne. Już wkrótce wyruszamy z misją dobrej woli.
- Jak pan sobie życzy.- odparł adiutant. Dorsk z pewnym zdziwieniem stwierdził, że młodszy Bothanin siedział dotąd tak cicho, że przestał go wyczuwać. Zastanowiło go to, ale nie miał czasu na rozważenie tego faktu, gdyż prezydent jeszcze nie skończył.
- Dobrze.- odparł Fey’lya - Senatorze Reveel, przejmie pan obowiązki przewodniczącego obrad Senatu na czas mojej nieobecności. Wybieram się w podróż, do której przygotowywałem się już od dłuższego czasu.
- Chce pan zostawić Nową Republikę teraz, kiedy...- senator Adrick zachłysnął się powietrzem ze zdziwienia - kiedy potrzebujemy silnego przywództwa i pewnej ręki, która mogłaby pokierować nami w tych trudnych czasach?
- Proszę sobie oszczędzić tych tyrad, senatorze.- odparł Fey’lya - Obaj doskonale wiemy, że pozostając na Coruscant nie wygramy wojny, zwłaszcza, że zaufanie do naszego rządu ostatnio drastycznie spada. Najbardziej się wszystkim przydam, jeżeli będę podtrzymywał poparcie mieszkańców dla naszych poczynań, a prowadzenie wojny pozostawię wojskowym.
Dorsk 82 był zaskoczony tą nagłą zmianą poglądów prezydenta. Odniósł wrażenie, że to było zagranie polityczne, mające osiągnąć jakiś z góry ustalony cel. Wątpliwe było, żeby Fey’lya zamierzał w ten sposób zdyskredytować senatora Reveela; Quermianin był jednym ze stronników prezydenta w Senacie i jego porażka polityczna nic by nie dała. Zaatakowanie w ten sposób Jedi czy admirała Perma też było absurdalnym pomysłem. Zbyt absurdalnym, jak na tak wytrawnego polityka. Dorsk skierował więc empatyczną sondę w kierunku Bothanina i wyczuł głęboko skrywany i maskowany, ale niewątpliwie wyczuwalny, strach.
Przywódca Nowej Republiki się bał. Bał się zostać na Coruscant.
To było tak oczywiste, że Dorsk się zdziwił, że wcześniej na to nie wpadł. Coruscant było stolicą Nowej Republiki i jako taka miała całkiem niezłą obronę, jednak skoro nawet Yaga Minor padło pod naciskiem ze strony armii Vadera, to i dawne Centrum Imperialne mogło ulec. A w takiej sytuacji Lord Vader na pewno nie zrezygnowałby z uśmiercenia prezydenta Nowej Republiki. Fey’lya chciał zatem się gdzieś schronić na wypadek, gdyby flota Vadera znalazła się nad Coruscant, co było zresztą całkiem prawdopodobne.
- A wolno spytać, gdzie pan wyrusza na tę misję dobrej woli? Na D’astę czy może na Duro?- Dorsk 82 postanowił potwierdzić swoje przypuszczenia, podsunął więc Fey’lyi nazwy dwóch planet członkowskich, na których poparcie dla Nowej Republiki było najmniejsze, a gdzie atak Executor’s Lair był bardziej prawdopodobny, niż na Coruscant. Jeżeli Bothanin rzeczywiście chce poprawić swój wizerunek, myślał Khommita, powinien udać się na którąś z tych planet.
- Może później.- rzekł wymijająco Borsk - Na razie chcę polecieć tam, gdzie mieszkańców Nowej Republiki trzeba podnieść na duchu, a nie tylko wpłynąć na ich upodobania polityczne.- spojrzał na wszystkich zgromadzonych - Lecę do Układu Corelliańskiego, na Bliźniacze Światy, do rodzin mieszkańców Stacji Centerpoint!
Rozdział 22
Boba Fett ucieszył się, kiedy Han Solo zakomunikował mu, że łowca nagród tym razem wyruszy a misję sam. Od kiedy zaczął pracować dla Nowej Republiki, gościł na pokładzie swojego statku tabuny ludzi i innych istot, a wszystkie zadania wykonywał w towarzystwie czy też z pomocą przyjaciół Hana Solo, najpierw Carlissiana i Horna, a potem Eskadry Łotrów, Ackbara, Bel Iblisa i Crackena. Również w przerwach między zlecanymi mu przez Corellianina misjami Boba przebywał w jakimś gronie, najczęściej bardzo szerokim. Z reguły starał się trzymać z boku i nie zwracać na siebie uwagi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że przebywanie w tak licznym towarzystwie przez około dwa miesiące zaczynało mu działać na nerwy. Dlatego tak łatwo zgodził się na wyprawę w stronę planety Kamino. Wreszcie mógł pobyć sam na sam ze sobą.
Inną sprawą było samo zadanie. Fett nie miał bladego pojęcia, jak się do niego zabrać. Co prawda wychował się na Kamino i znał panujące tam obyczaje, kulturę, poglądy, wreszcie stosunki społeczne i psychikę Kaminoan, niemniej jednak ostatni raz gościł na deszczowej planecie bardzo dawno temu i od tego czasu mogło się wiele zmienić. Boba żałował, że nie może odwiedzić żadnego ze swoich informatorów, u których mógłby teoretycznie dostać jakiś pakiet informacyjny odnośnie planety. Raz, że nie miał już zaufania do swojej siatki informacyjnej, a dwa, że Kamino była szczelnie odizolowanym od reszty galaktyki światem i bardzo mało ludzi mogło cokolwiek o tamtym miejscu powiedzieć, a gdyby się rozniosło, że Boba Fett chce lecieć na tę planetę, zaraz ściągnęliby tam wszyscy łowcy nagród, których interesowała głowa mandaloriańskiego wojownika. A to mogłoby przeszkodzić Bobie w wykonaniu zadania. Postanowił więc oprzeć się w swoim rozumowaniu o kaminoański izolacjonizm i założyć, że mimo lat, na planecie niewiele się zmieniło i że istoty ją zamieszkujące wciąż sugerują się albo dobrymi manierami, albo grubością portfela. Co prawda Boba nie dysponował ani jednym, ani drugim, ale to już inna sprawa.
Z logicznego punktu widzenia Kaminoanie ścigają Khana i jego Yaka za przestępstwo, jakiego dopuścił się jakiś Yarkor w imieniu Kuellera. Absurd, pomyślał Fett. Być może wystarczy tylko uświadomić ten absurd premierowi planety Kamino, a to, w połączeniu z reputacją mandaloriańskiego łowcy i jego latami dzieciństwa, spędzonymi wśród istot zamieszkujących deszczową planetę, powinno wystarczyć.
A jeśli nie, to Boba już coś wymyśli.
„Slave I” mknął przez nadprzestrzeń, zmierzając ku kolejnemu momentowi zmiany kierunku lotu. Droga na Kamino była trudna, prowadziła bowiem przez nawigacyjnego potworka zwanego Labiryntem Rishi. Co prawda obszar ten już dawno został dokładnie zbadany i naniesiony na mapy, lecz nie zmieniało to faktu, że trzeba było trochę pokluczyć, zanim się z niego wyleci. A Boba Fett jeszcze się nawet w nim nie znalazł. Po części dlatego, że chciał samodzielnie przeprowadzić „Slave’a I” przez labirynt, a po części z braku zaufania do kogokolwiek i czegokolwiek poza sobą samym, mandaloriański łowca cały czas siedział w kokpicie, robiąc jedynie okazjonalne przerwy na posiłek i sen.
Nagle dostrzegł na pokładowym radarze dziwny sygnał o sygnaturze szpiegowskich nadajników, wystrzeliwanych z reguły przez rakiety „Slave’a I”. Był on bardzo silny, bo przebił się przez odległość zbyt dużą, jak na normalny zasięg podkładanych przez Bobę pluskiew. Fett spojrzał na radar, zaintrygowany. Był to anonimowy nadajnik; komputer nie potrafił uściślić, kiedy i jak został podłożony, sygnał wydawał się jednak być w jakiś sposób zwielokrotniony. Co więcej, przez moment leciał kursem prostopadłym do toru lotu „Slave’a I”, po chwili jednak stanął w miejscu i nabrał ostrości, zupełnie, jak gdyby śledzony obiekt wyskoczył z nadprzestrzeni w obszarze międzygwiezdnym. Tak jakby na kogoś czyhał. Sprytne, pomyślał Fett z uznaniem, któryś z łowców postanowił wciągnąć go z pułapkę przez zwabienie własnym nadajnikiem szpiegowskim, a potem zwielokrotnił sygnał, żeby objąć nim maksymalnie duży obszar. Nie przewidział jednak, że Fett kataloguje wystrzelone pluskwy i dokładnie wie, która gdzie została przyczepiona. Poza tym mandaloriański łowca dbał o to, aby częstotliwość namierzania nadajników była ściśle tajna, co nie znaczyło oczywiście, że jakiś jego nadgorliwy kolega po fachu nie mógł do niej dotrzeć. On by dotarł.
Strasznie go korciło, żeby wyskoczyć z nadprzestrzeni i skierować się w stronę przynęty, sprawdzić, który to łowca nagród posunął się do takiego chwytu. Szybko jednak przeliczył odległość i stwierdził, że wykonanie tej zachcianki opóźni jego przylot na Kamino o około jeden standardowy dzień, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zdecydował więc, że w miarę możliwości wybada tę sprawę po wykonaniu zadania. Zawsze praca przede wszystkim.
Flota Lorda Vadera złożona z czterdziestu pięciu gwiezdnych niszczycieli wszelkiego rodzaju dwudziestu sześciu krążowników klasy Strike, przeszło pięćdziesięciu innych, mniejszych jednostek i jednego, olbrzymiego „Oka Vadera”, wyskoczyła z hiperprzestrzeni gdzieś pomiędzy położoną w przestworzach Imperium planetą Yaga Minor a znajdującym się w Wewnętrznych Odległych Rubieżach republikańskim światem o nazwie Exaphi, stanowiącym ich kolejny cel. Czarny Lord był zirytowany prędkością, jaką musieli podróżować, żeby wyposażone w przestarzałe, pochodzące jeszcze z okresu Wojen Klonów, silniki „Oka Vadera” mogły za nimi nadążyć, rozumiał jednak, że to niezbędne, jeśli chcą mieć ze sobą olbrzymi potencjał bojowy, jaki gwarantował ten superpancernik. Trzymał więc swoje nerwy na wodzy, a czas spędzony w nadprzestrzeni poświęcał na szkolenie Ireka Ismarena w tajnikach ciemnej strony Mocy. Musiał przyznać, że lata pod wpływem Witiyna Tera zaowocowały otwarciem się tego młodego umysłu na mrok, co znacznie ułatwiało wpajanie mu zasad kierujących Lordami Sith. Darth Vader był zadowolony z jego postępów i miał nadzieję wcielić młodego Ismarena w poczet Ciemnych Jedi, a potem kto wie? Może Irek obwoła się Lordem Sith, tak, jak parę lat temu mianował siebie Rov Firehead?
Swoją drogą ten mroczny Ho’Din zaczynał irytować Czarnego Lorda. Dawno temu przyjął tytuł Sitha, właściwie bezprawnie, ale Vader na to zezwolił, wiedząc, że chora ambicja musi być zaspokojona, żeby mogła dać się ukierunkować w stronę czerpania z niej jako źródła Mocy. Nie oznaczało to jednak, że w oczach Vadera Ho’Din w jakikolwiek sposób zasługiwał na to wyróżnienie, w przeciwieństwie do takich na przykład Weraca Dominessa czy Pentalusa Creaka. Ale o tym Vader już prawie zapomniał. Najbardziej go denerwowało, że Rov Firehead, mimo olbrzymich odległości, jakie musi pokonać flota Executor’s Lair od podboju do podboju, cały czas wymusza na niej postoje. I chociaż pomysł stworzenia oddziału Rebornów spotkał się z przychylnością Czarnego Lorda i ten przystanek mógłby jeszcze przeboleć, to na cholerę Firehead leciał na Roon, a teraz jeszcze kazał na siebie czekać!?
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,60 Liczba: 15 |
|
Lord Brakiss2006-03-24 16:47:38
Świetna. Końcowa bitwa extra!!! MIsiek moje gratulacje, Szkoda że nie było Widm
jedi_marhefka2006-01-28 00:00:50
No Michał co tu dużo pisać. Po prostu jesteś wielki!!!!! świetny tekst.
Edi2005-09-24 19:49:53
Świetna kontynuacja.Co tu dużo gadać.10/10.Opowiadanie przewyższa nie jednego e-booka i Michał Wolski powinien pisać dla Star Wars...bo się do tego nadaje.
starwarsowiec2005-05-04 21:09:30
nie mogę tego ściągnąć:(Bardzo byłbym wdzięczny gdyby ktoś mi to wysłał na adam_n1@o2.pl
NIECH SIE KTOŚ ZLITUJE!!!
Carno2004-08-19 00:20:34
Z recenzją poczekam do ŚT. W miedzyczasie wystawie oceny jak funficów-ten otrzymuje 10.
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:38:23
Genialne opowiadanie, daje 10
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:19:01
Artydzieło, świetnie się czyta, ciekawa fabuła, nie mogłam się oderwać.
Anor2004-05-19 02:18:37
WSTĘP
Na początek chciałbym powiedzieć, że poniższa recenzja może zostać odebrana jako mocno krytyczna. Wiem, że dostałeś na razie prawie same dziesiątki jako oceny, jednak inni oceniali to, co napisałeś jako Fanfic, ja za to piszę tę recenzję jako recenzję pełnoprawnej książki, co więcej w ocenie kieruje się kryteriami jakimi kieruje się w ocenianiu książek zatwierdzonych przez LocasBooks, dlatego weź to pod uwagę, ze na samym początku stawiam cię na nobilitowanej pozycji, która to pozycja pociąga za sobą odpowiednie wymagania i oczekiwania. Poniżej opisuje kwestie, do których ma jakieś zastrzeżenia lub które chcę pochwalić. Rzeczami oczywistymi nie zawracam głowy.
FABUŁA
Jak pewnie każdy czytelnik zauważyła fabuła jest wyjątkowo rozbudowana, wszystkie wydarzenia koncentrują się wokół kilku wątków, które się między sobą co jakiś czas przeplatają. Tu przychodzi mi na myślę konwencja Zahnowska pisania powieści gdzie właśnie jest podobnie. Wokół każdej postaci zbudowana jest jakaś historia, każda z nich ma coś ciekawego, swojego i wyjątkowego jako wkład do wydarzeń fica. Oczywiście są to wszystko słowa pochwały, gdyż zbudować tak zawiła fabułę i jednocześnie na nią zapanować zarówno sensie pisarskim jak i logicznym układzie wydarzeń, to naprawdę wielka sztuka. Mimo to wydaje mi się że są momenty gdzie Miśku trochę przesadziłeś. Momentami zbyt wiele jest bohaterów, nazwisk, miejsc, planet, za często zmienia się miejsce akcji. Wszystko to powoduje że czytający przynajmniej do momentu kiedy nie zapanuje nad całością może się gubić w całości. Można to oczywisice postrzegać dwojako, gdyz niejeden powie że ten ogrom szczegółów nazwisk i miejsc to wielki plus. Owszem plusem jest ale jeśli się nad ty panuje. Ja uważam, zę ty nad tym zapanowałeś, jednak wyczuwałem momenty kiedy Ty jako pisarz wiedziałeś o co chodzi a czytelnik niekoniecznie musiał się tak dobrze orientować.
SPÓJNOŚĆ
Wydarzenia opisywane w książce same w sobie są wyjątkowo spójne, to należy tobie przyznać. Co więcej powiem, ze wszystko co opisujesz charakteryzuje się z małymi wyjątkami dużą spójnością z EU (oczywiście nie mówię tu o NEJ która jest czymś przeciwnym). Powiem tak, że gdyby jakikolwiek autor zastosował tyle nawiązań do wydarzeń z EU co ty tutaj to byłby mistrzem świata. Nie wiem jak w tym wszystkim udało ci się zachować spójność, ale tutaj popisałeś się nie lada kunsztem, mimo ze utrudniłeś sobie prace poprzez to ze wszędzie próbowałeś wrzucić jakieś nawiązania. Sam się zastanawiałem czy czasami nie jest tego aż za dużo, bo momentami to wręcz tłumaczyłeś, co to było z tym osobnikiem, czy też statkiem czy też wydarzenia, które gdzieś tam zaistniało w jakimś komiksie lub książce. Mimo wszystko uważam ze tego za dużo nie było gdyż ja jestem maniakiem na wszelkie nawiązania. Tu masz wielki plus. Nie mówiąc już o tym, ze przypomniałem sobie wiele faktów z EU dzięki tej twojej pozycji.
FS a NEJ
Istotą twojej całej trylogii jest pokazanie alternatywy do Nowej Ery Jedi. Takie miałeś chyba założenie podczas jej pisania. Oczywiście zrealizowałeś to początkowe założenie, ale czy do końca w 100%? Ja powiem, ze nie. Mimo wszystko nie wyzbyłeś się pewnych zaciągnięć NEJ które aż prawie Kolą w oczy. Nie świadczy to że to jest źle, ale po prostu aż miło zobaczyć ze jednak do końca NEJ nie negujesz. Nie mówię tu o samej kwestii Yuuzhan, która była bardziej rozbudowana w Pełnomocniku, ale bardziej chodzi mi o Ciemne Bomby, czy też Serum pozbawiające Mocy (toż drugi raz (nie licząc Ismalirów) po NEJ czytam że Jedi da się odciąć od Mocy, coś jak w przypadku kontaktu z Yuuzhanami). Musze powiedzieć, że jak czytałem twe liczne wypowiedzi na forum, szczególnie w wiadomym temacie sporu w kwestii NEJ, to obawiałem się że kolejne części twej trylogii będą bardziej atakowały całą serię o nowych najemcach spoza galaktyki, tu jednak okazało się ze potraktowałeś całą serię NEJ dość delikatnie. Powiem więcej, nawet mogłaby ona postępować po twej trylogii, co oczywiście zależy od tego jak rozwiąże się sytuacja w III Tomie twego dzieła.
AKAPITY I ROZDZIAŁY
Tu widzę pewien problem w twej książce. Jakoś nie mogę się dopatrzyć sensu podziału na poszczególne akapity tekstu, który nam prezentujesz. Podział jest jakbym to powiedział dość dowolny. Są momenty że nie wiedziałem nie doczytawszy się pierwszego imienia po zmianie akapitu gdzie jestem w jakim wątku? Ja tam polonistą nie jestem (ty tak), ale z mojego (niewielkiego) doświadczenia w czytaniu wynika to ze nigdy nie można zaczynać nowego akapitu/wątku od razu dialogiem! Dialog zwykle jest jakąś kontynuacją opisu akcji. U Ciebie niestety zdarzały się nowe akapity zaczynane od razu dialogiem, co więcej były to nowe wątki. To powodowało, ze mijało trochę czasu zanim zorientowałem się gdzie ja w ogóle jestem. Kolejna sprawa to kwestia podziału rozdziałów. Nie widzę tu jakiejś zachowanej logiki oprócz czysto matematycznych działań polegających na tym, że co którąś stronę musi być nowy rozdział. Tu podobnie jak z akapitami masz takie same problemy jak Stover, którego bardzo cenię jako pisarza, ale w dzieleniu topików to on jest słaby. Właśnie u Ciebie podziały na rozdziały kuleją. Nie można oczywiście generalizować, jednak zdecydowana większość kończy i zaczyna się w miejscach gdzie to nie powinno się dziać. To wszystko jednak jest wyższa szkoła jazdy i jak widzisz to nawet w moim mniemaniu najlepsi sobie z tym nie radzą:P
SZYSTKO W JEDNYM
Już wspominałem o kompletności twojego opisu już pisałem jak rzetelnie nawiązywałeś do EU wtedy Cie chwaliłem, teraz muszę lekko zganić, ponieważ to pokazanie wszystkiego jest jakby trochę na siłę. Początkowo mamy ciągle wspominane osoby, które gdzieś tam sie przewijały w EU i to jest super, potem na to pojawiają się wszystkie super bronie i wynalazki, jakie znamy z SW, fajnie ze wreszcie są wszystkie. Potem znowu spotykają się one w jednej bitwie gdzie należy powiedzieć, że to tez dobra sprawa, bo dodaje realizmu ze walka miedzy dwoma galaktycznymi mocarstwami odbywa się pomiędzy wszelkimi ich zasobami, a nie tylko dwoma niszczycielami na przykład. No, ale na koniec jest ten Luzgan który w sobie ma wszystko zewsząd. To już trochę przegięcie. W całej książce jakbyś chciał pokazać swą wielką wiedzę o SW i wcisnąć każdy wynalazek każdą ogromną machinę. Nie wiem na ile taki barokowy przepych jest potrzebny.. Subiektywnie patrząc zdania mogą być podzielone, ja uważam jednak ze można by być skromniejszym.
MINUSY OGÓLNIE
Poniżej wypisze w wypunktowaniu moje zastrzeżenia i wątpliwości, czyli ogólnie minusy, jakie widzę w książce (oczywiście jest to moje subiektywne podejście):
- Edycja. Zdecydowanie brakuje mnóstwa przecinków i w ogóle kwestii interpunkcyjnych, dodatkowo widać ze korekta była sporządzana w oparciu o słownik Wordowski, a poprzez czytanie, gdyż SA (szczególnie zaimki), które istnieją a nie powinny być w danym miejscu np. zamiast "za" masz "a".
- już o tym wspominałem w fabule, ale trochę momentami dużo bohaterów oraz nazw, co nie pozwala czytelnikowi skupić się na fabule a wymusza koncentrację na tym o kim w ogóle to jest pisane, z czasem czytania jak powiększa się wiedza czytelnika to się zmienia, jednak początek jest trudny. Mimo to to chyba nie do końca twoja wina, bo gdyby czytać cięgiem poszczególne tomy byłoby inaczej.
- humor. No właśnie nikt od ciebie nie wymaga żebyś walił gaga za gagiem, jednak u Ciebie w książce nie ma tego praktycznie w ogóle. Tu naprawdę by się coś przydało humorystycznego gdyż zwykle w SW (Już tradycyjnie począwszy od filmów) mamy z tym do czynienia.
- Kwestia niewiedzy Karrde. Nie wiem, czemu tak mocno wyolbrzymiłeś kwestię niewiedzy Kardde o EL podczas jego wizyty na radzie kolaborantów wojennych? Ten człowiek w EU zawsze kojarzył się z kopalnią wiedzy i zawsze coś miał do powiedzenia, choćby jakąś dobrą wskazówkę. No a ty zrobiłeś tak ze on nie wiedział nic. Przydałoby choćby coś mu dąć powiedzieć, co mogłoby naprowadzić NR na jakiś trop. Przecież taka potężna organizacja jak EL nie ma szans pozostać niezauważona przez najlepszego informatora w galaktyce!
- Clonemade. Po wiersze sam pomysł na nazwę ośrodka z odwrotnością prawdziwej nazwy jest dość mega banalny i mogłeś wykombinować coś oryginalniejszego, ale to w sumie szczegół, bardziej interesuje mnie jak w całym tym ośrodku (stacji na wodzie) dwa Ismaliry mogły tak skutecznie blokować tylu Jedi? Bo Jedi już czuli blokadę zanim weszli do wody. A kolejna kwestia, co do akcji w tym samym miejscu, to opis kabla i Kyle Kattarna po nim buszującego. Momentami wydaje mi się ze popadałeś w pewną przesadę w opisywaniu niektórych szczegółów i tak właśnie zrobiłeś z tym kablem, po którym wspinał się KK. Według mnie to straszny szczegół i lepiej skupić się na czymś innym co może zostało potraktowane po macoszemu (jakaś bitwa itp.).
- Kamino i klonowanie. Tu zasadnicze pytanie bo nie wiem jak w ogóle Kamino nie mogło zostać odkryte przez tyle lat jako miejsce klonowania od CW przez Nową Republikę? Toż to bardzo dziwne że w ogóle cały czas kaminoanie mają możliwość do klonowania, po tym jak oni stworzyli armię która samą nawet nazwą zasłynęła w jednej z największych wojen w historii galaktyki.
- Wiadomość. Czy nie wydaje ci się, ze rozmowa Landa z Lukiem na otwartym kanale o fakcie przybycia wywrotowców nie była zbyt ryzykowna skoro wywrotowcy wcześniej musieli się tak szczegółowo ukrywać? Odobnie zresztą jest z puszczeniem przez Kardde'go poprzez Holonet wiadomości o przyszłym ataku na Exaphi? Trochę to dla mnie słabe taktycznie żeby wyjawiać przeciwnikowi, że wie się o jego planach.
- Był moment podczas bitwy nad Exaphi że mówiono że w ogromie ogółu walki statków i myśliwców przybycie Hana i Boby miałoby coś zmienić pomóc i przechylić na szalę NR. Wiesz, demonizowanie ich możliwości może odbywać się owszem, jednak na inną skalę bitwy a nie w takim wymiarze jak to zaprezentowałeś w swojej powieści. Oni g.. mogli zrobić dla powodzenia całej bitwy, tak mi się przynajmniej wydaje.
- Horn - gdzieś tam napisałeś ze posłużył się telekinezą. On przeciecz nie umiał tego robić, zawsze maił z tym problemy i w końcu stwierdzono, że nie ma do tego predyspozycji za to ma wielkie możliwości w zataczaniu fałszywych wizji przed innymi. No chyba, że się mylę.
- Oko/Vacuum. Całą powieść czytam wielkie peany w kierunku tych dwóch wspaniałych jednostek, ciągle każesz się spodziewać ze to, co się stanie na koniec będzie czymś wyjątkowym. Na koniec jednak okazuje się, że starcie między tymi OGROMAMI trwa zaledwie kilka minut a w opisie książkowej jeszcze krócej, za to o kablu w Clonemade czytamy również przez pięć minut??? Coś chyba nie tak. No a oprócz tego ze opis był skąpy to obie tak wielkie jednostki zniszczone zostały w dość banalny sposób.
- Lugzan. Trochę przegięcie i tona sam koniec.. on jakby był połączeniem wszystkiego co najlepsze. wiesz jest takie powiedzenie, ze coś co jest do wszystkiego zawsze jest do niczego, więc mam nadzieję że nie odegra żadnej roli w kolejnym tomie:P
PLUSY OGÓLNIE
TO samo, co z minusami:
+ "dupa" i inne "wali" są to wulgaryzmy, których oczywiście nie spotykamy w książkach (zwykle). Można postrzegać je pozytywnie lub negatywnie. Ja generalnie jestem za tym by naturalizować wszystkie książki i nie wierzę że jakiś tam Jedi nie 'zakurwił' sobie pod nosem jak zobaczył na przykład ogrom przeciwnika. Dlatego stosowanie takiego słownictwa jest dla mnie pozytywem, nie wiem jak dla innych.
+ Ogrom szczegółów które nam prezentujesz jest bardzo pozytywny z punktu widzenia przypominania sobie przez czytelnika czegoś co tam kiedyś czytał. Ja sobie to bardzo cenię, gdyz przypomniałem sobie niejedno nazwisko i nazwę, którą miałem już kiedyś tam przyjemność poznać a zapomniałem lub nie potrafiłem jej połączyć z żadnym faktem.
+ Emocje Boby. Bardzo podobało mi się ukazanie Boby wreszcie jako człowieka, który posiada emocje i je artykułuje. To było super, poza tym sama jego śmierć była dobrym posunięciem, jednak fakt iż pośrednio zginął poprzez to ze zahaczył się o pelerynę w kabinie swojego Slava jest mega banałem i to mi się już aż tak nie podoba..:)
+Wielkość flot. Wreszcie ktoś opisał prawdziwie realistyczną bitwę w kosmosie! Dotychczas tego nie meiliśmy chyba. Ciągle tylko było tak, ze spotykały się dwie floty oparte o kilak niszczycieli a tu nagle mamy prawdziwie ogromne floty z wielką różnorodnością statków,. To naprawdę jest realistyczne i godne pochwały. Mimo to ilość i ogrom tych flot a szczególnie różnorodność najwspanialsze zabawki trochę ogranicza tę realność.
+ Smeagol. Tu chodzi o to co wspominał Ricky o rozterkach Anakina pomiędzy JSM i CSM i jego wewnętrznym rozdarciu. Tak pięknie tu nawiązałeś do konfliktu Smeagol/Golum. Wielkie plusy.
+ Na pochwałę zasługujesz sobie również dbałością o zgodność z techniką i w ogóle próba technicznego podejścia. Na przykład podobało mi się to ze podczas bitwy o Exaphi cześć statków ustawiła się w cieniu słońca systemu. Nie zawsze pisarze pamiętają o takich możliwościach.
+ Morale. To już w ogóle wodotrysk, którego mało w oryginalnych SW, mianowicie poziom morale żołnierzy. Wreszcie ktoś na to zwrócił uwagę. Byłem zauroczony jak po przybyciu wielkiej floty EL: żołnierze NR zaczęli wątpić w swoje szanse i Jedi zaczęli wyczuwać ich zachowanie. Tak właśnie zawsze powinno być, a nie że w książkach nam Pisza o niewiadomo jakim bojowym podejściu żołnierzy! Bądźmy realistami, nie każdy jest super herosem!
+ Historia Brakissa. W ogóle bardzo podoba mi się jego historia, wręcz powiedziałbym ze jest ona wzruszająca. Niedobrze chłopak się tak nawrócił, to jeszcze wielką miłość znalazł. Prawdziwy z niego szczęściarz.
+ Nawiązania. Wielkim plusem są również liczne nawiązania do EU oraz filmów. Sam już pisałem ile wspominasz realnych postaci EU ile z nich tłumaczysz, jak to pozwala przypominać sobie fakty, ale według mojej opinii także nawiązujesz do filmów i takim przykładem na to jest 'wycieczka' Jacena z Danni rydwanie, kiedy on ochrania ją blokując strzały mieczem świetlnym a ona ładuje z blastera. Toż to Padem i Ani z Areny na Geonosis!
VADER
Kim on jest? No ja czytając i analizując FSa doszedłem do wniosku ze ty wymyśliłeś sobie ze było naprawdę dwóch Vaderów! Nie wiem czy klony czy cokolwiek. Mimo to Słowa przekonanego Kyle jakoby by on prawdziwy zmuszają mnie do takiego myślania! Za to Luke mówi że czuł coś innego w jego obecności! Na to wszystko należy jednak dodać ze Kir Kanos także mówił że to jest ten Vader co mu zadał bliznę na twarzy. Rozumieć należy przez to ze Vader rzeczywiście jest tą osobą która pojawiała się nam kiedyś w EU, ale nie w filmach, bo może było ich dwóch! Skoro Imperator mógł mieć klony to czemu nie Vader? A może to nie klony.
REASUMACJA
Stworzyłeś wielkie dzieło, tego się nie da ukryć Miśku! Jest ono na tyle wielkie, że nobilituje do oceniania w kryteriach książki, a nie fica. Gdybym miał napisać, jaką oceniam twe dzieło jako fica to dałbym mu 10 po kilku stronach czytania, jednak, jeśli patrzę prze ostrzejsze kryteria książkowe to zapodam 8,5/10. I usytuuje twą książkę w bloku książek o stylu zahnowskim na poziomie, który można powiedzieć dorównuje 'nowej' trylogii Hana Solo. Tak by widział te twe dzieło. Mam nadzieję ze się nie pogniewasz, że momentami byłem ostry w ocenie, ale takie już przyjąłem założenia. Życzę weny na kolejne twe dzieła.
Ricky Skywalker2004-05-16 18:30:13
Więcej uwag na Forum, tu zatem w skrócie:
Ogólnie książka jest bardzo dobra, ale nie wystrzegłeś się błędów:
- Znów różnorakie błędy w pisowni, stylistyczne, interpunkcyjne itp., które można było poprawić przez te pół roku czekania na umieszczenie na Bastionie.
- Wykorzystujesz tu niektóre wątki z NEJ (choć cały czas usilnie ja negujesz), ale właśnie nie trzymasz spójności w sprawach takich, jak choćby wygląd Duro, czy też nawet mapa galaktyki (choć sama w sobie jest niezłym pomysałem w kontekście całej książki, nie jest z godna z oficjalną - w każdej książce NEJ oraz w Przewodniku po Chronologii mamy takową, i tam wyraźnie widać, że Korelia i Duro są w zupełnie innej części galaktyki, niż Adumar).
- Borsk leci z Coruscant na Korelię tak wolno, że nawet odpowiednio zmotywowany pilot TIE (bez hipernapędu!!) by go przegonił :D
- Anakin też zbyt potężny jest.
- I jeszcze pewna niekonsekwencja, która pojawiła się na samym końcu: skoro Ackbar nie chciał i nie mógł zostać znów Głównodowodzącym, ponieważ był wyjęty spod prawa, to jakim cudem Bel Iblis nim został??
Ale co ja się będę czepiał... te minusy wcale nie muszą wpłynąć na ocenę końcową, bo przeważą je PLUSY:
+ Teksty (i narracja, i dialogi)
+ Anakin-Gollum
+ Boba Fett(ogółem; nawet nie wiesz, jak wzruszyła mnie jego śmierć)
+ Te wszystkie okręty!! Jeszcze tylko Eclipse`a III brakuje w panteonie superniszczycieli
+ Spora rola Mary (jak mi ją zabijesz w ŚT to... ;-))
+ Zaczątki Sojuszu Galaktycznego (współdziałanie NR, Imperium i KH )
+ Nawiązania do DE - Howlrunnery, Vipery, Droidy Cienia i przede wszystkim VACUUM - oj to też było miłe zaskoczenie - Republikański Devastator!! :)
+ Duża rola Łotrów (dla jeszcze lepszego obrazu powinieneś w ŚT wprowadzić Widma ;-))
+ ZAKOŃCZENIE!! Goraco wierząc, że tą osobą był Boba, pomijam wszystkie wypisane wcześniej minusy i
wystawiam FINALNEMU SKOKOWI ocenę 10/10 :)
Shedao Shai2004-04-25 19:47:43
Otas...mówiłeś, że FS jest ŚWIETNY. A nie możesz mu dawać 9 tylko dlatego, że w/g ciebie ŚT będzie lepszy...są na tym forum ff znacznie gorsze, a mające wyższą ocenę...nie można porównywać FS i PS z resztą, one już automatycznie są lepsze!
Otas2004-04-23 09:23:26
no widocznie to jakaś tajemnicza ręka daje ocene.. a nie bastionowicze :) .. hihih.. Moc tak widocznie chciała.
Szedałku... ja dałem 9 :P.... ale mam nadzieje że dosyć jasno się wytłumaczyłem w komentarzu .. :)
Shedao Shai2004-04-09 09:39:32
Powiem tak: trudno jest, żebym bronił uparcie serii, z której ostatnio nową książkę czytałem we wrześniu, czyli 8 miechów temu... tym bardziej, że są pokusy, które powoli zmieniają moje upodobania (PS, FS, komiksy z Republic)
Misiek2004-04-08 20:19:23
Hmmm.... Yuuzhanin broniący negacji NEJ... intrygujące :->
Shedao Shai2004-04-07 14:14:29
Mija się z prawdą...taaa...Wódz przemówi:
FINALNY SKOK MIAŁ, MA I BĘDZIE MIAŁ OCENĘ 10, NIEZALEŻNIE CZY TAK MYŚLICIE :P A jak ktoś zamierza postawić niżśzą ocenę, to niech najpierw dobrze zastanowi się nad swoim życiem.....bo Wódz przyjdzie, i odwiedzi go z amphistaffem.
Jacyś chętni? Nie? Nie widzę! Pan z tyłu? O, naprawdę? Dobrze, jak Pan sobie życzy....zaraz porozmawia Pan z bezpieką Yuuzhańską....może jednak zmienilby Pan zdanie?
Misiek2004-04-04 19:41:59
W takim razie to jakiś burak. Miło wierzyć, że ma się dyszkę, ale skoro to się mija z prawdą...
Darth Fizyk2004-04-04 13:42:53
Misiek, przy moich opowiadaniach też Czytelnicy dają oceny różne (tak piszą), a ocena i licba głosującyh cały czas taka sama ;)
Misiek2004-03-31 15:07:55
hmmm... dałeś 9, a średnia ocen wciąż jest 10. Ktoś dał 11?
Otas2004-03-30 14:17:07
Mnie ciekawi... ja przeczytałem :D Po lekturze Pełnomocnika byłem pewien nadziei związanych z FS a także częściowo obaw ze jednak Misiek nie utrzyma poziomu tomu I... i cóż mam powiedzieć?? ... hehe.. powiem na końcu :P
Kolega skomentował 2 pierwsze tomy w następujący sposób: "Vader, Kir Kanos, SSD, pełno bitew kosmicznych ... jakby jeszcze był Thrawn to bym miał orgazm" :) No cóż .. moje priorytety nie sa akurat tak ustawione jak jego ale przyjemność czytania FS jest naprawde olbrzymia. Jeszcze wczoraj mówiłem Miśkowi ze z braku czasu czytam ledwo 10 stron co wieczór ... hmm wczoraj jednak wydazenia mnie tak wciągnęły że siedziałem w nocy tak długo aż doczytałem książke do końca ..
Nic tylko brać i czytać (a raczej pochłaniać)... aha... no i ocena... no cóż tu mam dylemata (nie mylićz dyplomatą).. czy dać od razu 10??.. ponieważ jest to naprawde njedna z najlepszych książek jakie czytałem (a e-book to napewno jest numero uno) ... czy może 9 a 10 zarezerwować dla tomu III? Mam nadzieje Miśku, że nie będziesz zły za obniżenie średniej oceny :) .. daje 9 a ten jeden pkt. trzymam na przyszłość :D
PS. I nie rzebym cie gonił... ale pisz żesz szybciej tom II bo chce wiedzieć jak się wszystko skończy.. i jak jest naprawde z Vaderem :)
Misiek2004-03-22 17:49:31
Oj, Fizyku, Fizyku... w założeniach Siedziba Egzekutora ma negować NEJ (a przynajmniej Pełnomocnik tak robił), więc przyjmij, że Yuuzhanie powymierali w przestrzeni międzygalaktycznej. W związku z powyższym: niektóre fakty odstają od NEJ, więc Irek siedział nie na Coruscant, ale z rodzicami na Roon. A Vader...he he ;-)))
Darth Fizyk2004-03-20 12:09:35
Misiek, jestem w trakcie czytania... znaczy się na 4 stronie :P
Tak się zastanawiam... którędy Yuuzhanie wejdą do Galaktyki... bo obok Belkadana rady nie dzadzą, ale w końcu znajdą inne wejście :P hmmm może przez Jądro z nad ekliptyki, albo spod? hmm?
Aha... przupomnijcie mi skąd się ten Vader wziął :P I Irek... :P
Misiek2004-03-18 15:17:43
Ktoś przeczytał, ktoś nie, ale ocena w tym okienku na górze jest wysoce mobilizująca :-)
P.S. Można by było robić sztuczny szum wokół tego booka (autor jest w ciąży z Lepperem!!!) ale po co? Niech czytają ci, których to naprawdę ciekawi.
Shedao Shai2004-03-15 14:42:58
PDF jest........I CO??? PRZECZYTAŁ TO KTOŚ WIĘCEJ??
Mistrz Fett2004-02-12 13:55:08
Nie ma chyba określenia na ten e-book które oceniłoby go w 100%. To jest ARCYDZIEŁO i nawet Amber nie powstydziłby się go wydac (gdyby mógł :)).
A pdf... Ja go już zrobiłem i jest u Yako :P
Gemini2004-02-11 15:14:08
Nie moge przeczytac bo niie ma .pdf-a ;(( Dlaczego ?? Moze ktos zrobi e-book-a ?? Ostatecznie ja ;))
Shedao Shai2004-02-09 14:49:28
Ehem.......Dlaczego mam wrażenie, że "Skok" przeszedł praktycznie bez echa?!?! A nie powinien, nie powinien......
Karrde2004-01-09 17:43:44
Genialna książka. Zachęcam wszystkich do lektury. A dokładniejsza recka ze spoilerami jest na forum
Shedao Shai2004-01-07 21:58:23
Moje zdanie na temat tego ARCYDZIEŁA jest na forum, na stosownym miejscu.