Śladami "Bloodlines" - wywiad z Karen Traviss.
Część I: W głowie Jacena Solo.
Karen Traviss nie próżnuje w świecie Star Wars. Jako jedna z trójki autorów piszących epicką serię
"Legacy", Traviss odpowiada za drugą, piątą i ósmą część cyklu. Druga książka serii - "Bloodlines" - właśnie
ukazała się w USA w wersji paperback.
Mimo tych obowiązków Karen ostatnio napisała też "A Practical Man", e-booka o Bobie Fettcie (możliwość
ściągnięcia za opłatą na www.starwars.com). Dodatkowo podpisała kontrakt na napisanie dwóch kolejnych
części jej cyklu "Republic Commando", które mają się ukazać w sierpniu 2007 i sierpniu 2008 roku.
Na szczęście Karen znalazła czas na udzielenie paru odpowiedzi związanych z "Bloodlines". Posłuchajmy.
P: "Bloodlines" to druga nowela serii "Legacy of the Force", dziewięciotomowego cyklu
wybiegającego kilka lat w przód po pokonaniu Yuuzhan Vongów. Yuuzhanie byli zewnętrznym wrogiem spoza
galaktyki. Tym razem zagrożenie dla Jedi i Sojuszu Galaktycznego pochodzi z wewnątrz, dosłownie i w
przenośni, z rebelianckim centrum na Korelii, które może doprowadzić do wojny domowej nie tylko w granicach
Sojuszu, ale też w rodzinie Solów i Skywalkerów. Jacen zaś odczuwa pokusy Ciemnej Strony. Czy wraz z
pozostalymi autorami, Aaronem Allstonem i Troyem Denningiem, wspólnie wypracowaliście ten koncept? Jakie
rozważania zaprowadziły was do podjęcia właśnie takiej decyzji, i w jakim stopniu naciski i kontrola pochodziły
od ludzi z LucasBooks?
Karen Traviss: To była klasyczna praca zespołowa. Siedzieliśmy w sali konferencyjnej w
siedzibie Lucasfilmu w Big Rock Ranch w Kaliforni przez cały dzień - przyleciałam tam specjalnie z Wielkiej
Brytanii - i nie skończyliśmy, dopóki nie mieliśmy kompletnej historii, która zajmie dziewięć tomów.
Spożyliśmy tony herbaty i grzanek, uwierzcie mi. Cała ekipa brała udział w tej wielkiej burzy mózgów - ludzie z
LFL Licensing, Del Reya oraz autorzy - rzucając pomysłami: wszystko potem wylądowało na białej tablicy, a my
podzieliliśmy to na dziewięć kawałków. Błagałam LFL żeby pozwolili mi przywrócić Bobę, więc byłam bardzo
szczęśliwa kiedy się zgodzili.
To było coś zupełnie innego od tego, z czym miałam do czynienia podczas pracy nad "Republic
Commando", gdzie były dziewicze terytoria i tylko ja je zapełniałam. Lubię mieć tę swobodę poczas pracy.
Naprawdę lubię wymyślać nowe rzeczy i dopasowywać je do istniejących, a wszyscy wiedzą, że jestem
uzależniona od retconu. Retcon (od "retroactive continuity" - przyp. tłum.) to taka wsteczna ciągłość -
umiejętność dopasowywania różnych wątków w celu ulepszenia całej historii. Retconning nie polega na
zmienianiu istniejącej ciągłości wydarzeń: tu chodzi o branie dwóch pozornie sprzecznych faktów, które już
istnieją w kontinuum (z powodu błędów lub przeoczeń) albo też luk, i znajdowanie sposobu na to, by do siebie
pasowały, dzięki czemu żaden fragment kontinuum nie będzie zignorowany. Zapomnijcie o Sudoku czy kostce
Rubika - retcon to dla mnie szczyt gimnastyki umysłowej.
P: Na końcu ostatnio wydanej książki - "Betrayal" - Jacen Solo z zimną krwią zamordował
swoją przyjaciółkę Jedi i wszedł na dobrą drogę, by stać się Sithem pod okiem Lumyii, dawnej przeciwniczki
Luke'a. To musi być fascynujące wyzwanie dla Ciebie, żeby przedstawić pozytywny obraz zepsutego Jedi,
zwłaszcza że Jacen wierzy, że to co robi jest konieczne dla zaprowadzenia porządku i pokoju w galaktyce.
KT: Tak naprawdę nie celowałam tu w sympatię czy niechęć: celowałam w rzeczywistość,
mimo faktu, że ta postać nie została przeze mnie stworzona - gdy tworzę bohaterów, buduję ich z kawałków z
określonym profilem psychologicznym i pozwalam im żyć i mówić. W jaki sposób mądry, świadomy moralnie
człowiek mógł pójść drogą Jacena? Przez samousprawiedliwianie i zwodzenie samego siebie. Jacen już ma
wysokie mniemanie o własnych siłach i osądzie, nie bez podstaw - jest dobry w tym, co robi. Ale za często
odcina się od świata zewnętrznego i zaczyna widzieć siebie w roli misjonarza dla ocalenia galaktyki, wierzy że
tylko on może to zrobić... W ten sposób dryfuje od dobrych intencji do tego, co uważa za mniejsze zło i w ten
sposób usprawiedliwia się sam przed sobą. To smutne, ale w swoim poprzednim zawodzie - dziennikarki, a
potem doradcy pracującego z politykami - widziałam ten szczególny wzór ludzkiego zachowania raz po raz. A
teraz mogę go obserwować u polityków we własnym brytyjskim rządzie: nie chcę tu się wdawać w politykę, ale
ci, którzy mają władzę, często bardzo łatwo zaczynają wierzyć w czystość własnych intencji (nawet wtedy, gdy
wszyscy wokół widzą wyraźnie, że postępują oni źle) i nim się obejrzą, już jest za późno. Zanurzają się we
własnym świecie i nie reagują na nic, skupiając się tylko na tym, w co chcą wierzyć i słyszeć. Niektórzy z nich
już na starcie się skorumpowani i nastawieni oportunistycznie, inni tacy się stają.
Przebywanie w głowie Jacena Solo było jednym z najmniej przyjemnych doświadczeń, jakie miałam.
Kiedy piszę, robię to w formie ścisłego punktu widzenia osoby trzeciej. Słyszę prawdziwe głosy bohaterów,
widzę świat tak jak oni bez żadnej pomocy z mojej strony i tylko przelewam na papier to, co widzę. Takie
podejście jest bardzo podobne do aktorstwa, jak mi zresztą powiedzieli pewni aktorzy. Stajesz się graną
postacią na pewien czas. I uwierzcie mi, to było przerażające być Jacenem. Wszystko wydaje mu się całkowicie
logiczne i nieuniknione - i, jak wszyscy ludzie robiący straszne rzeczy, Jacen nie ma poczucia własnego zła.
Mądry przyjaciel opisał, jak ześlizgiwanie się w osobiste piekło iluzji Jacena ma swoje źródło w głębokiej
wierze, że jest osią galaktyki, wokół której kręcą się przeznaczenia innych istot. I, oczywiście, to jest
dokładnie to, co myśli Jacen: tylko on może ocalić galaktykę.
Byłam tak przerażona przebywaniem w tej głowie, że kiedy zmieniłam punkt widzenia na inną postać,
chciałam wyprać swój mózg. Tak łatwo w to wpadłam. Każdego mogłoby to spotkać w odpowiednich
okolicznościach. Tak powstaje zło, i dlatego jest - że użyję takiego słowa - takie niebezpieczne. Nie pojawia
się rzadko, nie zależy tylko od demonów; tkwi w każdym z nas i jest całkiem proste.
Część II: Fanka Fetta.
P: Nie jesteś obca w uniwersum Star Wars. Jak się zaczęła Twoja przygoda z książkami Star
Wars?
KT: Cóż, tak naprawdę to jestem obca. Jestem totalnym żółtodziobem. Drukują mnie dopiero
od dwóch lat (od marca 2004, kiedy to ukazała się moja pierwsza powieść - "City of Pearl"), a "Bloodlines" to
moja trzecia książka Star Wars. Po prostu napisałam dużo w krótkim czasie.
Pytanie, czy chcę pisać Star Wars, zadano mi zupełnie z Księżyca pod koniec 2003 roku. Nawet nie
wiem, jak do tego doszło. Del Rey i Lucasfilm widzieli zaawansowaną wersję mojej książki - "City of Pearl" -
jeszcze przed publikacją i wtedy do mnie dotarli i powiedzieli, że im pasuje. Potem dostałam zlecenie w lutym
2004 roku na napisanie pierwszej książki serii "Republic Commando".
Kompletnie nic nie wiedziałam o uniwersum, chociaż widziałam filmy, i sądzę że podejście do tego bez
emocji dało mi inny punkt widzenia. Nie zakładałam niczego z góry, nie wychowywałam się na tym. Zakochałam
się w złożoności świata Star Wars i jego białych plamach, które dla mnie jako pisarki są wprost idealne. Mam
wykształcenie dziennikarskie, więc przyjęłam neutralną postawę i tylko opisywałam to, co widzę: nienawidzę
prowadzić czytelników i mówić im co mają myśleć i kogo mają lubić, czy nie lubić. Chcę tylko pokazać im co
tam jest i pozwolić im wyrobić sobie własne zdanie, a to w Star Wars jest bardzo łatwe.
P: Wydaje się, że szczególną sympatią darzysz Bobę Fetta.
KT: On jest darem, jeśli lubisz pisać o niejednoznacznych postaciach. Nie piszę o bohaterach
lub łotrach - nie potrafię tak łatwo szufladkować ludzi - a Boba ma tyle skaz wplecionych w swoją szlachetność,
że mogę konstruować jego profil psychologiczny przez całe tygodnie i dalej nie być znudzoną.
Ten człowiek gwarantuje mi zarazem niezły bałagan, jak i inspirację. Miał dzieciństwo rodem z piekła.
Żadnej matki (i nie mówcie mi, że Taun We była jej substytutem), klasztorne wychowanie, ojciec, który tak
przy okazji sam miał niezły bagaż emocjonalny - a potem widok tegoż ojca, centrum jego życia i jego punkt
skupienia, zabitego na jego oczach. Telefon do doktora Freuda, panie Freud, proszę odebrać... Jednak mimo to
Boba wciąż wygrywa. Nie tylko jest w stanie przetrwać, on jest najlepszy. Jest postrzegany jako łajdak, ale ma
niewzruszone poczucie honoru i rygorystyczny kodeks moralny. I można go zdefiniować tylko poprzez jedną
rzecz: jego relacje z ojcem, zakończone gwałtownie przed czasem. Nawet jego pragnienie bycia na szczycie
łowców nagród jest, w moim przekonaniu, skutkiem potrzeby zadowolenia ojca i życia zgodnie z jego
oczekiwaniami.
To wszystko czyni ponad siedemdziesiątletniego Bobę wspaniałą postacią do opisywania. Czci Jango
jako doskonały wzór ojcostwa, a mimo to opuścił własną żonę i dziecko - bo żaden człowiek po takim
wychowaniu nie mógłby stworzyć nigdy dobrych relacji z innymi ludźmi, a zwłaszcza z kobietami. Dorobił się
fortuny (i to niejednej), ale nie ma na co jej przeznaczyć. Przywykł do bycia najlepszym w galaktyce w
wymagającym dużo sprawności zawodzie, ale jego śmiertelność i wiek przerażają go. Jak sobie z tym radzi? Co
zrobi z dziedzictwem, które po sobie pozostawi?
Druga fascynacja dotyczy jego roli jako Mandalore'a. Sporo pracowałam nad Mandalorianami, nawet
rozwinęłam ich kulturę i opracowałam język dla LFL, a zróżnicowanie ich stylów przywództwa na przestrzeni
wieków jest powalające. Ale Boba nie mówi w Mando (musiałam się tu podporządkować regułom kanonu), i
wciąż pracuje jako łowca nagród mimo obowiązków biurowych, że tak je nazwę. To mówi wiele nie tylko o nim
samym, ale też o Mandalorianach jako takich.
Ten temat to dla mnie kopalnia złota. Boba i Mandalorianie nigdy mi się nie znudzą.
Część III: Tempo.
P: Wpomniałaś "City of Pearl", pierwszą część Twojej serii "Wess'har Wars". Te książki
ukazują twardy punkt widzenia sf na następstwa pierwszego kontaktu, wyjątkowy ze względu na kompleksową
budowę świata i brak sentymentalnego skupienia na rozwijaniu - na wiele różnych sposobów - wzajemnej
relacji między ludzką kobietą, Shan Frankland, i kosmitą Arasem. Niektórzy krytycy narzekali, że Twój punkt
widzenia ludzkości w tym cyklu jest mizantropiczny... co wydaje się raczej zaściankowym zarzutem jak ze
strony czytelnika sf! Ale to prawda, że ludzkość niezupełnie wyróżnia się poprzez swoje zbiorowe działania w
tych książkach.
KT: Sądzę, że żaden z tych punktów widzenia nie jest właściwy. Recenzje - profesjonalne
recenzje - nie skarżyły się w ogóle na obraz ludzkości w tej serii; właściwie to nawet na odwrót. Myślę, że
mówisz o paru opiniach z Amazonu, a one niezupełnie są tym samym. Po prostu opisałam ten typ ludzkości,
który widzę codziennie od kilkudziesięciu lat, a to że nie jest ładny zależy już od osobistej interpretacji
czytelnika. Wielu ludzi znalazło w tych książkach przesłanie nadziei i przyzwoitości ludzkości. A seria nie skupia
się na Shan i Arasie - cykl liczy sześć pozycji i całą gamę postaci, a każda z nich występuje po równo.
Ale nie ma w tym sentymentalnego podejścia, gwarantuję. Tak jak mówiłam, po prostu poskładałam
postacie z kawałków, włożyłam je do scenariusza i pozwoliłam im żyć. To naprawdę tak działa. Interakcje
między postaciami i organizacjami są takie, jak w rzeczywistości: nie ma bohaterów, nie ma łotrów, są tylko
ludzie z pomieszanym dorobkiem dobra i zła. Tyczy się to tak samo obcych ras. Ale jeśli wychowałeś się na sf,
w którym ludzie są na szczycie łańcucha pokarmowego, a kosmici są podłymi najeźdźcami, wtedy moje książki
zachwieją tym przekonaniem. Ale robię to także w Star Wars. Ponieważ nie wrosłam w kulturę Star Wars od
początku, znalazłam wiele złych elementów w Jedi, a także dobre w Vaderze, co jest skutkiem dziennikarskiego
podejścia, jakie stosuję. Właściwie nie umiem robić nic innego, jak tylko zadawać niezręczne pytania.
Wszystko, co piszę, tyczy się zachowania poczucia tożsamości na pewnym poziomie i granic jakie wyznaczamy
- punktów, od których porzucamy przyzwoitość i sposobów, jakimi sobie radzimy z moralnymi dylematami,
które serwują nam nauka i technologia...
P: Czy opierasz się na innych pomysłach przed rozpoczęciem pisania, czy też masz wiele
projektów realizowanych w tym samym czasie?
KT: Dzielę mój czas mniej więcej po równo pomiędzy inspiracje i moją własną inwencję.
Kalendarz oznacza, że nie mam zazwyczaj pełnej swobody w pisaniu danej książki - czasami muszę zatrzymać
w pół gotowy projekt i przerzucić się na inną pozycję, ponieważ muszę np. dokonać korekt czy poprawek. Ale
radzę sobie ze zmianami pomiędzy książkami czy nawet opowiadaniami, oraz innymi pracami, takimi jak dla
"Star Wars Insider". Mogę podzielić mój mózg na partycje i przerzucać się z jednej na drugą, albo pozwolić jej
zostać jedynie w mojej głowie - w tym drugim przypadku korzystam z nich jako inpiracji przy pracy nad innymi
pomysłami. Im więcej piszesz, tym więcej piszesz... brzmi to głupio, ale jak już soki kreatywności dadzą Ci
kopa, to wszystko idzie już samo. Wiesz, jak to się mówi: jeśli chcesz mieć coś zrobione, poproś o to zajętą
osobę. Tu chodzi o tempo, jakie się łapie.
P: Jedna z fascynujących rzeczy dotyczących serii "Legacy" to ukazanie zepsucia więzi, jaka
zawsze istniała we wzajemnych relacjach Solów i Skywalkerów - między mężami i żonami, braćmi i siostrami,
rodzicami i dziećmi. To z pewnością stanowi serce "Bloodlines".
KT: Nie jestem pewna, czy ta więź stanowi to centrum. Ale świetne jest to, że jakieś Twoje
postępowanie może w przyszłości okazać się nie być takie właściwe. W rzeczywistości ludzie nie zmieniają się
aż tak w tym fundamentalnym stopniu, chociaż oczywiście doświadczamy dojrzewania i zmian w charakterach,
ponieważ taka jest natura fikcji literackiej - a okoliczności sprawiają, że to, co przynosiło Ci chlubę w młodości,
może przyspożyć Ci problemów w dalszych latach. Weźmy Hana - jego uparta niezależność była przydatna, gdy
Imperium żądało podporządkowania, ale kilka dekad później, gdy Solowie i Skywalkerowie stali się częścią
rządzącej elity, ta cecha charakteru stała się problemem dla Luke'a. Co stało się z wieśniakiem i kosmicznym
zawadiaką? Dorośli, a galaktyka się zmieniła.
Część IV: O rodzinie.
KT: "Bloodlines" opowiada raczej o bólu, jaki może ci przysporzyć rodzina i o tym, jak nie
można całkowicie się od niej oddzielić. Tylko osoby, które kochasz i którym ufasz mogą cię zranić, i większość
postaci przekonuje się o tym osobiście.
P: Wraz z innymi autorami piszecie serię na zmianę: najpierw Allston, potem ty, potem
Denning, i tak dalej. Jak blisko jesteście ze sobą w kontakcie? I czy pracujecie już nad częścią piątą?
KT: Tak, to swoista żonglerka. Jesteśmy w kontakcie mailowym, ale prawdziwym punktem
oparcia są edytorzy: Shelly Shapiro z El Rey i Sue Rostoni z Lucasfilmu. Czytelnikom może się wydawać, że to
prosta sekwencja - że każdy autor czyta to, co napisał poprzedni i dokłada następną część - ale to tak nie
działa. Każde z nas ma własny styl pracy i każde pisze z różną prędkością. Ja akurat jestem bardzo szybkim,
zaangażowanym autorem - potrzebuję od czterech do pięciu tygodni pełnej pracy dla jednej książki, i tyczy to
się wszystkich moich książek, nie tylko Star Wars - do tego już zawarłam oparte o grafik "Legacy" różne
kontrakty z innymi wydawnictwami, czyli po prostu nie mogę czekać, aż ktoś skończy swoją część, zanim ja
zacznę pisać. Tu właśnie wkracza prawdziwa dyscyplina pisania w zespole: jesteś przyklejony do terminu, który
uzgodniłeś z Lucasfilm i Del Rey, i dajesz znać wszystkim jeśli potrzebujesz jakiejś zamiany. Bez
niespodzianek. Oczywiście to nie może oznaczać, że ktoś napisze za ciebie każde zdanie, więc edytorzy
zajmują się przeglądaniem i dodawaniem detali, które się mogło ominąć. Wygładzają nasze dzieła. Kluczem
tego procesu jest komunikacja.
P: Nad jakimi innymi projektami teraz pracujesz?
KT: Kończę piątą część cyklu "Wess'har" dla wydawnictwa HarperCollins, potem wracam do
"Sacrifice", piątej części "Legacy". W tym momencie mój grafik mówi, że prawdopodobnie potem przerzucę się
na inny cykl - nie mogę nic więcej o nim powiedzieć - a potem wrócę do szóstej części "Wess'har", która
będzie ostatnią. To prowadzi mnie do 1 marca 2007, ale do tego czasu mam też w planie kilka krótkich
opowiadań i coś, co wstępnie nazwę na razie Innymi Projektami...
Gdybym miała trzy życzenia, wszystkie brzmiałyby: "Chcę się wyspać."
Przyp. Tłum. Informujemy, że na oficjalnej w tym miejscu
można też przeczytać interesujący fragment książki "Bloodlines".
Nestor2006-10-07 14:11:39
"Jesteśmy w kontakcie mailowym, ale prawdziwym punktem oparcia są edytorzy: Shelly Shapiro z -=El Rey=- i Sue Rostoni z Lucasfilmu." moja firma xD
Kell_Tainer2006-10-07 12:42:08
moja ulubiona autorka SW. Super że będą następne 2 części RC
Nestor2006-10-06 21:54:36
Poczatek wywiadu troche zaspoilerowal do I tomu LotF :F