Rozdział 7
Bywały chwile, kiedy Anakin miał serdecznie dość wszystkich ćwiczeń, treningów i medytacji, kiedy nie był w stanie robić czegokolwiek. Odczuwał wtedy zdwojony gniew: swój własny, na galaktykę, na Vadera, na wszystkich wokół, oraz na siebie, gdyż nie miał sił, by kontynuować mordercze, wycieńczające szkolenie. Świadomie ten gniew rozwijał i pielęgnował; bulgocząca, bezmyślna złość zagłuszała jego poczucie winy, jego wyrzuty sumienia. A wraz z nimi jego jasną stronę. Dlatego ani na chwilę, nawet na sekundę, nie chciał i nie mógł pozwolić sobie na moment oddechu. Trwał w swoim gniewie, który trawił i spalał go od środka, bo był mimo wszystko mniej dokuczliwy, niż jęki tego Anakina, którym niegdyś był.
Ostatnio jednak nie zdawało się to na wiele. Ciepłe i jasne światło, które pojawiło się w Mocy, zdawało się jakby wzmacniać jego sumienie, przebijać zatwardziałą skorupę gniewu i nienawiści, jaką się otoczył. Sprawiało to, że jasna strona Anakina zdawała się rosnąć, stawała się coraz głośniejsza, czystsza, boleśniejsza… nie można jej było dłużej ignorować.
„Zamknij się!”, charczał mrok, „Milcz! Nic nie mów! Mam cię dość!”
„Nie przestanę, bo to, co robisz, jest złe!”, odpowiadało światło, „Chcesz zabić nas obu! A przy tym niszczysz wszystko dookoła!”
„Bo wszechświat zasługuje na to, by zapłacić karę!”, syknęła ciemna strona.
„Za nasz ból? Za to, co nas spotkało, winisz wszystkich poza nami!”, odparła jasna, „Ten Gand może też był winien, że nasza matka…”
„Morda w kubeł!”, warknął mroczny Anakin, „Nie mów nic o naszej matce!”
„Myślisz, że pochwaliłaby to, co robimy?”, nie ustępowało światło, „Myślisz, że gdy się obudzi, wróci i powie, że nic się nie stało, że nadal nas kocha!? Po tym wszystkim…”
„Nie! To ty tak myślisz!”
„Tak, bo zdaję sobie sprawę, że naszych czynów nie cofniemy! Ale możemy jeszcze zawrócić!”
„Nie”, westchnął mrok, „Z tej drogi nie ma odwrotu. Od ciemnej strony nie ma ucieczki! A teraz zamknij się!”
„Nie zrobię tego! Wiedz, że zawsze będę protestował…”
„A myślisz, że twoje żałosne jęki coś nas obchodzą!? Odwal się i nie mieszaj się więcej!”
Światło protestowało jeszcze dłuższy czas, doprowadzając swój ciemny odpowiednik do szału. Jęki zawodzenia i argumenty spotykały się z opryskliwymi odpowiedziami, przekleństwami, a nawet złorzeczeniami. Żadna ze stron nie mogła jednak zignorować faktu, że jakiś miękkie, ciepłe światło zaczęło oplatać ich przez Moc, sprawiając, że ciemny Anakin, dotychczas przekonany o wielkości swojej potęgi, zaczął kurczyć się i słabnąć. Nadal był jednak zdumiewająco silny, a jego dominacja nie ulegała wątpliwości. Jego potęga była faktem.
Jasnego, dawnego Anakina, znajdującego się cały czas w opozycji, to nie zrażało. Wiedział, że wsparty tym dziwnym, opiekuńczym światłem w Mocy, nie może dać się łatwo zepchnąć na marginesy świadomości. Musiał wygrać. Czuł to. Nie było innej możliwości. Dobro musiało zatryumfować bo… musiało. Po prostu musiało.
Podczas szermierki słownej ze swoją ciemną stroną coś go jednak zaniepokoiło. Przede wszystkim potęga mroku była zbyt wielka, zbyt rozrośnięta. Poza tym doszła do władzy nad Anakinem zbyt łatwo. Była silna, bezkompromisowa, niemal od początku predysponowana do mroku. Jej dominacja okazała się absolutna i natychmiastowa. A to się nigdy nie zdarzało. Z tego, co młody Solo wiedział, droga na ciemną stronę jest śliska, pochyła i szybka, ale to zawsze droga. W tym przypadku Anakin pokonał ją nadzwyczaj szybko. I jeszcze od razu manipulował Mocą, o którą nigdy by się nawet nie podejrzewał. I nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to było nienaturalne.
Wtedy zwrócił uwagę, że co jakiś czas mroczny Anakin mówił o sobie „my”…
- To zadanie może przekroczyć nawet twoje możliwości, Stele.- oświadczył sucho Vader, dysząc. Stał wraz z admirałami Morckiem i Rogrissem w centrali dowodzenia na pokładzie stacji Executor’s Lair. Było to miejsce, w którym Maarek Stele, była Ręka Imperatora, a ostatnimi czasy główny pilot i naukowiec Centrali, przedstawiał im swój kolejny plan. Wszystko wskazywało na to, że pretenduje również do roli naczelnego specjalisty od misji specjalnych, chociaż wszyscy, z Vaderem włącznie, sądzili, że chce w ten sposób zrównoważyć w oczach swoich przywódców, a przede wszystkim własnych, porażkę na Duro. Ambicja Stele’a była ogromna, a przy takich rozmiarach mogła stać się groźna. Dlatego Vader sądził, że lepiej dać jej upust.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- odparł Maarek, a na jego twarzy zagościł doskonale wszystkim znany, złośliwy uśmieszek.- Dlatego to nie ja tam polecę, tylko Pekhratukh.
- Na twoim miejscu byłbym ostrożny.- stwierdził Morck.- To nasz najlepszy Noghri, a posłucha tylko Dartha Vadera.
- Dlatego potrzebna mi twoja pomoc, panie.- Stele zwrócił się uniżenie do Czarnego Lorda.- I, co najważniejsze, twoja aprobata.
Vader znał jednak Stele’a zbyt długo, żeby wierzyć w jakąkolwiek służalczość z jego strony. W głębi duszy byłej Ręki Imperatora czuć było zepsucie i pogardę dla władzy, której służył. Właściwie dla jakiejkolwiek władzy. Aura Stele’a przypominała natomiast czarną, lepiącą się maź, oklejającą wszystko, z czym się zetknie. Być może pilot traktował teraz przywódców Executor’s Lair jako swoich sojuszników, jednak widać było, że nie czuje przed nimi żadnego respektu. Zupełnie, jakby zamierzał wykorzystać ich do jakichś własnych celów, niczym narzędzie, które można wyrzucić, gdy się zużyje. Co to za cel? Vader nie wiedział, i prawdę powiedziawszy, nie miał ochoty brudzić się w smolistej aurze Maareka. Mogło to być wyniszczenie znienawidzonych przez niego Jedi, a może coś innego, w każdym razie Czarny Lord czuł, że może te cele popierać, o ile są zbieżne z jego własnymi.
Potem, niestety, przydatność Stele’a się skończy i trzeba będzie go wyeliminować.
Dlatego pewnie była Ręka Imperatora chciała być niezastąpiona; gwarantowało jej to nietykalność.
- Nie dam ci jej, dopóki nie przedstawisz szczegółowego planu.- odparł w końciu Lord Vader, dysząc ciężko.- A przede wszystkim, jak masz zamiar się tam dostać.
- Służę.- Maarek ukłonił się, ale z jego twarzy ani na chwilę nie zniknął perfidny, a nawet trochę złowrogi, uśmiech.- Otóż jak wiecie, „Drider” zestrzelił nad Exaphi patrolowiec klasy Firespray, będący osobistym statkiem Boby Fetta. To, co z niego zostało, udało się ściągnąć do hangaru, zanim nasz jedyny ocalały niszczyciel wszedł w nadprzestrzeń.
- Bez złośliwych przesłanek, Stele!- warknął Vader, czując, że ostatnie zdanie wypowiedziane zostało pod jego adresem.- Bo twoja przydatność może się skończyć!
- Proszę o wybaczenie.- rzucił ironicznie Maarek, podchodząc do iluminatora. Morck nie musiał władać Mocą, żeby zauważyć, że w hebanowym olbrzymie gotuje się krew. Pamiętał, jak Czarny Lord wykończył w napadzie furii Gouwa i Radana Rexa, wolał więc się nie wychylać. Wiedział, że jest potrzebny Darthowi Vaderowi, ale znał też granice jego cierpliwości.
Które coraz bardziej się zacierały.
- Boba Fett dbał o swój statek.- kontynuował Stele, wpatrując się w przestrzeń za iluminatorem. Był to zabieg czysto kurtuazyjny, gdyż Centrala miała włączone pola maskujące, przez co ani ona nie była widoczna, ani z niej nie dało się niczego dostrzec.- Wzmocnione wsporniki sterowni oparły się nawet turbolaserom. Z reszty statku niewiele ocalało, poza podstawowymi komponentami komputera pokładowego.
- A w nich zachowała się zapasowa kopia archiwum Fetta.- dodał Rogriss.
- Właśnie.- Stele zgodził się z admirałem.- Po przeniesieniu szczątków na „Arkę” nasz nadzorca stoczni oddał rdzeń pamięciowy komputera do rekonstrukcji. Tu jednak zaczęły się schody. Boba Fett wyposażył swoje archiwa w solidne zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi, w większości przypadków kasujące zawartość pamięci lub powodujące autodestrukcję systemu. Co prawda część z nich uległa zniszczeniu wraz z eksplozją statku, ale też zabrała z sobą większą ilość zasobów pamięci. Ich rekonstrukcja może potrwać wiele miesięcy, a i wtedy nie będziemy mieli pewności, czy jest kompletna.
- Do rzeczy, Stele.- Vader zaczynał się naprawdę niecierpliwić.- Jaki związek ma statek Fetta z tym, co chcesz zrobić?
Maarek już miał na końcu języka jakąś uszczypliwą uwagę, ale postanowił zachować ją dla siebie.
- Z tego, co już udało się uzyskać z komputera Boby Fetta,- kontynuował.- można skompletować dwa istotne pakiety informacji. Pierwszy z nich dotyczy wszystkiego, co nasz łowca nagród wiedział o systemach uzbrojenia oraz stanie liczebnym Zespołu Uderzeniowego Starfall.- uśmiechnął się złośliwie.- Wiadomość raczej nieprzydatna, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że cała flotylla została zniszczona nad Exaphi. Natomiast drugi zestaw – i to nas bardziej interesuje – dotyczy spostrzeżeń Fetta na temat systemów obrony kilku ważnych republikańskich planet, przede wszystkim Noquivzora.- uśmiechnął się złowrogo.- Wynika z nich, że systemy bezpieczeństwa mają zakodowany uniwersalny kod, który przysługuje niektórym statkom dyplomatycznym.- odwrócił się do zgromadzonych i zmrużył oczy.- W praktyce ten kod mógł wprowadzić tylko Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi… albo prezydent Nowej Republiki.
- I dlatego przez cały czas każesz torturować Fey’lyę!- domyślił się Morck.- Chcesz wycisnąć z niego ten kod!
- Nie.- odparł krótko Stele, a jego mroczna aura jeszcze bardziej ściemniała.- Ja chcę go złamać! Chcę, żeby kwilił, błagając, byśmy zechcieli poznać jego tajemnice! I muszę przyznać, że nieźle idzie.
- Ty to po prostu robisz dla przyjemności.- rzucił Rogriss, nie ukrywając obrzydzenia; zawsze preferował raczej bardziej humanitarne sposoby prowadzenia wojny.
O ile wojnę dało się prowadzić humanitarnie.
- Nawet jeśli, to co za różnica?- Maarek wzruszył ramionami.- W każdym razie, już chyba wiecie, co chcę zrobić.
- Tak.- rzucił zwięźle Vader.- Nie sądzę jednak, żeby to Pekhratukh miał wykonać to zadanie. Znacznie lepiej by było, gdybyś sam się tym zajął. Umiejętności kogoś władającego Mocą byłyby bardziej na miejscu.
- Wykluczone.- rzekł Stele, odwracając się do iluminatora.- Tylko ja mogę skutecznie poprowadzić defensywę myśliwską na wypadek szturmu. Gdyby mnie tu nie było, a Nowa Republika przypuściła atak, stracilibyście ten atut.
- No to Firehead.- nie dawał za wygraną Rogriss.- Też pewnie by się nadawał…
- Pekhratukh jest naszym najlepszym specjalistą od ucieczek.- przerwał mu Stele.- W razie niepowodzenia nie trzeba się martwić, że nie da rady się wykaraskać. A nawet jeśli, to obawiam się, że to niemożliwe.- uśmiechnął się do siebie.- Firehead właśnie odleciał z Executor’s Lair.
Wszyscy poruszyli się, zaskoczeni. Nawet Vader uprzednio nie zauważył, że mroczna, wściekła aura Ho’Dina znalazła się poza Centralą. Widocznie Rov postanowił zacząć działać na własną rękę, co niekoniecznie musiało być zgodne z tym, co planował Czarny Lord. On i jego Durron jeszcze mi za to zapłacą, pomyślał zakuty w mroczną zbroję olbrzym, niech tylko tu wrócą!
- Co mu strzeliło do łba!?- admirał Morck miał co do Fireheada podobne odczucia, co Mroczny Lord Sith.- Tak bez jakiegokolwiek uprzedzenia…
- Mam nadzieję, że nie wziął Pogromcy Słońc.- rzekł Vader, a pozostali spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Tylko Stele niezmiennie wpatrywał się w bezużyteczny iluminator.- Zespolił się z duchem Kypa Durrona.- wyjaśnił Czarny Lord.- A Kyp Durron miał szczególne upodobanie w lataniu Pogromcą.
- Nie.- powiedział Stele.- Poleciał prosto na wektor skoku. Zapewne wziął swojego TIE Phantoma. Pogromca Słońc leży spokojnie w dokach.
- Racja.- rzekł Vader, spoglądając oczami Mocy w stronę aury Fireheada. Nawet nie skręcił w stronę stoczni.
- Niech leci.- rzucił spokojnie Maarek.- I tak nie mógłby wziąć udziału w tej misji. Jest bowiem jeszcze jeden jej aspekt, o którym za chwilę wam powiem…
Rov Firehead skierował całą moc do swoich podwójnych silników jonowych i przemknął przez układ Corelli. Wyczuł, że Lord Vader i pozostali wiedzą już o jego odlocie, ale mało go to obchodziło. Czuł, że najchętniej rozwaliłby całe Executor’s Lair, żeby nikt już mu nie mówił, jak ma postępować i co jest do zrobienia. Denerwowało go to. Jak wszystko zresztą.
Czuł przez Moc, że przywódcy Centrali nie pochwalą, a wręcz potępią jego samowolę, a może nawet wyślą za nim pogoń. Na myśl o tym odruchowo chwycił za rękojeść swojego miecza świetlnego, a poziom wściekłości i nienawiści skoczył. Mogą mu przeszkadzać, sprawiać kłopoty, i wiedział, że dopóki im nie udowodni, że jest najpotężniejszy, nadal będą go tłamsić, pomiatać nim. Któregoś dnia, powiedział sobie, będę najpotężniejszym Lordem Sith w historii! I nikt, nawet Vader, nie będzie mógł mi mówić, co mam robić! Sam będę decydował, co jest dobre, a co złe!
Negatywne emocje kotłowały się w nim, a gniew rósł dopóty, dopóki nie natrafił na twarde, mentalne zapory, chroniące Fireheada przed ostatecznym szaleństwem. Nie były to jednak naturalne tamy; zostały wypracowane, a wręcz ukształtowane, przez szkolenie Sith oraz kilka lekcji posłuszeństwa, jakie zwykł dawać mu Vader. Ponad gniewem, złością i nienawiścią osobliwy Ho’Din wierzył jeszcze w wyuczone, święte zasady Bractwa Sith, które mówiły, że pod żadnym pozorem nie można wymówić posłuszeństwa swojemu panu. A panem tym był zawsze Mroczny Lord Sith. Darth Vader.
Coś jednak, prawdopodobnie duch Kypa Durrona, mówiło mu, że ta zasada traci ważność, kiedy Mroczny Lord Sith staje się stary i słaby, albo kiedy jego działania destruktywnie wpływają na jego Bractwo. Lord Sith mógł więc się sprzeciwić, jeśli tego wymagała sprawa. A Firehead czuł, że zabijając Anakina Solo przysłuży się ciemnej stronie lepiej, niż gdyby miał słuchać rozkazów Lorda Vadera. Kyp Durron też tak sądził.
Podstawowym problemem było jednak odnalezienie młodego Anakina Solo. Opętany przez ciemną stronę syn Hana i Leii mógł być praktycznie wszędzie. Firehead postanowił zdać się na Moc. Wybrał z komputera nawigacyjnego współrzędne losowego systemu gwiezdnego, do którego można się było dostać z Corelli, po czym wpisał je do pamięci, sprawdzając przy okazji, co to za układ.
- Atzerri.- syknął kpiąco.- Co to w ogóle za dziura?
Nie zniechęcił się jednak. Skoro Moc podpowiedziała mu, że właśnie tam ma lecieć, to nie powinien narzekać. Nawet jeśli pozornie nie ma tam nic godnego uwagi, to mimo wszystko powinien odwiedzić ten system. Co prawda istniało prawdopodobieństwo, że w przypadku tego losowania nie było żadnej ingerencji ze strony Mocy, ale Rov Firehead był zbyt pewny swojego doświadczenia i umiejętności, żeby brać pod uwagę taką ewentualność. Nie, Moc była z nim i w nim, a on był w Mocy i nią się kierował. Nie mogła go zawieść.
Skierował więc swojego Infiltratora Sith na odpowiedni wektor skoku, po czym uruchomił hipernapęd. TIE Phantomem trochę zatrzęsło, ale zaraz potem gwiazdy za iluminatorem rozciągnęły się i pojazd zniknął w nadprzestrzeni, pozostawiając układ Corelli za sobą.
Kilka batalionów szturmowców wchodziło równym krokiem po rampach promów klasy Gamma, dając tym samym imponujący pokaz dyscypliny i gotowości bojowej. Kir Kanos przechodził między poszczególnymi rzędami, obserwując całe przedstawienie. Poruszał się żwawym, pewnym krokiem, niczym gotowa na wszystko maszyna do zabijania, którą w istocie był. Przeszedł jeszcze kilkanaście metrów, po czym zatrzymał się, żeby spojrzeć na odlatujące już promy i niewielką grupę następnych transportowców, które właśnie przyleciały. Gdzieś dalej w prefabrykowanych kontenerach upychano kolejne transportery typu AT-AT i AT-ST, a po drugiej stronie ogromnego hangaru centrum szkoleniowego Executor’s Lair na pokład innego krążownika wprowadzano droidy bojowe SD-11. Mobilizacja szła pełną parą.
Kanos westchnął, odwracając się w stronę iluminatora. Asteroida, na której się znajdowali, była częścią kompleksu stoczniowo-treningowego, jaki zbudowano wokół centralnej stacji Executor’s Lair. Obecnie orbitowała ona wokół przypominającego sztuczne słońce tworu, zapożyczonego ze światostatku Pełnomocnika Sprawiedliwości Hethrira. Nieopodal, w punkcie, w którym kiedyś znajdowało się inne sztuczne słońce, Glowpoint Stacji Centerpoint, budowano właśnie jakąś dziwną konstrukcję, której projektantem był Givin kierujący stocznią.
A dookoła stacjonowało bez mała trzydzieści niszczycieli klasy Imperial i osiemdziesiąt krążowników typu Strike.
To było coś, czego zawsze szukał Kanos. Enklawa Imperium, miejsce, gdzie Nowy Ład wciąż żyje, a uosobienie imperialnej doktryny wojennej w postaci Dartha Vadera stoi na czele armii, której nie powstydziłby się sam Imperator. Sukcesja Executor’s Lair zdawała się postępować, a ciemna strona Mocy, która zawsze napędzała machinę militarną Imperium, rosła w siłę. Potęga imperialnej siły bojowej była jak dotąd, jeśli nie liczyć porażek na Roon, Exaphi i Myrkr, niezwyciężona. Nowa Republika była w odwrocie, a do Lorda Vadera przyłączały się coraz to nowe światy. Właściwie nie mogło być lepiej.
Więc czemu Kanos nie czuł się spełniony? Wreszcie był narzędziem Nowego Ładu, dowodził armią, która nie miała sobie równej. Czemu więc nie było w nim tej radości, tej satysfakcji, jaką czuł, pozostając w służbie Palpatine’a? Czyżby Executor’s Lair nie było jednak tak zbliżone do Imperium, jak uważał? Czy może brakowało mu czegoś innego? A jeśli tak, to kogo? Czyżby Mirith Sinn? Nie, Kanos wiedział, że w przypadku Imperialnego Czerwonego Gwardzisty emocje nie mogą wpłynąć na poczucie spełnienia, a o miłości w ogóle nie może być mowy. Czy zatem chodzi o jego braci Gwardzistów albo mistrza Kennede? To też wątpliwe; Kir już dawno pogodził się z ich śmiercią. Więc co?
A może w Executor’s Lair było coś, co Kanos odrzucał ze swojej wizji Imperium? Nie, to niemożliwe, pomyślał. Darth Vader był, jest i będzie ucieleśnieniem idei Nowego Ładu, siły, potęgi i władzy, której od zawsze służył. Spełnieniem marzeń i nadziei Kira było znalezienie się właśnie pod takim dowództwem. Nie, to nie Czarny Lord. Coś innego musi się nie zgadzać. Ale co?
Rozważania przerwało mu mruczenie komunikatora. Szybkim, machinalnym ruchem Kir Kanos odpiął go od pasa i zbliżył do ust.
- Słucham.- rzucił obojętnie.
- Generale, trzy niszczyciele klasy Imperial zakończyły już ładowanie zapasów.- zameldował przez komlink oficer dyżurny.- „Oliberator” jest jeszcze w trakcie uzupełniania paliwa. Mamy na niego czekać, czy już rozpocząć załadunek wojsk naziemnych?
Kanos uśmiechnął się w duchu. Cztery niszczyciele, które oddelegowano pod jego dowództwo, miały wspomóc dość silną flotę, która zebrała się w sektorze D’Asty. Te oddziały, wspomagane przez prywatne floty z innych sektorów, między innymi Senexa, Juvexa i Antemeridiana, wyprowadzą atak na tyłach Nowej Republiki, zmuszając ją do rozdzielenia swoich sił. I chociaż Kir nie miał większego doświadczenia w walce w przestrzeni, to podstawy taktyczne znał i nie powinien popełnić żadnych kardynalnych błędów. A jeśli będzie miał przy sobie jeszcze Tava Kennede, to jego zadanie powinno okazać się prostsze, niż na to wygląda.
Myśl o nadchodzącej kampanii po drugiej stronie galaktyki sprawiła, że na jakiś czas odsunął swoje rozważania związane z Executor’s Lair.
- Tak, majorze.- odparł Kanos.- I niech „Obliberator” przyspieszy tankowanie. Wyruszamy jak najszybciej.
- Tak jest, sir.
- Jeszcze jedno.- dodał Gwardzista.- Proszę wygospodarować na niszczycielu dowodzenia miejsce dla dwunastu dodatkowych żołnierzy.- uniósł kąciki ust w lekkim uśmiech.- Leci z nami reaktywowana Imperialna Gwardia.
Bywały chwile, kiedy Anakin miał serdecznie dość wszystkich ćwiczeń, treningów i medytacji, kiedy nie był w stanie robić czegokolwiek. Odczuwał wtedy zdwojony gniew: swój własny, na galaktykę, na Vadera, na wszystkich wokół, oraz na siebie, gdyż nie miał sił, by kontynuować mordercze, wycieńczające szkolenie. Świadomie ten gniew rozwijał i pielęgnował; bulgocząca, bezmyślna złość zagłuszała jego poczucie winy, jego wyrzuty sumienia. A wraz z nimi jego jasną stronę. Dlatego ani na chwilę, nawet na sekundę, nie chciał i nie mógł pozwolić sobie na moment oddechu. Trwał w swoim gniewie, który trawił i spalał go od środka, bo był mimo wszystko mniej dokuczliwy, niż jęki tego Anakina, którym niegdyś był.
Ostatnio jednak nie zdawało się to na wiele. Ciepłe i jasne światło, które pojawiło się w Mocy, zdawało się jakby wzmacniać jego sumienie, przebijać zatwardziałą skorupę gniewu i nienawiści, jaką się otoczył. Sprawiało to, że jasna strona Anakina zdawała się rosnąć, stawała się coraz głośniejsza, czystsza, boleśniejsza… nie można jej było dłużej ignorować.
„Zamknij się!”, charczał mrok, „Milcz! Nic nie mów! Mam cię dość!”
„Nie przestanę, bo to, co robisz, jest złe!”, odpowiadało światło, „Chcesz zabić nas obu! A przy tym niszczysz wszystko dookoła!”
„Bo wszechświat zasługuje na to, by zapłacić karę!”, syknęła ciemna strona.
„Za nasz ból? Za to, co nas spotkało, winisz wszystkich poza nami!”, odparła jasna, „Ten Gand może też był winien, że nasza matka…”
„Morda w kubeł!”, warknął mroczny Anakin, „Nie mów nic o naszej matce!”
„Myślisz, że pochwaliłaby to, co robimy?”, nie ustępowało światło, „Myślisz, że gdy się obudzi, wróci i powie, że nic się nie stało, że nadal nas kocha!? Po tym wszystkim…”
„Nie! To ty tak myślisz!”
„Tak, bo zdaję sobie sprawę, że naszych czynów nie cofniemy! Ale możemy jeszcze zawrócić!”
„Nie”, westchnął mrok, „Z tej drogi nie ma odwrotu. Od ciemnej strony nie ma ucieczki! A teraz zamknij się!”
„Nie zrobię tego! Wiedz, że zawsze będę protestował…”
„A myślisz, że twoje żałosne jęki coś nas obchodzą!? Odwal się i nie mieszaj się więcej!”
Światło protestowało jeszcze dłuższy czas, doprowadzając swój ciemny odpowiednik do szału. Jęki zawodzenia i argumenty spotykały się z opryskliwymi odpowiedziami, przekleństwami, a nawet złorzeczeniami. Żadna ze stron nie mogła jednak zignorować faktu, że jakiś miękkie, ciepłe światło zaczęło oplatać ich przez Moc, sprawiając, że ciemny Anakin, dotychczas przekonany o wielkości swojej potęgi, zaczął kurczyć się i słabnąć. Nadal był jednak zdumiewająco silny, a jego dominacja nie ulegała wątpliwości. Jego potęga była faktem.
Jasnego, dawnego Anakina, znajdującego się cały czas w opozycji, to nie zrażało. Wiedział, że wsparty tym dziwnym, opiekuńczym światłem w Mocy, nie może dać się łatwo zepchnąć na marginesy świadomości. Musiał wygrać. Czuł to. Nie było innej możliwości. Dobro musiało zatryumfować bo… musiało. Po prostu musiało.
Podczas szermierki słownej ze swoją ciemną stroną coś go jednak zaniepokoiło. Przede wszystkim potęga mroku była zbyt wielka, zbyt rozrośnięta. Poza tym doszła do władzy nad Anakinem zbyt łatwo. Była silna, bezkompromisowa, niemal od początku predysponowana do mroku. Jej dominacja okazała się absolutna i natychmiastowa. A to się nigdy nie zdarzało. Z tego, co młody Solo wiedział, droga na ciemną stronę jest śliska, pochyła i szybka, ale to zawsze droga. W tym przypadku Anakin pokonał ją nadzwyczaj szybko. I jeszcze od razu manipulował Mocą, o którą nigdy by się nawet nie podejrzewał. I nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to było nienaturalne.
Wtedy zwrócił uwagę, że co jakiś czas mroczny Anakin mówił o sobie „my”…
- To zadanie może przekroczyć nawet twoje możliwości, Stele.- oświadczył sucho Vader, dysząc. Stał wraz z admirałami Morckiem i Rogrissem w centrali dowodzenia na pokładzie stacji Executor’s Lair. Było to miejsce, w którym Maarek Stele, była Ręka Imperatora, a ostatnimi czasy główny pilot i naukowiec Centrali, przedstawiał im swój kolejny plan. Wszystko wskazywało na to, że pretenduje również do roli naczelnego specjalisty od misji specjalnych, chociaż wszyscy, z Vaderem włącznie, sądzili, że chce w ten sposób zrównoważyć w oczach swoich przywódców, a przede wszystkim własnych, porażkę na Duro. Ambicja Stele’a była ogromna, a przy takich rozmiarach mogła stać się groźna. Dlatego Vader sądził, że lepiej dać jej upust.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- odparł Maarek, a na jego twarzy zagościł doskonale wszystkim znany, złośliwy uśmieszek.- Dlatego to nie ja tam polecę, tylko Pekhratukh.
- Na twoim miejscu byłbym ostrożny.- stwierdził Morck.- To nasz najlepszy Noghri, a posłucha tylko Dartha Vadera.
- Dlatego potrzebna mi twoja pomoc, panie.- Stele zwrócił się uniżenie do Czarnego Lorda.- I, co najważniejsze, twoja aprobata.
Vader znał jednak Stele’a zbyt długo, żeby wierzyć w jakąkolwiek służalczość z jego strony. W głębi duszy byłej Ręki Imperatora czuć było zepsucie i pogardę dla władzy, której służył. Właściwie dla jakiejkolwiek władzy. Aura Stele’a przypominała natomiast czarną, lepiącą się maź, oklejającą wszystko, z czym się zetknie. Być może pilot traktował teraz przywódców Executor’s Lair jako swoich sojuszników, jednak widać było, że nie czuje przed nimi żadnego respektu. Zupełnie, jakby zamierzał wykorzystać ich do jakichś własnych celów, niczym narzędzie, które można wyrzucić, gdy się zużyje. Co to za cel? Vader nie wiedział, i prawdę powiedziawszy, nie miał ochoty brudzić się w smolistej aurze Maareka. Mogło to być wyniszczenie znienawidzonych przez niego Jedi, a może coś innego, w każdym razie Czarny Lord czuł, że może te cele popierać, o ile są zbieżne z jego własnymi.
Potem, niestety, przydatność Stele’a się skończy i trzeba będzie go wyeliminować.
Dlatego pewnie była Ręka Imperatora chciała być niezastąpiona; gwarantowało jej to nietykalność.
- Nie dam ci jej, dopóki nie przedstawisz szczegółowego planu.- odparł w końciu Lord Vader, dysząc ciężko.- A przede wszystkim, jak masz zamiar się tam dostać.
- Służę.- Maarek ukłonił się, ale z jego twarzy ani na chwilę nie zniknął perfidny, a nawet trochę złowrogi, uśmiech.- Otóż jak wiecie, „Drider” zestrzelił nad Exaphi patrolowiec klasy Firespray, będący osobistym statkiem Boby Fetta. To, co z niego zostało, udało się ściągnąć do hangaru, zanim nasz jedyny ocalały niszczyciel wszedł w nadprzestrzeń.
- Bez złośliwych przesłanek, Stele!- warknął Vader, czując, że ostatnie zdanie wypowiedziane zostało pod jego adresem.- Bo twoja przydatność może się skończyć!
- Proszę o wybaczenie.- rzucił ironicznie Maarek, podchodząc do iluminatora. Morck nie musiał władać Mocą, żeby zauważyć, że w hebanowym olbrzymie gotuje się krew. Pamiętał, jak Czarny Lord wykończył w napadzie furii Gouwa i Radana Rexa, wolał więc się nie wychylać. Wiedział, że jest potrzebny Darthowi Vaderowi, ale znał też granice jego cierpliwości.
Które coraz bardziej się zacierały.
- Boba Fett dbał o swój statek.- kontynuował Stele, wpatrując się w przestrzeń za iluminatorem. Był to zabieg czysto kurtuazyjny, gdyż Centrala miała włączone pola maskujące, przez co ani ona nie była widoczna, ani z niej nie dało się niczego dostrzec.- Wzmocnione wsporniki sterowni oparły się nawet turbolaserom. Z reszty statku niewiele ocalało, poza podstawowymi komponentami komputera pokładowego.
- A w nich zachowała się zapasowa kopia archiwum Fetta.- dodał Rogriss.
- Właśnie.- Stele zgodził się z admirałem.- Po przeniesieniu szczątków na „Arkę” nasz nadzorca stoczni oddał rdzeń pamięciowy komputera do rekonstrukcji. Tu jednak zaczęły się schody. Boba Fett wyposażył swoje archiwa w solidne zabezpieczenia przed nieproszonymi gośćmi, w większości przypadków kasujące zawartość pamięci lub powodujące autodestrukcję systemu. Co prawda część z nich uległa zniszczeniu wraz z eksplozją statku, ale też zabrała z sobą większą ilość zasobów pamięci. Ich rekonstrukcja może potrwać wiele miesięcy, a i wtedy nie będziemy mieli pewności, czy jest kompletna.
- Do rzeczy, Stele.- Vader zaczynał się naprawdę niecierpliwić.- Jaki związek ma statek Fetta z tym, co chcesz zrobić?
Maarek już miał na końcu języka jakąś uszczypliwą uwagę, ale postanowił zachować ją dla siebie.
- Z tego, co już udało się uzyskać z komputera Boby Fetta,- kontynuował.- można skompletować dwa istotne pakiety informacji. Pierwszy z nich dotyczy wszystkiego, co nasz łowca nagród wiedział o systemach uzbrojenia oraz stanie liczebnym Zespołu Uderzeniowego Starfall.- uśmiechnął się złośliwie.- Wiadomość raczej nieprzydatna, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że cała flotylla została zniszczona nad Exaphi. Natomiast drugi zestaw – i to nas bardziej interesuje – dotyczy spostrzeżeń Fetta na temat systemów obrony kilku ważnych republikańskich planet, przede wszystkim Noquivzora.- uśmiechnął się złowrogo.- Wynika z nich, że systemy bezpieczeństwa mają zakodowany uniwersalny kod, który przysługuje niektórym statkom dyplomatycznym.- odwrócił się do zgromadzonych i zmrużył oczy.- W praktyce ten kod mógł wprowadzić tylko Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi… albo prezydent Nowej Republiki.
- I dlatego przez cały czas każesz torturować Fey’lyę!- domyślił się Morck.- Chcesz wycisnąć z niego ten kod!
- Nie.- odparł krótko Stele, a jego mroczna aura jeszcze bardziej ściemniała.- Ja chcę go złamać! Chcę, żeby kwilił, błagając, byśmy zechcieli poznać jego tajemnice! I muszę przyznać, że nieźle idzie.
- Ty to po prostu robisz dla przyjemności.- rzucił Rogriss, nie ukrywając obrzydzenia; zawsze preferował raczej bardziej humanitarne sposoby prowadzenia wojny.
O ile wojnę dało się prowadzić humanitarnie.
- Nawet jeśli, to co za różnica?- Maarek wzruszył ramionami.- W każdym razie, już chyba wiecie, co chcę zrobić.
- Tak.- rzucił zwięźle Vader.- Nie sądzę jednak, żeby to Pekhratukh miał wykonać to zadanie. Znacznie lepiej by było, gdybyś sam się tym zajął. Umiejętności kogoś władającego Mocą byłyby bardziej na miejscu.
- Wykluczone.- rzekł Stele, odwracając się do iluminatora.- Tylko ja mogę skutecznie poprowadzić defensywę myśliwską na wypadek szturmu. Gdyby mnie tu nie było, a Nowa Republika przypuściła atak, stracilibyście ten atut.
- No to Firehead.- nie dawał za wygraną Rogriss.- Też pewnie by się nadawał…
- Pekhratukh jest naszym najlepszym specjalistą od ucieczek.- przerwał mu Stele.- W razie niepowodzenia nie trzeba się martwić, że nie da rady się wykaraskać. A nawet jeśli, to obawiam się, że to niemożliwe.- uśmiechnął się do siebie.- Firehead właśnie odleciał z Executor’s Lair.
Wszyscy poruszyli się, zaskoczeni. Nawet Vader uprzednio nie zauważył, że mroczna, wściekła aura Ho’Dina znalazła się poza Centralą. Widocznie Rov postanowił zacząć działać na własną rękę, co niekoniecznie musiało być zgodne z tym, co planował Czarny Lord. On i jego Durron jeszcze mi za to zapłacą, pomyślał zakuty w mroczną zbroję olbrzym, niech tylko tu wrócą!
- Co mu strzeliło do łba!?- admirał Morck miał co do Fireheada podobne odczucia, co Mroczny Lord Sith.- Tak bez jakiegokolwiek uprzedzenia…
- Mam nadzieję, że nie wziął Pogromcy Słońc.- rzekł Vader, a pozostali spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Tylko Stele niezmiennie wpatrywał się w bezużyteczny iluminator.- Zespolił się z duchem Kypa Durrona.- wyjaśnił Czarny Lord.- A Kyp Durron miał szczególne upodobanie w lataniu Pogromcą.
- Nie.- powiedział Stele.- Poleciał prosto na wektor skoku. Zapewne wziął swojego TIE Phantoma. Pogromca Słońc leży spokojnie w dokach.
- Racja.- rzekł Vader, spoglądając oczami Mocy w stronę aury Fireheada. Nawet nie skręcił w stronę stoczni.
- Niech leci.- rzucił spokojnie Maarek.- I tak nie mógłby wziąć udziału w tej misji. Jest bowiem jeszcze jeden jej aspekt, o którym za chwilę wam powiem…
Rov Firehead skierował całą moc do swoich podwójnych silników jonowych i przemknął przez układ Corelli. Wyczuł, że Lord Vader i pozostali wiedzą już o jego odlocie, ale mało go to obchodziło. Czuł, że najchętniej rozwaliłby całe Executor’s Lair, żeby nikt już mu nie mówił, jak ma postępować i co jest do zrobienia. Denerwowało go to. Jak wszystko zresztą.
Czuł przez Moc, że przywódcy Centrali nie pochwalą, a wręcz potępią jego samowolę, a może nawet wyślą za nim pogoń. Na myśl o tym odruchowo chwycił za rękojeść swojego miecza świetlnego, a poziom wściekłości i nienawiści skoczył. Mogą mu przeszkadzać, sprawiać kłopoty, i wiedział, że dopóki im nie udowodni, że jest najpotężniejszy, nadal będą go tłamsić, pomiatać nim. Któregoś dnia, powiedział sobie, będę najpotężniejszym Lordem Sith w historii! I nikt, nawet Vader, nie będzie mógł mi mówić, co mam robić! Sam będę decydował, co jest dobre, a co złe!
Negatywne emocje kotłowały się w nim, a gniew rósł dopóty, dopóki nie natrafił na twarde, mentalne zapory, chroniące Fireheada przed ostatecznym szaleństwem. Nie były to jednak naturalne tamy; zostały wypracowane, a wręcz ukształtowane, przez szkolenie Sith oraz kilka lekcji posłuszeństwa, jakie zwykł dawać mu Vader. Ponad gniewem, złością i nienawiścią osobliwy Ho’Din wierzył jeszcze w wyuczone, święte zasady Bractwa Sith, które mówiły, że pod żadnym pozorem nie można wymówić posłuszeństwa swojemu panu. A panem tym był zawsze Mroczny Lord Sith. Darth Vader.
Coś jednak, prawdopodobnie duch Kypa Durrona, mówiło mu, że ta zasada traci ważność, kiedy Mroczny Lord Sith staje się stary i słaby, albo kiedy jego działania destruktywnie wpływają na jego Bractwo. Lord Sith mógł więc się sprzeciwić, jeśli tego wymagała sprawa. A Firehead czuł, że zabijając Anakina Solo przysłuży się ciemnej stronie lepiej, niż gdyby miał słuchać rozkazów Lorda Vadera. Kyp Durron też tak sądził.
Podstawowym problemem było jednak odnalezienie młodego Anakina Solo. Opętany przez ciemną stronę syn Hana i Leii mógł być praktycznie wszędzie. Firehead postanowił zdać się na Moc. Wybrał z komputera nawigacyjnego współrzędne losowego systemu gwiezdnego, do którego można się było dostać z Corelli, po czym wpisał je do pamięci, sprawdzając przy okazji, co to za układ.
- Atzerri.- syknął kpiąco.- Co to w ogóle za dziura?
Nie zniechęcił się jednak. Skoro Moc podpowiedziała mu, że właśnie tam ma lecieć, to nie powinien narzekać. Nawet jeśli pozornie nie ma tam nic godnego uwagi, to mimo wszystko powinien odwiedzić ten system. Co prawda istniało prawdopodobieństwo, że w przypadku tego losowania nie było żadnej ingerencji ze strony Mocy, ale Rov Firehead był zbyt pewny swojego doświadczenia i umiejętności, żeby brać pod uwagę taką ewentualność. Nie, Moc była z nim i w nim, a on był w Mocy i nią się kierował. Nie mogła go zawieść.
Skierował więc swojego Infiltratora Sith na odpowiedni wektor skoku, po czym uruchomił hipernapęd. TIE Phantomem trochę zatrzęsło, ale zaraz potem gwiazdy za iluminatorem rozciągnęły się i pojazd zniknął w nadprzestrzeni, pozostawiając układ Corelli za sobą.
Kilka batalionów szturmowców wchodziło równym krokiem po rampach promów klasy Gamma, dając tym samym imponujący pokaz dyscypliny i gotowości bojowej. Kir Kanos przechodził między poszczególnymi rzędami, obserwując całe przedstawienie. Poruszał się żwawym, pewnym krokiem, niczym gotowa na wszystko maszyna do zabijania, którą w istocie był. Przeszedł jeszcze kilkanaście metrów, po czym zatrzymał się, żeby spojrzeć na odlatujące już promy i niewielką grupę następnych transportowców, które właśnie przyleciały. Gdzieś dalej w prefabrykowanych kontenerach upychano kolejne transportery typu AT-AT i AT-ST, a po drugiej stronie ogromnego hangaru centrum szkoleniowego Executor’s Lair na pokład innego krążownika wprowadzano droidy bojowe SD-11. Mobilizacja szła pełną parą.
Kanos westchnął, odwracając się w stronę iluminatora. Asteroida, na której się znajdowali, była częścią kompleksu stoczniowo-treningowego, jaki zbudowano wokół centralnej stacji Executor’s Lair. Obecnie orbitowała ona wokół przypominającego sztuczne słońce tworu, zapożyczonego ze światostatku Pełnomocnika Sprawiedliwości Hethrira. Nieopodal, w punkcie, w którym kiedyś znajdowało się inne sztuczne słońce, Glowpoint Stacji Centerpoint, budowano właśnie jakąś dziwną konstrukcję, której projektantem był Givin kierujący stocznią.
A dookoła stacjonowało bez mała trzydzieści niszczycieli klasy Imperial i osiemdziesiąt krążowników typu Strike.
To było coś, czego zawsze szukał Kanos. Enklawa Imperium, miejsce, gdzie Nowy Ład wciąż żyje, a uosobienie imperialnej doktryny wojennej w postaci Dartha Vadera stoi na czele armii, której nie powstydziłby się sam Imperator. Sukcesja Executor’s Lair zdawała się postępować, a ciemna strona Mocy, która zawsze napędzała machinę militarną Imperium, rosła w siłę. Potęga imperialnej siły bojowej była jak dotąd, jeśli nie liczyć porażek na Roon, Exaphi i Myrkr, niezwyciężona. Nowa Republika była w odwrocie, a do Lorda Vadera przyłączały się coraz to nowe światy. Właściwie nie mogło być lepiej.
Więc czemu Kanos nie czuł się spełniony? Wreszcie był narzędziem Nowego Ładu, dowodził armią, która nie miała sobie równej. Czemu więc nie było w nim tej radości, tej satysfakcji, jaką czuł, pozostając w służbie Palpatine’a? Czyżby Executor’s Lair nie było jednak tak zbliżone do Imperium, jak uważał? Czy może brakowało mu czegoś innego? A jeśli tak, to kogo? Czyżby Mirith Sinn? Nie, Kanos wiedział, że w przypadku Imperialnego Czerwonego Gwardzisty emocje nie mogą wpłynąć na poczucie spełnienia, a o miłości w ogóle nie może być mowy. Czy zatem chodzi o jego braci Gwardzistów albo mistrza Kennede? To też wątpliwe; Kir już dawno pogodził się z ich śmiercią. Więc co?
A może w Executor’s Lair było coś, co Kanos odrzucał ze swojej wizji Imperium? Nie, to niemożliwe, pomyślał. Darth Vader był, jest i będzie ucieleśnieniem idei Nowego Ładu, siły, potęgi i władzy, której od zawsze służył. Spełnieniem marzeń i nadziei Kira było znalezienie się właśnie pod takim dowództwem. Nie, to nie Czarny Lord. Coś innego musi się nie zgadzać. Ale co?
Rozważania przerwało mu mruczenie komunikatora. Szybkim, machinalnym ruchem Kir Kanos odpiął go od pasa i zbliżył do ust.
- Słucham.- rzucił obojętnie.
- Generale, trzy niszczyciele klasy Imperial zakończyły już ładowanie zapasów.- zameldował przez komlink oficer dyżurny.- „Oliberator” jest jeszcze w trakcie uzupełniania paliwa. Mamy na niego czekać, czy już rozpocząć załadunek wojsk naziemnych?
Kanos uśmiechnął się w duchu. Cztery niszczyciele, które oddelegowano pod jego dowództwo, miały wspomóc dość silną flotę, która zebrała się w sektorze D’Asty. Te oddziały, wspomagane przez prywatne floty z innych sektorów, między innymi Senexa, Juvexa i Antemeridiana, wyprowadzą atak na tyłach Nowej Republiki, zmuszając ją do rozdzielenia swoich sił. I chociaż Kir nie miał większego doświadczenia w walce w przestrzeni, to podstawy taktyczne znał i nie powinien popełnić żadnych kardynalnych błędów. A jeśli będzie miał przy sobie jeszcze Tava Kennede, to jego zadanie powinno okazać się prostsze, niż na to wygląda.
Myśl o nadchodzącej kampanii po drugiej stronie galaktyki sprawiła, że na jakiś czas odsunął swoje rozważania związane z Executor’s Lair.
- Tak, majorze.- odparł Kanos.- I niech „Obliberator” przyspieszy tankowanie. Wyruszamy jak najszybciej.
- Tak jest, sir.
- Jeszcze jedno.- dodał Gwardzista.- Proszę wygospodarować na niszczycielu dowodzenia miejsce dla dwunastu dodatkowych żołnierzy.- uniósł kąciki ust w lekkim uśmiech.- Leci z nami reaktywowana Imperialna Gwardia.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)