Rozdział 15
Śniadolicy mężczyzna uznał, że czas działać.
Jeszcze dwa dni dzieliły go od kolejnej zmiany celi, ale on już wszystko przygotował i był gotowy do wprowadzenia swojego planu w życie. A jego charakter nie pozwalał mu czekać, aż będzie za późno. Poza tym pośpiech nie był teraz szkodliwy; to, co było do dopracowania, było już dawno dopracowane.
Trzeba było tylko zacząć działać.
Śniadolicy mężczyzna wstał więc i, symulując korzystanie z otworu sanitarnego, stanął pod kamerą. Ustawiona była ona pod takim kątem, że część jego potylicy, wraz z ramionami, była widoczna, ale sama czynność pozostawała poza zasięgiem oka obiektywu. Pozwalało to zachowywać pozory prywatności w sprawach intymnych. Pewną niszę, martwe pole, z którego ciemnoskóry więzień mógł skorzystać.
Ktokolwiek jednak myślałby, że z pozycji załatwiania potrzeb fizjologicznych można zdziałać cokolwiek niezgodnego z intencjami strażników więzienia, byłby w wielkim błędzie. Otwór sanitarny nie mógł służyć ani do podkopu, ani do kontaktu z innymi więźniami, ani do czegokolwiek innego. Jedyną, ograniczoną możliwością rozmawiania z innymi przymusowymi górnikami, były spotkania na stołówce, dokładnie jednak monitorowane i pilnowane przez dziesiątki szturmowców. Należało przypuszczać, że na pokładzie krążownika klasy Carrack jest ich co najmniej setka.
W każdym razie nie był to problem, jaki mógł roztrząsać więzień podczas korzystania z otworu sanitarnego. A przynajmniej każdy więzień poza śniadolicym weteranem. Udając oddawanie się potrzebom fizjologicznym, co jakiś czas zerkał w stronę kamery, a ściślej ku jej obiektywowi. Obliczając w pamięci mniej więcej kąt, jaki obejmował on swoim zasięgiem, więzień wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki, wystrugany przez siebie, płaski, drewniany romb. Śniadolicy mężczyzna wiedział bowiem, że obiektywy w kamerach tego typu oparte były o mechanizm mając przekazywać ciągły, niezakłócony obraz cyfrowy. Innymi słowy, w przypadku zakłócania czy jakichś uszkodzeń części obiektywu pamięć kamery odtwarzała ostatnio zarejestrowany obraz przez kilka sekund, po czym, o ile uszkodzenie nie zostało naprawione, wykonywała tę czynność aż do skutku. Oczywiście każda próba manipulacji przy kamerze uruchamiała alarm, ale nie było zabezpieczenia, którego nie dałoby się obejść.
Toteż ciemnoskóry więzień wiedział doskonale, co ma zrobić. Jeśli mu się nie uda, będzie musiał działać szybciej, niż zakładał, co mogło uniemożliwić mu sprawne wykonanie swoich zamierzeń. Dlatego w to, co miał teraz zrobić, musiał włożyć całą precyzję, na jaką było go stać. Powoli więc wysunął rękę w górę, tak, żeby kamera nie zarejestrowała tego ruchu, po czym szybko i sprawnie wepchnął kawałek drewna w miniaturową przerwę między obiektywami. Powinien mieć pewne obawy, jako, że grubość niewielkiego rombu rzeźbił na oko, jednak ufał swoim umiejętnościom.
I rzeczywiście, romb wszedł bezbłędnie, a kamera nie zachowywała się tak, jakby zaraz miał się włączyć alarm.
A wraz z alarmem generatory napięcia w ścianach.
Śniadolicy mężczyzna zorientował się, że na czoło wstąpiło mu kilka kropel potu, nie zawracał sobie jednak tym głowy. Teraz, kiedy zapewnił sobie chwilę prywatności, mógł zabrać się do dalszej pracy. Usiadł na łóżku i wyjął swój kozik, którym wyrzeźbił dotąd kilka całkiem zgrabnych figurek. Jednym cięciem rozkroił kawałek nogawki, a wraz z nim płat skóry u lewej nogi, dokładnie w miejscu, w którym były receptory nerwowe jego protezy. Po odkrojeniu prostokąta syntetycznego ciała więzień poodrywał delikatnie nitki, będące zewnętrznymi receptorami nerwowymi jego sztucznej kończyny. Impulsywny ból był przy tym niemiłosierny, ale mężczyzna nauczył się znosić nie takie cierpienia, toteż w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Wreszcie wyciągnął sobie większość receptorów nerwowych uda, odrywając je od reszty. Ból w nodze, w miejscach przerwania obwodów, jakby zelżał, ale ciemnoskóry osobnik nie zwracał na to uwagi. Miał w ręku niewielką kępę chłodnych drutów, które jednak zaczęły mu się już rozłazić.
Były one bowiem wykonane z rtęci.
Śniadolicy więzień celowo zlecił takie, a nie inne ich wykonanie, z myślą o podobnej ewentualności.
Wstał i poruszał lewą nogą. Reagowała dokładnie tak, jak miała reagować, chociaż bez czucia na zewnątrz była jakby obca. Ale to nic.
Szybko, póki rtęć nie zaczęła jeszcze przenikać mu do skóry, ciemnoskóry pochylił się przy drzwiach, wpychając ją w niewielką szparę między durastalową płytą będącą progiem, a podobną, stanowiącą podłogę. Przy odpowiednim podgrzaniu druty powinny wypełnić całą lukę, pozostawioną po to, aby prąd nie przebiegał po progu. Był on bowiem bezpośrednio połączony z silnymi magnesami, które trzymały drzwi, a odpowiednio silne przepięcia mogły odwrócić ich polaryzację.
I o to tak naprawdę śniadolicemu mężczyźnie chodziło.
Jeszcze sprawdził, czy grzyb z Baroondy znajduje się na swoim miejscu i czy się odpowiednio rozrósł. Nie było w sumie powodów, dla których durastal miała być gorszym podłożem dla rozrastania się pleśni, niż bakelit, o ile się ją wcześniej odpowiednio nawoziło. Wiązało się to co prawda z mało estetycznym zapachem w całej celi, ale jej mieszkańcowi to nie przeszkadzało. Dlatego wepchnął pleśń w szparki między ścianą a drzwiami, w których, jak obliczył, znajdowały się awaryjne chwytaki, uniemożliwiające grodziom wyskoczenie z luki na wypadek zmiany polaryzacji magnesów, oraz odpowiednie przewodniki, które przed takim przepięciem miały chronić. W ciemnym, wilgotnym i z rzadka (tylko dwa razy dziennie, podczas otwierania drzwi) poruszanym środowisku baroondańska pleśń miała znakomite warunki rozwoju.
Co bardzo odpowiadało śniadolicemu więźniowi.
Została jeszcze tylko jedna rzecz, którą musiał zrobić, zanim przystąpi do realizacji trudniejszej części swojego planu. Nie tracąc czasu podszedł więc do niewielkiej szafki, od której co jakiś czas odrąbywał kawałek drewna na swoje figurki. Nikt nie zauważył, że z reguły były to kawałki z drzwiczek, oderżnięte w okolicach zawiasów. A nie był to przypadek. Ciemnoskóry mężczyzna celowo ułatwiał sobie do nich dostęp, żeby móc w odpowiednim momencie kilkoma zdecydowanymi ruchami kozika odciąć drzwiczki od reszty.
Co niniejszym uczynił.
Teraz pozostało mu tylko oderwać zawiasy, położyć drzwiczki na podłodze, stanąć na nich i przejść do kolejnej fazy. Więzień jednak zamyślił się chwilę. Jeśli zrobi to, co chce zrobić, nie będzie odwrotu. Jeżeli od tej pory pozwoli sobie chociaż na sekundę wahania, wszystko weźmie w łeb.
Ale śniadolicy mężczyzna nie należał do ludzi, którzy się wahają.
Szybkim, zdecydowanym ruchem uderzył w kamerę, przekręcając ją. Jeśli nawet nie spowodował jej uszkodzenia, z pewnością dał znać strażnikom, że coś jest nie tak. Za chwilę powinno…
Nagle ściany, podłoga i sufit zaczęły skwierczeć i syczeć, przecinane wyładowaniami elektrycznymi. Co jakiś czas błysnęła błękitna smuga, co oznaczało, że napięcie nie należy do najniższych i z pewnością wystarczyłoby, żeby podsmażyć każdego więźnia. Ten konkretny mieszkaniec celi wiedział jednak, jak sobie z tym poradzić. Stanął bowiem na desce, która nie przewodzi prądu, co właściwie uniemożliwiało mu poparzenie, chociaż napięcie elektrostatyczne w klitce sprawiało, że krótko przystrzyżone na głowie włosy i kilkudniowy zarost dosłownie stawał mu dęba.
Więzień zdawał się jednak tym nie przejmować. Z uwagą patrzył, jak rtęć pod wpływem napięcia rozpływa się i wypełnia całą szparę, tworząc trwałe połączenie ponad izolatorem w nią wstawionym… po czym seria krótkich eksplozji przy drzwiach usunęła kolejne zabezpieczenia. Napięcie wzrastało, wreszcie elektromagnesy odwróciły polaryzację i drzwi uniosły się trzydzieści centymetrów w górę, odpychane siłą tego samego bieguna. Wszystko szło zgodnie z planem.
W pewnym momencie ktoś wyłączył prąd i momentalnie drzwi zazgrzytały, opadając. Śniadolicy mężczyzna rzucił się jednak i przesunął pod nimi, wypadając na korytarz, zanim się na dobre zatrzasnęły. Doskonale, pomyślał, to była łatwa część.
Teraz do roboty.
Jacen dotknął znajdującej się najbliżej, odrapanej i zniszczonej ściany, i zamknął oczy, otwierając się na przepływ Mocy. Czuł jej wszystkie zawirowania, drgania i perturbacje, jakie miały miejsce w tym budynku. Znajdowali się w tej samej ruderze na Atzerri, w której gościł Anakin jakiś czas temu. Chociaż słowo „gościł” nie jest najtrafniejszym sformułowaniem, albowiem jego pobyt przypominał raczej wegetację połączoną z mentalnym samookaleczeniem, przeplatanym wciąż ustawicznym bólem i wewnętrzną walką. Jacen czuł to wszystko poprzez Moc, podążając po jej niciach w przeszłość i analizując każde szarpnięcie, każdy ruch, każdą informację. Nagle wyczuł coś, co sprawiło, że otworzył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu, a usta mimowolnie mu się rozchyliły. Zaskoczony spojrzał na Jainę, stojącą nieopodal, oraz swoją matkę, która w podobny sposób zagłębiała się w Moc w innym miejscu. Gdzieś dalej Tahiri oglądała śmieci i inne odpady, które prawdopodobnie pozostawili jacyś bezdomni, a mistrz Ikrit przechadzał się tu i ówdzie, mrucząc z niepokojem. Zapewne widział oczami Mocy coś, co oni dopiero odkrywali.
Widział i przeżywał.
- Mamo…?- wydusił w końcu Jacen.- Czy…?
- Tak.- rzekła Leia zmęczonym, lecz zaniepokojonym głosem.- Popełniono tu morderstwo.
- Morderstwo!?- zdziwił się Han, który jak dotąd stał w drzwiach i przyglądał się wszystkim zabiegom, które czynili Jedi. To wyglądało trochę jak seans spirytystyczny, co przeciętnemu zjadaczowi chleba mogło się wydać dziwne, ale Solo przyzwyczaił się już, że przebywanie z Jedi nie należy do najnormalniejszych zajęć pod słońcem.
- Tak, Han.- jęknęła Leia.- Anakin kogoś zabił.
Wszyscy w pomieszczeniu obrócili się w jej stronę ze stłumionym, pełnym zdumienia westchnieniem. Jedynie Ikrit, mrużąc oczy i kładąc uszy po sobie, mruknął:
- Tak, to prawda. Młody Solo przebył daleką drogę na ciemną stronę. Może już nie być dla niego ratunku.
Jacen instynktownie powędrował myślą w stronę prawie ukończonego, leżącego na pokładzie „Sokoła” bicza świetlnego. Właściwie trzeba było jeszcze skręcić bat i byłby gotowy. Problem polegał jednak na tym, że Jacen Solo jak dotąd jedynie mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że może trzeba będzie go użyć. Bardziej liczył się z możliwością własnej śmierci, niż podniesieniem ręki na brata. Teraz jednak widmo wykorzystania bicza świetlnego przeciwko Anakinowi zawisło nad nim w całej okazałości. Co więcej, wydawało się być nieuchronne.
Czy o to chodziło? Czy przeznaczeniem Jacena i Anakina było stanąć przeciwko sobie w nierównej, bratobójczej walce? Jacen stwierdził z przerażeniem, że cały czas się do tego przygotowywał… czy zatem byłby zdolny zabić brata? Czy w krytycznej chwili uniósłby na niego miecz?
Wiedział, że Anakin, a raczej istota, jaką się stał, nie miałby z tym problemu. Przygotowywał się na to.
I z przerażeniem stwierdził, że w obronie własnej też podniósłby miecz na swego brata. To było naturalne.
Problem w tym, że był Jedi. A to nie miało w sobie nic naturalnego.
Pomyślał o Danni. Pomyślał o tym, jakim szacunkiem i przyjaźnią go darzyła. Czy patrzyłaby na niego tak samo, gdyby posunął się do zabicia własnego brata? Wiedział, że nie.
On sam nie mógłby na siebie spojrzeć.
- Czy naprawdę byłby do tego zdolny?- spytała Tahiri, a w oczach stanęły jej łzy. Widocznie przyjęła tę wiadomość nieco bardziej emocjonalnie, niż pozostali. Nawet Han nie był tak zszokowany, jak ona.
- Po ciemnej stronie dzieją się różne rzeczy.- oświadczyła Leia z determinacją.- Co nie zmienia faktu, że tym prędzej musimy znaleźć Anakina. I to jak najszybciej.
- Jest jeszcze jeden problem.- rzekła Jaina, omiatając myślową sondą całe pomieszczenie.- Ktoś tu był przed nami. Ktoś zły.
Jacen wczuł się w rytmy Mocy, szukając sygnatury kogoś jeszcze. I wyczuł ją, jakby znajomą, ale jednocześnie obcą, promieniującą nieprzeniknionym mrokiem. Co jednak było zaskakujące, ta aura była jakby podwójna. Młody Solo spotkał się z taką tylko raz, na Exaphi. I wtedy to był…
- Rov Firehead!- syknął Jacen.- On podąża za Anakinem!
Jan Ors wsiadła właśnie do sprowadzonego przez siebie i naprawionego statku, nazwanego przez siebie „Modly Crow”. Był to zmodyfikowany pojazd zwiadowczy typu Gyre, który odniósł ciężkie uszkodzenia dawno temu na Ruusan i od tej pory praktycznie leżał na złomie. Dopiero ostatnio, kiedy inny statek Jan i Kyle’a, „Raven’s Claw”, uległ zniszczeniu, trzeba było pomyśleć nad odnowieniem starego środka transportu, co też Jan robiła przez ostatnie dwa miesiące, jednocześnie nadzorując w imieniu Nowej Republiki zmianę władz w korporacji Geraton Smoke Industries. Jednak teraz, kiedy „Modly Crow” było gotowe, a Kyle dał jej znać, że czeka na nią na Noquivzorze, mogła wreszcie opuścić tę planetę.
Odpalając silniki i wykonując procedury przedstartowe, przypomniała sobie, że jest trochę zła na Katarna. Miał sam po nią przylecieć, aby potem zająć się ważniejszymi sprawami, a on, nie dość, że kazał jej czekać, to jeszcze potem poprosił ją, aby natychmiast po niego przyleciała. Nie uzasadnił bynajmniej przyczyn swojej decyzji, więc Jan nie do końca go rozumiała. Gdyby miała więcej czasu i ochoty, kłóciłaby się z nim, bo to, co robi, wydawało jej się już w ogóle pozbawione taktu. Kyle miał jednak na połączeniu tak ponurą minę, że pannie Ors odeszła ochota na wszelkie wymiany argumentów. Rozumiała, że musiało się coś stać.
Ale i tak się dąsała.
„Modly Crow” wyszedł na orbitę i już ustawiał się na wektorze skoku w nadprzestrzeń, kiedy Jan odnotowała na radarze dziwny sygnał, nadawany poza ustalonym porządkiem. Przyjrzała mu się i stwierdziła, że kod transpondera jest jakby zamazany, a sam obiekt przypomina prom klasy Lambda albo Sentinel. Już chciała skierować na niego swój zestaw dalekosiężnych sensorów, kiedy nagle stwierdziła, że jej statkiem coś zabujało. Obejrzała się dookoła, ale w okolicach skrzydeł nie dostrzegła niczego, co mogłoby ją potrącić; zresztą na miniaturowe meteory i inne tego typu kosmiczne śmieci reagowało zawsze pole deflektora, z reguły bez wiedzy pilota. To, co uderzyło w „Modly Crow”, musiało więc być rozmiarów człowieka…
Jan nagle spojrzała do góry i przez iluminator na suficie dostrzegła ciemną, groźnie wyglądającą postać ze skrzydłami, o nieczułych, surowych, owadzich oczach. Przerażona chwyciła za drążek sterowniczy i pchnęła do oporu dźwignię akceleratora, chcąc rozpędzić się do prędkości umożliwiającej skok w nadprzestrzeń. Serce waliło jej jak młot; w jaki sposób jakakolwiek istota może wytrzymywać w próżni? Nie, to niemożliwe… to jakiś koszmar…
Wdusiła kilka przycisków i pomajstrowała przy desce rozdzielczej, zwiększając maksymalnie siłę pola deflektora. Jak się sparzy, to sam odpadnie, pomyślała, po czym jeszcze raz rzuciła okiem na przyczepionego do jej statku potwora. On jednak trzymał się nadal, a cała energia deflektora zdawała się być pochłaniana przez dziwny kamień, jaki mutant miał wszczepiony w klatkę piersiową… ów amulet, czy cokolwiek to było, pod wpływem energii zaczął się jarzyć własnym blaskiem, oświetlając przy okazji część zbroi przeciwnika. Jan dawno takiej nie widziała, rozpoznała ją jednak od razu.
Shadowtrooper.
Przerażona chwyciła komlink i drżącą ręką, drugą jednocześnie trzymając drążek sterowniczy, zaczęła wklepywać kombinację nadajnika nadprzestrzennego, który mógł przekazać wiadomość do Kyle’a Katarna. Nawet nie widziała, jak obcy niespiesznie podaje sobie miecz za pomocą krótkiej, niedorozwiniętej kończyny przy pasie, po czym uaktywnia go i przymierza się do zadania ciosu. Trzęsąc się ze strachu i co rusz ścierając pot chciała go strącić, manewrując pozycją horyzontalną „Modly Crow”, zapomniała jednak, że to bezcelowe. W próżni nie było go o co zgubić. Strach prawie ją sparaliżował; zdążyła jeszcze krzyknąć przerażone „Kyle!”, zanim miecz mutanta przebił się przez owiewkę statku, wysysając sztuczną atmosferę w próżnię. Po chwili do jednej dziury dołączyła następna. Jan była co prawda przypięta pasami ochronnej sieci, więc nie groziło jej wyssanie wraz z powietrzem, ale już teraz traciła oddech. Śmierć przez uduszenie była tylko kwestią czasu.
Którego nie miała.
Jeszcze raz chciała krzyknąć, zawołać Katarna, mając nadzieję, że komlink działa i zarejestruje jej rozpaczliwe wołanie… przynajmniej chciała go ostrzec… jednak głos utkwił jej w gardle, wraz z ostatnim oddechem.
I pozostał tam na zawsze.
Luke Skywalker stał na jednej z senackich platform użyczanych gościom na czas obrad, i obserwował ze spokojem to, co się działo dookoła. A było na co popatrzeć; tysiąc reprezentacji, z których większość okazywała się być mozaiką istot najróżniejszych ras i zwyczajów, wyróżniającą się taką różnorodnością, że Luke nie był wcale pewien, czy byłby w stanie nazwać wszystkie gatunki po imieniu. Najbardziej fascynująca była jednak kakofonia ich emocji i uczuć, rozlegająca się w Mocy; sieć intryg, zamiarów, podejrzeń i wątpliwości, jakie towarzyszyły od zawsze każdemu politykowi. Siatka celów, dążeń i manipulacji, nakładająca się na siebie wielowarstwowo, oznaczała z reguły albo senatora, albo Bothanina. A czasami obu naraz.
Luke wsłuchał się głębiej w Moc, poszukując jakichś podejrzanych drgnięć czy posunięć. Nic nie zauważył. Z pewnością więc nikt ze zgromadzonych (a sala obrad była prawie pełna) nie planował niczego podłego czy niegodnego. Oczywiście nie można było wykluczyć, że potencjalny szpieg dobrze się maskuje, ale los, jaki spotkał Herthana Melan’lyę, z całą pewnością powinien na jakiś czas powstrzymać go od jakichkolwiek działań.
Skywalker spojrzał na platformę obok i skinął głową w stronę admirała Bel Iblisa. Głównodowodzący uśmiechnął się półgębkiem, patrząc na platformę mistrza Jedi. Poza Lukiem siedziała na niej jego żona, Mara Jade Skywalker, oraz trójka rycerzy Jedi: Wieiah, Jaden Korr i Dorsk 82. Dwoje pierwszych brało udział w pochwyceniu Pekhratukha i byli oni gwarantami jego nieszkodliwości, natomiast ostatni zadeklarował się być przywódcą ekipy Jedi, której Bel Iblis dał specjalne zadanie.
I to właśnie to zadanie było przedmiotem obecnych obrad.
- Czcigodni senatorowie.- odezwał się admirał, wylatując platformą na środek Senatu, kiedy gwar rozmów ucichł, ustępując miejsca pełnemu zainteresowania milczeniu.- Powodem, dla którego dzisiaj staję przed wami, jest pewien projekt, którego istnienie sygnalizowałem państwu już jakiś czas temu. Chodzi mianowicie o zażegnanie zagrożenia związanego z Pogromcą Słońc i Centralą Executor’s Lair przy pomocy zgrabnie obliczonej operacji Wywiadu i Jedi.
- Jak to możliwe?- przerwał mu jeden z senatorów.- Przecież Pogromcy Słońc nie da się zniszczyć!
- Dlatego też nie jest on bezpośrednim przedmiotem ataku.- odparł Bel Iblis.- Plan jest nieco inny. Agenci Wywiadu wymierzą atak prosto w skupiska wroga na Corelli.
- Co to znaczy skupiska?- spytał senator Miatamia.- I jak to się ma do Pogromcy Słońc?
- Już wyjaśniam.- powiedział admirał spokojnie.- Przez „skupiska” rozumiem Centralę Executor’s Lair, będącą głównym celem ataku, oraz repulsor planetarny na powierzchni planety. Już teraz Eskadra Widm jest w drodze na obrzeża układu, a korpus rycerzy Jedi tylko czeka na wsparcie w postaci oddziałów zamówionych przez Iellę Wessiri Antilles u Talona Karrde. Najdalej za kilka…
- Zaraz, zaraz!- warknął przedstawiciel rasy Fir.- Istnieje realne ryzyko istnienia komórki szpiegowskiej tutaj, na Coruscant, a pan dzieli się tajnymi planami z przemytnikiem, który słynie z handlu informacjami? I co to do cholery za oddziały!?
- Już wyjaśniam.- rzekł admirał, siląc się na spokój.- Talon Karrde kilka lat temu zainicjował pewien projekt usług ochroniarskich, w którym kluczową rolę mieliby odgrywać Noghri. Jakiś czas temu, rezolucją admirała Perma, wszyscy Noghri otrzymali zalecenie pozostania na Wayland, w związku z aferą nad Ord Trasi i kradzieżą superniszczyciela. Jednak teraz, kiedy znamy tożsamość prawdziwych sprawców i wiemy, że niewiele mieli oni wspólnego z noghryjską społecznością, postanowiłem cofnąć rezolucję admirała Perma i przywrócić Noghri do łask. Oni zaś od razu zgłosili się do pomocy w walce ze swoimi niewiernymi braćmi, o czym nie omieszkali donieść pani Wessiri Antilles. Ta zaś przy pomocy agencji Talona Karrde wybrała grupę najlepszych komandosów i przydzieliła och do tego zadania. Czy chcieliby państwo jeszcze coś wiedzieć?
- Dlaczego mówi pan o tym tak jawnie, skoro jeszcze niedawno ostrzegał nas pan przed szpiegiem w strukturach Nowej Republiki?- spytał Drool Reveel, a jego wątpliwości wielu senatorom wydały się uzasadnione. Luke poczuł, jak na sali obrad narasta fala podejrzeń i uprzedzeń, kolejna kłótnia niemal wisiała na włosku. Admirał Bel Iblis i bez Mocy mógł dojść do tego samego wniosku, więc skinął w stronę Luke’a:
- Mistrzu Skywalkerze? Zechciałby pan odpowiedzieć na to pytanie?
- Oczywiście.- rzekł spokojnie Jedi, a jego platforma wysunęła się bliżej środka.- Senat został dokładnie sprawdzony, zarówno przez specjalne służby, jak i przez członków naszego Zakonu. Myślę, że na dziewięćdziesiąt pięć procent możemy być pewni, że to, o czym tu mówimy, nieprędko dotrze do uszu przywódców Executor’s Lair.
- A pozostałe pięć procent?- spytał podejrzliwie jeden z senatorów.
- No cóż…- wzruszył ramionami Luke.- nawet Jedi nie są wszechwiedzący. Fakt, że Herthan Melan’lya tak długo ukrywał przed nami swoje prawdziwe intencje, z jednej strony nienajgorzej świadczy o jego umiejętnościach, ale z drugiej podważa naszą wrażliwość na zdradę. Poza tym możliwe, że ktoś na sali ma urządzenia nagrywające.- rozejrzał się dookoła, sondując, czy wystąpiła jakaś nieoczekiwana zmiana emocji wśród senatorów. Nic takiego nie nastąpiło, co mogło oznaczać, że albo w Senacie nie ma żadnego zdrajcy, albo nie jest on tego świadom. Ewentualnie mógł się on nie orientować w psychice niektórych ras, ale z tego, co widział, ani Mara, ani Dorsk, nie wyczuli nic podejrzanego. Co oczywiście nie rozwiązywało problemu.- Mechanicznych albo nieświadomych szpiegów także nie można wykluczyć.
- Jest jednak jeszcze coś, o czym trzeba powiedzieć.- dodał Bel Iblis.- Ostatnio wraz z mistrzem Skywalkerem doszliśmy do wniosku, że skoro Melan’lya poleciał na Corellię z prezydentem Fey’lyą, a wczoraj zaatakował Pałac Imperialny wraz z grupą zamachowców Vadera. Jeśli zatem opuścił Centralę, oznacza to, że prezydent został prawie na pewno pochwycony, a może nawet i zamordowany.
- Niekoniecznie.- sprzeciwił się Reveel.- Obecność Herthana na Coruscant nie jest wcale równoznaczna ze śmiercią prezydenta Fey’lyi.
- Obawiam się, że jednak tak jest.- rzekł ze smutkiem admirał.- Zamachowcy dostali się na Coruscant przy użyciu tajnego, dyplomatycznego kodu, który otwierał im lukę w tarczy planetarnej. Ten kod znał tylko prezydent Borsk Fey’lya, i jestem przekonany, że z własnej woli by go nie wyjawił.- westchnął.- Spodziewam się najgorszego. Dlatego też jednym z zadań naszych infiltratorów będzie sprawdzenie, co się stało z panem prezydentem, i w miarę możliwości wyruszenie mu na ratunek.
- Wszystko w porządku,- odezwał się któryś z senatorów.- ale czy jest sens wysyłania najlepszych agentów Wywiadu na ciężką i niemal samobójczą misję, skoro i tak wkrótce ma się odbyć zmasowany atak na układ Corelli?
- Właśnie.- poparł go inny.- Czy Wywiad nie mógłby zająć się czymś konkretniejszym, a zadawanie strat zostawić Flocie?
- Szybka, chirurgiczna, dobrze przeprowadzona operacja może przysporzyć przeciwnikowi daleko większych kłopotów, niż zmasowany atak sił zbrojnych.- skontrował Bel Iblis.- Każdy student pierwszego roku akademii wojskowej panu to powie.
- I sądzi pan, że ten zespół wykona swoje zadanie?- zaoponował inny senator.- Mając przeciwko sobie Lorda Vadera, który na pewno siedzi teraz w Centrali?
- Właśnie dlatego opłaca się przeprowadzić się operację.- rzucił Głównodowodzący.- Jeśli się uda, za jednym zamachem wyeliminujemy Dartha Vadera i przywódców Executor’s Lair, bez których obrona Corelli będzie nieporównywalnie słabsza.
- Coś mi się wydaje, że nawet grupa Jedi, Noghri i Eskadra Widm to za mało, żeby powstrzymać Vadera.- odezwał się senator Adrick.- Co innego, gdyby mistrz Skywalker również wziął udział w misji.- spojrzał znacząco w stronę platformy Jedi.
- Executor’s Lair dysponuje bronią znacznie groźniejszą, niż tylko Pogromca Słońc.- odparł Luke.- Ostatnio zabiło co najmniej troje Jedi, i bardzo możliwe, że to sam Lord Vader odpowiada za te zbrodnie. Czuję, że to właśnie sprawa Czarnego Lorda i tych mordów jest teraz priorytetem Zakonu.- celowo nie dodał, że jeśli Vader istotnie przebywa na pokładzie Centrali, to oddziały Noghri i Jedi mogą nie dać mu rady. Poinstruował ich zresztą, żeby w razie kontaktu z Mrocznym Lordem Sith nie wdawali się w walkę, tylko uciekali. Nie było to może zbyt honorowe, ale Zakonu nie stać było na śmierć kolejnych rycerzy.
- No tak.- mruknął ktoś.- Luke Skywalker jest najodpowiedniejszą osobą do zbadania jego powrotu.- Luke wyczuł, że w sali wzbiera fala niechęci w stosunku do jego osoby; nie dziwiło go to zresztą.- Wracając jednak do tematu, to pański plan, admirale Bel Iblis, bez obecności mistrza Skywalkera ma niewielkie szanse powodzenia. Nie wiem, czy jest sens w ogóle wdrażać go w życie.
- Tym bardziej, że właściwie nie wiadomo, gdzie znajduje się ta Centrala.- dodał ktoś inny.
- Wiem o tym.- skontrował Bel Iblis, powoli wychodząc z równowagi.- Dlatego w operacji weźmie udział Jedi Brakiss, który przebywał już na pokładzie stacji Executor’s Lair, oraz schwytany wczoraj Noghri Pekhratukh.
- Szemrane postacie.- prychnął Adrick, a równowaga w emocjach Wieiah na chwilę się zachwiała; Zeltronianka zdołała się jednak opanować.- Ich obecność nie przysparza panu wiarygodności, admirale. Ten plan coraz mniej mi się podoba.
- A ja go popieram.- odbił piłeczkę android protokolarny senatora z Kashyyyk.- Szybki ruch i po wojnie. Admirał myśli praktycznie i ja się z nim zgadzam.
- Wysyłanie żołnierzy do starcia z Lordem Vaderem to morderstwo!- odezwał się ktoś inny.
- Czyżby nad Exaphi admirał Ackbar też chciał wymordować połowę Floty?- warknął ktoś z drugiej strony sali.
- Wtedy to było co innego!- syknął jakiś Ri’Dar.
- No i co z tego!?- zabzyczał senator rasy Xi’Dec.- Teraz to samobójstwo i pchanie się w paszczę Sarlacca!
Zapanował ogólny harmider, który Drool Reveel musiał przerwać sprawdzonym sposobem, mianowicie wyłączył nagłośnienie. Luke natomiast westchnął zrezygnowany; był ciekaw, jak Leia w swoim czasie zdołała utrzymać ten dom wariatów na swojej głowie i nie zwariować. Tymczasem Bel Iblis wyjechał platformą jeszcze wyżej i popatrzył po zebranych z dezaprobatą.
- Kłócimy się bez potrzeby, zapominając o tym, co jest teraz najważniejsze.- rzekł z przekonaniem, kiedy kłótnie ucichły.- Nowa Republika jest w stanie wojny, a wyjątkowa sytuacja wymaga trudnych decyzji. Nasi agenci i Jedi nie zostali wybrani. Zgłosili się na ochotnika, doskonale znając zagrożenie. Są w stanie zapłacić najwyższą cenę! Jeśli im się nie uda – poniosą śmierć! Ale co, jeśli plan się powiedzie? Co, jeśli jutro skończy się wojna? Czy o to nie warto walczyć? Czy za to nie warto zginąć!?
- Mam informację z Coruscant.- oświadczył łącznościowiec pełniący służbę na mostku fregaty, która miała dostarczyć Eskadrę Widm na obrzeża układu Corelli.
- Melduj.- polecił Buźka, który akurat stał przed iluminatorem i przyglądał się manewrom okrętu.
- Generał Goolcz mówi, że Senat wyraził zgodę na operację „Diarrhoea”.- odparł oficer.- Macie ruszyć, jak tylko dostaniemy informację, że druga grupa wywiadowcza jest w drodze!
Śniadolicy mężczyzna uznał, że czas działać.
Jeszcze dwa dni dzieliły go od kolejnej zmiany celi, ale on już wszystko przygotował i był gotowy do wprowadzenia swojego planu w życie. A jego charakter nie pozwalał mu czekać, aż będzie za późno. Poza tym pośpiech nie był teraz szkodliwy; to, co było do dopracowania, było już dawno dopracowane.
Trzeba było tylko zacząć działać.
Śniadolicy mężczyzna wstał więc i, symulując korzystanie z otworu sanitarnego, stanął pod kamerą. Ustawiona była ona pod takim kątem, że część jego potylicy, wraz z ramionami, była widoczna, ale sama czynność pozostawała poza zasięgiem oka obiektywu. Pozwalało to zachowywać pozory prywatności w sprawach intymnych. Pewną niszę, martwe pole, z którego ciemnoskóry więzień mógł skorzystać.
Ktokolwiek jednak myślałby, że z pozycji załatwiania potrzeb fizjologicznych można zdziałać cokolwiek niezgodnego z intencjami strażników więzienia, byłby w wielkim błędzie. Otwór sanitarny nie mógł służyć ani do podkopu, ani do kontaktu z innymi więźniami, ani do czegokolwiek innego. Jedyną, ograniczoną możliwością rozmawiania z innymi przymusowymi górnikami, były spotkania na stołówce, dokładnie jednak monitorowane i pilnowane przez dziesiątki szturmowców. Należało przypuszczać, że na pokładzie krążownika klasy Carrack jest ich co najmniej setka.
W każdym razie nie był to problem, jaki mógł roztrząsać więzień podczas korzystania z otworu sanitarnego. A przynajmniej każdy więzień poza śniadolicym weteranem. Udając oddawanie się potrzebom fizjologicznym, co jakiś czas zerkał w stronę kamery, a ściślej ku jej obiektywowi. Obliczając w pamięci mniej więcej kąt, jaki obejmował on swoim zasięgiem, więzień wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki, wystrugany przez siebie, płaski, drewniany romb. Śniadolicy mężczyzna wiedział bowiem, że obiektywy w kamerach tego typu oparte były o mechanizm mając przekazywać ciągły, niezakłócony obraz cyfrowy. Innymi słowy, w przypadku zakłócania czy jakichś uszkodzeń części obiektywu pamięć kamery odtwarzała ostatnio zarejestrowany obraz przez kilka sekund, po czym, o ile uszkodzenie nie zostało naprawione, wykonywała tę czynność aż do skutku. Oczywiście każda próba manipulacji przy kamerze uruchamiała alarm, ale nie było zabezpieczenia, którego nie dałoby się obejść.
Toteż ciemnoskóry więzień wiedział doskonale, co ma zrobić. Jeśli mu się nie uda, będzie musiał działać szybciej, niż zakładał, co mogło uniemożliwić mu sprawne wykonanie swoich zamierzeń. Dlatego w to, co miał teraz zrobić, musiał włożyć całą precyzję, na jaką było go stać. Powoli więc wysunął rękę w górę, tak, żeby kamera nie zarejestrowała tego ruchu, po czym szybko i sprawnie wepchnął kawałek drewna w miniaturową przerwę między obiektywami. Powinien mieć pewne obawy, jako, że grubość niewielkiego rombu rzeźbił na oko, jednak ufał swoim umiejętnościom.
I rzeczywiście, romb wszedł bezbłędnie, a kamera nie zachowywała się tak, jakby zaraz miał się włączyć alarm.
A wraz z alarmem generatory napięcia w ścianach.
Śniadolicy mężczyzna zorientował się, że na czoło wstąpiło mu kilka kropel potu, nie zawracał sobie jednak tym głowy. Teraz, kiedy zapewnił sobie chwilę prywatności, mógł zabrać się do dalszej pracy. Usiadł na łóżku i wyjął swój kozik, którym wyrzeźbił dotąd kilka całkiem zgrabnych figurek. Jednym cięciem rozkroił kawałek nogawki, a wraz z nim płat skóry u lewej nogi, dokładnie w miejscu, w którym były receptory nerwowe jego protezy. Po odkrojeniu prostokąta syntetycznego ciała więzień poodrywał delikatnie nitki, będące zewnętrznymi receptorami nerwowymi jego sztucznej kończyny. Impulsywny ból był przy tym niemiłosierny, ale mężczyzna nauczył się znosić nie takie cierpienia, toteż w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Wreszcie wyciągnął sobie większość receptorów nerwowych uda, odrywając je od reszty. Ból w nodze, w miejscach przerwania obwodów, jakby zelżał, ale ciemnoskóry osobnik nie zwracał na to uwagi. Miał w ręku niewielką kępę chłodnych drutów, które jednak zaczęły mu się już rozłazić.
Były one bowiem wykonane z rtęci.
Śniadolicy więzień celowo zlecił takie, a nie inne ich wykonanie, z myślą o podobnej ewentualności.
Wstał i poruszał lewą nogą. Reagowała dokładnie tak, jak miała reagować, chociaż bez czucia na zewnątrz była jakby obca. Ale to nic.
Szybko, póki rtęć nie zaczęła jeszcze przenikać mu do skóry, ciemnoskóry pochylił się przy drzwiach, wpychając ją w niewielką szparę między durastalową płytą będącą progiem, a podobną, stanowiącą podłogę. Przy odpowiednim podgrzaniu druty powinny wypełnić całą lukę, pozostawioną po to, aby prąd nie przebiegał po progu. Był on bowiem bezpośrednio połączony z silnymi magnesami, które trzymały drzwi, a odpowiednio silne przepięcia mogły odwrócić ich polaryzację.
I o to tak naprawdę śniadolicemu mężczyźnie chodziło.
Jeszcze sprawdził, czy grzyb z Baroondy znajduje się na swoim miejscu i czy się odpowiednio rozrósł. Nie było w sumie powodów, dla których durastal miała być gorszym podłożem dla rozrastania się pleśni, niż bakelit, o ile się ją wcześniej odpowiednio nawoziło. Wiązało się to co prawda z mało estetycznym zapachem w całej celi, ale jej mieszkańcowi to nie przeszkadzało. Dlatego wepchnął pleśń w szparki między ścianą a drzwiami, w których, jak obliczył, znajdowały się awaryjne chwytaki, uniemożliwiające grodziom wyskoczenie z luki na wypadek zmiany polaryzacji magnesów, oraz odpowiednie przewodniki, które przed takim przepięciem miały chronić. W ciemnym, wilgotnym i z rzadka (tylko dwa razy dziennie, podczas otwierania drzwi) poruszanym środowisku baroondańska pleśń miała znakomite warunki rozwoju.
Co bardzo odpowiadało śniadolicemu więźniowi.
Została jeszcze tylko jedna rzecz, którą musiał zrobić, zanim przystąpi do realizacji trudniejszej części swojego planu. Nie tracąc czasu podszedł więc do niewielkiej szafki, od której co jakiś czas odrąbywał kawałek drewna na swoje figurki. Nikt nie zauważył, że z reguły były to kawałki z drzwiczek, oderżnięte w okolicach zawiasów. A nie był to przypadek. Ciemnoskóry mężczyzna celowo ułatwiał sobie do nich dostęp, żeby móc w odpowiednim momencie kilkoma zdecydowanymi ruchami kozika odciąć drzwiczki od reszty.
Co niniejszym uczynił.
Teraz pozostało mu tylko oderwać zawiasy, położyć drzwiczki na podłodze, stanąć na nich i przejść do kolejnej fazy. Więzień jednak zamyślił się chwilę. Jeśli zrobi to, co chce zrobić, nie będzie odwrotu. Jeżeli od tej pory pozwoli sobie chociaż na sekundę wahania, wszystko weźmie w łeb.
Ale śniadolicy mężczyzna nie należał do ludzi, którzy się wahają.
Szybkim, zdecydowanym ruchem uderzył w kamerę, przekręcając ją. Jeśli nawet nie spowodował jej uszkodzenia, z pewnością dał znać strażnikom, że coś jest nie tak. Za chwilę powinno…
Nagle ściany, podłoga i sufit zaczęły skwierczeć i syczeć, przecinane wyładowaniami elektrycznymi. Co jakiś czas błysnęła błękitna smuga, co oznaczało, że napięcie nie należy do najniższych i z pewnością wystarczyłoby, żeby podsmażyć każdego więźnia. Ten konkretny mieszkaniec celi wiedział jednak, jak sobie z tym poradzić. Stanął bowiem na desce, która nie przewodzi prądu, co właściwie uniemożliwiało mu poparzenie, chociaż napięcie elektrostatyczne w klitce sprawiało, że krótko przystrzyżone na głowie włosy i kilkudniowy zarost dosłownie stawał mu dęba.
Więzień zdawał się jednak tym nie przejmować. Z uwagą patrzył, jak rtęć pod wpływem napięcia rozpływa się i wypełnia całą szparę, tworząc trwałe połączenie ponad izolatorem w nią wstawionym… po czym seria krótkich eksplozji przy drzwiach usunęła kolejne zabezpieczenia. Napięcie wzrastało, wreszcie elektromagnesy odwróciły polaryzację i drzwi uniosły się trzydzieści centymetrów w górę, odpychane siłą tego samego bieguna. Wszystko szło zgodnie z planem.
W pewnym momencie ktoś wyłączył prąd i momentalnie drzwi zazgrzytały, opadając. Śniadolicy mężczyzna rzucił się jednak i przesunął pod nimi, wypadając na korytarz, zanim się na dobre zatrzasnęły. Doskonale, pomyślał, to była łatwa część.
Teraz do roboty.
Jacen dotknął znajdującej się najbliżej, odrapanej i zniszczonej ściany, i zamknął oczy, otwierając się na przepływ Mocy. Czuł jej wszystkie zawirowania, drgania i perturbacje, jakie miały miejsce w tym budynku. Znajdowali się w tej samej ruderze na Atzerri, w której gościł Anakin jakiś czas temu. Chociaż słowo „gościł” nie jest najtrafniejszym sformułowaniem, albowiem jego pobyt przypominał raczej wegetację połączoną z mentalnym samookaleczeniem, przeplatanym wciąż ustawicznym bólem i wewnętrzną walką. Jacen czuł to wszystko poprzez Moc, podążając po jej niciach w przeszłość i analizując każde szarpnięcie, każdy ruch, każdą informację. Nagle wyczuł coś, co sprawiło, że otworzył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu, a usta mimowolnie mu się rozchyliły. Zaskoczony spojrzał na Jainę, stojącą nieopodal, oraz swoją matkę, która w podobny sposób zagłębiała się w Moc w innym miejscu. Gdzieś dalej Tahiri oglądała śmieci i inne odpady, które prawdopodobnie pozostawili jacyś bezdomni, a mistrz Ikrit przechadzał się tu i ówdzie, mrucząc z niepokojem. Zapewne widział oczami Mocy coś, co oni dopiero odkrywali.
Widział i przeżywał.
- Mamo…?- wydusił w końcu Jacen.- Czy…?
- Tak.- rzekła Leia zmęczonym, lecz zaniepokojonym głosem.- Popełniono tu morderstwo.
- Morderstwo!?- zdziwił się Han, który jak dotąd stał w drzwiach i przyglądał się wszystkim zabiegom, które czynili Jedi. To wyglądało trochę jak seans spirytystyczny, co przeciętnemu zjadaczowi chleba mogło się wydać dziwne, ale Solo przyzwyczaił się już, że przebywanie z Jedi nie należy do najnormalniejszych zajęć pod słońcem.
- Tak, Han.- jęknęła Leia.- Anakin kogoś zabił.
Wszyscy w pomieszczeniu obrócili się w jej stronę ze stłumionym, pełnym zdumienia westchnieniem. Jedynie Ikrit, mrużąc oczy i kładąc uszy po sobie, mruknął:
- Tak, to prawda. Młody Solo przebył daleką drogę na ciemną stronę. Może już nie być dla niego ratunku.
Jacen instynktownie powędrował myślą w stronę prawie ukończonego, leżącego na pokładzie „Sokoła” bicza świetlnego. Właściwie trzeba było jeszcze skręcić bat i byłby gotowy. Problem polegał jednak na tym, że Jacen Solo jak dotąd jedynie mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że może trzeba będzie go użyć. Bardziej liczył się z możliwością własnej śmierci, niż podniesieniem ręki na brata. Teraz jednak widmo wykorzystania bicza świetlnego przeciwko Anakinowi zawisło nad nim w całej okazałości. Co więcej, wydawało się być nieuchronne.
Czy o to chodziło? Czy przeznaczeniem Jacena i Anakina było stanąć przeciwko sobie w nierównej, bratobójczej walce? Jacen stwierdził z przerażeniem, że cały czas się do tego przygotowywał… czy zatem byłby zdolny zabić brata? Czy w krytycznej chwili uniósłby na niego miecz?
Wiedział, że Anakin, a raczej istota, jaką się stał, nie miałby z tym problemu. Przygotowywał się na to.
I z przerażeniem stwierdził, że w obronie własnej też podniósłby miecz na swego brata. To było naturalne.
Problem w tym, że był Jedi. A to nie miało w sobie nic naturalnego.
Pomyślał o Danni. Pomyślał o tym, jakim szacunkiem i przyjaźnią go darzyła. Czy patrzyłaby na niego tak samo, gdyby posunął się do zabicia własnego brata? Wiedział, że nie.
On sam nie mógłby na siebie spojrzeć.
- Czy naprawdę byłby do tego zdolny?- spytała Tahiri, a w oczach stanęły jej łzy. Widocznie przyjęła tę wiadomość nieco bardziej emocjonalnie, niż pozostali. Nawet Han nie był tak zszokowany, jak ona.
- Po ciemnej stronie dzieją się różne rzeczy.- oświadczyła Leia z determinacją.- Co nie zmienia faktu, że tym prędzej musimy znaleźć Anakina. I to jak najszybciej.
- Jest jeszcze jeden problem.- rzekła Jaina, omiatając myślową sondą całe pomieszczenie.- Ktoś tu był przed nami. Ktoś zły.
Jacen wczuł się w rytmy Mocy, szukając sygnatury kogoś jeszcze. I wyczuł ją, jakby znajomą, ale jednocześnie obcą, promieniującą nieprzeniknionym mrokiem. Co jednak było zaskakujące, ta aura była jakby podwójna. Młody Solo spotkał się z taką tylko raz, na Exaphi. I wtedy to był…
- Rov Firehead!- syknął Jacen.- On podąża za Anakinem!
Jan Ors wsiadła właśnie do sprowadzonego przez siebie i naprawionego statku, nazwanego przez siebie „Modly Crow”. Był to zmodyfikowany pojazd zwiadowczy typu Gyre, który odniósł ciężkie uszkodzenia dawno temu na Ruusan i od tej pory praktycznie leżał na złomie. Dopiero ostatnio, kiedy inny statek Jan i Kyle’a, „Raven’s Claw”, uległ zniszczeniu, trzeba było pomyśleć nad odnowieniem starego środka transportu, co też Jan robiła przez ostatnie dwa miesiące, jednocześnie nadzorując w imieniu Nowej Republiki zmianę władz w korporacji Geraton Smoke Industries. Jednak teraz, kiedy „Modly Crow” było gotowe, a Kyle dał jej znać, że czeka na nią na Noquivzorze, mogła wreszcie opuścić tę planetę.
Odpalając silniki i wykonując procedury przedstartowe, przypomniała sobie, że jest trochę zła na Katarna. Miał sam po nią przylecieć, aby potem zająć się ważniejszymi sprawami, a on, nie dość, że kazał jej czekać, to jeszcze potem poprosił ją, aby natychmiast po niego przyleciała. Nie uzasadnił bynajmniej przyczyn swojej decyzji, więc Jan nie do końca go rozumiała. Gdyby miała więcej czasu i ochoty, kłóciłaby się z nim, bo to, co robi, wydawało jej się już w ogóle pozbawione taktu. Kyle miał jednak na połączeniu tak ponurą minę, że pannie Ors odeszła ochota na wszelkie wymiany argumentów. Rozumiała, że musiało się coś stać.
Ale i tak się dąsała.
„Modly Crow” wyszedł na orbitę i już ustawiał się na wektorze skoku w nadprzestrzeń, kiedy Jan odnotowała na radarze dziwny sygnał, nadawany poza ustalonym porządkiem. Przyjrzała mu się i stwierdziła, że kod transpondera jest jakby zamazany, a sam obiekt przypomina prom klasy Lambda albo Sentinel. Już chciała skierować na niego swój zestaw dalekosiężnych sensorów, kiedy nagle stwierdziła, że jej statkiem coś zabujało. Obejrzała się dookoła, ale w okolicach skrzydeł nie dostrzegła niczego, co mogłoby ją potrącić; zresztą na miniaturowe meteory i inne tego typu kosmiczne śmieci reagowało zawsze pole deflektora, z reguły bez wiedzy pilota. To, co uderzyło w „Modly Crow”, musiało więc być rozmiarów człowieka…
Jan nagle spojrzała do góry i przez iluminator na suficie dostrzegła ciemną, groźnie wyglądającą postać ze skrzydłami, o nieczułych, surowych, owadzich oczach. Przerażona chwyciła za drążek sterowniczy i pchnęła do oporu dźwignię akceleratora, chcąc rozpędzić się do prędkości umożliwiającej skok w nadprzestrzeń. Serce waliło jej jak młot; w jaki sposób jakakolwiek istota może wytrzymywać w próżni? Nie, to niemożliwe… to jakiś koszmar…
Wdusiła kilka przycisków i pomajstrowała przy desce rozdzielczej, zwiększając maksymalnie siłę pola deflektora. Jak się sparzy, to sam odpadnie, pomyślała, po czym jeszcze raz rzuciła okiem na przyczepionego do jej statku potwora. On jednak trzymał się nadal, a cała energia deflektora zdawała się być pochłaniana przez dziwny kamień, jaki mutant miał wszczepiony w klatkę piersiową… ów amulet, czy cokolwiek to było, pod wpływem energii zaczął się jarzyć własnym blaskiem, oświetlając przy okazji część zbroi przeciwnika. Jan dawno takiej nie widziała, rozpoznała ją jednak od razu.
Shadowtrooper.
Przerażona chwyciła komlink i drżącą ręką, drugą jednocześnie trzymając drążek sterowniczy, zaczęła wklepywać kombinację nadajnika nadprzestrzennego, który mógł przekazać wiadomość do Kyle’a Katarna. Nawet nie widziała, jak obcy niespiesznie podaje sobie miecz za pomocą krótkiej, niedorozwiniętej kończyny przy pasie, po czym uaktywnia go i przymierza się do zadania ciosu. Trzęsąc się ze strachu i co rusz ścierając pot chciała go strącić, manewrując pozycją horyzontalną „Modly Crow”, zapomniała jednak, że to bezcelowe. W próżni nie było go o co zgubić. Strach prawie ją sparaliżował; zdążyła jeszcze krzyknąć przerażone „Kyle!”, zanim miecz mutanta przebił się przez owiewkę statku, wysysając sztuczną atmosferę w próżnię. Po chwili do jednej dziury dołączyła następna. Jan była co prawda przypięta pasami ochronnej sieci, więc nie groziło jej wyssanie wraz z powietrzem, ale już teraz traciła oddech. Śmierć przez uduszenie była tylko kwestią czasu.
Którego nie miała.
Jeszcze raz chciała krzyknąć, zawołać Katarna, mając nadzieję, że komlink działa i zarejestruje jej rozpaczliwe wołanie… przynajmniej chciała go ostrzec… jednak głos utkwił jej w gardle, wraz z ostatnim oddechem.
I pozostał tam na zawsze.
Luke Skywalker stał na jednej z senackich platform użyczanych gościom na czas obrad, i obserwował ze spokojem to, co się działo dookoła. A było na co popatrzeć; tysiąc reprezentacji, z których większość okazywała się być mozaiką istot najróżniejszych ras i zwyczajów, wyróżniającą się taką różnorodnością, że Luke nie był wcale pewien, czy byłby w stanie nazwać wszystkie gatunki po imieniu. Najbardziej fascynująca była jednak kakofonia ich emocji i uczuć, rozlegająca się w Mocy; sieć intryg, zamiarów, podejrzeń i wątpliwości, jakie towarzyszyły od zawsze każdemu politykowi. Siatka celów, dążeń i manipulacji, nakładająca się na siebie wielowarstwowo, oznaczała z reguły albo senatora, albo Bothanina. A czasami obu naraz.
Luke wsłuchał się głębiej w Moc, poszukując jakichś podejrzanych drgnięć czy posunięć. Nic nie zauważył. Z pewnością więc nikt ze zgromadzonych (a sala obrad była prawie pełna) nie planował niczego podłego czy niegodnego. Oczywiście nie można było wykluczyć, że potencjalny szpieg dobrze się maskuje, ale los, jaki spotkał Herthana Melan’lyę, z całą pewnością powinien na jakiś czas powstrzymać go od jakichkolwiek działań.
Skywalker spojrzał na platformę obok i skinął głową w stronę admirała Bel Iblisa. Głównodowodzący uśmiechnął się półgębkiem, patrząc na platformę mistrza Jedi. Poza Lukiem siedziała na niej jego żona, Mara Jade Skywalker, oraz trójka rycerzy Jedi: Wieiah, Jaden Korr i Dorsk 82. Dwoje pierwszych brało udział w pochwyceniu Pekhratukha i byli oni gwarantami jego nieszkodliwości, natomiast ostatni zadeklarował się być przywódcą ekipy Jedi, której Bel Iblis dał specjalne zadanie.
I to właśnie to zadanie było przedmiotem obecnych obrad.
- Czcigodni senatorowie.- odezwał się admirał, wylatując platformą na środek Senatu, kiedy gwar rozmów ucichł, ustępując miejsca pełnemu zainteresowania milczeniu.- Powodem, dla którego dzisiaj staję przed wami, jest pewien projekt, którego istnienie sygnalizowałem państwu już jakiś czas temu. Chodzi mianowicie o zażegnanie zagrożenia związanego z Pogromcą Słońc i Centralą Executor’s Lair przy pomocy zgrabnie obliczonej operacji Wywiadu i Jedi.
- Jak to możliwe?- przerwał mu jeden z senatorów.- Przecież Pogromcy Słońc nie da się zniszczyć!
- Dlatego też nie jest on bezpośrednim przedmiotem ataku.- odparł Bel Iblis.- Plan jest nieco inny. Agenci Wywiadu wymierzą atak prosto w skupiska wroga na Corelli.
- Co to znaczy skupiska?- spytał senator Miatamia.- I jak to się ma do Pogromcy Słońc?
- Już wyjaśniam.- powiedział admirał spokojnie.- Przez „skupiska” rozumiem Centralę Executor’s Lair, będącą głównym celem ataku, oraz repulsor planetarny na powierzchni planety. Już teraz Eskadra Widm jest w drodze na obrzeża układu, a korpus rycerzy Jedi tylko czeka na wsparcie w postaci oddziałów zamówionych przez Iellę Wessiri Antilles u Talona Karrde. Najdalej za kilka…
- Zaraz, zaraz!- warknął przedstawiciel rasy Fir.- Istnieje realne ryzyko istnienia komórki szpiegowskiej tutaj, na Coruscant, a pan dzieli się tajnymi planami z przemytnikiem, który słynie z handlu informacjami? I co to do cholery za oddziały!?
- Już wyjaśniam.- rzekł admirał, siląc się na spokój.- Talon Karrde kilka lat temu zainicjował pewien projekt usług ochroniarskich, w którym kluczową rolę mieliby odgrywać Noghri. Jakiś czas temu, rezolucją admirała Perma, wszyscy Noghri otrzymali zalecenie pozostania na Wayland, w związku z aferą nad Ord Trasi i kradzieżą superniszczyciela. Jednak teraz, kiedy znamy tożsamość prawdziwych sprawców i wiemy, że niewiele mieli oni wspólnego z noghryjską społecznością, postanowiłem cofnąć rezolucję admirała Perma i przywrócić Noghri do łask. Oni zaś od razu zgłosili się do pomocy w walce ze swoimi niewiernymi braćmi, o czym nie omieszkali donieść pani Wessiri Antilles. Ta zaś przy pomocy agencji Talona Karrde wybrała grupę najlepszych komandosów i przydzieliła och do tego zadania. Czy chcieliby państwo jeszcze coś wiedzieć?
- Dlaczego mówi pan o tym tak jawnie, skoro jeszcze niedawno ostrzegał nas pan przed szpiegiem w strukturach Nowej Republiki?- spytał Drool Reveel, a jego wątpliwości wielu senatorom wydały się uzasadnione. Luke poczuł, jak na sali obrad narasta fala podejrzeń i uprzedzeń, kolejna kłótnia niemal wisiała na włosku. Admirał Bel Iblis i bez Mocy mógł dojść do tego samego wniosku, więc skinął w stronę Luke’a:
- Mistrzu Skywalkerze? Zechciałby pan odpowiedzieć na to pytanie?
- Oczywiście.- rzekł spokojnie Jedi, a jego platforma wysunęła się bliżej środka.- Senat został dokładnie sprawdzony, zarówno przez specjalne służby, jak i przez członków naszego Zakonu. Myślę, że na dziewięćdziesiąt pięć procent możemy być pewni, że to, o czym tu mówimy, nieprędko dotrze do uszu przywódców Executor’s Lair.
- A pozostałe pięć procent?- spytał podejrzliwie jeden z senatorów.
- No cóż…- wzruszył ramionami Luke.- nawet Jedi nie są wszechwiedzący. Fakt, że Herthan Melan’lya tak długo ukrywał przed nami swoje prawdziwe intencje, z jednej strony nienajgorzej świadczy o jego umiejętnościach, ale z drugiej podważa naszą wrażliwość na zdradę. Poza tym możliwe, że ktoś na sali ma urządzenia nagrywające.- rozejrzał się dookoła, sondując, czy wystąpiła jakaś nieoczekiwana zmiana emocji wśród senatorów. Nic takiego nie nastąpiło, co mogło oznaczać, że albo w Senacie nie ma żadnego zdrajcy, albo nie jest on tego świadom. Ewentualnie mógł się on nie orientować w psychice niektórych ras, ale z tego, co widział, ani Mara, ani Dorsk, nie wyczuli nic podejrzanego. Co oczywiście nie rozwiązywało problemu.- Mechanicznych albo nieświadomych szpiegów także nie można wykluczyć.
- Jest jednak jeszcze coś, o czym trzeba powiedzieć.- dodał Bel Iblis.- Ostatnio wraz z mistrzem Skywalkerem doszliśmy do wniosku, że skoro Melan’lya poleciał na Corellię z prezydentem Fey’lyą, a wczoraj zaatakował Pałac Imperialny wraz z grupą zamachowców Vadera. Jeśli zatem opuścił Centralę, oznacza to, że prezydent został prawie na pewno pochwycony, a może nawet i zamordowany.
- Niekoniecznie.- sprzeciwił się Reveel.- Obecność Herthana na Coruscant nie jest wcale równoznaczna ze śmiercią prezydenta Fey’lyi.
- Obawiam się, że jednak tak jest.- rzekł ze smutkiem admirał.- Zamachowcy dostali się na Coruscant przy użyciu tajnego, dyplomatycznego kodu, który otwierał im lukę w tarczy planetarnej. Ten kod znał tylko prezydent Borsk Fey’lya, i jestem przekonany, że z własnej woli by go nie wyjawił.- westchnął.- Spodziewam się najgorszego. Dlatego też jednym z zadań naszych infiltratorów będzie sprawdzenie, co się stało z panem prezydentem, i w miarę możliwości wyruszenie mu na ratunek.
- Wszystko w porządku,- odezwał się któryś z senatorów.- ale czy jest sens wysyłania najlepszych agentów Wywiadu na ciężką i niemal samobójczą misję, skoro i tak wkrótce ma się odbyć zmasowany atak na układ Corelli?
- Właśnie.- poparł go inny.- Czy Wywiad nie mógłby zająć się czymś konkretniejszym, a zadawanie strat zostawić Flocie?
- Szybka, chirurgiczna, dobrze przeprowadzona operacja może przysporzyć przeciwnikowi daleko większych kłopotów, niż zmasowany atak sił zbrojnych.- skontrował Bel Iblis.- Każdy student pierwszego roku akademii wojskowej panu to powie.
- I sądzi pan, że ten zespół wykona swoje zadanie?- zaoponował inny senator.- Mając przeciwko sobie Lorda Vadera, który na pewno siedzi teraz w Centrali?
- Właśnie dlatego opłaca się przeprowadzić się operację.- rzucił Głównodowodzący.- Jeśli się uda, za jednym zamachem wyeliminujemy Dartha Vadera i przywódców Executor’s Lair, bez których obrona Corelli będzie nieporównywalnie słabsza.
- Coś mi się wydaje, że nawet grupa Jedi, Noghri i Eskadra Widm to za mało, żeby powstrzymać Vadera.- odezwał się senator Adrick.- Co innego, gdyby mistrz Skywalker również wziął udział w misji.- spojrzał znacząco w stronę platformy Jedi.
- Executor’s Lair dysponuje bronią znacznie groźniejszą, niż tylko Pogromca Słońc.- odparł Luke.- Ostatnio zabiło co najmniej troje Jedi, i bardzo możliwe, że to sam Lord Vader odpowiada za te zbrodnie. Czuję, że to właśnie sprawa Czarnego Lorda i tych mordów jest teraz priorytetem Zakonu.- celowo nie dodał, że jeśli Vader istotnie przebywa na pokładzie Centrali, to oddziały Noghri i Jedi mogą nie dać mu rady. Poinstruował ich zresztą, żeby w razie kontaktu z Mrocznym Lordem Sith nie wdawali się w walkę, tylko uciekali. Nie było to może zbyt honorowe, ale Zakonu nie stać było na śmierć kolejnych rycerzy.
- No tak.- mruknął ktoś.- Luke Skywalker jest najodpowiedniejszą osobą do zbadania jego powrotu.- Luke wyczuł, że w sali wzbiera fala niechęci w stosunku do jego osoby; nie dziwiło go to zresztą.- Wracając jednak do tematu, to pański plan, admirale Bel Iblis, bez obecności mistrza Skywalkera ma niewielkie szanse powodzenia. Nie wiem, czy jest sens w ogóle wdrażać go w życie.
- Tym bardziej, że właściwie nie wiadomo, gdzie znajduje się ta Centrala.- dodał ktoś inny.
- Wiem o tym.- skontrował Bel Iblis, powoli wychodząc z równowagi.- Dlatego w operacji weźmie udział Jedi Brakiss, który przebywał już na pokładzie stacji Executor’s Lair, oraz schwytany wczoraj Noghri Pekhratukh.
- Szemrane postacie.- prychnął Adrick, a równowaga w emocjach Wieiah na chwilę się zachwiała; Zeltronianka zdołała się jednak opanować.- Ich obecność nie przysparza panu wiarygodności, admirale. Ten plan coraz mniej mi się podoba.
- A ja go popieram.- odbił piłeczkę android protokolarny senatora z Kashyyyk.- Szybki ruch i po wojnie. Admirał myśli praktycznie i ja się z nim zgadzam.
- Wysyłanie żołnierzy do starcia z Lordem Vaderem to morderstwo!- odezwał się ktoś inny.
- Czyżby nad Exaphi admirał Ackbar też chciał wymordować połowę Floty?- warknął ktoś z drugiej strony sali.
- Wtedy to było co innego!- syknął jakiś Ri’Dar.
- No i co z tego!?- zabzyczał senator rasy Xi’Dec.- Teraz to samobójstwo i pchanie się w paszczę Sarlacca!
Zapanował ogólny harmider, który Drool Reveel musiał przerwać sprawdzonym sposobem, mianowicie wyłączył nagłośnienie. Luke natomiast westchnął zrezygnowany; był ciekaw, jak Leia w swoim czasie zdołała utrzymać ten dom wariatów na swojej głowie i nie zwariować. Tymczasem Bel Iblis wyjechał platformą jeszcze wyżej i popatrzył po zebranych z dezaprobatą.
- Kłócimy się bez potrzeby, zapominając o tym, co jest teraz najważniejsze.- rzekł z przekonaniem, kiedy kłótnie ucichły.- Nowa Republika jest w stanie wojny, a wyjątkowa sytuacja wymaga trudnych decyzji. Nasi agenci i Jedi nie zostali wybrani. Zgłosili się na ochotnika, doskonale znając zagrożenie. Są w stanie zapłacić najwyższą cenę! Jeśli im się nie uda – poniosą śmierć! Ale co, jeśli plan się powiedzie? Co, jeśli jutro skończy się wojna? Czy o to nie warto walczyć? Czy za to nie warto zginąć!?
- Mam informację z Coruscant.- oświadczył łącznościowiec pełniący służbę na mostku fregaty, która miała dostarczyć Eskadrę Widm na obrzeża układu Corelli.
- Melduj.- polecił Buźka, który akurat stał przed iluminatorem i przyglądał się manewrom okrętu.
- Generał Goolcz mówi, że Senat wyraził zgodę na operację „Diarrhoea”.- odparł oficer.- Macie ruszyć, jak tylko dostaniemy informację, że druga grupa wywiadowcza jest w drodze!
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)