Rozdział 24
Luke Skywalker spał. W ciągu ostatnich miesięcy rzadko zdarzał mu się spokojny sen. Jako największy mistrz Jedi w galaktyce miał ostatnimi czasy wiele powodów do zmartwień. Mrok, rozprzestrzeniający się po świecie niczym zaraza, wojna zbierająca swoje krwawe żniwo, wszechobecny terror... życie Skywalkera nie było lekkie. Brzemię, które miał dźwigać, rosło z każdym dniem, aż czasem miał wrażenie, że już go nie udźwignie. Wtedy jednak przypominał sobie o odpowiedzialności, o swojej rodzinie i przyjaciołach, o Marze... nie mógł ich zawieść. Po prostu nie mógł.
Coraz częściej jednak czuł, że wszystko wymyka mu się z rąk.
Dlatego w podróży na Naboo upatrywał szansy na rozwikłanie zawiłej pajęczyny, którą rozpostarł nad galaktyką osobnik podający się za Dartha Vadera. Wiedział, że tylko w ten sposób może przyczynić się do zakończenia krwawego i bezsensownego konfliktu, wywołanego przez istotę w czarnej zbroi. Czuł, że kluczem do rozwiązania zagadki Vadera będzie nie tyle on sam, co jego alter-ego, ktoś, kto kiedyś nosił podobny pancerz, kto oddał się swego czasu bez reszty ciemnej stronie Mocy.
Kluczem do Vadera był Anakin Skywalker.
I teraz, kiedy Luke spał, a „Peacemaker” niestrudzenie zbliżał się do Naboo, duch Anakina objawił mu się ponownie. Nie wyglądało to jednak tak, jak ostatnio, na przesyconej drobnoustrojami i małymi żyjątkami polanie, po horyzont porośniętej idealnie zieloną trawą. Tamto miejsce, charakterystyczne dla Naboo, wręcz kipiało od żywej Mocy. W przeciwieństwie do tego tutaj.
Luke stał na surrealistycznej, ociekającej w kilku miejscach lawą, popękanej półce skalnej, umieszczonej pod jeziorem pełnym magmy. Horyzont niknął gdzieś w oparach wulkanicznych, pełnych dymu i siarki. Ściany wszystkich skał dookoła były brudne, suche i ostre, a samo ich dotknięcie drażniło skórę. Co jakiś czas w oddali słychać było huk jakiejś eksplozji, któremu towarzyszyły lekkie wstrząsy. Lawa w jeziorze pod spodem bulgotała nieprzyjemnie. Z zasnutego czarnymi chmurami nieba sypał się popiół.
I wśród tego wszystkiego, gdzieś w oddali, dwie męskie, smukłe sylwetki toczyły ze sobą wściekły pojedynek na śmierć i życie. Chociaż Luke nie mógł dostrzec nic poza migotaniem błękitnych ostrzy i niewyraźnymi, zamazanymi ruchami, nie musiał widzieć więcej.
Wiedział, gdzie jest.
A raczej kiedy.
- Tak to się skończyło.- odezwał się ktoś za jego plecami. Luke nie odwrócił jednak wzroku od majaczącej w oddali sceny, by spojrzeć na nowo przybyłego. Doskonale wiedział, z kim rozmawia.
- Witaj, ojcze.- powiedział tylko cicho.
- Tutaj umarła przyjaźń między jednym z najwspanialszych mistrzów w historii Zakonu Jedi, a jego niepokornym uczniem.- kontynuował duch Anakina Skywalkera.- Wciąż jeszcze pamiętam ten strach, ból, nienawiść, agresję i bezkresną wściekłość. Tutaj umarła wszelka nadzieja. Miała tu miejsce tragedia, z której żaden z nas nigdy się nie otrząsnął.
- Wiem.- odparł cicho Luke.- Ben opowiadał mi o tym.
- Zatem wiesz także, że tam, gdzie nie ma nadziei, jest tylko rozpacz, strach i terror.- powiedział duch Anakina poważnym głosem, w którym czuć było nutę boleści.- Gdzie nie ma wiary, jest klęska.
- Zawsze w ciebie wierzyłem, ojcze.- Luke zdecydował się odwrócić.- I wtedy, na Endorze, i później, gdy galaktyka widziała cię tylko poprzez czyny Dartha Vadera. Ludzie mają tendencję do zapominania, że to w znacznej mierze dzięki tobie Wojny Klonów dobiegły końca.
- I za to ci dziękuję.- rzekł Anakin, kładąc mu rękę na ramieniu.- Dzięki tobie nie czekało mnie wieczne potępienie. Więcej, moja pokuta dobiegła końca. Duchy wielkich Jedi, którzy odeszli przede mną, czekają, by zaprosić mnie do swego grona.
- Więc czemu do nich nie dołączysz?- spytał Luke.- Czemu nie odpoczniesz?
- Nie mogę tego zrobić.- twarz Anakina wykrzywiła się nagle w bolesnym grymasie.- Została mi do załatwienia jeszcze jedna sprawa.
- Vader.- zgadł Luke.
- Vader.
Przez twarz młodszego Skywalkera przemknął cień. Ta sprawa prześladowała go już wystarczająco długo, by przyćmić na chwilę jego spokój i pogodę ducha. Nieoczekiwanie poczuł chęć, by wygarnąć ojcu wszystko, czego doświadczył przez nowego Czarnego Lorda. Strach, nienawiść, cierpienie... wszystko, co musiał znosić w Mocy, a co było spowodowane przez Vadera i jego Executor’s Lair. Zniszczenie wielu planet czy wręcz całych gwiezdnych systemów, wojna, przerażenie i wszechobecny paraliż... powoli miał już tego dość. Od czasów Akademii Ciemnej Strony, finansowanej z zasobów Executor’s Lair, poprzez aferę z Witiynem Terem, arachnoidalnym Pełnomocnikiem Sprawiedliwości, oraz uzewnętrznienie mrocznej natury Kypa Durrona i wielu innych, spotkanie z duchem Kypa na Exaphi, aż do dzisiaj... Luke mógł być mistrzem Jedi, ale cały czas był tylko człowiekiem.
A ludzie się męczą.
Wtedy jednak spojrzał na widmo ojca i zrozumiał coś niezwykle istotnego, a przerażająco oczywistego. Mianowicie: Anakin Skywalker umarł dwadzieścia jeden lat temu. Nie było jego winy w tym, co zrobił osobnik podający się za Dartha Vadera. W związku z tym Luke nie miał żadnego prawa wyładowywać na nim swojej frustracji.
Co ważniejsze, nie chciał tego.
- Pamiętasz jeszcze przepowiednie Imperatora, Luke?- spytał nagle duch Anakina.
- Pamiętam.- odparł młodszy Skywalker po chwili.- „I wyśle ich do walki między sobą, a ten, kto zwycięży, zajmie miejsce u boku swego pana.”- wyrecytował słowa, które poznał kiedyś na Byss, a które przypomniał mu ostatnio Witiyn Ter, podczas Bitwy o Roon.
- Imperator sprawdzał swoich uczniów na wszystkich szczeblach.- podjął Anakin.- Wiecznie rzucał ich do walki między sobą. W tym labiryncie strachu, podejrzliwości i wiecznej niepewności nie było miejsca dla słabych. Ta przepowiednia, chociaż nas bezpośrednio nie dotyczy, doskonale to obrazuje. Jeśli ktoś miał przetrwać, musiał być silniejszy i bardziej bezwzględny, niż inni. A pamiętaj, że Vader przeżył najdłużej.
- Nie mam zamiaru bagatelizować zagrożenia z jego strony.- rzekł Luke.- Nigdy też nie dopuściłem do siebie myśli, że mógłbyś mieć z tym coś wspólnego, ojcze.
- Twoja wiara napełnia mnie dumą.- odparł Anakin.- Wierz mi jednak, że jest on w równym stopniu Vaderem, co ja. Teraz może nawet bardziej. Nie lekceważ go ani przez chwilę.
- Mówisz zagadkami, ojcze.- powiedział Luke.- Jest wiele pytań, natomiast brak odpowiedzi.
- Przyjdzie na nie czas.- obiecał stary Skywalker.- Jesteś na dobrej drodze, by je poznać. Tylko od ciebie będzie zależeć, czy się na nie zdecydujesz.
Chociaż był mistrzem Jedi i miał już swoje lata, Luke poczuł się jak dziecko, osamotnione w wielkim mieście.
- Nie rozumiem.- przyznał.
- Zrozumiesz.- powiedział duch Skywalkera, niknąc powoli.- Pamiętaj, że cały czas jestem przy tobie. I za nic nie opuszczę cię w potrzebie. Jesteś moim synem...
Zjawa zniknęła, podobnie, jak sen, a Luke wzdrygnął się, rozbudzony.
Gdzieś indziej, w podobny sposób i z tych samych przyczyn, Darth Vader został wyrwany ze snu.
Mroźny wicher smagał burty transportowca klasy Star Galleon, kiedy ten schodził w atmosferę surowej i niegościnnej planety, znanej jako Świat Żniwiarza. Towarzyszyło mu kilka innych statków tej klasy; szarych i kanciastych, ale po brzegi wypełnionych żołnierzami i sprzętem bojowym. I na każdym z nich widniał błękitny emblemat Imperium.
A na czele formacji transportowców leciał, otoczony eskadrą myśliwców typu I-7 Howlrunner, niewielki prom klasy Lambda, z admirałem Pellaeonem i komandorem Lleghem Krestchmarem na pokładzie.
- Nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.- odezwał się Glottalphib w pewnej chwili, spoglądając spode łba na lufy swojego przerywacza fuzyjnego.
- Jak to?- Pellaeon oderwał swój wzrok od iluminatora i odwrócił się w stronę wysłannika Nowej Republiki.- Przecież zgodził się pan na ten plan.
- Owszem.- przyznał Llegh.- Ale nie wiem, czy jest sens wysadzania wszystkich kontyngentów wojskowych tutaj, podczas, gdy mogą one okazać się bardziej przydatne w innych punktach sektora. Co będzie, jeśli Kanos zmusi siły Imperium do wycofania się na powierzchnię jednej z planet, której strzegą? Wróg zyska nad nimi ogromną przewagę.
- Tam, gdzie taki scenariusz jest możliwy, pozostawiłem oddziały naziemne.- zapewnił Pellaeon.- Sektor Nilgaard jest dobrze strzeżony i, jak już panu wspominałem, pozostawiliśmy Kanosowi tylko jedną furtkę, zbyt nęcącą, by nie mógł z niej skorzystać.
- Stolicę sektora, wiem.- powiedział powoli Krestchmar.- Co się jednak stanie, kiedy Kanos ruszy na planety przez nas obstawione? Zginą niewinni ludzie.
- No cóż, to jest wojna.- Pellaeon wzruszył ramionami.- A zresztą, siły Imperium są rozmieszczone po sektorze mniej więcej równomiernie i zdążą zareagować.
- Jeśli zostaną powiadomione o ataku.
- To już leży w najlepszym interesie mieszkańców atakowanych planet.- rzekł Pellaeon.- W najlepszym wypadku Kanos wciągnie się w walkę zaczepną na obszarze kilku systemów i straci tak cenny dla niego czas.
Llegh zamilknął na chwilę.
- Nadal nie jestem przekonany.- przyznał w końcu.
- Proszę mi zaufać.- oświadczył Pellaeon.- Jestem w tym biznesie od Wojen Klonów, a nawet dłużej. Znam się na tej robocie.
- Nie wątpię. Ale Kanos nie jest głupi; może przewidzieć, że to zaproszenie na Świat Żniwiarza kryje pewien kruczek.
- Ale nie spodziewa się tego, co dla niego przygotowałem.- uśmiechnął się Pellaeon.
- Czyżbym o czymś nie wiedział?- Glittalphib zmarszczył nos, co u jego rasy było odpowiednikiem uniesienia brwi.
- Nie wie pan nawet połowy.- rzekł tajemniczo admirał.- Proszę spojrzeć za iluminator.
Dolatywali właśnie do dość rozległej fortecy, umieszczonej na szczycie pokrytej śniegiem góry. Jej mury były wysokie i grube, a mimo wyraźnych zniszczeń dokonanych przez czas ciągle sprawiały wrażenie całkiem solidnych. W wielu miejscach archaicznych umocnień zamontowano podwójne działa laserowe, pełniące funkcję osłony przeciwlotniczej natomiast gdzieniegdzie można było dostrzec droidy budowlane i rozmieszczonych w strategicznych miejscach szturmowców. Za murami jednak nie stawiano jeszcze żadnych umocnień; wydawało się to bezcelowe, zwłaszcza, że w bazie było sporo zniszczonych przez czas i pogodę, kamiennych budowli, których naprawa i renowacja zajęłyby zapewne zbyt wiele czasu. Imperium ograniczyło się więc tylko do ustawienia na dachach kilku z nich dział ochrony przeciwlotniczej i wyburzenia paru innych, w których miejsce stanął potężny generator energii. Llegh odgadł, że ma on dostarczać moc jednemu z pobliskich budynków, przebudowanemu na generator pola.
Podobny do tego, który chronił Exaphi.
- To tylko zabezpieczenie.- wyjaśnił Pellaeon.- Proszę spojrzeć dalej.
Krestchmar powiódł wzrokiem w stronę horyzontu i zaparło mu dech w jego gadzich piersiach. Do fortecy, stojącej na szczycie góry, z dwóch stron niedostępnej dzięki stromym, niemal pionowym ścianom, nadciągały z dołu ogromne ilości maszyn bojowych Imperium. Transportery kroczące typu AT-AT, AT-ST i droidy bojowe SD-10 oraz Viper Automadon X-1, a także skiffy transportujące legiony szturmowców na miejsce bitwy, działa przeciwpiechotne, zamontowane niemal wszędzie, gdzie dało się je wcisnąć, nie ograniczając zbytnio możliwości manewru w polu... admirał Pellaeon musiał ściągnąć tutaj wszystkie wojskowe kontyngenty naziemne, do jakich miał dostęp! A wśród nich było...
Llegh rozszerzył nozdrza ze zdziwienia. Dostrzegł bowiem trzy ogromne, umieszczone na repulsorach, kanciaste, durastalowe wieże, sunące niespiesznie wraz z innymi wojskami w stronę fortecy.
- Co to jest!?- wybąkał Krestchmar.
- Zabytki z czasów Wojen Klonów.- wyjaśnił admirał z nutką dumy w głosie.- Kompletnie niepraktyczne, ale wywołują niezły efekt psychologiczny. Nazywano je czołgami sejsmicznymi.
Llegh spojrzał na Pellaeona.
- Desperacki ruch, czy ma pan jakiś chytry plan?
- Mój plan to ściągnięcie Kanosa na Świat Żniwiarza.- mina admirała zrzedła.- A potem... cóż, nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale wszystko w rękach Mocy.
- Generale Kanos!- przywitał się, salutując, jeden z oficerów przysłanych przez Lordów Senexa i Juvexa, który miał szczęście dostać przydział na okręt dowodzenia.- Przyszły dyrektywy z układu Corelli!- rzucił z werwą.- Zapoznali się tam z raportem i przysłali dyrektywy dotyczące kampanii! Rozkaz mówi...
- Niech pan tak nie krzyczy.- mruknął Kanos, przerywając oficerowi. Jakiś czas temu przeczytał jego dossier i doszedł na podstawie informacji w nim zawartych do wniosku, że mężczyzna ten, ciągle młody, ma wystarczające teoretyczne podstawy, by być dobrym drugim oficerem. Praktyka pokazała jednak, że miał on duże braki w obyciu. Wręcz ogromne.
- Przepraszam.- skruszył się oficer i niepewnie spojrzał na przełożonego, a następnie na innych obecnych w pomieszczeniu. Sala, w której się znajdowali, zawierała właściwie tylko spory stół taktyczny z holoprojektorem, na którym co chwilę pojawiały się raporty rozpoznania, dostarczane przez zwiadowców. Dookoła stołu ustawiono kilka krzeseł, z których jedno zajmował Kir Kanos, a pozostałe kilku jego bezpośrednich podwładnych, Czerwonych Gwardzistów.
Wszyscy mieli zdjęte hełmy, pod którymi można było ujrzeć jednakowe twarze. Byli oni bowiem klonami jednego z najzdolniejszych Gwardzistów w historii, Grodina Tierce’a, wyszkolonymi przez Kanosa w najniebezpieczniejszych technikach walki, takich, jak sztuka Echani, oraz strategiach bojowych, wymyślonych przez najlepszych dowódców Imperium.
I to oni mieli wraz z Kanosem poprowadzić kampanię w Sektorze Nilgaard.
- Dobrze więc.- powiedział Kir, wracając do studiowania aktualnie wyświetlonego raportu (chociaż musiał przyznać, że czytanie z hologramu męczy go i drażni).- Czego sobie Lord Vader życzy?
Właściwie to nie wiem, czy to akurat rozkaz Lorda Vadera, sir...- zaczął oficer, ale jak Kanos kątem oka spiorunował go wzrokiem, zaraz zrezygnował z wodolejstwa.- Flota Nowej Republiki zbliża się do układu Corelli. Będą tam lada dzień. Centrala żąda natychmiastowej akcji w Sektorze Nilgaard.- wziął głęboki oddech.- Sir, mamy rozkaz natychmiastowego ataku na Świat Żniwiarza.
- Co!?- po raz pierwszy od bardzo dawna Kir pozwolił sobie na oburzenie.- Przecież to absurd!
- Generał Kanos ma rację.- dodał jeden z Gwardzistów, cofając hologramy z raportami do zwiadu dokonanego w stolicy Sektora Nilgaard. Silna, ufortyfikowana baza w górach, z dwóch stron niedostępna dla armii lądowych, wypełniona po brzegi sprzętem i żołnierzami Imperium. Generator pola planetarnego, niesprzyjające długiemu oblężeniu warunki pogodowe, zgrupowania okrętów wojennych w pobliskich systemach...- spojrzał na Kanosa.- To pułapka.
- Wiem.- mruknął Kir.- Pellaeon rozciągnął cienką sieć na cały sektor, a stolicę zostawił opuszczoną przez jakąkolwiek flotę. Ma tam tylko obronę naziemną, bo wie, że w tej sferze mam większe doświadczenie... wabi mnie, jak tylko może. Najprawdopodobniej sam dowodzi tą bazą.
- To oczywiste, że chce nas wciągnąć w zasadzkę na tyle skuteczną, na ile pozwalają mu jego mizerne zasoby.- dodał inny klon Tierce’a.- Najrozsądniej byłoby odbijać newralgiczne planety sektora, których ochrona nie stanowi wyzwania.
- Sprzeciwianie się Lordowi Vaderowi nigdy nie jest rozsądne.- zaoponował inny klon.
Kanos nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w ścianę niewidzącym wzrokiem. Po raz kolejny napadły go wątpliwości, z którymi borykał się od jakiegoś czasu. Atak na fortecę, którą Pellaeon postawił na Świecie Żniwiarza, dość jednoznacznie kojarzył mu się z samobójstwem. I to bynajmniej nie dlatego, że oznaczał klęskę; Kanos wiedział, że mają przewagę, i że Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium też o tym wie. Szturm na twierdzę przeciwnika oznaczałby walkę na otwartym polu i wiele oddziałów dowodzonych przez Kanosa musiałoby paść, zanim dotarliby do umocnień. Nie było co do tego wątpliwości; to była zasadzka.
I najwyraźniej Vadera to nie obchodziło.
Kanos po raz kolejny odniósł wrażenie, że Czarny Lord ma gdzieś życie swoich żołnierzy. A przecież bez ludzi nie da się wygrać żadnej bitwy! Executor’s Lair tego nie rozumiało...
W przeciwieństwie do Pellaeona.
Kir potrząsnął głową. Sytuacja była naprawdę surrealistyczna. On, który zawsze uważał siebie, za typowego przedstawiciela żołnierskiego fachu i dbał o swoich szturmowców, teraz miał posłać ich na śmierć. A Pellaeon, zdrajca, który ideały Imperium zawsze miał w głębokim poważaniu, wycierał sobie nimi gębę i nigdy nie walczył do końca, największy tchórz w historii Galaktycznej Wojny Domowej, zadbał nie tylko o osłonę dla swoich żołnierzy, ale zabezpieczył też większość planet Sektora Nilgaard, o ludności nie mówiąc, przed agresją potencjalnych najeźdźców.
Tchórz i zdrajca... ale czy na pewno?
Kanos zacisnął pięści i zęby. Oczywiście, że tak, pomyślał, przecież co innego robi na Świecie Żniwiarza, jak nie wysyła swoich ludzi na pewną śmierć?
A może jednak ma jakiś plan?
Kanos nie mógł dojść do ładu ze swoimi odczuciami i emocjami. Pellaeon okazał się być osobą bardziej złożoną niż z początku uważał. Musiał więc jeszcze raz, dogłębnie zweryfikować opinię na jego temat, gdyż czuł, że ta wątpliwość nie da mu spokoju.
Jedno natomiast było pewne. Starcie się na polu dwóch armii szturmowców, walka niemal bratobójcza, nie była przyjemną perspektywą. Takie rzeczy zdarzały się co prawda już wcześniej i Kanos nad tym bolał, jednak teraz, kiedy sam miał być jedną z walczących stron, sytuacja była jeszcze bardziej trudna do zniesienia. Wszak i on, Kanos, i Pellaeon, byli synami Imperium. Obecność po przeciwnych stronach barykady powinna być czymś nienaturalnym. Kir był pewien, że jego szturmowcy będą mieli kłopot ze strzelaniem do innych szturmowców.
Jednak rozkaz Centrali był jednoznaczny i Kanos nie mógł pozostawić sobie miejsca na wątpliwości. Był żołnierzem, a żołnierz musi wykonywać rozkazy.
Obiecał sobie jednak, że będzie musiał zrobić coś w kwestii lojalności.
- Panie generale...?- spytał nieśmiało młody oficer.
Kanos westchnął.
- Przygotujcie się do skoku w nadprzestrzeń! Niech żołnierze będą gotowi do bitwy!
Luke Skywalker spał. W ciągu ostatnich miesięcy rzadko zdarzał mu się spokojny sen. Jako największy mistrz Jedi w galaktyce miał ostatnimi czasy wiele powodów do zmartwień. Mrok, rozprzestrzeniający się po świecie niczym zaraza, wojna zbierająca swoje krwawe żniwo, wszechobecny terror... życie Skywalkera nie było lekkie. Brzemię, które miał dźwigać, rosło z każdym dniem, aż czasem miał wrażenie, że już go nie udźwignie. Wtedy jednak przypominał sobie o odpowiedzialności, o swojej rodzinie i przyjaciołach, o Marze... nie mógł ich zawieść. Po prostu nie mógł.
Coraz częściej jednak czuł, że wszystko wymyka mu się z rąk.
Dlatego w podróży na Naboo upatrywał szansy na rozwikłanie zawiłej pajęczyny, którą rozpostarł nad galaktyką osobnik podający się za Dartha Vadera. Wiedział, że tylko w ten sposób może przyczynić się do zakończenia krwawego i bezsensownego konfliktu, wywołanego przez istotę w czarnej zbroi. Czuł, że kluczem do rozwiązania zagadki Vadera będzie nie tyle on sam, co jego alter-ego, ktoś, kto kiedyś nosił podobny pancerz, kto oddał się swego czasu bez reszty ciemnej stronie Mocy.
Kluczem do Vadera był Anakin Skywalker.
I teraz, kiedy Luke spał, a „Peacemaker” niestrudzenie zbliżał się do Naboo, duch Anakina objawił mu się ponownie. Nie wyglądało to jednak tak, jak ostatnio, na przesyconej drobnoustrojami i małymi żyjątkami polanie, po horyzont porośniętej idealnie zieloną trawą. Tamto miejsce, charakterystyczne dla Naboo, wręcz kipiało od żywej Mocy. W przeciwieństwie do tego tutaj.
Luke stał na surrealistycznej, ociekającej w kilku miejscach lawą, popękanej półce skalnej, umieszczonej pod jeziorem pełnym magmy. Horyzont niknął gdzieś w oparach wulkanicznych, pełnych dymu i siarki. Ściany wszystkich skał dookoła były brudne, suche i ostre, a samo ich dotknięcie drażniło skórę. Co jakiś czas w oddali słychać było huk jakiejś eksplozji, któremu towarzyszyły lekkie wstrząsy. Lawa w jeziorze pod spodem bulgotała nieprzyjemnie. Z zasnutego czarnymi chmurami nieba sypał się popiół.
I wśród tego wszystkiego, gdzieś w oddali, dwie męskie, smukłe sylwetki toczyły ze sobą wściekły pojedynek na śmierć i życie. Chociaż Luke nie mógł dostrzec nic poza migotaniem błękitnych ostrzy i niewyraźnymi, zamazanymi ruchami, nie musiał widzieć więcej.
Wiedział, gdzie jest.
A raczej kiedy.
- Tak to się skończyło.- odezwał się ktoś za jego plecami. Luke nie odwrócił jednak wzroku od majaczącej w oddali sceny, by spojrzeć na nowo przybyłego. Doskonale wiedział, z kim rozmawia.
- Witaj, ojcze.- powiedział tylko cicho.
- Tutaj umarła przyjaźń między jednym z najwspanialszych mistrzów w historii Zakonu Jedi, a jego niepokornym uczniem.- kontynuował duch Anakina Skywalkera.- Wciąż jeszcze pamiętam ten strach, ból, nienawiść, agresję i bezkresną wściekłość. Tutaj umarła wszelka nadzieja. Miała tu miejsce tragedia, z której żaden z nas nigdy się nie otrząsnął.
- Wiem.- odparł cicho Luke.- Ben opowiadał mi o tym.
- Zatem wiesz także, że tam, gdzie nie ma nadziei, jest tylko rozpacz, strach i terror.- powiedział duch Anakina poważnym głosem, w którym czuć było nutę boleści.- Gdzie nie ma wiary, jest klęska.
- Zawsze w ciebie wierzyłem, ojcze.- Luke zdecydował się odwrócić.- I wtedy, na Endorze, i później, gdy galaktyka widziała cię tylko poprzez czyny Dartha Vadera. Ludzie mają tendencję do zapominania, że to w znacznej mierze dzięki tobie Wojny Klonów dobiegły końca.
- I za to ci dziękuję.- rzekł Anakin, kładąc mu rękę na ramieniu.- Dzięki tobie nie czekało mnie wieczne potępienie. Więcej, moja pokuta dobiegła końca. Duchy wielkich Jedi, którzy odeszli przede mną, czekają, by zaprosić mnie do swego grona.
- Więc czemu do nich nie dołączysz?- spytał Luke.- Czemu nie odpoczniesz?
- Nie mogę tego zrobić.- twarz Anakina wykrzywiła się nagle w bolesnym grymasie.- Została mi do załatwienia jeszcze jedna sprawa.
- Vader.- zgadł Luke.
- Vader.
Przez twarz młodszego Skywalkera przemknął cień. Ta sprawa prześladowała go już wystarczająco długo, by przyćmić na chwilę jego spokój i pogodę ducha. Nieoczekiwanie poczuł chęć, by wygarnąć ojcu wszystko, czego doświadczył przez nowego Czarnego Lorda. Strach, nienawiść, cierpienie... wszystko, co musiał znosić w Mocy, a co było spowodowane przez Vadera i jego Executor’s Lair. Zniszczenie wielu planet czy wręcz całych gwiezdnych systemów, wojna, przerażenie i wszechobecny paraliż... powoli miał już tego dość. Od czasów Akademii Ciemnej Strony, finansowanej z zasobów Executor’s Lair, poprzez aferę z Witiynem Terem, arachnoidalnym Pełnomocnikiem Sprawiedliwości, oraz uzewnętrznienie mrocznej natury Kypa Durrona i wielu innych, spotkanie z duchem Kypa na Exaphi, aż do dzisiaj... Luke mógł być mistrzem Jedi, ale cały czas był tylko człowiekiem.
A ludzie się męczą.
Wtedy jednak spojrzał na widmo ojca i zrozumiał coś niezwykle istotnego, a przerażająco oczywistego. Mianowicie: Anakin Skywalker umarł dwadzieścia jeden lat temu. Nie było jego winy w tym, co zrobił osobnik podający się za Dartha Vadera. W związku z tym Luke nie miał żadnego prawa wyładowywać na nim swojej frustracji.
Co ważniejsze, nie chciał tego.
- Pamiętasz jeszcze przepowiednie Imperatora, Luke?- spytał nagle duch Anakina.
- Pamiętam.- odparł młodszy Skywalker po chwili.- „I wyśle ich do walki między sobą, a ten, kto zwycięży, zajmie miejsce u boku swego pana.”- wyrecytował słowa, które poznał kiedyś na Byss, a które przypomniał mu ostatnio Witiyn Ter, podczas Bitwy o Roon.
- Imperator sprawdzał swoich uczniów na wszystkich szczeblach.- podjął Anakin.- Wiecznie rzucał ich do walki między sobą. W tym labiryncie strachu, podejrzliwości i wiecznej niepewności nie było miejsca dla słabych. Ta przepowiednia, chociaż nas bezpośrednio nie dotyczy, doskonale to obrazuje. Jeśli ktoś miał przetrwać, musiał być silniejszy i bardziej bezwzględny, niż inni. A pamiętaj, że Vader przeżył najdłużej.
- Nie mam zamiaru bagatelizować zagrożenia z jego strony.- rzekł Luke.- Nigdy też nie dopuściłem do siebie myśli, że mógłbyś mieć z tym coś wspólnego, ojcze.
- Twoja wiara napełnia mnie dumą.- odparł Anakin.- Wierz mi jednak, że jest on w równym stopniu Vaderem, co ja. Teraz może nawet bardziej. Nie lekceważ go ani przez chwilę.
- Mówisz zagadkami, ojcze.- powiedział Luke.- Jest wiele pytań, natomiast brak odpowiedzi.
- Przyjdzie na nie czas.- obiecał stary Skywalker.- Jesteś na dobrej drodze, by je poznać. Tylko od ciebie będzie zależeć, czy się na nie zdecydujesz.
Chociaż był mistrzem Jedi i miał już swoje lata, Luke poczuł się jak dziecko, osamotnione w wielkim mieście.
- Nie rozumiem.- przyznał.
- Zrozumiesz.- powiedział duch Skywalkera, niknąc powoli.- Pamiętaj, że cały czas jestem przy tobie. I za nic nie opuszczę cię w potrzebie. Jesteś moim synem...
Zjawa zniknęła, podobnie, jak sen, a Luke wzdrygnął się, rozbudzony.
Gdzieś indziej, w podobny sposób i z tych samych przyczyn, Darth Vader został wyrwany ze snu.
Mroźny wicher smagał burty transportowca klasy Star Galleon, kiedy ten schodził w atmosferę surowej i niegościnnej planety, znanej jako Świat Żniwiarza. Towarzyszyło mu kilka innych statków tej klasy; szarych i kanciastych, ale po brzegi wypełnionych żołnierzami i sprzętem bojowym. I na każdym z nich widniał błękitny emblemat Imperium.
A na czele formacji transportowców leciał, otoczony eskadrą myśliwców typu I-7 Howlrunner, niewielki prom klasy Lambda, z admirałem Pellaeonem i komandorem Lleghem Krestchmarem na pokładzie.
- Nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.- odezwał się Glottalphib w pewnej chwili, spoglądając spode łba na lufy swojego przerywacza fuzyjnego.
- Jak to?- Pellaeon oderwał swój wzrok od iluminatora i odwrócił się w stronę wysłannika Nowej Republiki.- Przecież zgodził się pan na ten plan.
- Owszem.- przyznał Llegh.- Ale nie wiem, czy jest sens wysadzania wszystkich kontyngentów wojskowych tutaj, podczas, gdy mogą one okazać się bardziej przydatne w innych punktach sektora. Co będzie, jeśli Kanos zmusi siły Imperium do wycofania się na powierzchnię jednej z planet, której strzegą? Wróg zyska nad nimi ogromną przewagę.
- Tam, gdzie taki scenariusz jest możliwy, pozostawiłem oddziały naziemne.- zapewnił Pellaeon.- Sektor Nilgaard jest dobrze strzeżony i, jak już panu wspominałem, pozostawiliśmy Kanosowi tylko jedną furtkę, zbyt nęcącą, by nie mógł z niej skorzystać.
- Stolicę sektora, wiem.- powiedział powoli Krestchmar.- Co się jednak stanie, kiedy Kanos ruszy na planety przez nas obstawione? Zginą niewinni ludzie.
- No cóż, to jest wojna.- Pellaeon wzruszył ramionami.- A zresztą, siły Imperium są rozmieszczone po sektorze mniej więcej równomiernie i zdążą zareagować.
- Jeśli zostaną powiadomione o ataku.
- To już leży w najlepszym interesie mieszkańców atakowanych planet.- rzekł Pellaeon.- W najlepszym wypadku Kanos wciągnie się w walkę zaczepną na obszarze kilku systemów i straci tak cenny dla niego czas.
Llegh zamilknął na chwilę.
- Nadal nie jestem przekonany.- przyznał w końcu.
- Proszę mi zaufać.- oświadczył Pellaeon.- Jestem w tym biznesie od Wojen Klonów, a nawet dłużej. Znam się na tej robocie.
- Nie wątpię. Ale Kanos nie jest głupi; może przewidzieć, że to zaproszenie na Świat Żniwiarza kryje pewien kruczek.
- Ale nie spodziewa się tego, co dla niego przygotowałem.- uśmiechnął się Pellaeon.
- Czyżbym o czymś nie wiedział?- Glittalphib zmarszczył nos, co u jego rasy było odpowiednikiem uniesienia brwi.
- Nie wie pan nawet połowy.- rzekł tajemniczo admirał.- Proszę spojrzeć za iluminator.
Dolatywali właśnie do dość rozległej fortecy, umieszczonej na szczycie pokrytej śniegiem góry. Jej mury były wysokie i grube, a mimo wyraźnych zniszczeń dokonanych przez czas ciągle sprawiały wrażenie całkiem solidnych. W wielu miejscach archaicznych umocnień zamontowano podwójne działa laserowe, pełniące funkcję osłony przeciwlotniczej natomiast gdzieniegdzie można było dostrzec droidy budowlane i rozmieszczonych w strategicznych miejscach szturmowców. Za murami jednak nie stawiano jeszcze żadnych umocnień; wydawało się to bezcelowe, zwłaszcza, że w bazie było sporo zniszczonych przez czas i pogodę, kamiennych budowli, których naprawa i renowacja zajęłyby zapewne zbyt wiele czasu. Imperium ograniczyło się więc tylko do ustawienia na dachach kilku z nich dział ochrony przeciwlotniczej i wyburzenia paru innych, w których miejsce stanął potężny generator energii. Llegh odgadł, że ma on dostarczać moc jednemu z pobliskich budynków, przebudowanemu na generator pola.
Podobny do tego, który chronił Exaphi.
- To tylko zabezpieczenie.- wyjaśnił Pellaeon.- Proszę spojrzeć dalej.
Krestchmar powiódł wzrokiem w stronę horyzontu i zaparło mu dech w jego gadzich piersiach. Do fortecy, stojącej na szczycie góry, z dwóch stron niedostępnej dzięki stromym, niemal pionowym ścianom, nadciągały z dołu ogromne ilości maszyn bojowych Imperium. Transportery kroczące typu AT-AT, AT-ST i droidy bojowe SD-10 oraz Viper Automadon X-1, a także skiffy transportujące legiony szturmowców na miejsce bitwy, działa przeciwpiechotne, zamontowane niemal wszędzie, gdzie dało się je wcisnąć, nie ograniczając zbytnio możliwości manewru w polu... admirał Pellaeon musiał ściągnąć tutaj wszystkie wojskowe kontyngenty naziemne, do jakich miał dostęp! A wśród nich było...
Llegh rozszerzył nozdrza ze zdziwienia. Dostrzegł bowiem trzy ogromne, umieszczone na repulsorach, kanciaste, durastalowe wieże, sunące niespiesznie wraz z innymi wojskami w stronę fortecy.
- Co to jest!?- wybąkał Krestchmar.
- Zabytki z czasów Wojen Klonów.- wyjaśnił admirał z nutką dumy w głosie.- Kompletnie niepraktyczne, ale wywołują niezły efekt psychologiczny. Nazywano je czołgami sejsmicznymi.
Llegh spojrzał na Pellaeona.
- Desperacki ruch, czy ma pan jakiś chytry plan?
- Mój plan to ściągnięcie Kanosa na Świat Żniwiarza.- mina admirała zrzedła.- A potem... cóż, nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale wszystko w rękach Mocy.
- Generale Kanos!- przywitał się, salutując, jeden z oficerów przysłanych przez Lordów Senexa i Juvexa, który miał szczęście dostać przydział na okręt dowodzenia.- Przyszły dyrektywy z układu Corelli!- rzucił z werwą.- Zapoznali się tam z raportem i przysłali dyrektywy dotyczące kampanii! Rozkaz mówi...
- Niech pan tak nie krzyczy.- mruknął Kanos, przerywając oficerowi. Jakiś czas temu przeczytał jego dossier i doszedł na podstawie informacji w nim zawartych do wniosku, że mężczyzna ten, ciągle młody, ma wystarczające teoretyczne podstawy, by być dobrym drugim oficerem. Praktyka pokazała jednak, że miał on duże braki w obyciu. Wręcz ogromne.
- Przepraszam.- skruszył się oficer i niepewnie spojrzał na przełożonego, a następnie na innych obecnych w pomieszczeniu. Sala, w której się znajdowali, zawierała właściwie tylko spory stół taktyczny z holoprojektorem, na którym co chwilę pojawiały się raporty rozpoznania, dostarczane przez zwiadowców. Dookoła stołu ustawiono kilka krzeseł, z których jedno zajmował Kir Kanos, a pozostałe kilku jego bezpośrednich podwładnych, Czerwonych Gwardzistów.
Wszyscy mieli zdjęte hełmy, pod którymi można było ujrzeć jednakowe twarze. Byli oni bowiem klonami jednego z najzdolniejszych Gwardzistów w historii, Grodina Tierce’a, wyszkolonymi przez Kanosa w najniebezpieczniejszych technikach walki, takich, jak sztuka Echani, oraz strategiach bojowych, wymyślonych przez najlepszych dowódców Imperium.
I to oni mieli wraz z Kanosem poprowadzić kampanię w Sektorze Nilgaard.
- Dobrze więc.- powiedział Kir, wracając do studiowania aktualnie wyświetlonego raportu (chociaż musiał przyznać, że czytanie z hologramu męczy go i drażni).- Czego sobie Lord Vader życzy?
Właściwie to nie wiem, czy to akurat rozkaz Lorda Vadera, sir...- zaczął oficer, ale jak Kanos kątem oka spiorunował go wzrokiem, zaraz zrezygnował z wodolejstwa.- Flota Nowej Republiki zbliża się do układu Corelli. Będą tam lada dzień. Centrala żąda natychmiastowej akcji w Sektorze Nilgaard.- wziął głęboki oddech.- Sir, mamy rozkaz natychmiastowego ataku na Świat Żniwiarza.
- Co!?- po raz pierwszy od bardzo dawna Kir pozwolił sobie na oburzenie.- Przecież to absurd!
- Generał Kanos ma rację.- dodał jeden z Gwardzistów, cofając hologramy z raportami do zwiadu dokonanego w stolicy Sektora Nilgaard. Silna, ufortyfikowana baza w górach, z dwóch stron niedostępna dla armii lądowych, wypełniona po brzegi sprzętem i żołnierzami Imperium. Generator pola planetarnego, niesprzyjające długiemu oblężeniu warunki pogodowe, zgrupowania okrętów wojennych w pobliskich systemach...- spojrzał na Kanosa.- To pułapka.
- Wiem.- mruknął Kir.- Pellaeon rozciągnął cienką sieć na cały sektor, a stolicę zostawił opuszczoną przez jakąkolwiek flotę. Ma tam tylko obronę naziemną, bo wie, że w tej sferze mam większe doświadczenie... wabi mnie, jak tylko może. Najprawdopodobniej sam dowodzi tą bazą.
- To oczywiste, że chce nas wciągnąć w zasadzkę na tyle skuteczną, na ile pozwalają mu jego mizerne zasoby.- dodał inny klon Tierce’a.- Najrozsądniej byłoby odbijać newralgiczne planety sektora, których ochrona nie stanowi wyzwania.
- Sprzeciwianie się Lordowi Vaderowi nigdy nie jest rozsądne.- zaoponował inny klon.
Kanos nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w ścianę niewidzącym wzrokiem. Po raz kolejny napadły go wątpliwości, z którymi borykał się od jakiegoś czasu. Atak na fortecę, którą Pellaeon postawił na Świecie Żniwiarza, dość jednoznacznie kojarzył mu się z samobójstwem. I to bynajmniej nie dlatego, że oznaczał klęskę; Kanos wiedział, że mają przewagę, i że Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium też o tym wie. Szturm na twierdzę przeciwnika oznaczałby walkę na otwartym polu i wiele oddziałów dowodzonych przez Kanosa musiałoby paść, zanim dotarliby do umocnień. Nie było co do tego wątpliwości; to była zasadzka.
I najwyraźniej Vadera to nie obchodziło.
Kanos po raz kolejny odniósł wrażenie, że Czarny Lord ma gdzieś życie swoich żołnierzy. A przecież bez ludzi nie da się wygrać żadnej bitwy! Executor’s Lair tego nie rozumiało...
W przeciwieństwie do Pellaeona.
Kir potrząsnął głową. Sytuacja była naprawdę surrealistyczna. On, który zawsze uważał siebie, za typowego przedstawiciela żołnierskiego fachu i dbał o swoich szturmowców, teraz miał posłać ich na śmierć. A Pellaeon, zdrajca, który ideały Imperium zawsze miał w głębokim poważaniu, wycierał sobie nimi gębę i nigdy nie walczył do końca, największy tchórz w historii Galaktycznej Wojny Domowej, zadbał nie tylko o osłonę dla swoich żołnierzy, ale zabezpieczył też większość planet Sektora Nilgaard, o ludności nie mówiąc, przed agresją potencjalnych najeźdźców.
Tchórz i zdrajca... ale czy na pewno?
Kanos zacisnął pięści i zęby. Oczywiście, że tak, pomyślał, przecież co innego robi na Świecie Żniwiarza, jak nie wysyła swoich ludzi na pewną śmierć?
A może jednak ma jakiś plan?
Kanos nie mógł dojść do ładu ze swoimi odczuciami i emocjami. Pellaeon okazał się być osobą bardziej złożoną niż z początku uważał. Musiał więc jeszcze raz, dogłębnie zweryfikować opinię na jego temat, gdyż czuł, że ta wątpliwość nie da mu spokoju.
Jedno natomiast było pewne. Starcie się na polu dwóch armii szturmowców, walka niemal bratobójcza, nie była przyjemną perspektywą. Takie rzeczy zdarzały się co prawda już wcześniej i Kanos nad tym bolał, jednak teraz, kiedy sam miał być jedną z walczących stron, sytuacja była jeszcze bardziej trudna do zniesienia. Wszak i on, Kanos, i Pellaeon, byli synami Imperium. Obecność po przeciwnych stronach barykady powinna być czymś nienaturalnym. Kir był pewien, że jego szturmowcy będą mieli kłopot ze strzelaniem do innych szturmowców.
Jednak rozkaz Centrali był jednoznaczny i Kanos nie mógł pozostawić sobie miejsca na wątpliwości. Był żołnierzem, a żołnierz musi wykonywać rozkazy.
Obiecał sobie jednak, że będzie musiał zrobić coś w kwestii lojalności.
- Panie generale...?- spytał nieśmiało młody oficer.
Kanos westchnął.
- Przygotujcie się do skoku w nadprzestrzeń! Niech żołnierze będą gotowi do bitwy!
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)