Rozdział 12
Rosh Penin wyczuł przez Moc, że coś jest nie tak, na krótko zanim wielka, opancerzona, czarna postać werżnęła się z całym impetem w miejsce, w którym przed chwilą stał. Ledwie jego zmysł niebezpieczeństwa dał znać, wzmocnione i usztywnione przez Moc mięśnie już odrzucały go z dala od miejsca zagrożenia. W samą porę, bo zaledwie kilka milisekund później w chodnik werżnęło się coś dużego i szybkiego; kiedy Rosh odwrócił głowę, żeby zobaczyć swojego napastnika, dostrzegł tylko rozmazaną czarną plamę, która odbiła się od podłoża, lecąc w górę równie szybko, jak wylądowała w dół. Na deptaku pozostało tylko dość głębokie wgniecenie z wyraźnymi śladami twardych jak durastal szponów.
Przez chwilę Rosh myślał, że został zaatakowany przez samego Dartha Vadera.
Zmienił zdanie, kiedy musiał uskoczyć po raz kolejny, kiedy w miejsce, które zajmował jeszcze ćwierć sekundy temu, ponownie wbił się ogromny, czarny głaz. Tym razem Rosh wykazał się większym sprytem i odskoczył w tył, mogąc tym samym obejrzeć sobie napastnika bez konieczności odwracania głowy. Zresztą ledwo wyczuwał swojego przeciwnika przez Moc, więc to był jedyny sposób.
Zaraz jednak tego pożałował. Ogromny i ohydny, groteskowy potwór, który okazał się być jego napastnikiem, nie odbił tym razem do góry, tylko pchnął Rosha przez Moc, zanim ten zdążył wylądować. Dodał tym samym więcej impetu jego skokowi i z całą siłą, jaką włożył w ten atak, przyrżnął nim o pobliską ścianę. Penin poczuł, jak przed oczami pojawiają mu się ciemne plamy, zebrał się jednak w sobie i przywołał Moc, usztywniając mięśnie i poprawiając reakcje. Było dla niego jasne, że to coś, co na niego napadło, nie zadowoli się tylko nabiciem mu kilku guzów.
Chce go zabić.
Rosh Penin nie zauważył nawet, kiedy ostrze miecza świetlnego zalśniło w jego ręku. Ledwo jednak zdążył ustawić klingę w pozycji defensywnej, musiał przyjąć na siebie cały impet ataku groteskowego przeciwnika. Purpurowe ostrze skrzyżowało się z żółtym raz, drugi trzeci, a młody Jedi ledwo nadążał z blokowaniem ciosów. Gdyby nie zmysł niebezpieczeństwa, nie dałby rady sparować nawet połowy bezlitosnych cięć swojego przeciwnika. Sprawa nie wyglądała zbyt wesoło; wróg był większy, szybszy, silniejszy i bardziej przerażający, a odwłok, owadzie oczy, skrzydła i krótkie kończyny u pasa sprawiały, że strach przed nim nabierał irracjonalnego charakteru. To był niemal żywy horror.
Rosh był jednak Jedi. Nie mógł poddać się strachowi.
Nie tym razem.
W pewnym momencie, kierowany instynktem i Mocą, Rosh znalazł lukę w serii ataków paskudnego przeciwnika; lukę, którą wykorzystał, kiedy nadarzył się odpowiedni moment. W chwili, gdy potwór szykował się do zadania kolejnego ciosu, Penin z bloku wyszedł do kontrofensywy, wpychając przeciwnikowi miecz między żebra. Żółte ostrze prześlizgnęło się pod łokciem potwora i już miało sięgnąć celu…
…ale nadziało się na świecący, czerwony dysk w postaci tarczy świetlnej, trzymanej przez jedną z niedorozwiniętych kończyn groteskowego monstrum.
Rosh był tak zaskoczony, że ledwo zdołał odbić cios purpurowej klingi przeciwnika, która opadła na niego z lewej. Tarcza świetlna! Penin nie wiedział, że takie urządzenie w ogóle istnieje! Słyszał co prawda, że podczas Wojen Klonów niektórzy siepacze Konfederacji korzystali z podobnej osłony, lecz ich konstrukcja dawno została zapomniana. Obecnie jedynie niewielkie puklerze tego typu są w posiadaniu bogatszych magnatów galaktyki, ale wartość bojowa tamtych egzemplarzy w starciu z mieczem świetlnym była, jest i będzie zerowa.
Tymczasem tutaj miał do czynienia z najprawdziwszą tarczą świetlną.
Młody rycerz Jedi stwierdził, że jego szanse maleją z sekundy na sekundę. I to nie szanse na zwycięstwo, lecz na przeżycie. Starał się, jak mógł, przewidywać za pośrednictwem Mocy ruchy i zamiary przeciwnika, jednak umysł potwora był niczym lita skała; twardy i nieprzejednany. Podobnie, jak twarde były jego ciosy, a teraz, kiedy tarcza świetlna wskoczyła mu do lewej ręki, nie było chyba sposobu na przełamanie obrony potwora. Rosh zaczął się cofać, a strach i panika zakiełkowały w jego duszy. Zrozumiał, że patrzy w oczy śmierci.
Musiał coś zrobić. Wiedział, że nie pokona tego olbrzyma, musi więc znaleźć inne wyjście. Myśląc gorączkowo, wycofywał się coraz bardziej, a potwór zdawał się coraz bardziej dominować. Już niecałe dwa metry dzieliły ich od kolejnej ściany; Rosh nawet nie zauważył, kiedy ich walka przeniosła się w jeden ze ślepych zaułków stolicy Triogutty. Niemniej jednak ta ściana podsunęła mu pomysł.
Po zablokowaniu kolejnego ciosu Penin, wykorzystując siłę pchnięcia przeciwnika, wyskoczył w tył, obracając się jednocześnie stopami w stronę ściany. Pozwolił, by Moc naprężyła jego mięśnie, i w odpowiedniej sekundzie odbił się od budynku, wyciągając miecz świetlny przed siebie, niczym włócznię. Pół sekundy później leciał już lotem pikowym w stronę głowy groteskowego napastnika. Spodziewał się, że wróg uniesie tarczę, a wtedy jego miecz się po niej prześlizgnie, dając Peninowi punkt oparcia niezbędny do przekoziołkowania nad monstrum i rzucenia się do ucieczki. Rosh zawsze był jednym z najszybciej biegających członków Zakonu Jedi.
Wróg jednak nie uniósł tarczy. W ułamku sekundy, który dzielił końcówkę klingi Penina od twarzy potwora, ten szybkim ruchem własnego miecza odbił ostrze Rosha w lewo, odsłaniając go jednocześnie. Młody Jedi wytracił cały impet skoku i, zaskoczony, wylądował tuż przed napastnikiem. Moc jednak nie dała mu się zapomnieć; już obrócił nadgarstek, osłaniając się przed kolejnym cięciem klingi wroga…
…kiedy tarcza świetlna przeciwnika przycięła powietrze, ustawiając się w poziomie, po czym błyskawicznie przejechała po gardle Rosha Penina.
Z wyrazem zaskoczenia i niedowierzania na młodej twarzy Jedi z Coruscant, głowa Rosha odchyliła się do tyłu, po czym spadła i odturlała się na bok, w stronę rynsztoka. Po chwili upadło również ciało Jedi, rozbryzgując lekko wodę z pobliskiej kałuży.
Nim jednak krople zdążyły opaść na ziemię, Lugzan już odlatywał w przestworza.
- Twoje rewelacje są, jakby to rzec, alarmujące, Kyle.- rzekł Troo Ghra, mistrz Jedi rasy Shar, który pod nieobecność Luke’a Skywalkera, Ikrita i Kama Solusara pełnił funkcję przewodniczącego Rady Jedi. Od początku jej istnienia zakładano, że w krytycznych momentach trzeba będzie obradować w niepełnym składzie, więc ustalono odgórną hierarchię, wedle której obowiązywać miało przewodnictwo. Znacznie ułatwiało to obrady, i tak wystarczająco utrudnione przez fakt, iż wielu mistrzów zginęło od pamiętnego zlotu Jedi na Yavinie IV, podczas którego powołano Radę do życia. Miejsce ostatnio zabitego Xyrona Narra zajął niedawno Daye Azur-Jamin, rycerz Jedi z Druckenwell, ojciec poległego podczas Piątej Bitwy o Yavin Tama.
Tym sposobem skład Rady Jedi był pełen, chociaż w zebraniu uczestniczyło tylko dziewięciu członków. Luke Skywalker przebywał obecnie na Coruscant, gdzie trzymał pieczę nad sprawą Brakissa i jednocześnie doglądał treningu nowego obiecującego Jedi, Weraca Dominessa. Mistrz Ikrit wraz z rodziną Solo poszukiwał opętanego przez ciemną stronę Anakina, stanowiącego w swoim stanie zagrożenie równie wielkie, co sam Darth Vader. Zwłaszcza, że młody Solo pokonał Czarnego Lorda w potyczce na Exaphi. W tej samej bitwie mistrz Solusar został ciężko ranny i obecnie dochodził do siebie na Yavinie IV, wobec czego nie mógł wziąć udziału w obradach.
Tak więc tylko dziewięciu mistrzów słuchało tego, co ma do powiedzenia Kyle Katarn.
- To mało powiedziane.- dodał Leonid, bzycząc co drugie słowo; przedstawiciele rasy Verpine rzadko dają radę nauczyć się Wspólnej Mowy, a u tych, którym się to udaje, występuje częste i denerwujące pobzykiwanie. Leonid nie był wyjątkiem.- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to problem zaiste jest bardzo poważny.
- Cały czas był poważny.- skomentował Dek-Meron Perabi, mężczyzna w średnim wieku, pochodzący z Taris.- Twojej wersji, Kyle, nie można oczywiście wykluczyć, ale jak dotąd nie przedstawiłeś nam żadnych dowodów na jej poparcie.
Lowbacca zawarczał, po czym wydał z siebie kilka pytających chrząknięć.
- Mistrz Lowbacca się zastanawia,- natychmiast przetłumaczył MTD.- czy aby nie zaczynamy popadać w jakąś paranoję. Co, pozwolę sobie dodać, jest chyba prośbą o dokładniejsze przedstawienie argumentów za pańską tezą.
- W tej kwestii zdałem się jedynie na Moc i logikę.- powiedział Kyle spokojnie.- Zdaję sobie sprawę, że moje zdanie odbiega od tego, co mówi Luke…
- Odbiega!?- prychnął Daye.- Jest jego kompletnym zaprzeczeniem! Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że na jego poparcie nie masz jednoznacznych dowodów, to wydaje mi się ono trochę absurdalne.
W innej sytuacji Kyle spiorunowałby Daye’a wzrokiem, albo nawet skontrowałby jakąś ciętą odzywką, gdyby nie fakt, że doskonale rozumiał rozgoryczenie Azur-Jamina.
W końcu jeszcze niedawno stracił syna.
Kyle wiedział, jak Daye musi się czuć. On sam, kiedy myślał, że Desann zabił jego Jan, był ponury, zgorzkniały i nie do życia. Podszedł wtedy niebezpiecznie blisko ciemnej strony. Nikomu nie życzył podobnego przeżycia.
- Mistrz Azur-Jamin ma rację.- stwierdził Groft Vil’lya, Bothanin, który dotychczas przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu.- Twoje argumenty są zbyt słabe, żeby podważyć zdanie mistrza Skywalkera w tej kwestii. A on chyba powinien najlepiej wiedzieć, który Vader jest prawdziwy, nie sądzisz?
- A nie przyszło ci do głowy,- odparł Katarn, siląc się na spokój, chociaż jakoś nie bardzo mu to wychodziło.- że Luke może być nieobiektywny w swoim osądzie? Że tak mocno wierzy, że to nie jego ojciec, że nie chce dostrzec prawdy? Wiem, że nie powinienem tak mówić… ale pomyślcie! Na Moc, nie jesteśmy przecież marionetkami Skywalkera! Nie musimy przyjmować za święte wszystkiego, co powie!
W sali zapadła głucha, pełna napięcia cisza. Właściwie Katarn zdziwił się, że mistrzowie Jedi z takim spokojem przyjęli to, co powiedział. A może byli zbyt zaskoczeni, żeby zareagować? Rola Luke’a w Zakonie jak dotąd była oczywista i nikt nigdy nie kwestionował jego wiedzy i mądrości, więc fakt, że nie wiedzieli, jak się ustosunkować do jawnego podważenia zdania Skywalkera, wydawał się zrozumiały. Jedynie Lowbacca wymruczał kilka sentencji w swoim języku, ale najwyraźniej MTD uznał za stosowne tego nie tłumaczyć.
Kyle zaś musiał przyznać, że takie wyrzucenie przed nimi tego, co myśli, sprawiło mu sporą ulgę. Tak, tego potrzebował.
- Uważaj, Kyle.- ostrzegł Farlander po dłuższej chwili.- Nie możesz pozwolić, by zapanowały nad tobą emocje.
- O to się nie martw, Keyan.- zapewnił go Katarn.- Już raz byłem po ciemnej stronie i nie mam ochoty wracać.
- Czy mówiłeś mistrzowi Luke’owi o swoich przypuszczeniach?- wybzyczał Leonid, zmieniając temat; kwestionowanie racji Skywalkera było raczej niezręcznym tematem i zarówno Verpińskiemu Jedi, jak i innym członkom Rady, ciężko było się w nim poruszać.
- Jeszcze nie.- odparł Kyle.- Miałem nadzieję zaczekać na niego tutaj, aż…- przerwał, bo nagle wyczuł zakłócenie Mocy. Zamrugał zdziwiony i aż zachłysnął się powietrzem, a w jego aurze zagościł niepokój i niedowierzanie. Innym mistrzom zajęło chwilę, zanim również wyczuli to, co Katarn.
- Znowu…- szepnął Daye.- Ktoś znowu zabił jakiegoś Jedi.
- Tak.- wychrypiał Kyle.- Mojego dawnego Padawana. Rosh Penin został zamordowany.
Talon Karrde siedział w swojej prywatnej kajucie na pokładzie frachtowca „Wild Karrde”, gdzie w półmroku studiował najnowsze informacje, jakie dostarczyła mu jego siatka wywiadowcza. Frachtowiec mknął przez nadprzestrzeń ku planecie Emberlene, będącej siedzibą organizacji Mistryl, organizacji, którą były przemytnik zamierzał nakłonić do pomocy w walce z Executor’s Lair. Lekkie drżenie pokładu, wywoływane lotem, było dla Karrde’a już niemal niezauważalne, poza tym, że z reguły wywoływało uczucie znużenia. Tym razem jednak Talon nie odczuwał nawet potrzeby mrugania oczami; tak bardzo pochłonęło go to, co wyczytał na ekranie osobistego panelu komputerowego.
Najnowsze rewelacje były zbyt ważne, zbyt zajmujące, by móc oderwać od nich wzrok. Podstawową, a jednocześnie najważniejszą dla Talona informacją było potwierdzenie, że Vader jest w posiadaniu Pogromcy Słońc. Fakt o tyle niepokojący, że dawał mu niesamowicie istotną kartę przetargową w ewentualnych negocjacjach z podbijanymi światami. Właściwie na dobrą sprawę Executor’s Lair mogło nawet nie wysyłać sił okupacyjnych; wystarczyła groźba zniszczenia całego systemu, żeby dany układ słoneczny zachowywał się pokornie wobec frakcji Vadera. Już teraz nastroje w Sektorze Corelliańskim były wystarczająco chwiejne, by jedno użycie Pogromcy, lub odpowiednio wyrażony zamiar jego użycia, mogły przeważyć szalę poparcia na stronę Executor’s Lair.
No i nie można było zapominać o fakcie, że Pogromca Słońc jest w praktyce niezniszczalny.
Przy potwierdzeniu istnienia tej śmiertelnie niebezpiecznej superbroni błahą wydawała się informacja, jakoby ktoś urządził sobie polowanie na Jedi. Talon Karrde nauczył się jednak, że żadnej wiadomości nie należy bagatelizować, a wiedza o wszystkim może się przydać. Dlatego, kiedy zaczął zapoznawać się ze szczegółami dotyczącymi mordów na rycerzach Jedi, musiał przyznać, że sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Callista zaszlachtowana, Raltharan zamordowany przez uduszenie z prawie złamanym kręgosłupem, Rosh Penin pozbawiony głowy… to wszystko świadczyło o tym, że ktoś bardzo potężny zainteresował się ograniczeniem populacji Jedi. Ponadto w okolicach miejsca zbrodni zawsze widziano prom klasy Sentinel o imperialnym transponderze, co oznaczało, że ten ktoś jest na usługach Executor’s Lair. Talon uświadomił sobie, że zabójca Jedi musi być niezwykle niebezpieczny, i instynktownie zaczął się obawiać o Marę.
Na szczęście, pocieszał się w duchu, Mara Jade Skywalker nie należy do osób, które pozwolą zrobić sobie krzywdę.
Tym niemniej trzeba niezwłocznie powiadomić Luke’a Skywalkera i Radę Jedi. Mogą jeszcze nie wiedzieć o atakach na członków Zakonu, chociaż Karrde podejrzewał, że dzięki Mocy wiedzą oni już, że nie są bezpieczni. W każdym razie Corran Horn wie na pewno; były przemytnik dostał informację, że wnuk Halcyona wyruszył na Grovin, zbadać ślady po zabójcy swojego padawana. Co do reszty Jedi, to Karrde nie był pewien, ale im szybciej przekaże im wszystko, co wie na temat morderstw na Berchest, Grovinie i Triogutcie, tym prędzej ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej jednoznaczna.
- Talon, mogę wejść?- od strony drzwi dało się usłyszeć stłumiony głos. Z powodu półmroku w kajucie były przemytnik nie widział jego właścicielki, jednak bez problemu ją zidentyfikował.
- Oczywiście, Shada.- rzekł spokojnie.- Usiądź, jak chcesz.
- Postoję.- powiedziała D’ukal, podchodząc do biurka.- Właściwie to chciałam wiedzieć, czy…
-…aby na pewno wizyta na Emberlene jest konieczna.- dokończył Talon.- Zgadłem?
- Mniej więcej.- przyznała Shada, zdradzając oznaki skrępowania. Karrde rozumiał jej obawy; jako była Mistryl mogła czuć się nieswojo, wracając na planetę, która wyklęła ją i wypędziła. Gdyby nie Karrde, nie miałaby co ze sobą zrobić i pewnie skończyłaby jako podrzędna zabójczyni na usługach jakiegoś Hutta. Nie, to, co Talon dla niej zrobił, było o niebo lepsze od losu, jaki by ją czekał, a nawet od tego, jaki dzieliła wraz z Mistryl. Nic więc dziwnego, że nie chciała wracać na planetę, z której ją wygnano.
Poza tym Mistryl zapowiedziały, że Shada D’ukal nie może już postawić stopy na Emberlene. I Talon Karrde doskonale o tym wiedział.
- Myślałem, żeby zostawić cię na orbicie na „Wild Karrde”, a sam polecę na powierzchnię jednym z wahadłowców.- powiedział były przemytnik.- Wtedy nie będziesz musiała nawet patrzeć na tę planetę.
- I zszedłbyś tam bez ochrony?- spytała Shada zaskoczona, odruchowo sztywniejąc.- Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo…
- Dankin nienajgorzej strzela.- Karrde wzruszył ramionami.- A poza tym nie sądzę, żeby starszyzna Mistryl miała zyskać coś na mojej śmierci. To ludzie interesu, tak, jak ja.
- Wystarczy, żeby dostały na ciebie zlecenie, a już jesteś ich interesem.- zaoponowała Shada.- Nie możesz tam lecieć beze mnie.
- Jesteś pewna, że chcesz tam wracać?- upewnił się Talon.
- Nie.- odparła Shada po chwili milczenia.- Ale nie chcę też zaniedbywać moich obowiązków.- dodała.- Mistryl to przeszłość. A ona nie może być ważniejsza od teraźniejszości.
- Jeżeli to dla ciebie takie ciężkie,- rzekł miękko Karrde.- to mogę odwołać swoją wizytę na Emberlene.
- Zrobiłbyś to?- Shada spojrzała na niego z nadzieją, ale po chwili ogarnęły ją wątpliwości. Odwróciła głowę i zacisnęła pięści.- Nie możesz. Obiecałeś załatwić dla Nowej Republiki wsparcie wszystkich organizacji, w jakich masz kontakty.
- Mistryl to agenda skrytobójców i zamachowców.- przypomniał Talon.- Ich wartość bojowa w otwartej walce jest niewielka. Poza tym jest ich zbyt mało, by utworzyć regularne oddziały zbrojne. Obecność Mistryl w planowanej bitwie nad Corellią i tak by niewiele zmieniła.
- I zrobiłbyś to?- zdziwiła się D’ukal.- Tak po prostu? Tylko z mojego powodu?
- Właściwie to nie tylko.- Talon uśmiechnął się półgębkiem, a w jego oczach zatańczył chytry błysk.- Pamiętasz może, jak niedawno zagwarantowałem kilku grupom najemników wypłatę bez względu na to, czy będzie ona pochodzić z kasy Nowej Republiki, czy nie. Myślę, że gdybyśmy odwiedzili Mistryl bez odpowiedniego zaplecza finansowego, postąpilibyśmy co najmniej nierozsądnie.
- Sądzisz, że starszyzna powinna cię przyjąć dlatego, że gwarantujesz godziwe wynagrodzenie?
- Przede wszystkim dlatego. To o to tu chodzi.- uśmiechnął się szerzej, widząc, jak Shada powoli zaczyna rozumieć jego taktykę; Karrde kilkukrotnie mówił głośno, że gwarantuje wypłaty z własnej kieszeni, żeby ta informacja rozniosła się po galaktyce i zarazem zjednała mu potencjalnych kontrahentów. Musiała przyznać, że było to całkiem sprytne.
- Więc co teraz?- spytała.
- Polecimy do Boostera Terrika.- oświadczył Talon.- Z nim zawsze można pohandlować i myślę, że znów zarobimy na nim co nieco. A jeśli chodzi o Emberlene,- dodał z udawaną beztroską.- to, cóż… trzeba będzie przełożyć wizytę u Mistryl na czas nieokreślony. Podejrzewam jednak, że nie zdążę się z nimi spotkać przed końcem mobilizacji nad Commenorem… ale chyba nie powinniśmy się tym martwić, prawda?
Dwa Liberatory, tyle samo pancerników Dreadnaught oraz niszczyciel klasy Imperial z krążownikiem typu Dauntless na czele, oraz otoczone chmarą myśliwców najróżniejszych typów, wyskoczyły z nadprzestrzeni w okolicach zakładów stoczniowych umieszczonych w systemie Bilbringi. Tuż przed nimi, w szyku ofensywnym, pojawiła się sławetna Eskadra Łotrów, od razu, jak na komendę, rozciągając linię i ustawiając płaty w pozycji bojowej. Oczom pilotów ukazał się ogromny kompleks, będący w praktyce chaotyczną kompilacją doków, dźwigów, ogromnych spawarek na długich wysięgnikach, maszyn montujących, komór wykończeniowych i transportowców. Nad całością górował zaś samotny, majestatyczny niszczyciel klasy Imperial.
Który właśnie wysyłał przeciwko agresorom wszystkie myśliwce, jakie miał na stanie.
- Złamać szyk!- polecił Tycho przez komunikator.- Związać walką TIE Defendery przeciwnika! Mamy nad nimi przewagę liczebną, ale nie oznacza to, że możemy sobie pozwolić na dekoncentrację.
- Potwierdzam, Dowódco Łotrów!- rzucił Janson.- Ze swej strony chciałem tylko zauważyć, że coś tutaj jest nie tak.
- Wiem o tym, Łotrze Dwa.- mruknął Celchu.- Nigdzie nie widać obrońców stoczni. Łotry, mieć się na baczności!- dodał głośniej.- Paskudy mogą dla nas coś szykować!
- Komandorze Celchu.- na częstotliwości ogólnej dało się usłyszeć aksamitny, chociaż zniekształcony głos admirała Kre’feya.- Eskadry Żółtych i Białych będą was osłaniać w drodze nad dowództwo stoczni. Zalecam rezygnację z ataku na nadciągające myśliwce wroga i skoncentrowanie się na głównym zadaniu.
- Im więcej myśliwców wyeliminujemy w pierwszym starciu, tym łatwiej będzie się nam potem przedrzeć, panie admirale.- sprzeciwił się Tycho. X-Wingi Łotrów cały czas leciały kursem przechwytującym na maszyny wroga, a niszczyciel przeciwnika obrócił się dziobem do okrętów Nowej Republiki.- Z całym szacunkiem proszę o uchylenie tego rozkazu.
- Niech się pan rozejrzy.- odparł głos bothańskiego dowódcy.- Cała obrona Bilbringi, jeśli nie liczyć stacjonarnych dział turbolaserowych zamontowanych na dokach, nie istnieje! Jedynie te myśliwce i niszczyciel są jakimś zagrożeniem, a z nimi damy sobie radę. Droga dla Łotrów jest wolna.
- Proszę nie ufać pozorom, admirale.- wtrąciła się Pedna Scotian.- Bilbringi miało przecież szczelną obronę stacji bojowych Golan II i III. Executor’s Lair musiało je gdzieś schować.
- Łotr Trzy może mieć rację.- poparł ją Celchu. TIE Defendery wchodziły już powoli w zasięg wyrzutni torped i tylko kwestią czasu było, zanim dostaną się w pole rażenia działek laserowych.- Stanowczo nalegam na kontynuowanie dotychczasowych działań.
- Poza tym jak piloci trójek zobaczą, że nagle zmieniamy kurs, puszczą się za nami w pogoń.- dodał Gavin.- Lepiej od razu ich rozbić.
- Wykonać rozkaz!- warknął Kre’fey.- Nie mam czasu i ochoty na kłótnie! Albo zrobi pan, co mówię, komandorze Celchu, albo oskarżę Eskadrę Łotrów o niesubordynację!
- Tak jest, sir.- mruknął Tycho zniechęcony.- Dowódca Łotrów wyłącza się.- spojrzał kontrolnie na ekrany sensorów, po czym przełączył komunikator na wewnętrzną częstotliwość szwadronu.- Łotr Jedenaście, masz doświadczenie we władaniu Mocą. Czy nie wyczuwasz przypadkiem żadnego niebezpieczeństwa?
- Z Mocą ostatnio u mnie nienajlepiej,- odparła Shira Brie.- ale nie czuję żadnego większego zagrożenia.
- Admirał Kre’fey przesunął jeden z pancerników na wyższą orbitę, skąd jest lepszy zasięg sensorów.- zameldował Myn Donos swoim ponurym głosem.- Właśnie otrzymałem stamtąd przekaz; wychodzi na to, że w całym układzie Bilbringi jest tylko jeden niszczyciel klasy Imperial.
- To bez sensu.- mruknęła Xarrce.- Zostawić jedną z największych stoczni w galaktyce ot tak, bez należytej ochrony?
- Miejcie się na baczności, Łotry.- rzucił Tycho, koncentrując się na ekranie własnych sensorów.- To może być pułapka. Tymczasem wykonajmy rozkaz admirała i nie wiązać się w bezpośrednią walkę z tymi trójkami! Chociaż, jak któraś was otwarcie zaatakuje,- dodał po chwili.- nie pozostawajcie mu dłużni.
Eskadra Łotrów odbiła w lewo, przyspieszając, a kilka myśliwców wroga podążyło za nimi. Większość jednak została związana przez Eskadry Białych i Żółtych oraz kilka innych, które przybyły zaraz po nich. Ponieważ spodziewane pozycje stacji Golan były wolne, Celchu i jego piloci obrali drogę na wprost przez dawne szyki przeciwnika, z dala zarówno od niszczyciela i walki myśliwskiej, jak i pozycji dział turbolaserowych stoczni. Cały czas lecieli jednak luźnym szykiem, uważnie obserwując skanery; w pozornie chaotycznym układzie doków i dźwigarów mogła czaić się niejedna paskudna niespodzianka.
Tymczasem „Voice of all Changelings”, dowodzony przez admirała Kre’feya, zajął dogodną pozycję do ostrzału wrogiego niszczyciela, osłaniając jednocześnie pancernik klasy Dreadnaught i drugiego Liberatora, które to okręty właśnie manewrowały, żeby uzyskać najlepsze pole ostrzału. Drugi krążownik typu Liberator podleciał od rufy, prowadząc intensywną kanonadę w kierunku silników wroga. Nie było to może zbyt skuteczne, ale wystarczyło, żeby ograniczyć moc tarcz rufowych, osłaniających również mostek. Niszczyciel Executor’s Lair był zbyt zajęty ostrzałem krążownika typu Dauntless, żeby móc jakkolwiek zareagować na drugą, bliźniaczą do siebie, machinę, która okrążyła go z flanki. Do tego doszedł ostrzał z pancernika i Liberatora od dołu. Innymi słowy, okręt był osaczony.
I po dość krótkiej i intensywnej kanonadzie musiał ulec, nie nadwerężając nawet osłon statków Nowej Republiki.
Taki sam los spotkał TIE Defendery. Pełne skrzydło myśliwskie wroga zdołało wytępić całą jedną dywizję T-Wingów i po pół A-9 Vigiliance i X-Wingów, ale w końcu zostało wybite. Tycho Celchu uważał, że straty można było zminimalizować, gdyby Łotry wykonały swój pierwotny zamiar, chociaż musiał przyznać, że w tej skali nie miało to większego znaczenia.
Co dziwniejsze, na siły Nowej Republiki nie czekała żadna zasadzka. Żeby było śmieszniej, wszystkie spodziewane środki obrony zniknęły, jakby ich nigdy tu nie było. Było to co najmniej niecodzienne, zważywszy na fakt, że Bilbringi było jedną z największych stoczni w galaktyce.
- Dowódco Łotrów,- spytał Gavin Darklighter, kiedy było już po wszystkim.- czy przypadkiem nie powinniśmy zastać tutaj trochę bardziej zorganizowanego oporu?
- Powinniśmy.- zgodził się Celchu, zataczając łuk nad świeżo zbombardowanymi biurami stoczni.- Powiem ci, że mam złe przeczucia.
- To rzeczywiście dziwne.- mruknęła Inyri Forge.- Wszystkie systemy uzbrojenia i ochrony, które miały jakąkolwiek mobilność, dosłownie zapadły się pod ziemię.
- To bez sensu.- żachnął się Vurrulf.- Gdzieś to musi być!
- Łotry,- Tycha nagle olśniło.- chyba wiem, gdzie są nasze stacje.
- Myślisz, że…- zaczął Ooryl.
- Tak, Łotrze Dziesięć.- odparł Celchu, po czym przełączył na kanał główny.- Panie admirale, nie zdziwiło pana, że nie było tu żadnej z trzynastu stacji Golan? Otóż mam wszelkie powody przypuszczać, że przetransportowano je na Corellię!
Lugzan siedział w środku promu klasy Sentinel, odpoczywając po kolejnym zamachu. Właściwie to odpoczynek nie był mu potrzebny; zabijanie Jedi okazało się zajęciem prostszym, niż sądził. Prostszym, niż jego mistrz, Maarek Stele, próbował mu wmawiać. Jego trzy ofiary zostały zamordowane w czasie nie dłuższym, niż cztery minuty, co mogłoby się wydawać ironią losu; tyle czasu potrzeba, by ocalić ludzkie życie. I tyle samo, żeby je odebrać.
A jednak Lugzan nie był zadowolony.
Rozsiewaj strach, mówił jego stwórca, zaszczep go w sercach swoich przeciwników. Tylko wtedy ty, ja, ciemna strona… tylko wtedy będziemy potężni. Lugzan nie mógł narzekać na brak potęgi; jak dotąd walka z „niepokonanymi” Jedi nie wywołała u niego nawet zadyszki, a oddział szturmowców, który mu towarzyszył, instynktownie kulił się pod jego owadzim spojrzeniem. Jego siła była wielka, ale pragnął mieć jeszcze większą. Właściwie nie wiedział, po co i dlaczego, ale chciał być niezwyciężony. To było z jakichś powodów jedyne jego pragnienie. Nie rozumiał go ani nawet nie potrafił zrozumieć; po prostu wiedział, że tak jest.
A jednak ostatnie dwie ofiary, Raltharan i Rosh Penin, nie odczuwały strachu na jego widok. A raczej odczuwały, ale mogły nad nim zapanować, były zdolne mu się przeciwstawić. To wszystko sprawiało, że polecenie mistrza o wzbudzaniu lęku pozostawało niewykonane. A to było coś, czego Lugzan nie mógł przeboleć.
I to sprawiło, że zrobił coś, do czego nie był przyzwyczajony.
Zastanowił się.
Jedi nie bali się o swoje życie; to było wbrew ich naturze. Z drugiej strony Stele mówił, że jeśli Jedi będą czuć przed nim strach, i z tym poczuciem zejdą z tego świata, to będzie to kolejna śmierć na konto potęgi ciemnej strony. Wykonana w jej imieniu i niejako na jej cześć. Skoro jednak Jedi nie boją się o siebie, więc o co? O Nową Republikę? O istnienie Zakonu? I jak sprawić, żeby naprawdę poczuli lęk?
Nagle Lugzan drgnął, jakby trafiony strzałą. Oczywiście! Syknął w złości na siebie i swoją głupotę, że jeszcze na to nie wpadł. Jedi nie martwią się o siebie ani o Zakon; są ponad to. Nie boją się też o Nową Republikę; a jeśli nawet, to Lugzan w pojedynkę nie bardzo był w stanie jej zagrozić. Tylko jeden rodzaj lęku mógł dotyczyć Jedi i sprawić, że poczuliby oni paniczny, gorączkowy, wzmacniający energię ciemnej strony strach.
Strach o swoich bliskich.
Rosh Penin wyczuł przez Moc, że coś jest nie tak, na krótko zanim wielka, opancerzona, czarna postać werżnęła się z całym impetem w miejsce, w którym przed chwilą stał. Ledwie jego zmysł niebezpieczeństwa dał znać, wzmocnione i usztywnione przez Moc mięśnie już odrzucały go z dala od miejsca zagrożenia. W samą porę, bo zaledwie kilka milisekund później w chodnik werżnęło się coś dużego i szybkiego; kiedy Rosh odwrócił głowę, żeby zobaczyć swojego napastnika, dostrzegł tylko rozmazaną czarną plamę, która odbiła się od podłoża, lecąc w górę równie szybko, jak wylądowała w dół. Na deptaku pozostało tylko dość głębokie wgniecenie z wyraźnymi śladami twardych jak durastal szponów.
Przez chwilę Rosh myślał, że został zaatakowany przez samego Dartha Vadera.
Zmienił zdanie, kiedy musiał uskoczyć po raz kolejny, kiedy w miejsce, które zajmował jeszcze ćwierć sekundy temu, ponownie wbił się ogromny, czarny głaz. Tym razem Rosh wykazał się większym sprytem i odskoczył w tył, mogąc tym samym obejrzeć sobie napastnika bez konieczności odwracania głowy. Zresztą ledwo wyczuwał swojego przeciwnika przez Moc, więc to był jedyny sposób.
Zaraz jednak tego pożałował. Ogromny i ohydny, groteskowy potwór, który okazał się być jego napastnikiem, nie odbił tym razem do góry, tylko pchnął Rosha przez Moc, zanim ten zdążył wylądować. Dodał tym samym więcej impetu jego skokowi i z całą siłą, jaką włożył w ten atak, przyrżnął nim o pobliską ścianę. Penin poczuł, jak przed oczami pojawiają mu się ciemne plamy, zebrał się jednak w sobie i przywołał Moc, usztywniając mięśnie i poprawiając reakcje. Było dla niego jasne, że to coś, co na niego napadło, nie zadowoli się tylko nabiciem mu kilku guzów.
Chce go zabić.
Rosh Penin nie zauważył nawet, kiedy ostrze miecza świetlnego zalśniło w jego ręku. Ledwo jednak zdążył ustawić klingę w pozycji defensywnej, musiał przyjąć na siebie cały impet ataku groteskowego przeciwnika. Purpurowe ostrze skrzyżowało się z żółtym raz, drugi trzeci, a młody Jedi ledwo nadążał z blokowaniem ciosów. Gdyby nie zmysł niebezpieczeństwa, nie dałby rady sparować nawet połowy bezlitosnych cięć swojego przeciwnika. Sprawa nie wyglądała zbyt wesoło; wróg był większy, szybszy, silniejszy i bardziej przerażający, a odwłok, owadzie oczy, skrzydła i krótkie kończyny u pasa sprawiały, że strach przed nim nabierał irracjonalnego charakteru. To był niemal żywy horror.
Rosh był jednak Jedi. Nie mógł poddać się strachowi.
Nie tym razem.
W pewnym momencie, kierowany instynktem i Mocą, Rosh znalazł lukę w serii ataków paskudnego przeciwnika; lukę, którą wykorzystał, kiedy nadarzył się odpowiedni moment. W chwili, gdy potwór szykował się do zadania kolejnego ciosu, Penin z bloku wyszedł do kontrofensywy, wpychając przeciwnikowi miecz między żebra. Żółte ostrze prześlizgnęło się pod łokciem potwora i już miało sięgnąć celu…
…ale nadziało się na świecący, czerwony dysk w postaci tarczy świetlnej, trzymanej przez jedną z niedorozwiniętych kończyn groteskowego monstrum.
Rosh był tak zaskoczony, że ledwo zdołał odbić cios purpurowej klingi przeciwnika, która opadła na niego z lewej. Tarcza świetlna! Penin nie wiedział, że takie urządzenie w ogóle istnieje! Słyszał co prawda, że podczas Wojen Klonów niektórzy siepacze Konfederacji korzystali z podobnej osłony, lecz ich konstrukcja dawno została zapomniana. Obecnie jedynie niewielkie puklerze tego typu są w posiadaniu bogatszych magnatów galaktyki, ale wartość bojowa tamtych egzemplarzy w starciu z mieczem świetlnym była, jest i będzie zerowa.
Tymczasem tutaj miał do czynienia z najprawdziwszą tarczą świetlną.
Młody rycerz Jedi stwierdził, że jego szanse maleją z sekundy na sekundę. I to nie szanse na zwycięstwo, lecz na przeżycie. Starał się, jak mógł, przewidywać za pośrednictwem Mocy ruchy i zamiary przeciwnika, jednak umysł potwora był niczym lita skała; twardy i nieprzejednany. Podobnie, jak twarde były jego ciosy, a teraz, kiedy tarcza świetlna wskoczyła mu do lewej ręki, nie było chyba sposobu na przełamanie obrony potwora. Rosh zaczął się cofać, a strach i panika zakiełkowały w jego duszy. Zrozumiał, że patrzy w oczy śmierci.
Musiał coś zrobić. Wiedział, że nie pokona tego olbrzyma, musi więc znaleźć inne wyjście. Myśląc gorączkowo, wycofywał się coraz bardziej, a potwór zdawał się coraz bardziej dominować. Już niecałe dwa metry dzieliły ich od kolejnej ściany; Rosh nawet nie zauważył, kiedy ich walka przeniosła się w jeden ze ślepych zaułków stolicy Triogutty. Niemniej jednak ta ściana podsunęła mu pomysł.
Po zablokowaniu kolejnego ciosu Penin, wykorzystując siłę pchnięcia przeciwnika, wyskoczył w tył, obracając się jednocześnie stopami w stronę ściany. Pozwolił, by Moc naprężyła jego mięśnie, i w odpowiedniej sekundzie odbił się od budynku, wyciągając miecz świetlny przed siebie, niczym włócznię. Pół sekundy później leciał już lotem pikowym w stronę głowy groteskowego napastnika. Spodziewał się, że wróg uniesie tarczę, a wtedy jego miecz się po niej prześlizgnie, dając Peninowi punkt oparcia niezbędny do przekoziołkowania nad monstrum i rzucenia się do ucieczki. Rosh zawsze był jednym z najszybciej biegających członków Zakonu Jedi.
Wróg jednak nie uniósł tarczy. W ułamku sekundy, który dzielił końcówkę klingi Penina od twarzy potwora, ten szybkim ruchem własnego miecza odbił ostrze Rosha w lewo, odsłaniając go jednocześnie. Młody Jedi wytracił cały impet skoku i, zaskoczony, wylądował tuż przed napastnikiem. Moc jednak nie dała mu się zapomnieć; już obrócił nadgarstek, osłaniając się przed kolejnym cięciem klingi wroga…
…kiedy tarcza świetlna przeciwnika przycięła powietrze, ustawiając się w poziomie, po czym błyskawicznie przejechała po gardle Rosha Penina.
Z wyrazem zaskoczenia i niedowierzania na młodej twarzy Jedi z Coruscant, głowa Rosha odchyliła się do tyłu, po czym spadła i odturlała się na bok, w stronę rynsztoka. Po chwili upadło również ciało Jedi, rozbryzgując lekko wodę z pobliskiej kałuży.
Nim jednak krople zdążyły opaść na ziemię, Lugzan już odlatywał w przestworza.
- Twoje rewelacje są, jakby to rzec, alarmujące, Kyle.- rzekł Troo Ghra, mistrz Jedi rasy Shar, który pod nieobecność Luke’a Skywalkera, Ikrita i Kama Solusara pełnił funkcję przewodniczącego Rady Jedi. Od początku jej istnienia zakładano, że w krytycznych momentach trzeba będzie obradować w niepełnym składzie, więc ustalono odgórną hierarchię, wedle której obowiązywać miało przewodnictwo. Znacznie ułatwiało to obrady, i tak wystarczająco utrudnione przez fakt, iż wielu mistrzów zginęło od pamiętnego zlotu Jedi na Yavinie IV, podczas którego powołano Radę do życia. Miejsce ostatnio zabitego Xyrona Narra zajął niedawno Daye Azur-Jamin, rycerz Jedi z Druckenwell, ojciec poległego podczas Piątej Bitwy o Yavin Tama.
Tym sposobem skład Rady Jedi był pełen, chociaż w zebraniu uczestniczyło tylko dziewięciu członków. Luke Skywalker przebywał obecnie na Coruscant, gdzie trzymał pieczę nad sprawą Brakissa i jednocześnie doglądał treningu nowego obiecującego Jedi, Weraca Dominessa. Mistrz Ikrit wraz z rodziną Solo poszukiwał opętanego przez ciemną stronę Anakina, stanowiącego w swoim stanie zagrożenie równie wielkie, co sam Darth Vader. Zwłaszcza, że młody Solo pokonał Czarnego Lorda w potyczce na Exaphi. W tej samej bitwie mistrz Solusar został ciężko ranny i obecnie dochodził do siebie na Yavinie IV, wobec czego nie mógł wziąć udziału w obradach.
Tak więc tylko dziewięciu mistrzów słuchało tego, co ma do powiedzenia Kyle Katarn.
- To mało powiedziane.- dodał Leonid, bzycząc co drugie słowo; przedstawiciele rasy Verpine rzadko dają radę nauczyć się Wspólnej Mowy, a u tych, którym się to udaje, występuje częste i denerwujące pobzykiwanie. Leonid nie był wyjątkiem.- Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to problem zaiste jest bardzo poważny.
- Cały czas był poważny.- skomentował Dek-Meron Perabi, mężczyzna w średnim wieku, pochodzący z Taris.- Twojej wersji, Kyle, nie można oczywiście wykluczyć, ale jak dotąd nie przedstawiłeś nam żadnych dowodów na jej poparcie.
Lowbacca zawarczał, po czym wydał z siebie kilka pytających chrząknięć.
- Mistrz Lowbacca się zastanawia,- natychmiast przetłumaczył MTD.- czy aby nie zaczynamy popadać w jakąś paranoję. Co, pozwolę sobie dodać, jest chyba prośbą o dokładniejsze przedstawienie argumentów za pańską tezą.
- W tej kwestii zdałem się jedynie na Moc i logikę.- powiedział Kyle spokojnie.- Zdaję sobie sprawę, że moje zdanie odbiega od tego, co mówi Luke…
- Odbiega!?- prychnął Daye.- Jest jego kompletnym zaprzeczeniem! Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę, że na jego poparcie nie masz jednoznacznych dowodów, to wydaje mi się ono trochę absurdalne.
W innej sytuacji Kyle spiorunowałby Daye’a wzrokiem, albo nawet skontrowałby jakąś ciętą odzywką, gdyby nie fakt, że doskonale rozumiał rozgoryczenie Azur-Jamina.
W końcu jeszcze niedawno stracił syna.
Kyle wiedział, jak Daye musi się czuć. On sam, kiedy myślał, że Desann zabił jego Jan, był ponury, zgorzkniały i nie do życia. Podszedł wtedy niebezpiecznie blisko ciemnej strony. Nikomu nie życzył podobnego przeżycia.
- Mistrz Azur-Jamin ma rację.- stwierdził Groft Vil’lya, Bothanin, który dotychczas przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu.- Twoje argumenty są zbyt słabe, żeby podważyć zdanie mistrza Skywalkera w tej kwestii. A on chyba powinien najlepiej wiedzieć, który Vader jest prawdziwy, nie sądzisz?
- A nie przyszło ci do głowy,- odparł Katarn, siląc się na spokój, chociaż jakoś nie bardzo mu to wychodziło.- że Luke może być nieobiektywny w swoim osądzie? Że tak mocno wierzy, że to nie jego ojciec, że nie chce dostrzec prawdy? Wiem, że nie powinienem tak mówić… ale pomyślcie! Na Moc, nie jesteśmy przecież marionetkami Skywalkera! Nie musimy przyjmować za święte wszystkiego, co powie!
W sali zapadła głucha, pełna napięcia cisza. Właściwie Katarn zdziwił się, że mistrzowie Jedi z takim spokojem przyjęli to, co powiedział. A może byli zbyt zaskoczeni, żeby zareagować? Rola Luke’a w Zakonie jak dotąd była oczywista i nikt nigdy nie kwestionował jego wiedzy i mądrości, więc fakt, że nie wiedzieli, jak się ustosunkować do jawnego podważenia zdania Skywalkera, wydawał się zrozumiały. Jedynie Lowbacca wymruczał kilka sentencji w swoim języku, ale najwyraźniej MTD uznał za stosowne tego nie tłumaczyć.
Kyle zaś musiał przyznać, że takie wyrzucenie przed nimi tego, co myśli, sprawiło mu sporą ulgę. Tak, tego potrzebował.
- Uważaj, Kyle.- ostrzegł Farlander po dłuższej chwili.- Nie możesz pozwolić, by zapanowały nad tobą emocje.
- O to się nie martw, Keyan.- zapewnił go Katarn.- Już raz byłem po ciemnej stronie i nie mam ochoty wracać.
- Czy mówiłeś mistrzowi Luke’owi o swoich przypuszczeniach?- wybzyczał Leonid, zmieniając temat; kwestionowanie racji Skywalkera było raczej niezręcznym tematem i zarówno Verpińskiemu Jedi, jak i innym członkom Rady, ciężko było się w nim poruszać.
- Jeszcze nie.- odparł Kyle.- Miałem nadzieję zaczekać na niego tutaj, aż…- przerwał, bo nagle wyczuł zakłócenie Mocy. Zamrugał zdziwiony i aż zachłysnął się powietrzem, a w jego aurze zagościł niepokój i niedowierzanie. Innym mistrzom zajęło chwilę, zanim również wyczuli to, co Katarn.
- Znowu…- szepnął Daye.- Ktoś znowu zabił jakiegoś Jedi.
- Tak.- wychrypiał Kyle.- Mojego dawnego Padawana. Rosh Penin został zamordowany.
Talon Karrde siedział w swojej prywatnej kajucie na pokładzie frachtowca „Wild Karrde”, gdzie w półmroku studiował najnowsze informacje, jakie dostarczyła mu jego siatka wywiadowcza. Frachtowiec mknął przez nadprzestrzeń ku planecie Emberlene, będącej siedzibą organizacji Mistryl, organizacji, którą były przemytnik zamierzał nakłonić do pomocy w walce z Executor’s Lair. Lekkie drżenie pokładu, wywoływane lotem, było dla Karrde’a już niemal niezauważalne, poza tym, że z reguły wywoływało uczucie znużenia. Tym razem jednak Talon nie odczuwał nawet potrzeby mrugania oczami; tak bardzo pochłonęło go to, co wyczytał na ekranie osobistego panelu komputerowego.
Najnowsze rewelacje były zbyt ważne, zbyt zajmujące, by móc oderwać od nich wzrok. Podstawową, a jednocześnie najważniejszą dla Talona informacją było potwierdzenie, że Vader jest w posiadaniu Pogromcy Słońc. Fakt o tyle niepokojący, że dawał mu niesamowicie istotną kartę przetargową w ewentualnych negocjacjach z podbijanymi światami. Właściwie na dobrą sprawę Executor’s Lair mogło nawet nie wysyłać sił okupacyjnych; wystarczyła groźba zniszczenia całego systemu, żeby dany układ słoneczny zachowywał się pokornie wobec frakcji Vadera. Już teraz nastroje w Sektorze Corelliańskim były wystarczająco chwiejne, by jedno użycie Pogromcy, lub odpowiednio wyrażony zamiar jego użycia, mogły przeważyć szalę poparcia na stronę Executor’s Lair.
No i nie można było zapominać o fakcie, że Pogromca Słońc jest w praktyce niezniszczalny.
Przy potwierdzeniu istnienia tej śmiertelnie niebezpiecznej superbroni błahą wydawała się informacja, jakoby ktoś urządził sobie polowanie na Jedi. Talon Karrde nauczył się jednak, że żadnej wiadomości nie należy bagatelizować, a wiedza o wszystkim może się przydać. Dlatego, kiedy zaczął zapoznawać się ze szczegółami dotyczącymi mordów na rycerzach Jedi, musiał przyznać, że sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Callista zaszlachtowana, Raltharan zamordowany przez uduszenie z prawie złamanym kręgosłupem, Rosh Penin pozbawiony głowy… to wszystko świadczyło o tym, że ktoś bardzo potężny zainteresował się ograniczeniem populacji Jedi. Ponadto w okolicach miejsca zbrodni zawsze widziano prom klasy Sentinel o imperialnym transponderze, co oznaczało, że ten ktoś jest na usługach Executor’s Lair. Talon uświadomił sobie, że zabójca Jedi musi być niezwykle niebezpieczny, i instynktownie zaczął się obawiać o Marę.
Na szczęście, pocieszał się w duchu, Mara Jade Skywalker nie należy do osób, które pozwolą zrobić sobie krzywdę.
Tym niemniej trzeba niezwłocznie powiadomić Luke’a Skywalkera i Radę Jedi. Mogą jeszcze nie wiedzieć o atakach na członków Zakonu, chociaż Karrde podejrzewał, że dzięki Mocy wiedzą oni już, że nie są bezpieczni. W każdym razie Corran Horn wie na pewno; były przemytnik dostał informację, że wnuk Halcyona wyruszył na Grovin, zbadać ślady po zabójcy swojego padawana. Co do reszty Jedi, to Karrde nie był pewien, ale im szybciej przekaże im wszystko, co wie na temat morderstw na Berchest, Grovinie i Triogutcie, tym prędzej ta sytuacja stanie się jeszcze bardziej jednoznaczna.
- Talon, mogę wejść?- od strony drzwi dało się usłyszeć stłumiony głos. Z powodu półmroku w kajucie były przemytnik nie widział jego właścicielki, jednak bez problemu ją zidentyfikował.
- Oczywiście, Shada.- rzekł spokojnie.- Usiądź, jak chcesz.
- Postoję.- powiedziała D’ukal, podchodząc do biurka.- Właściwie to chciałam wiedzieć, czy…
-…aby na pewno wizyta na Emberlene jest konieczna.- dokończył Talon.- Zgadłem?
- Mniej więcej.- przyznała Shada, zdradzając oznaki skrępowania. Karrde rozumiał jej obawy; jako była Mistryl mogła czuć się nieswojo, wracając na planetę, która wyklęła ją i wypędziła. Gdyby nie Karrde, nie miałaby co ze sobą zrobić i pewnie skończyłaby jako podrzędna zabójczyni na usługach jakiegoś Hutta. Nie, to, co Talon dla niej zrobił, było o niebo lepsze od losu, jaki by ją czekał, a nawet od tego, jaki dzieliła wraz z Mistryl. Nic więc dziwnego, że nie chciała wracać na planetę, z której ją wygnano.
Poza tym Mistryl zapowiedziały, że Shada D’ukal nie może już postawić stopy na Emberlene. I Talon Karrde doskonale o tym wiedział.
- Myślałem, żeby zostawić cię na orbicie na „Wild Karrde”, a sam polecę na powierzchnię jednym z wahadłowców.- powiedział były przemytnik.- Wtedy nie będziesz musiała nawet patrzeć na tę planetę.
- I zszedłbyś tam bez ochrony?- spytała Shada zaskoczona, odruchowo sztywniejąc.- Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo…
- Dankin nienajgorzej strzela.- Karrde wzruszył ramionami.- A poza tym nie sądzę, żeby starszyzna Mistryl miała zyskać coś na mojej śmierci. To ludzie interesu, tak, jak ja.
- Wystarczy, żeby dostały na ciebie zlecenie, a już jesteś ich interesem.- zaoponowała Shada.- Nie możesz tam lecieć beze mnie.
- Jesteś pewna, że chcesz tam wracać?- upewnił się Talon.
- Nie.- odparła Shada po chwili milczenia.- Ale nie chcę też zaniedbywać moich obowiązków.- dodała.- Mistryl to przeszłość. A ona nie może być ważniejsza od teraźniejszości.
- Jeżeli to dla ciebie takie ciężkie,- rzekł miękko Karrde.- to mogę odwołać swoją wizytę na Emberlene.
- Zrobiłbyś to?- Shada spojrzała na niego z nadzieją, ale po chwili ogarnęły ją wątpliwości. Odwróciła głowę i zacisnęła pięści.- Nie możesz. Obiecałeś załatwić dla Nowej Republiki wsparcie wszystkich organizacji, w jakich masz kontakty.
- Mistryl to agenda skrytobójców i zamachowców.- przypomniał Talon.- Ich wartość bojowa w otwartej walce jest niewielka. Poza tym jest ich zbyt mało, by utworzyć regularne oddziały zbrojne. Obecność Mistryl w planowanej bitwie nad Corellią i tak by niewiele zmieniła.
- I zrobiłbyś to?- zdziwiła się D’ukal.- Tak po prostu? Tylko z mojego powodu?
- Właściwie to nie tylko.- Talon uśmiechnął się półgębkiem, a w jego oczach zatańczył chytry błysk.- Pamiętasz może, jak niedawno zagwarantowałem kilku grupom najemników wypłatę bez względu na to, czy będzie ona pochodzić z kasy Nowej Republiki, czy nie. Myślę, że gdybyśmy odwiedzili Mistryl bez odpowiedniego zaplecza finansowego, postąpilibyśmy co najmniej nierozsądnie.
- Sądzisz, że starszyzna powinna cię przyjąć dlatego, że gwarantujesz godziwe wynagrodzenie?
- Przede wszystkim dlatego. To o to tu chodzi.- uśmiechnął się szerzej, widząc, jak Shada powoli zaczyna rozumieć jego taktykę; Karrde kilkukrotnie mówił głośno, że gwarantuje wypłaty z własnej kieszeni, żeby ta informacja rozniosła się po galaktyce i zarazem zjednała mu potencjalnych kontrahentów. Musiała przyznać, że było to całkiem sprytne.
- Więc co teraz?- spytała.
- Polecimy do Boostera Terrika.- oświadczył Talon.- Z nim zawsze można pohandlować i myślę, że znów zarobimy na nim co nieco. A jeśli chodzi o Emberlene,- dodał z udawaną beztroską.- to, cóż… trzeba będzie przełożyć wizytę u Mistryl na czas nieokreślony. Podejrzewam jednak, że nie zdążę się z nimi spotkać przed końcem mobilizacji nad Commenorem… ale chyba nie powinniśmy się tym martwić, prawda?
Dwa Liberatory, tyle samo pancerników Dreadnaught oraz niszczyciel klasy Imperial z krążownikiem typu Dauntless na czele, oraz otoczone chmarą myśliwców najróżniejszych typów, wyskoczyły z nadprzestrzeni w okolicach zakładów stoczniowych umieszczonych w systemie Bilbringi. Tuż przed nimi, w szyku ofensywnym, pojawiła się sławetna Eskadra Łotrów, od razu, jak na komendę, rozciągając linię i ustawiając płaty w pozycji bojowej. Oczom pilotów ukazał się ogromny kompleks, będący w praktyce chaotyczną kompilacją doków, dźwigów, ogromnych spawarek na długich wysięgnikach, maszyn montujących, komór wykończeniowych i transportowców. Nad całością górował zaś samotny, majestatyczny niszczyciel klasy Imperial.
Który właśnie wysyłał przeciwko agresorom wszystkie myśliwce, jakie miał na stanie.
- Złamać szyk!- polecił Tycho przez komunikator.- Związać walką TIE Defendery przeciwnika! Mamy nad nimi przewagę liczebną, ale nie oznacza to, że możemy sobie pozwolić na dekoncentrację.
- Potwierdzam, Dowódco Łotrów!- rzucił Janson.- Ze swej strony chciałem tylko zauważyć, że coś tutaj jest nie tak.
- Wiem o tym, Łotrze Dwa.- mruknął Celchu.- Nigdzie nie widać obrońców stoczni. Łotry, mieć się na baczności!- dodał głośniej.- Paskudy mogą dla nas coś szykować!
- Komandorze Celchu.- na częstotliwości ogólnej dało się usłyszeć aksamitny, chociaż zniekształcony głos admirała Kre’feya.- Eskadry Żółtych i Białych będą was osłaniać w drodze nad dowództwo stoczni. Zalecam rezygnację z ataku na nadciągające myśliwce wroga i skoncentrowanie się na głównym zadaniu.
- Im więcej myśliwców wyeliminujemy w pierwszym starciu, tym łatwiej będzie się nam potem przedrzeć, panie admirale.- sprzeciwił się Tycho. X-Wingi Łotrów cały czas leciały kursem przechwytującym na maszyny wroga, a niszczyciel przeciwnika obrócił się dziobem do okrętów Nowej Republiki.- Z całym szacunkiem proszę o uchylenie tego rozkazu.
- Niech się pan rozejrzy.- odparł głos bothańskiego dowódcy.- Cała obrona Bilbringi, jeśli nie liczyć stacjonarnych dział turbolaserowych zamontowanych na dokach, nie istnieje! Jedynie te myśliwce i niszczyciel są jakimś zagrożeniem, a z nimi damy sobie radę. Droga dla Łotrów jest wolna.
- Proszę nie ufać pozorom, admirale.- wtrąciła się Pedna Scotian.- Bilbringi miało przecież szczelną obronę stacji bojowych Golan II i III. Executor’s Lair musiało je gdzieś schować.
- Łotr Trzy może mieć rację.- poparł ją Celchu. TIE Defendery wchodziły już powoli w zasięg wyrzutni torped i tylko kwestią czasu było, zanim dostaną się w pole rażenia działek laserowych.- Stanowczo nalegam na kontynuowanie dotychczasowych działań.
- Poza tym jak piloci trójek zobaczą, że nagle zmieniamy kurs, puszczą się za nami w pogoń.- dodał Gavin.- Lepiej od razu ich rozbić.
- Wykonać rozkaz!- warknął Kre’fey.- Nie mam czasu i ochoty na kłótnie! Albo zrobi pan, co mówię, komandorze Celchu, albo oskarżę Eskadrę Łotrów o niesubordynację!
- Tak jest, sir.- mruknął Tycho zniechęcony.- Dowódca Łotrów wyłącza się.- spojrzał kontrolnie na ekrany sensorów, po czym przełączył komunikator na wewnętrzną częstotliwość szwadronu.- Łotr Jedenaście, masz doświadczenie we władaniu Mocą. Czy nie wyczuwasz przypadkiem żadnego niebezpieczeństwa?
- Z Mocą ostatnio u mnie nienajlepiej,- odparła Shira Brie.- ale nie czuję żadnego większego zagrożenia.
- Admirał Kre’fey przesunął jeden z pancerników na wyższą orbitę, skąd jest lepszy zasięg sensorów.- zameldował Myn Donos swoim ponurym głosem.- Właśnie otrzymałem stamtąd przekaz; wychodzi na to, że w całym układzie Bilbringi jest tylko jeden niszczyciel klasy Imperial.
- To bez sensu.- mruknęła Xarrce.- Zostawić jedną z największych stoczni w galaktyce ot tak, bez należytej ochrony?
- Miejcie się na baczności, Łotry.- rzucił Tycho, koncentrując się na ekranie własnych sensorów.- To może być pułapka. Tymczasem wykonajmy rozkaz admirała i nie wiązać się w bezpośrednią walkę z tymi trójkami! Chociaż, jak któraś was otwarcie zaatakuje,- dodał po chwili.- nie pozostawajcie mu dłużni.
Eskadra Łotrów odbiła w lewo, przyspieszając, a kilka myśliwców wroga podążyło za nimi. Większość jednak została związana przez Eskadry Białych i Żółtych oraz kilka innych, które przybyły zaraz po nich. Ponieważ spodziewane pozycje stacji Golan były wolne, Celchu i jego piloci obrali drogę na wprost przez dawne szyki przeciwnika, z dala zarówno od niszczyciela i walki myśliwskiej, jak i pozycji dział turbolaserowych stoczni. Cały czas lecieli jednak luźnym szykiem, uważnie obserwując skanery; w pozornie chaotycznym układzie doków i dźwigarów mogła czaić się niejedna paskudna niespodzianka.
Tymczasem „Voice of all Changelings”, dowodzony przez admirała Kre’feya, zajął dogodną pozycję do ostrzału wrogiego niszczyciela, osłaniając jednocześnie pancernik klasy Dreadnaught i drugiego Liberatora, które to okręty właśnie manewrowały, żeby uzyskać najlepsze pole ostrzału. Drugi krążownik typu Liberator podleciał od rufy, prowadząc intensywną kanonadę w kierunku silników wroga. Nie było to może zbyt skuteczne, ale wystarczyło, żeby ograniczyć moc tarcz rufowych, osłaniających również mostek. Niszczyciel Executor’s Lair był zbyt zajęty ostrzałem krążownika typu Dauntless, żeby móc jakkolwiek zareagować na drugą, bliźniaczą do siebie, machinę, która okrążyła go z flanki. Do tego doszedł ostrzał z pancernika i Liberatora od dołu. Innymi słowy, okręt był osaczony.
I po dość krótkiej i intensywnej kanonadzie musiał ulec, nie nadwerężając nawet osłon statków Nowej Republiki.
Taki sam los spotkał TIE Defendery. Pełne skrzydło myśliwskie wroga zdołało wytępić całą jedną dywizję T-Wingów i po pół A-9 Vigiliance i X-Wingów, ale w końcu zostało wybite. Tycho Celchu uważał, że straty można było zminimalizować, gdyby Łotry wykonały swój pierwotny zamiar, chociaż musiał przyznać, że w tej skali nie miało to większego znaczenia.
Co dziwniejsze, na siły Nowej Republiki nie czekała żadna zasadzka. Żeby było śmieszniej, wszystkie spodziewane środki obrony zniknęły, jakby ich nigdy tu nie było. Było to co najmniej niecodzienne, zważywszy na fakt, że Bilbringi było jedną z największych stoczni w galaktyce.
- Dowódco Łotrów,- spytał Gavin Darklighter, kiedy było już po wszystkim.- czy przypadkiem nie powinniśmy zastać tutaj trochę bardziej zorganizowanego oporu?
- Powinniśmy.- zgodził się Celchu, zataczając łuk nad świeżo zbombardowanymi biurami stoczni.- Powiem ci, że mam złe przeczucia.
- To rzeczywiście dziwne.- mruknęła Inyri Forge.- Wszystkie systemy uzbrojenia i ochrony, które miały jakąkolwiek mobilność, dosłownie zapadły się pod ziemię.
- To bez sensu.- żachnął się Vurrulf.- Gdzieś to musi być!
- Łotry,- Tycha nagle olśniło.- chyba wiem, gdzie są nasze stacje.
- Myślisz, że…- zaczął Ooryl.
- Tak, Łotrze Dziesięć.- odparł Celchu, po czym przełączył na kanał główny.- Panie admirale, nie zdziwiło pana, że nie było tu żadnej z trzynastu stacji Golan? Otóż mam wszelkie powody przypuszczać, że przetransportowano je na Corellię!
Lugzan siedział w środku promu klasy Sentinel, odpoczywając po kolejnym zamachu. Właściwie to odpoczynek nie był mu potrzebny; zabijanie Jedi okazało się zajęciem prostszym, niż sądził. Prostszym, niż jego mistrz, Maarek Stele, próbował mu wmawiać. Jego trzy ofiary zostały zamordowane w czasie nie dłuższym, niż cztery minuty, co mogłoby się wydawać ironią losu; tyle czasu potrzeba, by ocalić ludzkie życie. I tyle samo, żeby je odebrać.
A jednak Lugzan nie był zadowolony.
Rozsiewaj strach, mówił jego stwórca, zaszczep go w sercach swoich przeciwników. Tylko wtedy ty, ja, ciemna strona… tylko wtedy będziemy potężni. Lugzan nie mógł narzekać na brak potęgi; jak dotąd walka z „niepokonanymi” Jedi nie wywołała u niego nawet zadyszki, a oddział szturmowców, który mu towarzyszył, instynktownie kulił się pod jego owadzim spojrzeniem. Jego siła była wielka, ale pragnął mieć jeszcze większą. Właściwie nie wiedział, po co i dlaczego, ale chciał być niezwyciężony. To było z jakichś powodów jedyne jego pragnienie. Nie rozumiał go ani nawet nie potrafił zrozumieć; po prostu wiedział, że tak jest.
A jednak ostatnie dwie ofiary, Raltharan i Rosh Penin, nie odczuwały strachu na jego widok. A raczej odczuwały, ale mogły nad nim zapanować, były zdolne mu się przeciwstawić. To wszystko sprawiało, że polecenie mistrza o wzbudzaniu lęku pozostawało niewykonane. A to było coś, czego Lugzan nie mógł przeboleć.
I to sprawiło, że zrobił coś, do czego nie był przyzwyczajony.
Zastanowił się.
Jedi nie bali się o swoje życie; to było wbrew ich naturze. Z drugiej strony Stele mówił, że jeśli Jedi będą czuć przed nim strach, i z tym poczuciem zejdą z tego świata, to będzie to kolejna śmierć na konto potęgi ciemnej strony. Wykonana w jej imieniu i niejako na jej cześć. Skoro jednak Jedi nie boją się o siebie, więc o co? O Nową Republikę? O istnienie Zakonu? I jak sprawić, żeby naprawdę poczuli lęk?
Nagle Lugzan drgnął, jakby trafiony strzałą. Oczywiście! Syknął w złości na siebie i swoją głupotę, że jeszcze na to nie wpadł. Jedi nie martwią się o siebie ani o Zakon; są ponad to. Nie boją się też o Nową Republikę; a jeśli nawet, to Lugzan w pojedynkę nie bardzo był w stanie jej zagrozić. Tylko jeden rodzaj lęku mógł dotyczyć Jedi i sprawić, że poczuliby oni paniczny, gorączkowy, wzmacniający energię ciemnej strony strach.
Strach o swoich bliskich.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)