Rozdział 17
- Dobrze cię znów widzieć, Kir.- powiedział Tav Kennede, oficer Wojsk Sektora D’Asty w randze pułkownika, a prywatnie około pięćdziesięcioletni, chociaż ciągle wyglądający krzepko, mężczyzna, o solidnej budowie ciała i surowej twarzy, wyraźnie kontrastującej z łagodnym spojrzeniem.- Prawdę mówiąc sądziłem, że przybędziesz wcześniej. Zatrzymało cię coś?
- Właściwie nic.- odparł Kir Kanos, lekko się uśmiechając. Blizna, jaką miał na twarzy, zdawała się na chwilę zniknąć wśród bruzd i zmarszczek, jakie pojawiły się na jego twarzy podczas ostatnich dwudziestu pięciu lat.- Chciałem tylko zaczekać, aż z fabryk klonujących przybędą moi Gwardziści.
- A więc jednak reaktywowałeś Gwardię?- Kennede uniósł brew. Obaj panowie szli akurat długim korytarzem łączącym hangary na pokładzie flagowej jednostki Floty Sektora D’Asty z salą konferencyjną.- Tylko klony, czy szkoliłeś kogoś na boku?
- Na razie tylko klony.- odparł Kanos, odruchowo poprawiając blaster w kaburze; mundur mundurem, ale bez broni czuł się nagi i lubił mieć ją pod ręką.- Jak tylko w Sektorze Corelliańskim ustabilizuje się sytuacja, postaram się zorganizować nabór i rozpocząć dokładniejsze szkolenie.- spojrzał na przyjaciela.- Miałem nadzieję, że mi w tym pomożesz.
- No cóż…- zaczął Tav.- Rozumiem twoją prośbę, ale chyba nie na wiele się przydam. Ojciec co prawda przekazywał mi tajniki szkolenia Imperialnej Gwardii, ale wątpię, żebym znał ich więcej od ciebie.
- Mimo wszystko nalegałbym na pomoc.- nie dawał za wygraną Kanos.- Ale to w późniejszym terminie. Póki co mamy kampanię do przeprowadzenia.
- Racja, ale chcę zadać ci jeszcze jedno pytanie, póki pamiętam… czy nowa Gwardia ma twoją twarz, czy też za materiał posłużył ktoś inny?
- Jeszcze nie wpadłem w samouwielbienie.- przypomniał Kir.- W Imperialnej Gwardii było wielu lepszych, niż ja. Opieranie jej wyłącznie na moich klonach byłoby zbędnym, a nawet wręcz szkodliwym precedensem, zwłaszcza, jeśli mam pod ręką kogoś lepszego.
- Można wiedzieć, kto to?- spytał Kennede, zdradzając oznaki zaintrygowania.- Przecież, o ile mi wiadomo, jesteś jedynym ocalałym Gwardzistą.
- Gwardzistą tak.- zgodził się Kanos.- Ale materiałów genetycznych Imperialnej Gwardii jest więcej.
- Co masz na myśli?- zdziwił się Tav.
- Pamiętasz Grodina Tierce’a?- wypalił Kir.- Wielki admirał Thrawn zachował jego materiał genetyczny, a następnie chciał dodać do niego imprint swojego umysłu, aby uzyskać polowego taktyka. Zadanie klonowania tej hybrydy powierzył właśnie admirałowi Morckowi z Executor’s Lair. Niestety, kiedy z niewielkiej linii produkcyjnej w Centrali zjechała pierwsza seria tych klonów, wyszło na jaw, że nie są one dokładnie tym, czym Thrawn chciał, aby były. Morck otrzymał rozkaz załadowania wszystkich, wraz z imprintami umysłu Thrawna, na transportowiec, który miał odesłać ich na „Chimerę”. Rozkaz wykonał, ale miał zamiar skopiować sobie imprint oraz zebrać materiał genetyczny.
- Na potrzeby Executor’s Lair?- domyślił się Tav.
- Mniej więcej.- odparł Kanos.- CChociaż to wielki admirał Thrawn tak naprawdę obsadził Morcka na stanowisku dowódcy Centrali, on sam raczej niechętnie odnosił się do pomysłu czynnej walki. Wtedy jeszcze był święcie przekonany, że prawdziwy potencjał militarny Executor’s Lair jest tajemnicą, podobnie jak obecność Vadera. Kiedy więc ludzie Thrawna złożyli mu wizytę, udawał, że ma tylko kilka niszczycieli, i że są one mu potrzebne do obrony stoczni.
- A gdzie była wtedy reszta tej ogromnej floty?- spytał zdumiony Kennede.- Nie powiesz mi chyba, że Thrawn po prostu jej nie zauważył?
- Z pewnością coś podejrzewał, jednak nic z tego nie wynikło. Większość floty miał ze sobą Darth Vader podczas swoich podróży. Zresztą musisz pamiętać, że wtedy flota liczyła sobie co najmniej połowę mniej okrętów, niż tuż przed Exaphi.- dodał.
- Rozumiem.- odparł powoli Tav.- Tak więc Morck zdobył materiał genetyczny Tierce’a i imprint mózgu Thrawna. Ciekaw jestem tylko…
- Nie powiedziałem, że zdobył.- przerwał mu Kanos.- Planował zdobyć. Rebelianci przechwycili i zniszczyli transport z batalionem klonów Tierce’a. Uratował się tylko prototyp, który nie leciał z nimi, i jeden z naszych Noghrich, razem z materiałem genetycznym. Teraz jak na to patrzę,- zawiesił głos na chwilę, zamyślony.- to myślę, że Thrawn pozwolił Rebeliantom na zniszczenie tego konwoju.
- Ale dlaczego?- Kennede aż przystanął.- Przecież to marnotrawstwo ludzi i sprzętu!
- Myślę,- Kanos spojrzał na niego.- że Thrawn tak samo nie ufał Morckowi, jak Morck jemu.
- No tak… to ma sens.- zastanowił się Tav.- Czyli nowa Imperialna Gwardia to klony Tierce’a?
- Dokładnie.- odparł Kir.
- Bezwzględnie lojalni?- upewnił się Tav.
- Absolutnie.
- To dobrze.- powiedział Kennede. Akurat obaj doszli do drzwi sali konferencyjnej.- Mam nadzieję, że nie będą mieli oporów przed walką z Siłami Zbrojnymi Imperium.
- Co masz na myśli?- Kanos przystanął, spoglądając podejrzliwie na przyjaciela.- Czyżby Imperium miało włączyć się do walki?
- Z tego, co mówiłeś przed chwilą, wnioskuję, że nieźle ci szło odczytywanie intencji wielkiego admirała Thrawna.- odrzekł wymijająco Tav Kennede.- Zobaczymy, czy tak samo dobrze pójdzie ci z przewidywaniem ruchów jego protegowanego, admirała Pellaeona.
Kir Kanos patrzył przez chwilę z powątpiewaniem na Tava, czując, że niedawne wątpliwości związane z Executor’s Lair. Wiedział, że doktryna, którą stosował Darth Vader, zakłada, że zdrajcy i kolaboranci muszą ponieść karę za swoją niesubordynację i brak lojalności.
A karą jest śmierć.
Poza tym Kir Kanos nigdy nie lubił admirała Pellaeona. Zawsze uważał go za tchórza bez honoru, który, mimo, iż miał okazję wielokrotnie udowodnić swoje męstwo, postanowił uciec. Gdyby nie bał się kilku ryzykownych posunięć, myślał Kanos, sytuacja w galaktyce mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Gdyby nie on, Imperium tak naprawdę by nie upadło.
Ale czy na pewno? Kanos słyszał wielokrotnie o tchórzostwie Pellaeona i głęboko nim gardził, ale z drugiej strony… jest cienka linia między odwagą i głupotą, a obecny Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium mógł po prostu starać się kierować rozsądkiem. Chociaż z drugiej strony historie o wyczynach Pellaeona jeszcze w czasach Wojen Klonów nie zawsze świadczyły o zdrowym rozsądku, a zawsze dawały dowód braku odwagi. Nie, pomyślał Kir, Pellaeon jest tchórzem bez honoru, który kala dobre imię Imperium! I musi za to zapłacić!
Kir Kanos miał jednak jeszcze wątpliwości innego rodzaju. Pellaeon to kolaborant i tchórz, który zasługiwał na karę, ale czy na pewno on, Kir Kanos miał być tym, który ją wyegzekwuje? Tego nie był pewien; wszak obaj byli synami Imperium.
A synowie Imperium nie powinni stawać przeciwko sobie.
I znów odezwały się w Kanosie niedawne rozterki. Czy służąc Vaderowi i Executor’s Lair, naprawdę staje na straży tradycji Imperatora i Nowego Ładu? Czy to nie jest przypadkiem tak, że właśnie Pellaeon, który w prostej linii dziedziczy Imperium, jest prawowitym obrońcą idei jego istnienia?
Nie mógł być, pomyślał Kanos stanowczo, wszak poddał Imperium Republice. Zdradził swoje ideały.
- Myślę,- rzekł głośno do Tava.- że nie musisz zawracać sobie głowy Pellaeonem. Dostanie to, na co zasłużył.
Szturmowcy w odległych koloniach górniczych nieczęsto mają okazję do sprawdzenia swoich umiejętności bojowych w praktyce. Szkoleni przez długi i żmudny czas trwania nauki w imperialnych akademiach czy innych ośrodkach treningowych, pozwalają sobie na chwile lenistwa i brak dyscypliny w szlifowaniu nabytych umiejętności. Tylko od ambitnego dowódcy zależy, czy jego żołnierze mają odpowiednie przygotowanie i są wystarczająco zdyscyplinowani, by zareagować na niespodziewane sytuacje, a w razie potrzeby zaprowadzić porządek.
Kapitan Pilzbuck starał się, jak mógł, żeby utrzymywać swoich żołnierzy w formie. Kiedy to było konieczne, przymykał nawet oczy na niebezpieczne wyścigi między asteroidami. Jednak nowy dowódca operującego w systemie Jugotha krążownika klasy Carrack, kapitan Barron, zdegradowany za wpadkę na Geratonie, nie dbał tak bardzo o kondycję podwładnych.
I teraz miało się to obrócić przeciwko niemu.
- Alarm!- zawołał oficer wachtowy, wpadając do mesy szturmowców w towarzystwie wycia syren.- Więzień uciekł! Wszyscy na stanowiska!
- Że co?- zdziwił się jeden z przesiadujących tam żołnierzy.- Przecież to jest niemożliwe… o co ci chodzi?
- Pewnie znów ćwiczenia…- ziewnął inny szturmowiec, nie odrywając wzroku od holodramatu.
- Z szacunkiem, żołnierzu!- warknął oficer.- Jestem od ciebie starszy stopniem i masz stać na baczność, kiedy odzywasz się w mojej obecności!
- Oczywiście, panie poruczniku.- zgodził się wspomniany mężczyzna.- Problem polega na tym, że nie jesteśmy już na służbie i…
Oficer wachtowy nie czekał, aż żołnierz skończy zdanie, tylko momentalnie wyjął z kabury blaster i oddał szybki, śmiercionośny strzał prosto w klatkę piersiową. Reszta przebywających w mesie szturmowców natychmiast przerwała swoje zajęcia i zaczęła wpatrywać się z rozdziawionymi gębami w lezącego na podłodze trupa. Co za idioci, pomyślał oficer, chociaż z drugiej strony, gdyby byli lepsi, nie przydzielono by ich do zapyziałej jednostki górniczej…
- Nie toleruję głupców.- rzucił głośno.- Mamy na pokładzie zbiega i chcę, żebyście go znaleźli i wyeliminowali tak szybko, jak to tylko możliwe. Został oznaczony kodem ED-300, a chyba nie muszę wam mówić, co to znaczy?- spytał, ale widząc, że nie bardzo wiedzą o co chodzi, dodał z irytacją.- Extremely Dangerous, durnie! Klasyfikacja jak dotąd zarezerwowana tylko dla Jedi! Więc do broni, i nie ociągać się!
Szturmowcy z werwą, której nie można było się spodziewać po znudzonych i nieco podpitych żołnierzach, stanęli w postawie zasadniczej, sięgając po karabiny blasterowe, hełmy i inne części pancerzy, które zdjęli dla wygody. Oficer z największym trudem ukrył zaskoczenie tą metamorfozą; najwyraźniej kilka długich lat szkolenia w ośrodku treningowym Executor’s Lair zrobiło swoje i szturmowcy teraz działali według wystudiowanej procedury, po kilkunastu sekundach będąc gotowymi do akcji.
- Dobra.- mruknął oficer, odwracając się w kierunku wyjścia.- Teraz za mną na poziom więzienny. Czujniki nie wykryły, żeby więzień opuścił tamten pokład, więc…
Nie skończył, bo oberwał w szczękę gołą stopą, która nagle wyrosła z nikąd, ledwo wystawił nos poza mesę. Cios był tak celny i gwałtowny, że żuchwa wachtowego dosłownie pękła na pół, a nos głośno chrupnął i przekrzywił się w lewo o jakieś czterdzieści pięć stopni… ale oficera to specjalnie nie interesowało, gdyż zaczął krztusić się własną krwią.
Szturmowcy przez dwie sekundy nie wiedzieli, co się dzieje. Dwie sekundy, których potrzebowali na reakcję, plus kolejne dwie, żeby zareagowali. To jednak było wystarczająco dużo, żeby śniadolicy uciekinier zdołał zrealizować swój plan. Szybko wskoczył do mesy, rzucając swoim kozikiem prosto w czoło jednego szturmowca, po czym szybkim kopem wytrącił broń z ręki następnego. Zdążył jeszcze rzucić się w kąt i złapać jakąś butelkę, która stała na stoliku obok, kiedy rozległy się strzały. Były więzień nie miał zamiaru zostawać w mesie i dać się zabić; szybko wyskoczył z pomieszczenia na korytarz, z niewiarygodną lekkością ciągnąc za sobą jęczącego wachtowego.
Szturmowcy bez trudu obliczyli swoją przewagę liczebną. Ośmiu na jednego. Nawet największy tchórz stwierdziłby, że w takiej kupie nie ma się czego bać. Wybiegli więc na korytarz z bronią gotową do strzału, sprawdzając każdy kąt. Czuli się pewnie, nawet mimo dziwnego, panującego w korytarzu półmroku; żaden przeciwnik, jakiego mogli sobie wyobrazić, nie dałby rady w pojedynkę zwalczyć ośmiu wyszkolonych żołnierzy Imperium.
Ale też nigdy nie spotkali kogoś takiego, jak uciekinier.
Jeden ze szturmowców zaczął panicznie strzelać, kiedy zobaczył rzucający się na niego z ciemności ludzki kształt. Dopiero po paru sekundach, kiedy amunicja mu się wyczerpała, zauważył, że strzelał do oficera wachtowego.
Śniadolicy mężczyzna celowo puścił go w stronę szturmowców, wiedząc, że, skoro nie może mówić przez złamaną szczękę i ledwo radzi sobie z oddychaniem, spanikuje i pobiegnie w ich stronę. Sam natomiast, kiedy żołnierze byli zajęci strzelającym towarzyszem, wcisnął się w jeden z otworów wentylacyjnych (którym zresztą dostał się na ten pokład), i, uzbrojony w blaster oficera, ruszył w stronę kolejnych pomieszczeń. Miał bowiem ze sobą coś, co może mu się bardzo przydać; kody dostępów, które zabrał oficerowi. Zanim szturmowcy się zorientują, że je wziął, będzie mógł spenetrować kajuty, znajdujące się po drugiej stronie okrętu. A może nawet magazyn…
Śniadolicy uciekinier pozwolił sobie na pełen satysfakcji, chociaż ledwo zauważalny, uśmiech. Doskonale znał budowę krążowników klasy Carrack, co pozwalało mu poruszać się między pokładami szybko i niepostrzeżenie, ułatwiając jednocześnie osiągnięcie celu. Wiedział jednak, że musi się spieszyć; kwestią czasu było, zanim szturmowcy zorientują się, że porusza się kanałami wentylacyjnymi i przejściami technicznymi. Już teraz pewnie informowali mostek, że trzeba zamknąć wszystkie sekcje. Dlatego śniadolicy więzień musiał jak najszybciej się tam dostać. A nie mógł tego zrobić z jednym blasterem…
Nie przejmował jednak się tym teraz. Wiedział, że da radę. Zawsze dawał.
Taki już był.
Dyszący, ponury, czarny olbrzym wszedł do Sali Spotkań, w której czekali na niego już admirał Morck i Maarek Stele. Obaj panowie siedzieli w milczeniu na swoich miejscach przy stole i zajmowali się swoimi sprawami, najwyraźniej czekając na Lorda Vadera. Tym niemniej, kiedy już Mroczny Lord Sith wkroczył do pomieszczenia, żaden z obecnych nie zwrócił na niego uwagi; wręcz przeciwnie. Morck cały czas studiował jakiś raport, co chwilę przecierając zmęczone oczy, a Stele wpatrywał się w czerń pola niewidzialności, widoczną za ogromnymi, transpastalowymi iluminatorami.
Darth Vader syknął z irytacją. Nie miał wątpliwości, że Maarek Stele wyczuł jego obecność. Musiał więc albo ją zignorować, albo udawać, że nie zauważył mrocznej aury Czarnego Lorda, a żadna z tych opcji się Vaderowi nie podobała. Poza tym obaj z Morckiem, nawet jeśli nie słyszeli syku zamykających się drzwi, powinni zwrócić uwagę na charakterystyczny, astmatyczny oddech Mrocznego Lorda Sith.
Taka ignorancja była niedopuszczalna.
- Bez obaw, Lordzie Vader.- odezwał się nagle Stele, nie odrywając wzroku od czerni pola maskującego.- Nasze milczenie nie jest przejawem arogancji ani braku szacunku. Po prostu planujemy teraz kolejne działania Executor’s Lair.
- A nie sądzisz, Stele,- wysyczał Vader, a każde jego słowo ociekało jadem.- że jako przywódca wspomnianego przez ciebie Executor’s Lair mam prawo sam decydować o naszych kolejnych działaniach?
- Oczywiście.- rzucił Maarek, uśmiechając się sarkastycznie, po czym odwrócił się i spojrzał na Lorda.- Jakże mógłbym pomyśleć inaczej.
- Ostrzegam cię, Stele!- zagrzmiał Vader, celując palcem w głowę byłej Ręki Imperatora. Morck dopiero teraz odłożył studiowany raport i z wyraźną obawą spojrzał na rozgrywającą się przed nim scenę.- Jeżeli nie okażesz należnego mi respektu, pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś!
- Groźba przyjęta, Lordzie Vader.- Stele pokłonił się pokornie, jednak Morck nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie zrezygnował ze swojej buńczuczności. Najwyraźniej Vader także to zauważył, gdyż chwycił Mocą gardło Maareka, spychając go z krzesła i unosząc w górę.
- Więcej szacunku, Stele!- warknął Czarny Lord.- To ostatnie ostrzeżenie!
- D-dobrze, Lor-dzie.- wybąkał Maarek, krztusząc się. Po tej deklaracji, w której nie było już śladu buty czy zbytniej pewności siebie, uścisk Mocy zelżał, a Stele opadł na podłogę.
- Cieszy mnie to.- rzucił Vader, po czym zwrócił się do Morcka.- Admirale, jak sytuacja?
- Pogromca Słońc zniszczył system Chandrilli.- oświadczył Morck, nadal czując się nieswojo po tym, co widział. Vader zaczynał go naprawdę przerażać, starał się jednak z całych sił tego nie okazywać.- Nowa Republika już wie i trzęsie portkami. Pogromca zmierza już w stronę kolejnego celu.
- To dobrze.- oświadczył Vader, dysząc.- Niech kontynuuje wyznaczoną trasę.
- Z całym szacunkiem, Lordzie,- zaczął Stele, masując ściśnięte gardło.- ale mam lepszy pomysł.
- Byle nie tak absurdalny, jak ten z wpuszczeniem serum do kanalizacji Akademii Jedi.- mruknął Vader.
- Chciałbym zauważyć, że ostatnio moje pomysły są coraz lepsze. Na przykład Lugzan.- przypomniał Maarek, uśmiechając się lekko.- Póki co jest zabójczo skuteczny.
- Zanim zaczniesz się przechwalać na dobre, powiedz mi, o co ci chodzi.- przerwał mu brutalnie Vader.
- O Pogromcę, Lordzie.- w oku Stele’a pojawił się chytry błysk.- Po co atakować kilka oddalonych od siebie celów, skoro możemy uderzyć w Commenor i za jednym zamachem sprzątnąć całą flotę Nowej Republiki, jaką są w stanie wystawić przeciw nam!
- Commenor znajduje się w sektorze Corelliańskim.- przypomniał Vader.- A to właśnie tu ma powstać enklawa Executor’s Lair.
- Tym lepiej.- syknął Stele, uśmiechając się perfidnie.- Zobaczą, że nie są u nas uprzywilejowani. Przyłączą się do nas… ze strachu.
- To prawda.- zgodził się Vader po chwili wahania.- Ale poinformowanie załogi Pogromcy o zmianie planów wymaga użycia niezabezpieczonych kanałów nadprzestrzennych. A to niesie za sobą ryzyko wykrycia.
- Admirał Morck jest naszym głównym taktykiem.- mruknął Stele, patrząc na Głównodowodzącego Flotą Executor’s Lair.- Niech on zdecyduje, czy opłaca się ryzykować, czy nie.
Arvin Morck zorientował się, że znów wzięto go w krzyżowy ogień. Z jednej strony argumentacja Stele’a wydawała się logiczna, z drugiej nieprzejednany i bezkompromisowy Darth Vader, który nie znosił jakichkolwiek form sprzeciwu. Dotychczas tolerował Morcka, wiedząc, że jest on jedynym dobrym taktykiem na Executor’s Lair, ale teraz, kiedy właściwie kampania samorzutnie posuwała się do przodu, rola admirała wyraźnie malała.
Morck bał się, że może się stać niepotrzebny.
Miał tylko nadzieję, że Vader nie wyczuje jego strachu. Jeśli do tego dojdzie, Czarny Lord zacznie dominować i admirała niechybnie czeka zguba. Spojrzał na czarną, beznamiętną maskę Lorda Vadera, ale nie potrafił z niej wyczytać czy Mroczny Lord Sith przejrzał jego strach. Na wszelki wypadek starał się przestać o tym myśleć, a zamiast tego skupił się na wątpliwościach związanych z propozycją Stele’a.
A miał ich całkiem sporo. Dotychczas preferował bardziej zachowawcze metody prowadzenia wojen, a otwarty atak Pogromcą Słońc na Commenor i zebraną wokół niego flotę z całą pewnością za taki uchodzić nie mógł. Morck starał się unikać agresywnej polityki na tyle, na ile to było możliwe, jednak obecność Lorda Vadera już sama w sobie wymuszała na nim posunięcia typowo konfliktowe, co mimo wszystko admirał uznał za swego rodzaju zło konieczne. Użycie Pogromcy w układzie Chandrilli i kilku innych też miało raczej wywołać efekt psychologiczny; o korzyściach militarnych nie mogło być mowy.
Z drugiej strony pomysł Stele’a rozwiązałby wiele problemów. Executor’s Lair miało co prawda ogromną flotę, jednak kwestia zaopatrzenia ledwo zipała. Nawet bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Faktem było, że zaplecze logistyczne dla tak ogromnej ilości przeróżnych, często gigantycznych okrętów, również musiało być duże. A Nowa Republika sukcesywnie pozbawiała ich kolejnych źródeł zaopatrzenia. Kontrybucje tych kilkunastu rządów, które zdecydowały się poprzeć Executor’s Lair, były w tej skali śmiesznie niskie, a budżet Centrali też był na wyczerpaniu. Co prawda było to wliczone w ryzyko kampanii, jednak Morck byłby srodze zawiedziony, gdyby musiał przerobić niszczyciela czy dwa na części zamienne albo zrezygnować z kilku eskadr TIE Defenderów.
Dlatego, wbrew pozorom, jak najszybsza inwazja Nowej Republiki na układ Corelli byłaby Morckowi bardzo na rękę. Lepiej przygotowani być już nie mogli, a po bitwie sytuacja byłaby wystarczająco klarowna, aby rozciągnąć kontrolę Executor’s Lair na cały Sektor Corelliański. Wtedy problemy logistyczne zostałyby rozwiązane. Nie wspominając o tym, że kilkanaście okrętów z pewnością zostałoby zniszczonych, a to zwalniałoby Morcka z obowiązku ich utrzymania.
Innymi słowy, Executor’s Lair rozpaczliwie potrzebowało bitwy o Corellię.
Tym niemniej propozycja Stele’a mogłaby rozwiązać kłopot Nowej Republiki i przyspieszyć plany ekspansji z Corelli. Republikanie, z dywersją na tyłach w postaci drugiego frontu, utworzonego przez Kira Kanosa, nie mieliby sił, aby otwarcie się przeciwstawić Lordowi Vaderowi. A z bronią propagandową w postaci Pogromcy Słońc dominacja Executor’s Lair byłaby tylko kwestią czasu.
- Myślę, że rozpatrywanie sprawy w kategoriach natychmiastowych zwycięstw i wymiernych korzyści jest w tym momencie bardziej na miejscu.- Morck odezwał się głośno, usiłując ukryć narastający strach przed Vaderem.- Zniszczenie Floty Nowej Republiki nad Commenorem przyniosłoby więcej korzyści, niż strat. A fakt, że jest on teoretycznie niezniszczalny, minimalizuje właściwie całe ryzyko.
- A ryzyko nasłuchu na awaryjnym kanale nadprzestrzennym bierze pan pod uwagę?- upewnił się Stele.
- Biorę.- odrzekł Morck po chwili wahania.- Nawet, jeśli podsłuchają, to trochę czasu im zajmie, zanim ją zrozumieją. A poza tym nie sądzę, aby natychmiastowa ewakuacja Commenoru była możliwa, a jeśli nawet, to tylko w celu ataku Corelli. I tak, i tak, wychodzimy na swoje.
- Racja.- Maarek uśmiechnął się złowrogo.- Nowa Republika sama wbije sobie nóż w plecy, opuszczając swoich obywateli w chwili zagrożenia.
- Dobrze więc.- rzucił Vader, dysząc.- Pogromca Słońc uda się nad Commenor.- wycelował palec w Morcka.- Admirale, zajmie się pan nadaniem wiadomości.- powiedział, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi.- Ja muszę porozmawiać z dyrektorem stoczni.- oznajmił jeszcze przez ramię. Morck odetchnął; nic nie wskazywało na to, że Vader wyczuł jego strach.
- To żeś mnie nieźle wpakował, Stele!- warknął po chwili.- Jak się nie uda, to moja głowa poleci, nie twoja!
- Niech się pan swoją głową nie martwi, tylko kombinuje, jak wygrać wojnę.- na twarzy Maareka znów zagościł szyderczy uśmieszek.- Poza tym uda się; jak powiedziałem Lordowi Vaderowi, wszystkie moje plany na dłuższą metę przynoszą rezultaty.
- Tak, obyś tylko dożył płynących z nich korzyści.- westchnął Morck.- Czasami mam wrażenie, że to, co się tu dzieje, to jakieś delirium. Sam Lord Vader jest jakiś taki nierealny, ale wszystko co robi,- pomasował odruchowo gardło.- jest do bólu prawdziwe.
- Czyżby nasz admirał miał ochotę opuścić swoje stanowisko?- w oczach Stele pojawiły się groźne błyski, co nie umknęło uwadze Morcka.
- Nie, oczywiście, że nie.- skłamał.- Tylko czuję… że Vader coraz bardziej mnie przeraża, i że w pewnym momencie…- zawahał się na chwilę.- W pewnym momencie po prostu mnie skreśli. A tego bym nie chciał.
- Domyślam się, że nie.- mruknął Stele, uśmiechając się zagadkowo.- Teraz lepiej niech pan nada tę informację do Pogromcy Słońc, bo Lord Vader gotów sobie rzeczywiście pomyśleć, że już do niczego się pan nie nadaje.
Generał Goolcz wpadł zziajany do gabinetu admirała Bel Iblisa, kiedy ten właśnie rozplanowywał sobie na biurku szczegóły kilku posunięć taktycznych. Były to usprawnione wersje tych kilku sztuczek, które wymyślono na potrzeby Bitwy o Exaphi. Bel Iblis miał nadzieję, że część z nich uda się zastosować w nadciągającej batalii.
- Panie admirale!- napięty i podniecony głos Devlikka oderwał jednak Corellianina od tej pracy.- Mam informację od Ielli Wessiri Antilles! Wywiad niedawno przechwycił i rozszyfrował informację z układu Corelli. Szła zakodowanym kanałem nadprzestrzennym, ale głównemu szyfrantowi Ghentowi udało się ją odczytać jeszcze łatwiej, niż przed Bitwą o Akademię Jedi!
- A to ten sam kanał nadprzestrzenny?- spokojny głos admirała dokładnie pasował do jego twarzy, na której nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Ten sam.- zgodził się Goolcz.- Najwyraźniej Vader nie wie, że Wywiad ma go na permanentnym nasłuchu.
- A jak brzmi informacja?- spytał Bel Iblis, unosząc jedną brew.
- „Nasz Gundark musi zrezygnować z kilku ptasich jajek. Smaczniejszy będzie większy rój, chociaż przy źródle smrodu na cały sektor”.- wyrecytował generał. Devlikowie mieli całkiem nieźle rozwiniętą pamięć krótkotrwałą.
- Sektor… smród… rój…- zastanawiał się na głos admirał, pocierając bezwiednie brodę.- To musi być rozkaz. Wiadomo, kto miał być odbiorcą?
- Nie.- odparł Goolcz.- Informacja szła kanałem nadprzestrzennym i odebrać ją mógł praktycznie każdy i wszędzie, o ile miał odpowiednia aparaturę.
- To musi więc być sygnał dla jakiegoś zespołu zamachowców… albo grupy uderzeniowej…- myślał dalej Bel Iblis.- Z pewnością jest tutaj zawarty nakaz anulowania poprzednich zadań… wiem! Przecież Jedi Katarn zlokalizował magazyn tytoniu właśnie tam… to by się zgadzało!- rzucił nagle, po czym odwrócił się do generała Goolcza.- Każ niezwłocznie uruchomić projekt „Requiem”. I powiadom wszystkich, że Pogromca Słońc leci nad Commenor!
- Dobrze cię znów widzieć, Kir.- powiedział Tav Kennede, oficer Wojsk Sektora D’Asty w randze pułkownika, a prywatnie około pięćdziesięcioletni, chociaż ciągle wyglądający krzepko, mężczyzna, o solidnej budowie ciała i surowej twarzy, wyraźnie kontrastującej z łagodnym spojrzeniem.- Prawdę mówiąc sądziłem, że przybędziesz wcześniej. Zatrzymało cię coś?
- Właściwie nic.- odparł Kir Kanos, lekko się uśmiechając. Blizna, jaką miał na twarzy, zdawała się na chwilę zniknąć wśród bruzd i zmarszczek, jakie pojawiły się na jego twarzy podczas ostatnich dwudziestu pięciu lat.- Chciałem tylko zaczekać, aż z fabryk klonujących przybędą moi Gwardziści.
- A więc jednak reaktywowałeś Gwardię?- Kennede uniósł brew. Obaj panowie szli akurat długim korytarzem łączącym hangary na pokładzie flagowej jednostki Floty Sektora D’Asty z salą konferencyjną.- Tylko klony, czy szkoliłeś kogoś na boku?
- Na razie tylko klony.- odparł Kanos, odruchowo poprawiając blaster w kaburze; mundur mundurem, ale bez broni czuł się nagi i lubił mieć ją pod ręką.- Jak tylko w Sektorze Corelliańskim ustabilizuje się sytuacja, postaram się zorganizować nabór i rozpocząć dokładniejsze szkolenie.- spojrzał na przyjaciela.- Miałem nadzieję, że mi w tym pomożesz.
- No cóż…- zaczął Tav.- Rozumiem twoją prośbę, ale chyba nie na wiele się przydam. Ojciec co prawda przekazywał mi tajniki szkolenia Imperialnej Gwardii, ale wątpię, żebym znał ich więcej od ciebie.
- Mimo wszystko nalegałbym na pomoc.- nie dawał za wygraną Kanos.- Ale to w późniejszym terminie. Póki co mamy kampanię do przeprowadzenia.
- Racja, ale chcę zadać ci jeszcze jedno pytanie, póki pamiętam… czy nowa Gwardia ma twoją twarz, czy też za materiał posłużył ktoś inny?
- Jeszcze nie wpadłem w samouwielbienie.- przypomniał Kir.- W Imperialnej Gwardii było wielu lepszych, niż ja. Opieranie jej wyłącznie na moich klonach byłoby zbędnym, a nawet wręcz szkodliwym precedensem, zwłaszcza, jeśli mam pod ręką kogoś lepszego.
- Można wiedzieć, kto to?- spytał Kennede, zdradzając oznaki zaintrygowania.- Przecież, o ile mi wiadomo, jesteś jedynym ocalałym Gwardzistą.
- Gwardzistą tak.- zgodził się Kanos.- Ale materiałów genetycznych Imperialnej Gwardii jest więcej.
- Co masz na myśli?- zdziwił się Tav.
- Pamiętasz Grodina Tierce’a?- wypalił Kir.- Wielki admirał Thrawn zachował jego materiał genetyczny, a następnie chciał dodać do niego imprint swojego umysłu, aby uzyskać polowego taktyka. Zadanie klonowania tej hybrydy powierzył właśnie admirałowi Morckowi z Executor’s Lair. Niestety, kiedy z niewielkiej linii produkcyjnej w Centrali zjechała pierwsza seria tych klonów, wyszło na jaw, że nie są one dokładnie tym, czym Thrawn chciał, aby były. Morck otrzymał rozkaz załadowania wszystkich, wraz z imprintami umysłu Thrawna, na transportowiec, który miał odesłać ich na „Chimerę”. Rozkaz wykonał, ale miał zamiar skopiować sobie imprint oraz zebrać materiał genetyczny.
- Na potrzeby Executor’s Lair?- domyślił się Tav.
- Mniej więcej.- odparł Kanos.- CChociaż to wielki admirał Thrawn tak naprawdę obsadził Morcka na stanowisku dowódcy Centrali, on sam raczej niechętnie odnosił się do pomysłu czynnej walki. Wtedy jeszcze był święcie przekonany, że prawdziwy potencjał militarny Executor’s Lair jest tajemnicą, podobnie jak obecność Vadera. Kiedy więc ludzie Thrawna złożyli mu wizytę, udawał, że ma tylko kilka niszczycieli, i że są one mu potrzebne do obrony stoczni.
- A gdzie była wtedy reszta tej ogromnej floty?- spytał zdumiony Kennede.- Nie powiesz mi chyba, że Thrawn po prostu jej nie zauważył?
- Z pewnością coś podejrzewał, jednak nic z tego nie wynikło. Większość floty miał ze sobą Darth Vader podczas swoich podróży. Zresztą musisz pamiętać, że wtedy flota liczyła sobie co najmniej połowę mniej okrętów, niż tuż przed Exaphi.- dodał.
- Rozumiem.- odparł powoli Tav.- Tak więc Morck zdobył materiał genetyczny Tierce’a i imprint mózgu Thrawna. Ciekaw jestem tylko…
- Nie powiedziałem, że zdobył.- przerwał mu Kanos.- Planował zdobyć. Rebelianci przechwycili i zniszczyli transport z batalionem klonów Tierce’a. Uratował się tylko prototyp, który nie leciał z nimi, i jeden z naszych Noghrich, razem z materiałem genetycznym. Teraz jak na to patrzę,- zawiesił głos na chwilę, zamyślony.- to myślę, że Thrawn pozwolił Rebeliantom na zniszczenie tego konwoju.
- Ale dlaczego?- Kennede aż przystanął.- Przecież to marnotrawstwo ludzi i sprzętu!
- Myślę,- Kanos spojrzał na niego.- że Thrawn tak samo nie ufał Morckowi, jak Morck jemu.
- No tak… to ma sens.- zastanowił się Tav.- Czyli nowa Imperialna Gwardia to klony Tierce’a?
- Dokładnie.- odparł Kir.
- Bezwzględnie lojalni?- upewnił się Tav.
- Absolutnie.
- To dobrze.- powiedział Kennede. Akurat obaj doszli do drzwi sali konferencyjnej.- Mam nadzieję, że nie będą mieli oporów przed walką z Siłami Zbrojnymi Imperium.
- Co masz na myśli?- Kanos przystanął, spoglądając podejrzliwie na przyjaciela.- Czyżby Imperium miało włączyć się do walki?
- Z tego, co mówiłeś przed chwilą, wnioskuję, że nieźle ci szło odczytywanie intencji wielkiego admirała Thrawna.- odrzekł wymijająco Tav Kennede.- Zobaczymy, czy tak samo dobrze pójdzie ci z przewidywaniem ruchów jego protegowanego, admirała Pellaeona.
Kir Kanos patrzył przez chwilę z powątpiewaniem na Tava, czując, że niedawne wątpliwości związane z Executor’s Lair. Wiedział, że doktryna, którą stosował Darth Vader, zakłada, że zdrajcy i kolaboranci muszą ponieść karę za swoją niesubordynację i brak lojalności.
A karą jest śmierć.
Poza tym Kir Kanos nigdy nie lubił admirała Pellaeona. Zawsze uważał go za tchórza bez honoru, który, mimo, iż miał okazję wielokrotnie udowodnić swoje męstwo, postanowił uciec. Gdyby nie bał się kilku ryzykownych posunięć, myślał Kanos, sytuacja w galaktyce mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Gdyby nie on, Imperium tak naprawdę by nie upadło.
Ale czy na pewno? Kanos słyszał wielokrotnie o tchórzostwie Pellaeona i głęboko nim gardził, ale z drugiej strony… jest cienka linia między odwagą i głupotą, a obecny Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium mógł po prostu starać się kierować rozsądkiem. Chociaż z drugiej strony historie o wyczynach Pellaeona jeszcze w czasach Wojen Klonów nie zawsze świadczyły o zdrowym rozsądku, a zawsze dawały dowód braku odwagi. Nie, pomyślał Kir, Pellaeon jest tchórzem bez honoru, który kala dobre imię Imperium! I musi za to zapłacić!
Kir Kanos miał jednak jeszcze wątpliwości innego rodzaju. Pellaeon to kolaborant i tchórz, który zasługiwał na karę, ale czy na pewno on, Kir Kanos miał być tym, który ją wyegzekwuje? Tego nie był pewien; wszak obaj byli synami Imperium.
A synowie Imperium nie powinni stawać przeciwko sobie.
I znów odezwały się w Kanosie niedawne rozterki. Czy służąc Vaderowi i Executor’s Lair, naprawdę staje na straży tradycji Imperatora i Nowego Ładu? Czy to nie jest przypadkiem tak, że właśnie Pellaeon, który w prostej linii dziedziczy Imperium, jest prawowitym obrońcą idei jego istnienia?
Nie mógł być, pomyślał Kanos stanowczo, wszak poddał Imperium Republice. Zdradził swoje ideały.
- Myślę,- rzekł głośno do Tava.- że nie musisz zawracać sobie głowy Pellaeonem. Dostanie to, na co zasłużył.
Szturmowcy w odległych koloniach górniczych nieczęsto mają okazję do sprawdzenia swoich umiejętności bojowych w praktyce. Szkoleni przez długi i żmudny czas trwania nauki w imperialnych akademiach czy innych ośrodkach treningowych, pozwalają sobie na chwile lenistwa i brak dyscypliny w szlifowaniu nabytych umiejętności. Tylko od ambitnego dowódcy zależy, czy jego żołnierze mają odpowiednie przygotowanie i są wystarczająco zdyscyplinowani, by zareagować na niespodziewane sytuacje, a w razie potrzeby zaprowadzić porządek.
Kapitan Pilzbuck starał się, jak mógł, żeby utrzymywać swoich żołnierzy w formie. Kiedy to było konieczne, przymykał nawet oczy na niebezpieczne wyścigi między asteroidami. Jednak nowy dowódca operującego w systemie Jugotha krążownika klasy Carrack, kapitan Barron, zdegradowany za wpadkę na Geratonie, nie dbał tak bardzo o kondycję podwładnych.
I teraz miało się to obrócić przeciwko niemu.
- Alarm!- zawołał oficer wachtowy, wpadając do mesy szturmowców w towarzystwie wycia syren.- Więzień uciekł! Wszyscy na stanowiska!
- Że co?- zdziwił się jeden z przesiadujących tam żołnierzy.- Przecież to jest niemożliwe… o co ci chodzi?
- Pewnie znów ćwiczenia…- ziewnął inny szturmowiec, nie odrywając wzroku od holodramatu.
- Z szacunkiem, żołnierzu!- warknął oficer.- Jestem od ciebie starszy stopniem i masz stać na baczność, kiedy odzywasz się w mojej obecności!
- Oczywiście, panie poruczniku.- zgodził się wspomniany mężczyzna.- Problem polega na tym, że nie jesteśmy już na służbie i…
Oficer wachtowy nie czekał, aż żołnierz skończy zdanie, tylko momentalnie wyjął z kabury blaster i oddał szybki, śmiercionośny strzał prosto w klatkę piersiową. Reszta przebywających w mesie szturmowców natychmiast przerwała swoje zajęcia i zaczęła wpatrywać się z rozdziawionymi gębami w lezącego na podłodze trupa. Co za idioci, pomyślał oficer, chociaż z drugiej strony, gdyby byli lepsi, nie przydzielono by ich do zapyziałej jednostki górniczej…
- Nie toleruję głupców.- rzucił głośno.- Mamy na pokładzie zbiega i chcę, żebyście go znaleźli i wyeliminowali tak szybko, jak to tylko możliwe. Został oznaczony kodem ED-300, a chyba nie muszę wam mówić, co to znaczy?- spytał, ale widząc, że nie bardzo wiedzą o co chodzi, dodał z irytacją.- Extremely Dangerous, durnie! Klasyfikacja jak dotąd zarezerwowana tylko dla Jedi! Więc do broni, i nie ociągać się!
Szturmowcy z werwą, której nie można było się spodziewać po znudzonych i nieco podpitych żołnierzach, stanęli w postawie zasadniczej, sięgając po karabiny blasterowe, hełmy i inne części pancerzy, które zdjęli dla wygody. Oficer z największym trudem ukrył zaskoczenie tą metamorfozą; najwyraźniej kilka długich lat szkolenia w ośrodku treningowym Executor’s Lair zrobiło swoje i szturmowcy teraz działali według wystudiowanej procedury, po kilkunastu sekundach będąc gotowymi do akcji.
- Dobra.- mruknął oficer, odwracając się w kierunku wyjścia.- Teraz za mną na poziom więzienny. Czujniki nie wykryły, żeby więzień opuścił tamten pokład, więc…
Nie skończył, bo oberwał w szczękę gołą stopą, która nagle wyrosła z nikąd, ledwo wystawił nos poza mesę. Cios był tak celny i gwałtowny, że żuchwa wachtowego dosłownie pękła na pół, a nos głośno chrupnął i przekrzywił się w lewo o jakieś czterdzieści pięć stopni… ale oficera to specjalnie nie interesowało, gdyż zaczął krztusić się własną krwią.
Szturmowcy przez dwie sekundy nie wiedzieli, co się dzieje. Dwie sekundy, których potrzebowali na reakcję, plus kolejne dwie, żeby zareagowali. To jednak było wystarczająco dużo, żeby śniadolicy uciekinier zdołał zrealizować swój plan. Szybko wskoczył do mesy, rzucając swoim kozikiem prosto w czoło jednego szturmowca, po czym szybkim kopem wytrącił broń z ręki następnego. Zdążył jeszcze rzucić się w kąt i złapać jakąś butelkę, która stała na stoliku obok, kiedy rozległy się strzały. Były więzień nie miał zamiaru zostawać w mesie i dać się zabić; szybko wyskoczył z pomieszczenia na korytarz, z niewiarygodną lekkością ciągnąc za sobą jęczącego wachtowego.
Szturmowcy bez trudu obliczyli swoją przewagę liczebną. Ośmiu na jednego. Nawet największy tchórz stwierdziłby, że w takiej kupie nie ma się czego bać. Wybiegli więc na korytarz z bronią gotową do strzału, sprawdzając każdy kąt. Czuli się pewnie, nawet mimo dziwnego, panującego w korytarzu półmroku; żaden przeciwnik, jakiego mogli sobie wyobrazić, nie dałby rady w pojedynkę zwalczyć ośmiu wyszkolonych żołnierzy Imperium.
Ale też nigdy nie spotkali kogoś takiego, jak uciekinier.
Jeden ze szturmowców zaczął panicznie strzelać, kiedy zobaczył rzucający się na niego z ciemności ludzki kształt. Dopiero po paru sekundach, kiedy amunicja mu się wyczerpała, zauważył, że strzelał do oficera wachtowego.
Śniadolicy mężczyzna celowo puścił go w stronę szturmowców, wiedząc, że, skoro nie może mówić przez złamaną szczękę i ledwo radzi sobie z oddychaniem, spanikuje i pobiegnie w ich stronę. Sam natomiast, kiedy żołnierze byli zajęci strzelającym towarzyszem, wcisnął się w jeden z otworów wentylacyjnych (którym zresztą dostał się na ten pokład), i, uzbrojony w blaster oficera, ruszył w stronę kolejnych pomieszczeń. Miał bowiem ze sobą coś, co może mu się bardzo przydać; kody dostępów, które zabrał oficerowi. Zanim szturmowcy się zorientują, że je wziął, będzie mógł spenetrować kajuty, znajdujące się po drugiej stronie okrętu. A może nawet magazyn…
Śniadolicy uciekinier pozwolił sobie na pełen satysfakcji, chociaż ledwo zauważalny, uśmiech. Doskonale znał budowę krążowników klasy Carrack, co pozwalało mu poruszać się między pokładami szybko i niepostrzeżenie, ułatwiając jednocześnie osiągnięcie celu. Wiedział jednak, że musi się spieszyć; kwestią czasu było, zanim szturmowcy zorientują się, że porusza się kanałami wentylacyjnymi i przejściami technicznymi. Już teraz pewnie informowali mostek, że trzeba zamknąć wszystkie sekcje. Dlatego śniadolicy więzień musiał jak najszybciej się tam dostać. A nie mógł tego zrobić z jednym blasterem…
Nie przejmował jednak się tym teraz. Wiedział, że da radę. Zawsze dawał.
Taki już był.
Dyszący, ponury, czarny olbrzym wszedł do Sali Spotkań, w której czekali na niego już admirał Morck i Maarek Stele. Obaj panowie siedzieli w milczeniu na swoich miejscach przy stole i zajmowali się swoimi sprawami, najwyraźniej czekając na Lorda Vadera. Tym niemniej, kiedy już Mroczny Lord Sith wkroczył do pomieszczenia, żaden z obecnych nie zwrócił na niego uwagi; wręcz przeciwnie. Morck cały czas studiował jakiś raport, co chwilę przecierając zmęczone oczy, a Stele wpatrywał się w czerń pola niewidzialności, widoczną za ogromnymi, transpastalowymi iluminatorami.
Darth Vader syknął z irytacją. Nie miał wątpliwości, że Maarek Stele wyczuł jego obecność. Musiał więc albo ją zignorować, albo udawać, że nie zauważył mrocznej aury Czarnego Lorda, a żadna z tych opcji się Vaderowi nie podobała. Poza tym obaj z Morckiem, nawet jeśli nie słyszeli syku zamykających się drzwi, powinni zwrócić uwagę na charakterystyczny, astmatyczny oddech Mrocznego Lorda Sith.
Taka ignorancja była niedopuszczalna.
- Bez obaw, Lordzie Vader.- odezwał się nagle Stele, nie odrywając wzroku od czerni pola maskującego.- Nasze milczenie nie jest przejawem arogancji ani braku szacunku. Po prostu planujemy teraz kolejne działania Executor’s Lair.
- A nie sądzisz, Stele,- wysyczał Vader, a każde jego słowo ociekało jadem.- że jako przywódca wspomnianego przez ciebie Executor’s Lair mam prawo sam decydować o naszych kolejnych działaniach?
- Oczywiście.- rzucił Maarek, uśmiechając się sarkastycznie, po czym odwrócił się i spojrzał na Lorda.- Jakże mógłbym pomyśleć inaczej.
- Ostrzegam cię, Stele!- zagrzmiał Vader, celując palcem w głowę byłej Ręki Imperatora. Morck dopiero teraz odłożył studiowany raport i z wyraźną obawą spojrzał na rozgrywającą się przed nim scenę.- Jeżeli nie okażesz należnego mi respektu, pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś!
- Groźba przyjęta, Lordzie Vader.- Stele pokłonił się pokornie, jednak Morck nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nie zrezygnował ze swojej buńczuczności. Najwyraźniej Vader także to zauważył, gdyż chwycił Mocą gardło Maareka, spychając go z krzesła i unosząc w górę.
- Więcej szacunku, Stele!- warknął Czarny Lord.- To ostatnie ostrzeżenie!
- D-dobrze, Lor-dzie.- wybąkał Maarek, krztusząc się. Po tej deklaracji, w której nie było już śladu buty czy zbytniej pewności siebie, uścisk Mocy zelżał, a Stele opadł na podłogę.
- Cieszy mnie to.- rzucił Vader, po czym zwrócił się do Morcka.- Admirale, jak sytuacja?
- Pogromca Słońc zniszczył system Chandrilli.- oświadczył Morck, nadal czując się nieswojo po tym, co widział. Vader zaczynał go naprawdę przerażać, starał się jednak z całych sił tego nie okazywać.- Nowa Republika już wie i trzęsie portkami. Pogromca zmierza już w stronę kolejnego celu.
- To dobrze.- oświadczył Vader, dysząc.- Niech kontynuuje wyznaczoną trasę.
- Z całym szacunkiem, Lordzie,- zaczął Stele, masując ściśnięte gardło.- ale mam lepszy pomysł.
- Byle nie tak absurdalny, jak ten z wpuszczeniem serum do kanalizacji Akademii Jedi.- mruknął Vader.
- Chciałbym zauważyć, że ostatnio moje pomysły są coraz lepsze. Na przykład Lugzan.- przypomniał Maarek, uśmiechając się lekko.- Póki co jest zabójczo skuteczny.
- Zanim zaczniesz się przechwalać na dobre, powiedz mi, o co ci chodzi.- przerwał mu brutalnie Vader.
- O Pogromcę, Lordzie.- w oku Stele’a pojawił się chytry błysk.- Po co atakować kilka oddalonych od siebie celów, skoro możemy uderzyć w Commenor i za jednym zamachem sprzątnąć całą flotę Nowej Republiki, jaką są w stanie wystawić przeciw nam!
- Commenor znajduje się w sektorze Corelliańskim.- przypomniał Vader.- A to właśnie tu ma powstać enklawa Executor’s Lair.
- Tym lepiej.- syknął Stele, uśmiechając się perfidnie.- Zobaczą, że nie są u nas uprzywilejowani. Przyłączą się do nas… ze strachu.
- To prawda.- zgodził się Vader po chwili wahania.- Ale poinformowanie załogi Pogromcy o zmianie planów wymaga użycia niezabezpieczonych kanałów nadprzestrzennych. A to niesie za sobą ryzyko wykrycia.
- Admirał Morck jest naszym głównym taktykiem.- mruknął Stele, patrząc na Głównodowodzącego Flotą Executor’s Lair.- Niech on zdecyduje, czy opłaca się ryzykować, czy nie.
Arvin Morck zorientował się, że znów wzięto go w krzyżowy ogień. Z jednej strony argumentacja Stele’a wydawała się logiczna, z drugiej nieprzejednany i bezkompromisowy Darth Vader, który nie znosił jakichkolwiek form sprzeciwu. Dotychczas tolerował Morcka, wiedząc, że jest on jedynym dobrym taktykiem na Executor’s Lair, ale teraz, kiedy właściwie kampania samorzutnie posuwała się do przodu, rola admirała wyraźnie malała.
Morck bał się, że może się stać niepotrzebny.
Miał tylko nadzieję, że Vader nie wyczuje jego strachu. Jeśli do tego dojdzie, Czarny Lord zacznie dominować i admirała niechybnie czeka zguba. Spojrzał na czarną, beznamiętną maskę Lorda Vadera, ale nie potrafił z niej wyczytać czy Mroczny Lord Sith przejrzał jego strach. Na wszelki wypadek starał się przestać o tym myśleć, a zamiast tego skupił się na wątpliwościach związanych z propozycją Stele’a.
A miał ich całkiem sporo. Dotychczas preferował bardziej zachowawcze metody prowadzenia wojen, a otwarty atak Pogromcą Słońc na Commenor i zebraną wokół niego flotę z całą pewnością za taki uchodzić nie mógł. Morck starał się unikać agresywnej polityki na tyle, na ile to było możliwe, jednak obecność Lorda Vadera już sama w sobie wymuszała na nim posunięcia typowo konfliktowe, co mimo wszystko admirał uznał za swego rodzaju zło konieczne. Użycie Pogromcy w układzie Chandrilli i kilku innych też miało raczej wywołać efekt psychologiczny; o korzyściach militarnych nie mogło być mowy.
Z drugiej strony pomysł Stele’a rozwiązałby wiele problemów. Executor’s Lair miało co prawda ogromną flotę, jednak kwestia zaopatrzenia ledwo zipała. Nawet bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Faktem było, że zaplecze logistyczne dla tak ogromnej ilości przeróżnych, często gigantycznych okrętów, również musiało być duże. A Nowa Republika sukcesywnie pozbawiała ich kolejnych źródeł zaopatrzenia. Kontrybucje tych kilkunastu rządów, które zdecydowały się poprzeć Executor’s Lair, były w tej skali śmiesznie niskie, a budżet Centrali też był na wyczerpaniu. Co prawda było to wliczone w ryzyko kampanii, jednak Morck byłby srodze zawiedziony, gdyby musiał przerobić niszczyciela czy dwa na części zamienne albo zrezygnować z kilku eskadr TIE Defenderów.
Dlatego, wbrew pozorom, jak najszybsza inwazja Nowej Republiki na układ Corelli byłaby Morckowi bardzo na rękę. Lepiej przygotowani być już nie mogli, a po bitwie sytuacja byłaby wystarczająco klarowna, aby rozciągnąć kontrolę Executor’s Lair na cały Sektor Corelliański. Wtedy problemy logistyczne zostałyby rozwiązane. Nie wspominając o tym, że kilkanaście okrętów z pewnością zostałoby zniszczonych, a to zwalniałoby Morcka z obowiązku ich utrzymania.
Innymi słowy, Executor’s Lair rozpaczliwie potrzebowało bitwy o Corellię.
Tym niemniej propozycja Stele’a mogłaby rozwiązać kłopot Nowej Republiki i przyspieszyć plany ekspansji z Corelli. Republikanie, z dywersją na tyłach w postaci drugiego frontu, utworzonego przez Kira Kanosa, nie mieliby sił, aby otwarcie się przeciwstawić Lordowi Vaderowi. A z bronią propagandową w postaci Pogromcy Słońc dominacja Executor’s Lair byłaby tylko kwestią czasu.
- Myślę, że rozpatrywanie sprawy w kategoriach natychmiastowych zwycięstw i wymiernych korzyści jest w tym momencie bardziej na miejscu.- Morck odezwał się głośno, usiłując ukryć narastający strach przed Vaderem.- Zniszczenie Floty Nowej Republiki nad Commenorem przyniosłoby więcej korzyści, niż strat. A fakt, że jest on teoretycznie niezniszczalny, minimalizuje właściwie całe ryzyko.
- A ryzyko nasłuchu na awaryjnym kanale nadprzestrzennym bierze pan pod uwagę?- upewnił się Stele.
- Biorę.- odrzekł Morck po chwili wahania.- Nawet, jeśli podsłuchają, to trochę czasu im zajmie, zanim ją zrozumieją. A poza tym nie sądzę, aby natychmiastowa ewakuacja Commenoru była możliwa, a jeśli nawet, to tylko w celu ataku Corelli. I tak, i tak, wychodzimy na swoje.
- Racja.- Maarek uśmiechnął się złowrogo.- Nowa Republika sama wbije sobie nóż w plecy, opuszczając swoich obywateli w chwili zagrożenia.
- Dobrze więc.- rzucił Vader, dysząc.- Pogromca Słońc uda się nad Commenor.- wycelował palec w Morcka.- Admirale, zajmie się pan nadaniem wiadomości.- powiedział, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi.- Ja muszę porozmawiać z dyrektorem stoczni.- oznajmił jeszcze przez ramię. Morck odetchnął; nic nie wskazywało na to, że Vader wyczuł jego strach.
- To żeś mnie nieźle wpakował, Stele!- warknął po chwili.- Jak się nie uda, to moja głowa poleci, nie twoja!
- Niech się pan swoją głową nie martwi, tylko kombinuje, jak wygrać wojnę.- na twarzy Maareka znów zagościł szyderczy uśmieszek.- Poza tym uda się; jak powiedziałem Lordowi Vaderowi, wszystkie moje plany na dłuższą metę przynoszą rezultaty.
- Tak, obyś tylko dożył płynących z nich korzyści.- westchnął Morck.- Czasami mam wrażenie, że to, co się tu dzieje, to jakieś delirium. Sam Lord Vader jest jakiś taki nierealny, ale wszystko co robi,- pomasował odruchowo gardło.- jest do bólu prawdziwe.
- Czyżby nasz admirał miał ochotę opuścić swoje stanowisko?- w oczach Stele pojawiły się groźne błyski, co nie umknęło uwadze Morcka.
- Nie, oczywiście, że nie.- skłamał.- Tylko czuję… że Vader coraz bardziej mnie przeraża, i że w pewnym momencie…- zawahał się na chwilę.- W pewnym momencie po prostu mnie skreśli. A tego bym nie chciał.
- Domyślam się, że nie.- mruknął Stele, uśmiechając się zagadkowo.- Teraz lepiej niech pan nada tę informację do Pogromcy Słońc, bo Lord Vader gotów sobie rzeczywiście pomyśleć, że już do niczego się pan nie nadaje.
Generał Goolcz wpadł zziajany do gabinetu admirała Bel Iblisa, kiedy ten właśnie rozplanowywał sobie na biurku szczegóły kilku posunięć taktycznych. Były to usprawnione wersje tych kilku sztuczek, które wymyślono na potrzeby Bitwy o Exaphi. Bel Iblis miał nadzieję, że część z nich uda się zastosować w nadciągającej batalii.
- Panie admirale!- napięty i podniecony głos Devlikka oderwał jednak Corellianina od tej pracy.- Mam informację od Ielli Wessiri Antilles! Wywiad niedawno przechwycił i rozszyfrował informację z układu Corelli. Szła zakodowanym kanałem nadprzestrzennym, ale głównemu szyfrantowi Ghentowi udało się ją odczytać jeszcze łatwiej, niż przed Bitwą o Akademię Jedi!
- A to ten sam kanał nadprzestrzenny?- spokojny głos admirała dokładnie pasował do jego twarzy, na której nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Ten sam.- zgodził się Goolcz.- Najwyraźniej Vader nie wie, że Wywiad ma go na permanentnym nasłuchu.
- A jak brzmi informacja?- spytał Bel Iblis, unosząc jedną brew.
- „Nasz Gundark musi zrezygnować z kilku ptasich jajek. Smaczniejszy będzie większy rój, chociaż przy źródle smrodu na cały sektor”.- wyrecytował generał. Devlikowie mieli całkiem nieźle rozwiniętą pamięć krótkotrwałą.
- Sektor… smród… rój…- zastanawiał się na głos admirał, pocierając bezwiednie brodę.- To musi być rozkaz. Wiadomo, kto miał być odbiorcą?
- Nie.- odparł Goolcz.- Informacja szła kanałem nadprzestrzennym i odebrać ją mógł praktycznie każdy i wszędzie, o ile miał odpowiednia aparaturę.
- To musi więc być sygnał dla jakiegoś zespołu zamachowców… albo grupy uderzeniowej…- myślał dalej Bel Iblis.- Z pewnością jest tutaj zawarty nakaz anulowania poprzednich zadań… wiem! Przecież Jedi Katarn zlokalizował magazyn tytoniu właśnie tam… to by się zgadzało!- rzucił nagle, po czym odwrócił się do generała Goolcza.- Każ niezwłocznie uruchomić projekt „Requiem”. I powiadom wszystkich, że Pogromca Słońc leci nad Commenor!
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)