TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 16


Sztab na Coruscant jak zwykle pracował pełną parą. Co rusz dochodziły tu raporty z najróżniejszych miejsc galaktyki, donoszące o ostatnich ruchach wroga, przesunięcia przyjaznych jednostek, zgrupowań floty, meldunków logistycznych i wielu innych doniesień, których z każdą sekundą przybywało. Generał Goolcz umiejętnie lawirował między nimi, wybierając co ważniejsze informacje i posyłając je do admirała Bel Iblisa. Ogólnie rzecz biorąc cały sztab pracował niczym doskonale zorganizowane mrowisko, gdzie każdy miał swoją funkcję i każdy wypełniał ją najlepiej, jak potrafił.
Llegh Krestchmar zdawał się jednak tego wszystkiego nie zauważać. Snuł się po sztabie tam i z powrotem, starając się jedynie nie plątać nikomu pod nogami. Fakt, iż jego oddech cuchnął siarką, znacznie ułatwiał mu omijanie zabieganych istot. Sam natomiast czuł, że nie powinno go tu być, że nie pasuje, że nie jest potrzebny. Już nie przyda się nikomu.
Jego jedyni przyjaciele, przy których czuł, że ktoś go wreszcie potrzebuje, nie żyli.
A jednego z nich zabił własnoręcznie.
Jego pełne wdzięczności westchnienie nie dawało mu spokoju. Nie wierzył, że Cyryl chciał umrzeć, nie wierzył, że tak łatwo dałby pozbawić się życia. Wreszcie nie sądził, aby zrobił to tylko dlatego, aby zabrać ze sobą Herthana. Czyżby więc chciał się wreszcie uwolnić od towarzystwa Llegha?
Nie, pomyślał Glottalphib, to absurd, czysty absurd. Skad mu w ogóle taka myśl przyszła do głowy? Spojrzał smutnymi oczami na siebie, na szarfę Protektora, na zwisający u pasa przerywacz fuzyjny. Oszukuję sam siebie, westchnął w duchu, doskonale wiem, skąd u mnie takie horrendalne, pesymistyczne pomysły. To dlatego, że w zawód Wędrownego Protektora wpisana jest samotność.
A Llegh Krestchmar bardziej, niż czegokolwiek innego, bał się samotności.
Natomiast teraz, kiedy naprawdę pozostał sam, czuł się nią sparaliżowany. Niezdolny do niczego. Niepotrzebny nikomu.
Snuł się tak po sztabie, czekając, aż admirał Bel Iblis zechce poświęcić mu chwilę. W końcu po to tu przyszedł; został wezwany przez Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki. Teraz rozmawiał on z Lukiem Skywalkerem i Llegh nie chciał im przeszkadzać, jednak trochę go to miejsce przytłaczało. Fakt, że przebywał wśród istot gnających każda w swoją stronę, w określonym celu, i mających określone obowiązki… ten fakt sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej zbędny i niepotrzebny.
- Przepraszam, czy mistrz Skywalker i admirał Bel Iblis długo jeszcze będą rozmawiać?- spytał w końcu generała Goolcza, kiedy ten przechodził obok niego.
- Zapewne tak.- odparł Devlik, wzruszając ramionami.- Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pan wszedł do jego gabinetu i tam poczekał, aż admirał znajdzie czas.
- Dziękuję.- powiedział Llegh i, nie mając nic lepszego do roboty, skierował się w stronę pomieszczenia przeznaczonego na gabinet Bel Iblisa.
W środku, przy niewielkim, acz funkcjonalnym biurku, siedział właśnie Bel Iblis, pogrążony w rozmowie z mistrzem Jedi.
- Na pewno nie chcesz wziąć udziału w tej wyprawie, mistrzu?- upewnił się admirał.- Twoja obecność na pewno pomogłaby naszym agentom w osiągnięciu celu.
- Nie przeceniałbym specjalnie moim możliwości, panie admirale.- Luke uśmiechnął się nieśmiało.- Jeden Jedi jasności nie czyni.
- Może i nie znam się na Mocy, tak, jak ty,- odparł Głównodowodzący.- ale mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że jesteś chyba jedynym rycerzem Jedi zdolnym przeciwstawić się Vaderowi.
- Możliwe.- powiedział Luke.- Jest to jednak czysto teoretyczne założenie. Problem osoby podającej się za Dartha Vadera jest bardziej złożony i, jak już mówiłem w Senacie, ma on priorytet.
- Więc nie rozumiem, dlaczego miałbyś nie brać udziału w operacji „Diarrhoea”.- Bel Iblis uniósł brew.- Szybki ruch w kierunku Vadera i jego problem się rozwiąże. A to wprost wymarzona okazja.
- Z militarnego i taktycznego punktu widzenia – tak.- zgodził się Skywalker.- Ale rolą Jedi jest utrzymywanie równowagi Mocy. W przypadku Vadera bardziej istotne dla nas pytanie brzmi: kim on jest?, a nie: jak go pokonać?.
- Rozumiem.- rzekł admirał.- Jest to jednak postawa wysoce niepragmatyczna, i trudno byłoby mi przyjąć ją za własną.
- Nie chcę wcale pana do niej przekonywać.- uśmiechnął się Luke.- Jest pan wojskowym i pańskim zadaniem jest myśleć w kategoriach natychmiastowych zwycięstw. Czuję jednak, że rozwiązanie sprawy Vadera wykracza poza możliwości Floty i jest zagadką, którą powinienem rozwiązać w pierwszej kolejności.
- Czy mogę pozwolić sobie na osobiste pytanie?- rzekł Bel Iblis.
- Proszę bardzo.
- Ta sprawa Vadera… ona ma coś wspólnego z twoim ojcem, prawda?- spytał cicho Głównodowodzący. Wyraz twarzy Luke’a się nie zmienił ani trochę, ale wyczuł on w aurze admirała cień podejrzliwości wymieszanej z ciekawością. Z całą pewnością chciał sprawdzić, jaki jest stosunek Skywalkera do tego wszystkiego i, co więcej, czy w krytycznym momencie lojalność wobec ojca nie zwycięży nad wiernością ideałom Jedi.
-iście uważam, że to nie jest mój ojciec.- odparł Luke.- W tej kwestii jednak niektórzy inni Jedi się ze mną nie zgadzają.
Llegh zamrugał zaskoczony. Czyżby w Zakonie Jedi dochodziło do jakiegoś rozłamu? Nie, to niemożliwe, zreflektował się zaraz. Luke Skywalker i jego rycerze Jedi nie mogli się rozpaść; byli potrzebni galaktyce. Nie to, co on…
- Protektorze Krestchmar?- rzucił Bel Iblis, najwyraźniej pragnąc zmienić temat; ciągle jeszcze patrzył jednak na Luke’a.- Czy pan Cyryl przed śmiercią sugerował coś, co mogłoby wskazywać na obecność innych Shi’ido w pałacu, poza Herthanem Melan’lyą, rzecz jasna?
- Nie.- odparł Llegh, stając w postawie zasadniczej.- A Melan’lyę wykrył od razu, więc podejrzewam, że po prostu nikogo innego z tego rodzaju w Pałacu po prostu nie było.
- To by wyjaśniało, dlaczego od odlotu prezydenta z Coruscant Iella Wessiri Antilles nie wykryła żadnych śladów podejrzanej działalności.- zamyślił się Luke, czując, że lepiej będzie nie drążyć dalej kwestii Vadera. Po prostu nie miało to sensu.
- Oczywiście Executor’s Lair może mieć jeszcze innych agentów.- zauważył Bel Iblis.- Odkrycie Melan’lyi nie musi wcale oznaczać końca problemu.
- Pałac Imperialny jest naszpikowany Wywiadem jak gostoński twaróg makaronem.- zauważył Glottalphib.- Dywersant albo szpieg ma tutaj niewielkie pole manewru i nie wierzę, żeby udało mu się działać tak długo bez wykrycia. Nawet Melan’lya nie mógł sobie pozwolić na więcej niż tylko rozpuszczanie plotek.
- A w Senacie nie zauważyłem niczego podejrzanego.- dodał Luke.- Oczywiście, jak na Senat.- dorzucił po chwili.
- Rozumiem więc, że nie musimy się obawiać odkrycia istoty planu „Diarrhoea” i operacji na pasie między Rubieżami?- upewnił się Bel Iblis.
Pas między Rubieżami? Llegh po raz kolejny się zdziwił; widocznie od czasu powołania go na stanowisko Głównodowodzącego, Bel Iblis nie próżnował.
- Oczywiście należy zachować ostrożność.- odparł Skywalker.- Tym niemniej nie sądzę, aby ktoś celowo starał się nam pokrzyżować plany tu, w Imperial City.
- Przepraszam, że się zapytam…- zaczął Krestchmar.-…ale mam wrażenie, że co najmniej połowa pojęć używanych przez panów jest dla mnie obca…
- Chciałbyś się dowiedzieć, o co chodzi, Llegh.- odgadł Luke, uśmiechając się lekko.- To chyba najlepiej dowodzi skuteczności zakonspirowania planów sztabu. Nie sądzi pan, admirale?
- W rzeczy samej.- zgodził się Corellianin, po czym zwrócił się do Glottalphiba.- Dobrze, że pan pyta, Protektorze Krestchmar. Właśnie w tym celu pana tu wezwałem.
- W jakim celu?- zdziwił się Llegh.- Do czego może być panu potrzebny Wędrowny Protektor? Zwłaszcza jakiś drugoligowy…
- Wie pan, że Mirith Sinn zginęła podczas zamachu Noghrich, prawda?- przerwał mu Bel Iblis, a kiedy Glottalphib w milczeniu skinął głową, kontynuował.- To wielce niefortunna okoliczność, jako, że miała ona przejąć dowodzenie nad republikańską częścią zgrupowania floty, które ma chronić tyły Nowej Republiki na drugim froncie.
- Drugi front? Na tyłach Nowej Republiki?- zdziwił się Krestchmar. Dopiero teraz przypomniały mu się pogłoski, jakoby sektor D’Asty i kilka innych miało przejść na stronę Executor’s Lair i ruszyć przeciwko Republikanom.- Czyżby plotki były prawdziwe?
- Tak.- rzekł smutno Luke.- Głównodowodzący Executor’s Lair admirał Morck chce maksymalnie rozproszyć nasze siły, by uczynić z Corelli twierdzę nie do zdobycia. Już teraz wiadomo, że przetransportował tam wszystkie stacje typu Golan z Bilbringi.
- Toż to ogromna siła!- Llegh aż cicho gwizdnął.- Ale co ja mam z tym wspólnego?
- Mirith Sinn wysoko oceniła pańskie oddanie podczas Bitwy o Exaphi.- odparł Bel Iblis.- A teraz, kiedy jej z nami nie ma, chcielibyśmy, by zajął pan jej miejsce.
- Ja!??- zdziwił się Glottalphib i, mimo, że już dawno wyrobił sobie ludzkie nawyki, z jego nozdrzy wytrysnęły krótkie języki ognia, zwiastujące u istot jego rasy bezbrzeżnie zaskoczenie.- Przecież Nowa Republika ma tylu zdolnych dowódców…
-…ale żaden z nich nie działa tak aktywnie.- dokończył admirał.- Przez ostatnie dwa miesiące udało się panu przewidzieć inwazję na Duro, zdemaskować jeden ze szlaków zaopatrzeniowych Executor’s Lair, donieść o niskich nastrojach społecznych na tej planecie, wziąć udział w Bitwie o Exaphi i zdemaskować szpiega w Pałacu Imperialnym. Moim zdaniem już to predystynuuje pana do zajęcia stanowiska dowódcy. A poza tym tylko pan zmierzył się w polu z umiejętnościami taktycznymi Kira Kanosa.
- Nie martw się, Llegh.- dodał miękko Luke, wyczuwając przez Moc wahanie i brak wiary w siebie Glottalphiba. Rzeczywiście, nie był on w najlepszej kondycji od śmierci swojego przyjaciela, ale teraz mógł się niejako zrehabilitować, oddać się lepszej sprawie. Może i czuł się niepotrzebny, Bel Iblis uświadamiał mu jednak, że tak nie jest.- Znajdziesz swoją odwagę.- dodał Skywalker z przekonaniem.
- No dobrze.- westchnął Krestchmar, chociaż wcale nie podzielał entuzjazmu Luke’a.- Gdzie i kiedy mam wyruszyć?
- Doszliśmy z admirałem Pellaeonem do wniosku, że przeciwnicy będą chcieli utwierdzić swoje panowanie w trójkącie Meridian-Antemeridian-Nilgaard. Jak dotąd tylko ostatni z tych sektorów pozostał względnie lojalny wobec Nowej Republiki. Zapewne tam napotkacie na opór.- mówił Głównodowodzący.- Tam też, w stolicy sektora, Świecie Żniwiarza, zbiera się obecnie Flota Imperium.
- Rozumiem.- odparł Krestchmar.- Ile okrętów tam pan pośle?
- Głównie lekkie krążowniki i fregaty. Trzonem będą cztery okręty typu MC-80A.
- Nie jest to może najsilniejsza flota, ale na nic więcej nie możemy sobie pozwolić, jeśli chcemy możliwie największą ilość okrętów rzucić do walki nad Corellią.- dodał Luke.
- Rozumiem.- kiwnął głową Llegh, chociaż przyszło mu to z niejakim trudem. Taka flota! Pod jego dowództwem! Cóż za odpowiedzialność…
I już nie czuł się tak beznadziejnie.
- To dobrze.- odparł Skywalker, szukując się do wyjścia, jednak nagle coś sprawiło, że zatoczył się i musiał podtrzymać się oparcia fotela, na twarzy zastygł mu grymas przerażenia, a oczy zaszły mgłą. Widząc to, Krestchmar i Bel Iblis odruchowo wstali, zaskoczeni. Co mogło tak zadziałać na mistrza Jedi?
- Panie admirale!- zawołał generał Goolcz, wpadając do gabinetu.- Stało się coś dziwnego! Transmisja danych ze zgrupowania floty nad Chandrillą została przerwana! Zupełnie, jakby ktoś zniszczył wszystkie HoloNetowe stacje przekaźnikowe w układzie i na jego obrzeżach!
- Wyślijcie tam rekonesans.- polecił Bel Iblis.- Możliwe, że to jakaś dywersja…
- Nie.- przerwał mu Luke nieobecnym głosem, pocierając dłonią zmęczone oczy.- System Chandrilli już nie istnieje.
W pomieszczeniu zaległa pełna napięcia cisza. Goolcz patrzył oniemiały na Bel Iblisa, Bel Iblis na Krestchmara, Krestchmar na Goolcza… i wszyscy trzej na Luke’a. Przez głowy przemykały im setki myśli. Część dotyczyła sił zbrojnych, stacjonujących na Chandrilli, które być może dały radę się uratować, inne kierowały się w stronę ich dowódcy, admirała Hirama Draysona, a jeszcze inne Mon Mothmy, dawnej rywalki Bel Iblisa oraz pierwszej Przywódczyni Nowej Republiki, która przeszła na emeryturę i osiadła na rodzinnej planecie.
Wszystkie te ponure przemyślenia nie mogły jednak nawet ogarnąć rozmiarów tej zbrodni.
- Generale,- powiedział w końcu Bel Iblis, siląc się na spokój.- najwyższa pora rozpocząć „Requiem”.

Luke wszedł na pokład „Peacemakera”, powłócząc nogami. Czuł się przygnieciony i sparaliżowany; tak wielka dziura w Mocy została wyrwana jak dotąd tylko przez Kypa Durrona, który użył Pogromcy Słońc do zniszczenia systemu Caridy. A jeśli tak, to mogło oznaczać tylko jedno.
Vader wysłał swoją najstraszliwszą broń w niszczycielską podróż po galaktyce.
Ledwo wszedł po rampie „Peacemakera”, dostrzegł czekającą na niego Marę. Jej wyraz twarzy oznaczał, że równie silnie, jak on, odczuła skutek zniszczenia Chandrilli. Zielony błysk w jej oku mówił, że ten, kto jest za to odpowiedzialny, pożałuje jeszcze śmierci tych milionów, o ile nie miliardów, istnień, których zagłada przeszła przez pole Mocy niczym fala strachu, gniewu i nienawiści. Niczym fala ciemnej strony.
Aura Mary mówiła coś jeszcze. Kiedy Luke podszedł do niej i instynktownie ją przytulił, Jade Skywalker szepnęła mu:
- Kyle dzwoni. Chce z tobą natychmiast rozmawiać.
Luke kiwnął głową, pochmurniejąc. Jego ostatnie spotkanie z Kylem nie było zbyt wesołe i Skywalker wątpił, żeby Katarn od tego czasu zmienił swoje poglądy; zawsze był zapalczywy i nieustępliwy. Dlatego Luke nie wierzył, by Kyle dzwonił teraz w ramach popołudniowej pogawędki.
- Mistrzu Luke.- rzucił obraz na ekranie przedstawiający Kyle’a. Jego ponura mina świadczyła o głębokim smutku i rozpaczy, a głos, nawet mimo zniekształcenia przez eter, brzmiał jak łkanie.- Od naszej ostatniej rozmowy minęło sporo czasu. Przemyślałeś sobie to, co wtedy powiedziałem?
- Tak, i chciałem cię przeprosić za mój ton, Kyle.- odparł spokojnie Luke.- Mam nadzieję, że rozumiesz, iż ta sprawa jest dla mnie bardzo osobista i…
- Rozumiem, chociaż szczerze mówiąc teraz gówno mnie to obchodzi.- warknął Kyle.- To, co Vader rozpętał w galaktyce, jest niedopuszczalne i żądam, abyś wreszcie coś z tym zrobił!
- Taki mam zamiar.- rzekł Skywalker, nieco zaskoczony bezpretensjonalnym tonem Katarna.- Obiecuję ci, że człowiek podający się za Dartha Vadera zapłaci za wszystkich ludzi, których zamordował.
- Mistrzu Skywalkerze, ty ciągle swoje!- syknął Kyle.- Nie chcesz nawet dopuścić do siebie myśli, że to może być ten Vader z przyszłości! Przedstawiłem swoją teorię Radzie Jedi, i wiesz co? Doszliśmy do wniosku, że mamy do czynienia z prawdziwym Vaderem!
- Mówiłem ci już, że to niemożliwe.- odparł Luke, siląc się na spokój. Już drugi raz nie pozwoli swoim emocjom wziąć góry.- Widziałem, jak umierał.
- A nie przyszło ci do głowy, że tam, na drugiej Gwieździe Śmierci, zmarł klon?
Luke stanął jak wryty. Taka opcja absolutnie nie wchodziła wcześniej w grę. Nie czuł przecież żadnej więzi z tym Vaderem, a przecież musiała ona istnieć między ojcem a synem.
Musiała…?
- Nadal nie jestem przekonany.- powiedział powoli Luke.- Taka opcja chyba w ogóle nie ma racji bytu. Nie wiem, czemu Rada…
- Teraz to ty pieprzysz głupoty!- warknął Kyle, wyprowadzony z równowagi.- Słuchaj, czy ci się to podoba, czy nie, masz tutaj problem z Vaderem, który wygląda jak twój ojciec, zachowuje się, jak twój ojciec, i robi bajzel, jak twój ojciec! Po mojemu głównie na twoje barki spada konieczność uporania się z jego problemem! I to natychmiast!
- Jak już mówiłem, tak zrobię. Chcę się za to niezwłocznie zabrać.- rzekł Luke, po czym, widząc i czując, że coś z Katarnem jest nie tak, dodał:- Kyle, co się stało?
- Tragedia, Luke. Tragedia.
- Jeśli chodzi ci o tego Pogromcę Słońc i zagładę Chandrilli…
- Luke, Jan nie żyje!- wychrypiał Katarn.- Zginęła na Geratonie całkiem niedawno. Jeszcze otrzymałem jej wiadomość, którą nadała sekundy przed śmiercią… krzyczała tam… błagała mnie o pomoc… a mnie nie było…
Skywalker miał wrażenie, że Kyle zaraz się rozklei. Rzeczywiście, w porównaniu ze śmiercią najbliższej osoby, najukochańszej osoby, zagłada żadnej planety nie może się równać. Śmierć jednostki to tragedia, śmierć milionów to statystyka.
- Przykro mi.- powiedział smutno Luke. Tylko tyle mógł rzec, tylko to przychodziło mu teraz do głowy.- Może to, co powiem, zabrzmi okrutnie, ale jak pamiętasz, już kiedyś byłeś w podobnej sytuacji. Może i teraz…
- Nie.- syknął Kyle.- Ona naprawdę nie żyje. Czuję to.
- Mam więc nadzieję, że nie umarła na próżno.- westchnął Luke.- Pamiętaj, ciemną stroną nie uczcisz jej pamięci. Ona sprowadzi tylko większy ból. Doskonale o tym wiesz.
- Wiem, Luke.- mruknął Katarn.- I nie zboczę z właściwej ścieżki, to jedno mogę ci obiecać.- wycelował palec w Skywalkera.- Ale lepiej, żebyś szybko rozwiązał sprawę Vadera, zanim dostanę go w swoje ręce! A wtedy niech Moc będzie dla niego łaskawa, bo ja litości mieć nie będę.
- Czekaj, nawet nie masz pewności, że to Vader…- zaczął Skywalker, ale Kyle już przerwał połączenie. Luke stał więc przed ciemnym ekranem, bijąc się z myślami. Zorientował się, że odruchowo napiął mięśnie. Oczywiście, że to Vader, myślał, ostatnio mnożą się zamachy na Jedi. Któż inny mógłby to być, jak nie Czarny Lord lub któryś z jego popleczników?
- Co zamierzasz teraz zrobić?- usłyszał pełen niepokoju głos Mary, która akurat weszła do pomieszczenia.
- Widzę tylko jedną możliwość.- odparł Luke, podchodząc do niej.- Brakiss ma lecieć z Dorskiem i pozostałymi na Corellię w ramach operacji „Diarrhoea”. Jak znam Wieiah, pewnie pojedzie razem z nim, nie wiem tylko, czy zostawią Weraca z Jaden, czy…
- Rozmawiałam z nią, zanim przyszedłeś.- powiedziała Mara, bezceremonialnie mu przerywając.- Werac całkiem nieźle radzi sobie z mieczem, znacznie lepiej, niż Korr, kiedy wysyłałeś ją na pierwsze misje. Dlatego doszli do wniosku, że, chociaż to niebezpieczne, Dominess i jego nauczyciele wezmą udział w „Diarrhoei”.
- To ułatwia sprawę.- westchnął Skywalker.- A ty jakie masz plany?
- To już zależy od ciebie.- wzruszyła ramionami jego żona.- Moja Padawanka jest obecnie daleko, a priorytetowe misje powinna mi chyba przydzielać Rada Jedi lub jej przedstawiciele.
- Czyli ja.- uśmiechnął się Luke.- Tak więc, Jade Skywalker, czy chcesz ruszyć ze mną?
- Już kiedyś ci powiedziałam, a nie lubię się powtarzać.- mruknęła Mara z udawaną irytacją.- Na dobre i na złe. Pytanie tylko, gdzie chcesz lecieć?
- Pamiętasz może, że jakiś czas temu śnił mi się mój ojciec?- spytał Luke.- Otóż jakiś czas potem, na Rashooth, przeszukałem archiwa „Wild Karrde” w poszukiwaniu podobnych krajobrazów, jak ten, w którym mi się ukazał. Potem te wytyczne przekazałem Talonowi, który, już na Noquivzorze, dał mi datakartę z jedyną planetą, jaka odpowiadała w stu procentach temu klimatowi.- wyjął z kieszeni wspomniany dysk.- Ta planeta to Naboo, rodzinny świat Imperatora.

Lando Calrissian, ubrany w mundur generała Nowej Republiki, szedł korytarzem swojego superniszczyciela, „Lusankyi”, obserwując techników i żołnierzy oddelegowanych do prac wykończeniowych przy naprawianiu uszkodzeń i zniszczeń, jakie zmogły okręt podczas Bitwy o Exaphi. Setki istot różnych ras, mijające go co chwilę, przystawały na jego widok i salutowały, ale on nie zwracał na to uwagi. Co najwyżej niedbale machnął im ręką, żeby jego podwładni nie poczuli się zignorowani. W rzeczywistości jednak myślami był zupełnie gdzie indziej.
Jego uwaga skupiona była prawie w całości na doniesieniach z frontu, oraz na planowaniu kolejnych działań. Przed chwilą otrzymał informację, że Legion Flamestrike przybył wraz z trzema Corelliańskimi Korwetami, czterema dywizjami Corsairów i jednym zmodyfikowanym transportowcem Gallofree. W sumie mobilizacja była więc prawie zakończona. Czekali jeszcze tylko na superniszczyciel „Guardian”, zespół uderzeniowy z krążownikiem „Voice of all Changelings” na czele, oraz posiłki Legalnych Przewoźników i Ligi Golemów. W sumie jednak siły Nowej Republiki i tak przedstawiały się imponująco. Nie licząc „Lusankyi” i „Guardiana”, w skład Floty wchodziły jeszcze dwadzieścia trzy krążowniki Mon Calamari typu MC-90, osiem niszczycieli klasy Nebula i dziesięć klasy Imperial, cztery Liberatory i pięć statków typu Majestic. Ponadto z najodleglejszych sektorów Nowej Republiki dotarły cztery pancerniki Dreadnaught, szesnaście fregat Nebulon-B, osiem fregat szturmowych, jedenaście krążowników klasy MC-80 i dwa CC-7700, czternaście Corelliańskich Korwet, sześć transporterów myśliwców typu Quasar Fire oraz osiemnaście statków najróżniejszych typów, stanowiących siły wsparcia.
Najbardziej imponująco przedstawiała się jednak flotylla okrętów klasy Battle Dragon, dowodzona osobiście przez księcia Isoldera. Hapańskie siły zbrojne miały odegrać niebagatelną rolę w wyzwoleniu Corelli, przynajmniej według opracowanego przez admirała Bel Iblisa planu.
Dwieście cztery statki, myślał Calrissian, do końca mobilizacji będzie pewnie z dwieście dziesięć. Generał uśmiechnął się pod nosem, jednak po chwili na jego twarzy pojawiło się zwątpienie. Miał pewność, że nikt w galaktyce nie dysponuje tak potężną flotą, a jednak Executor’s Lair zdawało się cały czas mieć przewagę. I chociaż nie było to uzasadnione żadnymi dowodami, Lando czuł, że widmo Vadera wisi nad nimi wszystkimi niczym młot, który może nagle opaść, miażdżąc wszystko, za co żołnierze Nowej Republiki chętnie oddaliby życie. Było to odczucie na dłuższą metę irracjonalne, ale natrętne i nieustępliwe. Może chodziło o reaktywowanego Pogromcę Słońc?
Nie tylko Calrissian miał wrażenie, że bitwa, jaka ich czeka, musi skończyć się sromotną klęską. Również żołnierze, których mijał na korytarzach, piloci i oficerowie, z którymi rozmawiał, nawet personel techniczny… wszyscy oni mieli skwaszone i smutne, ale zdeterminowane miny, co jednak mimo wszystko nienajlepiej świadczyło o ich morale. Przygnębienie i poczucie nieuchronnej klęski dosłownie wisiało w powietrzu i Lando robił, co mógł, żeby to jakoś zmienić.
Nie dawało to jednak wyraźnych rezultatów. Calrissian miał nadzieję, że uda mu się to zmienić. Właśnie wchodził do hangaru, żeby osobiście przeprowadzić musztrę dwóch eskadr świeżych pilotów, dopiero przybyłych z akademii na Raithol. Ich twarze były jeszcze młode, z oczu biła żądza przygód i chęć przysłużenia się lepszej sprawie. Tym razem jednak wolę walki, normalną u takich rekrutów, zastąpił strach i zwątpienie. Z pewnością bali się swojej pierwszej, a być może i ostatniej, bitwy.
A Lando miał właśnie podnieść ich na duchu.
- Spocznij.- rozkazał, kiedy ustawieni w szeregu piloci zasalutowali nieporadnie.- Czytałem wasze dossier.- kontynuował Calrissian, przechadzając się wzdłuż szeregu.- Wysokie noty z teorii i ćwiczeń na symulatorach. Doskonałe znajomości sztuki pilotażu i wysokie kwalifikacje, jakie daje wasza akademia. Nienaganna, chociaż krótka, służba. Bardzo dobre referencje waszych przełożonych. To wszystko daje wam wiele atutów.- odwrócił się i spojrzał w oczy jednemu z młodych pilotów.- Ale to nie wystarcza. Na polu bitwy wróg nie będzie się zastanawiał, jaki mieliście przebieg służby; jeśli nie będziecie wystarczająco dobrzy, rozprawi się z wami! Dlatego chcę, żebyście wiedzieli, iż nie wystarczy dobre szkolenie. Musicie dać z siebie wszystko.- westchnął ciężko, patrząc powoli w ich stronę i na każdym zatrzymując wzrok. Wiedział, że to, co zaraz powie, nie wpłynie zbyt korzystnie na ich przestraszone miny, ale musiał być szczery ze swoimi podwładnymi.- Nie będę ukrywał, że czeka nas ciężka bitwa. Jeśli wierzyć rozpoznaniu, będziemy mieli przewagę liczebną, jednak po stronie Vadera są okoliczności, w jakich rozegra się bitwa. Ma on po swojej stronie silną obronę, a także śmiertelnie groźne, planetarne repulsory. Co więcej, Eskadra Łotrów doniosła, że z Bilbringi zniknęło trzynaście stacji Golan. Prawdopodobnie przetransportowano je właśnie do układu Corelli.
Lando spostrzegł, że na twarzach młodych ludzi pojawiło się coś pośredniego między przerażeniem a powątpiewaniem. Przyjrzał się obliczu stojącego najbliżej pilota; był młody, nie miał chyba nawet jeszcze dwudziestu lat, a jednak przyszedł tu, aby walczyć. Z własnej woli. Dla siebie. Jakie on, generał, który przeżył już setki bitew, ma prawo odbierać mu jego wiarę? Nawet kosztem rzeczywistości?
Bo rzeczywistość jest jak hazardzista, odpowiedział sobie Lando, trzeba być z jego strony przygotowanym na wszystko. I mieć dobre karty.
A Calrissian miał właśnie kilka całkiem niezłych.
- Chodźcie za mną.- rozkazał, przekonując samego siebie, że to, co ma zamiar im pokazać, podniesie ich szansę na przeżycie. Kiedy przeszli na drugą stronę hangaru, dwóch mechaników rasy Wookie i ich pomocnik z gatunku Ossan ściągnęli sporą plandekę z około piętnastometrowej konstrukcji, utrzymującej się na wymyślnym stelażu około trzy metry nad ziemią. Kiedy trzy mocarne istoty poradziły sobie z odsłonięciem maszyny, oczom zdumionych, młodych pilotów ukazał się nieznany, ale dziwnie znajomy, typ myśliwca.
Był to długi na około piętnaście metrów, szary pojazd z dwoma parami skrzydeł, złożonymi w dół. Kadłub przypominał trochę ten znany z myśliwców typu X i E, tylko, że kabina była jakby przesunięta w przód, przed pierwszą, krótszą parę płatów. Zaraz za nią było gniazdo dla robota astromechanicznego, wyraźnie wspomagane przez nowoczesny komputer astronawigacyjny. Tył stanowił hybrydę dwóch dużych silników jonowych, zestrojonych z czterema mniejszymi. Na końcówkach skrzydeł były zamontowane dwa działka laserowe i dwa działka jonowe, których zasilanie znajdowało się w tylniej części kadłuba, przy silnikach. Dodatkowo myśliwiec miał niewielkie, obrotowe działko tuż nad kabiną i dwie wyrzutnie rakiet. Same płaty natomiast najwyraźniej rozkładały się do walki, ale złożone wraz z kadłubem wyglądały na obróconą o dziewięćdziesiąt stopni w lewo literę F.
- Panie, panowie,- zaczął Calrissian.- Przedstawiam wam najnowsze, wspólne dziecko firm Incom i FreiTek, myśliwiec przewagi przestrzennej, F-Wing!- odczekał chwilę, aż szmery zdumienia ucichną, po czym kontynuował.- Dostaliśmy od razu pierwszą serię, ledwie zjechała z linii produkcyjnej. Mamy teraz do obsadzenia cztery pełne eskadry tych maszynek. Każda przeszłą pomyślnie testy i jej osiągi wydają się być całkiem przyzwoite. Zwrotne jak E-Wing, są jednocześnie szybsze i lepiej uzbrojone. Prędkością powinny dorównywać TIE Defenderom, a na pewno mają porównywalną siłę osłon. Najnowsze komputery celownicze i nawigacyjne, możliwość zastosowania jednostki astromechanicznej do napraw podczas lotu… innymi słowy, niezłe cacko.- spojrzał na rekrutów.- I wy, chłopcy i dziewczęta, będziecie nim latać. Więcej, polecicie nim już w Bitwie o Corellię.- widząc, że piloci oniemieli, uśmiechnął się pod wąsem.- Pytania?
- Ile mamy czasu na naukę pilotażu tych maszyn?- zgłosił się jeden z młodych rekrutów.
- Nie musicie się długo szkolić.- odparł Lando.- Incom i FreiTek poszły po najmniejszej linii oporu i zastosowały te same schematy pilotażu, co w X-Wingach i E-Wingach. Musicie się tylko przyzwyczaić do odmiennej optyki i kilku nowych zagrań, ale zdążycie to zrobić.- westchnął.- Chociaż przyznam, że wiele czasu nie macie. Jak tylko zakończymy mobilizację, lecimy do systemu Corelli. Czeka nas ciężka bitwa… słucham?- przerwał, widząc, że jeden z pilotów nieśmiało podnosi rękę.
- Czy Eskadra Łotrów, Skrzydło Pasha Crackena oraz Nosaurianie wezmą udział w tej walce?- spytał niepewnie.- Słyszałem, że nad Exaphi ostro przetrzebili siły Vadera.
- Eskadra Łotrów już tu leci.- odparł Calrissian.- Nosauriańskie Skrzydło właśnie wypełnia ostatnie braki, więc też weźmie udział. Pash Cracken jednak, niestety, nie dał rady uciec z Duro i wraz z większością Skrzydła został zabity. Nie wiem, kto wam nagadał bzdur, że walczył on nad Exaphi.
- Przepraszam, panie generale.- pilot zarumienił się ze wstydu.
- Nie szkodzi.- odparł Lando. Już miał dalej wyjaśniać im szczegóły pilotowania myśliwca, kiedy jego prywatny komlink zabzyczał. Calrissian przeprosił więc pilotów i odszedł na bok. Przez chwilę gorączkowo z kimś rozmawiał, po czym wyłączył komunikator i, blady na twarzy, podszedł do grupy rekrutów.
- Wolałbym wam tego nie mówić,- rzekł ochrypłym głosem. Jego wyraz twarzy pewnego siebie oficera zniknął w mgnieniu oka.- ale i tak się dowiecie. Właśnie otrzymałem informację, że na mostek przyszła wiadomość ze sztabu na Coruscant. System Chandrilli został zniszczony. Najprawdopodobniej przez Pogromcę Słońc.

Kilka godzin później Lando Calrissian stał na mostku superniszczyciela „Lusankya” i obserwował manewry nowo obsadzonych, lśniących F-Wingów. Smukłe, zwinne i nowoczesne maszyny śmigały wokół poszczególnych okrętów floty, wykonując przeróżne manewry, jakich nauczono ich pilotów w akademii. Szyki nie wychodziły im jeszcze idealnie, a manewry nie były tak płynne, jak powinny, ale też niewiele im brakowało. Lando był pewien, że po kilku kolejnych godzinach ćwiczeń jego piloci będą całkiem przyzwoicie latać.
Nie tym jednak się martwił. Informacja o zniszczeniu systemu Chandrilli rozprzestrzeniła się po flocie z szybkością błyskawicy, skutecznie obniżając, i tak już nienajwyższe, morale załóg. Calrissian właściwie się temu nie dziwił; w czasach, kiedy istnieją machiny zdolne obrócić w pył całe planety, czy nawet gwiezdne systemy, nikt nie miał prawa czuć się bezpiecznie. Każda chwila mogła być ostatnią, a śmierć może dosięgnąć kogokolwiek tak szybko i gwałtownie, że to niemal przechodzi ludzkie pojęcie. Dawniej było mniej środków masowej zagłady, jednak masowe mordy przeprowadzano, i to w sposób dziś nazywany barbarzyńskim. Czy więc dzisiejsze superlasery i niszczyciele światów są czystsze, myślał Lando, a może bardziej humanitarne? A może nie ma żadnej różnicy między spopieleniem wioski z orbity za pomocą turbolaserów, zniszczeniem jej przy użyciu promienia Gwiazdy Śmierci wraz z całą planetą, a brutalnym wymordowaniem jej mieszkańców przez żądnych krwi Mandalorian?
Jedno było pewne. Widmo grozy wiszące nad żołnierzami i ich rodzinami skutecznie obniżało ich morale i zniechęcało do dalszej walki.
A co za tym idzie, obniżało też szanse zwycięstwa.
Nagle na całym mostku zawyły syreny alarmowe, a oficerowie szybko rzucili się na swoje stanowiska, przyglądając się odczytom skanerów i wydając standardowe rozkazy.
- Raport!- rzucił Lando, spoglądając przez iluminator. Niczego dziwnego jednak nie dostrzegł. Doszedł zatem do wniosku, że cokolwiek spowodowało zagrożenie, musiało pojawić się za rufą „Lusankyi”; potwierdzały to zresztą manewry innych jednostek, widocznych przez transpastalową szybę mostka.
- Sir, dwa ogromne okręty wyskoczyły z nadprzestrzeni na wektorze trzydzieści sześć koma piętnaście!- rzucił jeden z oficerów z przerażeniem, które czuć było poprzez panikę w jego głosie. Lando spojrzał na niego i spostrzegł, że jest cały spocony, a oczy miał szeroko rozwarte, zupełnie, jakby nie wierzył w to, co widział.- To niemożliwe, panie generale!- kontynuował.- Skanery podają, że maja ponad dziesięć kilometrów długości! Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem!
- Nadają jakąś wiadomość na wszystkich pasmach.- zameldował łącznościowiec, nie mniej przestraszony.
- Daj to na głośniki.- polecił Lando, podchodząc do swojej konsolety. Miał złe przeczucia, ale nie chciał uprzedzać faktów, dopóki nie dowie się, o co tu chodzi.
- Mistrzu Calrissianie?- rozległo się syntetyczne, piskliwe wołanie, zniekształcone lekko przez zakłócenia w eterze.- Wiem, że pan tu jest, mistrzu, proszę o kontakt!
Lando odruchowo uśmiechnął się, rozluźniając mięśnie. Dopiero teraz zorientował się, że je w ogóle napiął. Pozwolił sobie nawet na westchnienie ulgi. Po sekundzie uśmiechnął się szerzej, widząc, że załoga patrzy na niego, zdezorientowana.
- Przełącz mój komlink na pasmo, którym nadają obce statki.- polecił łącznościowcowi.- To przyjaciele.
- Mistrzu…?- wołanie w głośnikach rozległo się ponownie. Lando dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu tego głosu.
- Mówiłem ci przecież, żebyś mnie tak nie nazywał.- odezwał się przez komunikator przy konsolecie, kiedy oficer łącznościowy wykonał jego polecenie. Czuł, że od teraz morale we Flocie Nowej Republiki zacznie wzrastać. Pozwolił sobie na szeroki uśmiech; karta się odwróciła.- Myślałem, że już nigdy się nie spotkamy. Witaj ponownie, Vuffi Raa.




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 (18) 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..