Rozdział 25
- Nie możesz tego zrobić, Lordzie Vader!- warknął admirał Morck, biegnąc przez korytarz za olbrzymem w czarnej zbroi. Mroczny Lord Sith miał dwa metry wzrostu i w związku z tym mógł pochwalić się dłuższymi nogami, niż rozmówca, w związku z czym często zdarzały się sytuacje, w których on jeszcze szedł, a osoba, z którą rozmawiał po drodze, musiała już biec. Tak było i teraz.
Jednak na dźwięk bezczelnego tonu Morcka Vader przystanął gwałtownie, przez co admirał o mało co na niego nie wpadł. Marsowa mina Głównodowodzącego przybrała na chwilę przerażony wyraz, kiedy Darth Vader, dysząc ciężko, powoli odwrócił się w jego stronę.
- Oczekuję szacunku, Morck!- wycedził, a admirał poczuł się nagle bardzo, ale to bardzo mały.- Nie nadużywaj mojej cierpliwości!
- A zatem z całym szacunkiem, Lordzie Vader...- zaczął jego rozmówca, uświadamiając sobie, że chociaż Czarny Lord wciąż go potrzebuje jako głównego taktyka, to i tak ledwo hamuje się przed zrobieniem mu krzywdy. Zawsze ledwo się hamował.-...ale nie możesz teraz tak po prostu odlecieć!- kontynuował.- Lada dzień rozegra się tutaj bitwa, a żołnierze potrzebują wysokiego morale.
- Mogę i odlecę.- odparł Vader, odwracając się i idąc w poprzednim kierunku.- To ja tutaj decyduję, a nie ty!
Admirał już chciał powiedzieć, że absurdalna decyzja o ataku na Świat Żniwiarza też była jego, ale się powstrzymał.
- Nie kwestionuję twojego przywództwa.- powiedział zamiast tego.- I możesz lecieć, gdzie chcesz. Ale zabieranie jednego z superniszczycieli w takiej sytuacji można uznać za... odrobinę lekkomyślne.
- Rozumiem twoje motywy, admirale.- odparł sucho Vader, nawet nie zwalniając. Docierali powoli na pokład hangarów.- Teraz proszę zrozumieć moje. Wyczułem, że duch Anakina Skywalkera kontaktuje się ze swoim synem. To znak, że zbliża się koniec tego konfliktu!
- Nie rozumiem.- powiedział Morck.- W jaki sposób się o tym dowiedziałeś, Lordzie?
- Luke Skywalker nosi w sobie cząstkę swojego ojca, stąd to wiem! Bo nie jest jedynym, który dzieli to dziedzictwo. Jest jeszcze Leia Organa Solo... i ja.
- Rozumiem...- mruknął Morck, chociaż w rzeczywistości był od tego daleki.- Ale co ma z tym wspólnego superniszczyciel?
- Reprezentuje potęgę, przeciwko której nawet Skywalker nie wystąpi.- wyjaśnił Czarny Lord.- Tak, zapoluję na niego, jak dawniej, dopadnę i pozbędę się raz na zawsze! Anakin Skywalker nie będzie miał nawet szansy, by przekazać mu prawdę o mnie!
Morck nie odpowiedział, ale ani trochę mu się to nie podobało. Te rozgrywki między Jedi a Sithami, ciemną i jasną stroną Mocy, już dawno wymknęły się spod kontroli. Czasami admirał odnosił wrażenie, że bez Vadera byłoby znacznie lepiej... ale natychmiast zepchnął te myśli w głąb meandrów świadomości, by nie narazić się na gniew Mrocznego Lorda Sith.
W międzyczasie dotarli do pokładu hangarowego, gdzie poza myśliwcami z rodziny TIE znajdował się Pogromca Słońc, a także osobisty prom Lorda Vadera.
- Pekhratukh!- rzucił Mroczny Lord Sith i po chwili zza jednego ze spoczywających tutaj pojazdów wyłonił się Noghri, po czym pokornymi, pełnymi zrezygnowania ruchami, skierował się w stronę swego pana. Morck miał wrażenie, że lider Death Commando Prime idzie jak na egzekucję.
- Znaj moją łaskę, Pekhratukh.- powiedział Czarny Lord, kiedy Noghri doszedł do niego i pokłonił się.- Daję ci ostatnią szansę, żebyś mógł odpracować swoje winy. Spójrz.- wskazał na Pogromcę Słońc.- Ty i twoi komandosi macie chronić tę maszynę za wszelką cenę! Jeśli Nowa Republika albo inne zagrożenie będzie miało szansę się do tego dobrać, walczyć do ostatniej kropli krwi, aby do tego nie doszło! Rozumiesz?
- Jasno i wyraźnie.- zapewnił żarliwie Pekhratukh, któremu nagle wróciła chęć do życia. Morck mógł odnieść wrażenie, że w tej chwili Noghri kocha Vadera ponad wszystko w galaktyce.
- Nie zawiedź mnie.- ostrzegł oschle Czarny Lord.- Bo kara będzie straszna!
- Wiem, panie. Bądź pewien, że Noghri dadzą z siebie wszystko, by wypełnić twą wolę.
- To dobrze.- mruknął Vader, po czym odwrócił się do Morcka.- Odlatuję, admirale. Zrób wszystko, aby wygrać Bitwę o Corellię! Obiecaj mi, że nie wstanie już świt dla Nowej Republiki!
- Jak sobie życzysz, Lordzie.- powiedział Morck, w międzyczasie zastanawiając się nad nagłym aktem łaski Mrocznego Lorda Sith. Po co niby Pekhratukh miałby pilnować Pogromcy? To nie miało sensu. Przecież statek był niezniszczalny, co mogłoby mu zagrozić?
I nagle przypomniał sobie słowa Vadera: „albo inne zagrożenie”, podświadomie wiedząc, o co chodzi. Czarny Lord musiał wysondować jego umysł i odkryć ostatnią opinię admirała na temat jego osoby! A jeśli tak, to Pekhratukh ani jego, ani nikogo innego nie wpuści na pokład Pogromcy! Toż to paranoja!
Ale gdy sobie to wszystko w pełni uświadomił, Vader odlatywał już swoim promem.
Pół godziny później, już z Darthem Vaderem na pokładzie, gwiezdny superniszczyciel „Executor II” rozpoczął manewry, mające naprowadzić go na odpowiedni kurs przez nadprzestrzeń. Czarny Lord nie podał dokładnie, gdzie mają lecieć, ale określił na podstawie swojego przeczucia ogólny kierunek, którym powinni podążać. Tak więc „Executor II” wykonywał właśnie ostatnie procedury i przygotowywał się do skoku. Jego dowódca, generał Grant, nie wiedział, jak blisko niewidzialnej Centrali się znajdował, manewrował w oparciu o dane z fałszywego satelity meteorologicznego. Gdyby wiedział, że dane te zostały zmienione, gdyby przeczuwał, iż pozycja, z której „Executor II” miał skoczyć w nadprzestrzeń, była na kursie kolizyjnym orbity niewidzialnej stacji, gdyby mógł przypuszczać, że standardowa procedura, polegająca na pozbyciu się odpadów, wypuści chmurę szczątków prosto w Centralę, co w następstwie spowoduje przeciążenie pola deflektora i zwarcie na łączach mocy, które rozsadzi z kolei generator pola niewidzialności... Gdyby Grant wiedział to wszystko, na pewno postąpiłby w sposób odbiegający od rutyny.
Ale nie wiedział. I kiedy skakał w nadprzestrzeń, nie miał szans się dowiedzieć.
Centralą nagle zatrzęsło, a siedzący w Sali Spotkań admirał Morck odruchowo chwycił się blatu stołu. Jednak zanim zaczął w duchu kląć, na czym świat stoi, czerń za iluminatorami zniknęła, ukazując układ Corelli, jego odległe planety i flotę, zajmującą pozycje wyjściowe do mającej się rozegrać bitwy. Gdzieś, w zakątkach jego umysłu powstało zabawne wrażenie, że Lord Vader, odlatując ze stacji, zabrał cały spowijający ją mrok ze sobą.
Co nie zmieniało faktu, że był zirytowany i żądał wyjaśnień.
- Maszynownia!- warknął przez komlink.- Raport! Już!
- Coś przeciążyło łącza mocy w generatorze pól maskujących.- odezwał się jakiś technik zniekształconym przez eter głosem.- Podejrzewamy, że reaktor odciął główne obwody, a pozostałe były uszkodzone!
- Jak to się stało!?
- Nie wiem, sir. Ale prawdopodobnie centralny komputer posłał większą ilość energii gdzieś indziej.
- Panie admirale!- odezwał się ktoś na innym kanale.- Dostaliśmy się w strumień odpadów wyrzuconych z „Executora II” przed skokiem w nadprzestrzeń!- Morck przeraził się, gdyż przyszło mu do głowy, że to kolejna zagrywka Vadera, która w chwili bitwy z Nową Republiką miała odsłonić Centralę na ciosy, ale zaraz się otrząsnął. To nie w stylu Czarnego Lorda. Głos zaś mówił dalej:- Odkryliśmy, że dane w pamięci komputera na naszym satelicie zostały zmienione i wskazywały błędną trajektorię lotu Centrali.
Morck bardzo by chciał się dowiedzieć, kto im wyciął taki numer, stwierdził jednak, że na to przyjdzie jeszcze czas.
- Czy da radę naprawić generator do jutra?- spytał po przełączeniu na kanał z technikiem.
- Na pewno nie.- odparł zapytany.- Co najmniej trzy dni.
- Więc zostawcie to na razie.- zdecydował Morck, po czym przełączył się na drugi kanał.- Proszę wysłać do Floty polecenie oddelegowania tutaj „Gargoyle’a” i części okrętów, jako ochronę. I sprowadzić trzy stacje Golan, bez względu na to, jak dużego nakładu środków będzie to wymagać! Wróg nie może się przedrzeć do Centrali! Rozumiemy się!?
Z reguły zatłoczony i pełen gorączkowych przygotowań, gwaru zdawanych raportów i pomruku komputerów, sztab Nowej Republiki na Coruscant był teraz opustoszały. Poza kilkoma oficerami dyżurnymi, czuwającymi przy nielicznych, włączonych monitorach, w całym pomieszczeniu głównym panował półmrok. Wyłączone światła i holoprojektory sprawiały, że cały sztab wydawał się miejscem spokojnym i sennym, jednak myliłby się ten, kto by uległ takiemu wrażeniu. Lada moment miała się rozpocząć Bitwa o Corellię i napięcie z tym związane udzielało się wszystkim, spędzając sen z powiek oficerom dyżurnym i zmuszając ich do permanentnej czujności. Nawet ci, których teraz w sztabie nie było, znaleźli sobie ustronne miejsca, z których mogli obserwować kulminację galaktycznych zmagań. Senatorowie, Jedi, żołnierze... nawet zwykli obywatele nie mogli tej nocy zasnąć, czekając na rozwój wypadków. Zresztą nie tylko Coruscant trwało w napięciu; od Bakury po Shandon VI, Berchest, Bothawui, Onderon, Balmorrę, aż po Bastion, Hapes czy nawet Nar Shaddaa... wszyscy czekali na eskalację konfliktu, który mógł na zawsze zmienić oblicze galaktyki.
Admirał Bel Iblis siedział w swoim gabinecie, w milczeniu i półmroku popijając gorącą czekoladę. Teraz, kiedy jego rola dobiegła końca i nic więcej nie mógł zrobić, oddawał się różnym, nieraz bardzo luźnym refleksjom na temat sytuacji w galaktyce i swojego w niej udziału. I nie były to zbyt wesołe myśli; zaczęło się od inwigilacji jego osoby na polecenie prezydenta Fey’lyi, potem operacja na Roon, za którą osadzono go w areszcie, przewrót, Bitwa o Exaphi, którą pomógł zaplanować, interwencja Ackbara pod nieobecność prezydenta i przekazanie jemu, Bel Iblisowi, dowodzenia nad Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki. Potem doniesienia, że Fey’lya może już nie żyć, następnie zniszczenie Chandrilli i śmierć Mon Mothmy, która spędzała tam swoją emeryturę...
No właśnie, Mon Mothma. Garm Bel Iblis nigdy nie darzył jej szczególną sympatią, ale od jakiegoś czasu traktował ją z szacunkiem, na jaki niewątpliwie zasługiwała; i jej śmierć, jakże podobna do odejścia Baila Organy, była rzeczą dość niewesołą. Gdyby nie stan wojny, cała Nowa Republika pogrążyłaby się w żałobie; na razie stanęło na tym, że pierwszą sesję obrad Senatu po zniszczeniu układu Chandrilli rozpoczęto minutą ciszy na cześć ofiar. Bel Iblis jednak nie wątpił, że jak ten konflikt dobiegnie końca, ogłoszone zostaną jakieś konkretniejsze poczynania, mające na celu uczczenie pamięci Mon Mothmy i mieszkańców jej rodzinnej planety.
I Nowej Plympty, i Ord Pardon, i Morishimu...
- Panie admirale?- rozległo się ciche pytanie od strony drzwi.- Nie udał się pan na spoczynek?
Bel Iblis uniósł głowę i spojrzał w kierunku drzwi.
- Proszę wejść, generale Goolcz.- oznajmił.- Nie, na razie czekam na wieści z frontu. Chciałbym być pierwszym, który pozna wynik bitwy.
- Jak wielu.- mruknął Devlik, rozglądając się po gabinecie.- Korzystając z tego, że senatorowie akurat pana nie pilnują, mogę zadać osobiste pytanie?
- Proszę się nie krępować.- odparł Bel Iblis, obracając się na fotelu w stronę przyciemnionego, transpastalowego okna.
- No więc... nie chciałby pan być teraz na miejscu generała Calrissiana albo Antillesa? Nie irytuje pana, że musi tutaj siedzieć, podczas gdy w układzie Corelli lada chwila rozpocznie się bitwa?
- Generale... mogę być z panem szczery?
- Oczywiście.
- No więc wkurwia mnie to i to jak cholera!- rzucił admirał.- Tam, nad Corellią, lada dzień zaczną ginąć ludzie. Nasi ludzie. Czuję się okropnie, posyłając ich na śmierć i mając świadomość, że nie mogę w żaden sposób podzielić ich losu. Cały czas zadaję sobie pytanie, co by było, gdybym mógł tam być razem z naszymi żołnierzami. W najlepszym wypadku może mógłbym podjąć jakieś kroki, by ocalić życie chociaż kilku z nich. W najgorszym zginąłbym razem z nimi. Ale ja też jestem żołnierzem i moje miejsce jest na froncie!- odwrócił się i spojrzał na Goolcza.- A tak siedzę tu i próchnieję, bo Senat boi się, że zrobię jakąś rewoltę albo Moc wie co! Odrobinę frustrujące, nie sądzi pan?
- Myślę, że dość jasno przedstawił pan swój punkt widzenia.- odparł Devlik, po czym pozwolił sobie usiąść przy biurku po przeciwnej stronie fotela admirała.- W takim razie nie rozumiem, czemu pan się w ogóle zgodził przyjąć funkcję Głównodowodzącego?
- Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, admirał Ackbar mnie o to prosił. On, podobnie, jak moi żołnierze, liczy na mnie, a ja nie mam zamiaru zawieść jego zaufania. A po drugie... cóż, jeśli nie ja, to nikt inny by tego nie zrobił. Muszę więc trwać na swojej pozycji, nieważne, jak niewygodna by ona nie była, i mieć nadzieję, że to wystarczy.
- Nasi chłopcy wkrótce dotrą do układu Corelli.
- Tak. I wtedy dopiero okaże się, czy to, co zrobiłem – a zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy – wystarczy, by powstrzymać Vadera.
Niecały rok świetlny od systemu Corelli, Flota Nowej Republiki dzieliła się na trzy grupy, które miały wlecieć do systemu z trzech różnych stron w mniej więcej tym samym czasie. Wśród pilotów i załóg okrętów czuć było determinację i pewne przyzwolenie na przemoc; wszyscy byli zmęczeni kolejną bitwą w tej przedłużającej się wojnie, ale wszyscy też chcieli ją szybko zakończyć. Nikt nie żartował, nikt się nie uśmiechał, ale też nikt nie tracił nadziei. Czuć jednak było nad wszystkimi pewien cień.
Wszyscy wiedzieli, że w układzie Corelli może czekać na nich śmierć.
Pogromca Słońc, repulsory planetarne, Sovereign i trzy superniszczyciele... ta mieszanka była groźniejsza, niż jakakolwiek Gwiazda Śmierci. I wszyscy o tym wiedzieli. W zakamarkach okrętów Nowej Republiki krył się lęk, ale i przeświadczenie, że jeśli nie powstrzymają Executor’s Lair, to nikt inny tego nie zrobi.
Ich determinacja miała jednak jeszcze inną przyczynę.
- O co chodzi, mistrzu?- spytał się Vuffi Raa, kiedy wraz z Lando przyglądali się manewrom floty, stojąc na mostku „Lusankyi”.- Wszyscy ludzie siedzą, jak na szpilkach. To normalne przed taką bitwą?
- I tak, i nie.- odparł Calrissian.- Zwykle żołnierze stres przed walką odreagowują śmiechem, tańcem lub żartami. Teraz jednak każdy z nich poniósł zbyt wielką stratę, aby być wesołym.- spojrzał na droida.- Vader zniszczył układ Chandrilli, a wielu członków załóg miało tam przyjaciół lub nawet rodzinę. Rozumiesz, o czym mówię?
- Tak.- fotoreceptor Vuffiego Raa pociemniał.- Doskonale wiem, co czują.
- Jest jeszcze jeden wymiar całej sprawy. Corellia jest ostatnią istniejącą planetą, której przedstawiciele podpisali kiedyś Traktat Corelliański. Ta bitwa będzie miała tak naprawdę wymiar symboliczny, zwłaszcza, że to tutaj zwrócone są oczy całej galaktyki. Dlatego musimy dać z siebie wszystko.
- Traktat Corelliański, mistrzu?- spytał zaciekawiony Vuffi Raa.- O co chodzi?
- No tak, możesz nie wiedzieć. Ale to dość złożona sprawa, a Wedge będzie jeszcze o tym mówił.- dodał ponuro Calrissian.- Chciał coś powiedzieć na ogólnym kanale przed przystąpieniem do boju.
- Czyli za chwilę.
- Zgadza się.
I rzeczywiście, po paru minutach dało się usłyszeć trzask w głośnikach na mostku, po czym cała załoga, podobnie, jak wszyscy na pozostałych okrętach, usłyszeli słowa generała Antillesa:
- Żołnierze Nowej Republiki!- zaczął Wedge.- Poddani Konsorcjum Hapańskiego! Wy wszyscy, którym los galaktyki nie jest obojętny! Za chwilę ruszymy do walki z wrogiem, którego od dawna uznawaliśmy za martwego, z potęgą, z jaką od bez mała piętnastu lat nie mieliśmy do czynienia. Darth Vader, symbol wszystkiego, z czym Rebelia, a później Nowa Republika, starała się walczyć, znów żyje! I znów morduje! Skazał na zagładę zarówno pojedyncze istoty, jak i całe planety! Ktoś musi stawić mu opór! Padło na nas.
Zdaję sobie sprawę, że wielu z nas może z tej wojny nie wrócić. Stajemy przed przeciwnikiem potężniejszym, niż cokolwiek, z czym większość z was się kiedykolwiek spotkała. Rozumiem wasz strach. Rozumiem, gdyż stawałem już do walki w takich bitwach. Yavin IV, Endor, Brentaal IV, Coruscant, Bilbringi, Mon Calamari, Byss, N’zoth... i wierzcie mi lub nie, ale za każdym razem czułem to samo. Tego strachu się nie da pokonać! Zawsze będzie nam towarzyszył. Ale można go kontrolować. Mi pomagało przeświadczenie, że walczę o coś większego, że nawet jeśli zginę, to, za co oddałem życie i w co wierzę, przetrwa! I że ta walka ma sens!
Dawno temu troje przedstawicieli swoich ojczystych planet podpisało Traktat Corelliański. Traktat, który wzywał wszystkie rozumne nacje do walki o sprawiedliwość! Do walki o wolność! To był początek Rebelii, początek końca Imperium! Planety, które podpisały Traktat, zapłaciły najwyższą cenę. Dwadzieścia pięć lat temu Darth Vader zniszczył Alderaan, niedawno, jak wszyscy dobrze wiecie, zrobił to samo z Chandrillą. Pozostała tylko Corellia! Corellia, ostatni symbol walki o wolność z tamtych czasów! Świadectwo sprzeciwu wobec tyranii i terroru! Symbol, który teraz dostał się w ręce Vadera! Symbol, o który trzeba walczyć, bo przypomina nam, kim byliśmy i kim jesteśmy teraz! Nie wiem, jak wy, ale ja w to wierzę! I wierzyć będę do końca, że walka, jaką dzisiaj stoczymy, wystawi najlepsze świadectwo naszej odwadze i niezgodzie na terror!
Jeśli to prawda, i jeśli o wolność warto toczyć boje, Corellia nie widziała większej bitwy, niż ta!
- Nie możesz tego zrobić, Lordzie Vader!- warknął admirał Morck, biegnąc przez korytarz za olbrzymem w czarnej zbroi. Mroczny Lord Sith miał dwa metry wzrostu i w związku z tym mógł pochwalić się dłuższymi nogami, niż rozmówca, w związku z czym często zdarzały się sytuacje, w których on jeszcze szedł, a osoba, z którą rozmawiał po drodze, musiała już biec. Tak było i teraz.
Jednak na dźwięk bezczelnego tonu Morcka Vader przystanął gwałtownie, przez co admirał o mało co na niego nie wpadł. Marsowa mina Głównodowodzącego przybrała na chwilę przerażony wyraz, kiedy Darth Vader, dysząc ciężko, powoli odwrócił się w jego stronę.
- Oczekuję szacunku, Morck!- wycedził, a admirał poczuł się nagle bardzo, ale to bardzo mały.- Nie nadużywaj mojej cierpliwości!
- A zatem z całym szacunkiem, Lordzie Vader...- zaczął jego rozmówca, uświadamiając sobie, że chociaż Czarny Lord wciąż go potrzebuje jako głównego taktyka, to i tak ledwo hamuje się przed zrobieniem mu krzywdy. Zawsze ledwo się hamował.-...ale nie możesz teraz tak po prostu odlecieć!- kontynuował.- Lada dzień rozegra się tutaj bitwa, a żołnierze potrzebują wysokiego morale.
- Mogę i odlecę.- odparł Vader, odwracając się i idąc w poprzednim kierunku.- To ja tutaj decyduję, a nie ty!
Admirał już chciał powiedzieć, że absurdalna decyzja o ataku na Świat Żniwiarza też była jego, ale się powstrzymał.
- Nie kwestionuję twojego przywództwa.- powiedział zamiast tego.- I możesz lecieć, gdzie chcesz. Ale zabieranie jednego z superniszczycieli w takiej sytuacji można uznać za... odrobinę lekkomyślne.
- Rozumiem twoje motywy, admirale.- odparł sucho Vader, nawet nie zwalniając. Docierali powoli na pokład hangarów.- Teraz proszę zrozumieć moje. Wyczułem, że duch Anakina Skywalkera kontaktuje się ze swoim synem. To znak, że zbliża się koniec tego konfliktu!
- Nie rozumiem.- powiedział Morck.- W jaki sposób się o tym dowiedziałeś, Lordzie?
- Luke Skywalker nosi w sobie cząstkę swojego ojca, stąd to wiem! Bo nie jest jedynym, który dzieli to dziedzictwo. Jest jeszcze Leia Organa Solo... i ja.
- Rozumiem...- mruknął Morck, chociaż w rzeczywistości był od tego daleki.- Ale co ma z tym wspólnego superniszczyciel?
- Reprezentuje potęgę, przeciwko której nawet Skywalker nie wystąpi.- wyjaśnił Czarny Lord.- Tak, zapoluję na niego, jak dawniej, dopadnę i pozbędę się raz na zawsze! Anakin Skywalker nie będzie miał nawet szansy, by przekazać mu prawdę o mnie!
Morck nie odpowiedział, ale ani trochę mu się to nie podobało. Te rozgrywki między Jedi a Sithami, ciemną i jasną stroną Mocy, już dawno wymknęły się spod kontroli. Czasami admirał odnosił wrażenie, że bez Vadera byłoby znacznie lepiej... ale natychmiast zepchnął te myśli w głąb meandrów świadomości, by nie narazić się na gniew Mrocznego Lorda Sith.
W międzyczasie dotarli do pokładu hangarowego, gdzie poza myśliwcami z rodziny TIE znajdował się Pogromca Słońc, a także osobisty prom Lorda Vadera.
- Pekhratukh!- rzucił Mroczny Lord Sith i po chwili zza jednego ze spoczywających tutaj pojazdów wyłonił się Noghri, po czym pokornymi, pełnymi zrezygnowania ruchami, skierował się w stronę swego pana. Morck miał wrażenie, że lider Death Commando Prime idzie jak na egzekucję.
- Znaj moją łaskę, Pekhratukh.- powiedział Czarny Lord, kiedy Noghri doszedł do niego i pokłonił się.- Daję ci ostatnią szansę, żebyś mógł odpracować swoje winy. Spójrz.- wskazał na Pogromcę Słońc.- Ty i twoi komandosi macie chronić tę maszynę za wszelką cenę! Jeśli Nowa Republika albo inne zagrożenie będzie miało szansę się do tego dobrać, walczyć do ostatniej kropli krwi, aby do tego nie doszło! Rozumiesz?
- Jasno i wyraźnie.- zapewnił żarliwie Pekhratukh, któremu nagle wróciła chęć do życia. Morck mógł odnieść wrażenie, że w tej chwili Noghri kocha Vadera ponad wszystko w galaktyce.
- Nie zawiedź mnie.- ostrzegł oschle Czarny Lord.- Bo kara będzie straszna!
- Wiem, panie. Bądź pewien, że Noghri dadzą z siebie wszystko, by wypełnić twą wolę.
- To dobrze.- mruknął Vader, po czym odwrócił się do Morcka.- Odlatuję, admirale. Zrób wszystko, aby wygrać Bitwę o Corellię! Obiecaj mi, że nie wstanie już świt dla Nowej Republiki!
- Jak sobie życzysz, Lordzie.- powiedział Morck, w międzyczasie zastanawiając się nad nagłym aktem łaski Mrocznego Lorda Sith. Po co niby Pekhratukh miałby pilnować Pogromcy? To nie miało sensu. Przecież statek był niezniszczalny, co mogłoby mu zagrozić?
I nagle przypomniał sobie słowa Vadera: „albo inne zagrożenie”, podświadomie wiedząc, o co chodzi. Czarny Lord musiał wysondować jego umysł i odkryć ostatnią opinię admirała na temat jego osoby! A jeśli tak, to Pekhratukh ani jego, ani nikogo innego nie wpuści na pokład Pogromcy! Toż to paranoja!
Ale gdy sobie to wszystko w pełni uświadomił, Vader odlatywał już swoim promem.
Pół godziny później, już z Darthem Vaderem na pokładzie, gwiezdny superniszczyciel „Executor II” rozpoczął manewry, mające naprowadzić go na odpowiedni kurs przez nadprzestrzeń. Czarny Lord nie podał dokładnie, gdzie mają lecieć, ale określił na podstawie swojego przeczucia ogólny kierunek, którym powinni podążać. Tak więc „Executor II” wykonywał właśnie ostatnie procedury i przygotowywał się do skoku. Jego dowódca, generał Grant, nie wiedział, jak blisko niewidzialnej Centrali się znajdował, manewrował w oparciu o dane z fałszywego satelity meteorologicznego. Gdyby wiedział, że dane te zostały zmienione, gdyby przeczuwał, iż pozycja, z której „Executor II” miał skoczyć w nadprzestrzeń, była na kursie kolizyjnym orbity niewidzialnej stacji, gdyby mógł przypuszczać, że standardowa procedura, polegająca na pozbyciu się odpadów, wypuści chmurę szczątków prosto w Centralę, co w następstwie spowoduje przeciążenie pola deflektora i zwarcie na łączach mocy, które rozsadzi z kolei generator pola niewidzialności... Gdyby Grant wiedział to wszystko, na pewno postąpiłby w sposób odbiegający od rutyny.
Ale nie wiedział. I kiedy skakał w nadprzestrzeń, nie miał szans się dowiedzieć.
Centralą nagle zatrzęsło, a siedzący w Sali Spotkań admirał Morck odruchowo chwycił się blatu stołu. Jednak zanim zaczął w duchu kląć, na czym świat stoi, czerń za iluminatorami zniknęła, ukazując układ Corelli, jego odległe planety i flotę, zajmującą pozycje wyjściowe do mającej się rozegrać bitwy. Gdzieś, w zakątkach jego umysłu powstało zabawne wrażenie, że Lord Vader, odlatując ze stacji, zabrał cały spowijający ją mrok ze sobą.
Co nie zmieniało faktu, że był zirytowany i żądał wyjaśnień.
- Maszynownia!- warknął przez komlink.- Raport! Już!
- Coś przeciążyło łącza mocy w generatorze pól maskujących.- odezwał się jakiś technik zniekształconym przez eter głosem.- Podejrzewamy, że reaktor odciął główne obwody, a pozostałe były uszkodzone!
- Jak to się stało!?
- Nie wiem, sir. Ale prawdopodobnie centralny komputer posłał większą ilość energii gdzieś indziej.
- Panie admirale!- odezwał się ktoś na innym kanale.- Dostaliśmy się w strumień odpadów wyrzuconych z „Executora II” przed skokiem w nadprzestrzeń!- Morck przeraził się, gdyż przyszło mu do głowy, że to kolejna zagrywka Vadera, która w chwili bitwy z Nową Republiką miała odsłonić Centralę na ciosy, ale zaraz się otrząsnął. To nie w stylu Czarnego Lorda. Głos zaś mówił dalej:- Odkryliśmy, że dane w pamięci komputera na naszym satelicie zostały zmienione i wskazywały błędną trajektorię lotu Centrali.
Morck bardzo by chciał się dowiedzieć, kto im wyciął taki numer, stwierdził jednak, że na to przyjdzie jeszcze czas.
- Czy da radę naprawić generator do jutra?- spytał po przełączeniu na kanał z technikiem.
- Na pewno nie.- odparł zapytany.- Co najmniej trzy dni.
- Więc zostawcie to na razie.- zdecydował Morck, po czym przełączył się na drugi kanał.- Proszę wysłać do Floty polecenie oddelegowania tutaj „Gargoyle’a” i części okrętów, jako ochronę. I sprowadzić trzy stacje Golan, bez względu na to, jak dużego nakładu środków będzie to wymagać! Wróg nie może się przedrzeć do Centrali! Rozumiemy się!?
Z reguły zatłoczony i pełen gorączkowych przygotowań, gwaru zdawanych raportów i pomruku komputerów, sztab Nowej Republiki na Coruscant był teraz opustoszały. Poza kilkoma oficerami dyżurnymi, czuwającymi przy nielicznych, włączonych monitorach, w całym pomieszczeniu głównym panował półmrok. Wyłączone światła i holoprojektory sprawiały, że cały sztab wydawał się miejscem spokojnym i sennym, jednak myliłby się ten, kto by uległ takiemu wrażeniu. Lada moment miała się rozpocząć Bitwa o Corellię i napięcie z tym związane udzielało się wszystkim, spędzając sen z powiek oficerom dyżurnym i zmuszając ich do permanentnej czujności. Nawet ci, których teraz w sztabie nie było, znaleźli sobie ustronne miejsca, z których mogli obserwować kulminację galaktycznych zmagań. Senatorowie, Jedi, żołnierze... nawet zwykli obywatele nie mogli tej nocy zasnąć, czekając na rozwój wypadków. Zresztą nie tylko Coruscant trwało w napięciu; od Bakury po Shandon VI, Berchest, Bothawui, Onderon, Balmorrę, aż po Bastion, Hapes czy nawet Nar Shaddaa... wszyscy czekali na eskalację konfliktu, który mógł na zawsze zmienić oblicze galaktyki.
Admirał Bel Iblis siedział w swoim gabinecie, w milczeniu i półmroku popijając gorącą czekoladę. Teraz, kiedy jego rola dobiegła końca i nic więcej nie mógł zrobić, oddawał się różnym, nieraz bardzo luźnym refleksjom na temat sytuacji w galaktyce i swojego w niej udziału. I nie były to zbyt wesołe myśli; zaczęło się od inwigilacji jego osoby na polecenie prezydenta Fey’lyi, potem operacja na Roon, za którą osadzono go w areszcie, przewrót, Bitwa o Exaphi, którą pomógł zaplanować, interwencja Ackbara pod nieobecność prezydenta i przekazanie jemu, Bel Iblisowi, dowodzenia nad Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki. Potem doniesienia, że Fey’lya może już nie żyć, następnie zniszczenie Chandrilli i śmierć Mon Mothmy, która spędzała tam swoją emeryturę...
No właśnie, Mon Mothma. Garm Bel Iblis nigdy nie darzył jej szczególną sympatią, ale od jakiegoś czasu traktował ją z szacunkiem, na jaki niewątpliwie zasługiwała; i jej śmierć, jakże podobna do odejścia Baila Organy, była rzeczą dość niewesołą. Gdyby nie stan wojny, cała Nowa Republika pogrążyłaby się w żałobie; na razie stanęło na tym, że pierwszą sesję obrad Senatu po zniszczeniu układu Chandrilli rozpoczęto minutą ciszy na cześć ofiar. Bel Iblis jednak nie wątpił, że jak ten konflikt dobiegnie końca, ogłoszone zostaną jakieś konkretniejsze poczynania, mające na celu uczczenie pamięci Mon Mothmy i mieszkańców jej rodzinnej planety.
I Nowej Plympty, i Ord Pardon, i Morishimu...
- Panie admirale?- rozległo się ciche pytanie od strony drzwi.- Nie udał się pan na spoczynek?
Bel Iblis uniósł głowę i spojrzał w kierunku drzwi.
- Proszę wejść, generale Goolcz.- oznajmił.- Nie, na razie czekam na wieści z frontu. Chciałbym być pierwszym, który pozna wynik bitwy.
- Jak wielu.- mruknął Devlik, rozglądając się po gabinecie.- Korzystając z tego, że senatorowie akurat pana nie pilnują, mogę zadać osobiste pytanie?
- Proszę się nie krępować.- odparł Bel Iblis, obracając się na fotelu w stronę przyciemnionego, transpastalowego okna.
- No więc... nie chciałby pan być teraz na miejscu generała Calrissiana albo Antillesa? Nie irytuje pana, że musi tutaj siedzieć, podczas gdy w układzie Corelli lada chwila rozpocznie się bitwa?
- Generale... mogę być z panem szczery?
- Oczywiście.
- No więc wkurwia mnie to i to jak cholera!- rzucił admirał.- Tam, nad Corellią, lada dzień zaczną ginąć ludzie. Nasi ludzie. Czuję się okropnie, posyłając ich na śmierć i mając świadomość, że nie mogę w żaden sposób podzielić ich losu. Cały czas zadaję sobie pytanie, co by było, gdybym mógł tam być razem z naszymi żołnierzami. W najlepszym wypadku może mógłbym podjąć jakieś kroki, by ocalić życie chociaż kilku z nich. W najgorszym zginąłbym razem z nimi. Ale ja też jestem żołnierzem i moje miejsce jest na froncie!- odwrócił się i spojrzał na Goolcza.- A tak siedzę tu i próchnieję, bo Senat boi się, że zrobię jakąś rewoltę albo Moc wie co! Odrobinę frustrujące, nie sądzi pan?
- Myślę, że dość jasno przedstawił pan swój punkt widzenia.- odparł Devlik, po czym pozwolił sobie usiąść przy biurku po przeciwnej stronie fotela admirała.- W takim razie nie rozumiem, czemu pan się w ogóle zgodził przyjąć funkcję Głównodowodzącego?
- Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, admirał Ackbar mnie o to prosił. On, podobnie, jak moi żołnierze, liczy na mnie, a ja nie mam zamiaru zawieść jego zaufania. A po drugie... cóż, jeśli nie ja, to nikt inny by tego nie zrobił. Muszę więc trwać na swojej pozycji, nieważne, jak niewygodna by ona nie była, i mieć nadzieję, że to wystarczy.
- Nasi chłopcy wkrótce dotrą do układu Corelli.
- Tak. I wtedy dopiero okaże się, czy to, co zrobiłem – a zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy – wystarczy, by powstrzymać Vadera.
Niecały rok świetlny od systemu Corelli, Flota Nowej Republiki dzieliła się na trzy grupy, które miały wlecieć do systemu z trzech różnych stron w mniej więcej tym samym czasie. Wśród pilotów i załóg okrętów czuć było determinację i pewne przyzwolenie na przemoc; wszyscy byli zmęczeni kolejną bitwą w tej przedłużającej się wojnie, ale wszyscy też chcieli ją szybko zakończyć. Nikt nie żartował, nikt się nie uśmiechał, ale też nikt nie tracił nadziei. Czuć jednak było nad wszystkimi pewien cień.
Wszyscy wiedzieli, że w układzie Corelli może czekać na nich śmierć.
Pogromca Słońc, repulsory planetarne, Sovereign i trzy superniszczyciele... ta mieszanka była groźniejsza, niż jakakolwiek Gwiazda Śmierci. I wszyscy o tym wiedzieli. W zakamarkach okrętów Nowej Republiki krył się lęk, ale i przeświadczenie, że jeśli nie powstrzymają Executor’s Lair, to nikt inny tego nie zrobi.
Ich determinacja miała jednak jeszcze inną przyczynę.
- O co chodzi, mistrzu?- spytał się Vuffi Raa, kiedy wraz z Lando przyglądali się manewrom floty, stojąc na mostku „Lusankyi”.- Wszyscy ludzie siedzą, jak na szpilkach. To normalne przed taką bitwą?
- I tak, i nie.- odparł Calrissian.- Zwykle żołnierze stres przed walką odreagowują śmiechem, tańcem lub żartami. Teraz jednak każdy z nich poniósł zbyt wielką stratę, aby być wesołym.- spojrzał na droida.- Vader zniszczył układ Chandrilli, a wielu członków załóg miało tam przyjaciół lub nawet rodzinę. Rozumiesz, o czym mówię?
- Tak.- fotoreceptor Vuffiego Raa pociemniał.- Doskonale wiem, co czują.
- Jest jeszcze jeden wymiar całej sprawy. Corellia jest ostatnią istniejącą planetą, której przedstawiciele podpisali kiedyś Traktat Corelliański. Ta bitwa będzie miała tak naprawdę wymiar symboliczny, zwłaszcza, że to tutaj zwrócone są oczy całej galaktyki. Dlatego musimy dać z siebie wszystko.
- Traktat Corelliański, mistrzu?- spytał zaciekawiony Vuffi Raa.- O co chodzi?
- No tak, możesz nie wiedzieć. Ale to dość złożona sprawa, a Wedge będzie jeszcze o tym mówił.- dodał ponuro Calrissian.- Chciał coś powiedzieć na ogólnym kanale przed przystąpieniem do boju.
- Czyli za chwilę.
- Zgadza się.
I rzeczywiście, po paru minutach dało się usłyszeć trzask w głośnikach na mostku, po czym cała załoga, podobnie, jak wszyscy na pozostałych okrętach, usłyszeli słowa generała Antillesa:
- Żołnierze Nowej Republiki!- zaczął Wedge.- Poddani Konsorcjum Hapańskiego! Wy wszyscy, którym los galaktyki nie jest obojętny! Za chwilę ruszymy do walki z wrogiem, którego od dawna uznawaliśmy za martwego, z potęgą, z jaką od bez mała piętnastu lat nie mieliśmy do czynienia. Darth Vader, symbol wszystkiego, z czym Rebelia, a później Nowa Republika, starała się walczyć, znów żyje! I znów morduje! Skazał na zagładę zarówno pojedyncze istoty, jak i całe planety! Ktoś musi stawić mu opór! Padło na nas.
Zdaję sobie sprawę, że wielu z nas może z tej wojny nie wrócić. Stajemy przed przeciwnikiem potężniejszym, niż cokolwiek, z czym większość z was się kiedykolwiek spotkała. Rozumiem wasz strach. Rozumiem, gdyż stawałem już do walki w takich bitwach. Yavin IV, Endor, Brentaal IV, Coruscant, Bilbringi, Mon Calamari, Byss, N’zoth... i wierzcie mi lub nie, ale za każdym razem czułem to samo. Tego strachu się nie da pokonać! Zawsze będzie nam towarzyszył. Ale można go kontrolować. Mi pomagało przeświadczenie, że walczę o coś większego, że nawet jeśli zginę, to, za co oddałem życie i w co wierzę, przetrwa! I że ta walka ma sens!
Dawno temu troje przedstawicieli swoich ojczystych planet podpisało Traktat Corelliański. Traktat, który wzywał wszystkie rozumne nacje do walki o sprawiedliwość! Do walki o wolność! To był początek Rebelii, początek końca Imperium! Planety, które podpisały Traktat, zapłaciły najwyższą cenę. Dwadzieścia pięć lat temu Darth Vader zniszczył Alderaan, niedawno, jak wszyscy dobrze wiecie, zrobił to samo z Chandrillą. Pozostała tylko Corellia! Corellia, ostatni symbol walki o wolność z tamtych czasów! Świadectwo sprzeciwu wobec tyranii i terroru! Symbol, który teraz dostał się w ręce Vadera! Symbol, o który trzeba walczyć, bo przypomina nam, kim byliśmy i kim jesteśmy teraz! Nie wiem, jak wy, ale ja w to wierzę! I wierzyć będę do końca, że walka, jaką dzisiaj stoczymy, wystawi najlepsze świadectwo naszej odwadze i niezgodzie na terror!
Jeśli to prawda, i jeśli o wolność warto toczyć boje, Corellia nie widziała większej bitwy, niż ta!
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)