Rozdział 26
Świetlny tunel nadprzestrzenny urwał się gwałtownie, wypluwając na obrzeżach systemu Corelli imponującą flotę potężnych okrętów wojennych pod banderą Nowej Republiki. Superniszczyciel „Lusankya”, otoczony przez dwadzieścia osiem wielkich statków i bez mała trzydzieści cztery mniejsze, oraz gęstą chmarę myśliwców wszelkich maści, od X-Wingów poprzez A-9 Vigiliance i B-Wingi na nowoczesnych F-Wingach kończąc, błyskawicznie rozciągnęły linię, posuwając się szybko w stronę środka systemu. A dokładniej przestrzeni, którą w danej chwili można było uznać za środek systemu; wszystkie pięć planet układu stworzyło bowiem taką konstelację, że ułożyły się w okrąg, zamykając główne siły w dość bezpiecznej z taktycznego punktu widzenia, naturalnej osłonie. Przez najbliższy czas takie ustawienie miało się utrzymywać, gwarantując względnie trwałą ochronę z kilku stron. Właściwie to tylko pięcioma trasami można było się dostać wewnątrz systemu, a jedynie trzy z nich nadawały się dla większych flotylli.
Ze względu na repulsory planetarne.
Wiele konfiguracji zasięgu tych antycznych konstrukcji uzupełniało się w taki sposób, że w dowolnym momencie co najmniej dwa wektory wejścia do układu Corelli były niepewne, zagrożone wystrzałem z repulsora. W obecnym momencie seloniański egzemplarz wycelowany był w przestrzeń między nią a Talusem, natomiast drallski i corelliański zwrócone były ku sobie, odcinając praktycznie przestrzeń między oboma planetami. Pozostało więc podejście spomiędzy Talusa i Tralusa, Tralusa i Corelli oraz Dralla i Selonii.
Tym pierwszym podchodziła flota „Guardiana”, pod dowództwem Wedge’a Antillesa, drugim eskadra Battle Dragonów księcia Isoldera, ostatnim zaś „Lusankya” i towarzyszące jej okręty, dowodzone przez Lando Calrissiana.
Którym z kolei towarzyszyły gigantyczne, mechaniczne konstrukcje, obdarzone świadomością i pałające chęcią zemsty: Vuffi Raa i Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy.
- Pozostałe flotylle pojawią się lada moment.- rzucił Lando przez komlink na ogólnym kanale operacyjnym.- Rozciągnąć linię i meldować o operacjach wroga! I pamiętajcie o zasięgu repulsorów! Planety są w ciągłym ruchu.
- Przyjąłem, generale.- odezwał się dowódca Skrzydła Kos, składajacego się z młodych pilotów, latających na nowoczesnych myśliwcach typu F.- Wszystkie eskadry: płaty w pozycji bojowej!
- Linia niszczycieli rozciągnięta, generale!- zameldował jeden z kapitanów niszczycieli klasy Imperial.
- Nosauriańskie Skrzydło w gotowości!- zawtórował mu Zielony Dowódca.
Zaraz po nich posypało się jeszcze kilkanaście raportów, ale Lando słuchał ich już tylko jednym uchem, większość uwagi poświęcając ekranowi taktycznemu.
Ogromne skupisko floty Executor’s Lair, osadzone pośrodku systemu, formowało właśnie ostatnie szyki. Oznaczało to, że musieli się spodziewać ataku i zawczasu się odpowiednio przygotować; obecne manewry polegały w zasadzie tylko na przesunięciu pewnych skrzydeł i okrętów z grup nastawionych na atak z innej strony. Co było znamienne, poza operującym tam superniszczycielem, trzon tej floty stanowiło osiemdziesiąt krążowników klasy Carrack firmy Loronar, niewielkich, ale groźnych okrętów bojowych, które w takiej sile mogły być naprawdę niebezpieczne. Nieco dalej, w okolicach orbity Corelli, znajdowało się inne, nie tak liczne, ale zdecydowanie groźne zgrupowanie floty Vadera. Sensory naliczyły ponad trzydzieści niszczycieli wszelkiej maści i dwadzieścia mniejszych okrętów, oraz pięć stacji obronnych typu Golan II i III, orbitujących wokół stacji kosmicznych i stoczni Corellian Engineering Corporation. Lando wiedział, że nigdy nie było ich tam tyle, ale zdawał sobie również sprawę, że przetransportowanie gdziekolwiek takiej stacji było niesłychanie czasochłonne i kosztowne.
Nad Corellią musiało być więc coś, co trzeba było chronić.
Calrissian wiedział, że tylko jedno jest warte takiej obrony, ale dla pewności polecił dokładniejsze wysondowanie tamtego rejonu przestworzy. Odczyty potwierdziły jego obawy.
Centrala Executor’s Lair wciąż istniała.
- Panie generale!- rzucił głośno wachtowy.- Grupa „Guardiana” właśnie dotarła!
- Doskonale.- mruknął Lando. Zanosiło się na większą bitwę, niż z początku przypuszczał.
Jeden z myśliwców typu T, postrzelony w stabilizator, zakręcił się wokół własnej osi, by po chwili zniknąć w spektakularnej eksplozji. Laserowe i turbolaserowe błyskawice śmigały poprzez próżnię, tworząc wielokolorową mozaikę śmiercionośnej energii, która, niczym sieć, usiłowała złapać setki kluczących wokół jej nici myśliwców. Zarówno X-Wingi, A-Wingi, B-Wingi i inne republikańskie maszyny, jak i TIE Defendery oraz TIE Interceptory Executor’s Lair, wybuchały co jakiś czas wskutek zderzenia lub zestrzelenia. Przestrzeń aż się od tego wszystkiego roiła i czasem ciężko było rozpoznać, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.
Wedge Antilles patrzył przez iluminator na toczącą się przed dziobem „Guardiana”, zaciętą batalię. Superniszczyciel co jakiś czas wypluwał potężną kanonadę w podlatujące myśliwce czy szybsze krążowniki wroga, najczęściej klasy Carrack, które miały pecha być forpocztą obrońców kompleksu stoczniowego Executor’s Lair.
Ponieważ Antilles i jego grupa wyskoczyli z nadprzestrzeni dokładnie przy jej pierwszych konstrukcjach, wokół których teraz toczyła się walka.
W tym momencie mieli do czynienia jedynie z myśliwcami i lżejszymi okrętami, ale głębiej kompleks posiadał ciaśniejszą osłonę w postaci podwójnych działek laserowych przy każdym doku, kilku niszczycieli klasy Imperial i dziesięciu stacji Golan II i III, czekających tylko, aż coś wleci w zasięg ich potężnego uzbrojenia. Co więcej, zaraz za tą linią czaił się ogromny, budzący przerażenie superniszczyciel klasy Sovereign, niesławna „Arka”, w pełnej gotowości bojowej. W tym momencie tylko czekała, by któryś z okrętów Antillesa przebił się przez kordon stacji Golan, aby potraktować go zamontowanym na dziobie superlaserem niewielkiej mocy. Wystarczającym jednak, aby zmieść na popiół nawet „Guardiana” czy „Lusankyę”. Póki „Arka” czaiła się za linią Golanów, okręty Nowej Republiki były względnie bezpieczne.
Ale z drugiej strony, tak nie da się wygrać bitwy.
- Generale, wrogie myśliwce zaczynają się wycofywać.- zawołał jeden z oficerów.- Eskadra Łotrów, Skrzydło Magmy i Eskadra Wiatru podjęły się pościgu, proszą jednak o wsparcie ich ciężkim ogniem!
- No tak.- mruknął Wedge. Przeciwnik poniósł straty w lekkich okrętach, ale zyskiwał przewagę w walce myśliwskiej. Fakt, iż się wycofuje, spowodowany był zapewne czystą kalkulacją; bez cięższych maszyn myśliwce niewiele zdziałają, zwłaszcza mając przeciwko sobie krążowniki MC-80, MC-90 i Dauntless, niszczyciele i Liberatory. Ten manewr miał zapewne wciągnąć okręty Wedge’a w zasięg dział Golanów i superlasera „Arki”.
- Przerwać pościg.- rozkazał Antilles, spoglądając na ekran taktyczny, a dokładniej tych kilka mniejszych statków, utrzymujących się na tyłach formacji.- Mam inny plan...
Klucz TIE Defenderów przemknął przez rojącą się od strzałów przestrzeń, plując ogniem w nadciągającą eskadrę E-Wingów. Czarne tło dla gwiazd pod wpływem laserowego ognia zdawało się co sekundę zmieniać kolor na czerwony lub zielony, a co kilka chwil rozjaśniała je kolejna eksplozja myśliwca czy kolejny wybuch na burcie jednego z biorących udział w bitwie okrętów liniowych. Chociaż myśliwce walczyły nieco z boku, bliżej Dralla, to jednak wymiana ognia była odczuwalna na całej szerokości frontu. Gdzieś zabłąkana turbolaserowa błyskawica trafiła jeden z TIE Interceptorów. Gdzie indziej uciekający Y-Wing zderzył się z wykonującym zaskakujący manewr Scimitarem. W innym miejscu dwa X-Wingi wzięły jakiegoś TIE Defendera w krzyżowy ogień. Ogółem: chaos.
Od strony flotylli chroniącej Centralę na orbicie Corelli zaczęły nadlatywać kolejne myśliwce. Pułk TIE Defenderów wystrzelił w przestrzeń, plując ze wszystkich dział w stronę walczących. Wyraźnie chcieli otoczyć łukiem przeciwnika by zamknąć go w studni grawitacyjnej Dralla, a może nawet w zasięgu repulsora planetarnego.
Wtedy jednak pojawiło się coś dla pilotów Executor’s Lair nieprzewidzianego; nadciągnęło skrzydło nieznanych im myśliwców, wyglądających jak dwie złączone ze sobą litery F.
I te myśliwce bez strachu rozpoczęły ostrzał pułku wroga.
Zaskakująca szybkość, zwrotność i siła ognia nowych maszyn Nowej Republiki była zaskakująca; po raz pierwszy TIE Defendery miały stoczyć pojedynek z równorzędnymi przeciwnikami. Pułk złamał szyk i ruszył, by związać walką poszczególne myśliwce wroga, jednak i tutaj się przeliczyli; F-Wingów było zbyt wiele. Po zaciekłej wymianie ognia przewaga wynosiła już trzy do jednego i zdawała się zwiększać. W pierwszej chwili część Defenderów chciała uderzyć w stronę chaotycznego pola bitwy, na którym ścierały się gęsto inne myśliwce; w tym momencie nie mieli już na to szans. Apelowali nawet o posiłki z tamtego kierunku.
Ale potencjalni wybawiciele mieli własne kłopoty.
W końcu dowódca pułku wydał poprzez eter rozkaz do odwrotu i skryciu się przy okrętach liniowych, które leciały a pomoc w stronę miejsca wymiany ognia między grupą „Lusankyi” a krążownikami typu Strike. Ponieważ tam też było gorąco.
Do walki włączyli się bowiem mechaniczni obcy, gigantyczne machiny, które, jeśli czegoś nie staranowały, to zabiły go jego własnymi strzałami. Oba giganty miały bowiem standardowe uzbrojenie swojej rasy; działa sprzężone z sensorami natężenia ognia, które potrafiły po emisji z dział przeciwnika błyskawicznie wyliczyć siłę i kierunek strzału, a następnie wysłać w tamtą stronę promień o odwrotnej polaryzacji. W rezultacie strzał zostawał odbity pod sporym kątem, a bardzo często obrócony o sto osiemdziesiąt stopni.
Załoga jednego z wrogich niszczycieli klasy Imperial boleśnie się o tym przekonała, kiedy ich kanonada z całym impetem wróciła praktycznie do ich luf, pozostawiając Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego w nienaruszonym stanie. A ponieważ miał on jeszcze, jako jeden z nielicznych, konwencjonalne uzbrojenie, bardzo szybko przeciążył tarcze przeciwnika.
Jego koniec był kwestią sekund.
Admirał Rogriss obserwował bitwę z mostka „Arki”, zagryzając nerwowo wargi. Bez wątpienia była to największa batalia, w jakiej kiedykolwiek uczestniczył, a na pewno taka, w której musiał wykorzystać całą swoją wiedzę i doświadczenie. Póki co jeszcze nie wydał rozkazu do ataku superniszczyciela Sovereign, ale to głównie dlatego, iż liczył na efekt psychologiczny, jaki wywoła szpaler stacji Golan i niszczycieli klasy Imperial. Przez pewien czas działało; okręty Nowej Republiki zdawały się wstrzymywać ofensywę, a nawet kazały się cofnąć swoim myśliwcom. Rogriss zdawał sobie sprawę, że może to tylko cisza przed burzą, ale żywił też nadzieję, iż „Guardian” i jego grupa wycofają się z dalszej bitwy.
Wtedy na czoło formacji przeciwnika wysunęło się piętnaście niewielkich jednostek, eskortowanych przez grupkę myśliwców. Ta gromada idealnie zsynchronizowanym manewrem ustawiła się prostopadle do linii Golanów i równie gładko i płynnie ruszyła w ich stronę. Absurd, pomyślał admirał, przecież to samobójstwo, to nie ma sensu...
Myśliwce, głównie typu X i B, rozpoczęły ostrzał stacji Golan z wyrzutni torped protonowych, po czym zawróciły i zajęły miejsca za drugą falą, tym razem maszyn typu E, które uderzyły swoimi torpedami dokładnie w te same punkty, które przed sekundą oberwały od poprzedników. W rezultacie tarcze kilku stacji Golan zaczęły migotać i straciły na mocy. Co prawda nie były to trwałe uszkodzenia ani też specjalnie groźne; Republikanie mieli szczęście, jeśli energia którejkolwiek z tarcz spadła poniżej osiemdziesięciu procent. Większość mocy torped pochłonęła jednak tarcza cząsteczkowa, służąca do ochrony przed ciałami stałymi, a to oznaczało, że...
- Pełen ogień w te statki!- wrzasnął nagle Rogriss.- Wszystkie stacje Golan mają skoncentrować ogień na...
Nie skończył, bowiem piętnaście niewielkich okrętów wielkości korwet z pełnym impetem wbiło się w stacje obronne, znajdujące się w środku linii. Statki te, które okazały się być w praktyce wypełnionymi po brzegi materiałem wybuchowym, zautomatyzowanymi taranami, eksplodowały, czyniąc im pewne szkody i znosząc tarcze, by kolejna fala mogła dokończyć dzieła zniszczenia. W ciągu kilkunastu sekund z dziesięciu stacji Golan w pełni funkcjonalne pozostały raptem dwie, trzy miały ogromne uszkodzenia, a pięć było zniszczonych. Co więcej, tak silny łańcuch eksplozji na pierwszej linii zmusiło kapitanów czekających w pobliżu niszczycieli do manewrów, które miały pozwolić na zminimalizowanie zniszczeń zadanych przez wylatujące z wybuchających konstrukcji płonące kawałki metalu, durastali, czy po prostu całych fragmentów stacji. Kilka okrętów zostało w ten sposób lekko uszkodzonych.
A w szyku zionęła dziura, przez którą każdy mógł przedostać się w przestworza zajmowane przez stocznie.
Co też Republikanie łapczywie wykorzystali.
Rogriss załamał ręce i opadł na fotel. Czuł, jak przygniata go ciężar klęski. Straty przeciwnika były niewielkie, w porównaniu z jego, a wróg właśnie wdzierał się tam, gdzie nie powinien, i albo wiązał ogniem niewielkie siły, jakie tam pozostały, albo zajmował się dewastacją stoczni. Obrona doków mogła spowolnić Nową Republikę, ale nie była w stanie powstrzymać natarcia. Klęska była blisko i admirał o tym wiedział. Nie ważne jak bardzo się starał, Terek Rogriss nie był swoim ojcem, legendarnym Terenem Rogrissem. Teraz widział to z całą jaskrawością. Wstąpił do Marynarki Imperium, gdyż chciał dorównać sławie swojego rodzica, a także pokazać, że ma równie wielki talent, co on. Dlatego nie bał się dowodzić w najniebezpieczniejszych misjach, dlatego często brawurą i niekonwencjonalnym podejściem dorobił się stopnia generała, a później admirała.
I dlatego przyłączył się do Executor’s Lair, kiedy Darth Vader i Rov Firehead złożyli mu taką propozycję. A raczej zmusili do tego.
I teraz, kiedy miał niewątpliwie największą szansę, by przekonać wszystkich o swojej wartości, zawiódł.
- Panie admirale?- zapytał nieśmiało oficer wachtowy.- Jakieś rozkazy...?
Rogriss uniósł głowę i spojrzał na oficera, a potem na ekran taktyczny. Jego siły wyraźnie przegrywały, ale zadawały też straty przeciwnikowi. Musiał wziąć się w garść, jeśli miał wykorzystać te nieliczne atuty, jakie mu pozostały. Inaczej czeka go klęska. A on, admirał Terek Rogriss, syn Terena Rogrissa, nie mógł na to pozwolić. Po prostu nie mógł. Do diabła, Terek!, skarcił siebie w duchu, przecież jesteś admirałem! Przecież masz jeszcze „Arkę”!
- Tak.- powiedział, prostując się.- Przygotować superlaser.
Chwilę później z dziobu superniszczyciela klasy Sovereign wystrzelił potężny, zielony promień, rozpylając na atomy niszczyciel klasy Nebula, znajdujący się akurat naprzeciwko.
Chwilę później „Arka” ruszyła do boju.
Pilot TIE Defendera skończył wykonywać beczkę, plując ze wszystkich działek w stronę uciekającego przed nim K-Winga. Bombowiec Nowej Republiki, ze wszystkich stron smagany laserowymi błyskawicami, w końcu nie wytrzymał i rozpadł się na kawałki, poczym eksplodował w kuli żaru i płomieni. Pilot Executor’s Lair uśmiechnął się pod hełmem; kolejne strącenie. Walczył na obrzeżach sfery najzacieklejszych pojedynków i przestworza wokół robiły się coraz bardziej wyludnione, pozostało jeszcze kilkanaście innych myśliwców z jego skrzydła oraz nieliczne maszyny Republikan, które właśnie uciekały, gdzie pieprz rośnie. Pilot uśmiechnął się szerzej i już miał przystępować do pościgu, kiedy zauważył na radarze ogromną, czerwoną plamę, przysłaniającą powoli obraz. Obrócił się, żeby zobaczyć, co to...
I w następnej sekundzie został zmiażdżony przez ogromnego, obłego droida, znanego ludziom jako Vuffi Raa.
„Lusankya” oddała kolejną, niszczycielską salwę w nadciągający z bakburty krążownik klasy Strike, przebijając jego tarcze i zadając spore uszkodzenia. Lando stał na mostku, co jakiś czas rzucając oficerowi łącznościowemu kilka dyrektyw związanych z kolejnymi posunięciami. Póki co jego grupa nieźle sobie radziła, chociaż straty były po obu stronach znaczne. Vuffi Raa i Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy także robili swoje; bez nich byłoby o wiele trudniej. Ta sytuacja mogła się jednak wkrótce zmienić; grupa „Guardiana” toczyła w tym momencie zacięty bój z „Arką” i obroną stoczni, i chociaż mieli przewagę liczebną, wróg zdawał się wygrywać to starcie. A co gorsza, okrętów liniowych i myśliwców Executor’s Lair było zbyt wiele, aby ktokolwiek dał radę przedrzeć się do, bardzo szczelnie chronionej Centrali. Którą notabene też chroniły imponujące siły.
Poza tym właśnie nadciągała kolejna fala myśliwców i okrętów wojennych. Razem z trzonem floty przeciwnika, który stanowiło kilkadziesiąt wciąż sprawnie funkcjonujących i niebezpiecznych krążowników klasy Strike, mogły one zamknąć grupę Calrissiana w kleszczach, które dopełniała studnia grawitacyjna Dralla. Siły Nowej Republiki, mimo bohaterskich wyczynów i niemal niepowstrzymanych szarży „Lusankyi”, mimo wszystko były spychane w jej kierunku. Flotylla Executor’s Lair najwyraźniej postanowiła skoncentrować ogień na mniejszych, chociaż wciąż groźnych jednostkach, pozostawiając na razie republikański superniszczyciel w spokoju. Co prawda latał on teraz praktycznie nietknięty i czynił spustoszenia w szeregach wroga, ale ostatecznie był tylko pojedynczym okrętem, z niewielką obstawą; krążowników klasy Strike było jeszcze bez mała pięćdziesiąt.
W dodatku nadciągał już „Intimidator”, wrogi odpowiednik „Lusankyi”.
Gdzieś nieopodal skoncentrowany ostrzał czterech krążowników wroga przebił w końcu tarcze jednego z krążowników MC-90 Nowej Republiki, by wkrótce rozświetlić go ogniem potężnej eksplozji.
Gdzieś indziej pułk TIE Defenderów i TIE Interceptorów rozgromił grupę B-Wingów i E-Wingów.
Kilkaset metrów dalej niewielka Corelliańska Korweta Legionu Flamestrike dobiła dogorywającą fregatę Lancer, ale sama zaraz została zniszczona przez nalot bombowców Scimitar.
Sytuacja pogarszała się z każdą minutą, a generał Lando Calrissian nie miał zbyt wielu pomysłów na to, by ją poprawić.
- Ster osiemdziesiąt stopni na bakburtę!- polecił.- Wziąć na cel tamtego niszczyciela klasy Imperial! „Almighty” i „Sivrak” – pilnujcie flanki! Purpurowa Eskadra – odciągnijcie osłonę myśliwską tamtego Strike’a! Ocalali z Kuiumin – zdejmijcie te Defendery z ogona Nosauriańskiego Skrzydła!
- Tak jest, sir!- odezwał się Dowódca Ocalałych, Jacob Nive.
- Robi się!- zawtórował mu Ace Azzamen, Dowóca Purpurowych. Reszta niemal natychmiast poszła w ich ślady.
Sytuacja jednak cały czas stawała się coraz gorsza. Okręty Nowej Republiki orbitowały już niebezpiecznie blisko zasięgu repulsora planetarnego Dralla. „Intimidator” wraz z obstawą były coraz bliżej... Lando zaczął już oswajać się z myślą o strategicznym odwrocie.
- Generale Calrissian, jak sytuacja?- rozległ się w głośnikach nowy głos. Śniadolicy dowódca nie musiał spoglądać na ekrany sonarów ani pytać o potwierdzenie, by wiedzieć, do kogo on należy. Na jego ponurej, skupionej twarzy pojawił się cień nadziei.
- Nie mogliśmy się pana doczekać, książę.- powiedział przez komlink.- Gdzie pan jest?
- Flota Battle Dragonów na wektorze czterdzieści trzy koma osiemdziesiąt dwa, na linii między Corellią a Tralusem.- odparł książę Isolder.- Hapańska armia czeka zwarta i gotowa!
- Znakomicie.- Calrissian podszedł do ekranu taktycznego; rzeczywiście, grupa osiemdziesięciu trzech hapańskich krążowników pojawiła się po drugiej stronie systemu.
Całkiem blisko położenia Centrali.
- Proszę mnie posłuchać.- rzekł gorączkowo Lando.- Sześćdziesiąt trzy stopnie od wektora wyjścia ma pan zgrupowanie floty Executor’s Lair na orbicie Corelli. To ochrona Centrali. Jeśli uda się panu przypuścić szturm i odciąć temu potworowi głowę, zdobędziemy przewagę. Rozumie pan?
- Oczywiście.- odparł rzeczowo Isolder.- Myśliwce Mit’yl i krążowniki już rozciągają linię. W najgorszym wypadku uda nam się odciążyć pańską stronę pola bitwy, generale.
- Dziękuję, książę. Pomyślnych łowów.
- Nawzajem.
Lando wyłączył komlink i spojrzał na ekran taktyczny. Rzeczywiście, kilka chwil po rozciągnięciu linii Battle Dragonów i ruszeniu w stronę Centrali Executor’s Lair, część wrogich jednostek zawróciła, by bronić swej twierdzy. Lando kiwnął lekko głową z aprobatą; przynajmniej jego grupa uderzeniowa została odciążona. Mają jeszcze szansę.
Natychmiast wrócił więc do kierowania bitwą.
„Arka” parła nieprzerwanie w stronę okrętów Nowej Republiki, ostrzeliwując wszystko, co się da. Piętnastokilometrowy kolos posyłał co rusz setki zabójczych salw w kierunku przeciwnika, niektóre, mniejsze statki, zmiatając na proch. Również jej pokładowe TIE Defendery stanowiły iście potężną siłę bojową, której ciężko było się przeciwstawić. Nowa Republika poczyniła już wiele szkód okrętom Executor’s Lair, ale superniszczyciel klasy Sovereign był zbyt potężną jednostką, nawet w starciu z kilkoma krążownikami typu MC-90 i Dauntless.
A jej najgroźniejsza broń, zamontowany na dziobie superlaser, siał popłoch i zniszczenie, spopielając kolejny statek Republikan.
- Jest zbyt silny!- zawołał jeden z kapitanów przez komunikator, kiedy jego niszczyciel klasy Nebula i towarzyszące mu krążowniki typu Liberator zakończyły manewr ostrzeliwujący.- Zmiecie nas wszystkich jak pokviathańskie muchy!
- Unikajcie zasięgu tego superlasera!- rozkazał Wedge, dowodzący z mostka „Guardiana”.- Nie jest zbyt szeroki, więc zmuście go do manewrów! I postarajcie się ich okrążyć!
- Panie generale, walka myśliwska przenosi się poza orbitę Bliźniaczych Planet!- zawołał oficer wachtowy.- Dowódca Łotrów prosi o kontakt!
- Daj go na głośniki.- polecił Antilles.
- Generale, atakujcie „Arkę” z flanek!- rzucił zniekształcony przez eter głos Tycha.- Nie będzie ryzykować wystrzału w żadną z planet, kiedy jest tak blisko!
- Na burtach „Arka” ma najsilniejsze turbolasery i wyrzutnie torped.- zauważył oficer wachtowy.- Wystawimy się na czysty ostrzał, jeżeli ją okrążymy!
- Inaczej będzie nas mieć jak na dłoni!- odparł Tycho napiętym głosem; najwyraźniej toczył w międzyczasie jakiś pojedynek myśliwski.
- Komandor Celchu ma rację.- uciął Wedge.- Do dzieła! Okrążyć „Arkę”!- zwrócił się do sternika.- Wysuń się na przód formacji. „Guardian” musi przyjąć cały impet ostrzału. Podejście wektorem czterdzieści trzy na sześćdziesiąt! Wykonać!
- Tak jest, sir!
„Guardian” ruszył, plując z dział turbolaserowych we wszystko, co nie było myśliwcem bądź okrętem Nowej Republiki, i torując sobie drogę ku większemu i potężniejszemu przeciwnikowi.
Rogriss patrzył z rosnącym niepokojem, jak superniszczyciel Nowej Republiki przełamał szyk i ruszył w jego kierunku. Podchodził pod kątem, który uniemożliwiał skuteczne oddanie strzału w jego stronę, zwłaszcza, że „Arka” celowała teraz w krążownik typu Majestic. Oficer wachtowy spojrzał na admirała z gorączkowym wyczekiwaniem, wyraźnie sugerując mu jakieś kroki w celu powstrzymania nadlatującego „Guardiana”.
- Zniszczyć mi ten Majestic!- warknął Rogriss.- Niszczyciel klasy Super nie jest dla nas aż takim zagrożeniem, żeby panicznie rzucać dla niego wszystko inne!
- Tak jest, sir!- odparł wachtowy, jednak bez większego przekonania. Rogriss właściwie się temu nie dziwił; nadciągający superniszczyciel nie był rzeczą szczególnie błahą i łatwą do zignorowania. Ale syn Terena Rogrissa zdawał sobie sprawę z potęgi okrętu, którym dysponował, i nie zamierzał dać się ponieść emocjom.
Do chwili, kiedy na sonarze pojawił się kolejny, ogromny obiekt, a jeden z oficerów krzyknął:
- Panie admirale! Nowy obiekt na wektorze osiemdziesiąt cztery na dwa!
- To jeden z tych stworów, których zaskoczyliśmy kiedyś w Dzikiej Przestrzeni!- dodał inny, starszy wiekiem i stażem, oficer.
Rogriss przyjrzał się nadciągającej machinie. Rzeczywiście, wiele lat temu „Arka” poprowadziła flotę Executor’s Lair do boju przeciwko ogromnej droidopodobnej rasie, którą Morck i Vader swego czasu uznali za zagrożenie. Rzeczywiście, kilka jednostek wtedy przetrwało, ale Rogriss nie sądził, by były zdolne do kontrofensywy.
Najwidoczniej się mylił.
A bulwiasty droid był bez porównania groźniejszym przeciwnikiem, niż „Guardian”.
- Zwrot o sto siedem stopni!- polecił Rogriss.- Zniszczyć mi to, zanim nas staranuje!
Zagrożenie ze strony superniszczyciela Nowej Republiki stało się nagle śmiesznie małe...
- Do Konstelacji Carnage!- zawołał przez komlink Zielony Dowódca. W ogniu walki i deszczu torped, Nosauriańskie Skrzydło, plując niemal na ślepo w przestrzeń ze swoich działek, przystąpiło do łączenia swoich pól ochronnych. Stworzona w ten sposób konstrukcja stanowiła śmiercionośną taktykę, dzięki której teoretycznie słabsze od wielu innych myśliwców B-Wingi zdołały tak długo utrzymać się we flocie. Konstelacja Carnage była autorską strategią Nosaurian, bowiem nieliczni przedstawiciele innych ras mieli na tyle rozwinięty refleks, by móc ją z powodzeniem naśladować.
Dla wszystkich innych była zabójcza.
Siedemdziesiąt myśliwców typu B przy jej pomocy rozbiło główne formacje TIE Defenderów i posiekało poszczególne pojedyncze pojazdy, często napędzane im przez członków innych eskadr. W krótkim okresie czasu Nosaurianie przesunęli arenę walk myśliwskich bliżej środka systemu, dając innym szansę do kontrataku.
Maszyn Executor’s Lair było jednak zbyt wiele.
Każdy pilot we frakcji Vadera dostał do ręki raport z przebiegu Bitwy o Exaphi, a niektórzy nawet ćwiczyli w jej warunkach na symulatorach. Wszyscy więc znali już taktykę Konstelacji Carnage, i wiedzieli, jak ją zwalczyć. B-Wingi w formacji były bowiem całkowicie bezbronne od tyłu, a TIE Defendery na tyle zwrotne, by ich sprawnie okrążyć. Tak więc po pierwszych sukcesach kilka kluczy wrogich myśliwców zaleciało Nosauriańskie Skrzydło od tyłu i rozpoczęło ostrzał z torped protonowych. Piloci z Nowej Plympty dostrzegli manewr na tyle wcześnie, by rozpocząć rozłączanie, ale wiele pocisków trafiło w cel, powodując eksplozje wciągające w zasięg inne, sąsiadujące z nimi B-Wingi. Zniszczenie jednego powodowało reakcję łańcuchową, z której wielu nie zdołało ujść z życiem. Po paru minutach z siedemdziesięciu maszyn Nosauriańskiego Skrzydła pozostała mniej, niż połowa.
Lando z przerażeniem patrzył, jak superlaser „Arki” wypuszcza zieloną wiązkę prosto w Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego. „Lusankya” związała ogniem „Intimidatora”, wciągając go w zaciekłą wymianę salw z dział i wyrzutni torped, ale generał Calrissian miał bitwę do wygrania, więc na bieżąco analizował sytuację w systemie. Mniejsze od superniszczycieli okręty liniowe weszły w konflikt, którego szale nie przechylały się na razie na niczyją stronę. „Guardian” podleciał pod superniszczyciel klasy Sovereign, który w tym czasie był zajęty bratem Vuffiego Raa. Sam droid natomiast leciał właśnie na pomoc swojemu bliźniakowi, nie stroniąc jednak od wyrządzania szkód siłom Executor’s Lair. Grupa Wedge’a, przetrzebiona przez siły ochrony stoczni i „Arkę”, przygotowywała się do kontrofensywy. Battle Dragony księcia Isoldera czyniły pewne niewielkie postępy, ale też ponosiły straty; z osiemdziesięciu trzech pozostało niecałe sześćdziesiąt, przy stracie około dziesięciu niszczycieli klasy Imperial i większości jego pancerników typu Dreadnaught. Hapanie zdecydowali się na szarżę, ale nie udało im się wiele zyskać. Cała przestrzeń po tamtej stronie systemu mieniła się od gąszczu turbolaserowych błyskawic.
Wśród myśliwców jednak TIE Defendery ujawniały swoją wyższość nad Mit’ylami i maszynami Nowej Republiki, i jedynie grupki F-Wingów mogły je zepchnąć do defensywy. Centrala natomiast wciąż trzymała się za względnie szczelnym kordonem.
Z superniszczycielem „Gargoyle” na straży.
A teraz superlaser „Arki” miał pozbawić ich jednego z nielicznych atutów, jakie mieli. Lando poczuł się nagle dziwnie słaby i bezsilny...
...ale wtem Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy wystrzelił ze wszystkich swoich dział o odwrotnym polaryzowaniu prosto w promień superlasera, odbijając go nieszkodliwie w stronę Corella. Lando zamrugał ze zdziwienia i spojrzał na stojącego cały czas w kącie małego odpowiednika Vuffiego Raa.
- Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy obliczył trajektorię i natężenie uderzenia superlasera w chwili wystrzału, a następnie użył wszystkich dział odbijających, by je zniwelować, mistrzu.- wyjaśnił mały droid.- Pewnie coś się przedarło, ale za mało, żeby zadać mu poważne uszkodzenia. Jestem niemal pewien, że teraz, kiedy zna dokładnie parametry tej superbroni, następne uderzenia zostaną odbite z powrotem do „Arki”, a w najgorszym przypadku w inny okręt Executor’s Lair.
Lando odetchnął z ulgą. Jeszcze nie wszystko stracone, pomyślał, i wrócił do stołu taktycznego, by pilnować ostrzału „Intimidatora”. Superniszczycielem lekko zatrzęsło od kolejnej salwy, przed iluminatorem przemknęły cztery X-Wingi, ścigające klucz Scimitarów...
Nagle Calrissiana olśniło.
- Vuffi Raa...- zapytał tajemniczo.- Masz łączność z Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątym Siódmym, prawda?
- Mam, mistrzu.- potwierdził droid.
- Więc powiedz mu, żeby następny wystrzał z superlasera wycelował w Centralę!- rzucił Lando, po raz pierwszy od początku bitwy lekko się uśmiechając.- I nie nazywaj mnie mistrzem.
- Co ten dureń wyprawia!?- warknął Pekhratukh. Wraz z dwoma swoimi komandosami pełnili od dnia poprzedniego niestrudzoną wartę przy Pogromcy Słońc, spoczywającym bezpiecznie w hangarze Centrali. Noghri zmieniali się co jakiś czas, ale ich lider z pełnym poświęceniem trwał na stanowisku, nie spuszczając niewielkiej superbroni z oka nawet na chwilę. Kiedy jednak zaczęła się bitwa, skorzystał z pobliskiego terminala komputerowego, by dostać obraz z monitora taktycznego i móc śledzić przebieg bitwy. Widział więc, jak „Arka” strzela z superlasera do dziwnego, gigantycznego droida, który następnie w niepojęty sposób odbija ten strzał w stronę słońca. „Arka” wystrzeliła po chwili ponownie, i promień trafił w orbitujący w pobliżu Centrali niszczyciel klasy Imperial.
- Rogriss postradał zmysły czy co!?- syknął Pekhratukh do swoich kompanów.- Chce nas wszystkich pozabijać!
- Może stracił zimną krew...- podsunął jeden z komandosów.
- Czyli jest większym głupcem, niż sądziłem!- warknął lider Death Commando Prime.- Czy nie widzi, że tego monstrum nie da się zabić bronią energetyczną? Że trzeba torped!? Co za kretyn...
Ledwo skończył mówić, zastanowiło go, że ani Morck, ani nikt inny z Centrali, nie zwrócił uwagi Rogrissowi, żeby przestał strzelać z superlasera do tych gigantów. Zaraz jednak spojrzał na ekran taktyczny i zobaczył, iż siły Hapan, nadciągające z drugiej strony globu, są niebezpiecznie blisko i toczą zaciętą batalię z flotą obronną stacji. Widocznie to musiało tak zaabsorbować admirała Morcka, że nie zwrócił uwagi na akcje Rogrissa.
Trzeba mu więc było przypomnieć. Pekhratukh wyjął szybko komlink i usiłował połączyć się ze sztabem, ale najwyraźniej Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Executor’s Lair wyłączył go, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Noghri próbował jeszcze kilka razy, po czym dał sobie spokój.
- Niech to szlag!- zaklął. Nie mógł osobiście pójść do Morcka, bo Lord Vader kazał mu pilnować Pogromcy, a Pekhratukh w chwili obecnej nawet nie mógłby pomyśleć o nieusłuchaniu swojego pana. On był dla niego wszystkim, wyznaczał sens życia. Jeśli Czarny Lord powiedziałby, że życie lidera Death Commando Prime nie ma sensu, to znaczyłoby, że go nie ma. Pekhratukh nie zrobiłby nic, aby podważyć tą opinię.
Ale też był coś winien swoim komandosom. Lojalność, wierność i ochronę; czyli to samo, czym oni go obdarzali przez ostatnie dwadzieścia trzy lata. Nie mógł ich zawieść, tak samo, jak nie mógł zawieść Vadera. A jeśli Rogriss miał zamiar dalej tak strzelać, a droid odbijać te strzały w stronę Centrali, to wszyscy jego ludzie byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Pekhratukh nie mógł sobie pozwolić na ich stratę. Nie po akcjach na Yavinie IV i Coruscant, które kosztowały życie jego najlepszych komandosów.
Z drugiej strony musiał pilnować Pogromcy Słońc.
Noghri zmrużył oczy. Zaraz, zaraz, Pogromca...
- Zostańcie tutaj.- polecił swoim podwładnym.- Mam coś do zrobienia...
Po kilku minutach na radarach wszystkich jednostek w systemie pojawił się nowy obiekt, wyglądający niczym odwrócony, lśniący stożek. Okrążające Centralę TIE Defendery rozstrzeliły się, żeby ustąpić mu miejsca, kiedy śmignął z całą prędkością bezpośrednio w stronę ogromnego droida. Pilotujący go Pekhratukh właśnie wprowadzał ostatnie procedury, by uzbroić jedną ze śmiercionośnych torped udarowych. Nie wywołałaby ona wprawdzie reakcji łańcuchowej, ale jeśli dobrze trafić, droid mógłby mocno oberwać.
Pogromca Słońc niczym jaskrawy zwiastun zagłady, przeleciał przez środek pola bitwy, nie przejmując się ani laserami, ani torpedami protonowymi, które śmigały w próżni. Jakieś myśliwce udało mu się nawet staranować. Parł niepowstrzymanie a wszelkie próby powstrzymania go kończyły się fiaskiem.
Kiedy droid znalazł się w zasięgu, Noghri odpalił torpedę i przygotowywał się do uzbrojenia drugiej.
- Pekhratukh!- warknął nagle przez komunikator zniekształcony głos admirała Morcka, któremu najwyraźniej nie spodobał się fakt użycia Pogromcy Słońc.- Wyjaśnisz mi może, co ty, do ciężkiej cholery, robisz!?
- Przykro mi, Morck.- syknął lider Death Commando Prime.- Ale nie mam zamiaru pozwolić moim ludziom zginąć! Nie widzisz tego, głupcze?! Jeśli Rogriss będzie strzelał dalej, zniszczy Centralę!
- Pekhratukh, rozkazuję ci...
- Morda w kubeł, Morck!- przerwał mu Noghri.- Przyjmuję rozkazy od Lorda Vadera i tylko od niego. A on kazał mi pilnować Pogromcy!- wyłączył komunikator.- Więc wal się na ryj.- dodał cicho, kiedy admirał nie mógł go już usłyszeć.
Nagle komputer wskazał na znaczny wzrost mocy na dziobie „Arki” Rogrissa! Superlaser! Ten idiota znów strzela, pomyślał z goryczą Pekhratukh. Nie było jednak czasu na przeklinanie admirała, lider Death Commando Prime szybko policzył przeciętną odległość, na której promień był odbijany, a potem trajektorię lotu z tego punktu w stronę Centrali. Nie było bowiem wątpliwości, że tym razem droid trafi.
I ustawił się dokładnie na drodze promienia.
Nie wiedział, czy dobrze robi, ale nie było innego wyjścia. Dotąd Pogromca Słońc był niezniszczalny, ale, o ile Pekhratukh się orientował, nigdy nie strzelano w niego z superlasera. Nie miał pojęcia, czy to przetrzyma, ale teraz liczyła się tylko Centrala, i jego ludzie, którzy przebywali na jej pokładzie. Szybkim szarpnięciem ustalił kierunek lotu prosto po linii przewidywanego toru promienia, dosłownie na sekundę od odbicia go przez broń droida. Od gwałtownego skrętu coś trzasnęło, ale Noghri nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zacisnął szczęki, szeroko otwartymi źrenicami patrząc na zbliżającą się, zieloną poświatę.
- Wybacz mi, Lordzie Vader.- szepnął miaukliwie.- Zrobiłem wszystko, jak chciałeś.
Torpeda udarowa została z łatwością przechwycona przez promienie ściągające Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego, a następnie zatrzymana w miejscu, dopóki nie skończyło jej się paliwo. Droid nie wykorzystał jej dalej, gdyż skierował całą swoją uwagę na promień superlasera, by odbić go w odpowiednim czasie. Część energii zawsze przechodziła przez zasłonę, jaką tworzył, ale nie była ona wystarczająca, żeby go zniszczyć. Niemniej jednak poczyniła już pewne szkody. Mimo, iż znaczna większość mocy promienia szła w stronę Centrali, admirał Rogriss wiedział, co robi. Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy czuł, jak ogień trawi jego wnętrzności, a na powierzchni pancerza dają znać o sobie niewielkie wybuchy. Czuł też, jak część systemów uzbrojenia powoli wysiada, i że jeśli szybko czegoś nie zrobi, w pewnym momencie nie będzie już w stanie niwelować działania superlasera. Gdzieś nieopodal dawał o sobie znać Vuffi Raa; ale on był zbyt zajęty walką z mniejszymi jednostkami Executor’s Lair, by mu teraz pomóc. Droid miał więc nadzieję, że niewielki statek, który czepił się teraz „Arki”, niejaki „Guardian”, zada jej na tyle poważne obrażenia, że dowódca superniszczyciela klasy Sovereign będzie musiał na razie zrezygnować z używania superbroni.
Teraz jednak musiał odbić jeszcze jeden promień.
Po raz kolejny posłał całą moc ze swoich dział o odwrotnej polaryzacji w stronę zielonego snopu światła, po raz kolejny poczuł, jak część jego energii przebija się przez osłony i trawi jego ciało... ale tym razem, zgodnie z prośbą Vuffiego Raa, posłał strzał z superlasera prosto w Centralę.
Nagle jednak znikąd wystrzelił mały stateczek o kształcie odwróconego stożka i wleciał prosto na trajektorię lotu promienia. Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy wiedział, co to było. Pogromca Słońc. Ten sam, który lekkomyślnie posłał w jego stronę torpedę. Jeśli wierzyć ludzkim przyjaciołom Vuffiego Raa, maszynka ta była niezniszczalna. Droid obliczył, że jeśli Pogromca przetrzyma ten atak, nie będzie szans na ponowne odbicie strzału. Jeśli...
Zielony promień uderzył w Pogromcę Słońc, wywołując jedną z najjaśniejszych eksplozji, jaką ktokolwiek obecny w układzie Corelli kiedykolwiek widział. Snop światła został zatrzymany, ale czy niezniszczalny Pogromca Słońc był jeszcze zdolny do lotu?
Eksplozja się rozproszyła. W jej centrum nie pozostało nic.
Pogromca Słońc został zniszczony.
Dobrze, pomyślał Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy, czas zrobić coś z tą „Arką”. Ustawił sobie to zadanie jako priorytetowe i ruszył na maksymalnym ciągu bezpośrednio w stronę superniszczyciela klasy Sovereign... nie zauważając, że znalazł się w polu rażenia repulsora planetarnego Selonii.
Piloci Nowej Republiki musieli uważać, żeby nie podlatywać za blisko cienia grawitacyjnego planet układu i każdy miał zamontowany w komputerze nawigacyjnym specjalny program, który ich przed tym ostrzegał. Droidy nie miały podobnej modyfikacji; musiały polegać na sobie. Swoją nieuwagę, spowodowaną prawdopodobnie wewnętrznymi uszkodzeniami, brat Vuffiego Raa miał przypłacić życiem.
Jeśli w przypadku maszyny można mówić o życiu.
Repulsor wystrzelił.
- Nie!- zaskowyczał mały przedstawiciel Vuffiego Raa na pokładzie „Lusankyi”. Lando widział na ekranie taktycznym, co się stało, ale mimo to był zaskoczony i zszokowany, jak straszny ból wydostał się ze sztucznych syntezatorów mowy robota. To świadczyło o tym, że Vuffi Raa był czymś więcej, niż tylko maszyną, i Calrissian z całego serca mu współczuł. Teraz jednak nie było czasu na sentymenty; po każdej stronie pozostało mniej niż pięćdziesiąt procent zdolnych do walki okrętów, a w myśliwcach sytuacja zaczęła przechylać się na niekorzyść Nowej Republiki. „Lusankya” była związana ciężką wymianą ognia z „Intimidatorem”, „Guardian”, który ostrzeliwał „Arkę”, miał osłony już niemal na wykończeniu, a jego grupa, podobnie zresztą, jak ochrona stoczni, już praktycznie nie istniała. Osiem Battle Dragonów księcia Isoldera związało walką „Gargoyle’a”, też mimo wszystko zbierając cięgi od pozostałych statków Executor’s Lair.
- Zastosujcie manewr Doyle’a.- polecił Lando oficerowi łącznościowemu.- Niech pozostałe walczące niszczyciele i krążowniki ustawią się w pary i obrócą brzuchami do siebie.
- Tak jest, sir.- odparł oficer służbowym tonem i przystąpił do wydawania poleceń. Lando natomiast pochylił się nad ekranem taktycznym i obmyślał kolejne posunięcia; manewr Doyle’a pozwalał na stworzenie z dwóch okrętów wzajemnie ubezpieczających się konstrukcji, które same w sobie mogły bronić się bardzo długo. Uniemożliwiało to co prawda wypuszczanie i zbieranie myśliwców oraz korzystanie z uzbrojenia na brzuchu każdego okrętu, ale było bardzo ekonomicznym rozwiązaniem w sytuacji, kiedy trzeba było utrzymać się na polu bitwy.
Teraz trzeba było przejść do kontrofensywy.
- Mistrzu...- powiedział nagle Vuffi Raa grobowym głosem.- Twoim problemem jest „Arka”. Zniszczę ją dla ciebie.
- Ależ Vuffi Raa...- rzucił Lando,nagle zaniepokojony, ale niewielki droid był już jak w transie. Na ekranie taktycznym dało się zobaczyć, jak prawdziwy Vuffi Raa rusza w stronę superniszczyciela klasy Sovereign, niezdarnie odbijając promienie superlasera w przestrzeń. Trzeba było przyznać, że dzięki działaniom droida wiele jednostek Executor’s Lair zostało zniszczonych, pozwalając fregatom szturmowym, okrętom typu Quasar Fire oraz CC-7700 i Dauntless na walkę z innymi przeciwnikami lub myśliwcami, i trzeba było przyznać, że to ciągle trzymało Nową Republikę na nogach.
„Arka” jednak szalała.
I Vuffi Raa, powoli, acz nieprzerwanie, ruszył w jej stronę.
„Guardianem” wstrząsnęły kolejne eksplozje, kołysząc nim, jakby był na biegunach. Wedge przytrzymał się oparcia fotela, usiłując utrzymać równowagę. Mostek dosłownie wrzał od wrzasków i jęków, przeplatających się z ogólnym chaosem. Wiszący nad okrętem kadłub „Arki” również błyskał co jakiś czas od wybuchów, jednak na pewno mniejszych i słabszych, niż te, które miały miejsce na superniszczycielu Nowej Republiki. Antilles miał bardzo złe przeczucia.
- Raport o uszkodzeniach.- polecił.
- Zostało sześćdziesiąt dwa procent mocy, generale.- odparł jeden z oficerów.- Osłony wysiadły, powoli tracimy kontrolę nad poszczególnymi bateriami turbolaserów. Reaktor w stanie krytycznym.
Czyli jesteśmy u progu zniszczenia, pomyślał Antilles z goryczą. To, co się działo po tej stronie układu, było z całą pewnością nie przybierało pomyślnego obrotu spraw. Niewiele jednostek pozostało w polu, a niemal wszystkie z nich były niekompletne albo usunęły się poza układ, lizać rany. Nawet Eskadra Łotrów, w której od tylu lat nikt nie zginął, już straciła troje pilotów: Inyri Forge, Keira Santage’a i Xaccre Huwlę. Wedge’owi się to nie podobało; czuł się, jak podczas ciężkich lat wojen z Imperium, kiedy jego macierzysta jednostka miała jeden z najwyższych wskaźników umieralności wśród pilotów.
Trzeba zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, zdecydował Antilles z zaciśniętym gardłem, to się musi skończyć.
- Panie poruczniku,- zwrócił się do oficera wachtowego.- proszę wydać rozkaz do ewakuacji „Guardiana”. Natychmiast. Pan natomiast - zwrócił się do sternika.- ustali kurs okrętu prosto w „Arkę”. Jeśli ma być zniszczony, niech zabierze ją ze sobą.
- Ale to nie zniszczy superniszczyciela Sovereign, sir.- sprzeciwił się sternik.
- Nie zniszczy.- zgodził się Wedge, starając się zachować kamienną twarz. Spojrzał na ekran taktyczny i zauważył, że Vuffi Raa, chociaż wolno, wciąż prze w ich stronę.- Ale może chociaż pomoże.- westchnął.- Wykonać.
- Tak jest, sir.
- Do wszystkich jednostek. Tu generał Antilles z „Guardiana”.- powiedział przez komunikator na ogólnym kanale.- Nie jesteśmy już zdolni do walki. Musicie od teraz radzić sobie sami.- zaraz potem wyłączył urządzenie, by nie słyszeć pełnej zawodu i rozczarowania ciszy, jaka niechybnie zaraz by nastąpiła. Wiedział, że nie ma nic haniebnego w klęsce, jeśli walczyło się ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Wiedział, że zrobił wszystko. Jeszcze raz spojrzał za iluminator, już nie na „Arkę”, ale na majaczące w pobliżu kompleksy stoczniowe, z niezliczoną ilością doków, asteroid z jakimiś budowlami, połączonych durastalowymi dźwigarami, poumieszczanych gdzieniegdzie dziwnych konstrukcji, wreszcie na sztuczne słońce kompleksu, które przez cały czas istnienia Executor’s Lair ratowało jego mieszkańców od popadnięcia w agorafobię.
Pocieszył się, że może Vader nie otrząśnie się szybko ze szkód, jakie tutaj wyrządził, ze strat, które zadał.
I z tą myślą pobiegł do szalupy.
Książę Isolder z zaciśniętymi zębami obserwował bitwę swoich Battle Dragonów z superniszczycielem strzegącym Centrali, kiedy usłyszał deklarację Wedge’a Antillesa. Więc to prawda, pomyślał, flota Vadera jest zbyt silna. Nawet pomimo pomocy droidopodobnych obcych, Executor’s Lair, ze swymi niszczycielami, TIE Defenderami, „Arką”, Pogromcą Słońc i innymi, śmiertelnie niebezpiecznymi maszynami, osiągało niewątpliwą przewagę. Siły Hapan coraz bardziej się wykruszały, z pierwotnych osiemdziesięciu trzech okrętów liniowych pozostało zaledwie dwadzieścia siedem, a myśliwce nie mogły dać sobie rady z pułkami śmiercionośnych TIE Defenderów i TIE Interceptorów. Isolder powoli zaczął przeczuwać, że czeka go tutaj sromotna klęska. Co prawda kilka Battle Dragonów koncentrowało ogień na „Gargoyle’u”, ale póki co złowrogi superniszczyciel zdawał się być niepowstrzymany. Pozostałe okręty hapańskie wplątały się w starcia jeden na jeden, które również nie rokowały pomyślnie. Zwłaszcza, że nadlatywały kolejne okręty i myśliwce, a Battle Dragony nie miały możliwości powtórzenia manewru jednostek Nowej Republiki, polegającego na ustawieniu par obróconych brzuchami do siebie.
Innymi słowy, były z wolna dziesiątkowane.
W oczach księcia zabłysła nadzieja, kiedy zobaczył na ekranie taktycznym, że „Guardian” z całym impetem wbija się w brzuch „Arki”, miażdżąc siebie i przy okazji uszkadzając część dolnych hangarów i większość brzucha okrętu w okolicach rufy. Isolder już miał wrażenie, że „Arka” straci możliwość wypuszczania w przestrzeń śmiercionośnych, superlaserowych promieni, ale stracił resztki złudzeń, kiedy superniszczyciel klasy Sovereign po raz kolejny wypalił w kierunku niestrudzenie podążającego w jego stronę Vuffiego Raa.
„Arka” wciąż działała.
Jedynym profitem wynikającym z poświęcenia „Guardiana” było hipotetyczne uszkodzenie jej silników; rzeczywiście, Sovereign nie poruszał się w żadnym kierunku, jeśli nie liczyć korekt podczas celowania, więc można by było przypuszczać, iż coś się z tymi silnikami stało. Z drugiej strony, po co „Arka” miałaby się ruszać, skoro miała wszystkich w zasięgu...
W kakofonii świetlnych promieni, rozcinających przestrzeń, jeden z Battle Dragonów poległ. Kilka minut po nim eksplodował kolejny, a za nim trzeci. W tym czasie flota Executor’s Lair straciły tylko jeden niszczyciel klasy Victory. Straty były większe, niż można było sobie na to pozwolić. Wielu Hapan zginęło, dziesiątkując siły wroga, ale to było za mało. Isolder czuł, że jego atuty się wyczerpały. Albo zostanie i zginie wraz z całą flotyllą, albo...
- Generale Calrissian.- rzucił przez komunikator ze stoickim spokojem. Po drugiej stronie układu „Lusankya” mocowała się właśnie z „Intimidatorem” i miała szansę wygrać to starcie, zwłaszcza wspomagana przez ocalałe F-Wingi i B-Wingi Nosaurian, więc Lando nie od razu odpowiedział, zajęty prowadzeniem potyczki.- Generale Calrissian!- powtórzył Isolder.
- Tak, książę?- Lando odezwał się w końcu.
- Nasza linia się prawie załamała.- powiedział Isolder ponurym tonem.- Nie mogę ryzykować, że stracę wszystkie okręty. Musimy się wycofać.
- Rozumiem.- odparł Calrissian po dłuższej przerwie.- Cóż, to chyba przesądza sprawę. Dacie radę utrzymać się jeszcze trochę?
- Wątpliwe. Battle Dragony już teraz mają niewielkie rezerwy. Wkrótce złamią nas wszystkich i przeprowadzą kontrofensywę wtedy nie będzie już kogo zbierać. Poza tym jest jeszcze Sovereign.
- Ale na razie zajmie się nim Vuffi Raa.- odparł Lando.- Wytrzymaj jeszcze parę minut, książę. Przynajmniej do czasu, aż „Lusankya” zmiażdży „Intimidatora”. Potem zarządzimy masowy odwrót.
- Zgoda.- mruknął niechętnie Isolder.- Nie udało się nam, co?
- Dopóki żyje ostatni żołnierz, nie wszystko jeszcze stracone. Bez odbioru.- Calrissian rozłączył się.
Hapański przywódca obserwował jeszcze przez jakiś czas ekran taktyczny, koncentrując się na wymianie ognia między dwoma superniszczycielami po drugiej stronie układu. Rzeczywiście, „Lusankya” jakby zaczęła mniej ostrożnie szarżować, pragnąc wykończyć przeciwnika. Część ocalałych okrętów Nowej Republiki jej w tym pomagała, a nieliczne, zdziesiątkowane wcześniej między innymi przez Vuffiego Raa, jednostki floty Vadera nie były w stanie zapobiec nalotowi. Przyłączyły się do niego również pozostałości Eskadry Łotrów, która jako jedyna z grupy „Guardiana” nie zrezygnowała z dalszej walki. Wyraźnie było widać, że Nowa Republika, chociaż niemiłosiernie pokiereszowana, odnosi tu zwycięstwo.
To Isolderowi zupełnie wystarczyło.
- Do wszystkich jednostek!- rzucił przez komunikator.- Odwrót! Zarządzam odwrót! Natychmiast!
Morck obserwował przez iluminator, jak Battle Dragony, które jeszcze były zdolne do walki, zawracają i szykują się do skoku. Musiał przyznać, że poczuł coś na kształt dumy; udało mu się zmusić Nową Republikę do opuszczenia układu, chociaż poniósł ogromne straty: dziesiątki okrętów, setki myśliwców, Pogromca Słońc...
Spojrzał na ekran taktyczny. I teraz „Intimidator”.
Ale udało się. Dokonał tego; układ Corelli był już w jego mocy. Prawie żałował, że to jeszcze nie koniec.
- Panie pułkowniku.- powiedział, nawet nie odwracając się w stronę podwładnego.- Proszę włączyć generator studni grawitacyjnej Glowpoint!
- Co jest!?- warknął Lando, kiedy, po pospiesznych procedurach sprawdzających przed skokiem w nadprzestrzeń, zawyły syreny ostrzegawcze. Załoga mostka natychmiast sprawdziła wszelkie możliwe przyczyny alarmu, od wycieku reaktora po defekt silników, ale dopiero po chwili zdołali się zorientować, co było jego powodem. I to dopiero wtedy, gdy usłyszeli w głośnikach sfrustrowanego księcia Isoldera:
- Zablokowali nas! Mają tu generator pola grawitacyjnego!
- Raport, natychmiast!- zażądał Calrissian, po czym chwycił komlink.- Wedge, słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.- odparł Antilles, który wraz z ocalałymi członkami załóg grupy „Guardiana” odleciał na pokładach promów, korwet i innych awaryjnych środków transportu, i obecnie orbitował gdzieś na obrzeżach systemu, chroniony przez kordon ocalałych myśliwców typu A, E, K i T.- My też nie możemy normalnie skoczyć w nadprzestrzeń. Jesteśmy w pułapce.
- Ja też nie mogę nic zrobić, mistrzu.- wtrącił Vuffi Raa. Jego gigantyczny odpowiednik wciąż odbijał superlaserowe promienie „Arki”, cały czas się do niej zbliżając. Robił to coraz szybciej, w miarę przerzedzania się jednostek Executor’s Lair na drodze.- Jedyne, na co mnie stać, to dezaktywacja tego superlasera.
- Mieliśmy się wycofać, Vuffi Raa.- zaprotestował Lando.
- Przykro mi, mistrzu. To sprawa osobista.- fotoreceptory droida pociemniały.- Za dużo tu straciłem, żeby tak po prostu odlecieć.
- Lando - powiedział nagle głos Wedge’a.- Byłeś tutaj podczas Kryzysu Corelliańskiego. Czy jest możliwe, aby fragment Stacji Centerpoint, odpowiedzialny za pole grawitacyjne, był w stanie przetrwać zamach sprzed paru miesięcy?
- Nie sądzę.- odparł Calrissian. Za iluminatorem zaczęły pojawiać się wrogie błyski.- Zgodnie z badaniami użyto tutaj Kodu Ostatecznego Saccoriańskiej Triady, który miał zneutralizować Stację do ostatniego gwoździa. Na pewno nic nie zostało.
- W takim razie – zastanowił się Wedge.- co to była za kula w środku kompleksu stoczniowego Executor’s Lair?
Lando zesztywniał na moment.
- Jaka kula?
- Zaraz ci podam współrzędne.- powiedział Antilles, po czym wymówił długą sekwencję liczb. Calrissian natychmiast kazał sprawdzić na sensorach ten obiekt. A była nim sporej średnicy kula, zawieszona w próżni nieopodal sztucznego słońca kompleksu, jak się po chwili Lando zdążył zorientować, dokładnie na styku pól grawitacyjnych Talusa i Tralusa.
Dokładnie w miejscu, w którym kiedyś było Hollowtown i Glowpoint.
- Na pierścienie Fornaxa!- szepnął.- To jest to! To generator pola!
- Więc co robimy?- wtrącił się nagle Isolder.- Okręty z Centrali przechodzą do kontrnatarcia! Moja flota długo tego nie wytrzyma!
Lando spojrzał na ekran taktyczny. Rzeczywiście, okręty dotychczas broniące stacji, w tym momencie rozdzieliły się: „Gargoyle”, cztery fregaty klasy Lancer oraz pięć niszczycieli klasy Imperial i trzy klasy Victory wraz z osłoną myśliwską zmierzały ku uciekającym okrętom Hapan, natomiast pozostałe trzynaście niszczycieli i dwa pancerniki typu Dreadnaught pędziły przez cały układ w kierunku pokiereszowanej „Lusankyi” i jej osłony.
- Książę, masz na pokładzie może bakuriańskie urządzenia pozwalające omijać sztuczne pola grawitacyjne?- spytał w końcu.
- Nie. Ani ja, ani żaden z moich Battle Dragonów. Jesteśmy tu uwięzieni.
- A na straży generatora pól grawitacyjnych stoi „Arka”.- dodał Wedge.- Co gorsza, nadal ma sprawny superlaser.
- Vuffi Raa, będziesz w stanie odbić jego promień w kierunku tego generatora?- spytał Lando.
- Mogę spróbować.- rzekł mały droid. Jego większa wersja znajdowała się już niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów od superniszczyciela klasy Sovereign. Po paru chwilach kolejna zielona smuga, odbita przez wystrzały z dział mechanicznej istoty, poleciała pod maksymalnym kątem w górę, niknąc w mroku.- Nie da rady.- pisnął Vuffi Raa z ubolewaniem.- Mogę odbijać tylko pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, inaczej nie jestem w stanie przewidzieć trajektorii strzału. Mógłbym uszkodzić Talusa albo Tralusa...
- To jak chciałeś powstrzymać „Arkę”?- zainteresował się nagle Calrissian, a z jego głosu przebijał niepokój.
- To proste, mistrzu.- odparł Vuffi Raa, siląc się na bezduszny, syntetyczny ton. Lando czuł, że nie zmierza to w dobrym kierunku. Droid zbliżał się do superniszczyciela coraz bardziej i coraz szybciej...
- Nie, Vuffi Raa!- krzyknął Lando, kierowany nagłym impulsem.- Nie, nie rób tego! Chociaż ty...
- Nie bój się, mistrzu.- odpowiedział droid dziwnie łagodnym tonem.- Robię to, co muszę zrobić. Ten okręt już nigdy nikogo nie zabije.
- Ale ty...
- Żegnaj, Lando Calrissianie.- rzekł Vuffi Raa.- Znajomość z tobą była prawdziwym zaszczytem.- mał droid nagle zesztywniał i opadł, a pojedynczy fotoreceptor, dotychczas jarzący się czernienią, powoli zgasł.
Lando pochylił się i uniósł zdumiewająco lekką maszynę na ramionach, patrząc w otępieniu na jej martwą już skorupę. Nie widział, jak za iluminatorem i na ekranie taktycznym ogromny robot wbija się w superniszczyciel klasy Sovereign, nie dostrzegł, jak ten w tej samej sekundzie wypuszcza zabójczą wiązkę superlaserową, nie zauważył nawet spektakularnej eksplozji, która wchłonęła oba kolosy i przy okazji kawałek kompleksu stoczniowego.
Widział tylko Vuffiego Raa, a raczej jego skorupę, i nie mógł oderwać otępiałego wzroku od zmarłego przyjaciela.
Ani myśli od faktu, że w ostatniej sekundzie życia nazwał on go po imieniu.
Admirał Rogriss nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto on, dowódca osławionej i niepokonanej „Arki”, nie może sobie poradzić z jednym z tych przeklętych droidów, których kiedyś niemal w całości wytępił! To prawda, dawniej nie posiadały one wiedzy i umiejętności, by odbijać superlaserowe promienie, ale też często były większe, silniejsze i starsze, niż samo Executor’s Lair! O Imperium nie wspominając.
A teraz jeden, ogromny, bo dziesięciokilometrowy, ale strasznie nieporadny droid stawiał mu zdumiewająco zaciekły opór! Rogrissowi nawet nie przyszłoby do głowy, że to mechaniczne monstrum może żyć tak długo. Nie miało nawet standardowych systemów uzbrojenia... a poza tym było miejsce o całe pięć kilometrów od jego „Arki”. Musiało polec!
Ale nie ginęło. Więcej, zbliżało się coraz szybciej i coraz śmielej.
- Panie admirale!- zawołał oficer wachtowy.- Jesteśmy na kursie kolizyjnym tego czegoś!
Głos podwładnego wyrwał Rogrissa z bitewnego amoku. Dopiero teraz na trzeźwo rozejrzał się dookoła; kilku członków załogi miało rozbite głowy, gdzieniegdzie wyły jeszcze alarmy pożarowe, a ogólnie panował trudny do opisania harmider. Dopiero teraz do niego dotarło, że zderzenie z ośmiokilometrowym superniszczycielem, a wcześniej zadane przez niego uszkodzenia, ogromnie nadwerężyły tarcze i uszkodziły silniki, pozbawiając „Arkę” jakiejkolwiek możliwości manewru. W przestrzeni pozostały jeszcze myśliwce typu TIE Defender, ale one niewiele mogły zrobić, by ochronić okręt Rogrissa przed gigantycznym robotem.
I to właśnie w tym momencie admirał Terek Rogriss poczuł, że zawiódł. Tak skoncentrował się na zniszczeniu swoich mechanicznych nemezis, że zapomniał o wszystkich innych aspektach walki. Myślał, że „Arka”, jako niepokonany okręt, przetrzyma każdy atak i wyjdzie cało z wszelkiej możliwej opresji. Także teraz, z trudem docierało do niego, że kroczy ku zagładzie. Potrafił tylko powiedzieć:
- Walcie w to! Zniszczcie natychmiast! Nie pozwólcie mu się zbliżyć!
Ale było już za późno. Kiedy superlaser wystrzelił, Vuffi Raa był raptem kilkaset metrów od niego. Eksplozja była tak blisko, że zaraz wchłonęła dziób „Arki” i poczęła trawić jej wnętrzności, przesuwając się ku silnikom.
Na kilka chwil przed ostatecznym zniszczeniem, admirał Terek Rogriss zdał sobie sprawę z brutalnej prawdy. W ogniu bitwy nie dorastał swojemu ojcu nawet do pięt.
- Generale Calrissian, wróg jest coraz bliżej!- zawołał ktoś na mostku, co wyrwało Landa z odrętwienia. Potrząsnął głową; co to, to nie, pomyślał, jestem dowódcą, a to są moi ludzie. Nie mogę ich zawieść. Nie mogę pozwolić, by zginęli.
Jak Vuffi Raa.
- Słuchajcie wszyscy.- rzucił przez komunikator.- Ile okrętów posiada bakuriańskie niwelatory pola grawitacyjnego?
Kilku dowódców zameldowało, że ich jednostki istotnie są wyposażone w ten typ urządzenia.
- Szesnaście, sir.- podsumował oficer wachtowy, który liczył raporty.- W tym „Lusankya”.
- Te okręty, jak i eskadry myśliwców, zwalniam z obowiązku walki.- powiedział Lando, siląc się na spokój.- Mogą odlecieć i nie będą z tego tytułu ponosić żadnych konsekwencji, ale pod jednym warunkiem: każdy statek zabierze na pokład tylu pilotów, ilu może pomieścić. Ci, którzy nie mogą, albo nie chcą...- zawahał się, ale zdecydował, że nazwie to po imieniu.-...uciekać, dla tych mam najwyższe uznanie. Ale nie mogę narażać was na śmierć. Od tego momentu kapitan każdego okrętu decyduje indywidualnie o jego losie.
- Generale Calrissian.- odezwał się Tycho Celchu.- Eskadra Łotrów postanowiła walczyć do końca. I zginąć, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
- Nosauriańskie Skrzydło wyraża swoją ochotę na śmierć!- warknął Zielony Dowódca.- Na śmierć naszych wrogów!
- Popieram!- rzucił Dowódca Ocalałych, Jacob Nive.- Śmierć!
- Śmierć!- zawtórowali mu inni dowódcy eskadr. Po chwili Alex Winger, Syub Snunb i inni dowódcy okrętów wykrzykiwali to słowo przez komunikatory. Nawet Wedge Antilles i Isolder Ta’chume krzyczeli ze swoimi ludźmi. Co ciekawe, żaden statek, żadna załoga, nie zgodziła się na wycofanie się z bitwy. Wszyscy, jak jeden mąż, w sytuacji bez wyjścia wybrali honor i walkę o wolność.
Walkę tych, którzy nie mają nic do stracenia.
Po paru chwilach wszystkie kanały republikańskiej łączności rozbrzmiewały jednym głosem. Wszyscy krzyczeli: „Śmierć!”
- Przełącz tę transmisję na wszystkie możliwe częstotliwości w tym układzie.- rzucił Lando do oficera łącznościowego, odsuwając na chwilę mikrofon od twarzy.- Niech wiedzą. I niech się nas boją.
Ponownie przysunął mikrofon do ust i wydał rozkaz:
- Do ataku!
Tycho leciał jak szalony, ostrzeliwując każdego, kto nawinął mu się na celownik. Jego X-Wing osiadł płynnie na ogonie jakiegoś TIE Defendera, po czym rozpoczął ostrzeliwanie go z działek laserowych, zmuszając do gwałtownych uników i zwrotów. Myśliwiec wroga był szybszy i zwrotniejszy, ale Tycho Celchu nie przeżyłby dwudziestu pięciu lat w zawodzie, gdyby nie był wrażliwy na niewielkie niuanse, jakie dawały mu maszyny wroga przed wykonaniem określonego manewru; i tym razem wciąż trafiał bezbłędnie, nieważne jak bardzo jego przeciwnik starał się go zgubić. Celchu pozbył się też wszelkich resztek instynktu samozachowawczego, mając świadomość, że to jego ostatnia bitwa i że kwestią czasu jest, zanim jakiś szczęśliwiec nie ściągnie go z działka albo torpedy.
Liczyło się tylko to, ilu wrogów może zabrać ze sobą na tamtą stronę.
W końcu tarcze TIE Defendera nie wytrzymały i Tycho natychmiast z tego skorzystał, odstrzeliwując jeden z potrójnych płatów maszyny wroga. Myśliwiec wpadł w ruch wirowy i zaczął płonąć, co skończyło się kilkaset metrów dalej jaskrawą eksplozją. Jedną z wielu podobnych na nocnym niebie.
Robot astromechaniczny dał znać przeciągłym piskiem, że ktoś wziął Tycha na celownik, ale niedoszły strzelec został zaraz zestrzelony przez Wesa Jansona.
- Trochę się zagalopowałeś, Dowódco Łotrów.- rzucił przez komlink.- Życie ci niemiłe?
- Po prostu walczę, zamiast gadać, Łotrze Dwa.
- To pozwól swojemu skrzydłowemu włączyć się do zabawy!- rzucił radośnie Janson.- Na pewno...- nie dokończył, bo jakiś zabłąkany strzał uderzył w jego maszynę. X-Wing Wesa zakołysał się, a astromech za kabiną pilota zaczął skrzyć.
- Łotr Dwa, wszystko w porządku?- upewnił się Celchu.
- Nie, Dowódco Łotrów.- Jansonowi już nie było do śmiechu.- Tarcze siadły i mam uszkodzony system podtrzymywania życia, przechodzę na systemy kombinezonu.
- Trzymaj się, będę cię osłaniał.- zapewnił Tycho, obserwując radar.- Zbliża się nowa fala trójek!
- Potrzebujecie pomocy?- spytała nagle Shira Brie. Ona i jej skrzydłowy, Gavin Darklighter, właśnie rozprawili się z kluczem TIE Interceptorów i spieszyli w kierunku Łotra Jeden i Dwa.
- Przydałaby się, Łotrze Jedenaście.- rzekł Celchu.- Utwórzmy klucz! Łotr Dwanaście, masz najmniejsze uszkodzenia, będziesz prowadził.
- Tak jest, Dowódco Łotrów.
Kiedy TIE Defendery zbliżyły się na odległość strzału, X-Wingi Łotrów odbiły w stronę środka systemu, by odciągnąć walkę od gotujących się wręcz przestrzeni głównych zmagań. Po pierwszej kanonadzie, która przyniosła początkową przewagę Republikanom, musieli jednak przejść do pojedynków jeden na jednego. Tycho znów trafiał niemal idealnie, Gavin całkiem nieźle dotrzymywał mu kroku, Shira jakoś dawała radę, a Wes asekuracyjnie wspierał każdego z nich.
I nie zauważył, że jeden z myśliwców wroga zaleciał go od tyłu.
Go sobie uświadomił, jego myśliwiec już wybuchał.
- Wes!- wrzasnął Gavin, przerażony. Zdawał sobie sprawę, że właśnie zginął jeden z najlepszych i najbardziej zasłużonych pilotów Nowej Republiki, weteran wielu bitew. Był jednak w środku bitwy i nie mógł sobie pozwolić na żal. Musiał walczyć.
Skoncentrował się na najbliższym TIE Defenderze i otworzył niekontrolowany, wściekły ogień.
Tymczasem Shira Brie, pozbywając się swojego przeciwnika, dostrzegła nagle niewyraźny sygnał na sonarze. Widząc, że jej przeciwnicy są w tym momencie zajęci czymś innym, podleciała bliżej, żeby to sprawdzić.
I dech jej zaparło, kiedy uświadomiła sobie, co odkryła.
- Dowódco Łotrów!- zawołała przez komlink.- Jest tutaj pocisk udarowy Pogromcy Słońc, który został wystrzelony w stronę naszego droida! Zatrzymał go i zostawił tutaj, żeby dryfował!
- Do rzeczy, Łotr Jedenaście.- odparł sucho Tycho, któremu ciężko było zniść śmierć Jansona.
- Jest uzbrojona. Można ją wystrzelić!
- Co!?- wtrącił się nagle Myn Donos, który słuchał całej wymiany zdań, ale walczył aktualnie w innym miejscu.- Chcesz strzelić tym w Corella!? Jak!? I co cię opętało!?
- Nie w Corella.- myśl Shiry podchwycił nagle Tycho, a jego głos nieco się odmienił.- W sztuczne słońce kompleksu Executor’s Lair.
- Ale co to da?- wtrącił się Gavin.
- Może spowodować reakcję łańcuchową o stosunkowo niewielkiej mocy, która jednak spali cały kompleks stoczniowy!- rzucił Tycho.- Razem z generatorem pola grawitacyjnego.
- To ma sens.- ucieszył się Donos.- Tylko jak to wystrzelić?
- Jest sposób.- powiedziała Shira.- Pamiętasz ciche bomby?
Milczenie w eterze było znakiem, że wszyscy piloci Eskadry Łotrów uśmiechnęli się ze zrozumieniem.
- Do dowódców, tu komandor Celchu.- odezwał się po chwili Tycho na innym kanale.- Pojawiła się szansa odwrotu. Dla wszystkich.
Shira Brie leciała swoim X-Wingiem, pchając Mocą przed sobą uzbrojony pocisk udarowy z Pogromcy Słońc. Było dla niej oczywiste, że obrona stoczni nie pozwoli jej podlecieć blisko generatora pola grawitacyjnego, ale chciała to zrobić. Musiała to zrobić. Zależało od niej tak wiele.
Co za ironia, pomyślała, widząc, że wrogie TIE Defendery zasnuwają powoli przestrzeń przed nią, a wszędzie dookoła zaczynają śmigać laserowe błyskawice. Ona, dawno temu lojalna funkcjonariuszka COMPNORu, Shira Ellan Cola Brie, strażniczka Nowego Ładu, dzisiaj miała zadać ostateczny cios jego jedynej, prawdziwej ostoi.
Nie, zreflektowała się, Nowy Ład upadł, a to, co było w nim piękne, okazało się upiorne. Shira, jeszcze jako agentka COMPNORu, zinfiltrowała dawno temu Eskadrę Łotrów i przekonała się, że po tamtej stronie barykady ludzie hołdują większym wartościom, niż Nowy Ład. Wtedy to po raz pierwszy spotkała i pokochała Luke’a Skywalkera... ale wciąż nie potrafiła opuścić Imperium.
A potem był kryształ Kaiburr. I Ziost... trening u Vadera, przekazanie Imperatorowi... i Shira stała się Lumiyą, bezduszną i złowrogą istotą, w pełni zaprzedaną ciemnej stronie Mocy. Zdradziła Skywalkera, zdradziła Rebelię, została Ręką Imperatora. I to jedną z najsilniejszych, przy której takie płotki, jak Jeng Droga czy Roganda Ismaren nie znaczyli absolutnie nic. Potem śmierć Imperatora, utrata części potęgi, szkolenie Flinta i Carnora Jaxa, snucie planów o potędze i dominacji, poszukiwanie źródła niewyczerpanej siły, podróż na Roon... i spotkanie z Witiynem Terem.
Shira pamiętała ten czas jak przez mgłę, czuła się, jakby była przez coś opętana, po wizycie na Roon nawet podwójnie. Na początku przez kryształ Kaiburr z planety Ziost, kiedy opanował ją duch pierwszej uczennicy Dartha Bane’a, Darth Rain. To ona tak naprawdę stworzyła Lumiyę. Potem, po przybyciu na Roon, przez mroczną, narzucającą się potęgę Witiyna Tera, Pełnomocnika Sprawiedliwości, mającego dziwną obsesję na punkcie „kolekcjonowania” Rąk Imperatora. Poza Lumiyą sprowadził też Sarceva Questa, Rogandę Ismaren i ich syna, Ireka. Shira, chociaż zachodziła w głowę wiele razy, nie mogła dojść powodu, dla którego Ter trzymał ich tak długo przy sobie, bezczynnie. Widocznie jego motywy były poza intelektualnymi możliwościami Shiry Brie.
Teraz to jednak nie miało znaczenia. Liczyła się tylko pewna torpeda udarowa, pewna ogromna, świecąca kula, imitująca słońce. I Moc.
Czas nagle zwolnił, laserowe błyskawice śmigały dookoła wolniej, niż zwykle, a X-Wing Shiry poruszał się, jak w kisielu. Był bliżej, coraz bliżej... Brie uśmiechnęła się, czując, że już dłużej nie da rady, po czym przywołała Moc i skoncentrowała się na tym, by popchnąć pocisk Pogromcy Słońc w oślepiającą, sztuczną kulę.
- To dla was, sukinsyny.- mruknęła, po czym przełączyła komunikator na ogólny kanał i krzyknęła pełną piersią.- Śmierć!
Wedge obserwował, jak TIE Defendery i obrona stoczni w końcu dopadają myśliwiec Shiry i niszczą go. Gardło mu się zacisnęło; zawsze tak było, kiedy ktoś z jego pilotów ginął. I zawsze potem miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że teraz będzie podobnie. Wiedział, że jak tylko to wszystko się skończy, nie będzie się mógł pozbierać. Shira, Wes, Keir, Xuccre... nie wspominając o setkach innych pilotów Nowej Republiki, Hapan czy najemnych organizacji, które wsparły ich w tym boju. Nawet dzielna Alex Winger poległa podczas tej bitwy, chociaż wszystkim, którzy ją znali, wydawalo się, że jest ona nieśmiertelna.
Tak dalej być nie mogło.
- Do wszystkich jednostek, tu generał Antilles.- rzucił przez komunikator.- Za chwilę będzie można skakać w nadprzestrzeń. Mamy możłiwość odwrotu. Pochlebia mi wasza zdolność do poświęceń, ale tym razem to nie jest konieczne. Tej bitwy nie wygramy. Jako wasz dowódca, rozkazuję wam opuścić pole bitwy.
- A co z naszym honorem!?- rzucił Zielony Dowódca przez głośniki w niewielkiej korwecie, która była obecnie awaryjnym okrętem flagowym Wedge’a.
- Nie ma honoru ani odwagi w głupocie.- przypomniał Antilles.- Nic nam nie da, jeżeli zginiecie. Zwłaszcza, jeśli zginiecie za nic. Nie ma potrzeby ponosić więcej ofiar. Już i tak było ich za dużo.- dodał.
- Popieram generała Antillesa.- włączył się Isolder.- Konsorcjum Hapańskie nie może sobie pozwolić na stratę większej ilości mężczyzn. Nakazuję odwrót.
Nosaurianin warknął rozczarowany, ale w końcu trzasnął komunikatorem na znak przyjęcia rozkazu. Wedge natomiast zmusił się do smętnego uśmiechu; bitwa była przegrana, ale to jeszcze nie koniec.
Nadal mają „Requiem”.
Admirał Morck stał przy iluminatorze i obserwował, jak „Gargoyle” rozprawia się z kolejnymi okrętami Hapan i Nowej Republiki. Chociaż sam zbierał dość mocne ciosy, to jednak stanowił zbyt dużą potęgę, by jego przeciwnicy mogli go zniszczyć w otwartej walce. Szkoda, że Vader zabrał „Executora II”, pomyślał Morck, może obyłoby się bez takich strat. A tak... pozostał im raptem jeden superniszczyciel i już dziesięć klasy Imperial oraz dwa typu Victory, a także kilka mniejszych jednostek i chmara myśliwców. No i oczywiście stacje Golan II i III, które cały czas broniły Centrali. Gdyby nie one, Nowa Republika podjęłaby się zapewne śmielszych prób oblężenia stacji. A tak... pozostało im zaledwie kilkanaście okrętów, z czego żaden nie był w dobrej formie.
Koniec floty Nowej Republiki wydawał się bliski. Jak tylko Executor’s Lair odniesie zwycięstwo, zajmie się uprzątaniem co większych śmieci kosmicznych, które nagromadziły się w układzie podczas bitwy, i produkcją nowych okrętów. Zajęcie sektora Corelli nie powinno przysporzyć kłopotów. Jeśli przy okazji Kanos wygra w sektorze Nilgaard, to stworzenie konfederacji systemów pod rządami Vadera będzie tylko kwestią czasu. A potem...
- Panie admirale, samotny X-Wing zbliża się w kierunku generatora Glowpoint!- zameldował jeden z oficerów, wyrywając Morcka z zadumy.
- Zestrzelić.- polecił, nie przejmując się zbytnio.- Jeden myśliwiec nic nam nie zrobi.
- Ale panie admirale, on jakoś pcha przed sobą pocisk udarowy!
Morck zesztywniał.
- Jak to pcha!?- rzucił się do ekranu, na którym wyświetlono obrazy z kamer kompleksu. Rzeczywiście, samotny X-Wing „pchał” w jakiś nieokreślony sposób pocisk udarowy, by po sekundzie zatrzymać się... i wysłać torpedę prosto w sztuczne słońce!
Morck nagle zaczął się pocić. Plan, który skrzętnie przygotowywał od jakiegoś czasu, właśnie brał w łeb.
I nie pomogło to, że obrona stoczni i latające w pobliżu TIE Defendery po chwili osaczyły myśliwiec Nowej Republiki i zniszczyły go.
Chociaż z drugiej strony, kiedy Morck patrzył bezsilnie przez iluminator, jak okręty i myśliwce Nowej Republiki brały nogi za pas, kiedy tylko sztuczne słońce eksplodowało, niszcząc kompleks i generator Glowpoint, musiał przyznać, że i taki obrót spraw ma swoje dobre strony. Morck, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, w głębi duszy cenił sobie humanitaryzm, a rzeź, jaką zaplanował, nie leżała w jego naturze. Pośpiech, mord, chaos, terror... to wszystko było domeną Vadera, Stele’a i Fireheada. On preferował zawsze inną taktykę: przyczaić się, poczekać, rozwinąć i uderzyć, kiedy jest się pewnym zwycięstwa. Starał się przemycić jak najwięcej tego podejścia do planu ofensywy, jaki przygotował dla Vadera, jednak Czarny Lord potrafił nader umiejętnie obracać finezję i elegancję w szybkość i brutalność.
Ale teraz Vadera nie było, a Nowa Republika i Hapanie uciekali z tą garstką statków, jaka im została. Niech tchórzą, pomyślał Morck, niech żyją dalej i opowiadają dzieciom o swojej porażce. To będzie dla nich gorsze, niż śmierć.
Tak więc stał i patrzył, jak ostatni wrogowie wycofują się w nadprzestrzeń, kiedy usłyszał za sobą głos Stele’a:
- Fascynujący widok, co?
- Fascynujący?!- Morck obrócił się w stronę pilota.- Cały układ jest pełen śmieci, nam zostało kilka okrętów, „Arka”, kompleks i wszystkie inne cenne konstrukcje zniszczone... jedynie nasz szef stoczni i „Slave I”, nad którym pracował, spoczywają w hangarach Centrali! Co w tym fascynującego!?
Oczy Stele’a zabłysły.
- Chaos.- szepnął
I w tej chwili Morck poczuł coś twardego i zimnego między żebrami. Nie zastanawiał się nawet, co się stało i jak, lecz po prostu spojrzał na Stele’a z wyrazem zaskoczenia, zdziwienia i zawodu, wymalowanym na zastygłej twarzy. Jego oczy powoli zaczynały gasnąć, a z ust pociekła strużka krwi. Maarek bezwstydnie patrzył się na jego twarz, z pełnym pogardy, perfidnym uśmiechem. Morck w tym czasie osunął się powoli na kolana, niewiele rozumiejąc. Wiedział tylko jedno.
Został zdradzony.
I to była jego ostatnia myśl.
Stele niedbale przeszedł nad ciałem admirała i wytarł wibronóż o kawałek materiału, czyszcząc go z krwi. Usłyszał szmer zaskoczenia i przerażenia za plecami, gdzie oficerowie i żołnierze, pełniący służbę w pokoju taktycznym, zastygli w niedowierzaniu. Była Ręka Imperatora nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem.
- Wynoście się stąd, jeśli wam życie miłe!- warknęła tylko.
Chociaż to było nieprawdopodobne, wszyscy wyszli, jak na komendę. Stele uśmiechnął się perfidnie pod nosem, spoglądając w iluminator. Terror i posłuch, jaki z niego wynika, pomyślał, to coś wspaniałego...
Gdy już nasycił się tą chwilą, wyjął komlinki rzucił rzeczowo:
- Wszystko gotowe. Możecie przybywać.
Po chwili do systemu wpadło kilkanaście niszczycieli klasy Imperial, parę archaicznych typu Venator, kilka krążowników nieznanej konstrukcji oraz fregat Nebulon-B i transporterów myśliwskich, z których właśnie wysypywały się niewielkie maszyny. Na czele całej formacji unosił się złowrogi, podobny do asteroidy, ogromny pancernik. Na jego widok Stele tylko się uśmiechnął.
Nowa Republika przegrała Bitwę o Corellię.
Executor’s Lair też.
To on, Maarek Stele, zgarniał wszystko. On i jego mocodawcy.
Świetlny tunel nadprzestrzenny urwał się gwałtownie, wypluwając na obrzeżach systemu Corelli imponującą flotę potężnych okrętów wojennych pod banderą Nowej Republiki. Superniszczyciel „Lusankya”, otoczony przez dwadzieścia osiem wielkich statków i bez mała trzydzieści cztery mniejsze, oraz gęstą chmarę myśliwców wszelkich maści, od X-Wingów poprzez A-9 Vigiliance i B-Wingi na nowoczesnych F-Wingach kończąc, błyskawicznie rozciągnęły linię, posuwając się szybko w stronę środka systemu. A dokładniej przestrzeni, którą w danej chwili można było uznać za środek systemu; wszystkie pięć planet układu stworzyło bowiem taką konstelację, że ułożyły się w okrąg, zamykając główne siły w dość bezpiecznej z taktycznego punktu widzenia, naturalnej osłonie. Przez najbliższy czas takie ustawienie miało się utrzymywać, gwarantując względnie trwałą ochronę z kilku stron. Właściwie to tylko pięcioma trasami można było się dostać wewnątrz systemu, a jedynie trzy z nich nadawały się dla większych flotylli.
Ze względu na repulsory planetarne.
Wiele konfiguracji zasięgu tych antycznych konstrukcji uzupełniało się w taki sposób, że w dowolnym momencie co najmniej dwa wektory wejścia do układu Corelli były niepewne, zagrożone wystrzałem z repulsora. W obecnym momencie seloniański egzemplarz wycelowany był w przestrzeń między nią a Talusem, natomiast drallski i corelliański zwrócone były ku sobie, odcinając praktycznie przestrzeń między oboma planetami. Pozostało więc podejście spomiędzy Talusa i Tralusa, Tralusa i Corelli oraz Dralla i Selonii.
Tym pierwszym podchodziła flota „Guardiana”, pod dowództwem Wedge’a Antillesa, drugim eskadra Battle Dragonów księcia Isoldera, ostatnim zaś „Lusankya” i towarzyszące jej okręty, dowodzone przez Lando Calrissiana.
Którym z kolei towarzyszyły gigantyczne, mechaniczne konstrukcje, obdarzone świadomością i pałające chęcią zemsty: Vuffi Raa i Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy.
- Pozostałe flotylle pojawią się lada moment.- rzucił Lando przez komlink na ogólnym kanale operacyjnym.- Rozciągnąć linię i meldować o operacjach wroga! I pamiętajcie o zasięgu repulsorów! Planety są w ciągłym ruchu.
- Przyjąłem, generale.- odezwał się dowódca Skrzydła Kos, składajacego się z młodych pilotów, latających na nowoczesnych myśliwcach typu F.- Wszystkie eskadry: płaty w pozycji bojowej!
- Linia niszczycieli rozciągnięta, generale!- zameldował jeden z kapitanów niszczycieli klasy Imperial.
- Nosauriańskie Skrzydło w gotowości!- zawtórował mu Zielony Dowódca.
Zaraz po nich posypało się jeszcze kilkanaście raportów, ale Lando słuchał ich już tylko jednym uchem, większość uwagi poświęcając ekranowi taktycznemu.
Ogromne skupisko floty Executor’s Lair, osadzone pośrodku systemu, formowało właśnie ostatnie szyki. Oznaczało to, że musieli się spodziewać ataku i zawczasu się odpowiednio przygotować; obecne manewry polegały w zasadzie tylko na przesunięciu pewnych skrzydeł i okrętów z grup nastawionych na atak z innej strony. Co było znamienne, poza operującym tam superniszczycielem, trzon tej floty stanowiło osiemdziesiąt krążowników klasy Carrack firmy Loronar, niewielkich, ale groźnych okrętów bojowych, które w takiej sile mogły być naprawdę niebezpieczne. Nieco dalej, w okolicach orbity Corelli, znajdowało się inne, nie tak liczne, ale zdecydowanie groźne zgrupowanie floty Vadera. Sensory naliczyły ponad trzydzieści niszczycieli wszelkiej maści i dwadzieścia mniejszych okrętów, oraz pięć stacji obronnych typu Golan II i III, orbitujących wokół stacji kosmicznych i stoczni Corellian Engineering Corporation. Lando wiedział, że nigdy nie było ich tam tyle, ale zdawał sobie również sprawę, że przetransportowanie gdziekolwiek takiej stacji było niesłychanie czasochłonne i kosztowne.
Nad Corellią musiało być więc coś, co trzeba było chronić.
Calrissian wiedział, że tylko jedno jest warte takiej obrony, ale dla pewności polecił dokładniejsze wysondowanie tamtego rejonu przestworzy. Odczyty potwierdziły jego obawy.
Centrala Executor’s Lair wciąż istniała.
- Panie generale!- rzucił głośno wachtowy.- Grupa „Guardiana” właśnie dotarła!
- Doskonale.- mruknął Lando. Zanosiło się na większą bitwę, niż z początku przypuszczał.
Jeden z myśliwców typu T, postrzelony w stabilizator, zakręcił się wokół własnej osi, by po chwili zniknąć w spektakularnej eksplozji. Laserowe i turbolaserowe błyskawice śmigały poprzez próżnię, tworząc wielokolorową mozaikę śmiercionośnej energii, która, niczym sieć, usiłowała złapać setki kluczących wokół jej nici myśliwców. Zarówno X-Wingi, A-Wingi, B-Wingi i inne republikańskie maszyny, jak i TIE Defendery oraz TIE Interceptory Executor’s Lair, wybuchały co jakiś czas wskutek zderzenia lub zestrzelenia. Przestrzeń aż się od tego wszystkiego roiła i czasem ciężko było rozpoznać, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.
Wedge Antilles patrzył przez iluminator na toczącą się przed dziobem „Guardiana”, zaciętą batalię. Superniszczyciel co jakiś czas wypluwał potężną kanonadę w podlatujące myśliwce czy szybsze krążowniki wroga, najczęściej klasy Carrack, które miały pecha być forpocztą obrońców kompleksu stoczniowego Executor’s Lair.
Ponieważ Antilles i jego grupa wyskoczyli z nadprzestrzeni dokładnie przy jej pierwszych konstrukcjach, wokół których teraz toczyła się walka.
W tym momencie mieli do czynienia jedynie z myśliwcami i lżejszymi okrętami, ale głębiej kompleks posiadał ciaśniejszą osłonę w postaci podwójnych działek laserowych przy każdym doku, kilku niszczycieli klasy Imperial i dziesięciu stacji Golan II i III, czekających tylko, aż coś wleci w zasięg ich potężnego uzbrojenia. Co więcej, zaraz za tą linią czaił się ogromny, budzący przerażenie superniszczyciel klasy Sovereign, niesławna „Arka”, w pełnej gotowości bojowej. W tym momencie tylko czekała, by któryś z okrętów Antillesa przebił się przez kordon stacji Golan, aby potraktować go zamontowanym na dziobie superlaserem niewielkiej mocy. Wystarczającym jednak, aby zmieść na popiół nawet „Guardiana” czy „Lusankyę”. Póki „Arka” czaiła się za linią Golanów, okręty Nowej Republiki były względnie bezpieczne.
Ale z drugiej strony, tak nie da się wygrać bitwy.
- Generale, wrogie myśliwce zaczynają się wycofywać.- zawołał jeden z oficerów.- Eskadra Łotrów, Skrzydło Magmy i Eskadra Wiatru podjęły się pościgu, proszą jednak o wsparcie ich ciężkim ogniem!
- No tak.- mruknął Wedge. Przeciwnik poniósł straty w lekkich okrętach, ale zyskiwał przewagę w walce myśliwskiej. Fakt, iż się wycofuje, spowodowany był zapewne czystą kalkulacją; bez cięższych maszyn myśliwce niewiele zdziałają, zwłaszcza mając przeciwko sobie krążowniki MC-80, MC-90 i Dauntless, niszczyciele i Liberatory. Ten manewr miał zapewne wciągnąć okręty Wedge’a w zasięg dział Golanów i superlasera „Arki”.
- Przerwać pościg.- rozkazał Antilles, spoglądając na ekran taktyczny, a dokładniej tych kilka mniejszych statków, utrzymujących się na tyłach formacji.- Mam inny plan...
Klucz TIE Defenderów przemknął przez rojącą się od strzałów przestrzeń, plując ogniem w nadciągającą eskadrę E-Wingów. Czarne tło dla gwiazd pod wpływem laserowego ognia zdawało się co sekundę zmieniać kolor na czerwony lub zielony, a co kilka chwil rozjaśniała je kolejna eksplozja myśliwca czy kolejny wybuch na burcie jednego z biorących udział w bitwie okrętów liniowych. Chociaż myśliwce walczyły nieco z boku, bliżej Dralla, to jednak wymiana ognia była odczuwalna na całej szerokości frontu. Gdzieś zabłąkana turbolaserowa błyskawica trafiła jeden z TIE Interceptorów. Gdzie indziej uciekający Y-Wing zderzył się z wykonującym zaskakujący manewr Scimitarem. W innym miejscu dwa X-Wingi wzięły jakiegoś TIE Defendera w krzyżowy ogień. Ogółem: chaos.
Od strony flotylli chroniącej Centralę na orbicie Corelli zaczęły nadlatywać kolejne myśliwce. Pułk TIE Defenderów wystrzelił w przestrzeń, plując ze wszystkich dział w stronę walczących. Wyraźnie chcieli otoczyć łukiem przeciwnika by zamknąć go w studni grawitacyjnej Dralla, a może nawet w zasięgu repulsora planetarnego.
Wtedy jednak pojawiło się coś dla pilotów Executor’s Lair nieprzewidzianego; nadciągnęło skrzydło nieznanych im myśliwców, wyglądających jak dwie złączone ze sobą litery F.
I te myśliwce bez strachu rozpoczęły ostrzał pułku wroga.
Zaskakująca szybkość, zwrotność i siła ognia nowych maszyn Nowej Republiki była zaskakująca; po raz pierwszy TIE Defendery miały stoczyć pojedynek z równorzędnymi przeciwnikami. Pułk złamał szyk i ruszył, by związać walką poszczególne myśliwce wroga, jednak i tutaj się przeliczyli; F-Wingów było zbyt wiele. Po zaciekłej wymianie ognia przewaga wynosiła już trzy do jednego i zdawała się zwiększać. W pierwszej chwili część Defenderów chciała uderzyć w stronę chaotycznego pola bitwy, na którym ścierały się gęsto inne myśliwce; w tym momencie nie mieli już na to szans. Apelowali nawet o posiłki z tamtego kierunku.
Ale potencjalni wybawiciele mieli własne kłopoty.
W końcu dowódca pułku wydał poprzez eter rozkaz do odwrotu i skryciu się przy okrętach liniowych, które leciały a pomoc w stronę miejsca wymiany ognia między grupą „Lusankyi” a krążownikami typu Strike. Ponieważ tam też było gorąco.
Do walki włączyli się bowiem mechaniczni obcy, gigantyczne machiny, które, jeśli czegoś nie staranowały, to zabiły go jego własnymi strzałami. Oba giganty miały bowiem standardowe uzbrojenie swojej rasy; działa sprzężone z sensorami natężenia ognia, które potrafiły po emisji z dział przeciwnika błyskawicznie wyliczyć siłę i kierunek strzału, a następnie wysłać w tamtą stronę promień o odwrotnej polaryzacji. W rezultacie strzał zostawał odbity pod sporym kątem, a bardzo często obrócony o sto osiemdziesiąt stopni.
Załoga jednego z wrogich niszczycieli klasy Imperial boleśnie się o tym przekonała, kiedy ich kanonada z całym impetem wróciła praktycznie do ich luf, pozostawiając Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego w nienaruszonym stanie. A ponieważ miał on jeszcze, jako jeden z nielicznych, konwencjonalne uzbrojenie, bardzo szybko przeciążył tarcze przeciwnika.
Jego koniec był kwestią sekund.
Admirał Rogriss obserwował bitwę z mostka „Arki”, zagryzając nerwowo wargi. Bez wątpienia była to największa batalia, w jakiej kiedykolwiek uczestniczył, a na pewno taka, w której musiał wykorzystać całą swoją wiedzę i doświadczenie. Póki co jeszcze nie wydał rozkazu do ataku superniszczyciela Sovereign, ale to głównie dlatego, iż liczył na efekt psychologiczny, jaki wywoła szpaler stacji Golan i niszczycieli klasy Imperial. Przez pewien czas działało; okręty Nowej Republiki zdawały się wstrzymywać ofensywę, a nawet kazały się cofnąć swoim myśliwcom. Rogriss zdawał sobie sprawę, że może to tylko cisza przed burzą, ale żywił też nadzieję, iż „Guardian” i jego grupa wycofają się z dalszej bitwy.
Wtedy na czoło formacji przeciwnika wysunęło się piętnaście niewielkich jednostek, eskortowanych przez grupkę myśliwców. Ta gromada idealnie zsynchronizowanym manewrem ustawiła się prostopadle do linii Golanów i równie gładko i płynnie ruszyła w ich stronę. Absurd, pomyślał admirał, przecież to samobójstwo, to nie ma sensu...
Myśliwce, głównie typu X i B, rozpoczęły ostrzał stacji Golan z wyrzutni torped protonowych, po czym zawróciły i zajęły miejsca za drugą falą, tym razem maszyn typu E, które uderzyły swoimi torpedami dokładnie w te same punkty, które przed sekundą oberwały od poprzedników. W rezultacie tarcze kilku stacji Golan zaczęły migotać i straciły na mocy. Co prawda nie były to trwałe uszkodzenia ani też specjalnie groźne; Republikanie mieli szczęście, jeśli energia którejkolwiek z tarcz spadła poniżej osiemdziesięciu procent. Większość mocy torped pochłonęła jednak tarcza cząsteczkowa, służąca do ochrony przed ciałami stałymi, a to oznaczało, że...
- Pełen ogień w te statki!- wrzasnął nagle Rogriss.- Wszystkie stacje Golan mają skoncentrować ogień na...
Nie skończył, bowiem piętnaście niewielkich okrętów wielkości korwet z pełnym impetem wbiło się w stacje obronne, znajdujące się w środku linii. Statki te, które okazały się być w praktyce wypełnionymi po brzegi materiałem wybuchowym, zautomatyzowanymi taranami, eksplodowały, czyniąc im pewne szkody i znosząc tarcze, by kolejna fala mogła dokończyć dzieła zniszczenia. W ciągu kilkunastu sekund z dziesięciu stacji Golan w pełni funkcjonalne pozostały raptem dwie, trzy miały ogromne uszkodzenia, a pięć było zniszczonych. Co więcej, tak silny łańcuch eksplozji na pierwszej linii zmusiło kapitanów czekających w pobliżu niszczycieli do manewrów, które miały pozwolić na zminimalizowanie zniszczeń zadanych przez wylatujące z wybuchających konstrukcji płonące kawałki metalu, durastali, czy po prostu całych fragmentów stacji. Kilka okrętów zostało w ten sposób lekko uszkodzonych.
A w szyku zionęła dziura, przez którą każdy mógł przedostać się w przestworza zajmowane przez stocznie.
Co też Republikanie łapczywie wykorzystali.
Rogriss załamał ręce i opadł na fotel. Czuł, jak przygniata go ciężar klęski. Straty przeciwnika były niewielkie, w porównaniu z jego, a wróg właśnie wdzierał się tam, gdzie nie powinien, i albo wiązał ogniem niewielkie siły, jakie tam pozostały, albo zajmował się dewastacją stoczni. Obrona doków mogła spowolnić Nową Republikę, ale nie była w stanie powstrzymać natarcia. Klęska była blisko i admirał o tym wiedział. Nie ważne jak bardzo się starał, Terek Rogriss nie był swoim ojcem, legendarnym Terenem Rogrissem. Teraz widział to z całą jaskrawością. Wstąpił do Marynarki Imperium, gdyż chciał dorównać sławie swojego rodzica, a także pokazać, że ma równie wielki talent, co on. Dlatego nie bał się dowodzić w najniebezpieczniejszych misjach, dlatego często brawurą i niekonwencjonalnym podejściem dorobił się stopnia generała, a później admirała.
I dlatego przyłączył się do Executor’s Lair, kiedy Darth Vader i Rov Firehead złożyli mu taką propozycję. A raczej zmusili do tego.
I teraz, kiedy miał niewątpliwie największą szansę, by przekonać wszystkich o swojej wartości, zawiódł.
- Panie admirale?- zapytał nieśmiało oficer wachtowy.- Jakieś rozkazy...?
Rogriss uniósł głowę i spojrzał na oficera, a potem na ekran taktyczny. Jego siły wyraźnie przegrywały, ale zadawały też straty przeciwnikowi. Musiał wziąć się w garść, jeśli miał wykorzystać te nieliczne atuty, jakie mu pozostały. Inaczej czeka go klęska. A on, admirał Terek Rogriss, syn Terena Rogrissa, nie mógł na to pozwolić. Po prostu nie mógł. Do diabła, Terek!, skarcił siebie w duchu, przecież jesteś admirałem! Przecież masz jeszcze „Arkę”!
- Tak.- powiedział, prostując się.- Przygotować superlaser.
Chwilę później z dziobu superniszczyciela klasy Sovereign wystrzelił potężny, zielony promień, rozpylając na atomy niszczyciel klasy Nebula, znajdujący się akurat naprzeciwko.
Chwilę później „Arka” ruszyła do boju.
Pilot TIE Defendera skończył wykonywać beczkę, plując ze wszystkich działek w stronę uciekającego przed nim K-Winga. Bombowiec Nowej Republiki, ze wszystkich stron smagany laserowymi błyskawicami, w końcu nie wytrzymał i rozpadł się na kawałki, poczym eksplodował w kuli żaru i płomieni. Pilot Executor’s Lair uśmiechnął się pod hełmem; kolejne strącenie. Walczył na obrzeżach sfery najzacieklejszych pojedynków i przestworza wokół robiły się coraz bardziej wyludnione, pozostało jeszcze kilkanaście innych myśliwców z jego skrzydła oraz nieliczne maszyny Republikan, które właśnie uciekały, gdzie pieprz rośnie. Pilot uśmiechnął się szerzej i już miał przystępować do pościgu, kiedy zauważył na radarze ogromną, czerwoną plamę, przysłaniającą powoli obraz. Obrócił się, żeby zobaczyć, co to...
I w następnej sekundzie został zmiażdżony przez ogromnego, obłego droida, znanego ludziom jako Vuffi Raa.
„Lusankya” oddała kolejną, niszczycielską salwę w nadciągający z bakburty krążownik klasy Strike, przebijając jego tarcze i zadając spore uszkodzenia. Lando stał na mostku, co jakiś czas rzucając oficerowi łącznościowemu kilka dyrektyw związanych z kolejnymi posunięciami. Póki co jego grupa nieźle sobie radziła, chociaż straty były po obu stronach znaczne. Vuffi Raa i Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy także robili swoje; bez nich byłoby o wiele trudniej. Ta sytuacja mogła się jednak wkrótce zmienić; grupa „Guardiana” toczyła w tym momencie zacięty bój z „Arką” i obroną stoczni, i chociaż mieli przewagę liczebną, wróg zdawał się wygrywać to starcie. A co gorsza, okrętów liniowych i myśliwców Executor’s Lair było zbyt wiele, aby ktokolwiek dał radę przedrzeć się do, bardzo szczelnie chronionej Centrali. Którą notabene też chroniły imponujące siły.
Poza tym właśnie nadciągała kolejna fala myśliwców i okrętów wojennych. Razem z trzonem floty przeciwnika, który stanowiło kilkadziesiąt wciąż sprawnie funkcjonujących i niebezpiecznych krążowników klasy Strike, mogły one zamknąć grupę Calrissiana w kleszczach, które dopełniała studnia grawitacyjna Dralla. Siły Nowej Republiki, mimo bohaterskich wyczynów i niemal niepowstrzymanych szarży „Lusankyi”, mimo wszystko były spychane w jej kierunku. Flotylla Executor’s Lair najwyraźniej postanowiła skoncentrować ogień na mniejszych, chociaż wciąż groźnych jednostkach, pozostawiając na razie republikański superniszczyciel w spokoju. Co prawda latał on teraz praktycznie nietknięty i czynił spustoszenia w szeregach wroga, ale ostatecznie był tylko pojedynczym okrętem, z niewielką obstawą; krążowników klasy Strike było jeszcze bez mała pięćdziesiąt.
W dodatku nadciągał już „Intimidator”, wrogi odpowiednik „Lusankyi”.
Gdzieś nieopodal skoncentrowany ostrzał czterech krążowników wroga przebił w końcu tarcze jednego z krążowników MC-90 Nowej Republiki, by wkrótce rozświetlić go ogniem potężnej eksplozji.
Gdzieś indziej pułk TIE Defenderów i TIE Interceptorów rozgromił grupę B-Wingów i E-Wingów.
Kilkaset metrów dalej niewielka Corelliańska Korweta Legionu Flamestrike dobiła dogorywającą fregatę Lancer, ale sama zaraz została zniszczona przez nalot bombowców Scimitar.
Sytuacja pogarszała się z każdą minutą, a generał Lando Calrissian nie miał zbyt wielu pomysłów na to, by ją poprawić.
- Ster osiemdziesiąt stopni na bakburtę!- polecił.- Wziąć na cel tamtego niszczyciela klasy Imperial! „Almighty” i „Sivrak” – pilnujcie flanki! Purpurowa Eskadra – odciągnijcie osłonę myśliwską tamtego Strike’a! Ocalali z Kuiumin – zdejmijcie te Defendery z ogona Nosauriańskiego Skrzydła!
- Tak jest, sir!- odezwał się Dowódca Ocalałych, Jacob Nive.
- Robi się!- zawtórował mu Ace Azzamen, Dowóca Purpurowych. Reszta niemal natychmiast poszła w ich ślady.
Sytuacja jednak cały czas stawała się coraz gorsza. Okręty Nowej Republiki orbitowały już niebezpiecznie blisko zasięgu repulsora planetarnego Dralla. „Intimidator” wraz z obstawą były coraz bliżej... Lando zaczął już oswajać się z myślą o strategicznym odwrocie.
- Generale Calrissian, jak sytuacja?- rozległ się w głośnikach nowy głos. Śniadolicy dowódca nie musiał spoglądać na ekrany sonarów ani pytać o potwierdzenie, by wiedzieć, do kogo on należy. Na jego ponurej, skupionej twarzy pojawił się cień nadziei.
- Nie mogliśmy się pana doczekać, książę.- powiedział przez komlink.- Gdzie pan jest?
- Flota Battle Dragonów na wektorze czterdzieści trzy koma osiemdziesiąt dwa, na linii między Corellią a Tralusem.- odparł książę Isolder.- Hapańska armia czeka zwarta i gotowa!
- Znakomicie.- Calrissian podszedł do ekranu taktycznego; rzeczywiście, grupa osiemdziesięciu trzech hapańskich krążowników pojawiła się po drugiej stronie systemu.
Całkiem blisko położenia Centrali.
- Proszę mnie posłuchać.- rzekł gorączkowo Lando.- Sześćdziesiąt trzy stopnie od wektora wyjścia ma pan zgrupowanie floty Executor’s Lair na orbicie Corelli. To ochrona Centrali. Jeśli uda się panu przypuścić szturm i odciąć temu potworowi głowę, zdobędziemy przewagę. Rozumie pan?
- Oczywiście.- odparł rzeczowo Isolder.- Myśliwce Mit’yl i krążowniki już rozciągają linię. W najgorszym wypadku uda nam się odciążyć pańską stronę pola bitwy, generale.
- Dziękuję, książę. Pomyślnych łowów.
- Nawzajem.
Lando wyłączył komlink i spojrzał na ekran taktyczny. Rzeczywiście, kilka chwil po rozciągnięciu linii Battle Dragonów i ruszeniu w stronę Centrali Executor’s Lair, część wrogich jednostek zawróciła, by bronić swej twierdzy. Lando kiwnął lekko głową z aprobatą; przynajmniej jego grupa uderzeniowa została odciążona. Mają jeszcze szansę.
Natychmiast wrócił więc do kierowania bitwą.
„Arka” parła nieprzerwanie w stronę okrętów Nowej Republiki, ostrzeliwując wszystko, co się da. Piętnastokilometrowy kolos posyłał co rusz setki zabójczych salw w kierunku przeciwnika, niektóre, mniejsze statki, zmiatając na proch. Również jej pokładowe TIE Defendery stanowiły iście potężną siłę bojową, której ciężko było się przeciwstawić. Nowa Republika poczyniła już wiele szkód okrętom Executor’s Lair, ale superniszczyciel klasy Sovereign był zbyt potężną jednostką, nawet w starciu z kilkoma krążownikami typu MC-90 i Dauntless.
A jej najgroźniejsza broń, zamontowany na dziobie superlaser, siał popłoch i zniszczenie, spopielając kolejny statek Republikan.
- Jest zbyt silny!- zawołał jeden z kapitanów przez komunikator, kiedy jego niszczyciel klasy Nebula i towarzyszące mu krążowniki typu Liberator zakończyły manewr ostrzeliwujący.- Zmiecie nas wszystkich jak pokviathańskie muchy!
- Unikajcie zasięgu tego superlasera!- rozkazał Wedge, dowodzący z mostka „Guardiana”.- Nie jest zbyt szeroki, więc zmuście go do manewrów! I postarajcie się ich okrążyć!
- Panie generale, walka myśliwska przenosi się poza orbitę Bliźniaczych Planet!- zawołał oficer wachtowy.- Dowódca Łotrów prosi o kontakt!
- Daj go na głośniki.- polecił Antilles.
- Generale, atakujcie „Arkę” z flanek!- rzucił zniekształcony przez eter głos Tycha.- Nie będzie ryzykować wystrzału w żadną z planet, kiedy jest tak blisko!
- Na burtach „Arka” ma najsilniejsze turbolasery i wyrzutnie torped.- zauważył oficer wachtowy.- Wystawimy się na czysty ostrzał, jeżeli ją okrążymy!
- Inaczej będzie nas mieć jak na dłoni!- odparł Tycho napiętym głosem; najwyraźniej toczył w międzyczasie jakiś pojedynek myśliwski.
- Komandor Celchu ma rację.- uciął Wedge.- Do dzieła! Okrążyć „Arkę”!- zwrócił się do sternika.- Wysuń się na przód formacji. „Guardian” musi przyjąć cały impet ostrzału. Podejście wektorem czterdzieści trzy na sześćdziesiąt! Wykonać!
- Tak jest, sir!
„Guardian” ruszył, plując z dział turbolaserowych we wszystko, co nie było myśliwcem bądź okrętem Nowej Republiki, i torując sobie drogę ku większemu i potężniejszemu przeciwnikowi.
Rogriss patrzył z rosnącym niepokojem, jak superniszczyciel Nowej Republiki przełamał szyk i ruszył w jego kierunku. Podchodził pod kątem, który uniemożliwiał skuteczne oddanie strzału w jego stronę, zwłaszcza, że „Arka” celowała teraz w krążownik typu Majestic. Oficer wachtowy spojrzał na admirała z gorączkowym wyczekiwaniem, wyraźnie sugerując mu jakieś kroki w celu powstrzymania nadlatującego „Guardiana”.
- Zniszczyć mi ten Majestic!- warknął Rogriss.- Niszczyciel klasy Super nie jest dla nas aż takim zagrożeniem, żeby panicznie rzucać dla niego wszystko inne!
- Tak jest, sir!- odparł wachtowy, jednak bez większego przekonania. Rogriss właściwie się temu nie dziwił; nadciągający superniszczyciel nie był rzeczą szczególnie błahą i łatwą do zignorowania. Ale syn Terena Rogrissa zdawał sobie sprawę z potęgi okrętu, którym dysponował, i nie zamierzał dać się ponieść emocjom.
Do chwili, kiedy na sonarze pojawił się kolejny, ogromny obiekt, a jeden z oficerów krzyknął:
- Panie admirale! Nowy obiekt na wektorze osiemdziesiąt cztery na dwa!
- To jeden z tych stworów, których zaskoczyliśmy kiedyś w Dzikiej Przestrzeni!- dodał inny, starszy wiekiem i stażem, oficer.
Rogriss przyjrzał się nadciągającej machinie. Rzeczywiście, wiele lat temu „Arka” poprowadziła flotę Executor’s Lair do boju przeciwko ogromnej droidopodobnej rasie, którą Morck i Vader swego czasu uznali za zagrożenie. Rzeczywiście, kilka jednostek wtedy przetrwało, ale Rogriss nie sądził, by były zdolne do kontrofensywy.
Najwidoczniej się mylił.
A bulwiasty droid był bez porównania groźniejszym przeciwnikiem, niż „Guardian”.
- Zwrot o sto siedem stopni!- polecił Rogriss.- Zniszczyć mi to, zanim nas staranuje!
Zagrożenie ze strony superniszczyciela Nowej Republiki stało się nagle śmiesznie małe...
- Do Konstelacji Carnage!- zawołał przez komlink Zielony Dowódca. W ogniu walki i deszczu torped, Nosauriańskie Skrzydło, plując niemal na ślepo w przestrzeń ze swoich działek, przystąpiło do łączenia swoich pól ochronnych. Stworzona w ten sposób konstrukcja stanowiła śmiercionośną taktykę, dzięki której teoretycznie słabsze od wielu innych myśliwców B-Wingi zdołały tak długo utrzymać się we flocie. Konstelacja Carnage była autorską strategią Nosaurian, bowiem nieliczni przedstawiciele innych ras mieli na tyle rozwinięty refleks, by móc ją z powodzeniem naśladować.
Dla wszystkich innych była zabójcza.
Siedemdziesiąt myśliwców typu B przy jej pomocy rozbiło główne formacje TIE Defenderów i posiekało poszczególne pojedyncze pojazdy, często napędzane im przez członków innych eskadr. W krótkim okresie czasu Nosaurianie przesunęli arenę walk myśliwskich bliżej środka systemu, dając innym szansę do kontrataku.
Maszyn Executor’s Lair było jednak zbyt wiele.
Każdy pilot we frakcji Vadera dostał do ręki raport z przebiegu Bitwy o Exaphi, a niektórzy nawet ćwiczyli w jej warunkach na symulatorach. Wszyscy więc znali już taktykę Konstelacji Carnage, i wiedzieli, jak ją zwalczyć. B-Wingi w formacji były bowiem całkowicie bezbronne od tyłu, a TIE Defendery na tyle zwrotne, by ich sprawnie okrążyć. Tak więc po pierwszych sukcesach kilka kluczy wrogich myśliwców zaleciało Nosauriańskie Skrzydło od tyłu i rozpoczęło ostrzał z torped protonowych. Piloci z Nowej Plympty dostrzegli manewr na tyle wcześnie, by rozpocząć rozłączanie, ale wiele pocisków trafiło w cel, powodując eksplozje wciągające w zasięg inne, sąsiadujące z nimi B-Wingi. Zniszczenie jednego powodowało reakcję łańcuchową, z której wielu nie zdołało ujść z życiem. Po paru minutach z siedemdziesięciu maszyn Nosauriańskiego Skrzydła pozostała mniej, niż połowa.
Lando z przerażeniem patrzył, jak superlaser „Arki” wypuszcza zieloną wiązkę prosto w Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego. „Lusankya” związała ogniem „Intimidatora”, wciągając go w zaciekłą wymianę salw z dział i wyrzutni torped, ale generał Calrissian miał bitwę do wygrania, więc na bieżąco analizował sytuację w systemie. Mniejsze od superniszczycieli okręty liniowe weszły w konflikt, którego szale nie przechylały się na razie na niczyją stronę. „Guardian” podleciał pod superniszczyciel klasy Sovereign, który w tym czasie był zajęty bratem Vuffiego Raa. Sam droid natomiast leciał właśnie na pomoc swojemu bliźniakowi, nie stroniąc jednak od wyrządzania szkód siłom Executor’s Lair. Grupa Wedge’a, przetrzebiona przez siły ochrony stoczni i „Arkę”, przygotowywała się do kontrofensywy. Battle Dragony księcia Isoldera czyniły pewne niewielkie postępy, ale też ponosiły straty; z osiemdziesięciu trzech pozostało niecałe sześćdziesiąt, przy stracie około dziesięciu niszczycieli klasy Imperial i większości jego pancerników typu Dreadnaught. Hapanie zdecydowali się na szarżę, ale nie udało im się wiele zyskać. Cała przestrzeń po tamtej stronie systemu mieniła się od gąszczu turbolaserowych błyskawic.
Wśród myśliwców jednak TIE Defendery ujawniały swoją wyższość nad Mit’ylami i maszynami Nowej Republiki, i jedynie grupki F-Wingów mogły je zepchnąć do defensywy. Centrala natomiast wciąż trzymała się za względnie szczelnym kordonem.
Z superniszczycielem „Gargoyle” na straży.
A teraz superlaser „Arki” miał pozbawić ich jednego z nielicznych atutów, jakie mieli. Lando poczuł się nagle dziwnie słaby i bezsilny...
...ale wtem Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy wystrzelił ze wszystkich swoich dział o odwrotnym polaryzowaniu prosto w promień superlasera, odbijając go nieszkodliwie w stronę Corella. Lando zamrugał ze zdziwienia i spojrzał na stojącego cały czas w kącie małego odpowiednika Vuffiego Raa.
- Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy obliczył trajektorię i natężenie uderzenia superlasera w chwili wystrzału, a następnie użył wszystkich dział odbijających, by je zniwelować, mistrzu.- wyjaśnił mały droid.- Pewnie coś się przedarło, ale za mało, żeby zadać mu poważne uszkodzenia. Jestem niemal pewien, że teraz, kiedy zna dokładnie parametry tej superbroni, następne uderzenia zostaną odbite z powrotem do „Arki”, a w najgorszym przypadku w inny okręt Executor’s Lair.
Lando odetchnął z ulgą. Jeszcze nie wszystko stracone, pomyślał, i wrócił do stołu taktycznego, by pilnować ostrzału „Intimidatora”. Superniszczycielem lekko zatrzęsło od kolejnej salwy, przed iluminatorem przemknęły cztery X-Wingi, ścigające klucz Scimitarów...
Nagle Calrissiana olśniło.
- Vuffi Raa...- zapytał tajemniczo.- Masz łączność z Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątym Siódmym, prawda?
- Mam, mistrzu.- potwierdził droid.
- Więc powiedz mu, żeby następny wystrzał z superlasera wycelował w Centralę!- rzucił Lando, po raz pierwszy od początku bitwy lekko się uśmiechając.- I nie nazywaj mnie mistrzem.
- Co ten dureń wyprawia!?- warknął Pekhratukh. Wraz z dwoma swoimi komandosami pełnili od dnia poprzedniego niestrudzoną wartę przy Pogromcy Słońc, spoczywającym bezpiecznie w hangarze Centrali. Noghri zmieniali się co jakiś czas, ale ich lider z pełnym poświęceniem trwał na stanowisku, nie spuszczając niewielkiej superbroni z oka nawet na chwilę. Kiedy jednak zaczęła się bitwa, skorzystał z pobliskiego terminala komputerowego, by dostać obraz z monitora taktycznego i móc śledzić przebieg bitwy. Widział więc, jak „Arka” strzela z superlasera do dziwnego, gigantycznego droida, który następnie w niepojęty sposób odbija ten strzał w stronę słońca. „Arka” wystrzeliła po chwili ponownie, i promień trafił w orbitujący w pobliżu Centrali niszczyciel klasy Imperial.
- Rogriss postradał zmysły czy co!?- syknął Pekhratukh do swoich kompanów.- Chce nas wszystkich pozabijać!
- Może stracił zimną krew...- podsunął jeden z komandosów.
- Czyli jest większym głupcem, niż sądziłem!- warknął lider Death Commando Prime.- Czy nie widzi, że tego monstrum nie da się zabić bronią energetyczną? Że trzeba torped!? Co za kretyn...
Ledwo skończył mówić, zastanowiło go, że ani Morck, ani nikt inny z Centrali, nie zwrócił uwagi Rogrissowi, żeby przestał strzelać z superlasera do tych gigantów. Zaraz jednak spojrzał na ekran taktyczny i zobaczył, iż siły Hapan, nadciągające z drugiej strony globu, są niebezpiecznie blisko i toczą zaciętą batalię z flotą obronną stacji. Widocznie to musiało tak zaabsorbować admirała Morcka, że nie zwrócił uwagi na akcje Rogrissa.
Trzeba mu więc było przypomnieć. Pekhratukh wyjął szybko komlink i usiłował połączyć się ze sztabem, ale najwyraźniej Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Executor’s Lair wyłączył go, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Noghri próbował jeszcze kilka razy, po czym dał sobie spokój.
- Niech to szlag!- zaklął. Nie mógł osobiście pójść do Morcka, bo Lord Vader kazał mu pilnować Pogromcy, a Pekhratukh w chwili obecnej nawet nie mógłby pomyśleć o nieusłuchaniu swojego pana. On był dla niego wszystkim, wyznaczał sens życia. Jeśli Czarny Lord powiedziałby, że życie lidera Death Commando Prime nie ma sensu, to znaczyłoby, że go nie ma. Pekhratukh nie zrobiłby nic, aby podważyć tą opinię.
Ale też był coś winien swoim komandosom. Lojalność, wierność i ochronę; czyli to samo, czym oni go obdarzali przez ostatnie dwadzieścia trzy lata. Nie mógł ich zawieść, tak samo, jak nie mógł zawieść Vadera. A jeśli Rogriss miał zamiar dalej tak strzelać, a droid odbijać te strzały w stronę Centrali, to wszyscy jego ludzie byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Pekhratukh nie mógł sobie pozwolić na ich stratę. Nie po akcjach na Yavinie IV i Coruscant, które kosztowały życie jego najlepszych komandosów.
Z drugiej strony musiał pilnować Pogromcy Słońc.
Noghri zmrużył oczy. Zaraz, zaraz, Pogromca...
- Zostańcie tutaj.- polecił swoim podwładnym.- Mam coś do zrobienia...
Po kilku minutach na radarach wszystkich jednostek w systemie pojawił się nowy obiekt, wyglądający niczym odwrócony, lśniący stożek. Okrążające Centralę TIE Defendery rozstrzeliły się, żeby ustąpić mu miejsca, kiedy śmignął z całą prędkością bezpośrednio w stronę ogromnego droida. Pilotujący go Pekhratukh właśnie wprowadzał ostatnie procedury, by uzbroić jedną ze śmiercionośnych torped udarowych. Nie wywołałaby ona wprawdzie reakcji łańcuchowej, ale jeśli dobrze trafić, droid mógłby mocno oberwać.
Pogromca Słońc niczym jaskrawy zwiastun zagłady, przeleciał przez środek pola bitwy, nie przejmując się ani laserami, ani torpedami protonowymi, które śmigały w próżni. Jakieś myśliwce udało mu się nawet staranować. Parł niepowstrzymanie a wszelkie próby powstrzymania go kończyły się fiaskiem.
Kiedy droid znalazł się w zasięgu, Noghri odpalił torpedę i przygotowywał się do uzbrojenia drugiej.
- Pekhratukh!- warknął nagle przez komunikator zniekształcony głos admirała Morcka, któremu najwyraźniej nie spodobał się fakt użycia Pogromcy Słońc.- Wyjaśnisz mi może, co ty, do ciężkiej cholery, robisz!?
- Przykro mi, Morck.- syknął lider Death Commando Prime.- Ale nie mam zamiaru pozwolić moim ludziom zginąć! Nie widzisz tego, głupcze?! Jeśli Rogriss będzie strzelał dalej, zniszczy Centralę!
- Pekhratukh, rozkazuję ci...
- Morda w kubeł, Morck!- przerwał mu Noghri.- Przyjmuję rozkazy od Lorda Vadera i tylko od niego. A on kazał mi pilnować Pogromcy!- wyłączył komunikator.- Więc wal się na ryj.- dodał cicho, kiedy admirał nie mógł go już usłyszeć.
Nagle komputer wskazał na znaczny wzrost mocy na dziobie „Arki” Rogrissa! Superlaser! Ten idiota znów strzela, pomyślał z goryczą Pekhratukh. Nie było jednak czasu na przeklinanie admirała, lider Death Commando Prime szybko policzył przeciętną odległość, na której promień był odbijany, a potem trajektorię lotu z tego punktu w stronę Centrali. Nie było bowiem wątpliwości, że tym razem droid trafi.
I ustawił się dokładnie na drodze promienia.
Nie wiedział, czy dobrze robi, ale nie było innego wyjścia. Dotąd Pogromca Słońc był niezniszczalny, ale, o ile Pekhratukh się orientował, nigdy nie strzelano w niego z superlasera. Nie miał pojęcia, czy to przetrzyma, ale teraz liczyła się tylko Centrala, i jego ludzie, którzy przebywali na jej pokładzie. Szybkim szarpnięciem ustalił kierunek lotu prosto po linii przewidywanego toru promienia, dosłownie na sekundę od odbicia go przez broń droida. Od gwałtownego skrętu coś trzasnęło, ale Noghri nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zacisnął szczęki, szeroko otwartymi źrenicami patrząc na zbliżającą się, zieloną poświatę.
- Wybacz mi, Lordzie Vader.- szepnął miaukliwie.- Zrobiłem wszystko, jak chciałeś.
Torpeda udarowa została z łatwością przechwycona przez promienie ściągające Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiątego Siódmego, a następnie zatrzymana w miejscu, dopóki nie skończyło jej się paliwo. Droid nie wykorzystał jej dalej, gdyż skierował całą swoją uwagę na promień superlasera, by odbić go w odpowiednim czasie. Część energii zawsze przechodziła przez zasłonę, jaką tworzył, ale nie była ona wystarczająca, żeby go zniszczyć. Niemniej jednak poczyniła już pewne szkody. Mimo, iż znaczna większość mocy promienia szła w stronę Centrali, admirał Rogriss wiedział, co robi. Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy czuł, jak ogień trawi jego wnętrzności, a na powierzchni pancerza dają znać o sobie niewielkie wybuchy. Czuł też, jak część systemów uzbrojenia powoli wysiada, i że jeśli szybko czegoś nie zrobi, w pewnym momencie nie będzie już w stanie niwelować działania superlasera. Gdzieś nieopodal dawał o sobie znać Vuffi Raa; ale on był zbyt zajęty walką z mniejszymi jednostkami Executor’s Lair, by mu teraz pomóc. Droid miał więc nadzieję, że niewielki statek, który czepił się teraz „Arki”, niejaki „Guardian”, zada jej na tyle poważne obrażenia, że dowódca superniszczyciela klasy Sovereign będzie musiał na razie zrezygnować z używania superbroni.
Teraz jednak musiał odbić jeszcze jeden promień.
Po raz kolejny posłał całą moc ze swoich dział o odwrotnej polaryzacji w stronę zielonego snopu światła, po raz kolejny poczuł, jak część jego energii przebija się przez osłony i trawi jego ciało... ale tym razem, zgodnie z prośbą Vuffiego Raa, posłał strzał z superlasera prosto w Centralę.
Nagle jednak znikąd wystrzelił mały stateczek o kształcie odwróconego stożka i wleciał prosto na trajektorię lotu promienia. Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy wiedział, co to było. Pogromca Słońc. Ten sam, który lekkomyślnie posłał w jego stronę torpedę. Jeśli wierzyć ludzkim przyjaciołom Vuffiego Raa, maszynka ta była niezniszczalna. Droid obliczył, że jeśli Pogromca przetrzyma ten atak, nie będzie szans na ponowne odbicie strzału. Jeśli...
Zielony promień uderzył w Pogromcę Słońc, wywołując jedną z najjaśniejszych eksplozji, jaką ktokolwiek obecny w układzie Corelli kiedykolwiek widział. Snop światła został zatrzymany, ale czy niezniszczalny Pogromca Słońc był jeszcze zdolny do lotu?
Eksplozja się rozproszyła. W jej centrum nie pozostało nic.
Pogromca Słońc został zniszczony.
Dobrze, pomyślał Trzy Tysiące Czterysta Pięćdziesiąty Siódmy, czas zrobić coś z tą „Arką”. Ustawił sobie to zadanie jako priorytetowe i ruszył na maksymalnym ciągu bezpośrednio w stronę superniszczyciela klasy Sovereign... nie zauważając, że znalazł się w polu rażenia repulsora planetarnego Selonii.
Piloci Nowej Republiki musieli uważać, żeby nie podlatywać za blisko cienia grawitacyjnego planet układu i każdy miał zamontowany w komputerze nawigacyjnym specjalny program, który ich przed tym ostrzegał. Droidy nie miały podobnej modyfikacji; musiały polegać na sobie. Swoją nieuwagę, spowodowaną prawdopodobnie wewnętrznymi uszkodzeniami, brat Vuffiego Raa miał przypłacić życiem.
Jeśli w przypadku maszyny można mówić o życiu.
Repulsor wystrzelił.
- Nie!- zaskowyczał mały przedstawiciel Vuffiego Raa na pokładzie „Lusankyi”. Lando widział na ekranie taktycznym, co się stało, ale mimo to był zaskoczony i zszokowany, jak straszny ból wydostał się ze sztucznych syntezatorów mowy robota. To świadczyło o tym, że Vuffi Raa był czymś więcej, niż tylko maszyną, i Calrissian z całego serca mu współczuł. Teraz jednak nie było czasu na sentymenty; po każdej stronie pozostało mniej niż pięćdziesiąt procent zdolnych do walki okrętów, a w myśliwcach sytuacja zaczęła przechylać się na niekorzyść Nowej Republiki. „Lusankya” była związana ciężką wymianą ognia z „Intimidatorem”, „Guardian”, który ostrzeliwał „Arkę”, miał osłony już niemal na wykończeniu, a jego grupa, podobnie zresztą, jak ochrona stoczni, już praktycznie nie istniała. Osiem Battle Dragonów księcia Isoldera związało walką „Gargoyle’a”, też mimo wszystko zbierając cięgi od pozostałych statków Executor’s Lair.
- Zastosujcie manewr Doyle’a.- polecił Lando oficerowi łącznościowemu.- Niech pozostałe walczące niszczyciele i krążowniki ustawią się w pary i obrócą brzuchami do siebie.
- Tak jest, sir.- odparł oficer służbowym tonem i przystąpił do wydawania poleceń. Lando natomiast pochylił się nad ekranem taktycznym i obmyślał kolejne posunięcia; manewr Doyle’a pozwalał na stworzenie z dwóch okrętów wzajemnie ubezpieczających się konstrukcji, które same w sobie mogły bronić się bardzo długo. Uniemożliwiało to co prawda wypuszczanie i zbieranie myśliwców oraz korzystanie z uzbrojenia na brzuchu każdego okrętu, ale było bardzo ekonomicznym rozwiązaniem w sytuacji, kiedy trzeba było utrzymać się na polu bitwy.
Teraz trzeba było przejść do kontrofensywy.
- Mistrzu...- powiedział nagle Vuffi Raa grobowym głosem.- Twoim problemem jest „Arka”. Zniszczę ją dla ciebie.
- Ależ Vuffi Raa...- rzucił Lando,nagle zaniepokojony, ale niewielki droid był już jak w transie. Na ekranie taktycznym dało się zobaczyć, jak prawdziwy Vuffi Raa rusza w stronę superniszczyciela klasy Sovereign, niezdarnie odbijając promienie superlasera w przestrzeń. Trzeba było przyznać, że dzięki działaniom droida wiele jednostek Executor’s Lair zostało zniszczonych, pozwalając fregatom szturmowym, okrętom typu Quasar Fire oraz CC-7700 i Dauntless na walkę z innymi przeciwnikami lub myśliwcami, i trzeba było przyznać, że to ciągle trzymało Nową Republikę na nogach.
„Arka” jednak szalała.
I Vuffi Raa, powoli, acz nieprzerwanie, ruszył w jej stronę.
„Guardianem” wstrząsnęły kolejne eksplozje, kołysząc nim, jakby był na biegunach. Wedge przytrzymał się oparcia fotela, usiłując utrzymać równowagę. Mostek dosłownie wrzał od wrzasków i jęków, przeplatających się z ogólnym chaosem. Wiszący nad okrętem kadłub „Arki” również błyskał co jakiś czas od wybuchów, jednak na pewno mniejszych i słabszych, niż te, które miały miejsce na superniszczycielu Nowej Republiki. Antilles miał bardzo złe przeczucia.
- Raport o uszkodzeniach.- polecił.
- Zostało sześćdziesiąt dwa procent mocy, generale.- odparł jeden z oficerów.- Osłony wysiadły, powoli tracimy kontrolę nad poszczególnymi bateriami turbolaserów. Reaktor w stanie krytycznym.
Czyli jesteśmy u progu zniszczenia, pomyślał Antilles z goryczą. To, co się działo po tej stronie układu, było z całą pewnością nie przybierało pomyślnego obrotu spraw. Niewiele jednostek pozostało w polu, a niemal wszystkie z nich były niekompletne albo usunęły się poza układ, lizać rany. Nawet Eskadra Łotrów, w której od tylu lat nikt nie zginął, już straciła troje pilotów: Inyri Forge, Keira Santage’a i Xaccre Huwlę. Wedge’owi się to nie podobało; czuł się, jak podczas ciężkich lat wojen z Imperium, kiedy jego macierzysta jednostka miała jeden z najwyższych wskaźników umieralności wśród pilotów.
Trzeba zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, zdecydował Antilles z zaciśniętym gardłem, to się musi skończyć.
- Panie poruczniku,- zwrócił się do oficera wachtowego.- proszę wydać rozkaz do ewakuacji „Guardiana”. Natychmiast. Pan natomiast - zwrócił się do sternika.- ustali kurs okrętu prosto w „Arkę”. Jeśli ma być zniszczony, niech zabierze ją ze sobą.
- Ale to nie zniszczy superniszczyciela Sovereign, sir.- sprzeciwił się sternik.
- Nie zniszczy.- zgodził się Wedge, starając się zachować kamienną twarz. Spojrzał na ekran taktyczny i zauważył, że Vuffi Raa, chociaż wolno, wciąż prze w ich stronę.- Ale może chociaż pomoże.- westchnął.- Wykonać.
- Tak jest, sir.
- Do wszystkich jednostek. Tu generał Antilles z „Guardiana”.- powiedział przez komunikator na ogólnym kanale.- Nie jesteśmy już zdolni do walki. Musicie od teraz radzić sobie sami.- zaraz potem wyłączył urządzenie, by nie słyszeć pełnej zawodu i rozczarowania ciszy, jaka niechybnie zaraz by nastąpiła. Wiedział, że nie ma nic haniebnego w klęsce, jeśli walczyło się ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Wiedział, że zrobił wszystko. Jeszcze raz spojrzał za iluminator, już nie na „Arkę”, ale na majaczące w pobliżu kompleksy stoczniowe, z niezliczoną ilością doków, asteroid z jakimiś budowlami, połączonych durastalowymi dźwigarami, poumieszczanych gdzieniegdzie dziwnych konstrukcji, wreszcie na sztuczne słońce kompleksu, które przez cały czas istnienia Executor’s Lair ratowało jego mieszkańców od popadnięcia w agorafobię.
Pocieszył się, że może Vader nie otrząśnie się szybko ze szkód, jakie tutaj wyrządził, ze strat, które zadał.
I z tą myślą pobiegł do szalupy.
Książę Isolder z zaciśniętymi zębami obserwował bitwę swoich Battle Dragonów z superniszczycielem strzegącym Centrali, kiedy usłyszał deklarację Wedge’a Antillesa. Więc to prawda, pomyślał, flota Vadera jest zbyt silna. Nawet pomimo pomocy droidopodobnych obcych, Executor’s Lair, ze swymi niszczycielami, TIE Defenderami, „Arką”, Pogromcą Słońc i innymi, śmiertelnie niebezpiecznymi maszynami, osiągało niewątpliwą przewagę. Siły Hapan coraz bardziej się wykruszały, z pierwotnych osiemdziesięciu trzech okrętów liniowych pozostało zaledwie dwadzieścia siedem, a myśliwce nie mogły dać sobie rady z pułkami śmiercionośnych TIE Defenderów i TIE Interceptorów. Isolder powoli zaczął przeczuwać, że czeka go tutaj sromotna klęska. Co prawda kilka Battle Dragonów koncentrowało ogień na „Gargoyle’u”, ale póki co złowrogi superniszczyciel zdawał się być niepowstrzymany. Pozostałe okręty hapańskie wplątały się w starcia jeden na jeden, które również nie rokowały pomyślnie. Zwłaszcza, że nadlatywały kolejne okręty i myśliwce, a Battle Dragony nie miały możliwości powtórzenia manewru jednostek Nowej Republiki, polegającego na ustawieniu par obróconych brzuchami do siebie.
Innymi słowy, były z wolna dziesiątkowane.
W oczach księcia zabłysła nadzieja, kiedy zobaczył na ekranie taktycznym, że „Guardian” z całym impetem wbija się w brzuch „Arki”, miażdżąc siebie i przy okazji uszkadzając część dolnych hangarów i większość brzucha okrętu w okolicach rufy. Isolder już miał wrażenie, że „Arka” straci możliwość wypuszczania w przestrzeń śmiercionośnych, superlaserowych promieni, ale stracił resztki złudzeń, kiedy superniszczyciel klasy Sovereign po raz kolejny wypalił w kierunku niestrudzenie podążającego w jego stronę Vuffiego Raa.
„Arka” wciąż działała.
Jedynym profitem wynikającym z poświęcenia „Guardiana” było hipotetyczne uszkodzenie jej silników; rzeczywiście, Sovereign nie poruszał się w żadnym kierunku, jeśli nie liczyć korekt podczas celowania, więc można by było przypuszczać, iż coś się z tymi silnikami stało. Z drugiej strony, po co „Arka” miałaby się ruszać, skoro miała wszystkich w zasięgu...
W kakofonii świetlnych promieni, rozcinających przestrzeń, jeden z Battle Dragonów poległ. Kilka minut po nim eksplodował kolejny, a za nim trzeci. W tym czasie flota Executor’s Lair straciły tylko jeden niszczyciel klasy Victory. Straty były większe, niż można było sobie na to pozwolić. Wielu Hapan zginęło, dziesiątkując siły wroga, ale to było za mało. Isolder czuł, że jego atuty się wyczerpały. Albo zostanie i zginie wraz z całą flotyllą, albo...
- Generale Calrissian.- rzucił przez komunikator ze stoickim spokojem. Po drugiej stronie układu „Lusankya” mocowała się właśnie z „Intimidatorem” i miała szansę wygrać to starcie, zwłaszcza wspomagana przez ocalałe F-Wingi i B-Wingi Nosaurian, więc Lando nie od razu odpowiedział, zajęty prowadzeniem potyczki.- Generale Calrissian!- powtórzył Isolder.
- Tak, książę?- Lando odezwał się w końcu.
- Nasza linia się prawie załamała.- powiedział Isolder ponurym tonem.- Nie mogę ryzykować, że stracę wszystkie okręty. Musimy się wycofać.
- Rozumiem.- odparł Calrissian po dłuższej przerwie.- Cóż, to chyba przesądza sprawę. Dacie radę utrzymać się jeszcze trochę?
- Wątpliwe. Battle Dragony już teraz mają niewielkie rezerwy. Wkrótce złamią nas wszystkich i przeprowadzą kontrofensywę wtedy nie będzie już kogo zbierać. Poza tym jest jeszcze Sovereign.
- Ale na razie zajmie się nim Vuffi Raa.- odparł Lando.- Wytrzymaj jeszcze parę minut, książę. Przynajmniej do czasu, aż „Lusankya” zmiażdży „Intimidatora”. Potem zarządzimy masowy odwrót.
- Zgoda.- mruknął niechętnie Isolder.- Nie udało się nam, co?
- Dopóki żyje ostatni żołnierz, nie wszystko jeszcze stracone. Bez odbioru.- Calrissian rozłączył się.
Hapański przywódca obserwował jeszcze przez jakiś czas ekran taktyczny, koncentrując się na wymianie ognia między dwoma superniszczycielami po drugiej stronie układu. Rzeczywiście, „Lusankya” jakby zaczęła mniej ostrożnie szarżować, pragnąc wykończyć przeciwnika. Część ocalałych okrętów Nowej Republiki jej w tym pomagała, a nieliczne, zdziesiątkowane wcześniej między innymi przez Vuffiego Raa, jednostki floty Vadera nie były w stanie zapobiec nalotowi. Przyłączyły się do niego również pozostałości Eskadry Łotrów, która jako jedyna z grupy „Guardiana” nie zrezygnowała z dalszej walki. Wyraźnie było widać, że Nowa Republika, chociaż niemiłosiernie pokiereszowana, odnosi tu zwycięstwo.
To Isolderowi zupełnie wystarczyło.
- Do wszystkich jednostek!- rzucił przez komunikator.- Odwrót! Zarządzam odwrót! Natychmiast!
Morck obserwował przez iluminator, jak Battle Dragony, które jeszcze były zdolne do walki, zawracają i szykują się do skoku. Musiał przyznać, że poczuł coś na kształt dumy; udało mu się zmusić Nową Republikę do opuszczenia układu, chociaż poniósł ogromne straty: dziesiątki okrętów, setki myśliwców, Pogromca Słońc...
Spojrzał na ekran taktyczny. I teraz „Intimidator”.
Ale udało się. Dokonał tego; układ Corelli był już w jego mocy. Prawie żałował, że to jeszcze nie koniec.
- Panie pułkowniku.- powiedział, nawet nie odwracając się w stronę podwładnego.- Proszę włączyć generator studni grawitacyjnej Glowpoint!
- Co jest!?- warknął Lando, kiedy, po pospiesznych procedurach sprawdzających przed skokiem w nadprzestrzeń, zawyły syreny ostrzegawcze. Załoga mostka natychmiast sprawdziła wszelkie możliwe przyczyny alarmu, od wycieku reaktora po defekt silników, ale dopiero po chwili zdołali się zorientować, co było jego powodem. I to dopiero wtedy, gdy usłyszeli w głośnikach sfrustrowanego księcia Isoldera:
- Zablokowali nas! Mają tu generator pola grawitacyjnego!
- Raport, natychmiast!- zażądał Calrissian, po czym chwycił komlink.- Wedge, słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.- odparł Antilles, który wraz z ocalałymi członkami załóg grupy „Guardiana” odleciał na pokładach promów, korwet i innych awaryjnych środków transportu, i obecnie orbitował gdzieś na obrzeżach systemu, chroniony przez kordon ocalałych myśliwców typu A, E, K i T.- My też nie możemy normalnie skoczyć w nadprzestrzeń. Jesteśmy w pułapce.
- Ja też nie mogę nic zrobić, mistrzu.- wtrącił Vuffi Raa. Jego gigantyczny odpowiednik wciąż odbijał superlaserowe promienie „Arki”, cały czas się do niej zbliżając. Robił to coraz szybciej, w miarę przerzedzania się jednostek Executor’s Lair na drodze.- Jedyne, na co mnie stać, to dezaktywacja tego superlasera.
- Mieliśmy się wycofać, Vuffi Raa.- zaprotestował Lando.
- Przykro mi, mistrzu. To sprawa osobista.- fotoreceptory droida pociemniały.- Za dużo tu straciłem, żeby tak po prostu odlecieć.
- Lando - powiedział nagle głos Wedge’a.- Byłeś tutaj podczas Kryzysu Corelliańskiego. Czy jest możliwe, aby fragment Stacji Centerpoint, odpowiedzialny za pole grawitacyjne, był w stanie przetrwać zamach sprzed paru miesięcy?
- Nie sądzę.- odparł Calrissian. Za iluminatorem zaczęły pojawiać się wrogie błyski.- Zgodnie z badaniami użyto tutaj Kodu Ostatecznego Saccoriańskiej Triady, który miał zneutralizować Stację do ostatniego gwoździa. Na pewno nic nie zostało.
- W takim razie – zastanowił się Wedge.- co to była za kula w środku kompleksu stoczniowego Executor’s Lair?
Lando zesztywniał na moment.
- Jaka kula?
- Zaraz ci podam współrzędne.- powiedział Antilles, po czym wymówił długą sekwencję liczb. Calrissian natychmiast kazał sprawdzić na sensorach ten obiekt. A była nim sporej średnicy kula, zawieszona w próżni nieopodal sztucznego słońca kompleksu, jak się po chwili Lando zdążył zorientować, dokładnie na styku pól grawitacyjnych Talusa i Tralusa.
Dokładnie w miejscu, w którym kiedyś było Hollowtown i Glowpoint.
- Na pierścienie Fornaxa!- szepnął.- To jest to! To generator pola!
- Więc co robimy?- wtrącił się nagle Isolder.- Okręty z Centrali przechodzą do kontrnatarcia! Moja flota długo tego nie wytrzyma!
Lando spojrzał na ekran taktyczny. Rzeczywiście, okręty dotychczas broniące stacji, w tym momencie rozdzieliły się: „Gargoyle”, cztery fregaty klasy Lancer oraz pięć niszczycieli klasy Imperial i trzy klasy Victory wraz z osłoną myśliwską zmierzały ku uciekającym okrętom Hapan, natomiast pozostałe trzynaście niszczycieli i dwa pancerniki typu Dreadnaught pędziły przez cały układ w kierunku pokiereszowanej „Lusankyi” i jej osłony.
- Książę, masz na pokładzie może bakuriańskie urządzenia pozwalające omijać sztuczne pola grawitacyjne?- spytał w końcu.
- Nie. Ani ja, ani żaden z moich Battle Dragonów. Jesteśmy tu uwięzieni.
- A na straży generatora pól grawitacyjnych stoi „Arka”.- dodał Wedge.- Co gorsza, nadal ma sprawny superlaser.
- Vuffi Raa, będziesz w stanie odbić jego promień w kierunku tego generatora?- spytał Lando.
- Mogę spróbować.- rzekł mały droid. Jego większa wersja znajdowała się już niecałe dziewięćdziesiąt kilometrów od superniszczyciela klasy Sovereign. Po paru chwilach kolejna zielona smuga, odbita przez wystrzały z dział mechanicznej istoty, poleciała pod maksymalnym kątem w górę, niknąc w mroku.- Nie da rady.- pisnął Vuffi Raa z ubolewaniem.- Mogę odbijać tylko pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, inaczej nie jestem w stanie przewidzieć trajektorii strzału. Mógłbym uszkodzić Talusa albo Tralusa...
- To jak chciałeś powstrzymać „Arkę”?- zainteresował się nagle Calrissian, a z jego głosu przebijał niepokój.
- To proste, mistrzu.- odparł Vuffi Raa, siląc się na bezduszny, syntetyczny ton. Lando czuł, że nie zmierza to w dobrym kierunku. Droid zbliżał się do superniszczyciela coraz bardziej i coraz szybciej...
- Nie, Vuffi Raa!- krzyknął Lando, kierowany nagłym impulsem.- Nie, nie rób tego! Chociaż ty...
- Nie bój się, mistrzu.- odpowiedział droid dziwnie łagodnym tonem.- Robię to, co muszę zrobić. Ten okręt już nigdy nikogo nie zabije.
- Ale ty...
- Żegnaj, Lando Calrissianie.- rzekł Vuffi Raa.- Znajomość z tobą była prawdziwym zaszczytem.- mał droid nagle zesztywniał i opadł, a pojedynczy fotoreceptor, dotychczas jarzący się czernienią, powoli zgasł.
Lando pochylił się i uniósł zdumiewająco lekką maszynę na ramionach, patrząc w otępieniu na jej martwą już skorupę. Nie widział, jak za iluminatorem i na ekranie taktycznym ogromny robot wbija się w superniszczyciel klasy Sovereign, nie dostrzegł, jak ten w tej samej sekundzie wypuszcza zabójczą wiązkę superlaserową, nie zauważył nawet spektakularnej eksplozji, która wchłonęła oba kolosy i przy okazji kawałek kompleksu stoczniowego.
Widział tylko Vuffiego Raa, a raczej jego skorupę, i nie mógł oderwać otępiałego wzroku od zmarłego przyjaciela.
Ani myśli od faktu, że w ostatniej sekundzie życia nazwał on go po imieniu.
Admirał Rogriss nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto on, dowódca osławionej i niepokonanej „Arki”, nie może sobie poradzić z jednym z tych przeklętych droidów, których kiedyś niemal w całości wytępił! To prawda, dawniej nie posiadały one wiedzy i umiejętności, by odbijać superlaserowe promienie, ale też często były większe, silniejsze i starsze, niż samo Executor’s Lair! O Imperium nie wspominając.
A teraz jeden, ogromny, bo dziesięciokilometrowy, ale strasznie nieporadny droid stawiał mu zdumiewająco zaciekły opór! Rogrissowi nawet nie przyszłoby do głowy, że to mechaniczne monstrum może żyć tak długo. Nie miało nawet standardowych systemów uzbrojenia... a poza tym było miejsce o całe pięć kilometrów od jego „Arki”. Musiało polec!
Ale nie ginęło. Więcej, zbliżało się coraz szybciej i coraz śmielej.
- Panie admirale!- zawołał oficer wachtowy.- Jesteśmy na kursie kolizyjnym tego czegoś!
Głos podwładnego wyrwał Rogrissa z bitewnego amoku. Dopiero teraz na trzeźwo rozejrzał się dookoła; kilku członków załogi miało rozbite głowy, gdzieniegdzie wyły jeszcze alarmy pożarowe, a ogólnie panował trudny do opisania harmider. Dopiero teraz do niego dotarło, że zderzenie z ośmiokilometrowym superniszczycielem, a wcześniej zadane przez niego uszkodzenia, ogromnie nadwerężyły tarcze i uszkodziły silniki, pozbawiając „Arkę” jakiejkolwiek możliwości manewru. W przestrzeni pozostały jeszcze myśliwce typu TIE Defender, ale one niewiele mogły zrobić, by ochronić okręt Rogrissa przed gigantycznym robotem.
I to właśnie w tym momencie admirał Terek Rogriss poczuł, że zawiódł. Tak skoncentrował się na zniszczeniu swoich mechanicznych nemezis, że zapomniał o wszystkich innych aspektach walki. Myślał, że „Arka”, jako niepokonany okręt, przetrzyma każdy atak i wyjdzie cało z wszelkiej możliwej opresji. Także teraz, z trudem docierało do niego, że kroczy ku zagładzie. Potrafił tylko powiedzieć:
- Walcie w to! Zniszczcie natychmiast! Nie pozwólcie mu się zbliżyć!
Ale było już za późno. Kiedy superlaser wystrzelił, Vuffi Raa był raptem kilkaset metrów od niego. Eksplozja była tak blisko, że zaraz wchłonęła dziób „Arki” i poczęła trawić jej wnętrzności, przesuwając się ku silnikom.
Na kilka chwil przed ostatecznym zniszczeniem, admirał Terek Rogriss zdał sobie sprawę z brutalnej prawdy. W ogniu bitwy nie dorastał swojemu ojcu nawet do pięt.
- Generale Calrissian, wróg jest coraz bliżej!- zawołał ktoś na mostku, co wyrwało Landa z odrętwienia. Potrząsnął głową; co to, to nie, pomyślał, jestem dowódcą, a to są moi ludzie. Nie mogę ich zawieść. Nie mogę pozwolić, by zginęli.
Jak Vuffi Raa.
- Słuchajcie wszyscy.- rzucił przez komunikator.- Ile okrętów posiada bakuriańskie niwelatory pola grawitacyjnego?
Kilku dowódców zameldowało, że ich jednostki istotnie są wyposażone w ten typ urządzenia.
- Szesnaście, sir.- podsumował oficer wachtowy, który liczył raporty.- W tym „Lusankya”.
- Te okręty, jak i eskadry myśliwców, zwalniam z obowiązku walki.- powiedział Lando, siląc się na spokój.- Mogą odlecieć i nie będą z tego tytułu ponosić żadnych konsekwencji, ale pod jednym warunkiem: każdy statek zabierze na pokład tylu pilotów, ilu może pomieścić. Ci, którzy nie mogą, albo nie chcą...- zawahał się, ale zdecydował, że nazwie to po imieniu.-...uciekać, dla tych mam najwyższe uznanie. Ale nie mogę narażać was na śmierć. Od tego momentu kapitan każdego okrętu decyduje indywidualnie o jego losie.
- Generale Calrissian.- odezwał się Tycho Celchu.- Eskadra Łotrów postanowiła walczyć do końca. I zginąć, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
- Nosauriańskie Skrzydło wyraża swoją ochotę na śmierć!- warknął Zielony Dowódca.- Na śmierć naszych wrogów!
- Popieram!- rzucił Dowódca Ocalałych, Jacob Nive.- Śmierć!
- Śmierć!- zawtórowali mu inni dowódcy eskadr. Po chwili Alex Winger, Syub Snunb i inni dowódcy okrętów wykrzykiwali to słowo przez komunikatory. Nawet Wedge Antilles i Isolder Ta’chume krzyczeli ze swoimi ludźmi. Co ciekawe, żaden statek, żadna załoga, nie zgodziła się na wycofanie się z bitwy. Wszyscy, jak jeden mąż, w sytuacji bez wyjścia wybrali honor i walkę o wolność.
Walkę tych, którzy nie mają nic do stracenia.
Po paru chwilach wszystkie kanały republikańskiej łączności rozbrzmiewały jednym głosem. Wszyscy krzyczeli: „Śmierć!”
- Przełącz tę transmisję na wszystkie możliwe częstotliwości w tym układzie.- rzucił Lando do oficera łącznościowego, odsuwając na chwilę mikrofon od twarzy.- Niech wiedzą. I niech się nas boją.
Ponownie przysunął mikrofon do ust i wydał rozkaz:
- Do ataku!
Tycho leciał jak szalony, ostrzeliwując każdego, kto nawinął mu się na celownik. Jego X-Wing osiadł płynnie na ogonie jakiegoś TIE Defendera, po czym rozpoczął ostrzeliwanie go z działek laserowych, zmuszając do gwałtownych uników i zwrotów. Myśliwiec wroga był szybszy i zwrotniejszy, ale Tycho Celchu nie przeżyłby dwudziestu pięciu lat w zawodzie, gdyby nie był wrażliwy na niewielkie niuanse, jakie dawały mu maszyny wroga przed wykonaniem określonego manewru; i tym razem wciąż trafiał bezbłędnie, nieważne jak bardzo jego przeciwnik starał się go zgubić. Celchu pozbył się też wszelkich resztek instynktu samozachowawczego, mając świadomość, że to jego ostatnia bitwa i że kwestią czasu jest, zanim jakiś szczęśliwiec nie ściągnie go z działka albo torpedy.
Liczyło się tylko to, ilu wrogów może zabrać ze sobą na tamtą stronę.
W końcu tarcze TIE Defendera nie wytrzymały i Tycho natychmiast z tego skorzystał, odstrzeliwując jeden z potrójnych płatów maszyny wroga. Myśliwiec wpadł w ruch wirowy i zaczął płonąć, co skończyło się kilkaset metrów dalej jaskrawą eksplozją. Jedną z wielu podobnych na nocnym niebie.
Robot astromechaniczny dał znać przeciągłym piskiem, że ktoś wziął Tycha na celownik, ale niedoszły strzelec został zaraz zestrzelony przez Wesa Jansona.
- Trochę się zagalopowałeś, Dowódco Łotrów.- rzucił przez komlink.- Życie ci niemiłe?
- Po prostu walczę, zamiast gadać, Łotrze Dwa.
- To pozwól swojemu skrzydłowemu włączyć się do zabawy!- rzucił radośnie Janson.- Na pewno...- nie dokończył, bo jakiś zabłąkany strzał uderzył w jego maszynę. X-Wing Wesa zakołysał się, a astromech za kabiną pilota zaczął skrzyć.
- Łotr Dwa, wszystko w porządku?- upewnił się Celchu.
- Nie, Dowódco Łotrów.- Jansonowi już nie było do śmiechu.- Tarcze siadły i mam uszkodzony system podtrzymywania życia, przechodzę na systemy kombinezonu.
- Trzymaj się, będę cię osłaniał.- zapewnił Tycho, obserwując radar.- Zbliża się nowa fala trójek!
- Potrzebujecie pomocy?- spytała nagle Shira Brie. Ona i jej skrzydłowy, Gavin Darklighter, właśnie rozprawili się z kluczem TIE Interceptorów i spieszyli w kierunku Łotra Jeden i Dwa.
- Przydałaby się, Łotrze Jedenaście.- rzekł Celchu.- Utwórzmy klucz! Łotr Dwanaście, masz najmniejsze uszkodzenia, będziesz prowadził.
- Tak jest, Dowódco Łotrów.
Kiedy TIE Defendery zbliżyły się na odległość strzału, X-Wingi Łotrów odbiły w stronę środka systemu, by odciągnąć walkę od gotujących się wręcz przestrzeni głównych zmagań. Po pierwszej kanonadzie, która przyniosła początkową przewagę Republikanom, musieli jednak przejść do pojedynków jeden na jednego. Tycho znów trafiał niemal idealnie, Gavin całkiem nieźle dotrzymywał mu kroku, Shira jakoś dawała radę, a Wes asekuracyjnie wspierał każdego z nich.
I nie zauważył, że jeden z myśliwców wroga zaleciał go od tyłu.
Go sobie uświadomił, jego myśliwiec już wybuchał.
- Wes!- wrzasnął Gavin, przerażony. Zdawał sobie sprawę, że właśnie zginął jeden z najlepszych i najbardziej zasłużonych pilotów Nowej Republiki, weteran wielu bitew. Był jednak w środku bitwy i nie mógł sobie pozwolić na żal. Musiał walczyć.
Skoncentrował się na najbliższym TIE Defenderze i otworzył niekontrolowany, wściekły ogień.
Tymczasem Shira Brie, pozbywając się swojego przeciwnika, dostrzegła nagle niewyraźny sygnał na sonarze. Widząc, że jej przeciwnicy są w tym momencie zajęci czymś innym, podleciała bliżej, żeby to sprawdzić.
I dech jej zaparło, kiedy uświadomiła sobie, co odkryła.
- Dowódco Łotrów!- zawołała przez komlink.- Jest tutaj pocisk udarowy Pogromcy Słońc, który został wystrzelony w stronę naszego droida! Zatrzymał go i zostawił tutaj, żeby dryfował!
- Do rzeczy, Łotr Jedenaście.- odparł sucho Tycho, któremu ciężko było zniść śmierć Jansona.
- Jest uzbrojona. Można ją wystrzelić!
- Co!?- wtrącił się nagle Myn Donos, który słuchał całej wymiany zdań, ale walczył aktualnie w innym miejscu.- Chcesz strzelić tym w Corella!? Jak!? I co cię opętało!?
- Nie w Corella.- myśl Shiry podchwycił nagle Tycho, a jego głos nieco się odmienił.- W sztuczne słońce kompleksu Executor’s Lair.
- Ale co to da?- wtrącił się Gavin.
- Może spowodować reakcję łańcuchową o stosunkowo niewielkiej mocy, która jednak spali cały kompleks stoczniowy!- rzucił Tycho.- Razem z generatorem pola grawitacyjnego.
- To ma sens.- ucieszył się Donos.- Tylko jak to wystrzelić?
- Jest sposób.- powiedziała Shira.- Pamiętasz ciche bomby?
Milczenie w eterze było znakiem, że wszyscy piloci Eskadry Łotrów uśmiechnęli się ze zrozumieniem.
- Do dowódców, tu komandor Celchu.- odezwał się po chwili Tycho na innym kanale.- Pojawiła się szansa odwrotu. Dla wszystkich.
Shira Brie leciała swoim X-Wingiem, pchając Mocą przed sobą uzbrojony pocisk udarowy z Pogromcy Słońc. Było dla niej oczywiste, że obrona stoczni nie pozwoli jej podlecieć blisko generatora pola grawitacyjnego, ale chciała to zrobić. Musiała to zrobić. Zależało od niej tak wiele.
Co za ironia, pomyślała, widząc, że wrogie TIE Defendery zasnuwają powoli przestrzeń przed nią, a wszędzie dookoła zaczynają śmigać laserowe błyskawice. Ona, dawno temu lojalna funkcjonariuszka COMPNORu, Shira Ellan Cola Brie, strażniczka Nowego Ładu, dzisiaj miała zadać ostateczny cios jego jedynej, prawdziwej ostoi.
Nie, zreflektowała się, Nowy Ład upadł, a to, co było w nim piękne, okazało się upiorne. Shira, jeszcze jako agentka COMPNORu, zinfiltrowała dawno temu Eskadrę Łotrów i przekonała się, że po tamtej stronie barykady ludzie hołdują większym wartościom, niż Nowy Ład. Wtedy to po raz pierwszy spotkała i pokochała Luke’a Skywalkera... ale wciąż nie potrafiła opuścić Imperium.
A potem był kryształ Kaiburr. I Ziost... trening u Vadera, przekazanie Imperatorowi... i Shira stała się Lumiyą, bezduszną i złowrogą istotą, w pełni zaprzedaną ciemnej stronie Mocy. Zdradziła Skywalkera, zdradziła Rebelię, została Ręką Imperatora. I to jedną z najsilniejszych, przy której takie płotki, jak Jeng Droga czy Roganda Ismaren nie znaczyli absolutnie nic. Potem śmierć Imperatora, utrata części potęgi, szkolenie Flinta i Carnora Jaxa, snucie planów o potędze i dominacji, poszukiwanie źródła niewyczerpanej siły, podróż na Roon... i spotkanie z Witiynem Terem.
Shira pamiętała ten czas jak przez mgłę, czuła się, jakby była przez coś opętana, po wizycie na Roon nawet podwójnie. Na początku przez kryształ Kaiburr z planety Ziost, kiedy opanował ją duch pierwszej uczennicy Dartha Bane’a, Darth Rain. To ona tak naprawdę stworzyła Lumiyę. Potem, po przybyciu na Roon, przez mroczną, narzucającą się potęgę Witiyna Tera, Pełnomocnika Sprawiedliwości, mającego dziwną obsesję na punkcie „kolekcjonowania” Rąk Imperatora. Poza Lumiyą sprowadził też Sarceva Questa, Rogandę Ismaren i ich syna, Ireka. Shira, chociaż zachodziła w głowę wiele razy, nie mogła dojść powodu, dla którego Ter trzymał ich tak długo przy sobie, bezczynnie. Widocznie jego motywy były poza intelektualnymi możliwościami Shiry Brie.
Teraz to jednak nie miało znaczenia. Liczyła się tylko pewna torpeda udarowa, pewna ogromna, świecąca kula, imitująca słońce. I Moc.
Czas nagle zwolnił, laserowe błyskawice śmigały dookoła wolniej, niż zwykle, a X-Wing Shiry poruszał się, jak w kisielu. Był bliżej, coraz bliżej... Brie uśmiechnęła się, czując, że już dłużej nie da rady, po czym przywołała Moc i skoncentrowała się na tym, by popchnąć pocisk Pogromcy Słońc w oślepiającą, sztuczną kulę.
- To dla was, sukinsyny.- mruknęła, po czym przełączyła komunikator na ogólny kanał i krzyknęła pełną piersią.- Śmierć!
Wedge obserwował, jak TIE Defendery i obrona stoczni w końcu dopadają myśliwiec Shiry i niszczą go. Gardło mu się zacisnęło; zawsze tak było, kiedy ktoś z jego pilotów ginął. I zawsze potem miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że teraz będzie podobnie. Wiedział, że jak tylko to wszystko się skończy, nie będzie się mógł pozbierać. Shira, Wes, Keir, Xuccre... nie wspominając o setkach innych pilotów Nowej Republiki, Hapan czy najemnych organizacji, które wsparły ich w tym boju. Nawet dzielna Alex Winger poległa podczas tej bitwy, chociaż wszystkim, którzy ją znali, wydawalo się, że jest ona nieśmiertelna.
Tak dalej być nie mogło.
- Do wszystkich jednostek, tu generał Antilles.- rzucił przez komunikator.- Za chwilę będzie można skakać w nadprzestrzeń. Mamy możłiwość odwrotu. Pochlebia mi wasza zdolność do poświęceń, ale tym razem to nie jest konieczne. Tej bitwy nie wygramy. Jako wasz dowódca, rozkazuję wam opuścić pole bitwy.
- A co z naszym honorem!?- rzucił Zielony Dowódca przez głośniki w niewielkiej korwecie, która była obecnie awaryjnym okrętem flagowym Wedge’a.
- Nie ma honoru ani odwagi w głupocie.- przypomniał Antilles.- Nic nam nie da, jeżeli zginiecie. Zwłaszcza, jeśli zginiecie za nic. Nie ma potrzeby ponosić więcej ofiar. Już i tak było ich za dużo.- dodał.
- Popieram generała Antillesa.- włączył się Isolder.- Konsorcjum Hapańskie nie może sobie pozwolić na stratę większej ilości mężczyzn. Nakazuję odwrót.
Nosaurianin warknął rozczarowany, ale w końcu trzasnął komunikatorem na znak przyjęcia rozkazu. Wedge natomiast zmusił się do smętnego uśmiechu; bitwa była przegrana, ale to jeszcze nie koniec.
Nadal mają „Requiem”.
Admirał Morck stał przy iluminatorze i obserwował, jak „Gargoyle” rozprawia się z kolejnymi okrętami Hapan i Nowej Republiki. Chociaż sam zbierał dość mocne ciosy, to jednak stanowił zbyt dużą potęgę, by jego przeciwnicy mogli go zniszczyć w otwartej walce. Szkoda, że Vader zabrał „Executora II”, pomyślał Morck, może obyłoby się bez takich strat. A tak... pozostał im raptem jeden superniszczyciel i już dziesięć klasy Imperial oraz dwa typu Victory, a także kilka mniejszych jednostek i chmara myśliwców. No i oczywiście stacje Golan II i III, które cały czas broniły Centrali. Gdyby nie one, Nowa Republika podjęłaby się zapewne śmielszych prób oblężenia stacji. A tak... pozostało im zaledwie kilkanaście okrętów, z czego żaden nie był w dobrej formie.
Koniec floty Nowej Republiki wydawał się bliski. Jak tylko Executor’s Lair odniesie zwycięstwo, zajmie się uprzątaniem co większych śmieci kosmicznych, które nagromadziły się w układzie podczas bitwy, i produkcją nowych okrętów. Zajęcie sektora Corelli nie powinno przysporzyć kłopotów. Jeśli przy okazji Kanos wygra w sektorze Nilgaard, to stworzenie konfederacji systemów pod rządami Vadera będzie tylko kwestią czasu. A potem...
- Panie admirale, samotny X-Wing zbliża się w kierunku generatora Glowpoint!- zameldował jeden z oficerów, wyrywając Morcka z zadumy.
- Zestrzelić.- polecił, nie przejmując się zbytnio.- Jeden myśliwiec nic nam nie zrobi.
- Ale panie admirale, on jakoś pcha przed sobą pocisk udarowy!
Morck zesztywniał.
- Jak to pcha!?- rzucił się do ekranu, na którym wyświetlono obrazy z kamer kompleksu. Rzeczywiście, samotny X-Wing „pchał” w jakiś nieokreślony sposób pocisk udarowy, by po sekundzie zatrzymać się... i wysłać torpedę prosto w sztuczne słońce!
Morck nagle zaczął się pocić. Plan, który skrzętnie przygotowywał od jakiegoś czasu, właśnie brał w łeb.
I nie pomogło to, że obrona stoczni i latające w pobliżu TIE Defendery po chwili osaczyły myśliwiec Nowej Republiki i zniszczyły go.
Chociaż z drugiej strony, kiedy Morck patrzył bezsilnie przez iluminator, jak okręty i myśliwce Nowej Republiki brały nogi za pas, kiedy tylko sztuczne słońce eksplodowało, niszcząc kompleks i generator Glowpoint, musiał przyznać, że i taki obrót spraw ma swoje dobre strony. Morck, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, w głębi duszy cenił sobie humanitaryzm, a rzeź, jaką zaplanował, nie leżała w jego naturze. Pośpiech, mord, chaos, terror... to wszystko było domeną Vadera, Stele’a i Fireheada. On preferował zawsze inną taktykę: przyczaić się, poczekać, rozwinąć i uderzyć, kiedy jest się pewnym zwycięstwa. Starał się przemycić jak najwięcej tego podejścia do planu ofensywy, jaki przygotował dla Vadera, jednak Czarny Lord potrafił nader umiejętnie obracać finezję i elegancję w szybkość i brutalność.
Ale teraz Vadera nie było, a Nowa Republika i Hapanie uciekali z tą garstką statków, jaka im została. Niech tchórzą, pomyślał Morck, niech żyją dalej i opowiadają dzieciom o swojej porażce. To będzie dla nich gorsze, niż śmierć.
Tak więc stał i patrzył, jak ostatni wrogowie wycofują się w nadprzestrzeń, kiedy usłyszał za sobą głos Stele’a:
- Fascynujący widok, co?
- Fascynujący?!- Morck obrócił się w stronę pilota.- Cały układ jest pełen śmieci, nam zostało kilka okrętów, „Arka”, kompleks i wszystkie inne cenne konstrukcje zniszczone... jedynie nasz szef stoczni i „Slave I”, nad którym pracował, spoczywają w hangarach Centrali! Co w tym fascynującego!?
Oczy Stele’a zabłysły.
- Chaos.- szepnął
I w tej chwili Morck poczuł coś twardego i zimnego między żebrami. Nie zastanawiał się nawet, co się stało i jak, lecz po prostu spojrzał na Stele’a z wyrazem zaskoczenia, zdziwienia i zawodu, wymalowanym na zastygłej twarzy. Jego oczy powoli zaczynały gasnąć, a z ust pociekła strużka krwi. Maarek bezwstydnie patrzył się na jego twarz, z pełnym pogardy, perfidnym uśmiechem. Morck w tym czasie osunął się powoli na kolana, niewiele rozumiejąc. Wiedział tylko jedno.
Został zdradzony.
I to była jego ostatnia myśl.
Stele niedbale przeszedł nad ciałem admirała i wytarł wibronóż o kawałek materiału, czyszcząc go z krwi. Usłyszał szmer zaskoczenia i przerażenia za plecami, gdzie oficerowie i żołnierze, pełniący służbę w pokoju taktycznym, zastygli w niedowierzaniu. Była Ręka Imperatora nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem.
- Wynoście się stąd, jeśli wam życie miłe!- warknęła tylko.
Chociaż to było nieprawdopodobne, wszyscy wyszli, jak na komendę. Stele uśmiechnął się perfidnie pod nosem, spoglądając w iluminator. Terror i posłuch, jaki z niego wynika, pomyślał, to coś wspaniałego...
Gdy już nasycił się tą chwilą, wyjął komlinki rzucił rzeczowo:
- Wszystko gotowe. Możecie przybywać.
Po chwili do systemu wpadło kilkanaście niszczycieli klasy Imperial, parę archaicznych typu Venator, kilka krążowników nieznanej konstrukcji oraz fregat Nebulon-B i transporterów myśliwskich, z których właśnie wysypywały się niewielkie maszyny. Na czele całej formacji unosił się złowrogi, podobny do asteroidy, ogromny pancernik. Na jego widok Stele tylko się uśmiechnął.
Nowa Republika przegrała Bitwę o Corellię.
Executor’s Lair też.
To on, Maarek Stele, zgarniał wszystko. On i jego mocodawcy.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)