Rozdział 18
Han Solo stanął w drzwiach świetlicy „Sokoła Millennium” i przyjrzał się uważnie temu, co tam się działo. Już któryś dzień z kolei jego statek mknął przez nadprzestrzeń bez większego celu, skacząc przez nadprzestrzeń po szlaku, na którym Leia wyraźnie czuła obecność Anakina. Co prawda „Sokół” był dwukrotnie szybszy od promu Akademii Jedi, z którego cały czas korzystał młody Solo, jednak skoki, które robił, wielokrotnie przedstawiały zupełny brak logiki. Wszystko wskazywało na to, że Anakin nie kierował się absolutnie żadnym planem, a jego posunięcia sprawiały wrażenie, iż chce on tylko i wyłącznie zgubić każdy ogon, który ewentualnie mógł podążać jego śladem.
Co wywoływało u Hana bolesne i nieprzyjemne odczucie, że jego najmłodszy synek, ten sam, który jeszcze niedawno był młodym, niewinnym i kochającym dzieckiem, nie chce go teraz znać.
Czy to możliwe, że w ciągu tych sześciu miesięcy (to już tyle czasu!) Anakin zdążył tak dorosnąć, żeby nie potrzebować już rodziców?
Leia ciągle siedziała w kącie, i albo wymieniała opinie z mistrzem Ikritem, albo medytowała w kabinie pilotów. Tak czy inaczej, zdawała się być jakby nieobecna, nieosiągalna. Han nie bardzo wiedział, co o tym sądzić; z jednej strony niby cały czas z nimi była, ale z drugiej…
Mimo to, pod nieobecność Luke’a i Mary, Leia i mistrz Ikrit zaczęli pełnić dla młodych Jedi rolę kogoś w rodzaju mentorów, przewodników, którzy wyznaczali im szlaki, podawali gotowe wzorce myślenia, które miały skierować ich umysły na drogę jasnej strony Mocy. Głównie korzystały z tego Jaina i Tahiri, starając się wykorzystać każdą chwilę, by zgłębić swoją znajomość Mocy. Jacen nieco rzadziej się do nich przyłączał; zawsze był indywidualistą, a swoją drogę Jedi wolał kreować samodzielnie, w oparciu o własne przemyślenia, a nie gotowe schematy. Han doskonale zdawał sobie sprawę, że może to prowadzić do ryzyka przejścia na niewłaściwą stronę Mocy albo też zbłądzenia w przemyśleniach, jednak Luke napomknął mu kiedyś, że Jacen jest niemal gotów, by rozpocząć własną drogę i wyjść spod skrzydeł mistrza. Właściwie nie było w tym nic dziwnego; Lowbacca i Tenel Ka, przyjaciele młodych Solo z czasów Akademii, również w rekordowym czasie przeszli przez swój padawański okres. Lowbacca zasiadł nawet w Radzie Jedi…
Jednak coś w zachowaniu Jacena niepokoiło Hana. Już od momentu, w którym wybłagał na swoich rodzicach podróż na Coruscant, aż do teraz, kiedy wciąż pracował nad jakimś nowym mieczem świetlnym, Han nie do końca był pewien, jakie pobudki nim kierują. Jedno się wszak Hanowi nie podobało; Jacen za wszelką cenę chciał ukończyć nową broń, zanim odnajdą Anakina. A Solo bał się nawet myśleć, co to może oznaczać…
Dlatego, obserwując Ikrita, pouczającego spokojnie Jainę i Tahiri, Han Solo postanowił, że musi niezwłocznie pogadać ze swoim synem.
- Jacen,- zaczął Solo, zastając brata Jainy w ładowni, zajętego konstruowaniem kolejnych podzespołów osobliwego miecza świetlnego, który pochłaniał ostatnio całą jego uwagę.- musimy porozmawiać.
Młody Jedi niespiesznie skończył dokręcać śrubkę, po czym odłożył rękojeść na bok i odwrócił się do ojca. Jego spojrzenie było łagodne, chociaż pełne niepokoju, ale twarz nie zdradzała żadnych oznak jakichkolwiek emocji.
- Słucham.- powiedział. Han zdał sobie sprawę, że gdyby nie pewna obawa w jego głosie i spojrzeniu, spokój Jacena byłby porównywalny nawet z błogością Luke’a. Pozostawał jednak ten strach.- O co chodzi?
- O to.- rzucił Han, wskazując niedokończoną rękojeść nowego miecza syna.- A właściwie nie tylko o to. Chciałem… chcę wiedzieć, czy cała nasza wyprawa ma sens. Czy skoro trzeba będzie zabić Anakina, to warto w ogóle po niego lecieć?
- Nie wiem, tato.- westchnął ciężko Jacen, spuszczając wzrok, po czym dodał:- Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie mam pojęcia, jak postąpię.- usiadł i począł wpatrywać się niewidzącym wzrokiem w ścianę. Han nie musiał patrzeć długo, by zauważyć, iż jego syn zmaga się z sobą, w walce, której wynik i tak od niego nie zależał.- Z jednej strony Anakin jest teraz niezwykle groźny i moim obowiązkiem jako Jedi jest powstrzymanie go przed skrzywdzeniem kogokolwiek.- westchnął jeszcze raz.- Ale moim obowiązkiem jako brata jest go chronić.- spojrzał na ojca.- Nie wiem, która strona zdominuje, kiedy stanę z nim oko w oko.
- Nie znam się na sprawach Jedi,- zapewnił oschle Han.- ale wiem jedno: moi synowie nie będą ze sobą walczyć, póki żyję! Nie obchodzi mnie, co się stało z Anakinem i jak może być groźny. Musi być jakiś inny sposób!
- Może…- mruknął Jacen, spoglądając na niedokończoną broń. Dopiero teraz uświadomił sobie, że tak bardzo pochłonęła go jej konstrukcja, że cel, w jakim ją budował, został zepchnięty na dalszy plan.
To wywołało u niego poczucie ogromnej odrazy dla tego oręża.
Zastanowił się przez chwilę, czy to wszystko miało sens? Czy budowa starożytnego, ale potężnego bicza świetlnego naprawdę była konieczna? Przez większość wyprawy uważał, że tak; nawet, jeśli nie do walki z Anakinem, to z pewnością przyda się w starciu z innym wojownikiem mroku. Vaderem albo Fireheadem… albo tym Stele’m który tak skrzywdził Danni. Dopiero, kiedy pożegnał pannę Quee na Coruscant, doszło do niego, że coś tu jest nie tak; że cel przestał się liczyć. Mówił sobie, iż jeśli Anakin nie panuje nad sobą, trzeba będzie sięgnąć po ostateczne środki. Wiedział, że to nieludzkie, ale najpierw był Jedi, a dopiero potem człowiekiem. Jeśli miał być silny, nie mógł poddawać się wątpliwościom.
Dopiero teraz zrozumiał, jak blisko był ciemnej strony Mocy.
Dopiero pod wpływem słów ojca zdał sobie sprawę, że nie było realnych przesłanek, by uważać Anakina za ostatecznie pogrążonego.
A Jedi nie powinien sam z siebie budować narzędzi śmierci.
Znów przywołał myślami obraz swojej przyjaciółki, Danni Quee. Jakby wyglądał w jej oczach, gdyby naprawdę zabił swojego brata? Jak on jej mógłby spojrzeć w oczy?
Instynktownie zagłębił się w Moc, po raz pierwszy od początku podróży tak głęboko. Czuł, że wszystko dookoła jest bardzo zagmatwane, chaotyczne, i że te wszystkie rzeczy, które ostatnio robił i czuł, były ze sobą sprzeczne. Moc mówiła mu cały czas, że jest szansa dla Anakina, i on naprawdę chciał w to wierzyć, a cały czas robił wszystko tak, jakby walka była jedynym rozwiązaniem. Co więcej, nie chciał się przed sobą przyznać do tego rozdarcia; było zbyt nieuchwytne. Nie chciał, aż do teraz.
Czuł jednak, że to wszystko da się rozwikłać; misterna pajęczyna Mocy, zaplątana i skręcona w wielu miejscach, musi się jakoś rozprostować. Ciemne fragmenty niepewności i wątpliwości muszą stać się jasne. Gdyby tylko znaleźć sposób, żeby rozpalić światło, które je oświeci…
Ale Jacen nie potrafił go dostrzec.
Wiedział natomiast jedno: jego ojciec, Han Solo, uświadomił mu jego własne błędy i nawrócił na właściwą ścieżkę, ścieżkę Mocy. Jacen spojrzał na niego, czując niemal bezgraniczną wdzięczność.
Han natomiast, widząc, że coś się w zachowaniu syna odmieniło, przyjrzał mu się uważniej. Dostrzegł ku swojemu zdziwieniu, że to, co przed chwilą powiedział, nie zawstydziło Jacena, wręcz pozbawiło go tych wszystkich obaw, jakie w sobie krył.
- Dziękuję ci, tato.- powiedział miękko młody Solo.- Uświadomiłeś mi moje błędy.
- Oczywiście, nie ma sprawy.- odparł Han, w rzeczywistości nie rozumiejąc jednak nic. To musiał być jakiś dylemat moralny Jedi, z którym on niewiele miał wspólnego, a który umiał niechcący rozwiązać.- Cieszę się, że mogłem pomóc. A wracając do twojego nowego miecza…
- Oczywiście, tato.- przerwał mu łagodnie Jacen, wyczuwając, co tamten chce mu powiedzieć.- Skończę tę broń, ale w swoim czasie. Najważniejsze jest teraz znalezienie Anakina i przeciągnięcie go na jasną stronę Mocy. Choćby nie wiem, jak trudne to było.- dodał żarliwie.
- Jacen, tato, chodźcie!- zawołała Jaina, wpadając do ładowni, ledwo Jacen wypowiedział te słowa. Wyczuła ona nagłą zmianę w aurze bliźniaka, jednak nie miała teraz czasu na zawracanie sobie nią głowy.- Mistrz Ikrit i mama mają pomysł, jak wyprzedzić Anakina!
Pokonanie korytarza było dziełem chwili. Jacen, Jaina i Han zastali w świetlicy „Sokoła” wszystkich pozostałych. Młody Solo zauważył, że zarówno jego matka, jak i mistrz Ikrit czy Tahiri mają ponure miny, a w ich aurach czuć było spory ból. A nawet odrobinę strachu.
A przede wszystkim przygnębienie.
- Coś się stało?- spytał zdziwiony Jacen, nie wiedząc, co się dzieje. Zaraz potem wyczuł jednak, że to nie było najtrafniejsze pytanie; reszta Jedi spojrzała na niego bowiem ze zdziwieniem i niedowierzaniem, a nawet z lekką naganą.
- Nie wyczułeś?- szepnęła Jaina.- Krzyk rozpaczy w Mocy…
Jacen spojrzał przerażony na swoją matkę, która bez słowa kiwnęła smutno głową. Czy to możliwe, że nie wyczuł czegoś takiego? Jakim cudem?
I nagle zrozumiał. Konstruowanie bicza świetlnego tak go zaabsorbowało, że zamknął się na wszystkie bodźce zewnątrz, koncentrując się tylko na stworzeniu tej zabójczej broni. Kiedy sobie to uświadomił, aż usiadł, przerażony. Czy jego upór w dążeniu do przygotowania się na konflikt z Anakinem tak go zaślepił, że nie poczuł on nawet tak okropnej tragedii? Oczywiście, że tak, pomyślał Jacen, zastanawiając się jednocześnie, skąd wziął tyle siły, by nieświadomie zniwelować skutki zakłócenia Mocy.
Może rzeczywiście już był gotowy?
- Gdzieś ktoś dokonał masowej zagłady.- powiedział Ikrit ponurym głosem, kładąc uszy po sobie.- I chyba nie ma najmniejszych wątpliwości, kto mógł być do tego zdolny.
- Vader!- warknął Han, zaciskając pięści.- My tutaj kręcimy się w kółko, a on ciągle rozbija się po galaktyce!
- Dlatego jak najszybciej trzeba przerwać to szaleństwo.- oświadczyła Leia.- Luke zapewne już zajmuje się sprawą Vadera, jednak nasza pomoc może mu się przydać.
- Nie znaczy to, że mamy pozostawić Anakina, prawda?- spytała Tahiri lekko drożącym głosem.- Musimy go uratować…
- I zrobimy to.- zapewnił żarliwie Jacen, po czym spojrzał na matkę i Ikrita.- Pozostaje pytanie: jak?
- Tak samo, jak wtedy odkryliście z Jainą, że Anakin zmierza na Exaphi.- powiedział Ikrit, mrużąc swoje ogromne oczy.- Musicie zrozumieć, jaką drogą podąża teraz mój Padawan, i wyczuć jego reakcje. Z pewnością wy na jego miejscu zachowywalibyście się tak samo. Nie ma między wami aż takich różnic.- dodał spokojnie.
Chewbacca, który jak dotąd sukcesywnie milczał, wydał z siebie serię głośnych pomruków i szczeknięć, zakończoną cichym warknięciem.
- Tak, Chewie, lepiej wyprowadzić „Sokoła” z nadprzestrzeni.- odparł Han, ruszając w stronę sterowni.- Jeśli trzeba będzie zmienić kurs, najlepiej zrobić to od razu.
- Zaraz powiemy wam, dokąd trzeba lecieć.- rzuciła za nimi Leia, po czym spojrzała na Ikrita i Tahiri.- Zaczynamy?
- Tak.- kiwnął głową mistrz Ikrit, potrząsając zarazem uszami.- Mój plan jest taki: jeśli odpowiednio skoncentrujemy się na celu Anakina i zjednoczymy swoje aury, uda nam się wczuć w jego sytuację i znaleźć cel, którego sam, może nawet tylko podświadomie, ale jednak, szuka.
- Pytanie tylko, czym się kieruje?- spytała Jaina.- Ciężko nam będzie zrozumieć, jakie emocje nim teraz targają.
- Otwórzcie się na Moc.- poradziła jej matka.- Wyczujcie, jakie uczucia emanują ze światełka, którym jest Anakin, oraz jaką ścieżkę obrał, by osiągnąć swój cel.
- Bez wątpienia jest to ścieżka potęgi.- powiedział Ikrit, zamykając oczy i rozsuwając swoją aurę Mocy, rozciągając zarazem na wszystkich Jedi w tym świetlicy.
- Złączona nierozerwalnie ze ścieżką mroku.- dodał Jacen, robiąc to samo, co Ikrit. Po chwili Tahiri, Jaina i Leia także rozciągnęli swoje aury. Niezależny, wyczulony na Moc obserwator mógłby odnieść wrażenie, że w pomieszczeniu nie ma pięciu osób, lecz jedna, emanująca niezwykle silną i jasną aurą.
- Uważajcie, żeby się nie odkryć.- poradziła spokojnie Jaina, oddychając głęboko.- Jeśli Anakin nas wyczuje, może uciekać dalej.
- Nie odkryje nas.- zapewnił Ikrit, po czym całą piątka wysłała swoje wici Mocy w przeróżne strony pajęczyny Mocy. Wiele z nich docierało w najodleglejsze zakątki galaktyki, dotykając umysłów innych Jedi, poruszonych i przygnębionych tragedią na Baricie. Niektórzy z nich, tacy, jak Kyle Katarn, przeżywali poza tym własne, wewnętrzne dramaty, związane ze śmiercią kogoś bliskiego. Dwa jasne światła, będące Lukiem Skywalkerem i Marą Jade Skywalker, leciały właśnie w swoją stronę przed nadprzestrzeń, zdeterminowane, by rozwikłać zagadkę Vadera. Czarne plamy w okolicach Corelli oznaczały z pewnością Czarnego Lorda i jego mrocznych popleczników. Gdzieś w galaktyce słaby, niewyraźny mrok czaił się, ukryty między nićmi pajęczyny, czekając na dogodny moment. Inny, jeszcze mroczniejszy znacznik kipiał taką wściekłością, że myślowe wici nie mogły się nawet do niego zbliżyć. Lokalizacja wszystkich była niejasna i rozmazana, ale obecność w Mocy robiła swoje. Nawet się nie maskowali.
Gdzieś, w tej astralnej przestrzeni, pojawiła się jedna, pojedyncza nitka, mieniąca się jasnym, chociaż lekko zabrudzonym, blaskiem. Jedi, którzy wspólnie, wspierając siebie nawzajem, penetrowali pajęczynę Mocy, doskonale wiedzieli, co to jest. Trafili na ślad planów i intencji Anakina, jego zamysłów i podświadomych dążeń.
Jego rozpaczy i bólu.
A nitka ta miała wyraźnie jeden, określony cel lotu, chociaż sama kluczyła i zawracała wielokrotnie.
A tym celem była planeta Dromund Kaas.
Anakin leżał skulony w kącie swojego promu, pozwalając mu na zejście w atmosferę Dromund Kaas za pomocą autolipota. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczą lekkie zaburzenia atmosferyczne, jakiś wiatr albo coś podobnego, i komputer może niepoprawnie wytyczyć wektor zejścia, czego rezultatem może być bolesne i tragiczne w skutkach zderzenie z powierzchnią planety. Również niestabilny teren lub jakieś większe nierówności, których skanery mogły nie wykryć, z pewnością oznaczałyby katastrofę. Anakin doskonale o tym wiedział.
Tym niemniej miał to gdzieś.
Jakiś czas temu jego zmysły odebrały falę gniewu, strachu, złości i przerażenia, krzyk rozpaczy, ciągnący się po całym polu Mocy, który mógł oznaczać tylko jedno: jakiś świat, albo nawet cały system, został zniszczony.
I co gorsza, Anakin cieszył się z tego powodu.
Jego ciemna strona syciła się uczuciami strachu i terroru, jakie zostały wywołane przez kataklizm. Wyraźnie czuć było, jak raduje się ona każdym zabranym istnieniem, każdą nutą rozpaczy, każdym zjawiskiem powiększającym mrok w nim samym. W dodatku mroczna aura, dominująca na Dromund Kaas, potęgowała dominację ciemnego Anakina nad jego drugą, jaśniejszą stroną. Z kolei światło zdawało się być zrozpaczone i zdeterminowane do powstrzymania swojego mrocznego alter ego przed zniszczeniem siebie samego i wszystkiego dookoła. W tym ich bliskich.
„Po co nas tutaj sprowadziłeś?”, pytało.
„Nie twój interes!”, odpowiadał mrok warkliwie, „Tutaj przeczekamy, poćwiczymy i zwiększymy naszą potęgę! Już teraz możemy się równać z Darthem Vaderem i Lukiem Skywalkerem, a wkrótce będziemy jeszcze potężniejsi! I nic nie powstrzyma mnie przed zwycięstwem w Wojnie Władców Mocy!”
„Już ci mówiłem, jesteś stuknięty!”, krzyczało światło, „Skąd ty w ogóle wiesz o tym miejscu!? Wsłuchaj się w siebie! Coś jest z nami nie tak i to ty do tego doprowadziłeś!”
„Bzdury!”, wrzasnął ciemny Anakin, „Doskonale wiem, co robię! To miejsce da nam prawdziwą potęgę! Potęgę, o jakiej nikt nawet nie śnił!”
„A skąd o tym wiesz!? Czy to prawda, czy może iluzje pokręconej mrokiem psychiki!? Zastanów się nad sobą!”, krzyczał jasny Anakin, rozpaczliwie poszukując jakiegoś światła we wszechogarniających i wszechobecnych na tej planecie ciemnościach.
„Zamknij się! To także twoja psychika!”
„Ale to ty pozwalasz czemuś, czemuś… z zewnątrz, aby na nią wpływało!”, zawodziło światło, „Pozwalasz kierować nami jakiemuś pozaludzkiemu, nienaturalnemu instynktowi!”
„Mylisz się.”, mruknął mrok, uśmiechając się złowrogo, „Ten instynkt siedzi w nas, jest głęboką częścią wszystkiego, czym kiedykolwiek oddychaliśmy. Chcesz, czy nie, ale jesteśmy z nim związani!”
Jasny Anakin nie odpowiedział, starając się przebić przez kaptur mroku, jaki zarzucono na jego jaźń; chociaż na chwilę przejąć kontrolę. Przypomniał sobie o ciepłym, lekkim świetle, które od jakiegoś czasu dosięgało go i nie pozwalało strącić się w otchłań mroku. Wyciągnął więc myślowe macki, chcąc przejrzeć pajęczynę Mocy, znaleźć źródło tego blasku; nie tyle po to, aby je poznać, ale żeby znów się na nim wesprzeć. Przeciwstawić się wszechogarniającym ciemnościom Dromund Kaas. Przetrwać…
Nigdzie jednak nie było go widać. Nie, pomyślał jasny Anakin, ono na pewno gdzieś jest, czuję to. Był całkowicie pewien, że źródło kojącego, ciepłego blasku, gdzieś tam jest, że mimowolnie sięga jego jaźni… ale teraz z jakichś powodów się ukrywa, maskuje. Jasna strona młodego Solo czuła, że takie ukryte, schowane przed nim światło niewiele jej pomoże; musiał radzić sobie sam.
Co gorsza, całą Moc przepełniona była negatywnymi emocjami, emanującymi zarówno z luki powstałej po katastrofie w jakimś systemie gwiezdnym, jak i mrocznych aur Lorda Vadera i jego popleczników. Cała pajęczyna drżała od strachu i terroru, które można było wyczuć nawet w tych jaśniejszych, stanowiących siły dobra w galaktyce, punktach. Większość tych emocji spowodowana była jedną, może nie tak mroczną, ale kipiącą aurą, rozsiewającą wokół siebie ziarna strachu nie mniejsze, niż te, które wywoływała aura Czarnego Lorda. Jasny Anakin czuł, że w tak pełnej mroku i lęku galaktyce ciężko mu będzie przetrwać o zdrowych zmysłach…
Strach i terror…
Wszędzie terror…
Nagle promem zatrzęsło i Anakin poczuł, jak źródło grawitacji zaczyna się przesuwać. Potem coś nagle zatrzęsło statkiem, który dostał się jakby w wir powietrzny, jakich pełno na Dromund Kaas. Młody Solo nie zareagował jednak; uparcie leżał w swoim kącie, walcząc sam ze sobą. Nie zauważył nawet, że jego prom wbił się w niekorzystny wiatr, który miotał nim i rzucał między strugami wiecznie padającego tutaj deszczu, spychając go coraz dalej od kursu zaprogramowanego przez autopilota. Nic go nie obchodziło, kiedy jedno ze skrzydeł zahaczyło o jakieś drzewo, ścinając je. Miał w nosie fakt, iż wśród strug panującej tu ulewy strzelił piorun, zapalając pobliski lasek i przy okazji uszkadzając jeden ze stabilizatorów. Odgłos szorowania brzucha promu o czubki drzew zlewał się z dudnieniem kropel, uderzających o kadłub, i jednostajnym, zawodzącym wyciem silnika. Anakin nie zareagował nawet wtedy, kiedy statkiem zatrzęsło gwałtownie, rzucając młodym Solo po całej ładowni. Zareagował dopiero wtedy, kiedy wycie silników ustało, ustępując miejsca deszczowemu dudnieniu, a wstrząsy ustąpiły, unieruchamiając prom w dziwnej, pochylonej pozycji. A i wtedy nie była to reakcja błyskawiczna; po prostu poczuł swąd palonych kabli i niespieszne opuścił statek, resztkami świadomości zdając sobie sprawę, że zaraz może on eksplodować.
Nie zwrócił uwagi nawet na obrażenia, jakie odniósł podczas lądowania. Ważne, że jeszcze mógł chodzić.
Całe to swoje otępienie zawdzięczał wewnętrznemu konfliktowi. Jasna strona próbowała uzyskać na chwilę przewagę, sondując pole Mocy, mroczny Anakin pragnął natomiast za wszelką cenę utrzymać swoją dominację. Ciągle jednak nie dawało mu spokoju to, co usłyszał. Że jego instynkty w jakiś sposób nie są jego…
To było dla niego zaskakujące i oczywiste zarazem. Cały czas czuł, że jego działania wspiera jakaś wyższa siła, wyższa Moc, która podszeptywała mu, jak ma postąpić i co zrobić. Z drugiej strony nie mógł zaakceptować tego, że sam sobie nie jest sterem, żaglem i okrętem…
Ani, że jego Moc nie zależy tylko od niego.
Terror. Wszędzie terror…
Han Solo stanął w drzwiach świetlicy „Sokoła Millennium” i przyjrzał się uważnie temu, co tam się działo. Już któryś dzień z kolei jego statek mknął przez nadprzestrzeń bez większego celu, skacząc przez nadprzestrzeń po szlaku, na którym Leia wyraźnie czuła obecność Anakina. Co prawda „Sokół” był dwukrotnie szybszy od promu Akademii Jedi, z którego cały czas korzystał młody Solo, jednak skoki, które robił, wielokrotnie przedstawiały zupełny brak logiki. Wszystko wskazywało na to, że Anakin nie kierował się absolutnie żadnym planem, a jego posunięcia sprawiały wrażenie, iż chce on tylko i wyłącznie zgubić każdy ogon, który ewentualnie mógł podążać jego śladem.
Co wywoływało u Hana bolesne i nieprzyjemne odczucie, że jego najmłodszy synek, ten sam, który jeszcze niedawno był młodym, niewinnym i kochającym dzieckiem, nie chce go teraz znać.
Czy to możliwe, że w ciągu tych sześciu miesięcy (to już tyle czasu!) Anakin zdążył tak dorosnąć, żeby nie potrzebować już rodziców?
Leia ciągle siedziała w kącie, i albo wymieniała opinie z mistrzem Ikritem, albo medytowała w kabinie pilotów. Tak czy inaczej, zdawała się być jakby nieobecna, nieosiągalna. Han nie bardzo wiedział, co o tym sądzić; z jednej strony niby cały czas z nimi była, ale z drugiej…
Mimo to, pod nieobecność Luke’a i Mary, Leia i mistrz Ikrit zaczęli pełnić dla młodych Jedi rolę kogoś w rodzaju mentorów, przewodników, którzy wyznaczali im szlaki, podawali gotowe wzorce myślenia, które miały skierować ich umysły na drogę jasnej strony Mocy. Głównie korzystały z tego Jaina i Tahiri, starając się wykorzystać każdą chwilę, by zgłębić swoją znajomość Mocy. Jacen nieco rzadziej się do nich przyłączał; zawsze był indywidualistą, a swoją drogę Jedi wolał kreować samodzielnie, w oparciu o własne przemyślenia, a nie gotowe schematy. Han doskonale zdawał sobie sprawę, że może to prowadzić do ryzyka przejścia na niewłaściwą stronę Mocy albo też zbłądzenia w przemyśleniach, jednak Luke napomknął mu kiedyś, że Jacen jest niemal gotów, by rozpocząć własną drogę i wyjść spod skrzydeł mistrza. Właściwie nie było w tym nic dziwnego; Lowbacca i Tenel Ka, przyjaciele młodych Solo z czasów Akademii, również w rekordowym czasie przeszli przez swój padawański okres. Lowbacca zasiadł nawet w Radzie Jedi…
Jednak coś w zachowaniu Jacena niepokoiło Hana. Już od momentu, w którym wybłagał na swoich rodzicach podróż na Coruscant, aż do teraz, kiedy wciąż pracował nad jakimś nowym mieczem świetlnym, Han nie do końca był pewien, jakie pobudki nim kierują. Jedno się wszak Hanowi nie podobało; Jacen za wszelką cenę chciał ukończyć nową broń, zanim odnajdą Anakina. A Solo bał się nawet myśleć, co to może oznaczać…
Dlatego, obserwując Ikrita, pouczającego spokojnie Jainę i Tahiri, Han Solo postanowił, że musi niezwłocznie pogadać ze swoim synem.
- Jacen,- zaczął Solo, zastając brata Jainy w ładowni, zajętego konstruowaniem kolejnych podzespołów osobliwego miecza świetlnego, który pochłaniał ostatnio całą jego uwagę.- musimy porozmawiać.
Młody Jedi niespiesznie skończył dokręcać śrubkę, po czym odłożył rękojeść na bok i odwrócił się do ojca. Jego spojrzenie było łagodne, chociaż pełne niepokoju, ale twarz nie zdradzała żadnych oznak jakichkolwiek emocji.
- Słucham.- powiedział. Han zdał sobie sprawę, że gdyby nie pewna obawa w jego głosie i spojrzeniu, spokój Jacena byłby porównywalny nawet z błogością Luke’a. Pozostawał jednak ten strach.- O co chodzi?
- O to.- rzucił Han, wskazując niedokończoną rękojeść nowego miecza syna.- A właściwie nie tylko o to. Chciałem… chcę wiedzieć, czy cała nasza wyprawa ma sens. Czy skoro trzeba będzie zabić Anakina, to warto w ogóle po niego lecieć?
- Nie wiem, tato.- westchnął ciężko Jacen, spuszczając wzrok, po czym dodał:- Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie mam pojęcia, jak postąpię.- usiadł i począł wpatrywać się niewidzącym wzrokiem w ścianę. Han nie musiał patrzeć długo, by zauważyć, iż jego syn zmaga się z sobą, w walce, której wynik i tak od niego nie zależał.- Z jednej strony Anakin jest teraz niezwykle groźny i moim obowiązkiem jako Jedi jest powstrzymanie go przed skrzywdzeniem kogokolwiek.- westchnął jeszcze raz.- Ale moim obowiązkiem jako brata jest go chronić.- spojrzał na ojca.- Nie wiem, która strona zdominuje, kiedy stanę z nim oko w oko.
- Nie znam się na sprawach Jedi,- zapewnił oschle Han.- ale wiem jedno: moi synowie nie będą ze sobą walczyć, póki żyję! Nie obchodzi mnie, co się stało z Anakinem i jak może być groźny. Musi być jakiś inny sposób!
- Może…- mruknął Jacen, spoglądając na niedokończoną broń. Dopiero teraz uświadomił sobie, że tak bardzo pochłonęła go jej konstrukcja, że cel, w jakim ją budował, został zepchnięty na dalszy plan.
To wywołało u niego poczucie ogromnej odrazy dla tego oręża.
Zastanowił się przez chwilę, czy to wszystko miało sens? Czy budowa starożytnego, ale potężnego bicza świetlnego naprawdę była konieczna? Przez większość wyprawy uważał, że tak; nawet, jeśli nie do walki z Anakinem, to z pewnością przyda się w starciu z innym wojownikiem mroku. Vaderem albo Fireheadem… albo tym Stele’m który tak skrzywdził Danni. Dopiero, kiedy pożegnał pannę Quee na Coruscant, doszło do niego, że coś tu jest nie tak; że cel przestał się liczyć. Mówił sobie, iż jeśli Anakin nie panuje nad sobą, trzeba będzie sięgnąć po ostateczne środki. Wiedział, że to nieludzkie, ale najpierw był Jedi, a dopiero potem człowiekiem. Jeśli miał być silny, nie mógł poddawać się wątpliwościom.
Dopiero teraz zrozumiał, jak blisko był ciemnej strony Mocy.
Dopiero pod wpływem słów ojca zdał sobie sprawę, że nie było realnych przesłanek, by uważać Anakina za ostatecznie pogrążonego.
A Jedi nie powinien sam z siebie budować narzędzi śmierci.
Znów przywołał myślami obraz swojej przyjaciółki, Danni Quee. Jakby wyglądał w jej oczach, gdyby naprawdę zabił swojego brata? Jak on jej mógłby spojrzeć w oczy?
Instynktownie zagłębił się w Moc, po raz pierwszy od początku podróży tak głęboko. Czuł, że wszystko dookoła jest bardzo zagmatwane, chaotyczne, i że te wszystkie rzeczy, które ostatnio robił i czuł, były ze sobą sprzeczne. Moc mówiła mu cały czas, że jest szansa dla Anakina, i on naprawdę chciał w to wierzyć, a cały czas robił wszystko tak, jakby walka była jedynym rozwiązaniem. Co więcej, nie chciał się przed sobą przyznać do tego rozdarcia; było zbyt nieuchwytne. Nie chciał, aż do teraz.
Czuł jednak, że to wszystko da się rozwikłać; misterna pajęczyna Mocy, zaplątana i skręcona w wielu miejscach, musi się jakoś rozprostować. Ciemne fragmenty niepewności i wątpliwości muszą stać się jasne. Gdyby tylko znaleźć sposób, żeby rozpalić światło, które je oświeci…
Ale Jacen nie potrafił go dostrzec.
Wiedział natomiast jedno: jego ojciec, Han Solo, uświadomił mu jego własne błędy i nawrócił na właściwą ścieżkę, ścieżkę Mocy. Jacen spojrzał na niego, czując niemal bezgraniczną wdzięczność.
Han natomiast, widząc, że coś się w zachowaniu syna odmieniło, przyjrzał mu się uważniej. Dostrzegł ku swojemu zdziwieniu, że to, co przed chwilą powiedział, nie zawstydziło Jacena, wręcz pozbawiło go tych wszystkich obaw, jakie w sobie krył.
- Dziękuję ci, tato.- powiedział miękko młody Solo.- Uświadomiłeś mi moje błędy.
- Oczywiście, nie ma sprawy.- odparł Han, w rzeczywistości nie rozumiejąc jednak nic. To musiał być jakiś dylemat moralny Jedi, z którym on niewiele miał wspólnego, a który umiał niechcący rozwiązać.- Cieszę się, że mogłem pomóc. A wracając do twojego nowego miecza…
- Oczywiście, tato.- przerwał mu łagodnie Jacen, wyczuwając, co tamten chce mu powiedzieć.- Skończę tę broń, ale w swoim czasie. Najważniejsze jest teraz znalezienie Anakina i przeciągnięcie go na jasną stronę Mocy. Choćby nie wiem, jak trudne to było.- dodał żarliwie.
- Jacen, tato, chodźcie!- zawołała Jaina, wpadając do ładowni, ledwo Jacen wypowiedział te słowa. Wyczuła ona nagłą zmianę w aurze bliźniaka, jednak nie miała teraz czasu na zawracanie sobie nią głowy.- Mistrz Ikrit i mama mają pomysł, jak wyprzedzić Anakina!
Pokonanie korytarza było dziełem chwili. Jacen, Jaina i Han zastali w świetlicy „Sokoła” wszystkich pozostałych. Młody Solo zauważył, że zarówno jego matka, jak i mistrz Ikrit czy Tahiri mają ponure miny, a w ich aurach czuć było spory ból. A nawet odrobinę strachu.
A przede wszystkim przygnębienie.
- Coś się stało?- spytał zdziwiony Jacen, nie wiedząc, co się dzieje. Zaraz potem wyczuł jednak, że to nie było najtrafniejsze pytanie; reszta Jedi spojrzała na niego bowiem ze zdziwieniem i niedowierzaniem, a nawet z lekką naganą.
- Nie wyczułeś?- szepnęła Jaina.- Krzyk rozpaczy w Mocy…
Jacen spojrzał przerażony na swoją matkę, która bez słowa kiwnęła smutno głową. Czy to możliwe, że nie wyczuł czegoś takiego? Jakim cudem?
I nagle zrozumiał. Konstruowanie bicza świetlnego tak go zaabsorbowało, że zamknął się na wszystkie bodźce zewnątrz, koncentrując się tylko na stworzeniu tej zabójczej broni. Kiedy sobie to uświadomił, aż usiadł, przerażony. Czy jego upór w dążeniu do przygotowania się na konflikt z Anakinem tak go zaślepił, że nie poczuł on nawet tak okropnej tragedii? Oczywiście, że tak, pomyślał Jacen, zastanawiając się jednocześnie, skąd wziął tyle siły, by nieświadomie zniwelować skutki zakłócenia Mocy.
Może rzeczywiście już był gotowy?
- Gdzieś ktoś dokonał masowej zagłady.- powiedział Ikrit ponurym głosem, kładąc uszy po sobie.- I chyba nie ma najmniejszych wątpliwości, kto mógł być do tego zdolny.
- Vader!- warknął Han, zaciskając pięści.- My tutaj kręcimy się w kółko, a on ciągle rozbija się po galaktyce!
- Dlatego jak najszybciej trzeba przerwać to szaleństwo.- oświadczyła Leia.- Luke zapewne już zajmuje się sprawą Vadera, jednak nasza pomoc może mu się przydać.
- Nie znaczy to, że mamy pozostawić Anakina, prawda?- spytała Tahiri lekko drożącym głosem.- Musimy go uratować…
- I zrobimy to.- zapewnił żarliwie Jacen, po czym spojrzał na matkę i Ikrita.- Pozostaje pytanie: jak?
- Tak samo, jak wtedy odkryliście z Jainą, że Anakin zmierza na Exaphi.- powiedział Ikrit, mrużąc swoje ogromne oczy.- Musicie zrozumieć, jaką drogą podąża teraz mój Padawan, i wyczuć jego reakcje. Z pewnością wy na jego miejscu zachowywalibyście się tak samo. Nie ma między wami aż takich różnic.- dodał spokojnie.
Chewbacca, który jak dotąd sukcesywnie milczał, wydał z siebie serię głośnych pomruków i szczeknięć, zakończoną cichym warknięciem.
- Tak, Chewie, lepiej wyprowadzić „Sokoła” z nadprzestrzeni.- odparł Han, ruszając w stronę sterowni.- Jeśli trzeba będzie zmienić kurs, najlepiej zrobić to od razu.
- Zaraz powiemy wam, dokąd trzeba lecieć.- rzuciła za nimi Leia, po czym spojrzała na Ikrita i Tahiri.- Zaczynamy?
- Tak.- kiwnął głową mistrz Ikrit, potrząsając zarazem uszami.- Mój plan jest taki: jeśli odpowiednio skoncentrujemy się na celu Anakina i zjednoczymy swoje aury, uda nam się wczuć w jego sytuację i znaleźć cel, którego sam, może nawet tylko podświadomie, ale jednak, szuka.
- Pytanie tylko, czym się kieruje?- spytała Jaina.- Ciężko nam będzie zrozumieć, jakie emocje nim teraz targają.
- Otwórzcie się na Moc.- poradziła jej matka.- Wyczujcie, jakie uczucia emanują ze światełka, którym jest Anakin, oraz jaką ścieżkę obrał, by osiągnąć swój cel.
- Bez wątpienia jest to ścieżka potęgi.- powiedział Ikrit, zamykając oczy i rozsuwając swoją aurę Mocy, rozciągając zarazem na wszystkich Jedi w tym świetlicy.
- Złączona nierozerwalnie ze ścieżką mroku.- dodał Jacen, robiąc to samo, co Ikrit. Po chwili Tahiri, Jaina i Leia także rozciągnęli swoje aury. Niezależny, wyczulony na Moc obserwator mógłby odnieść wrażenie, że w pomieszczeniu nie ma pięciu osób, lecz jedna, emanująca niezwykle silną i jasną aurą.
- Uważajcie, żeby się nie odkryć.- poradziła spokojnie Jaina, oddychając głęboko.- Jeśli Anakin nas wyczuje, może uciekać dalej.
- Nie odkryje nas.- zapewnił Ikrit, po czym całą piątka wysłała swoje wici Mocy w przeróżne strony pajęczyny Mocy. Wiele z nich docierało w najodleglejsze zakątki galaktyki, dotykając umysłów innych Jedi, poruszonych i przygnębionych tragedią na Baricie. Niektórzy z nich, tacy, jak Kyle Katarn, przeżywali poza tym własne, wewnętrzne dramaty, związane ze śmiercią kogoś bliskiego. Dwa jasne światła, będące Lukiem Skywalkerem i Marą Jade Skywalker, leciały właśnie w swoją stronę przed nadprzestrzeń, zdeterminowane, by rozwikłać zagadkę Vadera. Czarne plamy w okolicach Corelli oznaczały z pewnością Czarnego Lorda i jego mrocznych popleczników. Gdzieś w galaktyce słaby, niewyraźny mrok czaił się, ukryty między nićmi pajęczyny, czekając na dogodny moment. Inny, jeszcze mroczniejszy znacznik kipiał taką wściekłością, że myślowe wici nie mogły się nawet do niego zbliżyć. Lokalizacja wszystkich była niejasna i rozmazana, ale obecność w Mocy robiła swoje. Nawet się nie maskowali.
Gdzieś, w tej astralnej przestrzeni, pojawiła się jedna, pojedyncza nitka, mieniąca się jasnym, chociaż lekko zabrudzonym, blaskiem. Jedi, którzy wspólnie, wspierając siebie nawzajem, penetrowali pajęczynę Mocy, doskonale wiedzieli, co to jest. Trafili na ślad planów i intencji Anakina, jego zamysłów i podświadomych dążeń.
Jego rozpaczy i bólu.
A nitka ta miała wyraźnie jeden, określony cel lotu, chociaż sama kluczyła i zawracała wielokrotnie.
A tym celem była planeta Dromund Kaas.
Anakin leżał skulony w kącie swojego promu, pozwalając mu na zejście w atmosferę Dromund Kaas za pomocą autolipota. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wystarczą lekkie zaburzenia atmosferyczne, jakiś wiatr albo coś podobnego, i komputer może niepoprawnie wytyczyć wektor zejścia, czego rezultatem może być bolesne i tragiczne w skutkach zderzenie z powierzchnią planety. Również niestabilny teren lub jakieś większe nierówności, których skanery mogły nie wykryć, z pewnością oznaczałyby katastrofę. Anakin doskonale o tym wiedział.
Tym niemniej miał to gdzieś.
Jakiś czas temu jego zmysły odebrały falę gniewu, strachu, złości i przerażenia, krzyk rozpaczy, ciągnący się po całym polu Mocy, który mógł oznaczać tylko jedno: jakiś świat, albo nawet cały system, został zniszczony.
I co gorsza, Anakin cieszył się z tego powodu.
Jego ciemna strona syciła się uczuciami strachu i terroru, jakie zostały wywołane przez kataklizm. Wyraźnie czuć było, jak raduje się ona każdym zabranym istnieniem, każdą nutą rozpaczy, każdym zjawiskiem powiększającym mrok w nim samym. W dodatku mroczna aura, dominująca na Dromund Kaas, potęgowała dominację ciemnego Anakina nad jego drugą, jaśniejszą stroną. Z kolei światło zdawało się być zrozpaczone i zdeterminowane do powstrzymania swojego mrocznego alter ego przed zniszczeniem siebie samego i wszystkiego dookoła. W tym ich bliskich.
„Po co nas tutaj sprowadziłeś?”, pytało.
„Nie twój interes!”, odpowiadał mrok warkliwie, „Tutaj przeczekamy, poćwiczymy i zwiększymy naszą potęgę! Już teraz możemy się równać z Darthem Vaderem i Lukiem Skywalkerem, a wkrótce będziemy jeszcze potężniejsi! I nic nie powstrzyma mnie przed zwycięstwem w Wojnie Władców Mocy!”
„Już ci mówiłem, jesteś stuknięty!”, krzyczało światło, „Skąd ty w ogóle wiesz o tym miejscu!? Wsłuchaj się w siebie! Coś jest z nami nie tak i to ty do tego doprowadziłeś!”
„Bzdury!”, wrzasnął ciemny Anakin, „Doskonale wiem, co robię! To miejsce da nam prawdziwą potęgę! Potęgę, o jakiej nikt nawet nie śnił!”
„A skąd o tym wiesz!? Czy to prawda, czy może iluzje pokręconej mrokiem psychiki!? Zastanów się nad sobą!”, krzyczał jasny Anakin, rozpaczliwie poszukując jakiegoś światła we wszechogarniających i wszechobecnych na tej planecie ciemnościach.
„Zamknij się! To także twoja psychika!”
„Ale to ty pozwalasz czemuś, czemuś… z zewnątrz, aby na nią wpływało!”, zawodziło światło, „Pozwalasz kierować nami jakiemuś pozaludzkiemu, nienaturalnemu instynktowi!”
„Mylisz się.”, mruknął mrok, uśmiechając się złowrogo, „Ten instynkt siedzi w nas, jest głęboką częścią wszystkiego, czym kiedykolwiek oddychaliśmy. Chcesz, czy nie, ale jesteśmy z nim związani!”
Jasny Anakin nie odpowiedział, starając się przebić przez kaptur mroku, jaki zarzucono na jego jaźń; chociaż na chwilę przejąć kontrolę. Przypomniał sobie o ciepłym, lekkim świetle, które od jakiegoś czasu dosięgało go i nie pozwalało strącić się w otchłań mroku. Wyciągnął więc myślowe macki, chcąc przejrzeć pajęczynę Mocy, znaleźć źródło tego blasku; nie tyle po to, aby je poznać, ale żeby znów się na nim wesprzeć. Przeciwstawić się wszechogarniającym ciemnościom Dromund Kaas. Przetrwać…
Nigdzie jednak nie było go widać. Nie, pomyślał jasny Anakin, ono na pewno gdzieś jest, czuję to. Był całkowicie pewien, że źródło kojącego, ciepłego blasku, gdzieś tam jest, że mimowolnie sięga jego jaźni… ale teraz z jakichś powodów się ukrywa, maskuje. Jasna strona młodego Solo czuła, że takie ukryte, schowane przed nim światło niewiele jej pomoże; musiał radzić sobie sam.
Co gorsza, całą Moc przepełniona była negatywnymi emocjami, emanującymi zarówno z luki powstałej po katastrofie w jakimś systemie gwiezdnym, jak i mrocznych aur Lorda Vadera i jego popleczników. Cała pajęczyna drżała od strachu i terroru, które można było wyczuć nawet w tych jaśniejszych, stanowiących siły dobra w galaktyce, punktach. Większość tych emocji spowodowana była jedną, może nie tak mroczną, ale kipiącą aurą, rozsiewającą wokół siebie ziarna strachu nie mniejsze, niż te, które wywoływała aura Czarnego Lorda. Jasny Anakin czuł, że w tak pełnej mroku i lęku galaktyce ciężko mu będzie przetrwać o zdrowych zmysłach…
Strach i terror…
Wszędzie terror…
Nagle promem zatrzęsło i Anakin poczuł, jak źródło grawitacji zaczyna się przesuwać. Potem coś nagle zatrzęsło statkiem, który dostał się jakby w wir powietrzny, jakich pełno na Dromund Kaas. Młody Solo nie zareagował jednak; uparcie leżał w swoim kącie, walcząc sam ze sobą. Nie zauważył nawet, że jego prom wbił się w niekorzystny wiatr, który miotał nim i rzucał między strugami wiecznie padającego tutaj deszczu, spychając go coraz dalej od kursu zaprogramowanego przez autopilota. Nic go nie obchodziło, kiedy jedno ze skrzydeł zahaczyło o jakieś drzewo, ścinając je. Miał w nosie fakt, iż wśród strug panującej tu ulewy strzelił piorun, zapalając pobliski lasek i przy okazji uszkadzając jeden ze stabilizatorów. Odgłos szorowania brzucha promu o czubki drzew zlewał się z dudnieniem kropel, uderzających o kadłub, i jednostajnym, zawodzącym wyciem silnika. Anakin nie zareagował nawet wtedy, kiedy statkiem zatrzęsło gwałtownie, rzucając młodym Solo po całej ładowni. Zareagował dopiero wtedy, kiedy wycie silników ustało, ustępując miejsca deszczowemu dudnieniu, a wstrząsy ustąpiły, unieruchamiając prom w dziwnej, pochylonej pozycji. A i wtedy nie była to reakcja błyskawiczna; po prostu poczuł swąd palonych kabli i niespieszne opuścił statek, resztkami świadomości zdając sobie sprawę, że zaraz może on eksplodować.
Nie zwrócił uwagi nawet na obrażenia, jakie odniósł podczas lądowania. Ważne, że jeszcze mógł chodzić.
Całe to swoje otępienie zawdzięczał wewnętrznemu konfliktowi. Jasna strona próbowała uzyskać na chwilę przewagę, sondując pole Mocy, mroczny Anakin pragnął natomiast za wszelką cenę utrzymać swoją dominację. Ciągle jednak nie dawało mu spokoju to, co usłyszał. Że jego instynkty w jakiś sposób nie są jego…
To było dla niego zaskakujące i oczywiste zarazem. Cały czas czuł, że jego działania wspiera jakaś wyższa siła, wyższa Moc, która podszeptywała mu, jak ma postąpić i co zrobić. Z drugiej strony nie mógł zaakceptować tego, że sam sobie nie jest sterem, żaglem i okrętem…
Ani, że jego Moc nie zależy tylko od niego.
Terror. Wszędzie terror…
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)