Rozdział 21
Prom klasy Gamma mknął przez nadprzestrzeń, dokładnie w samo centrum opanowanego przez Executor’s Lair systemu Corelli. Chociaż zbudowany został w stoczniach Nowej Republiki, wszelkie ślady tego faktu zostały starannie usunięte, a transponder maszyny został zmodyfikowany w taki sposób, aby nadawać kod analogiczny do sygnatury promu, którym Melan’lya i Pekhratukh przylecieli na Coruscant. W praktyce był więc dobrze zamaskowaną jednostką dywersyjną, która w tłoku, jaki zapanował w przestworzach układu, miała wszelkie szanse przedostania się przez kordon Floty Executor’s Lair. Wywiad Nowej Republiki już się o to postarał.
Normalnie w takiej sytuacji na pokładzie panowałoby pełne podniecenia napięcie; wszak pasażerowie promu lecieli na niemal samobójczą misję, od której mogły zależeć losy całej wojny. Niepokój i zdenerwowanie nie leżało jednak w ich naturze. Oddziały Noghri, prowadzone przez Khabarakha, jak zawsze zachowywały pełną zabójczego profesjonalizmu zimną krew, a wśród rycerzy Jedi spokój był podstawą, bez której nie mogli ukończyć szkolenia.
Nie oznaczało to bynajmniej, że dywersanci pozbyli się wszelkich wątpliwości. Wiara we własne siły oraz mocna determinacja nie przesłoniły realnego, obiektywnego spojrzenia na sytuację. Faktem było bowiem, że zmierzali w paszczę rancora.
Brakiss chyba najlepiej zdawał sobie z tego sprawę. Praktycznie zmuszony do wzięcia udziału w tej misji, starał się robić wszystko, aby jego wątpliwości nie wyszły na jaw. Tylko on z obecnych na statku Jedi znajdował się w towarzystwie Dartha Vadera na tyle długo, by być świadomym jego potęgi. By wiedzieć, że z bezpośredniego starcia z nim w pojedynkę żaden z dywersantów nie ujdzie cało.
Były Ciemny Jedi przeszedł przez korytarz w stronę odseparowanej, przestronnej części promu, którą zaadaptowano na prowizoryczną salę ćwiczeń. Ograniczyło to co prawda miejsce dla oddziału szturmowego Noghrich, ale ostatecznie nie był on aż tak liczny, a Werac Dominess musiał się szkolić. W chwili, kiedy Brakiss wchodził do pomieszczenia, młody Zabrak wykonywał właśnie pchnięcie z półobrotu, zaraz za nim prowadząc kontrę drugim ostrzem podwójnego miecza świetlnego. Oba cięcia zostały sparowane przez Jaden Korr, która od razu wyprowadziła kontrę w postaci pchnięcia swojej klingi pod lekkim kątem w bark Dominessa. Ten jednak uchylił się i wyrzucił jedno z ostrzy, by podciąć Korr z prawej.
Cała ta wymiana ciosów była co prawda jedynie sparingiem, ale Brakiss doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko intensywnym szkoleniem, poprzez długie i żmudne godziny z mieczem świetlnym w dłoni, Werac mógł względnie skutecznie stawić czoło zagrożeniom, jakie czekały na niego w Centrali Executor’s Lair. Całkiem nieźle opanował już podstawy pierwszej i trzeciej formy i zaczynał uczyć się elementarnych zasad czwartej. Jaden sądziła, że, chociaż Jedi powinni poświęcać około dwóch lat na naukę każdego stylu, to Dominess opanuje bez problemu każdy z nich w przeciągu roku, i to trenując kilka jednocześnie. Bez wątpienia miał znakomite predyspozycje, i co więcej, zacięcie do dalszego szkolenia.
Mimo to Brakiss i Wieiah przykazali mu, żeby – jeśli spotka Vadera, Fireheada albo Stele’a – natychmiast brał nogi za pas.
Wieiah. Były Ciemny Jedi odwrócił wzrok od wciąż pojedynkujących się Zabraków i spojrzał na Zeltroniankę. Stała, oparta o ścianę, przypatrując się wymianie ciosów swoich przyjaciół z wyrazem ciekawości i zacięcia na wciąż młodej i pięknej twarzy. Jedną rękę założyła na piersiach, a drugą bawiła się bezwiednie niesfornym kosmykiem, opadającym jej na ramię; robiła tak zawsze, odkąd Brakiss pamiętał, próbując zająć się czymś, kiedy odpływała gdzieś myślami. W tym momencie jej uwagę przykuwał tylko sparing Jaden i Weraca, co jeszcze podkreśliła, w naturalny i wdzięczny sposób przygryzając dolną wargę. Jej ciemne oczy wędrowały za każdym ciosem Korr i ripostą jej towarzysza.
Rany, pomyślał Brakiss, jak ja ją kocham.
Gdy tak na nią patrzył, myśl, że mógłby ją stracić, była nie do zniesienia.
Młoda Zeltronianka dostrzegła kątem oka swojego ukochanego i odwróciła się doń, posyłając mu jeden ze swoich radosnych, rozbrajających uśmiechów. Odwzajemnił go, lecz w oczach pozostał mu pewnien niepokój, gdy uświadomił sobie, że może ją stracić, jeśli ona lub on zginą w czekającej ich misji. Myśli tego typu sprawiały, że chciał zaraz chwycić Wieiah za rękę i uciec gdzieś, gdzie nie będzie Vadera, Executor’s Lair, Nowej Republiki ani...
Nie, przerwał sobie w duchu, jestem Jedi, mam Moc. A z Mocą nierozerwalnie wiąże się odpowiedzialność.
Odwzajemnił uśmiech i podszedł do Zeltronianki, bezwiednie wsuwając jej dłoń w swoją.
- Masz obawy związane z naszą misją.- rzekła miękko Wieiah i było to raczej stwierdenie, niż pytanie.
- Wiesz, że możemy nie wrócić.- przytaknął Brakiss, a jego głos zadrżał mimowolnie; naprawdę się bał.- To może być najniebezpieczniejsza misja, w jakiej kiedykolwiek braliśmy udział.
- To nic.- rzekła Wieiah, a uśmiech ani na sekundę nie zniknął jej z twarzy.- Jesteś ze mną, a kiedy jesteśmy razem, nic nie ma prawa się nam stać.
- Masz rację.- przyznał mężczyzna po chwili, a obawa w jego oczach zelżała; Zeltronianka podbudowała jego wiarę we własne siły, ale mimo wszystko nie mógł, racjonalnie patrząc, zignorować zagrożenia, jakie przedstawiali sobą Firehead i Stele.
Jak również, a może przede wszystkim, Lord Vader.
- Chodźmy.- powiedział po dłuższej przerwie.- Za dwie godziny wyskoczymy z nadprzestrzeni. Chciałbym być w tym momencie w kokpicie.
- No to jeszcze masa czasu.- zdziwiła się kobieta.- Gdzie ci tak spieszno?
- Przez ten czas możemy zrobić masę rzeczy, zapewniam cię, aniołku.- Brakiss uśmiechnął się chytrze, obejmując Wieiah w pasie.- Bardzo przyjemnych, zapewniam cię.
Twarz Zeltronianki również pojaśniała, zrozumiała bowiem jego intencje jeszcze zanim wypowiedział te słowa. Rzuciła okiem na wciąż walczących Zabraków, po czym delikatnie pocałowała go w policzek i po cichu wyszli z pomieszczenia, kierując się gdzieś na tyły statku. Może to, do czego zmierzał Brakiss, było nie na miejscu przed tak ważnym i niebezpiecznym zadaniem, ale coś (może Moc, a może hormony, Wieiah nie była pewna) mówiło młodej Jedi, że odrobina szaleństwa na pewno nie zaszkodzi. A z całą pewnością pomoże jej ukochanemu na chwilę zapomnieć o ich desperackiej misji.
A jeśli były to ich ostatnie godziny życia, Wieiah chciała spędzić je najlepiej, jak potrafiła.
Stojący w kokpicie Dorsk 82 zaprzątał sobie głowę zupełnie innymi rzeczami. Stojąc za fotelem pilota obserwował pustkę nadprzestrzeni, sięgając Mocą w stronę układu Corelli. W przeciwieństwie do Wieiah, Khommita miał znacznie więcej wątpliwości i pytań. Jego zdaniem szalona wyprawa, na którą się zdecydowali, była za bardzo uzależniona od wielu zmiennych czynników, których analityczny umysł Dorska nie mógł przyjąć za pewnik. Było to zresztą główną przyczyną jego niepokoju.
Sam pomysł wtargnięcia w sam środek fortyfikacji Executor’s Lair, aby uderzyć w serce organizacji, Dorsk przyjął ze spokojem i pełną świadomością tego, czym to grozi. Wątpliwości wzbudzał jednak sposób, w jaki mieli tego dokonać; polegając na niesprawdzonych nigdy kodach i hasłach, znajdujących się w posiadaniu śmiertelnie niebezpiecznego Noghri imieniem Pekhratukh. Ów skrytobójca siedział właśnie na fotelu obok Dorska, przykuty do niego durastalowymi okowami oraz zabezpieczony porażającą prądem siecią bezpieczeństwa. Sam fotel był połączony ze stanowiskiem monitorującym jego funkcje życiowe, w tym poziom adrenaliny, mogło więc zaalarmować wszystkich, jeśli próbowałby on jakichś sztuczek. Tym niemniej jednym, fałszywym poleceniem Noghri mógł narazić na niebezpieczeństwo wszystkich, znajdujących się na pokładzie, a to się raczej Khommicie nie podobało.
Drugą, niezwykle istotną rzeczą, która sprawiała, że Dorsk 82 miało czym myśleć, była kwestia Jedi biorących udział w tym niebezpiecznym zadaniu. Obecność Wieiah i Jaden była zrozumiała; obie kobiety miały za sobą kilka lat doświadczeń i na pewno potrafiły poradzić sobie w każdej sytuacji. Brakiss został urzędowo zobligowany do wzięcia udziału w tej misji, co było zresztą zrozumiałe i logiczne; znał kompleks Centrali najlepiej z nich wszystkich. Ale co z Wurthem Skidderem albo Jovanem Drarkiem? Obaj byli zaledwie podrostkami, podobnie zresztą młody Ganner Rhysode. Eryl Besa, chociaż niewątpliwie wszystkim przyda się jej umiejętność orientacji w przestrzeni, także nie była zbytnio doświadczona. Nie mówiąc już o Weracu Dominessie, który, chociaż czynił spore postępy w walce na miecze, miał przykazane nie odchodzić nawet na krok od Wieiah i Brakissa.
Z drugiej strony, może impulsywność i umiejętność współpracy młodych Jedi nadrobią ich braki w doświadczeniu? Na to z pewnością liczyła Rada na Noquivzorze.
Dorsk zdecydował, że bez względu na wszystko, musi zaufać Mocy.
- Jakieś wątpliwości?- wysyczał Pekhratukh, obracając głowę w stronę Khommity na tyle, na ile pozwalały mu durastalowe więzy. Musiał być niezły w rozpoznawaniu i identyfikowaniu śladów emocji, ponieważ udało mu się cokolwiek odczytać ze stoickiej twarzy Jedi.
A może tylko zakładał, że wie, co się dzieje w głowie Dorska? Może grał na czas?
- Nie znajdziecie niczego w Executor’s Lair - Noghri syknął złowrogo.- tylko śmierć.
- Być może.- odparł beznamiętnie Dorsk.- Ale zrobimy wszystko, co w naszej Mocy, by powstrzymać Vadera. A jeśli Moc wymaga od nas ofiar, poniesiemy je z radością.
Pekhratukh prychnął i wrócił do poprzedniej pozycji z mieszaniną podziwu i pogardy. Musiał przyznać, że szanuje honor Jedi i ich wiarę w słuszną sprawę. To zresztą przekonało go, że powinien im pomóc, bez względu na to, jak głupie i beznadziejne wydaje się ich zadanie. Tak, wprowadzi ich do Executor’s Lair, a jeżeli chcą ginąć, niech giną.
Lider Death Commando Prime nie mógł wiedzieć, że jego słowa mimo wszystko wstrząsnęły Droskiem, a ostatnie zdanie odbiło się echem w jego głowie.
Tylko śmierć...
Eskadra Widm dokonała miniaturowego skoku przez nadprzestrzeń, zatrzymując się dokładnie na granicy studni grawitacyjnej Corelli. Dwanaście smukłych maszyn rozpoczęło płynne zejście w atmosferę planety, lecąc na minimalnym ciągu i starając się podejść do lądowania na południowej półkuli, a więc tam, gdzie było najmniejsze ryzyko wykrycia ich przez nieprzyjaźnie nastawione oczy i uszy. W ogóle cała akcja była ryzykowna, ale w sytuacji, w której cały system aż roił się od wrogich jednostek, nie było większego pola manewru dla wymyślnych sposobów działania Wywiadu. W tym momencie Eskadra Widm mogła tylko zachowywać maksymalną ostrożność i mieć nadzieję, że uda im się przedostać na okupowaną planetę bez wzbudzania czyjejkolwiek uwagi.
Ogólnie rzecz biorąc plan przedostania się na Corellię był wystarczająco dopracowany, aby uznać, że Widma zachowały wszelkie środki bezpieczeństwa, chociaż i tak musieli nieco przyspieszyć infiltrację. W założeniach mieli oni zaczaić się pół roku świetlnego od układu Corelli, na pokładzie należącej do Wywiadu Nowej Republiki Korwety klasy Assasin, czekając na sygnał od drugiej grupy dywersyjnej, która miałaby maksymalnie odciągnąć uwagę wszystkich od tego, co mogłoby się dziać w środku układu. Kiedy taki sygnał nadszedł, Widma miały odczekać kilka dni, aby maksymalnie zsynchronizować uderzenia obu grup dywersyjnych. Następnie ich zadaniem było przedostanie się w samo centrum układu, przeciskając się przez szparę nadprzestrzenną między cieniem grawitacyjnym Corella i planety Drall, skąd można było wykonać kolejny mikroskok, już bezpośrednio w stronę Corelli.
W praktyce jednak pojawiła się pewna niedogodność, przez którą trzeba było przystąpić do akcji odrobinę wcześniej. Otóż zarówno układ Corelli, jak i jego planety, cały czas były w ruchu, wobec czego droga, którą mogliby się dostać na tyły wroga, cały czas się kurczyła. Nie było więc wyboru; Eskadra Widm musiała zadziałać szybciej.
Teraz, po wyjściu z nadprzestrzeni tuż nad atmosferą planety, X-Wingi Widm podchodziły pod najłagodniejszym możliwym kątem zejścia, korzystając z minimalnego ciągu, jaki umożliwiał im odpowiednie zejście. Na pewnym pułapie planowali wyłączyć silniki i opadać wyłącznie za pomocą siły grawitacji, by jakieś pięćdziesiąt metrów od powierzchni włączyć repulsory i kompensatory inercyjne. Ponadto ich myśliwce były pomalowane specjalną farbą, tłumiącą wydobywające się w przestrzeń impulsy elektromagnetyczne, natomiast kolor szary miał ułatwić im wizualne zlanie się z deszczowymi chmurami, jakie były powszechne na Corelli o tej porze roku. Cisza w eterze i wyłączenie dodatkowego oprzyrządowania oraz części awioniki miałą jeszcze lepiej zamaskować ich obecność.
Jednak Buźka miał złe przeczucia. Coś było tutaj nie w porządku. Za łatwo im szło.
Przekroczyli już jednak granicę studni grawitacyjnej. Nie było odwrotu. Z drugiej jednak strony nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek zwrócił na nich uwagę i komandor Loran powoli zaczął wierzyć, że ten numer przejdzie.
Stracił wszelkie złudzenia, kiedy jego kabinę wypełniło wycie systemów ostrzegawczych. Ktoś go namierzał.
- Rozproszyć się!- rzucił przez komunikator, przełamując ciszę w eterze. Nie była już zresztą potrzebna; nagle cały sonar wypełnił się czerwonymi punkcikami, zarówno startujących z powierzchni planety, jak i wyłaniających się za nimi, wyskakując z nadprzestrzeni. Buźka położył swojego X-Winga w ciasny skręt, jednocześnie blokując płaty w pozycji bojowej i uruchamiając tarcze. Wkrótce wykonał ciasny piruet, by wywieść w pole zablokowaną na nim rakietę.
Kątem oka spojrzał na wskaźniki sensorów. Pozostałe Widma również złamały szyk i każdy starał się, jak mógł, by utrzymać się w powietrzu. Ich przeciwnikami były jednak osławione myśliwce typu TIE Defender. Co najmniej setka takich myśliwców.
Zasadzka.
- Dostałem! Dostałem!- rozległ się przez komlink spanikowany głos jednego z Widm, Triniona Draro, a po chwili Buźka dostrzegł, że jego myśliwiec zniknął w spektakularnym wybuchu.
Kilkanaście sekund później to samo spotkało X-Wing Volvekhana, gdy wystrzelona przez jednego z TIE Defenderów rakieta trafiła go prosto w owiewkę.
Buźka przełknął wielką gulę, która pojawiła mu się w gardle, i zmusił się, aby zablokować celownik na jednym z myśliwców wroga i splunąć w niego serią z poczwórnych działek laserowych. Przeciwnik leciał w ciasnym szyku i nie miał zbytniej możliwości manewru, ale i tak energia strzału Lorana została wchłonięta przez jego osłony. Żeby go zniszczyć, musiał się bardziej postarać, bardziej skupić.
A na to nie było czasu.
- Trafili mnie!- syknęła Dia Passik głosem chłodnym, lecz napiętym.- Jeszcze raz i po mnie!- nie musiała dodawać, że przy około setce TIE Defenderów nie było o to trudno.
- Odwrót!- zarządził Buźka, kładąc swojego X-Winga w ciasny skręt i kierując się na obrzeża atmosfery Corelli, gdzie studnia grawitacyjna nie mogła ich już powstrzymać. Planował zawrócić podobną drogą, jaką wlecieli do systemu, mając przy okazji nadzieję, że przeciwnicy nie powtórzą za nim tego manewru. Zadanie zadaniem, ale nie mógł ryzykować życia eskadry. Ucieczka była jedynym rozsądnym wyjściem.
Między Widmami a wolnością było jednak jeszcze kilkadziesiąt myśliwców Executor’s Lair, a oni musieli się przedrzeć.
Laserowe błyskawice latały dookoła, a szaleńcze uniki Eskadry Widm polegały wyłącznie na szczęściu i nie miały wiele wspólnego z jakąś konkretniejszą taktyką obronną czy przemyślanymi manewrami. Po prostu szaleńcza ucieczka, którą każdy chciał przeżyć, ale nikt nie miał na to większej nadziei.
Po chwili myśliwiec kolejnego Widma, Vulptereena Gorta Tribrona, wybuchł pod krzyżowym ogniem dwóch wrogich TIE Defenderów.
- Przedzierajcie się, ludzie!- rozległ się w eterze napięty lekko spanikowany głos Kella Tainera.- Od tego zależy wasze życie!
Buźka zauważył, jak Tainer wykonuje gwałtowny zwrot, po czym śmiga świecą w stronę słońca systemu. Zaraz za nim popędziła Tyria Sarkin i Patyk, ściągając jednak ogień nieprzyjaciela. Loran zrobił beczkę, odbijając w lewo i podciągając stery maksymalnie do góry, by uniknąć kłębiących się wszędzie dookoła, zielonych laserów. Ułamek sekundy później gwałtownie zmniejszył ciąg, unikając o milimetry błyskawicy, która przemknęła tuż przed nim. Tym razem było naprawdę blisko.
- Skakać bez rozkazu!- rzucił w eter, robiąc kolejny szalony zwrot. Dookoła było naprawdę gorąco i Buźka musiał przyznać, że nigdy nie znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji.
Kolejny X-Wing, należący do Shalli Neprin, eksplodował.
Gdzieś dalej para Prosiak i Gorgon, Gamorreanin i Ansionianin, walczyli ramię w ramię, starając się nawzajem siebie ubezpieczać i wyrwać dziurę w szyku wroga. Udało im się nawet wspólnie strącić cztery TIE Defendery, jednak chmara nieprzyjaciół już zaciskała dookoła nich pętlę. Buźka zdał sobie z tego sprawę, kiedy spostrzegł, że wzajemnie ubezpieczające się Widma ściągają więcej przeciwników, niż on sam.
- Widmo Siedem, Widmo Osiem, wynoście się stamtąd!- rzucił, wywijając kolejny skręt.- Zaraz będzie po was! Nie dacie rady!
- Dokonałem analizy obecnego położenia, w jakim się z Gorgonem znaleźliśmy.- odparł Prosiak swoim niewzruszonym, syntetycznym głosem.- I nie ma żadnych szans, żebyśmy uszli z tego cało. Możemy tylko ściągnąć na siebie maksymalną ilość przeciwników, by ułatwić ucieczkę reszcie.
- Widmo Osiem, odmawiam!- rzucił Buźka.- Macie podjąć próbę ucieczki! To rozkaz!
- Miło było cię poznać, Buźka.- odparł Prosiak, otwarcie ignorując rangę i numer operacyjny przełożonego.- Taki przyjaciel to skarb. Ratuj się, i niech Moc będzie z tobą.
- Prosiak, nie!- rzucił Buźka, lecz nagle dostrzegł, że jeden z pary X-Wingów eksplodował w kuli ognia. To Gorgon, Widmo Siedem, dołączył do listy zmarłych członków eskadry.
- Ja go uratuję, Dowódco Widm!- rozległ się nowy głos.- Elassar Wspaniały przybywa na ratunek!
- Widmo Jedenaście, czyś ty zwariował!?- rozległ się głos Tyrii. Buźka dostrzegł, że jeden z X-Wingów, który zbliżał się do granicy studni grawitacyjnej, zawraca i kieruje się prosto w stronę chmary TIE Defenderów otaczających Prosiaka.
- To oni oszaleli!- rzucił Targon.- Nie mają szans z Wielkim Elassarem! Drżyjcie, głupcy, albowiem mój gniew jest straszny!- wrzasnął, rozpoczynając ostrą kanonadę, która od razu uszkodziła jeden i zniszczyła drugi myśliwiec wroga. Zaraz potem jeszcze inny przeciwnik musiał zrobić unik, gdyż prawie został staranowany przez szalonego Devaronianina.
To była szansa Prosiaka; dostrzegł lukę, przez którą mógł się przecisnąć, i chociaż już zaakceptował fakt, że zginie, jego instynkt samozachowawczy kazał mu skorzystać z nadarzającej się okazji. X-Wing saBinringa wystrzelił w stronę maszyny Targona, w ostatniej chwili przelatując pod jej brzuchem. Elassar nie tracił czasu, położył swoją maszynę w ciasny skręt i, posyłając dwie torpedy na oślep w chmarę TIE Defenderów, pomknął za Gamorreaninem. Prosiak był już za Buźką i za kilka sekund miał dokonać mikroskoku przez nadprzestrzeń w stronę Corella, skąd polecą na oczekującą Korwetę.
Na ogon Targona siadł jednak jeden uparty pilot i Devish musiał wykonywać ciasne skręty, zwroty i uniki, by uniknąć laserowego i jonowego ognia, jakim go zalewano. Pilot był dobry, nie pozwolił Targonowi ani na moment zniknąć z celownika, chociaż Widmo Jedenaście wiło się, robiło skręty, uniki i inne manewry, które miały zgubić upartego przeciwnika. Wróg był jednak zbyt doświadczony.
Zresztą nie mogło być inaczej. Tego TIE Defendera pilotował sam Maarek Stele.
- Nie mogę go zgubić!- wrzasnął Targon w komlink, a jego bohaterstwo i buta zniknęły bez śladu.
- Wytrzymaj jeszcze.- rzucił Buźka, którego myśliwiec był już na skraju studni. Położył go jednak w ciasny skręt i pomknął na pomoc podwładnemu.
- Pospiesz...- zaczął Elassar, ale w tym momencie rakieta, wystrzelona przez myśliwiec Stele’a, rozerwała jego myśliwiec na strzępy.
Buźka miał ochotę krzyczeć. Widział, jak przeciwnik przelatuje przez chmurę szczątków, która jeszcze dwie sekundy wcześniej była X-Wingiem Elassara Targona, i poczuł naglącą potrzebę starcia się z tym pilotem, pomszczenia przyjaciela. Spojrzał jednak na radar i doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Za TIE Defenderem Stele’a leciały właśnie co najmniej trzy eskadry podobnych maszyn, a to za wiele, by mógł mieć nadzieję na jakąkolwiek ucieczkę. Warknął więc tylko i zawrócił, by po chwili skoczyć w nadprzestrzeń, tuż za pozostałymi ocalałymi z pogromu Eskadry Widm.
- Komandorze Stele, wróg uciekł.- zameldował beznamietnie przez komlink jeden z pilotów. Bitwa była bez wątpienia wygrana, chociaż nie udało się całkowicie rozbić Eskadry Widm. Stele jednak uśmiechnął się z satysfakcją pod hełmem, wiedząc, że to jeszcze nie koniec. Pułapka, jaką zastawił na agentów Wywiadu Nowej Republiki, zaczęła się zamykać, i chociaż bez wątpienia niektórzy przeżyją, to długo się nie pozbierają. A fakt, iż w jego łapy wpadła osławiona Eskadra Widm, dodawał tylko uroku całej sytuacji. Tak, wszystko szło zgodnie z planem Maareka, a profity będą z całą pewnością równoważyć wysiłek, jaki włożył w uknucie tego wszystkiego.
Musiał przyznać, że gdyby nie Moc, nie przewidziałby możliwości pojawienia się sił dywersyjnych po drugiej stronie systemu. Co prawda na dłuższą metę nie byłyby groźne, jeśli podstawowe założenia jego planu byłyby zrealizowane, ale zwycięstwo to zwycięstwo.
Pora zamknąć pułapkę.
- Siepacz Osiem, jak sobie radzi nasz drugi oddział?- rzucił przez komlink do pilota, który odpowiadał za komunikację w jednej z eskadr TIE Defenderów.
- Ruszyli zgodnie z wektorem wyjścia Eskadry Widm w okolicy Corella i dotarli do oczekującej na nich Korwety klasy Assasin, trzydzieści pięć koma dziewięć stopnia od Corella w odległości pół roku świetlnego.- zameldował pilot.- Dowódca Krzyży melduje, że nie mieli żadnych problemów z jej zniszczeniem.
Perfidny uśmiech Stele’a jeszcze się poszerzył. Cztery eskadry TIE Defenderów na jedną korwetę. Wynik był aż nadto oczywisty.
- Niech wracają.- zdecydował Stele.
- Jest pan pewien tego rozkazu?- zdziwił się Siepacz Osiem.
- Jestem.- rzucił Maarek, zawracając swój myśliwiec w stronę planety.- A koordynaty tamtego miejsca wyślijcie kanałem nadprzestrzennym, kod 235-6435.- uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Szykuję dla Widm coś specjalnego...
Prom klasy Gamma, z grupą uderzeniową Noghrich oraz Jedi na pokładzie, osiadł spokojnie na platformie lądowiskowej w hangarze Centrali Executor’s Lair. Po wszystkich nerwowych instrukcjach Pekhratukha i manewrach, by nie zrobić czegoś źle i nie zostać wykrytym, wreszcie udało się wlecieć do środka stacji i wylądować bez większych kłopotów.
Było to tym trudniejsze, że Centrala cały czas była niewidzialna.
W ogóle to cały system lądowania i startowania statków był mocno zagmatwany i gdyby nie lider Death Commando Prime, ani Brakiss, ani nikt inny, nie doszliby do tego, jak on funkcjonuje. Otóż Centrala poruszała się po niezmiennej względem Corelli orbicie, której trasa, wraz z prędkością dryfu, zapisana była w niewielkim satelicie, jakich sporo krążyło dookoła tej planety. Poprzez podanie kilkuwarstwowego kodu na odpowiednio zakodowanej częstotliwości można było skontaktować się z tym satelitą, który wysyłał przewidywane koordynaty pewnego punktu w przestrzeni, w którym kilkanaście minut później miała pojawić się stacja. A raczej nie tyle stacja, ile końcówka promienia ściągającego z hangaru, który wycelowany był w otwartą przestrzeń, i jak tylko coś złapał, ściągał na pokład Centrali.
Sprytne i zarazem koszmarne, jeśli ktoś chciałby się na stację wedrzeć lub ją zaatakować. Sukces takiego zadania graniczył wręcz z cudem.
Jednak to była łatwa część zadania Jedi. Najgorsze dopiero przed nimi.
- Dobra, plan jest taki.- zaczął Dorsk 82, kiedy prom klasy Gamma osiadł na platformie.- Noghri pójdą na pokład więzienny i postarają się ustalić, co z prezydentem Fey’lyą. Brakissie, ty znasz stację najlepiej. Przygotujesz nam drogę ucieczki. Dobrze by było, gdybyś zdezaktywował generator niewidzialności.
- Chyba najskuteczniej zrobię to z maszynowni.- zdecydował były Ciemny Jedi. – Jest blisko reaktora, więc przy okazji może uda się przy okazji odciąć zasilanie od newralgicznych punktów Centrali i zmylić ewentualną pogoń.
-Tylko nie odetnij centrum dowodzenia.- ostrzegł Dorsk. – Będziemy potrzebować energii, by odpalić mechanizm autodestrukcji. Wieiah i Werac pójdą z tobą. Reszta - zwrócił się do pozostałych Jedi.- będzie musiała przedrzeć się przez połowę stacji, pełną szturmowców, żołnierzy, Noghri i być może Ciemnych Jedi.
- Czyli nic nadzwyczajnego.- uśmiechnęła się Jaden.
- Być może, ale nie wolno lekceważyć niebezpieczeństwa.- odparł Brakiss poważnym tonem.- Stajemy przeciwko Darthowi Vaderowi.
- Racja, dlatego zalecałabym pośpiech.- dodała Wieiah.- Ruszajmy.
Przemykając się kanałami wentylacyjnymi, cieniami i bocznymi korytarzami, a czasem korzystając z Mocy, by ukryć swoją obecność przed innymi, Wieiah, Brakiss i Werac bez większych przeszkód dotarli na odpowiedni poziom Centrali, tylko dwa razy odwołując się do przemocy: kiedy to pokaźna grupa szturmowców zaskoczyła ich, wychodząc z jednej z odnóg korytarza, którym szli, oraz już na odpowiednim poziomie, oczyszczając pomieszczenie techników z ochrony. Trzeba było przyznać, że w trójkę radzili sobie całkiem nieźle.
- Wystarczy odciąć te kilka sekcji i powstanie niezłe zamieszanie.- oceniła Wieiah, przyglądając się złączom energii, które rozporządzały przekazywaniem mocy z głównego reaktora do poszczególnych fragmentów stacji. Brakiss pomagał jej poradzić sobie z rozpoznawaniem i przesuwaniem różnych kabli, złączek, przycisków i drutów, chociaż właściwie była to pomoc kosmetyczna; po czasie, jaki Wieiah spędziła wraz z nim i Danni na pokładzie „Another Hope”, żaden mechanizm jej nie przerażał. Werac natomiast stał pod drzwiami i pilnował, czy nikt nie idzie.
- Tę sekcję też, to więzienie.- dodał były Ciemny Jedi.- Ułatwimy robotę Noghrim.
- Doskonale.- uśmiechnęła się Zeltronianka. Na razie wszystko szło nienajgorzej.- A co z tym kablem?
- On zawiaduje sekcją wind.- wyjaśnił Brakiss.- Musimy go zostawić, jeśli Jaden i reszta mają zjechać do awaryjnej kapsuły ratunkowej, muszą mieć aktywne turbowindy.
- Dobrze więc.- powiedziała Wieiah.- Sekcję kamer też zostawię. Będziemy mogli się podłączyć i obserwować, co się dzieje na stacji.- rzekła i wyciągnęła przenośny komunikator z ekranem, który następnie zaczęła pracowicie podpinać do obwodów ochrony.
- Weź na podgląd centrum dowodzenia.- powiedział były Ciemny Jedi, uśmiechając się do niej.- Ja wytnę zasilanie z odpowiednich sekcji.
Światła w korytarzu zamigotały i zgasły. Khabarakh, prowadzący oddział swoich komandosów przez najmniej uczęszczane miejsca na stacji, od bocznych korytarzy, poprzez mostki dla ekipy technicznej i szyby wentylacyjne, na niewielkich otworach dla droidów astromechanicznych lub MSE-6 skończywszy, nie przeraził się zbytnio tym faktem. Wiele razy zdarzyło mu się operować w ciemnościach i nie było to większym problemem. Bardziej niepokoił go fakt, iż, aby dostaćsię do skrzydła więziennego, musiał przejść wraz ze swym oddziałem przez kilkanaście metrów otwartego korytarza oraz, jak dowiedział się od Brakissa, węzeł komunikacyjny, łączący wszystkie sekcje z tego skrzydła, a więc dość uczęszczany. Może być ciężko.
Na razie jednak dopisywało im szczęście. Może i teraz ich nie opuści...
Khabarakh pociągnął nosem i stwierdził, że coś jest nie tak, jeszcze zanim wszedł na skrzyżowanie korytarzy. Wszystko było tutaj zbyt czyste, zbyt sterylne. Zero zapachu potu, pośpiechu, brudnych butów... wszystko jest świeże. Za świeże.
A co najważniejsze, nikogo tam nie ma.
Khabarakh dał sygnał pozostałym, żeby przystanęli, a oni wykonali jego polecenie bezszelestnie, przysuwając się blisko dających cień ścianom. Sam Noghri natomiast ostrożnie, krok po kroku, zakradł się do węzła, rozglądając się dookoła i trzymając swoje wibronoże w pogotowiu. Nasłuchiwał, rozglądał się, węszył... i nie wykrył nic. Nie podobało mu się to, ale większego wyboru nie miał. Musiał wykonać zadanie. Syknął więc cicho, dając tym samym znak pozostałym Noghri, żeby do niego dołączyli.
I to był błąd. Ledwo ostatni komandos wszedł na skrzyżowanie, coś zgrzytnęło, i nagle wszystkie wyjścia zostały zablokowane przez opadające z sykiem, grube, durastalowe grodzie. Noghri odruchowo podnieśli broń, omiatając celownikiem ściany i wkładając noktowizory. Od razu stało się dla nich jasne to, czego nie dostrzegli wcześniej.
U sufitu, w specjalnych, stalowych koszach, podwieszonych przy ścianach, wisiało dwunastu innych Noghrich w czarnych, pochłaniajacych światło kombinezonach. Musieli być bardzo dobrzy, skoro zamaskowali nie tylko swoje odgłosy, ale też zapachy.
I teraz mierzyli w nich z karabinów blasterowych, chroniąc się za czarnymi płytami ich koszów. Widocznie byli bardzo dobrze przygotowani; mieli pod ostrzałem całe skrzyżowanie, a płyty, które ich osłaniały, zapewniały wystarczającą osłonę, zwłaszcza, że były w nich otwory na lufy karabinów.
Proste, skuteczne, fachowe.
Zabójcze.
- Spokojnie.- syknął Khabarakh, kiedy jego komandosi zaczęli, nerwowo jak na Noghrich, celować w otwory w stalowych konstrukcjach, które ukrywały ich przeciwników. Ci zresztą nie pozostawali im dłużni.
- Spokojnie.- powtórzył Khabarakh, kiedy cisza zaczynała być nie do zniesienia. Każdy nerw trzymał napięty, a ostre jak igły zęby zgrzytały nerwowo. Sytuacja była wyjątkowo stresogenna i obie strony o tym wiedziały.
- Opuśćcie broń!- syknął ktoś z góry.
- Jestem Khabarakh z klanu Khim’bar, porucznik oddziału specjalnego, uformowanego przez Talona Karrde.- odezwał się Kabarakh, cały czas jednak trzymając broń w pogotowiu.- A przede wszystkim jestem Noghri.- kontynuował.- Nie ma potrzeby walczyć.
- Opuście broń!- warknął ponownie przeciwnik na górze.- Inaczej poniesiecie konsekwencje!
Khabarakh rzucił okiem na swoich towarzyszy. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna, a oni powoli tracili cierpliwość.
- Nie jesteśmy tutaj po to, by walczyć z naszymi braćmi.- kontynuował.- Służymy lepszej sprawie, podczas, gdy wytrzymacie z Lordem Vaderem, zdrajcą naszego ludu. Opuśćmy broń i pozwólmy dopełnić się sprawiedliwości!
- Nie jesteś w pozycji do negocjacji!- warknął inny Noghri z góry.
- Nie jestem też bratobójcą!- odkrzyknął Khabarakh.- Walka nie jest konieczna!
- Nie jest.- zgodził się inny Noghri, ten sam, który mówił na początku. Najwyraźniej był drugim po Pekhratukhu dowódcą Death Commando Prime.- Opuście broń i chodźcie z nami, a daję wam słowo honoru, że nic wam się nie stanie.
- Twoje słowa zaprzeczają poczuciu honoru, jakim rzekomo się chwalisz.- syknął syn klanu Khim’bar.- Uwięzienie byłoby ujmą, jakiej nie zniósłby honor żadnego z nas. Zresztą złożyliśmy przysięgę na wierność Nowej Republice i nie złamiemy jej!
- Nie macie wyboru!
- Jakimi Noghri jesteście, skoro grozicie własnym braciom!?- krzyknął ktoś z brygady Khabarakha.
- Nie sprzedajemy się wrogowi!
- To Vader jest wrogiem naszego ludu!
- Zamknij się!
- Cisza!- zawołał Khabarakh.
- Stul dziób albo cię rozwalę!- warknął inny Noghri z Death Commando Prime.
- Sam się stul!
- Prosiłeś o to!
- Niech cię hisssy...
- Przestańcie!- wrzasnął przywódca Noghrich z Executor’s Lair, a Khabarakh mu zawtórował, ale było już za późno, napięcie sięgnęło zenitu. Jeden z komandosów Nowej Republiki otworzył ogień, co spotkało się z odwetem ze strony niemal wszystkich przeciwników. Ten odwet z kolei pociągnął za sobą strzały ludzi Khabarakha. Syn klanu Khim’bar wołał o spokój, odtrącając w dół lufę najbliższego strzelającego komandosa, jednak było już za późno. Dobrze schowani Noghri z Death Commando Prime mieli wyraźną przewagę nad swymi pobratymcami na dole. Jakiś rykoszet trafił Khabarakha w pierś, kiedy usiłował przekrzyczeć strzały, wskutek czego opadł bez tchu na kolana, mając w oczach wściekłość i żal. Któryś z wojowników u góry namierzył go jednak i jednym strzałem zakończył konflikt sprzecznych emocji, jakie nim targały.
Piekło, jakie na chwilę rozpętało się w tym miejscu, zakończyło się równie szybko, jak się zaczęło.
Wynik był jednostronny.
- Coś jest nie tak.- szepnął Ganner Rhysode, kiedy wraz z innymi zakradał się do centrum dowodzenia Centralą Executor’s Lair. Do tej pory mieli tylko kilka drobnych potyczek, jednak nikt nie zdążył wszcząć alarmu. Tym lepiej dla nich.
Teraz jednak Ganner, a za nim wszyscy pozostali Jedi, poczuli pewne zawirowanie w Mocy. Zupełnie, jakby miało miejsce gdzieś w pobliżu jakieś ludobójstwo...
- To Khabarakh.- powiedział cicho Dorsk.- Nie udało im się.- nie dodał, bo nie wiedział, czy zginęli przypadkiem, czy w zasadzce, i czy udało im się dowiedzieć, co z Borskiem Fey’lyą. Jedno było pewne: skoro padł cały oddział Noghrich, to musiał trafić na niezwykle silny opór.
A skoro tak, to trzeba było się spieszyć. Na żal będzie czas później.
Po kilkunastu minutach, poprzetykanych niewielkimi utarczkami z przechodzącymi korytarzami szturmowcami, Jedi dotarli do centrum dowodzenia. Szybki atak Wurtha, Eryl i Jaden pozbawił życia stojących przy drzwiach strażników, wyskakujący za nimi Ganner i Dorsk rzucili się na automatyczne działka ochrony, natomiast Jovan Drark, korzystając z blastera, postrzelił dwóch oficerów przy konsoletach. Jeden z techników rzucił się do przycisku alarmowego, ale nagle, jakby znikąd, wyrosła przed nim Jaden Korr, wbijając mu miecz między żebra. Po zaledwie minucie walki centrum dowodzenia było zajęte.
To jednak nie znaczyło, że jest bezpieczne. Dorsk i reszta Jedi wyczuli, że ktoś usłyszał ich walkę i właśnie zmierzała ku nim grupa szturmowców. Nie było czasu do stracenia.
- Wurth, ty i Jaden zajmijcie się naszymi gośćmi.- rzucił Dorsk, podchodząc do konsolety, która, zgodnie z opisem Brakissa, uruchamiała sekwencję samozniszczenia stacji. Młody Jedi i jego zabracza towarzyszka natomiast skinęli głowami i pobiegli w stronę korytarza.
Dorsk skoncentrował się na uruchamianiu procedury, natomiast reszta Jedi zajęła się zabezpieczaniem terenu. Coś było jednak nie tak. Szło im zdecydowanie za łatwo. Dziwna sprawa, biorąc pod uwagę, że Noghri Khabarakha zginęli na pokładzie tej stacji, wykonując swoją misję. A teoretycznie lepiej chronione powinno być newralgiczne centrum dowodzenia, niż sektor więzienny, z pewnością zresztą nieprzepełniony. Szczególnie Eryl Besa zauważyła, że to pomieszczenie, jak na serce Centrali, było zdecydowanie za małe. Już miała zwrócić na to uwagę pozostałym, gdy Dorsk zakomunikował:
- Gotowe, przygotujcie się...- po czym chwycił za dźwignię, mającą uruchomić mechanizm odliczania, pociągnął ją i...
Nic.
Nic się nie stało. Nic się nie zmieniło, na ekranach wciąż było to samo, co przed sekundą, żadnego odliczania, żadnego alarmu. Nic.
Poza ciężkim, złowrogim oddechem.
Nagle jedna ze ścian rozsunęła się, ukazując dalszą część pomieszczenia, wraz z właściwym centrum dowodzenia i prywatnymi kwaterami dowódców. Zaraz za nią stało kilkunastu szturmowców z bronią sejsmiczną, wycelowaną w rycerzy Jedi.
A na ich czele górował Mroczny Lord Sith, Darth Vader.
- Jedi!- zagrzmiał Czarny Lord.- Naprawdę sądziliście, że byłbym tak głupi, aby umieszczać mechanizm autodestrukcji we własnym domu?
Zaraz po tych słowach, bez ostrzeżenia, szturmowcy wystrzelili w czwórkę rycerzy ze swoich sonicznych miotaczy pulsacyjnych. Promieni tych nie można było odbić, toteż Jedi wcale nie zawracali sobie tym głowy; Jovan rzucił mieczem w ktoregoś z przeciwników mieczem, Ganner uskoczył, a Eryl pchnięciem Mocy posłała trzech przeciwników na ścianę. Dorsk natomiast uaktywnił swoje ostrze i natarł na Vadera, starając się uderzyć możliwie najskuteczniej. Gdzieś obok Ganner doskoczył do dwóch szturmowców, pozbawiając ich życia, lecz dwóch innych trafiło go dźwiękowym pociskiem, odrzucając na przeciwległą ścianę. Jovan przyciągnął swój miecz i ciął na odlew kolejnego przeciwnika, a za nim następnego, zaś Eryl pchnęła jednego na drugiego, po czym doskoczyła do nich z mieczem. Gdy z nimi skończyła, rzuciła się na dwójkę dobijającą właśnie nieszczęsnego Gannera. Drark natomiast po raz kolejny rzucił mieczem, jednak nie zdołał na czas uskoczyć przed kolejnym z szalejących dookoła pocisków sonicznych i padł na ścianę, oszołomiony.
Ganner Rhysode już wtedy nie żył.
Dorsk 82 starał się natomiast trzymać Lorda Vadera na odległość, co kilka bloków wyprowadzając kontrę. Zarówno obrona jak i atak Czarnego Lorda były jednak zbyt doskonałe, a on sam sukcesywnie spychał Khommitę coraz dalej. Dorska ledwo sobie radził z blokowaniem jego ciężkich, śmiertelnych ciosów, a i tak miał nieodparte wrażenie, że Vader się z nim bawi. Przez sekundę pomyślał, że to Brakiss albo Pekhratukh wpakowali ich w pułapkę, jednak prędko odrzucił tę koncepcję. Co do Brakissa był pewien jego lojalności, a Pekhratukh był nieistotny; teraz Dorsk musiał się skoncentrować na tym, by przeżyć.
Nieoczekiwanie z pomocą przyszli mu Wurth Skidder i Jaden Korr, którzy wpadli do pomieszczenia, wyczuwając, że coś tu się dzieje. Darth Vader zrobił na nich ogromne wrażenie; ciężko było przyswoić sobie myśl, że taki wulkan ciemnej strony Mocy zdołał podejść tak blisko niezauważony. Musiał się kontrolować znacznie lepiej, niż mogłoby się wydawać.
To nie miało jednak teraz znaczenia. Oboje Jedi natarli na Czarnego Lorda, zmuszając go do podzielenia uwagi między trzech Jedi.
Tuż obok Eryl Besa powstrzymała kolejnych pięciu szturmowców, jednak została trafiona pulsujacym pociskiem dźwiękowym, przez co straciła na chwilę orientację i musiała wyłączyć się z walki. Ostatni żywy żołnierz już celował w nią ze swojej sonicznej broni, jednak półprzytomny Jovan Drark wystrzelił w jego stronę z blastera, jak zawsze bezbłędnie celując. Nie zmieniało to jednak faktu, że zarówno on, jak i Besa, nie byli w stanie pomóc swoim przyjaciołom w konfrontacji z Darthem Vaderem.
- Troje na jednego.- zadumał się Vader, przystając na chwilę w pozycji bojowej. Jego przeciwnicy również się zatrzymali, głównie po to, by złapać oddech. Hebanowy olbrzym był szybki, silny i zdumiewająco odporny na zmęczenie, a w dodatku doskonale odczytywał podczas walki ich intencje i się do nich ustosunkowywał. Jedynie szybkim, skoordynowanym atakiem mieli szansę pokonania go.
Nagle Czarny Lord przypuścił oszałamiająco szybki atak w stronę Wurtha, tylko po to, aby natychmiast obrócić miecz i uderzyć z prawej, prosto w Dorska. Khommita odczytał poprawnie ten manewr, ale nie zdążył odpowiednio zablokować i został ciężko ranny w pierś. Stęknął, ale czerwone ostrze Vadera szybko zmieniło kąt nachylenia i poleciało z powrotem, podżynając klonowi gardło.
Zszokowani tym manewrem Jedi nie od razu przypuścili atak na obróconego do nich bokiem Czarnego Lorda, lecz kiedy to zrobili, ich ciosy były błyskawiczne i doskonale zsynchronizowane. Zamachnęli się, odcinając Vaderowi każdą możliwą drogę uniku po to, by po chwili ciąć do wewnętrznej, prosto w jego korpus.
Mroczny Lord Sith nie dał się jednak złapać na tę sztuczkę. Błyskawicznie przyciągnął sobie miecz do lewej ręki i pchnął nim ostro przed siebie... prosto w brzuch Wurtha Skiddera. Młody Jedi jęknął i wypuścił miecz z ręki, przez co nie zakończył manewru i Vaderowi nie sprawiło żadnego kłopotu uniknięcie drugiego ostrza.
Stał teraz naprzeciwko siebie z ostatnią przeciwniczką, z Jaden Korr. Ze wszystkich obecnych w sali Jedi ona była najlepszym szermierzem, poza tym miała już próbkę umiejętności Vadera i wiedziała, czego się spodziewać. Zabraczka czuła jednak, że w pojedynkę nie pokona Czarnego Lorda,z drugiej strony, uciekając, zostawiłaby Drarka i Besę na pewną śmierć. Nie, musiała spróbować.
Szybkim ruchem przywołała Moc i przyciągnęła do lewej ręki miecz martwego Dorska. Tak uzbrojona mogła stawić czoła Darthowi Vaderowi, zwłaszcza, że znała podstawy walki dwoma brońmi. Mroczny Lord Sith najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę, dlatego zaatakował pierwszy, błyskawicznie tnąc po przekątnej, aby po chwili wygiąć się, unikając jednego ostrza, i swoją własną klingą zablokować drugie. Odepchnął je natychmiast tak mocno, że ręka Jaden prawie wyskoczyła z barku, po czym ciął na odlew, aby zablokować nacierające z drugiej strony ostrze. Korr zmuszała go jednak cały czas do blokowania kontr wyprowadzanych pod przeróżnymi, najdziwniejszymi kątami, przez co Czarny Lord nie mógł przygotować odpowiedniego ataku. Zabraczka pod względem umiejętności walki niemal dorównywała mu pola.
Niemal.
Czarny Lord odepchnął jedną z kling Jaden, po czym szybko zmienił rękę i zakleszczył swój miecz z drugim ostrzem. Przez ułamek sekundy był odsłonięty z prawej strony, jednak nie próżnował, tylko, kiedy Korr szykowała się do pchnięcia, wypuścił jej silnego kopniaka w twarz. Jaden na chwilę zamroczyło, lecz kontynuowała pchnięcie lewą ręką, Vader się jednak przesunął i, dysząc cały czas, wykręcił miecz z jej prawej dłoni. Jedi pociągnęła lewą drugi atak, wymierzony wgłowę Mrocznego Lorda Sith, lecz kopniak ciężkim buciorem osłabił jej refleks i czujność; Vader obrócił się na pięcie, unikając ciosu, po czym zakręcił mieczem nad głową i szybkim, pełnym gracji ruchem przeciął Zabraczkę na pół.
Jeszcze, zanim połówki jej ciała upadły na ziemię, Vader doskoczył, by dobić bezbronnych Drarka i Besę.
- Nie!- wrzasnęła Wieiah, kiedy zobaczyła, na ekranie, jak Vader przebija Skiddera. Już wtedy było dla niej jasne, że Jaden nie przeżyje tego starcia.
Brakiss był równie wstrząśnięty. Sześcioro Jedi, z czego dwoje dość doświadczonych, a pozostali niezwykle zgrani, nie dało rady Lordowi Vaderowi. Jego potęga była naprawdę ogromna. Większa nawet, niż Fireheada, kiedy spotkali się na Ruusan. Brakiss poczuł się nagle słaby i mało znaczący, nie dorastał Vaderowi do pięt.
Dlatego wiedział, że nic nie da, jeśli zaraz wsiądą do turbowindy i polecą na pomoc Jaden Korr. Śmierć Khabarakha i Noghrich wyczuli z Wieiah już wcześniej. W tej sytuacji jedyną rozsądną rzeczą, jaką mogli zrobić, była natychmiastowa ucieczka.
Wieiah spojrzała zaskoczona na ukochanego, wyczuwając jego ponurą rezygnację. Kiedy jednak spojrzała mu prosto w oczy, dostrzegła autentyczną i szczerą troskę. O nią i o Weraca, ale przede wszystkim o nią. Zrozumiała, że Brakiss uważa, iż jeśli zostaną w Centrali jeszcze trochę czasu, mogą być zgubieni. Zrozumiała też, że ich śmierć tutaj nikomusię na nic nie przyda.
- Pomożemy Jaden?- spytał Werac, chwytając za swój podwójny miecz. Wieiah i Brakiss spojrzeli na niego, a ich wzrok powiedział mu wszystko. Nie mógł uwierzyć, że jego mentorzy i przewodnicy na drodze Jedi tak łatwo rezygnowali. Nie sądził, żeby Vader był aż tak potężny, aby dać radę połączonym siłom całej ich czwórki. Spojrzenie Brakissa mówiło jednak co innego.
Dominess miał wrażenie, że Czarny Lord wzbudza w nim irracjonalny strach.
Nie, pomyślał Werac, Vader nie może być tak silny. To pewnie ta jego mroczna aura tak działa, paraliżuje wszystkich dookoła i czyni podatnymi na ciosy. Gdyby ją przełamać Vader byłby słaby. Na Moc, przecież na Exaphi pokonał go dzieciak!
Nie mógł jednak sprzeciwić się swoim mistrzom. Skinął ponuro głową, ruszając w stronę awaryjnej kapsuły, takiej samej, jaką Brakiss uciekł z Akademii Ciemnej Strony. Były Ciemny Jedi też chciał iść, lecz Wieiah chwyciła go za ramię i pokazała plątaninę przewodów, które zasilały podsystemy odpowiedzialne za utrzymywanie pola niewidzialności.
- Dobrze, aniele.- zgodził się Brakiss, wyciągając spod płaszcza dwa detonatory termiczne śrdniej klasy. Nie były wystarczająco silne, by zadać trwałe uszkodzenia samej stacji, jednak z pewnością nadawały się do wyczyszczenia tego pomieszczenia i zrobienia ogromnych wyrw w złączach mocy, utrzymujących pole.
Były Ciemny Jedi ustawił oba na cztery minuty, po czym pocałował Wieiah w policzek i oboje pobiegli do czekającej na nich kapsuły.
Wsiadając, usłyszeli za sobą huk eksplozji.
Lecąc przez nadprzestrzeń Buźka rozważał w myślach to, co się stało. Jakaś część jego chciała płakać, inna jeszcze krzyczeć z wściekłości, jeszcze inna poddać się, uznając, że to wszystko było beznadziejne. Zmusił się jednak do logicznego i racjonalnego myślenia. Ponad sto TIE Defenderów nie mogło ich zaskoczyć ot tak, przez przypadek. Musieli zatem o nich wiedzieć. Tylko skąd? A co najważniejsze, jeśli wiedzieli, to cała misja była narażona na niepowodzenie. Buźkę cały czas prześladowała myśl, że nie był zbyt ostrożny, że nie zachował odpowiednich środków bezpieczeństwa. Gdyby był lepszym dowódcą, połowa jego eskadry wciąż by żyła. Teraz wiedział, jak musiał czućsię Myn Donos ponad osiemnaście lat temu...
- Kurwa mać!- wrzasnął, uderzając wściekle pięścią w deskę rozdzielczą. Z jego oczu popłynęły łzy.
Lugzan odebrał zakodowaną informację od Maareka Stele’a akurat wtedy, kiedy przelatywał niedaleko układu Corelli w stronę swojego następnego celu. Trzeba było przyznać, że jego stwórca był z nim naprawdę związany, skoro mógł określić mniej więcej gdzie aktualnie przebywa... i odpowiednio to wykorzystać.
Tak więc prom klasy Sentinel Lugzana wyskoczył z nadprzestrzeni wśród szczątek Korwety typu Assasin i przez chwilę mordercze monstrum myślało, że jego misja została już wykonana przez kogoś innego. Ale że myślenie nigdy nie szło mu najlepiej, nie potrafił wyciągnąć z tego konsekwencji, wierzył natomiast bezwolnie w każde słowo swojego pana i stwórcy. A jeżeli on dał mu znać, że będzie miał tutaj zadanie, to znaczy, że będzie miał zadanie...
Nagle Lugzan poczuł drżenie Mocy, niewielką mozaikę emocji, która kierowała się prosto na niego. W tym momencie górę wziął u niego instynkt, instynkt mordercy; podbiegł do fotela drugiego pilota i jednym szarpnięciem zrzucił z niego szturmowca, który akurat tam siedział, po czym chwycił za obsługę pokładowej wyrzutni rakiet, blokując celownik w miejscu, z którego zbliżała się wyraźnie istota wrażliwa na Moc. Istota, która lwią część emocji wiązała z punktem niewrażliwym, podróżującym obok...
Terror. Siać terror.
Lugzan lekko przesunął celownik i otworzył się na Moc. Normalny Reborn byłby głuchy na takie niuanse Mocy, ale on nie był normalny. Był lepszy wielokrotnie lepszy. Kiedy poczuł impuls Mocy, wystrzelił. Wiedział, że trafi.
- Odlatujemy.- rzucił, wiedząc że wykonał zadanie. Czuł, że jego wrogowie Jedi nie będą wiedzieć, co zabiło jednego z ich przyjaciół, a więc będą czuć irracjonalny strach, strach karmiący terror, który z kolei karmił jego.
Mistrz Stele miał rację. Im więcej strachu w galaktyce, tym Lugzan czuł się silniejszy.
- Kell!- rozległo się przez komlink przerażone wołanie Tyrii, gdy tylko myśliwce Eskadry Widm wyskoczyły z nadprzestrzeni w punkcie zbornym.
Ułamek sekundy później X-Wing Kella Tainera eksplodował.
Buźka, jeszcze wstrząśnięty utratą połowy eskadry, nie mógł w to uwierzyć. Zupełnie, jakby Tainer zderzył się z rakietą... nie miał żadnych szans. W dodatku Korweta, któa miała na nich czekać... została zniszczona! Załoga dobrego okrętu, ponad połowa eskadry, a wszystko to na nic...
Buźka był zdruzgotany, nie miał już nawet siły przeklinać.
- Tyria, dobrze się czujesz?- wychrypiał tylko. To była jedyna rzecz, jaką był w stanie z siebie wydobyć.
Nie było odpowiedzi.
Loran jej zresztą nie oczekiwał.
- Eskadro Widm, obieramy kurs na Saccorię.- powiedział, siląc się na spokój. Wiedział, że jego ludzie równie boleśnie znieśli utratę przyjaciół, jak on sam. Niektórzy, tak, jak Tyria, nawet bardziej.- Skakać bez rozkazu.
Trzech pilotów, Prosiak, Patyk i Kalarna, smętnie potwierdzili przyjęcie wiadomości. Tyria nic nie mówiła, ale jej myśliwiec kierował się na dobry wektor skoku. Buźka jęknął, nie mogąc nawet pojąć, jak Kell mógł wpaść na coś i tak szybko zginąć! I to jeszcze po tym, co się wydarzyło... Loran zresztą nie mógł o tym myśleć. Za dużo naraz. Nie teraz. Mechanicznie wpisał koordynaty skoku i ustawił swojego X-Winga na odpowiedni wektor.
Jedno było pewne. Klosz, pod jakim jego eskadra latała od jakiegoś czasu, rozpadł się. Buźka stwierdził z przerażeniem, że już nikt w galaktyce nie jest bezpieczny.
Prom klasy Gamma mknął przez nadprzestrzeń, dokładnie w samo centrum opanowanego przez Executor’s Lair systemu Corelli. Chociaż zbudowany został w stoczniach Nowej Republiki, wszelkie ślady tego faktu zostały starannie usunięte, a transponder maszyny został zmodyfikowany w taki sposób, aby nadawać kod analogiczny do sygnatury promu, którym Melan’lya i Pekhratukh przylecieli na Coruscant. W praktyce był więc dobrze zamaskowaną jednostką dywersyjną, która w tłoku, jaki zapanował w przestworzach układu, miała wszelkie szanse przedostania się przez kordon Floty Executor’s Lair. Wywiad Nowej Republiki już się o to postarał.
Normalnie w takiej sytuacji na pokładzie panowałoby pełne podniecenia napięcie; wszak pasażerowie promu lecieli na niemal samobójczą misję, od której mogły zależeć losy całej wojny. Niepokój i zdenerwowanie nie leżało jednak w ich naturze. Oddziały Noghri, prowadzone przez Khabarakha, jak zawsze zachowywały pełną zabójczego profesjonalizmu zimną krew, a wśród rycerzy Jedi spokój był podstawą, bez której nie mogli ukończyć szkolenia.
Nie oznaczało to bynajmniej, że dywersanci pozbyli się wszelkich wątpliwości. Wiara we własne siły oraz mocna determinacja nie przesłoniły realnego, obiektywnego spojrzenia na sytuację. Faktem było bowiem, że zmierzali w paszczę rancora.
Brakiss chyba najlepiej zdawał sobie z tego sprawę. Praktycznie zmuszony do wzięcia udziału w tej misji, starał się robić wszystko, aby jego wątpliwości nie wyszły na jaw. Tylko on z obecnych na statku Jedi znajdował się w towarzystwie Dartha Vadera na tyle długo, by być świadomym jego potęgi. By wiedzieć, że z bezpośredniego starcia z nim w pojedynkę żaden z dywersantów nie ujdzie cało.
Były Ciemny Jedi przeszedł przez korytarz w stronę odseparowanej, przestronnej części promu, którą zaadaptowano na prowizoryczną salę ćwiczeń. Ograniczyło to co prawda miejsce dla oddziału szturmowego Noghrich, ale ostatecznie nie był on aż tak liczny, a Werac Dominess musiał się szkolić. W chwili, kiedy Brakiss wchodził do pomieszczenia, młody Zabrak wykonywał właśnie pchnięcie z półobrotu, zaraz za nim prowadząc kontrę drugim ostrzem podwójnego miecza świetlnego. Oba cięcia zostały sparowane przez Jaden Korr, która od razu wyprowadziła kontrę w postaci pchnięcia swojej klingi pod lekkim kątem w bark Dominessa. Ten jednak uchylił się i wyrzucił jedno z ostrzy, by podciąć Korr z prawej.
Cała ta wymiana ciosów była co prawda jedynie sparingiem, ale Brakiss doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko intensywnym szkoleniem, poprzez długie i żmudne godziny z mieczem świetlnym w dłoni, Werac mógł względnie skutecznie stawić czoło zagrożeniom, jakie czekały na niego w Centrali Executor’s Lair. Całkiem nieźle opanował już podstawy pierwszej i trzeciej formy i zaczynał uczyć się elementarnych zasad czwartej. Jaden sądziła, że, chociaż Jedi powinni poświęcać około dwóch lat na naukę każdego stylu, to Dominess opanuje bez problemu każdy z nich w przeciągu roku, i to trenując kilka jednocześnie. Bez wątpienia miał znakomite predyspozycje, i co więcej, zacięcie do dalszego szkolenia.
Mimo to Brakiss i Wieiah przykazali mu, żeby – jeśli spotka Vadera, Fireheada albo Stele’a – natychmiast brał nogi za pas.
Wieiah. Były Ciemny Jedi odwrócił wzrok od wciąż pojedynkujących się Zabraków i spojrzał na Zeltroniankę. Stała, oparta o ścianę, przypatrując się wymianie ciosów swoich przyjaciół z wyrazem ciekawości i zacięcia na wciąż młodej i pięknej twarzy. Jedną rękę założyła na piersiach, a drugą bawiła się bezwiednie niesfornym kosmykiem, opadającym jej na ramię; robiła tak zawsze, odkąd Brakiss pamiętał, próbując zająć się czymś, kiedy odpływała gdzieś myślami. W tym momencie jej uwagę przykuwał tylko sparing Jaden i Weraca, co jeszcze podkreśliła, w naturalny i wdzięczny sposób przygryzając dolną wargę. Jej ciemne oczy wędrowały za każdym ciosem Korr i ripostą jej towarzysza.
Rany, pomyślał Brakiss, jak ja ją kocham.
Gdy tak na nią patrzył, myśl, że mógłby ją stracić, była nie do zniesienia.
Młoda Zeltronianka dostrzegła kątem oka swojego ukochanego i odwróciła się doń, posyłając mu jeden ze swoich radosnych, rozbrajających uśmiechów. Odwzajemnił go, lecz w oczach pozostał mu pewnien niepokój, gdy uświadomił sobie, że może ją stracić, jeśli ona lub on zginą w czekającej ich misji. Myśli tego typu sprawiały, że chciał zaraz chwycić Wieiah za rękę i uciec gdzieś, gdzie nie będzie Vadera, Executor’s Lair, Nowej Republiki ani...
Nie, przerwał sobie w duchu, jestem Jedi, mam Moc. A z Mocą nierozerwalnie wiąże się odpowiedzialność.
Odwzajemnił uśmiech i podszedł do Zeltronianki, bezwiednie wsuwając jej dłoń w swoją.
- Masz obawy związane z naszą misją.- rzekła miękko Wieiah i było to raczej stwierdenie, niż pytanie.
- Wiesz, że możemy nie wrócić.- przytaknął Brakiss, a jego głos zadrżał mimowolnie; naprawdę się bał.- To może być najniebezpieczniejsza misja, w jakiej kiedykolwiek braliśmy udział.
- To nic.- rzekła Wieiah, a uśmiech ani na sekundę nie zniknął jej z twarzy.- Jesteś ze mną, a kiedy jesteśmy razem, nic nie ma prawa się nam stać.
- Masz rację.- przyznał mężczyzna po chwili, a obawa w jego oczach zelżała; Zeltronianka podbudowała jego wiarę we własne siły, ale mimo wszystko nie mógł, racjonalnie patrząc, zignorować zagrożenia, jakie przedstawiali sobą Firehead i Stele.
Jak również, a może przede wszystkim, Lord Vader.
- Chodźmy.- powiedział po dłuższej przerwie.- Za dwie godziny wyskoczymy z nadprzestrzeni. Chciałbym być w tym momencie w kokpicie.
- No to jeszcze masa czasu.- zdziwiła się kobieta.- Gdzie ci tak spieszno?
- Przez ten czas możemy zrobić masę rzeczy, zapewniam cię, aniołku.- Brakiss uśmiechnął się chytrze, obejmując Wieiah w pasie.- Bardzo przyjemnych, zapewniam cię.
Twarz Zeltronianki również pojaśniała, zrozumiała bowiem jego intencje jeszcze zanim wypowiedział te słowa. Rzuciła okiem na wciąż walczących Zabraków, po czym delikatnie pocałowała go w policzek i po cichu wyszli z pomieszczenia, kierując się gdzieś na tyły statku. Może to, do czego zmierzał Brakiss, było nie na miejscu przed tak ważnym i niebezpiecznym zadaniem, ale coś (może Moc, a może hormony, Wieiah nie była pewna) mówiło młodej Jedi, że odrobina szaleństwa na pewno nie zaszkodzi. A z całą pewnością pomoże jej ukochanemu na chwilę zapomnieć o ich desperackiej misji.
A jeśli były to ich ostatnie godziny życia, Wieiah chciała spędzić je najlepiej, jak potrafiła.
Stojący w kokpicie Dorsk 82 zaprzątał sobie głowę zupełnie innymi rzeczami. Stojąc za fotelem pilota obserwował pustkę nadprzestrzeni, sięgając Mocą w stronę układu Corelli. W przeciwieństwie do Wieiah, Khommita miał znacznie więcej wątpliwości i pytań. Jego zdaniem szalona wyprawa, na którą się zdecydowali, była za bardzo uzależniona od wielu zmiennych czynników, których analityczny umysł Dorska nie mógł przyjąć za pewnik. Było to zresztą główną przyczyną jego niepokoju.
Sam pomysł wtargnięcia w sam środek fortyfikacji Executor’s Lair, aby uderzyć w serce organizacji, Dorsk przyjął ze spokojem i pełną świadomością tego, czym to grozi. Wątpliwości wzbudzał jednak sposób, w jaki mieli tego dokonać; polegając na niesprawdzonych nigdy kodach i hasłach, znajdujących się w posiadaniu śmiertelnie niebezpiecznego Noghri imieniem Pekhratukh. Ów skrytobójca siedział właśnie na fotelu obok Dorska, przykuty do niego durastalowymi okowami oraz zabezpieczony porażającą prądem siecią bezpieczeństwa. Sam fotel był połączony ze stanowiskiem monitorującym jego funkcje życiowe, w tym poziom adrenaliny, mogło więc zaalarmować wszystkich, jeśli próbowałby on jakichś sztuczek. Tym niemniej jednym, fałszywym poleceniem Noghri mógł narazić na niebezpieczeństwo wszystkich, znajdujących się na pokładzie, a to się raczej Khommicie nie podobało.
Drugą, niezwykle istotną rzeczą, która sprawiała, że Dorsk 82 miało czym myśleć, była kwestia Jedi biorących udział w tym niebezpiecznym zadaniu. Obecność Wieiah i Jaden była zrozumiała; obie kobiety miały za sobą kilka lat doświadczeń i na pewno potrafiły poradzić sobie w każdej sytuacji. Brakiss został urzędowo zobligowany do wzięcia udziału w tej misji, co było zresztą zrozumiałe i logiczne; znał kompleks Centrali najlepiej z nich wszystkich. Ale co z Wurthem Skidderem albo Jovanem Drarkiem? Obaj byli zaledwie podrostkami, podobnie zresztą młody Ganner Rhysode. Eryl Besa, chociaż niewątpliwie wszystkim przyda się jej umiejętność orientacji w przestrzeni, także nie była zbytnio doświadczona. Nie mówiąc już o Weracu Dominessie, który, chociaż czynił spore postępy w walce na miecze, miał przykazane nie odchodzić nawet na krok od Wieiah i Brakissa.
Z drugiej strony, może impulsywność i umiejętność współpracy młodych Jedi nadrobią ich braki w doświadczeniu? Na to z pewnością liczyła Rada na Noquivzorze.
Dorsk zdecydował, że bez względu na wszystko, musi zaufać Mocy.
- Jakieś wątpliwości?- wysyczał Pekhratukh, obracając głowę w stronę Khommity na tyle, na ile pozwalały mu durastalowe więzy. Musiał być niezły w rozpoznawaniu i identyfikowaniu śladów emocji, ponieważ udało mu się cokolwiek odczytać ze stoickiej twarzy Jedi.
A może tylko zakładał, że wie, co się dzieje w głowie Dorska? Może grał na czas?
- Nie znajdziecie niczego w Executor’s Lair - Noghri syknął złowrogo.- tylko śmierć.
- Być może.- odparł beznamiętnie Dorsk.- Ale zrobimy wszystko, co w naszej Mocy, by powstrzymać Vadera. A jeśli Moc wymaga od nas ofiar, poniesiemy je z radością.
Pekhratukh prychnął i wrócił do poprzedniej pozycji z mieszaniną podziwu i pogardy. Musiał przyznać, że szanuje honor Jedi i ich wiarę w słuszną sprawę. To zresztą przekonało go, że powinien im pomóc, bez względu na to, jak głupie i beznadziejne wydaje się ich zadanie. Tak, wprowadzi ich do Executor’s Lair, a jeżeli chcą ginąć, niech giną.
Lider Death Commando Prime nie mógł wiedzieć, że jego słowa mimo wszystko wstrząsnęły Droskiem, a ostatnie zdanie odbiło się echem w jego głowie.
Tylko śmierć...
Eskadra Widm dokonała miniaturowego skoku przez nadprzestrzeń, zatrzymując się dokładnie na granicy studni grawitacyjnej Corelli. Dwanaście smukłych maszyn rozpoczęło płynne zejście w atmosferę planety, lecąc na minimalnym ciągu i starając się podejść do lądowania na południowej półkuli, a więc tam, gdzie było najmniejsze ryzyko wykrycia ich przez nieprzyjaźnie nastawione oczy i uszy. W ogóle cała akcja była ryzykowna, ale w sytuacji, w której cały system aż roił się od wrogich jednostek, nie było większego pola manewru dla wymyślnych sposobów działania Wywiadu. W tym momencie Eskadra Widm mogła tylko zachowywać maksymalną ostrożność i mieć nadzieję, że uda im się przedostać na okupowaną planetę bez wzbudzania czyjejkolwiek uwagi.
Ogólnie rzecz biorąc plan przedostania się na Corellię był wystarczająco dopracowany, aby uznać, że Widma zachowały wszelkie środki bezpieczeństwa, chociaż i tak musieli nieco przyspieszyć infiltrację. W założeniach mieli oni zaczaić się pół roku świetlnego od układu Corelli, na pokładzie należącej do Wywiadu Nowej Republiki Korwety klasy Assasin, czekając na sygnał od drugiej grupy dywersyjnej, która miałaby maksymalnie odciągnąć uwagę wszystkich od tego, co mogłoby się dziać w środku układu. Kiedy taki sygnał nadszedł, Widma miały odczekać kilka dni, aby maksymalnie zsynchronizować uderzenia obu grup dywersyjnych. Następnie ich zadaniem było przedostanie się w samo centrum układu, przeciskając się przez szparę nadprzestrzenną między cieniem grawitacyjnym Corella i planety Drall, skąd można było wykonać kolejny mikroskok, już bezpośrednio w stronę Corelli.
W praktyce jednak pojawiła się pewna niedogodność, przez którą trzeba było przystąpić do akcji odrobinę wcześniej. Otóż zarówno układ Corelli, jak i jego planety, cały czas były w ruchu, wobec czego droga, którą mogliby się dostać na tyły wroga, cały czas się kurczyła. Nie było więc wyboru; Eskadra Widm musiała zadziałać szybciej.
Teraz, po wyjściu z nadprzestrzeni tuż nad atmosferą planety, X-Wingi Widm podchodziły pod najłagodniejszym możliwym kątem zejścia, korzystając z minimalnego ciągu, jaki umożliwiał im odpowiednie zejście. Na pewnym pułapie planowali wyłączyć silniki i opadać wyłącznie za pomocą siły grawitacji, by jakieś pięćdziesiąt metrów od powierzchni włączyć repulsory i kompensatory inercyjne. Ponadto ich myśliwce były pomalowane specjalną farbą, tłumiącą wydobywające się w przestrzeń impulsy elektromagnetyczne, natomiast kolor szary miał ułatwić im wizualne zlanie się z deszczowymi chmurami, jakie były powszechne na Corelli o tej porze roku. Cisza w eterze i wyłączenie dodatkowego oprzyrządowania oraz części awioniki miałą jeszcze lepiej zamaskować ich obecność.
Jednak Buźka miał złe przeczucia. Coś było tutaj nie w porządku. Za łatwo im szło.
Przekroczyli już jednak granicę studni grawitacyjnej. Nie było odwrotu. Z drugiej jednak strony nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek zwrócił na nich uwagę i komandor Loran powoli zaczął wierzyć, że ten numer przejdzie.
Stracił wszelkie złudzenia, kiedy jego kabinę wypełniło wycie systemów ostrzegawczych. Ktoś go namierzał.
- Rozproszyć się!- rzucił przez komunikator, przełamując ciszę w eterze. Nie była już zresztą potrzebna; nagle cały sonar wypełnił się czerwonymi punkcikami, zarówno startujących z powierzchni planety, jak i wyłaniających się za nimi, wyskakując z nadprzestrzeni. Buźka położył swojego X-Winga w ciasny skręt, jednocześnie blokując płaty w pozycji bojowej i uruchamiając tarcze. Wkrótce wykonał ciasny piruet, by wywieść w pole zablokowaną na nim rakietę.
Kątem oka spojrzał na wskaźniki sensorów. Pozostałe Widma również złamały szyk i każdy starał się, jak mógł, by utrzymać się w powietrzu. Ich przeciwnikami były jednak osławione myśliwce typu TIE Defender. Co najmniej setka takich myśliwców.
Zasadzka.
- Dostałem! Dostałem!- rozległ się przez komlink spanikowany głos jednego z Widm, Triniona Draro, a po chwili Buźka dostrzegł, że jego myśliwiec zniknął w spektakularnym wybuchu.
Kilkanaście sekund później to samo spotkało X-Wing Volvekhana, gdy wystrzelona przez jednego z TIE Defenderów rakieta trafiła go prosto w owiewkę.
Buźka przełknął wielką gulę, która pojawiła mu się w gardle, i zmusił się, aby zablokować celownik na jednym z myśliwców wroga i splunąć w niego serią z poczwórnych działek laserowych. Przeciwnik leciał w ciasnym szyku i nie miał zbytniej możliwości manewru, ale i tak energia strzału Lorana została wchłonięta przez jego osłony. Żeby go zniszczyć, musiał się bardziej postarać, bardziej skupić.
A na to nie było czasu.
- Trafili mnie!- syknęła Dia Passik głosem chłodnym, lecz napiętym.- Jeszcze raz i po mnie!- nie musiała dodawać, że przy około setce TIE Defenderów nie było o to trudno.
- Odwrót!- zarządził Buźka, kładąc swojego X-Winga w ciasny skręt i kierując się na obrzeża atmosfery Corelli, gdzie studnia grawitacyjna nie mogła ich już powstrzymać. Planował zawrócić podobną drogą, jaką wlecieli do systemu, mając przy okazji nadzieję, że przeciwnicy nie powtórzą za nim tego manewru. Zadanie zadaniem, ale nie mógł ryzykować życia eskadry. Ucieczka była jedynym rozsądnym wyjściem.
Między Widmami a wolnością było jednak jeszcze kilkadziesiąt myśliwców Executor’s Lair, a oni musieli się przedrzeć.
Laserowe błyskawice latały dookoła, a szaleńcze uniki Eskadry Widm polegały wyłącznie na szczęściu i nie miały wiele wspólnego z jakąś konkretniejszą taktyką obronną czy przemyślanymi manewrami. Po prostu szaleńcza ucieczka, którą każdy chciał przeżyć, ale nikt nie miał na to większej nadziei.
Po chwili myśliwiec kolejnego Widma, Vulptereena Gorta Tribrona, wybuchł pod krzyżowym ogniem dwóch wrogich TIE Defenderów.
- Przedzierajcie się, ludzie!- rozległ się w eterze napięty lekko spanikowany głos Kella Tainera.- Od tego zależy wasze życie!
Buźka zauważył, jak Tainer wykonuje gwałtowny zwrot, po czym śmiga świecą w stronę słońca systemu. Zaraz za nim popędziła Tyria Sarkin i Patyk, ściągając jednak ogień nieprzyjaciela. Loran zrobił beczkę, odbijając w lewo i podciągając stery maksymalnie do góry, by uniknąć kłębiących się wszędzie dookoła, zielonych laserów. Ułamek sekundy później gwałtownie zmniejszył ciąg, unikając o milimetry błyskawicy, która przemknęła tuż przed nim. Tym razem było naprawdę blisko.
- Skakać bez rozkazu!- rzucił w eter, robiąc kolejny szalony zwrot. Dookoła było naprawdę gorąco i Buźka musiał przyznać, że nigdy nie znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji.
Kolejny X-Wing, należący do Shalli Neprin, eksplodował.
Gdzieś dalej para Prosiak i Gorgon, Gamorreanin i Ansionianin, walczyli ramię w ramię, starając się nawzajem siebie ubezpieczać i wyrwać dziurę w szyku wroga. Udało im się nawet wspólnie strącić cztery TIE Defendery, jednak chmara nieprzyjaciół już zaciskała dookoła nich pętlę. Buźka zdał sobie z tego sprawę, kiedy spostrzegł, że wzajemnie ubezpieczające się Widma ściągają więcej przeciwników, niż on sam.
- Widmo Siedem, Widmo Osiem, wynoście się stamtąd!- rzucił, wywijając kolejny skręt.- Zaraz będzie po was! Nie dacie rady!
- Dokonałem analizy obecnego położenia, w jakim się z Gorgonem znaleźliśmy.- odparł Prosiak swoim niewzruszonym, syntetycznym głosem.- I nie ma żadnych szans, żebyśmy uszli z tego cało. Możemy tylko ściągnąć na siebie maksymalną ilość przeciwników, by ułatwić ucieczkę reszcie.
- Widmo Osiem, odmawiam!- rzucił Buźka.- Macie podjąć próbę ucieczki! To rozkaz!
- Miło było cię poznać, Buźka.- odparł Prosiak, otwarcie ignorując rangę i numer operacyjny przełożonego.- Taki przyjaciel to skarb. Ratuj się, i niech Moc będzie z tobą.
- Prosiak, nie!- rzucił Buźka, lecz nagle dostrzegł, że jeden z pary X-Wingów eksplodował w kuli ognia. To Gorgon, Widmo Siedem, dołączył do listy zmarłych członków eskadry.
- Ja go uratuję, Dowódco Widm!- rozległ się nowy głos.- Elassar Wspaniały przybywa na ratunek!
- Widmo Jedenaście, czyś ty zwariował!?- rozległ się głos Tyrii. Buźka dostrzegł, że jeden z X-Wingów, który zbliżał się do granicy studni grawitacyjnej, zawraca i kieruje się prosto w stronę chmary TIE Defenderów otaczających Prosiaka.
- To oni oszaleli!- rzucił Targon.- Nie mają szans z Wielkim Elassarem! Drżyjcie, głupcy, albowiem mój gniew jest straszny!- wrzasnął, rozpoczynając ostrą kanonadę, która od razu uszkodziła jeden i zniszczyła drugi myśliwiec wroga. Zaraz potem jeszcze inny przeciwnik musiał zrobić unik, gdyż prawie został staranowany przez szalonego Devaronianina.
To była szansa Prosiaka; dostrzegł lukę, przez którą mógł się przecisnąć, i chociaż już zaakceptował fakt, że zginie, jego instynkt samozachowawczy kazał mu skorzystać z nadarzającej się okazji. X-Wing saBinringa wystrzelił w stronę maszyny Targona, w ostatniej chwili przelatując pod jej brzuchem. Elassar nie tracił czasu, położył swoją maszynę w ciasny skręt i, posyłając dwie torpedy na oślep w chmarę TIE Defenderów, pomknął za Gamorreaninem. Prosiak był już za Buźką i za kilka sekund miał dokonać mikroskoku przez nadprzestrzeń w stronę Corella, skąd polecą na oczekującą Korwetę.
Na ogon Targona siadł jednak jeden uparty pilot i Devish musiał wykonywać ciasne skręty, zwroty i uniki, by uniknąć laserowego i jonowego ognia, jakim go zalewano. Pilot był dobry, nie pozwolił Targonowi ani na moment zniknąć z celownika, chociaż Widmo Jedenaście wiło się, robiło skręty, uniki i inne manewry, które miały zgubić upartego przeciwnika. Wróg był jednak zbyt doświadczony.
Zresztą nie mogło być inaczej. Tego TIE Defendera pilotował sam Maarek Stele.
- Nie mogę go zgubić!- wrzasnął Targon w komlink, a jego bohaterstwo i buta zniknęły bez śladu.
- Wytrzymaj jeszcze.- rzucił Buźka, którego myśliwiec był już na skraju studni. Położył go jednak w ciasny skręt i pomknął na pomoc podwładnemu.
- Pospiesz...- zaczął Elassar, ale w tym momencie rakieta, wystrzelona przez myśliwiec Stele’a, rozerwała jego myśliwiec na strzępy.
Buźka miał ochotę krzyczeć. Widział, jak przeciwnik przelatuje przez chmurę szczątków, która jeszcze dwie sekundy wcześniej była X-Wingiem Elassara Targona, i poczuł naglącą potrzebę starcia się z tym pilotem, pomszczenia przyjaciela. Spojrzał jednak na radar i doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Za TIE Defenderem Stele’a leciały właśnie co najmniej trzy eskadry podobnych maszyn, a to za wiele, by mógł mieć nadzieję na jakąkolwiek ucieczkę. Warknął więc tylko i zawrócił, by po chwili skoczyć w nadprzestrzeń, tuż za pozostałymi ocalałymi z pogromu Eskadry Widm.
- Komandorze Stele, wróg uciekł.- zameldował beznamietnie przez komlink jeden z pilotów. Bitwa była bez wątpienia wygrana, chociaż nie udało się całkowicie rozbić Eskadry Widm. Stele jednak uśmiechnął się z satysfakcją pod hełmem, wiedząc, że to jeszcze nie koniec. Pułapka, jaką zastawił na agentów Wywiadu Nowej Republiki, zaczęła się zamykać, i chociaż bez wątpienia niektórzy przeżyją, to długo się nie pozbierają. A fakt, iż w jego łapy wpadła osławiona Eskadra Widm, dodawał tylko uroku całej sytuacji. Tak, wszystko szło zgodnie z planem Maareka, a profity będą z całą pewnością równoważyć wysiłek, jaki włożył w uknucie tego wszystkiego.
Musiał przyznać, że gdyby nie Moc, nie przewidziałby możliwości pojawienia się sił dywersyjnych po drugiej stronie systemu. Co prawda na dłuższą metę nie byłyby groźne, jeśli podstawowe założenia jego planu byłyby zrealizowane, ale zwycięstwo to zwycięstwo.
Pora zamknąć pułapkę.
- Siepacz Osiem, jak sobie radzi nasz drugi oddział?- rzucił przez komlink do pilota, który odpowiadał za komunikację w jednej z eskadr TIE Defenderów.
- Ruszyli zgodnie z wektorem wyjścia Eskadry Widm w okolicy Corella i dotarli do oczekującej na nich Korwety klasy Assasin, trzydzieści pięć koma dziewięć stopnia od Corella w odległości pół roku świetlnego.- zameldował pilot.- Dowódca Krzyży melduje, że nie mieli żadnych problemów z jej zniszczeniem.
Perfidny uśmiech Stele’a jeszcze się poszerzył. Cztery eskadry TIE Defenderów na jedną korwetę. Wynik był aż nadto oczywisty.
- Niech wracają.- zdecydował Stele.
- Jest pan pewien tego rozkazu?- zdziwił się Siepacz Osiem.
- Jestem.- rzucił Maarek, zawracając swój myśliwiec w stronę planety.- A koordynaty tamtego miejsca wyślijcie kanałem nadprzestrzennym, kod 235-6435.- uśmiechnął się jeszcze szerzej.- Szykuję dla Widm coś specjalnego...
Prom klasy Gamma, z grupą uderzeniową Noghrich oraz Jedi na pokładzie, osiadł spokojnie na platformie lądowiskowej w hangarze Centrali Executor’s Lair. Po wszystkich nerwowych instrukcjach Pekhratukha i manewrach, by nie zrobić czegoś źle i nie zostać wykrytym, wreszcie udało się wlecieć do środka stacji i wylądować bez większych kłopotów.
Było to tym trudniejsze, że Centrala cały czas była niewidzialna.
W ogóle to cały system lądowania i startowania statków był mocno zagmatwany i gdyby nie lider Death Commando Prime, ani Brakiss, ani nikt inny, nie doszliby do tego, jak on funkcjonuje. Otóż Centrala poruszała się po niezmiennej względem Corelli orbicie, której trasa, wraz z prędkością dryfu, zapisana była w niewielkim satelicie, jakich sporo krążyło dookoła tej planety. Poprzez podanie kilkuwarstwowego kodu na odpowiednio zakodowanej częstotliwości można było skontaktować się z tym satelitą, który wysyłał przewidywane koordynaty pewnego punktu w przestrzeni, w którym kilkanaście minut później miała pojawić się stacja. A raczej nie tyle stacja, ile końcówka promienia ściągającego z hangaru, który wycelowany był w otwartą przestrzeń, i jak tylko coś złapał, ściągał na pokład Centrali.
Sprytne i zarazem koszmarne, jeśli ktoś chciałby się na stację wedrzeć lub ją zaatakować. Sukces takiego zadania graniczył wręcz z cudem.
Jednak to była łatwa część zadania Jedi. Najgorsze dopiero przed nimi.
- Dobra, plan jest taki.- zaczął Dorsk 82, kiedy prom klasy Gamma osiadł na platformie.- Noghri pójdą na pokład więzienny i postarają się ustalić, co z prezydentem Fey’lyą. Brakissie, ty znasz stację najlepiej. Przygotujesz nam drogę ucieczki. Dobrze by było, gdybyś zdezaktywował generator niewidzialności.
- Chyba najskuteczniej zrobię to z maszynowni.- zdecydował były Ciemny Jedi. – Jest blisko reaktora, więc przy okazji może uda się przy okazji odciąć zasilanie od newralgicznych punktów Centrali i zmylić ewentualną pogoń.
-Tylko nie odetnij centrum dowodzenia.- ostrzegł Dorsk. – Będziemy potrzebować energii, by odpalić mechanizm autodestrukcji. Wieiah i Werac pójdą z tobą. Reszta - zwrócił się do pozostałych Jedi.- będzie musiała przedrzeć się przez połowę stacji, pełną szturmowców, żołnierzy, Noghri i być może Ciemnych Jedi.
- Czyli nic nadzwyczajnego.- uśmiechnęła się Jaden.
- Być może, ale nie wolno lekceważyć niebezpieczeństwa.- odparł Brakiss poważnym tonem.- Stajemy przeciwko Darthowi Vaderowi.
- Racja, dlatego zalecałabym pośpiech.- dodała Wieiah.- Ruszajmy.
Przemykając się kanałami wentylacyjnymi, cieniami i bocznymi korytarzami, a czasem korzystając z Mocy, by ukryć swoją obecność przed innymi, Wieiah, Brakiss i Werac bez większych przeszkód dotarli na odpowiedni poziom Centrali, tylko dwa razy odwołując się do przemocy: kiedy to pokaźna grupa szturmowców zaskoczyła ich, wychodząc z jednej z odnóg korytarza, którym szli, oraz już na odpowiednim poziomie, oczyszczając pomieszczenie techników z ochrony. Trzeba było przyznać, że w trójkę radzili sobie całkiem nieźle.
- Wystarczy odciąć te kilka sekcji i powstanie niezłe zamieszanie.- oceniła Wieiah, przyglądając się złączom energii, które rozporządzały przekazywaniem mocy z głównego reaktora do poszczególnych fragmentów stacji. Brakiss pomagał jej poradzić sobie z rozpoznawaniem i przesuwaniem różnych kabli, złączek, przycisków i drutów, chociaż właściwie była to pomoc kosmetyczna; po czasie, jaki Wieiah spędziła wraz z nim i Danni na pokładzie „Another Hope”, żaden mechanizm jej nie przerażał. Werac natomiast stał pod drzwiami i pilnował, czy nikt nie idzie.
- Tę sekcję też, to więzienie.- dodał były Ciemny Jedi.- Ułatwimy robotę Noghrim.
- Doskonale.- uśmiechnęła się Zeltronianka. Na razie wszystko szło nienajgorzej.- A co z tym kablem?
- On zawiaduje sekcją wind.- wyjaśnił Brakiss.- Musimy go zostawić, jeśli Jaden i reszta mają zjechać do awaryjnej kapsuły ratunkowej, muszą mieć aktywne turbowindy.
- Dobrze więc.- powiedziała Wieiah.- Sekcję kamer też zostawię. Będziemy mogli się podłączyć i obserwować, co się dzieje na stacji.- rzekła i wyciągnęła przenośny komunikator z ekranem, który następnie zaczęła pracowicie podpinać do obwodów ochrony.
- Weź na podgląd centrum dowodzenia.- powiedział były Ciemny Jedi, uśmiechając się do niej.- Ja wytnę zasilanie z odpowiednich sekcji.
Światła w korytarzu zamigotały i zgasły. Khabarakh, prowadzący oddział swoich komandosów przez najmniej uczęszczane miejsca na stacji, od bocznych korytarzy, poprzez mostki dla ekipy technicznej i szyby wentylacyjne, na niewielkich otworach dla droidów astromechanicznych lub MSE-6 skończywszy, nie przeraził się zbytnio tym faktem. Wiele razy zdarzyło mu się operować w ciemnościach i nie było to większym problemem. Bardziej niepokoił go fakt, iż, aby dostaćsię do skrzydła więziennego, musiał przejść wraz ze swym oddziałem przez kilkanaście metrów otwartego korytarza oraz, jak dowiedział się od Brakissa, węzeł komunikacyjny, łączący wszystkie sekcje z tego skrzydła, a więc dość uczęszczany. Może być ciężko.
Na razie jednak dopisywało im szczęście. Może i teraz ich nie opuści...
Khabarakh pociągnął nosem i stwierdził, że coś jest nie tak, jeszcze zanim wszedł na skrzyżowanie korytarzy. Wszystko było tutaj zbyt czyste, zbyt sterylne. Zero zapachu potu, pośpiechu, brudnych butów... wszystko jest świeże. Za świeże.
A co najważniejsze, nikogo tam nie ma.
Khabarakh dał sygnał pozostałym, żeby przystanęli, a oni wykonali jego polecenie bezszelestnie, przysuwając się blisko dających cień ścianom. Sam Noghri natomiast ostrożnie, krok po kroku, zakradł się do węzła, rozglądając się dookoła i trzymając swoje wibronoże w pogotowiu. Nasłuchiwał, rozglądał się, węszył... i nie wykrył nic. Nie podobało mu się to, ale większego wyboru nie miał. Musiał wykonać zadanie. Syknął więc cicho, dając tym samym znak pozostałym Noghri, żeby do niego dołączyli.
I to był błąd. Ledwo ostatni komandos wszedł na skrzyżowanie, coś zgrzytnęło, i nagle wszystkie wyjścia zostały zablokowane przez opadające z sykiem, grube, durastalowe grodzie. Noghri odruchowo podnieśli broń, omiatając celownikiem ściany i wkładając noktowizory. Od razu stało się dla nich jasne to, czego nie dostrzegli wcześniej.
U sufitu, w specjalnych, stalowych koszach, podwieszonych przy ścianach, wisiało dwunastu innych Noghrich w czarnych, pochłaniajacych światło kombinezonach. Musieli być bardzo dobrzy, skoro zamaskowali nie tylko swoje odgłosy, ale też zapachy.
I teraz mierzyli w nich z karabinów blasterowych, chroniąc się za czarnymi płytami ich koszów. Widocznie byli bardzo dobrze przygotowani; mieli pod ostrzałem całe skrzyżowanie, a płyty, które ich osłaniały, zapewniały wystarczającą osłonę, zwłaszcza, że były w nich otwory na lufy karabinów.
Proste, skuteczne, fachowe.
Zabójcze.
- Spokojnie.- syknął Khabarakh, kiedy jego komandosi zaczęli, nerwowo jak na Noghrich, celować w otwory w stalowych konstrukcjach, które ukrywały ich przeciwników. Ci zresztą nie pozostawali im dłużni.
- Spokojnie.- powtórzył Khabarakh, kiedy cisza zaczynała być nie do zniesienia. Każdy nerw trzymał napięty, a ostre jak igły zęby zgrzytały nerwowo. Sytuacja była wyjątkowo stresogenna i obie strony o tym wiedziały.
- Opuśćcie broń!- syknął ktoś z góry.
- Jestem Khabarakh z klanu Khim’bar, porucznik oddziału specjalnego, uformowanego przez Talona Karrde.- odezwał się Kabarakh, cały czas jednak trzymając broń w pogotowiu.- A przede wszystkim jestem Noghri.- kontynuował.- Nie ma potrzeby walczyć.
- Opuście broń!- warknął ponownie przeciwnik na górze.- Inaczej poniesiecie konsekwencje!
Khabarakh rzucił okiem na swoich towarzyszy. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna, a oni powoli tracili cierpliwość.
- Nie jesteśmy tutaj po to, by walczyć z naszymi braćmi.- kontynuował.- Służymy lepszej sprawie, podczas, gdy wytrzymacie z Lordem Vaderem, zdrajcą naszego ludu. Opuśćmy broń i pozwólmy dopełnić się sprawiedliwości!
- Nie jesteś w pozycji do negocjacji!- warknął inny Noghri z góry.
- Nie jestem też bratobójcą!- odkrzyknął Khabarakh.- Walka nie jest konieczna!
- Nie jest.- zgodził się inny Noghri, ten sam, który mówił na początku. Najwyraźniej był drugim po Pekhratukhu dowódcą Death Commando Prime.- Opuście broń i chodźcie z nami, a daję wam słowo honoru, że nic wam się nie stanie.
- Twoje słowa zaprzeczają poczuciu honoru, jakim rzekomo się chwalisz.- syknął syn klanu Khim’bar.- Uwięzienie byłoby ujmą, jakiej nie zniósłby honor żadnego z nas. Zresztą złożyliśmy przysięgę na wierność Nowej Republice i nie złamiemy jej!
- Nie macie wyboru!
- Jakimi Noghri jesteście, skoro grozicie własnym braciom!?- krzyknął ktoś z brygady Khabarakha.
- Nie sprzedajemy się wrogowi!
- To Vader jest wrogiem naszego ludu!
- Zamknij się!
- Cisza!- zawołał Khabarakh.
- Stul dziób albo cię rozwalę!- warknął inny Noghri z Death Commando Prime.
- Sam się stul!
- Prosiłeś o to!
- Niech cię hisssy...
- Przestańcie!- wrzasnął przywódca Noghrich z Executor’s Lair, a Khabarakh mu zawtórował, ale było już za późno, napięcie sięgnęło zenitu. Jeden z komandosów Nowej Republiki otworzył ogień, co spotkało się z odwetem ze strony niemal wszystkich przeciwników. Ten odwet z kolei pociągnął za sobą strzały ludzi Khabarakha. Syn klanu Khim’bar wołał o spokój, odtrącając w dół lufę najbliższego strzelającego komandosa, jednak było już za późno. Dobrze schowani Noghri z Death Commando Prime mieli wyraźną przewagę nad swymi pobratymcami na dole. Jakiś rykoszet trafił Khabarakha w pierś, kiedy usiłował przekrzyczeć strzały, wskutek czego opadł bez tchu na kolana, mając w oczach wściekłość i żal. Któryś z wojowników u góry namierzył go jednak i jednym strzałem zakończył konflikt sprzecznych emocji, jakie nim targały.
Piekło, jakie na chwilę rozpętało się w tym miejscu, zakończyło się równie szybko, jak się zaczęło.
Wynik był jednostronny.
- Coś jest nie tak.- szepnął Ganner Rhysode, kiedy wraz z innymi zakradał się do centrum dowodzenia Centralą Executor’s Lair. Do tej pory mieli tylko kilka drobnych potyczek, jednak nikt nie zdążył wszcząć alarmu. Tym lepiej dla nich.
Teraz jednak Ganner, a za nim wszyscy pozostali Jedi, poczuli pewne zawirowanie w Mocy. Zupełnie, jakby miało miejsce gdzieś w pobliżu jakieś ludobójstwo...
- To Khabarakh.- powiedział cicho Dorsk.- Nie udało im się.- nie dodał, bo nie wiedział, czy zginęli przypadkiem, czy w zasadzce, i czy udało im się dowiedzieć, co z Borskiem Fey’lyą. Jedno było pewne: skoro padł cały oddział Noghrich, to musiał trafić na niezwykle silny opór.
A skoro tak, to trzeba było się spieszyć. Na żal będzie czas później.
Po kilkunastu minutach, poprzetykanych niewielkimi utarczkami z przechodzącymi korytarzami szturmowcami, Jedi dotarli do centrum dowodzenia. Szybki atak Wurtha, Eryl i Jaden pozbawił życia stojących przy drzwiach strażników, wyskakujący za nimi Ganner i Dorsk rzucili się na automatyczne działka ochrony, natomiast Jovan Drark, korzystając z blastera, postrzelił dwóch oficerów przy konsoletach. Jeden z techników rzucił się do przycisku alarmowego, ale nagle, jakby znikąd, wyrosła przed nim Jaden Korr, wbijając mu miecz między żebra. Po zaledwie minucie walki centrum dowodzenia było zajęte.
To jednak nie znaczyło, że jest bezpieczne. Dorsk i reszta Jedi wyczuli, że ktoś usłyszał ich walkę i właśnie zmierzała ku nim grupa szturmowców. Nie było czasu do stracenia.
- Wurth, ty i Jaden zajmijcie się naszymi gośćmi.- rzucił Dorsk, podchodząc do konsolety, która, zgodnie z opisem Brakissa, uruchamiała sekwencję samozniszczenia stacji. Młody Jedi i jego zabracza towarzyszka natomiast skinęli głowami i pobiegli w stronę korytarza.
Dorsk skoncentrował się na uruchamianiu procedury, natomiast reszta Jedi zajęła się zabezpieczaniem terenu. Coś było jednak nie tak. Szło im zdecydowanie za łatwo. Dziwna sprawa, biorąc pod uwagę, że Noghri Khabarakha zginęli na pokładzie tej stacji, wykonując swoją misję. A teoretycznie lepiej chronione powinno być newralgiczne centrum dowodzenia, niż sektor więzienny, z pewnością zresztą nieprzepełniony. Szczególnie Eryl Besa zauważyła, że to pomieszczenie, jak na serce Centrali, było zdecydowanie za małe. Już miała zwrócić na to uwagę pozostałym, gdy Dorsk zakomunikował:
- Gotowe, przygotujcie się...- po czym chwycił za dźwignię, mającą uruchomić mechanizm odliczania, pociągnął ją i...
Nic.
Nic się nie stało. Nic się nie zmieniło, na ekranach wciąż było to samo, co przed sekundą, żadnego odliczania, żadnego alarmu. Nic.
Poza ciężkim, złowrogim oddechem.
Nagle jedna ze ścian rozsunęła się, ukazując dalszą część pomieszczenia, wraz z właściwym centrum dowodzenia i prywatnymi kwaterami dowódców. Zaraz za nią stało kilkunastu szturmowców z bronią sejsmiczną, wycelowaną w rycerzy Jedi.
A na ich czele górował Mroczny Lord Sith, Darth Vader.
- Jedi!- zagrzmiał Czarny Lord.- Naprawdę sądziliście, że byłbym tak głupi, aby umieszczać mechanizm autodestrukcji we własnym domu?
Zaraz po tych słowach, bez ostrzeżenia, szturmowcy wystrzelili w czwórkę rycerzy ze swoich sonicznych miotaczy pulsacyjnych. Promieni tych nie można było odbić, toteż Jedi wcale nie zawracali sobie tym głowy; Jovan rzucił mieczem w ktoregoś z przeciwników mieczem, Ganner uskoczył, a Eryl pchnięciem Mocy posłała trzech przeciwników na ścianę. Dorsk natomiast uaktywnił swoje ostrze i natarł na Vadera, starając się uderzyć możliwie najskuteczniej. Gdzieś obok Ganner doskoczył do dwóch szturmowców, pozbawiając ich życia, lecz dwóch innych trafiło go dźwiękowym pociskiem, odrzucając na przeciwległą ścianę. Jovan przyciągnął swój miecz i ciął na odlew kolejnego przeciwnika, a za nim następnego, zaś Eryl pchnęła jednego na drugiego, po czym doskoczyła do nich z mieczem. Gdy z nimi skończyła, rzuciła się na dwójkę dobijającą właśnie nieszczęsnego Gannera. Drark natomiast po raz kolejny rzucił mieczem, jednak nie zdołał na czas uskoczyć przed kolejnym z szalejących dookoła pocisków sonicznych i padł na ścianę, oszołomiony.
Ganner Rhysode już wtedy nie żył.
Dorsk 82 starał się natomiast trzymać Lorda Vadera na odległość, co kilka bloków wyprowadzając kontrę. Zarówno obrona jak i atak Czarnego Lorda były jednak zbyt doskonałe, a on sam sukcesywnie spychał Khommitę coraz dalej. Dorska ledwo sobie radził z blokowaniem jego ciężkich, śmiertelnych ciosów, a i tak miał nieodparte wrażenie, że Vader się z nim bawi. Przez sekundę pomyślał, że to Brakiss albo Pekhratukh wpakowali ich w pułapkę, jednak prędko odrzucił tę koncepcję. Co do Brakissa był pewien jego lojalności, a Pekhratukh był nieistotny; teraz Dorsk musiał się skoncentrować na tym, by przeżyć.
Nieoczekiwanie z pomocą przyszli mu Wurth Skidder i Jaden Korr, którzy wpadli do pomieszczenia, wyczuwając, że coś tu się dzieje. Darth Vader zrobił na nich ogromne wrażenie; ciężko było przyswoić sobie myśl, że taki wulkan ciemnej strony Mocy zdołał podejść tak blisko niezauważony. Musiał się kontrolować znacznie lepiej, niż mogłoby się wydawać.
To nie miało jednak teraz znaczenia. Oboje Jedi natarli na Czarnego Lorda, zmuszając go do podzielenia uwagi między trzech Jedi.
Tuż obok Eryl Besa powstrzymała kolejnych pięciu szturmowców, jednak została trafiona pulsujacym pociskiem dźwiękowym, przez co straciła na chwilę orientację i musiała wyłączyć się z walki. Ostatni żywy żołnierz już celował w nią ze swojej sonicznej broni, jednak półprzytomny Jovan Drark wystrzelił w jego stronę z blastera, jak zawsze bezbłędnie celując. Nie zmieniało to jednak faktu, że zarówno on, jak i Besa, nie byli w stanie pomóc swoim przyjaciołom w konfrontacji z Darthem Vaderem.
- Troje na jednego.- zadumał się Vader, przystając na chwilę w pozycji bojowej. Jego przeciwnicy również się zatrzymali, głównie po to, by złapać oddech. Hebanowy olbrzym był szybki, silny i zdumiewająco odporny na zmęczenie, a w dodatku doskonale odczytywał podczas walki ich intencje i się do nich ustosunkowywał. Jedynie szybkim, skoordynowanym atakiem mieli szansę pokonania go.
Nagle Czarny Lord przypuścił oszałamiająco szybki atak w stronę Wurtha, tylko po to, aby natychmiast obrócić miecz i uderzyć z prawej, prosto w Dorska. Khommita odczytał poprawnie ten manewr, ale nie zdążył odpowiednio zablokować i został ciężko ranny w pierś. Stęknął, ale czerwone ostrze Vadera szybko zmieniło kąt nachylenia i poleciało z powrotem, podżynając klonowi gardło.
Zszokowani tym manewrem Jedi nie od razu przypuścili atak na obróconego do nich bokiem Czarnego Lorda, lecz kiedy to zrobili, ich ciosy były błyskawiczne i doskonale zsynchronizowane. Zamachnęli się, odcinając Vaderowi każdą możliwą drogę uniku po to, by po chwili ciąć do wewnętrznej, prosto w jego korpus.
Mroczny Lord Sith nie dał się jednak złapać na tę sztuczkę. Błyskawicznie przyciągnął sobie miecz do lewej ręki i pchnął nim ostro przed siebie... prosto w brzuch Wurtha Skiddera. Młody Jedi jęknął i wypuścił miecz z ręki, przez co nie zakończył manewru i Vaderowi nie sprawiło żadnego kłopotu uniknięcie drugiego ostrza.
Stał teraz naprzeciwko siebie z ostatnią przeciwniczką, z Jaden Korr. Ze wszystkich obecnych w sali Jedi ona była najlepszym szermierzem, poza tym miała już próbkę umiejętności Vadera i wiedziała, czego się spodziewać. Zabraczka czuła jednak, że w pojedynkę nie pokona Czarnego Lorda,z drugiej strony, uciekając, zostawiłaby Drarka i Besę na pewną śmierć. Nie, musiała spróbować.
Szybkim ruchem przywołała Moc i przyciągnęła do lewej ręki miecz martwego Dorska. Tak uzbrojona mogła stawić czoła Darthowi Vaderowi, zwłaszcza, że znała podstawy walki dwoma brońmi. Mroczny Lord Sith najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę, dlatego zaatakował pierwszy, błyskawicznie tnąc po przekątnej, aby po chwili wygiąć się, unikając jednego ostrza, i swoją własną klingą zablokować drugie. Odepchnął je natychmiast tak mocno, że ręka Jaden prawie wyskoczyła z barku, po czym ciął na odlew, aby zablokować nacierające z drugiej strony ostrze. Korr zmuszała go jednak cały czas do blokowania kontr wyprowadzanych pod przeróżnymi, najdziwniejszymi kątami, przez co Czarny Lord nie mógł przygotować odpowiedniego ataku. Zabraczka pod względem umiejętności walki niemal dorównywała mu pola.
Niemal.
Czarny Lord odepchnął jedną z kling Jaden, po czym szybko zmienił rękę i zakleszczył swój miecz z drugim ostrzem. Przez ułamek sekundy był odsłonięty z prawej strony, jednak nie próżnował, tylko, kiedy Korr szykowała się do pchnięcia, wypuścił jej silnego kopniaka w twarz. Jaden na chwilę zamroczyło, lecz kontynuowała pchnięcie lewą ręką, Vader się jednak przesunął i, dysząc cały czas, wykręcił miecz z jej prawej dłoni. Jedi pociągnęła lewą drugi atak, wymierzony wgłowę Mrocznego Lorda Sith, lecz kopniak ciężkim buciorem osłabił jej refleks i czujność; Vader obrócił się na pięcie, unikając ciosu, po czym zakręcił mieczem nad głową i szybkim, pełnym gracji ruchem przeciął Zabraczkę na pół.
Jeszcze, zanim połówki jej ciała upadły na ziemię, Vader doskoczył, by dobić bezbronnych Drarka i Besę.
- Nie!- wrzasnęła Wieiah, kiedy zobaczyła, na ekranie, jak Vader przebija Skiddera. Już wtedy było dla niej jasne, że Jaden nie przeżyje tego starcia.
Brakiss był równie wstrząśnięty. Sześcioro Jedi, z czego dwoje dość doświadczonych, a pozostali niezwykle zgrani, nie dało rady Lordowi Vaderowi. Jego potęga była naprawdę ogromna. Większa nawet, niż Fireheada, kiedy spotkali się na Ruusan. Brakiss poczuł się nagle słaby i mało znaczący, nie dorastał Vaderowi do pięt.
Dlatego wiedział, że nic nie da, jeśli zaraz wsiądą do turbowindy i polecą na pomoc Jaden Korr. Śmierć Khabarakha i Noghrich wyczuli z Wieiah już wcześniej. W tej sytuacji jedyną rozsądną rzeczą, jaką mogli zrobić, była natychmiastowa ucieczka.
Wieiah spojrzała zaskoczona na ukochanego, wyczuwając jego ponurą rezygnację. Kiedy jednak spojrzała mu prosto w oczy, dostrzegła autentyczną i szczerą troskę. O nią i o Weraca, ale przede wszystkim o nią. Zrozumiała, że Brakiss uważa, iż jeśli zostaną w Centrali jeszcze trochę czasu, mogą być zgubieni. Zrozumiała też, że ich śmierć tutaj nikomusię na nic nie przyda.
- Pomożemy Jaden?- spytał Werac, chwytając za swój podwójny miecz. Wieiah i Brakiss spojrzeli na niego, a ich wzrok powiedział mu wszystko. Nie mógł uwierzyć, że jego mentorzy i przewodnicy na drodze Jedi tak łatwo rezygnowali. Nie sądził, żeby Vader był aż tak potężny, aby dać radę połączonym siłom całej ich czwórki. Spojrzenie Brakissa mówiło jednak co innego.
Dominess miał wrażenie, że Czarny Lord wzbudza w nim irracjonalny strach.
Nie, pomyślał Werac, Vader nie może być tak silny. To pewnie ta jego mroczna aura tak działa, paraliżuje wszystkich dookoła i czyni podatnymi na ciosy. Gdyby ją przełamać Vader byłby słaby. Na Moc, przecież na Exaphi pokonał go dzieciak!
Nie mógł jednak sprzeciwić się swoim mistrzom. Skinął ponuro głową, ruszając w stronę awaryjnej kapsuły, takiej samej, jaką Brakiss uciekł z Akademii Ciemnej Strony. Były Ciemny Jedi też chciał iść, lecz Wieiah chwyciła go za ramię i pokazała plątaninę przewodów, które zasilały podsystemy odpowiedzialne za utrzymywanie pola niewidzialności.
- Dobrze, aniele.- zgodził się Brakiss, wyciągając spod płaszcza dwa detonatory termiczne śrdniej klasy. Nie były wystarczająco silne, by zadać trwałe uszkodzenia samej stacji, jednak z pewnością nadawały się do wyczyszczenia tego pomieszczenia i zrobienia ogromnych wyrw w złączach mocy, utrzymujących pole.
Były Ciemny Jedi ustawił oba na cztery minuty, po czym pocałował Wieiah w policzek i oboje pobiegli do czekającej na nich kapsuły.
Wsiadając, usłyszeli za sobą huk eksplozji.
Lecąc przez nadprzestrzeń Buźka rozważał w myślach to, co się stało. Jakaś część jego chciała płakać, inna jeszcze krzyczeć z wściekłości, jeszcze inna poddać się, uznając, że to wszystko było beznadziejne. Zmusił się jednak do logicznego i racjonalnego myślenia. Ponad sto TIE Defenderów nie mogło ich zaskoczyć ot tak, przez przypadek. Musieli zatem o nich wiedzieć. Tylko skąd? A co najważniejsze, jeśli wiedzieli, to cała misja była narażona na niepowodzenie. Buźkę cały czas prześladowała myśl, że nie był zbyt ostrożny, że nie zachował odpowiednich środków bezpieczeństwa. Gdyby był lepszym dowódcą, połowa jego eskadry wciąż by żyła. Teraz wiedział, jak musiał czućsię Myn Donos ponad osiemnaście lat temu...
- Kurwa mać!- wrzasnął, uderzając wściekle pięścią w deskę rozdzielczą. Z jego oczu popłynęły łzy.
Lugzan odebrał zakodowaną informację od Maareka Stele’a akurat wtedy, kiedy przelatywał niedaleko układu Corelli w stronę swojego następnego celu. Trzeba było przyznać, że jego stwórca był z nim naprawdę związany, skoro mógł określić mniej więcej gdzie aktualnie przebywa... i odpowiednio to wykorzystać.
Tak więc prom klasy Sentinel Lugzana wyskoczył z nadprzestrzeni wśród szczątek Korwety typu Assasin i przez chwilę mordercze monstrum myślało, że jego misja została już wykonana przez kogoś innego. Ale że myślenie nigdy nie szło mu najlepiej, nie potrafił wyciągnąć z tego konsekwencji, wierzył natomiast bezwolnie w każde słowo swojego pana i stwórcy. A jeżeli on dał mu znać, że będzie miał tutaj zadanie, to znaczy, że będzie miał zadanie...
Nagle Lugzan poczuł drżenie Mocy, niewielką mozaikę emocji, która kierowała się prosto na niego. W tym momencie górę wziął u niego instynkt, instynkt mordercy; podbiegł do fotela drugiego pilota i jednym szarpnięciem zrzucił z niego szturmowca, który akurat tam siedział, po czym chwycił za obsługę pokładowej wyrzutni rakiet, blokując celownik w miejscu, z którego zbliżała się wyraźnie istota wrażliwa na Moc. Istota, która lwią część emocji wiązała z punktem niewrażliwym, podróżującym obok...
Terror. Siać terror.
Lugzan lekko przesunął celownik i otworzył się na Moc. Normalny Reborn byłby głuchy na takie niuanse Mocy, ale on nie był normalny. Był lepszy wielokrotnie lepszy. Kiedy poczuł impuls Mocy, wystrzelił. Wiedział, że trafi.
- Odlatujemy.- rzucił, wiedząc że wykonał zadanie. Czuł, że jego wrogowie Jedi nie będą wiedzieć, co zabiło jednego z ich przyjaciół, a więc będą czuć irracjonalny strach, strach karmiący terror, który z kolei karmił jego.
Mistrz Stele miał rację. Im więcej strachu w galaktyce, tym Lugzan czuł się silniejszy.
- Kell!- rozległo się przez komlink przerażone wołanie Tyrii, gdy tylko myśliwce Eskadry Widm wyskoczyły z nadprzestrzeni w punkcie zbornym.
Ułamek sekundy później X-Wing Kella Tainera eksplodował.
Buźka, jeszcze wstrząśnięty utratą połowy eskadry, nie mógł w to uwierzyć. Zupełnie, jakby Tainer zderzył się z rakietą... nie miał żadnych szans. W dodatku Korweta, któa miała na nich czekać... została zniszczona! Załoga dobrego okrętu, ponad połowa eskadry, a wszystko to na nic...
Buźka był zdruzgotany, nie miał już nawet siły przeklinać.
- Tyria, dobrze się czujesz?- wychrypiał tylko. To była jedyna rzecz, jaką był w stanie z siebie wydobyć.
Nie było odpowiedzi.
Loran jej zresztą nie oczekiwał.
- Eskadro Widm, obieramy kurs na Saccorię.- powiedział, siląc się na spokój. Wiedział, że jego ludzie równie boleśnie znieśli utratę przyjaciół, jak on sam. Niektórzy, tak, jak Tyria, nawet bardziej.- Skakać bez rozkazu.
Trzech pilotów, Prosiak, Patyk i Kalarna, smętnie potwierdzili przyjęcie wiadomości. Tyria nic nie mówiła, ale jej myśliwiec kierował się na dobry wektor skoku. Buźka jęknął, nie mogąc nawet pojąć, jak Kell mógł wpaść na coś i tak szybko zginąć! I to jeszcze po tym, co się wydarzyło... Loran zresztą nie mógł o tym myśleć. Za dużo naraz. Nie teraz. Mechanicznie wpisał koordynaty skoku i ustawił swojego X-Winga na odpowiedni wektor.
Jedno było pewne. Klosz, pod jakim jego eskadra latała od jakiegoś czasu, rozpadł się. Buźka stwierdził z przerażeniem, że już nikt w galaktyce nie jest bezpieczny.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)