TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 11


Drzwi centralnego biura Departamentu Sprawiedliwości w Pałacu Imperialnym rozsunęły się z sykiem i do środka weszła grupa rycerzy Jedi. Poruszali się szybko i żwawo, acz nie gwałtownie; ta część budynku była najeżona czujnikami ruchu, rejestrujących i zapisujących wszystko, co działo się w biurze. Dlatego szóstka rycerzy Jedi, przybyłych przed godziną na Coruscant, starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Nigdy nie należy zwracać na siebie zbytniej uwagi.
Luke Skywalker, idący na czele ekipy, przystanął nagle przy biurku sekretarki, młodej kobiety rasy H’nemthe, spoglądając na nią łagodnie, acz stale. Zaraz za nim pojawili się Mara Jade Skywalker i Brakiss. Urzędniczka, nieco zaskoczona obecnością tylu Jedi w jednym miejscu, trochę się speszyła.
- Jeśli to możliwe, chcielibyśmy jak najszybciej zobaczyć się z Prokuratorem Generalnym.- powiedział łagodnie mistrz Jedi z Tatooine, wyczuwając w Mocy jej zmieszanie.
- Pan Prokurator jest teraz zajęty.- odparła, gdy trochę się uspokoiła.- A państwo w jakiej sprawie?
- Naglącej.- rzuciła oschle Mara.- Bardzo naglącej.
- Chodzi o pana Brakissa.- poinformował ją spokojnie Skywalker, co wyraźnie kontrastowało z tonem jego żony.- Dostaliśmy informację, że mamy go sprowadzić na Coruscant w sprawie kilku przestępstw, które popełnił dawno temu.- dodał, celowo akcentując dwa ostatnie słowa.
- Acha, sprawa 324,546.- wyrecytowała H’nemtheanka, nabierając nagle dziwnej pewności siebie, która cechowała biurokratów, ilekroć zaczynali mówić o swojej profesji.- Muszą państwo poczekać kilka dni, aż wniosek przejdzie przez odpowiednie szczeble autoryzacji, wtedy zbierze się Senacka Komisja Śledcza, przeanalizuje sprawę i ruszy postępowanie śledcze. Myślę, że już w przyszłym tygodniu powinni państwo poznać termin rozprawy. Oczywiście do tego czasu Jedi Brakiss musi zostać zatrzymany i osadzony w areszcie…
- Dość.- Mara ostro i dosadnie przerwała urzędniczce jej słowotok, jednocześnie pochylając się nad nią.- Tak się składa, że bardzo się spieszymy, a Brakiss jest nam potrzebny. Nie wiem, czy pani zauważyła, ale jest wojna.
- Trudno.- rzuciła sekretarka obojętnie.- Procedura musi być zachowana i nie możemy robić wyjątków, bo wtedy wszystko by runęło.
- Czy utrata cierpliwości w tym momencie będzie krokiem na ciemną stronę?- mruknął Dominess, który dotychczas stał wraz z Jaden Korr za Wieiah, która obejmowała Brakissa w pasie. Zabrak był trochę spocony, ale nie zdradzał oznak zmęczenia. Przez całą podróż na pokładzie „Peacemakera” ostro trenował posługiwanie się podwójnym mieczem świetlnym, więc miał prawo być wyczerpany. Trening Jedi pozwolił mu jednak na odkrycie nowych zasobów energii, które teraz pożytkował najlepiej, jak potrafił.
- Niestety tak.- odparła Wieiah.- Ale przy odrobinie szczęścia i elokwencji może nam się udać.
- A zatem mam być zatrzymany?- spytał Brakiss, uśmiechając się lekko do urzędniczki. Dopiero teraz kobieta rasy H’nemthe przyjrzała mu się uważniej i podskoczyła, zaskoczona i przerażona, zorientowawszy się, że to rzeczywiście były Naczelnik Akademii Ciemnej Strony.
- Dlaczego on nie jest skuty!?- wychrypiała przerażona.- Powinien być natychmiast przetransportowany w…
- To Jedi.- powiedziała Mara, wiercąc wzrokiem dziurę w upartej urzędniczce.- Żeby go upilnować, trzeba dysponować co najmniej okrętem więziennym typu Dungeon. Inaczej może wyrządzić szkody.
- I on chodzi sobie… tak po prostu… wolno?- wyjąkała sekretarka.
- Jak widać.- odrzekł Skywalker.- Raczej nie ma więzienia na Coruscant, które mogłoby go wystarczająco długo utrzymywać w jednym miejscu. Dlatego jego sprawa powinna być rozwiązana jak najszybciej, bo inaczej Brakiss może się rozmyślić i odlecieć z Imperial City, a wtedy szukaj pchły na Wookiem.
- To co? Lecimy?- zapytał Brakiss pozostałych Jedi, szykując się do odejścia.
- Nie.. nie może pan! Zawołam straż! To wbrew przepisom!- H’nemtheanka zaczęła panikować.
- Jest wojna!- syknęła Mara wpatrując się urzędniczce prosto w oczy.- Stan wyjątkowy! Więc mogłaby pani z łaski swojej powiadomić tych z Senatu, że Brakiss został dostarczony, a wszystkie procedury wsadzić sobie za przeproszeniem w dupę. Dziękuję.
Luke skrzywił się lekko, odnosząc wrażenie, że jego żona trochę za ostro obeszła się z sekretarką. Musiał jednak przyznać, że aura H’nemtheanki zmieniła ostrość, a słowa Mary odniosły zamierzony skutek.
Niespełna godzinę później Brakiss został wezwany na przesłuchanie.

Anakin Solo nie bardzo był pewien, co właściwie robi z powrotem na Atzerri. Jego jasna strona nie chciała tu wracać, gdyż mrok i zakłócenie Mocy, jakie pozostało po bestialskim morderstwie dokonanym na jednym z miejscowych bezdomnych, mogło spowodować wzrost potęgi jego gorszej części. Jego ciemna strona z kolei nie miała najmniejszego zamiaru tracić czasu na szlajanie się z jednego krańca galaktyki na drugi i z powrotem, zwłaszcza, że była świadoma podążającego za nim rodzeństwa. Poza tym przybycie na miejsce zabójstwa mogło ożywić jego lepszą połowę i spotęgować nawoływania sumienia, a tego by już nie zniósł.
Tak więc nie miał bladego pojęcia, dlaczego powrócił na Atzerri, dlaczego znowu schronił się w tym samym budynku i czemu się stąd nie rusza. Możliwe, że chciał upewnić się, że ten gandyjski kloszard naprawdę nie żyje; z drugiej strony to był absurd – przecież obciął mu głowę. Możliwe też, że tylko tutaj chciał znaleźć w miarę bezpieczne schronienie przed swoimi myślami, przed snem, przed wyrzutami sumienia. Swoją drogą znał setki lepszych miejsc, gdzie mógłby starać się zapomnieć. A może po prostu tu najlepiej mu się ćwiczyło?
Istniała wszakże jeszcze jedna możliwość. Jakiś subtelny niuans Mocy, jakieś niejasne przeczucie, że tu powinien znaleźć to, czego szuka (cokolwiek to było), mógł pokierować jego zamiarami, zmuszając go do powrotu na ten, zapomniany przez ogarniętą wojną galaktykę, świat. A jeżeli tak, to jaki miał być sens jego powrotu?
Odpowiedź mogła być najprostsza z możliwych; sprawca zawsze wraca na miejsce zbrodni.
A zatem, zreflektował się mroczny Anakin, moje działania była zbrodnią.
„Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.”, mówiło światło, „To, co zrobiłeś było ZŁE. I nie możesz temu zaprzeczyć!”
„Być może.”, rzucała się ciemność, „Ale co z tego? Ten lump nie żyje, a my mamy Wojnę Władców Mocy do wygrania! Wyrzuty sumienia nie są na miejscu!”
„Więc przyznajesz, że masz jakieś wyrzuty sumienia? Że to, co zrobiliśmy, jest złe?”
„Ile razy mam powtarzać!?? Nie ma dobra i zła! Są tylko słabi i silni!”
„Mylisz się. Podział na światło i mrok istnieje. Inaczej nie rozmawialibyśmy teraz.”
„Nie, o nie!!”, syknął ciemny Anakin, „Ty jesteś tylko zwichniętą wersją naszego ja! I jedyne, co możesz zrobić, to wrócić do najdalszych zakamarków naszej jaźni, gdzie nie będziesz więcej przeszkadzał!”
„Nie, najdalsze zakamarki są dla ciebie”, zaoponowało światło, „Nie czujesz tego blasku, tego ciepła, które ciągnie nas w górę, pomaga i otula?”
„Osłabia naszą czujność!”, warknął mrok, „Nie potrzebujemy go! Nie potrzebujemy nikogo! Nawet ciebie!”
„Jeszcze zmienisz zdanie.” Powiedziała spokojnie jasna strona, „Nikt nie jest aż tak mroczny i zły, by odrzucić takie uczucie.”
„Cicho!”, wrzasnęło jego alter ego, „Jesteś w błędzie! Sam nas mamisz! Ale my się nie damy! Nikt nie przeszkodzi nam wygrać w Wojnie Władców Mocy, słyszysz!? Nikt!”

Wieiah przechadzała się przed salą przesłuchań, do której jakieś trzy godziny temu wszedł jej ukochany. Ktoś trzeci, akurat przechodzący obok, mógłby pomyśleć, że Zeltronianka się denerwuje. Siedzący obok Jedi wiedzieli jednak, że to chodzenie w tę i z powrotem było jedynie skutkiem działania swego rodzaju instynktu samozachowawczego; jej aura stanowiła niemal idealny wzór spokoju i opanowania. Luke czuł jednak, że Wieiah poświęca sporo uwagi tłumieniu instynktów i emocji, które są zupełnie naturalne w podobnych sytuacjach.
Jednak, jak ktoś kiedyś powiedział, w byciu Jedi nie ma nic naturalnego.
Zeltronianska Jedi doskonale o tym wiedziała. Dlatego, mimo, iż zdawała się niepokoić o los Brakissa, usiłowała, z całkiem niezłym skutkiem, utrzymywać swoje emocje w idealnej równowadze. Niepokój ten był poza tym, logicznie rzecz biorąc, się irracjonalny. Byłemu Ciemnemu Jedi nie zagrażało żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, a decyzja o jego losie zależała od wielu wypadkowych, na które zarówno ona, Wieiah, jak i pozostali rycerze Jedi, mieli spory wpływ. Luke Skywalker powiedział, że w razie potrzeby poręczy za Brakissa własnym życiem i reputacją, a pozostali Jedi go poparli. Jakby nie patrzeć, Zakon dbał o swoich członków i w trudnych sytuacjach bronił ich życia, imienia i wolności, zarówno przed blasterami wrogich żołnierzy, jak i oskarżeniami nadgorliwych urzędników. Wieiah pomyślała, że z takim zapleczem ten absurdalny proces nie może się dla nich źle skończyć.
Więc dlaczego miała złe przeczucia?
Chociaż starała się zachowywać idealną równowagę emocji i uczuć i spychać wszystkie wątpliwości poza margines jaźni, to w żadnym wypadku nie mogła zaprzeczyć ich istnieniu. Wiedziała, że powinna być spokojna, ale z drugiej strony czuła, że w przypadku Brakissa Senacka Komisja Śledcza może nie być tak wyrozumiała, jak jej odpowiednik dla Kypa Durrona czternaście lat temu. Niby teraz też były Ciemny Jedi walnie przyczynił się do pokonania przeciwnika na Exaphi, a poza tym z własnej, nieprzymuszonej woli dostarczył Republikanom mnóstwo informacji na temat Executor’s Lair, ale z drugiej strony sam jeszcze dwa lata temu był wrogiem numer jeden Nowej Republiki. Wieiah obawiała się, że konflikt z Akademią Ciemnej Strony był zbyt świeży, żeby można było przejść nad nim do porządku dziennego. Co prawda wiedziano już, że inicjatywę Brakissa i Drugie Imperium tak naprawdę cały czas wspierało i finansowało Executor’s Lair, ale to nie zmieniało faktu, iż właśnie Brakiss odpowiadał za większość działań. Generalnie rzecz biorąc wiele ciążyło mu więc na sumieniu. A Wieiah czuła, że o wiele za dużo.
Nagle drzwi od sali przesłuchań rozsunęły się i na korytarz wszedł Brakiss, eskortowany przez trzech strażników. Na ich widok Luke, Mara i pozostali Jedi, obecni w poczekalni na korytarzu, wstali.
- Mamy rozkaz zabrać podejrzanego do aresztu.- oznajmił jeden z żołnierzy.- Tymczasem Komisja prosi o możliwość przesłuchania niejakiej Wieiah.- odwrócił się do Zeltronianki.- To chyba o panią chodzi.
- Owszem.- zgodziła się młoda Jedi.- Ile to może potrwać?
- Skoro głównego podejrzanego przesłuchiwali trzy godziny, to na pewno krócej.- oznajmił beznamiętnie strażnik.- Chyba, że będzie pani utrudniać zadawanie pytań.- spojrzał na Brakissa, który, mimo, iż szedł do aresztu, nie był skuty; wszyscy wiedzieli, że to Jedi i konwencjonalne metody eskortowania więźniów mogą tu nie zdać egzaminu, a Coruscant nie było w posiadaniu żadnej klatki Letha. Mieli nadzieję, że byłemu Ciemnemu Jedi nie przejdzie wola współpracy.- Oskarżony wręcz ułatwiał Komisji przesłuchanie, dlatego poszło tak szybko.
Mara westchnęła cicho; gdyby to od niej zależało, wszystko potoczyłoby się błyskawicznie.
- Powinno pójść jeszcze szybciej, prawda, mój drogi?- rzekła tymczasem Wieiah, podchodząc do Brakissa i, nie bacząc na strażników, obejmując go w pasie.- Właściwie to nie powinno nas tu być.
- Będzie dobrze, aniołku.- były Ciemny Jedi uśmiechnął się smętnie, starając się ją uspokoić. Zeltronianka znała go jednak zbyt dobrze, a więź była między nimi zbyt silna, żeby zdołał coś przed nią ukryć. Niepokoił się, i to bardzo. Widać Komisja miała na niego bardzo wiele, a on nie dał rady się ze wszystkiego wybronić. Może nawet do części przewinień się przyznawał, żeby tylko skrócić czas przesłuchania. To nie wróżyło najlepiej i Wieiah po raz pierwszy zdradziła oznaki niepokoju.
- Czas na mnie.- rzekł Brakiss, po czym pocałował ją i odszedł ze strażnikami. Wieiah patrzyła za nim jeszcze przez jakiś czas, ale w końcu Luke delikatnie przypomniał jej, że Senacka Komisja Śledcza jej oczekuje. Zeltronianka wzięła więc głęboki oddech i weszła do sali przesłuchań, a drzwi zasunęły się za nią z sykiem.

To, co teraz czuł Fey’lya, można było określić tylko jednym słowem.
Strach.
Strach o siebie, o własne życie, zdrowie, urząd… prezydent najzwyczajniej w świecie się bał, a lęk przed czekającym go losem paraliżował wszystkie jego odruchy i nie pozwalał na jakiekolwiek reakcje. Jęki ogłupiałego z bólu i głodu Melan’lyi jeszcze potęgowały to uczucie. Młodszy Bothanin już chyba w ogóle postradał zmysły i Borsk wiedział, że nie może na niego więcej liczyć. Jednocześnie obawiał się, że jego, prędzej czy później, czeka taki sam los.
Dodatkowo leżące cały czas w kącie ciało gubernator Marchy zaczęło gnić i śmierdzieć; gdyby na pokładzie statku były jakieś muchy, z pewnością by się tu zleciały. Fey’lya z największą delikatnością, do jakiej był zdolny w tym stanie, przeniósł ją w miejsce, gdzie mogła spokojnie leżeć, bez ryzyka, że zostanie zdeptana przez jakichś szturmowców, którzy przyjdą po któregoś z Bothan, aby poddać go kolejnym, bezsensownym torturom. Tak więc trup Marchy leżał w kącie, gubiąc sierść, a jej znękane oblicze i liczne rany na ciele i twarzy cały czas uświadamiały Borskowi, że los, jaki może go czekać, będzie okrutny. Że może nie dać mu rady.
Nigdy nie czuł się tak bardzo samotny.
Nagle drzwi od ich celi rozsunęły się z sykiem i do ciasnej klitki wpadło czterech szturmowców, zakutych w bezduszne, białe pancerze. Borsk już się przyzwyczaił, że co jakiś czas zabierają go na kolejne tortury, ale za każdym razem serce wskakiwało mu do gardła i bał się jeszcze bardziej. Tym razem przyszło nie dwóch, ale czterech, co oznaczało, że przyszli zarówno po Fey’lyę, jak i Melan’lyę. Jeden z nich szarpnięciem za ramię postawił prezydenta na nogi, drugi zrobił to samo z jego adiutantem. Borsk nie miał nawet siły, by stawić jakikolwiek opór; zresztą zdawał sobie sprawę że to było bezcelowe. Uniósł się więc, osowiały, i dał się wypchnąć za drzwi, strach sparaliżował go do tego stopnia, że stracił czucie w kończynach. A może to rezultat długich i bolesnych tortur? W każdym razie Borsk zderzył się ze ścianą naprzeciwko celi i osuną się na pokład.
- Podnieście to ścierwo i wyrzućcie je stąd.- usłyszał głos jednego ze szturmowców, najwyraźniej wyższego rangą od pozostałych. Przez chwilę myślał, że to o niego chodzi i strach sparaliżował go jeszcze bardziej, zdołał jednak odwrócić głowę i spostrzec, że żołnierze Executor’s Lair w ogóle się nim nie interesują. Gdyby nie był tak przerażony, mógłby nawet znaleźć siłę, żeby ruszyć się stąd i spróbować ucieczki…
Dopiero wtedy spostrzegł, że „ścierwem”, o którym mówił szturmowiec, była gubernator Marcha. Dwóch szturmowców wyciągnęło ją za nogi i sunąc za sobą, poszli w stronę zsypu na śmieci. Sponiewierane i gubiące sierść ciało Drallki jechało bezwładnie, co chwilę uderzając głową o podłogę. Oczy Borska rozszerzyły się z gniewu i przerażenia, a futro tam, gdzie nie było posklejane krwią i potem, mimowolnie stanęło dęba. To, w jaki sposób szturmowcy chcieli zbezcześcić ciało gubernator Marchy, tej, która przez cały czas podtrzymywała go na duchu, wywołało jego kategoryczny sprzeciw. Nie wolno im było! Nie mogli! Nie ją! Przecież ona jest niemal święta… chciał krzyczeć, wstać, rzucić się na nich… zrobić cokolwiek…
Nie mógł. Był zbyt słaby, zbyt osowiały.
Zbyt sparaliżowany strachem.
Kiedy szturmowcy wrzucili już ciało drallskiej arystokratki do luku na odpadki, chwycili go za ręce, i ponieśli do doskonale mu znanej sali tortur. Dwóch innych tak samo postąpiło z ciągle jęczącym Herthanem. Borsk nie protestował; wiedział, że to nic nie da, a po za tym nie mógł. Czuł, że już nie potrafi. Nie był w stanie nawet pomyśleć o tym, jak wyglądałby taki bunt. Za długo go katowano, torturowano i więziono, aby mógł nawet pomyśleć o ucieczce. Nie miał w sobie spokoju i hartu ducha gubernator Marchy. Zresztą nawet gdyby go w sobie znalazł, nie mógłby go wykorzystać. Nie po tym, jak zobaczył, że to nic nie daje.
Właściwie to już czuł się złamany.
Szturmowcy zaciągnęli ich do sali, którą już doskonale znał, chociaż bardzo pragnął o niej zapomnieć. Silnym i celnym kopniakiem jeden z nich wepchnął prezydenta do środka, po czym inny zrobił to samo z Melan’lyą. Sam fakt, że wrzucili ich do jednej sali tortur przebił się przez otępiałe od strachu zmysły Fey’lyi i zmusił go do myślenia. Nigdy tak nie robili. Musiało się szykować coś dziwnego.
Coś przerażającego.
I rzeczywiście, ledwie szturmowcy umieścili Bothan w okowach przymontowanych do czarnej, gładkiej ściany, drzwi rozsunęły się i wpłynęły przez nie dwa kruczoczarne droidy przesłuchujące typu IT-O, dosłownie najeżone od igieł, strzykawek i innych szpikulców. Chociaż był to już znajomy widok, oczy Borska rozszerzyły się z przerażenia.
I niemal wyszły z orbit, kiedy za droidami wszedł powoli, dysząc ciężko, hebanowy olbrzym w budzącej przerażenie masce.
Darth Vader.
- Prezydent Fey’lya.- rzekł powoli Czarny Lord, cedząc każdą sylabę. Jego głos był spokojny, ale Borsk miał wrażenie, że ocieka on jadem i mroczną, złowrogą posoką. Ze strachu zakręciło mu się w głowie.- Ostoja demokracji.- mówił dalej Vader.- Przeciwnik Nowego Ładu. Symbol Republiki. Symbol,- wyciągnął rękę, zaciskając ja powoli w pięść.- który należy zgnieść!
Jak na komendę, oba droidy IT-O zbliżyły się do swoich ofiar, wbijając bolesne igły w ich ciała. Borsk poczuł, jak jego mięśnie sztywnieją, a przez układ nerwowy przebiega fala bolesnego gorąca. Miał wrażenie, że krew w jego żyłach zaczyna się ścinać. Kolejna strzykawka i ta sama krew została, zdaniem Fey’lyi, wyssana, a jej miejsce zajął ciekły azot. Temu wszystkiemu towarzyszył tak potworny ból, że Borsk zaczął krzyczeć nieludzkim, niemal zwierzęcym głosem. Jak z oddali docierały do niego podobne jęki ze strony Herthana Melan’lyi. Męka zdawała się przedłużać w nieskończoność, a każda sekunda zdawała się być coraz gorsza. Sytuacja była beznadziejna, i Borsk Fey’yla wiedział o tym. Był na skraju obłędu i przytomności, na skraju wyczerpania. W dodatku czarna twarz Lorda Vadera… nie, to było za dużo. Głowa mu opadła, a z ust pociekła krew.
Krzyki Melan’lyi stawały się coraz głośniejsze; musiał cierpieć równie mocno. I za co? Za to, że był w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Za to, że był na tyle zdolny, aby zostać adiutantem prezydenta. Za to, że był inteligentny i elokwentny. Cierpiał za nic. I chociaż gdzieś, na krańcach przytomności Fey’lya był pewien, że on też niczemu nie zawinił, to jednak działania Vadera wobec jego osoby miały, na swój przewrotny i okrutny sposób, jakieś logiczne podłoże. Natomiast torturowanie Melan’lyi nie miało sensu.
Borsk musiał coś zrobić. Cokolwiek. W imię tego, co sobą reprezentował. Dla młodszego Bothanina. Dla Marchy. Dla siebie, żeby nie postradać zmysłów. Czuł jednak, że strach go paraliżuje, jak sięga coraz głębiej, jak uniemożliwia wszelkie działania. Krzyki Melan’lyi przeszły w wycie… a może to on sam wył? Nie, to nieistotne. Teraz Fey’lya wiedział tylko jedno: musi ulżyć swojemu adiutantowi w cierpieniu. Jakkolwiek. Złapał się więc kurczowo tej myśli, chwycił ją, niczym ostatnią deskę ratunku, mającą ocalić go przed otchłanią szaleństwa i strachu. Zawziął się więc w sobie i resztką sił wybełkotał, charcząc:
- Herthan… nie daj… się… walcz…- zamilkł, bo zakrztusił się własną krwią.
I nagle ból ustąpił, zupełnie, jakby tortury zostały przerwane jednym machnięciem ręki. Oddychając ciężko, Borsk zmusił obolałe mięśnie karku, żeby unieść wzrok, i zobaczył, że zarówno Vader, jak i szturmowcy i Herthan, a nawet oba droidy IT-O, patrzą tylko na niego. Cały czas dzwoniło mu w uszach, przez co miał wrażenie, że ta scena się przedłuża, jest jakby wyrwana z kontekstu, zupełnie, jak gdyby stało się z nim coś, co odmieniło go wystarczająco, by zdziwić jego oprawców. Czyżby już umarł? Może jego organizm poddał się, nękany narkotykami i toksynami? Może był już w drodze do lepszego świata?
- Doceniam pańską troskę, panie prezydencie.- rzekł spokojnie Melan’lya, rozpinając okowy, które go trzymały przy ścianie.- Tak się jednak składa, że sam doskonale daję sobie radę.
Fey’lya przeżył szok. Młodszy Bothanin z lekkim uśmiechem stanął obok Vadera i szturmowców, patrząc cały czas na Borska. Rany i siniaki w jakiś cudowny sposób zniknęły z jego ciała. To wszystko było tak dziwne, że prezydent nie wiedział, co o tym myśleć.
I wtedy ból znów uderzył, ale z nową siłą. Mięśnie Fey’lyi skurczyły się, zupełnie, jakby były porażone prądem. Może nawet w istocie tak było. Ostatnim wysiłkiem Bothanin uniósł oczy, i dostrzegł, że Herthan ma taki sam beznamiętny wyraz twarzy, jak hełmy szturmowców.
Taki sam, jak maska Vadera.
I nagle wszystko stało się jasne.
- Ty… zdraj…- warknął Fey’lya, jednak ponownie zakrztusił się swoją krwią, a może nawet czymś jeszcze. Strach ciągle go paraliżował, jednak poza nim czuł teraz jeszcze niewypowiedzianą wściekłość, większą nawet, niż wtedy, kiedy szturmowcy wrzucali gubernator Marchę do śmietnika. Znalazł nawet w sobie siłę, aby unieść głowę. Jego futro, mimo nastroszenia, zadrgało gniewnie.
- Gratuluję przenikliwości, Fey’lya.- powiedział Herthan, cały czas patrząc na prezydenta.- Mieć przy sobie przez tyle czasu wroga i nawet się nie zorientować. Winszuję, to niebywałe osiągnięcie.- mówił dalej, a ból, który czuł Borsk, uległ jeszcze większemu zwielokrotnieniu.- Ślepy, jak mynock. Nie przyszło ci nawet do głowy, że ktoś z twojej rasy może być wtyczką wroga.
- Ty…- zaczął Borsk, ale jego głos zamienił się w trudny do zrozumienia bełkot.
- Nie martw się, nie cierpisz wyłącznie za własną głupotę, Fey’lya.- powiedział Herthan i zaśmiał się cicho.- Pamiętasz może jeszcze, kto ci podsunął pomysł z podrożą na Corellię? I to bez ochrony?
Tym razem Borsk milczał, chociaż gniew się w nim kotłował, jakby miał zaraz wybuchnąć. Strach zniknął niemal zupełnie, a jego miejsce zastąpiła wściekłość. Jedyną rzeczą, jaka po nim pozostała, był niemal absolutny paraliż; Bothanin nie mógł się ruszyć głównie ze względu na wyczerpanie, ale częściowo także dlatego, że nie potrafił działać. Zawsze był lepszy w gębie, niż w czynach. A teraz nie miał nawet sił, by mówić.
W tej chwili myślał jednak tylko o jednym; o zdradzie. Czuł się oszukany, przegrany, stłamszony, zapluty i sponiewierany. Występek Melan’lyi bolał go bardziej, niż wszystkie rany, jakie zadał mu droid przesłuchujący IT-O. Wszystko runęło, ostatnia szansa, żeby zachować zdrowy rozsądek, resztki przyzwoitości, resztki honoru, to wszystko runęło, zapadło się, zrzucając go w wir szaleństwa i rozpaczy. Czuł, że to koniec. Miał przez chwilę ochotę jeszcze się stawić, udowodnić sobie, że jeszcze nie został do końca upodlony, ale wtedy ból jeszcze bardziej się nasilał do niewyobrażalnych rozmiarów. Borsk krzyczał głośno, a krew uderzała mu do uszu, dudniąc. Miał wrażenie, że wycieka mu przez oczy, nos, usta… to wszystko sprawiało ból tak okrutny, że Bothanin był szczerze zdziwiony, że jeszcze żyje. Nie miał jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Jego jaźń odpływała w ciemność.
- Możesz skrócić sobie cierpienia.- usłyszał nagle dudniący i głęboki głos, przerywany głośnymi haustami powietrza.- Wystarczy, że podasz kod dyplomatyczny, a cierpienia ustąpią.
Borsk Fey’lya stracił wszelką nadzieję. Czuł, że im bardziej broni się przed torturami, tym większe przeżywa katusze. Natomiast gdy jego wola się łamała, co zdarzało się coraz częściej, ból jakby ustępował, nęcąc i obiecując wyzwolenie, w zamian za złamanie się. Borsk, bliski całkowitego zatracenia, czuł, że nie ma wyboru. Wizja oddechu, odpoczynku, była zbyt bliska, żeby mógł jej się oprzeć w imię zasad, które niegdyś wyznawał. Ból zelżał, ale cały czas był niewyobrażalny, żołądek Fey’lyi skurczył się chyba trzykrotnie, a futro zaczęło wypadać gęstymi kępami. Gdzieś, pod skórą, Borsk czuł, że to koniec, czuł się przegrany. Nie miał już żadnej nadziei.
Został złamany.
Uniósł głowę, żeby wyjawić kod, i ból, zadawany przez strzykawki i igły zelżał na tyle, że mógł mówić. Z trudem co prawda, ale jednak. Otworzył usta, a głos zawiązał mu się w gardle i Borsk już miał wypluć pożądaną przez Vadera informację razem z krwią i śluzem, jaki spłynął mu do gardła, kiedy poczuł, że nie powinien. Bał się bólu, cierpienia, kolejnych ran na ciele, kolejnych toksyn, a może nawet kolejnych pobić, poza tym wiedział, że może już dłużej nie wytrzymać, a nadzieja umarła w nim, jak płomień świeczki przykrytej nagle czarną płachtą. Jednak gdzieś tam, na krawędzi jego świadomości, czuł wyrzut sumienia. On, prezydent Nowej Republiki, poddający się fizycznemu bólowi, w chwili zagrożenia odrzucający na bok wszelkie ideały! Skowyczący i skamlający o litość jak pies! Przypomniał sobie gubernator Marchę; ona też się poddała, ale był pewien, że walczyła do końca. Tylko, że ona nie była prezydentem; można jej wybaczyć, że ustąpiła.
Mi nikt nie wybaczy, pomyślał Borsk, tak nie może być. To by było nie w porządku wobec Republikan, wobec wszystkich, którzy kiedykolwiek w niego wierzyli, wobec Marchy, wobec siebie. On, największy bothański dostojnik, złamany, niczym jakiś podrzędny tchórz. Problem polegał na tym, że w głębi duszy był tchórzem.
Zasapał ciężko, usiłując złapać oddech. Darth Vader podszedł bliżej i spojrzał na jego drżącą i zakrwawioną twarz. Stał tak nad nim, wielki i tryumfujący, zgniatając ostatnie iskierki nadziei, a widząc, że prezydent chce mówić, polecił głębokim i groźnym głosem zachęcił go do tego, obiecując szybkie wybawienie.
Borsk uniósł oczy w gorę, spojrzał na wielką, zakutą w czerń postać, i zrozumiał. Dla niego nie ma już żadnej nadziei.
Więc nie da Vaderowi tej satysfakcji. Nie da się złamać do końca.
- Niech żyje Nowa Republika…- wysapał cicho, jednym tchem. Czuć było jednak w jego głosie resztkę bothańskiej dumy, jaka mu jeszcze została. Jego głowa opadla bezwładnie, a on sam zamknął oczy, czując bezbrzeżne zmęczenie w każdej niemal komórce ciała. Wiedział, co teraz nastąpi. Wiedział, że zaraz umrze. Czuł jednak lekką satysfakcję, wyobrażając sobie zawiedzioną minę Dartha Vadera i zdrajcy Melan’lyi. Ku swemu zaskoczeniu spostrzegł, że nie czuje już gniewu, strachu i bólu. A przynajmniej nie tak, jak wtedy. Teraz nie przywiązywał do nich takiej wagi, właściwie już go nie obchodziły.
Czuł, że jest gotów na śmierć.
Ale tego, co nastąpiło potem, nigdy by się nie spodziewał.
Darth Vader szybkim ruchem czarnej rękawicy złapał go za głowę i podniósł tak wysoko, jak tylko pozwalały mu na to okowy.
- Niech więc tak będzie, Fey’lya.- warknął, a Bothanin poczuł, jak coś ciemnego i bolesnego zapuszcza się w jego umysł, penetrując jego zakamarki, wydobywając wszystkie sekrety Nowej Republiki, jakie znał. Towarzyszył temu tak wściekły, nieopisany ból, że Borsk wydarł się w niebogłosy, gałki oczne wywróciły mu się na drugą stronę, bębenki w uszach pękły, wypuszczając kolejne strużki krwi, a futro poczęło wypadać. Tak okrutnej katorgi Fey’lya się nie spodziewał. Jego nieludzkie wycie wzmagało się coraz bardziej, a Herthan aż skrzywił się z niesmakiem.
- Już mam kod.- mruknął Vader, ale nie puścił głowy Bothanina. Zamiast tego zaczął z całej siły walić jego potylicą w ścianę. Raz, i drugi, i kolejny, i kolejny… nie musiał tego robić długo, gdyż wkrótce czaszka Borska pękła, zostawiając na durastalowej powierzchni lepką, mokrą plamę. Fey’lya już stracił świadomość, ale jeszcze oddychał; jego duch instynktownie i kurczowo trzymał się ciała. Vader pchnął jego głowę jeszcze raz w ścianę, po czym szybkim ruchem złapał go za gardło i ścisnął tchawicę, miażdżąc ją szybko i bezlitośnie.
Kilka minut później martwe jak skała ciało prezydenta Nowej Republiki wylądowało w tym samym zsypie na śmieci, do którego wrzucono gubernator Marchę.




1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 (13) 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..