TWÓJ KOKPIT
0

Ścieżka Terroru :: Twórczość fanów

Rozdział 6


Gubernator Marcha nie wracała już bardzo długo.
Prezydent Fey’lya zaczynał się niepokoić. Wiedział, że arystokratka z Dralla nie zamierzała się poddać, więcej, podobnie, jak on, postanowiła walczyć z oprawcami, nie dawać im satysfakcji ze zwycięstwa. Musiał przyznać, że w tej trudnej, a wręcz horrendalnej sytuacji, to właśnie postawa gubernator Marchy była dla Bothanina źródłem siły. Wiedział, że jeśli się podda, zaprzepaści wszystko, o co Nowa Republika zawsze walczyła. O co nawet on walczył. Vader zatryumfuje.
A na to nie mógł pozwolić. Czuł, że nie powinien.
Tylko czemu Marcha nie wraca?
Pod ścianą cały czas siedział i jęczał Herthan Melan’lya. Jego zawodzenie powoli zaczynało działać Borskowi na nerwy. Nie mógł się przez nie skoncentrować, wysilić, żeby nabrać odpowiedniego hartu ducha. Co gorsza, panika młodego Bothanina udzielała się również jemu. Czuł przytłaczającą beznadziejność całej sytuacji, czuł nieuchronną klęskę. A jeszcze brak gubernator Marchy, która mogła zrównoważyć te odczucia, jeszcze bardziej potęgowały kiepskie morale. Walka z głodem, brakiem snu i torturami stawała się coraz trudniejsza. A Borsk Fey’lya nie miał pojęcia, na jak długo starczy mu samozaparcia i hartu ducha. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie jest Jedi.
Nagle drzwi od ich celi otworzyły się z charakterystycznym dla imperialnych serwomotorów sykiem, i dwóch szturmowców wrzuciło do środka poobijaną, poturbowaną i okropnie wychudzoną gubernator Marchę. Pod oczami miała duże, okrągłe guzy, w okolicach nosa i kącików ust widać było świeże zakrzepy strużek krwi, a na pysku miała mniej cienkich, mysich wąsików. Borsk z przerażeniem stwierdził, że jej sierść posiwiała, a w wielu miejscach w ogóle jej nie było, natomiast ślady po nakłuciach i wyraźnie ślady krwi sprawiły, że futro Fey’lyi stanęło dęba. Poza tym Marcha miała dziwnie powyginane kończyny, a jej klatka piersiowa ledwo, z wyraźnym trudem unosiła się i opadała. Melan’lya zaczął jęczeć jeszcze głośniej i jeszcze boleśniej.
- Panie… prezyd…cie…- wysapała Marcha, kiedy Borsk, w miarę swoich możliwości, starał się odsunąć ją od drzwi.
- Proszę nic nie mówić.- rzucił, a jego futro nastroszyło się na wszystkie strony.- Musi pani oszczędzać siły.
- Nie… wiele… ich już… stało…- szepnęła Drallka, oddychając z coraz większym trudem. Jej mokre, przekrwione oczy zdawały się tracić blask.
- Niech pani się nie męczy. Wszystko będzie dobrze.- zapewnił Fey’lya, ściągając z niewielkiej pryczy koc i okrywając nim panią gubernator. Jej złamania wyglądały paskudnie i w tych warunkach niewiele mógł z nimi zrobić, ale może dałby radę ją ułożyć w bezpiecznej pozycji.- Proszę odpoczywać.
Marcha sapała coraz ciężej. Dla Borska było jasne, że cierpi, i to bardzo. Z jednej strony bał się, że i jego może spotkać podobny los, z drugiej jednak bardzo współczuł niezłomnej Drallce i pragnął zrobić wszystko, żeby ulżyć jej w bólu. Oderwał kawałek materiału ze swojej szaty i począł ścierać strużki krwi z jej twarzy. Przy okazji zorientował się, że pani gubernator została bardzo brutalnie pozbawiona kilku zębów. W jednej chwili w Fey’lyi zagotowała się krew, a sierść ustawiła się pionowo względem ciała; bestialstwo jej oprawców gniewało i przerażało go. Gdyby tylko mógł, żaden z nich nie uszedłby z życiem!
Jęczenie Melan’lyi coraz bardziej go irytowało i dekoncentrowało.
Siedział tak jeszcze kilkadziesiąt minut, prowizorycznie opatrując gorsze rany gubernator Marchy, oraz ścierając pot z jej czoła. Nie znał się zbyt dobrze na pierwszej pomocy, zresztą wątpił, czy nawet wykwalifikowany ratownik mógłby poradzić coś tutaj bez płynu bacta. Żałował, że nie może zrobić więcej. Żałował z całego serca.
Zauważył jednak, że jej sapanie jakby zelżało, uległo spłyceniu; zupełnie jakby trochę odpoczęła i się uspokoiła. Zmrużyła oczy i zamknęła się w sobie, zupełnie, jakby chciała odizolować się od rzeczywistości, zamknąć w leczniczym kokonie, odzyskać siły. Co jakiś czas jednak spoglądała w stronę prezydenta, a jej oczy zachodziły mgłą. Wtedy Fey’lya uspokajał ją, nakłaniał do odpoczynku, mówił, że wszystko będzie z nią dobrze. Powtarzał to tak często, że niemal sam w to uwierzył; wydawało mu się, że jego prowizoryczne opatrunki pomagają.
- Panie… prezyden…- zaczęła w pewnej chwili, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Ciii.- uspokoił ją Fey’lya.- Wszystko będzie dobrze.
- Nie… panie pre…- pociągnęła zapchanym krwią nosem.- Nie… będzie.- i zaczęła płakać, a spazmatyczne ruchy jej ciała otwierały na nowo ledwo zakrzepnięte rany.
- Co pani…- zaczął Borsk, ale Marcha nie pozwoliła mu skończyć.
- Zaw… zawiodłam.- płakała.- Pod… pod… dałam się… Bła…łam ich… krzy… cza… prosiła…m… o lit… o litość…- jej płacz stawał się coraz cięższy, a sapanie coraz głośniejsze. W jej głosie brzmiała skrucha i cierpienie.- Zła… złamali mnie… nie mogł… łam… nic…- charknęła.- Zawiodłam…
Borsk przeżył szok. Gubernator Marcha, która przez ostatnie dni albo tygodnie (Bothanin stracił w celi poczucie czasu) była dla niego wzorem niezłomności i wiary w walkę w imię zasad, została pokonana. Nie wytrwała bólu. A przecież była twardsza, silniejsza, niż ja! – myślał Fey’lya – jeśli ona…
Jeśli ona nie znalazła w sobie siły, to jak ja ją znajdę?
- Nie… pan…- szeptała Drallka. Borsk odruchowo ścisnął ją za rękę.- Pan… musi… walczyć… w panu… ostat… dzieja… nadzie… ja…
Nagle jej szept się urwał, a oczy straciły wszelki wyraz. Fey’lya nie trzymał już dłoni pani gubernator, czuł pod palcami tylko martwe, brudne futro.
Tak martwe, jak sama Marcha.
Fey’lya nie wierzył w to, co widział. Odnosił wrażenie, że wraz z drallską arystokratką odeszła cała jego wola walki. Jego futro oklapło, a on sam, łagodnym ruchem dłoni, zasunął jej powieki na puste, rozszerzone od płaczu źrenice.
W kącie cały czas jęczał Melan’lya.

Wychodzili szóstkami. Większa ilość więźniów mogła sprzyjać buntowi, więc szturmowcy nie pozwalali im wsiadać w większych grupach; sześciu to i tak było zbyt ryzykowne. Na szczęście skafandry próżniowe, w które ich ubierano, nie były wyposażane w komunikatory, toteż wszelkie próby nawiązania kontaktu z innymi więźniami podczas transportu były raczej niemożliwe.
Codziennie transportowali ich na powierzchnię większych asteroid za pomocą zmodyfikowanych bombowców TIE, w których opróżniono luk bombowy, powiększono go i wstawiono właz, przez który można było władować do niego kilka istot. Z oszczędności nie wyposażano dodatkowych włazów w systemy podtrzymywania życia; w końcu górnicy mieli własne skafandry. A w miejsce takiego systemu można było wepchnąć kolejnego więźnia. Proste, skuteczne, ekonomiczne.
Właściwie należałoby się zastanowić, dlaczego do działań wydobywczych wykorzystywano więźniów, a nie maszyny górnicze. Śniadolicy, ciężko doświadczony przez życie mężczyzna doszedł do wniosku, że na takim zadupiu, jak Jugoth, w którym zawartość przydatnych metali w asteroidach była relatywnie niska, nie opłacało się korzystać z drogich, wyspecjalizowanych maszyn górniczych. Inaczej jakaś kompania górnicza z pewnością zainteresowałaby się tym miejscem.
Górnicy pracowali bez przerwy po szesnaście standardowych godzin. Rodzaje zadań były dość zróżnicowane, od transportu rudy, poprzez jej ładowanie i oczyszczanie, na samym wydobywaniu kończąc. Transport właściwie był najlżejszą pracą; polegał jedynie na kierowaniu repulsorowym ciągnikiem i trzymaniu się określonego grafika. Jednakże tym, którzy robili w transporcie, obcinano, i tak skromne, racje żywnościowe. Ładujący mieli już cięższą robotę, bo musieli w określonym (zazwyczaj zabójczo krótkim) czasie i nieraz przy użyciu własnych mięśni, bo podnośniki binarne często się psuły, załadować kilka ton rudy na ciągnik, albo z niego zładować. Każda próba wymigania się od pracy, spowolnienia jej albo ucieczki, kończyła się natychmiastowym zastrzeleniem przez szturmowca Zero-G albo androida strażniczego DZ-70. Codziennie w ten sposób, albo z wycieńczenia, ginęło kilku więźniów.
Śniadolicy mężczyzna pracował w najgorszej z możliwych sekcji – wydobywczej. Nigdy jednak słowem, miną czy spojrzeniem nie dał po sobie poznać, że ta praca mu nie odpowiada. Bez zająknięcia, za to z siłą i werwą godną lepszej sprawy, wykonywał powierzoną mu robotę. Wyglądał, jakby urodził się z kilofem w dłoniach; zapewne miał kiedyś do czynienia z górnictwem. Dlatego coraz częściej kazano mu rozkopywać coraz to większe obszary, a nieraz odlatywał ostatnim transportem, bo miał więcej traxum czy żelaza do wykopania. Bez wątpienia był najbardziej eksploatowanym górnikiem w tym układzie.
Wszystko miało jednak swoje dobre strony, i śniadolicy mężczyzna je znalazł. Jako, że wracał ostatnim transportowcem, mógł łatwo policzyć, ilu górników danego dnia nie wróciło z długiej i morderczej pracy. A taka informacja mogła mu się przydać. I przydała.
Przebywając w tej kolonii wydobywczej już jakiś czas, milczący górnik o pooranej bliznami twarzy zdołał rozpracować system, według którego szturmowiec nadzorujący prace kopalniane ustawiał zmiany cel. Nie było to trudne, jeśli znało się podstawy logiki i umiało dostrzegać fakty, a w tym ciemnoskóry więzień zawsze był dobry. Metoda ta polegała mniej więcej na rotacji więźniów względem komórek, w których ich trzymano, wedle ustalonego systemu. W sytuacji, idealnej, czyli kiedy tyle samo jeńców wychodziło na roboty i z nich wracało, każdorazowa zmiana celi wykluczała trafienie dwa razy do tej samej w czasie jednego cyklu. Niestety, a może na szczęście, nie wszyscy więźniowie wracali.
A to było śniadolicemu weteranowi bardzo na rękę. Chciał bowiem wrócić do komórki, w której był trzymany na samym początku.
Pewnego dnia, podczas gorączkowego i permanentnego wiercenia dziury w podłożu za pomocą pneumatycznego młota udarowego, mężczyzna dokonywał ostatnich wyliczeń. Średnio cztery osoby dziennie nie dotrzymywały tempa prac i odpadały z szeregu, wtedy najzwyczajniej w świecie wycinano ich z kolejek do pokoi. Śniadolicy prowadził dokładne obserwacje i robił kalkulacje, wiedział więc, kiedy kto zmarł, kiedy doszedł nowy transport więźniów i w jaki sposób będą oni uzupełniać listę rotacyjną. Zgodnie z jego przewidywaniami, jeśli dzisiaj, podobnie, jak zawsze, nie wytrzyma troje więźniów, wróci do swojej pierwszej klitki. Nie przestając o tym myśleć, pracował więc dalej.
Przy odprawie zorientował się jednak, że tego dnia zmarło nie troje, lecz dwoje przymusowych górników. Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, dlaczego tak się stało i co teraz będzie. Był na to przygotowany.
Wyszukał wzrokiem jednego z więźniów, o którym wiedział, że jest przed nim w kolejce, przecisnął się przez tłum oddających narzędzia robotników i podszedł do niego, stając przed nim, tylko trochę po lewej. Kilka minut tak czekał, aż tłum nieco się przesunie w stronę dwóch szturmowców Zero-G, którzy ładowali sprzęt górniczy do przygotowanych zawczasu transporterów. Parę metrów dalej ustawiała się kolejka do transportowców TIE, mających dostarczyć jeńców z powrotem na krążownik klasy Carrack. Androidy DZ-70 już odwołano. Śniadolicy mężczyzna odczekał jeszcze chwilę, po czym, niby przypadkiem, uruchomił swój pneumatyczny młot udarowy.
Ten zaś wyślizgnął mu się z ręki i wyleciał do tyłu, uderzając w robotnika obok.
Moc młota była zminimalizowana ze względów bezpieczeństwa, gdyż podobne wypadki czasem się zdarzały, jednak ciemnoskóry więzień celowo, przewidując podobną konieczność, podniósł trochę minimalną moc swojego pneumatycznego młota udarowego. Nie mogło to wyrządzić wielu szkód, ale wystarczyło, żeby przepalić skafander próżniowy drugiego górnika.
Śniadolicy nawet na niego nie spojrzał; wiedział, że w zetknięciu z próżnią nie ma on szans przeżycia. Rzucił się tylko na młot, wyłączając go, i rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy szturmowcy nie uznają tego „wypadku” za wystarczający pretekst do uśmiercenia go.
Nie uznali. W końcu był ich najlepszym górnikiem.
Jego plan zaczynał działać.

- Zdaje pan sobie sprawę, że opinia publiczna tego nie pochwali.- ostrzegł Bel Iblis, zwracając się do Goolcza. Z jego twarzy zniknęło całe opanowanie, a zamiast niego pojawiły się niepokój i niedowierzanie.
- Jestem tego świadom.- rzekł Devlikk, nie zdradzając jednak żadnych oznak jakichkolwiek moralnych rozterek.- Dlatego mam to szczęście, że nie jestem Głównodowodzącym. Poza tym decyzję o rozpoczęciu prac nad „Requiem” podjął admirał Perm, nie ja. I ja nie wydaję tu żadnych opinii. Tylko do pana należy wycofanie albo podtrzymanie tego rozkazu, admirale.
- Wiem o tym…- Corellianin westchnął ciężko; można było odnieść wrażenie, że zaczyna go to wszystko przytłaczać.- A zatem budujemy to w stoczniach na Hakassi, tak? I kiedy to będzie gotowe?
- Admirał Perm wydał rozkaz jakiś miesiąc temu, sir.- rzekł Goolcz.- Myślę, że to kwestia tygodni. Potem „Requiem” będzie sprawne i gotowe do akcji.
- Ale Nowa Republika nigdy nie pochwalała budowy takich machin.- rzekł Bel Iblis.- Nie pochwalała i nie aprobowała. Senat zje nas za to żywcem. Obywatele też.
- Admirał Perm uważał, że najlepiej byłoby utrzymać istnienie „Requiem” w ścisłej tajemnicy wojskowej i wykorzystywać je tylko wtedy, kiedy nie ma innych możliwości.
- Nie będziemy oszukiwać obywateli.- zaprotestował Corellianin.- Dzień, w którym zaczniemy manipulować opinią publiczną będzie dniem, w którym nic już nie będzie różnić nas od Imperium.
- Racja.- zgodził się Devlikk, a jego głos chyba po raz pierwszy zabrzmiał naprawdę poważnie.- Problem polega na tym, że już od dawna manipuluje się społeczeństwem. Temu pan nie może zaprzezyć.
Bel Iblis westchnął. Rzeczywiście, nie mógł temu zaprzeczyć, bo dowodów na to było aż nadto. Właściwie od początku istnienia Nowej Republiki coś się zatajało albo przemilczało. W żadnym z doniesień ani dokumentów na temat Bitwy o Endor nie było nawet wzmianki o prawdziwej ilości ofiar wśród Ewoków, do czasu kontrofensywy Palpatine’a ukrywano faktyczny stan Floty, tajemnicą było istnienie Nowego Alderaan czy Anoth, jak również użytego podczas Bitwy o Exaphi zdobycznego Devastatora, „Vacuum”. A teraz to „Requiem”…
Nie, pomyślał Bel Iblis, starczy już zakłamania.
- Podjąłem decyzję.- rzekł do generała Goolcza.- Należy wstrzymać budowę „Requiem”. Na pewno jest inny sposób.
- Tak jest, sir.- odparł Devlikk, chociaż można było dostrzec ślad rozczarowania na jego twarzy.
Kiedy jednak Bel Iblis włączył swój terminal komputerowy, żeby wydać stosowne polecenie, zobaczył, że właśnie przyszedł raport z rozpoznania na Corelli. Bez namysłu otworzył odpowiedni plik i zaczął go przeglądać. Dane statystyczne, rozmieszczenie okrętów, stoczni, szybkość reagowania…
Generał Goolcz zorientował się, że admirał czyta zamiast pisać, obszedł więc biurko i rzucił okiem na dane widoczne na monitorze.
Nagle obaj zbledli, uszy Devlikka obróciły się o dziewięćdziesiąt stopni i wybełkotał on jakieś przekleństwo z rodzinnej Ord Radamy, a Corellianinowi opadła szczęka.
Zobaczyli spoczywającego w doku Pogromcę Słońc.
- Panie generale…- zaczął Bel Iblis.
-…”Requiem” ma być gotowe do akcji w trybie natychmiastowym.- odgadł Goolcz.
- Dokładnie.
To jednak jeszcze nie był koniec. Na pulpicie zaczęła mrugać jeszcze jedna lampka, oznaczająca przyjście kolejnej wiadomości. Admirał był zbyt wstrząśnięty i zaabsorbowany powrotem złowrogiej, niezniszczalnej broni, żeby zareagować. Ktoś ze sztabu musiał go do tego nakłonić.
- Sir, jest wiadomość do pana!- wrzasnął jakiś Dorneanin, wpadając do biura Głównodowodzącego.- Od Mirith Sinn! Ona…
- Panie poruczniku,- rzekł Bel Iblis, starając się nadać swemu głosowi spokojne i opanowane brzmienie.- wiem, że jest pan rozgorączkowany, ale byłbym wdzięczny, gdyby zachował pan resztki przyzwoitości.
- Tak jest, sir!- Dorneanin natychmiast przyjął postawę zasadniczą i zasalutował.
- Teraz lepiej.- admirał oddał salut.- A zatem o co chodzi?
- Doszła przed chwilą wiadomość do pana.- wymamrotał porucznik.- Nie odebrał jej pan, więc pomyślałem, że ma pan wyłączony terminal i przyszedłem pana powiadomić.- mówił coraz bardziej gorączkowo, a Goolcz w międzyczasie otworzył plik z nowym raportem.- To od komandor Mirith Sinn, sir.- mówił dalej Dorneanin.- Właśnie przyleciała na Coruscant. Mówi, że ma pewne informacje o zdradzie! Sektor D’Asty i kilka innych na granicy Środkowych i Zewnętrznych Odległych Rubieży planuje dywersję!- Bel Iblis czytał raport równolegle do słów porucznika, a z każdym słowem coraz mocniej zaciskał pięści, aż w pewnej chwili zbielały mu kostki.- Sprzymierzyli się z Executor’s Lair!
Sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli.

Callista szła środkiem promenady Kryształowego Miasta na planecie Berchest, obserwując mijających ją przechodniów. Spieszyli się, zabiegani, każdy w swoją stronę, zarówno ludzie, jak i przedstawiciele innych ras, wszyscy mieli swoje sprawy, które były dla nich w tej chwili najważniejsze, i chociaż nad wszystkimi wisiało widmo wojny, zdawali się na nie nie reagować albo nie zwracać uwagi. Nie ulegało wątpliwości, że ich obecne plany, doczesna sytuacja, były w ty momencie głównym priorytetem.
Callista zamierzała wyłowić z tego tłumu te istoty, których priorytety były zbieżne z celami Executor’s Lair.
Nie mogła polegać na Mocy, nie przechodząc na ciemną stronę, więc musiała zaufać własnym instynktom i spostrzegawczości. Wiedziała, że Jedi już prowadzili swoje śledztwo na tej planecie, ale chciała się sama przekonać, że niczego nie przeoczyli. Z tego, co wywnioskowała z ich dalszych posunięć, wynikało, że poza kolejnym tropem na szlaku przerzutowym klonów nie znaleźli oni nic. Callista miała nadzieję, że może znajdzie jakiś trop, który mógłby doprowadzić ją do ważniejszego, konkretniejszego śladu.
A wraz z nim do sposobu na pokonanie Dartha Vadera.
Nigdzie jednak nie było ani śladu podejrzanej aktywności i Callistę powoli zaczynała ogarniać frustracja. Właściwie nie powinna się dziwić; nie miała żadnego planu, ograniczyła tylko poszukiwania do jednej dzielnicy i tam zaglądała w każdą szczelinę w tworzącym budynki krysztale, w każdy róg, w każdą uliczkę, szukając czegokolwiek, co mogło odstawać od normy. Nie znajdowała jednak nic.
Już miała pomyśleć, że może Jedi przegonili stąd wszystkich, którzy mieli cokolwiek wspólnego z Executor’s Lair, kiedy nad jej głową przemknął jakiś cień. Natychmiast spojrzała w górę, ale nie dostrzegła niczego, co mogłoby go rzucać. Nagle kątem oka dostrzegła jakieś mignięcie za rogiem. Zaintrygowana, rzuciła się w tamtą stronę, ale i w tej uliczce nic nie dostrzegła. Już miała zawracać, kiedy cień pojawił się znowu. I znowu zniknął. Callista zaczęła podejrzewać, że ktoś tu ją śledzi, ale doszła do wniosku, że to jedyny trop. Pobiegła więc za cieniem, skręcając najpierw w lewo, potem w prawo, potem jeszcze raz w prawo… w tych zaułkach Kryształowego Miasta praktycznie nie było już ludzi, co najwyżej gdzieniegdzie przebiegł jakiś podobny do kota zwierzak.
I cisza. Niepokojąca, absolutna cisza.
Callista doszła do wniosku, że coś jest nie tak. Chwyciła rękojeść swojego miecza świetlnego, po czym powoli, ostrożnie, skręciła w kolejny róg, tym razem prowadzący do ślepej uliczki, zakończonej jednak otworem kanalizacyjnym. Czy to możliwe, myślała Callista, aby coś dziwnego, szybkiego i latającego, zechciało teraz zejść w podziemia? Ale chęć rozwikłania tej zagadki przezwyciężyła jej narastające wątpliwości oraz strach, i pozbawiona Mocy Jedi ruszyła w kierunku klapy.
Już była przy niej, kiedy coś rzuciło na nią cień z wylotu uliczki. Callista obróciła się gwałtownie z mieczem gotowym do użycia, ale z przerażenia go nie włączyła.
Przed nią stał groteskowy, zakuty w czarną, półorganiczną zbroję, olbrzym o czerwonych, pozbawionych wyrazu, owadzich oczach i wielkich, gadzich skrzydłach. W jednej ręce dzierżył miecz świetlny o purpurowej klindze, w drugiej coś na kształt energetycznej tarczy. Callista z przerażenia cofnęła się kilka kroków, czuła, jak paraliżuje ją strach.
Nie, myślała gorączkowo, nie mogę się dać zastraszyć… ale prawda była taka, że ręce zaczęły jej się trząść i straciła zdolność logicznego myślenia. Potwór zaczął powoli, nieśpiesznie iść w jej stronę… był bliżej… coraz bliżej…
W końcu Callista nie wytrzymała i w panice zaatakowała swojego przeciwnika. Ten jednak bez trudu odbił jej klingę przy użyciu tarczy, co odepchnęło ją w tył, pod ścianę. Czułą rosnącą panikę, frustrację i gniew. A wraz z nimi wzrastała pokusa, aby sięgnąć po ciemną stronę Mocy. Wreszcie była tak silna, że nie mogła jej się oprzeć.
Lugzan tylko czekał na tę chwilę.
Jednym, szybkim ruchem tarczy zasłonił się przed wściekłym ciosem Callisty, po czym wyprowadził swoje własne pchnięcie. Szybkie, bezlitosne i zabójczo skuteczne.
Callista poczuła, jak ogarnia ją mrok. Nie chciała jeszcze umierać, nie chciała się poddawać. Spojrzała na swój brzuch; cios, którego nawet nie zauważyła, przebił jej żołądek i zahaczył o fragment płuca. Czuła, że jej koniec jest bliski. Uniosła jeszcze zachodzące mgłą oczy i spojrzała w twarz swojego oprawcy. W jego owadzich oczach nie było ani krzty emocji, uczucia, tylko ten sam, niezmienny, bezlitosny chłód, ta sama mordercza obojętność. Osunęła się na kolana. Z przerażeniem i pełną gniewu paniką poczuła, że jej czas się kończy. Powoli opadając na chodnik zdążyła jeszcze przekląć niemo swojego zabójcę.
Ale to była jej ostatnia myśl.
Nim jej głowa zderzyła się z chłodnym, wyżłobionym w skale brukiem, Lugzana już dawno w tej uliczce nie było.




1 2 3 4 5 6 7 (8) 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,57
Liczba: 23

Użytkownik Ocena Data
legostarkaziu 10 2012-11-18 16:36:52
simuno 10 2012-11-15 20:59:09
gawrongru 10 2012-08-26 03:17:13
CommanderWolffe 10 2012-04-30 08:42:39
marcowy99 10 2012-04-29 19:11:46
Strid 10 2009-11-08 23:52:32
ekhm 10 2009-06-27 23:00:22
Luke S 10 2009-04-18 12:12:10
Z-Z 10 2007-10-22 11:22:55
Girdun 10 2007-06-07 19:49:08
Ziame 10 2006-09-18 19:28:25
Rusis 10 2006-09-14 14:55:17
X-tla 10 2006-07-19 22:51:57
Otas 10 2005-06-27 14:33:38
Misiek 10 2005-06-19 16:37:28
Karrde 10 2005-05-08 14:47:31
Mistrz Fett 10 2005-05-01 18:05:34
Shedao Shai 10 2005-04-30 22:17:19
Wolf-trooper 9 2012-08-15 12:28:37
Darth Rumcajs 9 2012-01-06 18:55:19
Javec 9 2005-07-09 13:35:08
Andaral 9 2005-05-06 02:34:36
hawaj27 4 2012-11-19 21:29:28


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (10)

  • ekhm2009-06-27 23:00:03

    10/10

    Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".

  • Luke S2009-04-18 12:12:07

    Można to kupić:D?

  • Rusis2006-09-14 14:57:35

    Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
    Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
    W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)

  • jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28

    już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))

  • Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06

    Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.

  • Misiek2005-07-26 13:54:57

    Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
    Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)

  • tja2005-07-16 20:14:22

    super opowiadanie zajebiste
    a może by tak zrobić fan film
    chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
    p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
    ocena 10

  • Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24

    dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone

  • Otas2005-06-27 14:32:57

    Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D

    Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))

    książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10

    W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!

  • Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39

    Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..