Epilog
„Lusankya”, niszczyciel klasy Super, dryfował spokojnie od dwóch dni pola asteroid zwanego Cmentarzyskiem; pozostałości po zniszczonej dwadzieścia pięć lat temu planecie Alderaan. Dookoła znajdowały się inne, mniejsze okręty, których w większości przypadków używano jako doków dla statków cywilnych, które przyleciały do systemu wraz z superniszczycielem. Zabroniono bowiem korzystać z hangaru głównego na okręcie, a wielu ludzi i innych istot przybyło na Cmentarzysko, by wziąć udział w mającej się tutaj odbyć uroczystości.
A konkretniej w pogrzebie Leii Organy Solo.
Na wieść o terminie ceremonii z całej galaktyki przybyły zarówno delegacje rządowe, jak i przedstawiciele prywatnych organizacji, czy wreszcie pojedyncze osoby. Wielu z nich za życia Leii było jej politycznymi przeciwnikami, czasem wręcz śmiertelnymi wrogami, jednak każdy darzył ją mniejszym lub większym szacunkiem. I wszyscy chcieli wziąć udział w jej ostatniej drodze. Doszło do tego, że wielu chętnych trzeba było upchnąć na pokłady widokowe innych okrętów, a transmisja z pogrzebu była wyświetlana na żywo zarówno na ogromnych ekranach, ustawionych w centralnych korytarzach, jak i hangarach, oczyszczonych z myśliwców i innego sprzętu. Ponadto HoloNet przekazywał ją dalej. Na pokładzie głównego hangaru „Lusankyi” pozostało więc miejsce dla oficjalnych delegacji, przedstawicieli Floty, Jedi, Sojuszu Legalnych Przewoźników, alderaańskich ocalałych, a także licznych przyjaciół i rodziny zmarłej.
Sam obrzęd, wskutek kompromisu i uzgodnień, miał być mieszanką tradycji alderaańskich, republikańskich i wielu innych, w tym pochówku Jedi. Leia Organa Solo nie pozostawiła po sobie żadnych wskazówek na temat odprawienia pogrzebu, także postanowiono, że całą uroczystość poprowadzi Najwyższy Kapłan z Nowego Alderaanu, ale charakter obrzędu miał być sprowadzony do tradycji Jedi, bez śpiewów i recytacji poezji, utrzymując pełną melancholii i kontemplacji ciszę. Pilnować tego miał, asystujący Kapłanowi mistrz Jedi Luke Skywalker. Wyjątek stanowiły wspominki, które były nieodłącznym zwyczajem alderaańskiej kultury, zazdrośnie pilnowanej przez ocalałych mieszkańców zniszczonej planety.
- Niech spoczywa w pokoju, do którego doprowadziła.- powiedziała Mara, cytując tekst z nagrobka Jar Jara Binksa, gungańskiego bohatera.
- Leia Organa Solo, księżniczka Alderaanu, dołączyła do grona swoich ziomków.- zaczął swoją przemowę Ponc Gavrisom.
- Ostatnie dni przyniosły ogromne straty dla całej galaktyki.- rzekł Isolder.
- Nie godziła się na galaktykę taką, jaka ona była.- powiedział w swoim czasie Luke Skywalker.- Nic dziwnego, że galaktyka nie zgodziła się... na nią.
Dzieci Leii, a także jej brat oraz Chewbacca, odebrali na swoje ręce setki kondolencji. Drool Reveel, świeżo wybrany prezydent Nowej Republiki, wyraził pełen bólu i melancholii żal, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że Leia Organa Solo była z całą pewnością najbardziej charakterystyczną, dobroduszną, konsekwentną i utalentowaną dyplomatką swojego pokolenia. Mistrz Ikrit i Kam Solusar podkreślili jej wielkość jako rycerza Jedi. Ackbar, Celchu, Cracken i Antilles także mieli wiele do powiedzenia na temat zalet i cnót, jakimi charakteryzowała się Leia, podobne deklaracje żalu złożyli też Talon Karrde, Pellaeon, Llegh Krestchmar, a także rozliczni senatorowie i politycy, w tym przedstawiciele Bothawui, Munto Codru i setek innych planet. Pojawił się nawet król Zapalo z Naboo. Anakin Solo, a także Jacen i Jaina, przyjmowali wszystkie wyrazy współczucia smętnym uśmiechem i skinieniem głowy, jednak cała trójka z zaciekawieniem i pewną obawą sondowała tłum, w nadziei, że wykryją pewną znajomą aurę.
Nigdzie bowiem nie było Hana.
Wielu nie mogło w to uwierzyć. Lando Calrissian wyraził wręcz niepokój, że coś mu się stało na Dromund Kaas, ale młodzi Solo wiedzieli, że to nieprawda. Zapisy sygnałów na radarze „Sokoła” w chwili skoku w nadprzestrzeń nad mroczną planetą mówiły, że w międzyczasie w przestrzeń wystartował pewien dziwny, trójpłatowy myśliwiec z rodziny TIE. Jednocześnie nigdzie nie znaleziono środka transportu Rova Fireheada, więc wszystkie poszlaki wskazywały na to, że Han znalazł ów statek i odleciał w nieznanym kierunku. Nikt jednak nie wiedział, gdzie jest ani czemu nie przybył na pogrzeb własnej żony.
A raczej nikt poza Anakinem. On bowiem równie dotkliwie przeżył śmierć matki, i wyobrażał sobie, że jego ojciec mógł poczuć się podobnie. Jemu pomogła Moc; pokazała mu ścieżkę, którą powinien kroczyć, ale i tak czuł pustkę w sercu, ilekroć myślał o Leii. Wiedział, że jego ojciec nie ma podobnej tarczy, że jedynym lekarstwem na ból było zapomnienie. Han Solo postanowił więc odciąć się od wszystkiego, co przypominało mu żonę. Jej pamięć wywoływała otępiający ból i Anakin nie mógł winić ojca za to, że nie chce go czuć. Sam nie chciał.
- Kocham cię, mamo.- szepnął tylko, kiedy procesja wnosiła na repulsorach skrzynię z ciałem Leii Organy Solo.
A był to imponujący pochód. Rozpoczynały go dwa rzędy Noghrich, kroczące w uroczystych szatach i z pochylonymi głowami; znak żałoby po kobiecie, którą kiedyś przysięgli chronić. Zaraz za nimi szli przedstawiciele Floty Nowej Republiki, wraz z reprezentacją Senatu, złożoną z odświętnie odzianych Senackich Ochroniarzy. Następnie pojawiła się żeńska reprezentacja honorowej gwardii hapańskich amazonek, za którą kroczyła grupa Świadków Caamas pod wodzą Elegosa A’kla, a także ocalałych z Alderaanu, którym przewodził Tycho Celchu. W ślad za nimi sunęło godnie dziesięciu Karmazynowych Gwardzistów Imperium, z Kirem Kanosem na czele. Kanos, dawniej generał wojsk lądowych Executor’s Lair, przeszedł na Świecie Żniwiarza pod skrzydła Pellaeona, wraz z całym swoim oddziałem i resztkami armii. Uzyskał w ten sposób amnestię, w przeciwieństwie do sióstr D’Asta i Lordów Senexa oraz Juvexa, którzy zresztą też byli obecni na uroczystości. Za Gwardzistami szła grupa czystych odświętnie przyozdobionych Wookiech, a także kilka czarodziejek z Dathomiry.
Wreszcie na końcu sunęła bezgłośnie skrzynia z ciałem Leii Organy Solo, prowadzona przez czwórkę rycerzy Jedi: Kyle’a Katarna, Streena, Kiranę Ti i Jensaarai Faustusa. Kiedy reszta defilady ustawiła się w kilku szeregach, tworząc szpaler w kierunku wylotu z hangaru, Jedi poprowadzili skrzynię do stojących samotnie Luke’a Skywalkera i alderaańskiego Kapłana. Gdy Kyle i reszta zatrzymali się przed dwójką celebrantów uroczystości, Luke i Kapłan przejęli od nich trumnę, po czym ponuro kiwnęli głowami i wspólnie popchnęli ją szpalerem w kierunku luku wylotowego, gdzie stała już przygotowana kapsuła transportowa. Skywalker nie zgodził się bowiem, jak to sugerowała tradycja Jedi i alderaańscy notable, na spalenie zwłok i rozsypanie popiołów po Cmentarzysku. Zamiast tego kapsuła z ciałem Leii powinna po jego przestrzeni; Organa Solo miała wreszcie, chociaż symbolicznie, powrócić do domu.
Skrzynia została załadowana do kapsuły i wystrzelona w przestrzeń. Skywalker patrzył przez luk na strugę jasnego, jonowego ognia, która się za nią ciągnęła. W pewien sposób czuł, że doznaje uczucia swego rodzaju ulgi; chociaż gardło ściskało mu się co rusz, ilekroć zdał sobie sprawę, że nigdy już nie zobaczy siostry. Za dużo, pomyślał, ta wojna przyniosła stanowczo za dużo śmierci.
Nie ma śmierci, jest Moc, przypomniał sobie nagle, karcąc siebie w duchu. Leia nie umarła; zjednoczyła się z Mocą.
I z całą pewnością jest teraz szczęśliwa.
Stał tak dłuższy czas, tylko mechanicznie reagując na kilka formułek, które wypowiedział alderaański Kapłan, kończący w ten sposób całą uroczystość. Szpaler, złożony z uczestników defilady, odwrócił się i równym tempem ruszył do wyjścia, a po nim powoli zaczęli się w końcu rozchodzić uczestnicy pogrzebu. Część poszła w stronę turbowind, inni podeszli jeszcze do luku hangaru, a jeszcze inni do iluminatorów, by być świadkami ostatniego lotu księżniczki Alderaanu, Leii Organy Solo. Jacen odnalazł gdzieś w tłumie Danni Quee i razem poszli do jednej z kajut, w której mogli w spokoju i milczeniu obejrzeć oddalającą się kapsułę. Jaina stanęła gdzieś indziej, wraz z jakąś grupką delegatów, którzy zajęli miejsca przy innym iluminatorze. Nie widziała wcześniej tych ludzi, jednak aura jednego z nich, stojącego na uboczu, tuż obok niej, śniadolicego mężczyzny, wydała jej się znajoma. Spojrzała na niego; miał chłodny, beznamiętny wyraz twarzy, zaciśnięte usta i twarde, niewidzące spojrzenie, pozbawione jakichkolwiek emocji. Podobnie wyglądała jego aura; szara, bez wyrazu, niemal sztuczna. Młodą Solo nagle olśniło i spojrzała na mężczyznę, zaskoczona.
- Boba Fett!?- spytała.
Ciemnoskóry spojrzał na nią swoimi pozbawionymi wyrazu oczyma, w których na ułamek sekundy błysnęło coś ulotnego, ślad jakiejś odległej emocji...
- Nie.- powiedział w końcu.- Boba Fett zginął nad Exaphi.
- Ach tak.- mruknęła Jaina, odwracając wzrok.- Rozumiem.
W końcu jasny punkcik, jakim stała się kapsuła, zniknął gdzieś wśród planetoid Cmentarzyska. Mara Jade Skywalker stała pod ścianą, patrząc, jak wszyscy obecni powoli się rozchodzą, czasem poklepując Luke’a po ramieniu, czasem przechodząc obojętnie, a czasem kiwając mu głową. Skywalker zaś stal w miejscu, przyjmując to wszystko z łagodną obojętnością. W głębi serca Mara chciała podejść do niego, pocałować, pomóc nieść brzemię żalu, powstrzymała się jednak. Wiedziała, że na pocieszenie przyjdzie jeszcze czas; teraz Luke musiał ukoić siebie i poradzić sobie z pustką, jaka zagościła w jego sercu w miejsce Leii. Nikt nie mógł mu w tym pomóc.
Zaduma nie osłabiła jednak czujności Mary; wyczuła, że staje koło niej towarzyszka broni i rycerz Jedi, Wieiah. Podobnie, jak ona, Zeltronianka wpatrywała się w mijający ich tłum, milcząco towarzysząc żonie Skywalkera. W końcu rzuciła zdawkowo:
- Trzeba będzie odbudować Radę Jedi.
- Trzeba będzie.- zgodziła się Mara mechanicznie.
Wieiah westchnęła.
- Nie wiem, czy to najlepszy moment, ale chyba jest coś, o czym muszę porozmawiać z mistrzem Lukiem.
- To rzeczywiście nie jest najlepszy moment.
- Tego się obawiałam, ale muszę o tym komuś powiedzieć.- rzekła Wieiah ze skruchą. Mara mimochodem zauważyła troskę w jej głosie; ta młoda Jedi przez ostatnie miesiące przeszła daleką drogę od pogodnej i nieco lekkomyślnej dziewczyny do dojrzałej, ale i bardziej świadomej swojej odpowiedzialności kobiety.- Jestem w ciąży.- rzuciła Zeltronianka.
Jade Skywalker spojrzała na nią zaskoczona.
- Brakiss?- spytała.
Wieiah przytaknęła ponuro, a na myśl o tragicznie zmarłym ukochanym przez jej twarz przemknął cień.
- W obecnej sytuacji to może nie najtrafniejsze słowa, ale gratuluję.- rzekła Mara, czując nagle wzrastającą więź z Zeltronianką; rzeczywiście jej aura zdawała się skrywać jakby inną, mniejszą.- Kiedy to...
- To nie wszystko.- przerwała jej Wieiah.- Nie wiem, jak to wyjaśnić... ale Zeltroni są znakomitymi kurtyzanami także dlatego, że niemożliwe jest zajście w ciążę z przedstawicielami rasy innej, niż nasza.
Tym razem Mara była poważnie zaskoczona.
Tak zaskoczona, że nie zauważyła, jak podszedł do nich Talon Karrde.
- Panie wybaczą, że przerywam, ale chyba jest coś, co chciałaby pani wiedzieć, panno Wieiah.- rzekł z powagą. Przez chwilę Mara miała ochotę go spławić, ale zrezygnowała; w końcu to Talon, a poza tym okoliczności były nieodpowiednie.- Myślę, że jest ktoś, kto chciałby się z panią natychmiast zobaczyć.- kontynuował Karrde.- Pani zabracki towarzysz, Werac Dominess, żyje!
- Żyje!?- tym razem to Wieiah była zaskoczona.- Ale wyczułam, że zginął. Jak to się stało?
- Sprytny z niego osobnik.- odparł Talon.- Kiedy wskoczył w nadprzestrzeń nad Naboo, nie uderzył w cień grawitacyjny, lecz obrał kurs prosto do układu Corelli. Gdy na mostek wpadli szturmowcy, jakimś cudem przekonał ich, że Vader zginął i że on tu teraz rządzi.
- A w systemie Corelli przechwycił go generał Cracken przy użyciu „Requiem”.- odgadła Mara.- Najwyraźniej Nowa Republika zyskała superniszczyciel.
- To prawda, słyszałem, że ma on wejść w skład floty garnizonu nad Da Soocha.- powiedział Karrde.- Zastąpi tam zniszczone nad Exaphi „Vacuum”. Senat podjął decyzję, że „Requiem” jest zbyt groźną bronią, by ją utrzymywać. Zostanie więc rozebrane, a plany zniszczone.
- Przepraszam...- wtrąciła się Wieiah.-...ale powiedział pan, że mogę się zobaczyć z Weracem.
- Tak.- rzekł Talon.- Nie mógł wejść na „Lusankyę”, ale czeka na „Wild Karrde”.
- Dziękuję, Maro.- rzuciła Zeltronianka, spoglądając na nią i na Talona.- I przepraszam.- dodała, po czym szybkim krokiem ruszyła ku turbowindom, które miały ją zabrać na pokład drugiego hangaru, skąd mogła wziąć prom i polecieć nim na statek szefa przemytników.
Talon i Mara zostali sami, patrząc na nią przez jakiś czas.
- Widziałem się z Car’dasem.- powiedział w końcu Karrde, jakby zrzucając z siebie ciężar.- To on i jacyś jego tajemniczy przyjaciele odpowiadają za zagładę Itren i przekonanie Vadera, by ruszył na Nową Republikę.
- To teraz nieistotne.- mruknęła Jade Skywalker, spoglądając na stojącego w oddali Luke’a.
- Tym niemniej pośrednio to właśnie Car’das jest winny całemu temu konfliktowi. Nie wiem, co o tym myśleć, ale poczułem się przy nim jak pionek, manipulowany przez nieznane mi siły. Trochę mnie to denerwuje.
- To zrozumiałe. A co do Car’dasa, to jego cele i metody może i pozostawiają wiele do życzenia, ale nie możemy teraz zagłębiać się w „gdybanie” i zastanawiać, kto jest pośrednio czemu winien. W ten sposób dojdziemy do wniosku, że wszyscy odpowiadają za wszystko. Dopóki miał dobre cele i intencje, nie jest do końca winien. A zło, jakie popełnił, może odpokutować.
- Mniej więcej to samo powiedział. Nie zdziwię się, jak kiedyś pojawi się u was z prośbą o przebaczenie.
- Prawdę mówiąc ja też nie. Aczkolwiek nie zaszkodzi, jeśli zaczniemy go odtąd uważnie obserwować.
- Jest jeszcze coś.- podjął Talon po chwili.- Maarek Stele, ostatnia pełniąca służbę Ręka Imperatora, został Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. Według Car’dasa i jego sojuszników może być teraz bardzo niebezpieczny.
- Skąd wiesz?- spytała nagle Mara, nieco zaskoczona.- Jakim cudem mógł...
- To rzecz jakiejś przepowiedni.- Karrde odpowiedział na jej niedokończone pytanie.- Nie wiem dokładnie, jakiej, ale dysponuję datakartą ze spotkania poprzednich Pełnomocników, która potwierdza fakt, iż Stele przejął ich dziedzictwo.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia.- mruknęła Mara ponuro.- Znów Pełnomocnik Sprawiedliwości.
- Na to wygląda.
W końcu główny hangar opuścili niemal wszyscy obecni. Delegacje Senatu, prezydent Reveel, Krestchmar i Bel Iblis mieli wkrótce wziąć udział w ceremonii pogrzebowej Borska Fey’lyi na Bothawui, a potem czekało ich jeszcze uroczyste pożegnanie wszystkich ofiar tej wojny w systemie Ord Pardon, pożegnanie ofiar Chandrilli... pozostali tylko ci, dla których śmierć Leii była przede wszystkim osobistą tragedią.
Luke Skywalker niezmiennie stał przy wlocie do hangaru.
- Wujku Luke.- odezwał się nagle młody, lecz pewny głos. Skywalker, wyrwany z odrętwienia, odwrócił się i spojrzał na jego właściciela.
Przed nim stał Anakin Solo.
Najmłodszy syn Hana i Leii patrzył pewnym wzrokiem na swojego wujka, mimowolnie drapiąc się po twarzy. Przed uroczystością po raz pierwszy w życiu sięgnął po maszynkę do golenia i świeżo ścięty zarost kuł go teraz niemiłosiernie. Pamiętał, jak jego matka przed śmiercią dotknęła go w ten policzek, wskazując na fakt, że bardzo dorósł przez te kilka miesięcy. Że bardzo się zmienił.
- Teraz jest idealna pora, żebyśmy porozmawiali.- rzekł Solo.- To wszystko, co się ostatnio stało... kosztowało nas wiele zdrowia i wiele bólu. Nie wiem, czy jestem w stanie teraz normalnie żyć. Czuję, że z jednej strony moja jasna strona chce wrócić do szczęśliwych, rodzinnych czasów, z drugiej ciągnie mnie ten obcy mrok, który się we mnie czai. Wiem jednak, że nie chcę podzielić losu dziadka. Ale też nie ma dla mnie powrotu. Było to ciężkie... ale wybrałem drogę samotności.- westchnął ciężko.- Chcę wystąpić z Zakonu.
- Jesteś pewien?- Luke podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.- To trudna ścieżka, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak ty. Pamiętaj, że nosisz w sobie wielki mrok, a samotność tylko mu sprzyja. Wiedz, że będzie cię pociągał, oferował potęgę i Moc, jakiej nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- rzekł Anakin.- Ale to jedyna droga. Muszę odnaleźć własną ścieżkę, między światłem a ciemnością, gdzie te siły będą się równoważyć.
- Wiesz, że nikomu się to jeszcze nie udało.- nie dawał za wygraną Luke.- Wątpliwe nawet, czy taka równowaga istnieje. A droga, którą chcesz obrać, to droga legend i pośmiertnej chwały, ale mimo wszystko musi ją poprzedzić śmierć. Najczęściej tragiczna i przedwczesna. I samotność na każdym kroku.
- Ale ja muszę to zrobić. Dla ciebie, dla mamy... dla Mocy.
- A co z Tahiri? Wiele dla ciebie przeszła.
- Wiem, i jestem jej za to bardzo wdzięczny.
- Ona ciągle ma nadzieję, że Anakin, którego kiedyś znała – wróci.
- Rozumiem ją i żałuję, że to już niemożliwe. Nie chcę jej ranić, ale nie mogę też skazywać na dzielenie mojej udręki. To brzemię, z którym muszę sobie poradzić. Sam.
- To ja mam dla ciebie inną propozycję.- Luke chwycił Anakina za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.- Jeśli chcesz obrać tę ścieżkę, to ja nie mogę ci w tym przeszkodzić; to twoja decyzja. Jednak nie opuszczaj zbyt pochopnie Zakonu. W Starej Republice pojawiali się podobni dysydenci, nazywano ich liśćmi na wietrze Mocy. Bądź listkiem na wietrze, Anakinie. Patykiem niesionym przez nurt rzeki, jaką jest Moc. Będziesz kroczył swoją samotną drogą, ale nie spalisz mostów. Będziesz samotny, ale nie sam. Bo Jedi nigdy nie są tak naprawdę sami.
Oblicze Anakina rozjaśniło się nieco, a na twarzy na chwilę zagościł lekki uśmiech.
- Tak.- szepnął, czując, że to może być jego droga.- Samotny Jedi, podążający za swoim przeznaczeniem. W pojedynkę. Solo.- spojrzał na Skywalkera.- Dziękuję ci, wujku. W rzeczy samej jesteś największym żyjącym mistrzem Jedi.
To mówiąc, odwrócił się i w pośpiechu odszedł w stronę turbowind, jakby gnany jakąś niewidzialną energią w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Luke czuł, że popycha go czysta, żywa Moc.
- Uważaj na siebie, Anakinie!- zawołał za nim.- Droga, którą obrałeś, jest pełna niebezpieczeństw! Ale w twoim przypadku jedynie słuszna.- dodał ciszej.
Młody Solo usłyszał to, ale już był w drodze. Czuł, że w tej chwili nie ma czasu na żal, że jego miejsce jest gdzie indziej. Tak, myślał, to powinna być moja ścieżka.
Ścieżka emocji, ale i spokoju.
Ścieżka pewności siebie, ale i wiedzy.
Ścieżka pasji, ale też pogody ducha.
Być może nawet ścieżka śmierci, ale na pewno Mocy.
Anakin uśmiechnął się i zniknął w korytarzu prowadzącym do turbowind.
Skywalker zaś odwrócił się niespiesznie i spojrzał w luk hangaru, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc w przyszłość z pewną dozą pogodnej nadziei. Uśmiechnął się nawet, chociaż przelotnie. Śmierć Leii ciągle go bolała, jednak powoli odzyskiwał spokój i trzeźwość myślenia. Spod czarnej masy tragedii, jaką była Wojna Władców Mocy, dostrzegał jasne przebłyski. A najważniejszym z nich, przynajmniej dla niego, było przywrócenie spokoju sumienia duchowi jego ojca. Anakin Skywalker nie chciał spokojnie odejść, mając świadomość, że młody, acz potężny Ciemny Jedi imieniem Yun będzie sobie wycierał twarz jego osobą, oraz mroczną zbroją, z którą go kojarzono. Ta cała wojna była tego wyrazem, a Luke nie zwyciężyłby pojedynku z Vaderem, gdyby nie jego ojciec.
Z kolei Anakin Skywalker nie mógłby zakończyć tego szaleństwa, gdyby nie jego syn.
Luke spojrzał w czerń kosmosu i na chwilę zobaczył (a może zdawało mu się, że to widzi) czerwone, jaskrawe przebłyski, a także zarys konturów niespokojnego, wulkanicznego terenu, który widział przy okazji ostatniej sennej wizyty jego ojca. I te same, odległe sylwetki postaci, związanych zaciekłym pojedynkiem na dwa błękitne ostrza, pojedynkiem, którego tempo i gracja nawet z takiej odległości ukazywały jego wściekłą determinację i morderczą aurę zagłady.
Jednak w pewnym momencie aura ta wyparowała, błękitne ostrza zgasły jak na komendę, a sylwetki przestały walczyć, stojąc naprzeciwko w spokojnych, rozluźnionych pozach. A następnie podały sobie po bratersku prawice i uścisnęły się przyjaźnie.
Luke się uśmiechnął.
Anakin Skywalker odnalazł spokój.
Darth Vader odszedł na dobre.
„Lusankya”, niszczyciel klasy Super, dryfował spokojnie od dwóch dni pola asteroid zwanego Cmentarzyskiem; pozostałości po zniszczonej dwadzieścia pięć lat temu planecie Alderaan. Dookoła znajdowały się inne, mniejsze okręty, których w większości przypadków używano jako doków dla statków cywilnych, które przyleciały do systemu wraz z superniszczycielem. Zabroniono bowiem korzystać z hangaru głównego na okręcie, a wielu ludzi i innych istot przybyło na Cmentarzysko, by wziąć udział w mającej się tutaj odbyć uroczystości.
A konkretniej w pogrzebie Leii Organy Solo.
Na wieść o terminie ceremonii z całej galaktyki przybyły zarówno delegacje rządowe, jak i przedstawiciele prywatnych organizacji, czy wreszcie pojedyncze osoby. Wielu z nich za życia Leii było jej politycznymi przeciwnikami, czasem wręcz śmiertelnymi wrogami, jednak każdy darzył ją mniejszym lub większym szacunkiem. I wszyscy chcieli wziąć udział w jej ostatniej drodze. Doszło do tego, że wielu chętnych trzeba było upchnąć na pokłady widokowe innych okrętów, a transmisja z pogrzebu była wyświetlana na żywo zarówno na ogromnych ekranach, ustawionych w centralnych korytarzach, jak i hangarach, oczyszczonych z myśliwców i innego sprzętu. Ponadto HoloNet przekazywał ją dalej. Na pokładzie głównego hangaru „Lusankyi” pozostało więc miejsce dla oficjalnych delegacji, przedstawicieli Floty, Jedi, Sojuszu Legalnych Przewoźników, alderaańskich ocalałych, a także licznych przyjaciół i rodziny zmarłej.
Sam obrzęd, wskutek kompromisu i uzgodnień, miał być mieszanką tradycji alderaańskich, republikańskich i wielu innych, w tym pochówku Jedi. Leia Organa Solo nie pozostawiła po sobie żadnych wskazówek na temat odprawienia pogrzebu, także postanowiono, że całą uroczystość poprowadzi Najwyższy Kapłan z Nowego Alderaanu, ale charakter obrzędu miał być sprowadzony do tradycji Jedi, bez śpiewów i recytacji poezji, utrzymując pełną melancholii i kontemplacji ciszę. Pilnować tego miał, asystujący Kapłanowi mistrz Jedi Luke Skywalker. Wyjątek stanowiły wspominki, które były nieodłącznym zwyczajem alderaańskiej kultury, zazdrośnie pilnowanej przez ocalałych mieszkańców zniszczonej planety.
- Niech spoczywa w pokoju, do którego doprowadziła.- powiedziała Mara, cytując tekst z nagrobka Jar Jara Binksa, gungańskiego bohatera.
- Leia Organa Solo, księżniczka Alderaanu, dołączyła do grona swoich ziomków.- zaczął swoją przemowę Ponc Gavrisom.
- Ostatnie dni przyniosły ogromne straty dla całej galaktyki.- rzekł Isolder.
- Nie godziła się na galaktykę taką, jaka ona była.- powiedział w swoim czasie Luke Skywalker.- Nic dziwnego, że galaktyka nie zgodziła się... na nią.
Dzieci Leii, a także jej brat oraz Chewbacca, odebrali na swoje ręce setki kondolencji. Drool Reveel, świeżo wybrany prezydent Nowej Republiki, wyraził pełen bólu i melancholii żal, utwierdzając wszystkich w przekonaniu, że Leia Organa Solo była z całą pewnością najbardziej charakterystyczną, dobroduszną, konsekwentną i utalentowaną dyplomatką swojego pokolenia. Mistrz Ikrit i Kam Solusar podkreślili jej wielkość jako rycerza Jedi. Ackbar, Celchu, Cracken i Antilles także mieli wiele do powiedzenia na temat zalet i cnót, jakimi charakteryzowała się Leia, podobne deklaracje żalu złożyli też Talon Karrde, Pellaeon, Llegh Krestchmar, a także rozliczni senatorowie i politycy, w tym przedstawiciele Bothawui, Munto Codru i setek innych planet. Pojawił się nawet król Zapalo z Naboo. Anakin Solo, a także Jacen i Jaina, przyjmowali wszystkie wyrazy współczucia smętnym uśmiechem i skinieniem głowy, jednak cała trójka z zaciekawieniem i pewną obawą sondowała tłum, w nadziei, że wykryją pewną znajomą aurę.
Nigdzie bowiem nie było Hana.
Wielu nie mogło w to uwierzyć. Lando Calrissian wyraził wręcz niepokój, że coś mu się stało na Dromund Kaas, ale młodzi Solo wiedzieli, że to nieprawda. Zapisy sygnałów na radarze „Sokoła” w chwili skoku w nadprzestrzeń nad mroczną planetą mówiły, że w międzyczasie w przestrzeń wystartował pewien dziwny, trójpłatowy myśliwiec z rodziny TIE. Jednocześnie nigdzie nie znaleziono środka transportu Rova Fireheada, więc wszystkie poszlaki wskazywały na to, że Han znalazł ów statek i odleciał w nieznanym kierunku. Nikt jednak nie wiedział, gdzie jest ani czemu nie przybył na pogrzeb własnej żony.
A raczej nikt poza Anakinem. On bowiem równie dotkliwie przeżył śmierć matki, i wyobrażał sobie, że jego ojciec mógł poczuć się podobnie. Jemu pomogła Moc; pokazała mu ścieżkę, którą powinien kroczyć, ale i tak czuł pustkę w sercu, ilekroć myślał o Leii. Wiedział, że jego ojciec nie ma podobnej tarczy, że jedynym lekarstwem na ból było zapomnienie. Han Solo postanowił więc odciąć się od wszystkiego, co przypominało mu żonę. Jej pamięć wywoływała otępiający ból i Anakin nie mógł winić ojca za to, że nie chce go czuć. Sam nie chciał.
- Kocham cię, mamo.- szepnął tylko, kiedy procesja wnosiła na repulsorach skrzynię z ciałem Leii Organy Solo.
A był to imponujący pochód. Rozpoczynały go dwa rzędy Noghrich, kroczące w uroczystych szatach i z pochylonymi głowami; znak żałoby po kobiecie, którą kiedyś przysięgli chronić. Zaraz za nimi szli przedstawiciele Floty Nowej Republiki, wraz z reprezentacją Senatu, złożoną z odświętnie odzianych Senackich Ochroniarzy. Następnie pojawiła się żeńska reprezentacja honorowej gwardii hapańskich amazonek, za którą kroczyła grupa Świadków Caamas pod wodzą Elegosa A’kla, a także ocalałych z Alderaanu, którym przewodził Tycho Celchu. W ślad za nimi sunęło godnie dziesięciu Karmazynowych Gwardzistów Imperium, z Kirem Kanosem na czele. Kanos, dawniej generał wojsk lądowych Executor’s Lair, przeszedł na Świecie Żniwiarza pod skrzydła Pellaeona, wraz z całym swoim oddziałem i resztkami armii. Uzyskał w ten sposób amnestię, w przeciwieństwie do sióstr D’Asta i Lordów Senexa oraz Juvexa, którzy zresztą też byli obecni na uroczystości. Za Gwardzistami szła grupa czystych odświętnie przyozdobionych Wookiech, a także kilka czarodziejek z Dathomiry.
Wreszcie na końcu sunęła bezgłośnie skrzynia z ciałem Leii Organy Solo, prowadzona przez czwórkę rycerzy Jedi: Kyle’a Katarna, Streena, Kiranę Ti i Jensaarai Faustusa. Kiedy reszta defilady ustawiła się w kilku szeregach, tworząc szpaler w kierunku wylotu z hangaru, Jedi poprowadzili skrzynię do stojących samotnie Luke’a Skywalkera i alderaańskiego Kapłana. Gdy Kyle i reszta zatrzymali się przed dwójką celebrantów uroczystości, Luke i Kapłan przejęli od nich trumnę, po czym ponuro kiwnęli głowami i wspólnie popchnęli ją szpalerem w kierunku luku wylotowego, gdzie stała już przygotowana kapsuła transportowa. Skywalker nie zgodził się bowiem, jak to sugerowała tradycja Jedi i alderaańscy notable, na spalenie zwłok i rozsypanie popiołów po Cmentarzysku. Zamiast tego kapsuła z ciałem Leii powinna po jego przestrzeni; Organa Solo miała wreszcie, chociaż symbolicznie, powrócić do domu.
Skrzynia została załadowana do kapsuły i wystrzelona w przestrzeń. Skywalker patrzył przez luk na strugę jasnego, jonowego ognia, która się za nią ciągnęła. W pewien sposób czuł, że doznaje uczucia swego rodzaju ulgi; chociaż gardło ściskało mu się co rusz, ilekroć zdał sobie sprawę, że nigdy już nie zobaczy siostry. Za dużo, pomyślał, ta wojna przyniosła stanowczo za dużo śmierci.
Nie ma śmierci, jest Moc, przypomniał sobie nagle, karcąc siebie w duchu. Leia nie umarła; zjednoczyła się z Mocą.
I z całą pewnością jest teraz szczęśliwa.
Stał tak dłuższy czas, tylko mechanicznie reagując na kilka formułek, które wypowiedział alderaański Kapłan, kończący w ten sposób całą uroczystość. Szpaler, złożony z uczestników defilady, odwrócił się i równym tempem ruszył do wyjścia, a po nim powoli zaczęli się w końcu rozchodzić uczestnicy pogrzebu. Część poszła w stronę turbowind, inni podeszli jeszcze do luku hangaru, a jeszcze inni do iluminatorów, by być świadkami ostatniego lotu księżniczki Alderaanu, Leii Organy Solo. Jacen odnalazł gdzieś w tłumie Danni Quee i razem poszli do jednej z kajut, w której mogli w spokoju i milczeniu obejrzeć oddalającą się kapsułę. Jaina stanęła gdzieś indziej, wraz z jakąś grupką delegatów, którzy zajęli miejsca przy innym iluminatorze. Nie widziała wcześniej tych ludzi, jednak aura jednego z nich, stojącego na uboczu, tuż obok niej, śniadolicego mężczyzny, wydała jej się znajoma. Spojrzała na niego; miał chłodny, beznamiętny wyraz twarzy, zaciśnięte usta i twarde, niewidzące spojrzenie, pozbawione jakichkolwiek emocji. Podobnie wyglądała jego aura; szara, bez wyrazu, niemal sztuczna. Młodą Solo nagle olśniło i spojrzała na mężczyznę, zaskoczona.
- Boba Fett!?- spytała.
Ciemnoskóry spojrzał na nią swoimi pozbawionymi wyrazu oczyma, w których na ułamek sekundy błysnęło coś ulotnego, ślad jakiejś odległej emocji...
- Nie.- powiedział w końcu.- Boba Fett zginął nad Exaphi.
- Ach tak.- mruknęła Jaina, odwracając wzrok.- Rozumiem.
W końcu jasny punkcik, jakim stała się kapsuła, zniknął gdzieś wśród planetoid Cmentarzyska. Mara Jade Skywalker stała pod ścianą, patrząc, jak wszyscy obecni powoli się rozchodzą, czasem poklepując Luke’a po ramieniu, czasem przechodząc obojętnie, a czasem kiwając mu głową. Skywalker zaś stal w miejscu, przyjmując to wszystko z łagodną obojętnością. W głębi serca Mara chciała podejść do niego, pocałować, pomóc nieść brzemię żalu, powstrzymała się jednak. Wiedziała, że na pocieszenie przyjdzie jeszcze czas; teraz Luke musiał ukoić siebie i poradzić sobie z pustką, jaka zagościła w jego sercu w miejsce Leii. Nikt nie mógł mu w tym pomóc.
Zaduma nie osłabiła jednak czujności Mary; wyczuła, że staje koło niej towarzyszka broni i rycerz Jedi, Wieiah. Podobnie, jak ona, Zeltronianka wpatrywała się w mijający ich tłum, milcząco towarzysząc żonie Skywalkera. W końcu rzuciła zdawkowo:
- Trzeba będzie odbudować Radę Jedi.
- Trzeba będzie.- zgodziła się Mara mechanicznie.
Wieiah westchnęła.
- Nie wiem, czy to najlepszy moment, ale chyba jest coś, o czym muszę porozmawiać z mistrzem Lukiem.
- To rzeczywiście nie jest najlepszy moment.
- Tego się obawiałam, ale muszę o tym komuś powiedzieć.- rzekła Wieiah ze skruchą. Mara mimochodem zauważyła troskę w jej głosie; ta młoda Jedi przez ostatnie miesiące przeszła daleką drogę od pogodnej i nieco lekkomyślnej dziewczyny do dojrzałej, ale i bardziej świadomej swojej odpowiedzialności kobiety.- Jestem w ciąży.- rzuciła Zeltronianka.
Jade Skywalker spojrzała na nią zaskoczona.
- Brakiss?- spytała.
Wieiah przytaknęła ponuro, a na myśl o tragicznie zmarłym ukochanym przez jej twarz przemknął cień.
- W obecnej sytuacji to może nie najtrafniejsze słowa, ale gratuluję.- rzekła Mara, czując nagle wzrastającą więź z Zeltronianką; rzeczywiście jej aura zdawała się skrywać jakby inną, mniejszą.- Kiedy to...
- To nie wszystko.- przerwała jej Wieiah.- Nie wiem, jak to wyjaśnić... ale Zeltroni są znakomitymi kurtyzanami także dlatego, że niemożliwe jest zajście w ciążę z przedstawicielami rasy innej, niż nasza.
Tym razem Mara była poważnie zaskoczona.
Tak zaskoczona, że nie zauważyła, jak podszedł do nich Talon Karrde.
- Panie wybaczą, że przerywam, ale chyba jest coś, co chciałaby pani wiedzieć, panno Wieiah.- rzekł z powagą. Przez chwilę Mara miała ochotę go spławić, ale zrezygnowała; w końcu to Talon, a poza tym okoliczności były nieodpowiednie.- Myślę, że jest ktoś, kto chciałby się z panią natychmiast zobaczyć.- kontynuował Karrde.- Pani zabracki towarzysz, Werac Dominess, żyje!
- Żyje!?- tym razem to Wieiah była zaskoczona.- Ale wyczułam, że zginął. Jak to się stało?
- Sprytny z niego osobnik.- odparł Talon.- Kiedy wskoczył w nadprzestrzeń nad Naboo, nie uderzył w cień grawitacyjny, lecz obrał kurs prosto do układu Corelli. Gdy na mostek wpadli szturmowcy, jakimś cudem przekonał ich, że Vader zginął i że on tu teraz rządzi.
- A w systemie Corelli przechwycił go generał Cracken przy użyciu „Requiem”.- odgadła Mara.- Najwyraźniej Nowa Republika zyskała superniszczyciel.
- To prawda, słyszałem, że ma on wejść w skład floty garnizonu nad Da Soocha.- powiedział Karrde.- Zastąpi tam zniszczone nad Exaphi „Vacuum”. Senat podjął decyzję, że „Requiem” jest zbyt groźną bronią, by ją utrzymywać. Zostanie więc rozebrane, a plany zniszczone.
- Przepraszam...- wtrąciła się Wieiah.-...ale powiedział pan, że mogę się zobaczyć z Weracem.
- Tak.- rzekł Talon.- Nie mógł wejść na „Lusankyę”, ale czeka na „Wild Karrde”.
- Dziękuję, Maro.- rzuciła Zeltronianka, spoglądając na nią i na Talona.- I przepraszam.- dodała, po czym szybkim krokiem ruszyła ku turbowindom, które miały ją zabrać na pokład drugiego hangaru, skąd mogła wziąć prom i polecieć nim na statek szefa przemytników.
Talon i Mara zostali sami, patrząc na nią przez jakiś czas.
- Widziałem się z Car’dasem.- powiedział w końcu Karrde, jakby zrzucając z siebie ciężar.- To on i jacyś jego tajemniczy przyjaciele odpowiadają za zagładę Itren i przekonanie Vadera, by ruszył na Nową Republikę.
- To teraz nieistotne.- mruknęła Jade Skywalker, spoglądając na stojącego w oddali Luke’a.
- Tym niemniej pośrednio to właśnie Car’das jest winny całemu temu konfliktowi. Nie wiem, co o tym myśleć, ale poczułem się przy nim jak pionek, manipulowany przez nieznane mi siły. Trochę mnie to denerwuje.
- To zrozumiałe. A co do Car’dasa, to jego cele i metody może i pozostawiają wiele do życzenia, ale nie możemy teraz zagłębiać się w „gdybanie” i zastanawiać, kto jest pośrednio czemu winien. W ten sposób dojdziemy do wniosku, że wszyscy odpowiadają za wszystko. Dopóki miał dobre cele i intencje, nie jest do końca winien. A zło, jakie popełnił, może odpokutować.
- Mniej więcej to samo powiedział. Nie zdziwię się, jak kiedyś pojawi się u was z prośbą o przebaczenie.
- Prawdę mówiąc ja też nie. Aczkolwiek nie zaszkodzi, jeśli zaczniemy go odtąd uważnie obserwować.
- Jest jeszcze coś.- podjął Talon po chwili.- Maarek Stele, ostatnia pełniąca służbę Ręka Imperatora, został Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. Według Car’dasa i jego sojuszników może być teraz bardzo niebezpieczny.
- Skąd wiesz?- spytała nagle Mara, nieco zaskoczona.- Jakim cudem mógł...
- To rzecz jakiejś przepowiedni.- Karrde odpowiedział na jej niedokończone pytanie.- Nie wiem dokładnie, jakiej, ale dysponuję datakartą ze spotkania poprzednich Pełnomocników, która potwierdza fakt, iż Stele przejął ich dziedzictwo.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia.- mruknęła Mara ponuro.- Znów Pełnomocnik Sprawiedliwości.
- Na to wygląda.
W końcu główny hangar opuścili niemal wszyscy obecni. Delegacje Senatu, prezydent Reveel, Krestchmar i Bel Iblis mieli wkrótce wziąć udział w ceremonii pogrzebowej Borska Fey’lyi na Bothawui, a potem czekało ich jeszcze uroczyste pożegnanie wszystkich ofiar tej wojny w systemie Ord Pardon, pożegnanie ofiar Chandrilli... pozostali tylko ci, dla których śmierć Leii była przede wszystkim osobistą tragedią.
Luke Skywalker niezmiennie stał przy wlocie do hangaru.
- Wujku Luke.- odezwał się nagle młody, lecz pewny głos. Skywalker, wyrwany z odrętwienia, odwrócił się i spojrzał na jego właściciela.
Przed nim stał Anakin Solo.
Najmłodszy syn Hana i Leii patrzył pewnym wzrokiem na swojego wujka, mimowolnie drapiąc się po twarzy. Przed uroczystością po raz pierwszy w życiu sięgnął po maszynkę do golenia i świeżo ścięty zarost kuł go teraz niemiłosiernie. Pamiętał, jak jego matka przed śmiercią dotknęła go w ten policzek, wskazując na fakt, że bardzo dorósł przez te kilka miesięcy. Że bardzo się zmienił.
- Teraz jest idealna pora, żebyśmy porozmawiali.- rzekł Solo.- To wszystko, co się ostatnio stało... kosztowało nas wiele zdrowia i wiele bólu. Nie wiem, czy jestem w stanie teraz normalnie żyć. Czuję, że z jednej strony moja jasna strona chce wrócić do szczęśliwych, rodzinnych czasów, z drugiej ciągnie mnie ten obcy mrok, który się we mnie czai. Wiem jednak, że nie chcę podzielić losu dziadka. Ale też nie ma dla mnie powrotu. Było to ciężkie... ale wybrałem drogę samotności.- westchnął ciężko.- Chcę wystąpić z Zakonu.
- Jesteś pewien?- Luke podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.- To trudna ścieżka, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak ty. Pamiętaj, że nosisz w sobie wielki mrok, a samotność tylko mu sprzyja. Wiedz, że będzie cię pociągał, oferował potęgę i Moc, jakiej nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.
- Zdaję sobie z tego sprawę.- rzekł Anakin.- Ale to jedyna droga. Muszę odnaleźć własną ścieżkę, między światłem a ciemnością, gdzie te siły będą się równoważyć.
- Wiesz, że nikomu się to jeszcze nie udało.- nie dawał za wygraną Luke.- Wątpliwe nawet, czy taka równowaga istnieje. A droga, którą chcesz obrać, to droga legend i pośmiertnej chwały, ale mimo wszystko musi ją poprzedzić śmierć. Najczęściej tragiczna i przedwczesna. I samotność na każdym kroku.
- Ale ja muszę to zrobić. Dla ciebie, dla mamy... dla Mocy.
- A co z Tahiri? Wiele dla ciebie przeszła.
- Wiem, i jestem jej za to bardzo wdzięczny.
- Ona ciągle ma nadzieję, że Anakin, którego kiedyś znała – wróci.
- Rozumiem ją i żałuję, że to już niemożliwe. Nie chcę jej ranić, ale nie mogę też skazywać na dzielenie mojej udręki. To brzemię, z którym muszę sobie poradzić. Sam.
- To ja mam dla ciebie inną propozycję.- Luke chwycił Anakina za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.- Jeśli chcesz obrać tę ścieżkę, to ja nie mogę ci w tym przeszkodzić; to twoja decyzja. Jednak nie opuszczaj zbyt pochopnie Zakonu. W Starej Republice pojawiali się podobni dysydenci, nazywano ich liśćmi na wietrze Mocy. Bądź listkiem na wietrze, Anakinie. Patykiem niesionym przez nurt rzeki, jaką jest Moc. Będziesz kroczył swoją samotną drogą, ale nie spalisz mostów. Będziesz samotny, ale nie sam. Bo Jedi nigdy nie są tak naprawdę sami.
Oblicze Anakina rozjaśniło się nieco, a na twarzy na chwilę zagościł lekki uśmiech.
- Tak.- szepnął, czując, że to może być jego droga.- Samotny Jedi, podążający za swoim przeznaczeniem. W pojedynkę. Solo.- spojrzał na Skywalkera.- Dziękuję ci, wujku. W rzeczy samej jesteś największym żyjącym mistrzem Jedi.
To mówiąc, odwrócił się i w pośpiechu odszedł w stronę turbowind, jakby gnany jakąś niewidzialną energią w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku. Luke czuł, że popycha go czysta, żywa Moc.
- Uważaj na siebie, Anakinie!- zawołał za nim.- Droga, którą obrałeś, jest pełna niebezpieczeństw! Ale w twoim przypadku jedynie słuszna.- dodał ciszej.
Młody Solo usłyszał to, ale już był w drodze. Czuł, że w tej chwili nie ma czasu na żal, że jego miejsce jest gdzie indziej. Tak, myślał, to powinna być moja ścieżka.
Ścieżka emocji, ale i spokoju.
Ścieżka pewności siebie, ale i wiedzy.
Ścieżka pasji, ale też pogody ducha.
Być może nawet ścieżka śmierci, ale na pewno Mocy.
Anakin uśmiechnął się i zniknął w korytarzu prowadzącym do turbowind.
Skywalker zaś odwrócił się niespiesznie i spojrzał w luk hangaru, po raz pierwszy od dłuższego czasu patrząc w przyszłość z pewną dozą pogodnej nadziei. Uśmiechnął się nawet, chociaż przelotnie. Śmierć Leii ciągle go bolała, jednak powoli odzyskiwał spokój i trzeźwość myślenia. Spod czarnej masy tragedii, jaką była Wojna Władców Mocy, dostrzegał jasne przebłyski. A najważniejszym z nich, przynajmniej dla niego, było przywrócenie spokoju sumienia duchowi jego ojca. Anakin Skywalker nie chciał spokojnie odejść, mając świadomość, że młody, acz potężny Ciemny Jedi imieniem Yun będzie sobie wycierał twarz jego osobą, oraz mroczną zbroją, z którą go kojarzono. Ta cała wojna była tego wyrazem, a Luke nie zwyciężyłby pojedynku z Vaderem, gdyby nie jego ojciec.
Z kolei Anakin Skywalker nie mógłby zakończyć tego szaleństwa, gdyby nie jego syn.
Luke spojrzał w czerń kosmosu i na chwilę zobaczył (a może zdawało mu się, że to widzi) czerwone, jaskrawe przebłyski, a także zarys konturów niespokojnego, wulkanicznego terenu, który widział przy okazji ostatniej sennej wizyty jego ojca. I te same, odległe sylwetki postaci, związanych zaciekłym pojedynkiem na dwa błękitne ostrza, pojedynkiem, którego tempo i gracja nawet z takiej odległości ukazywały jego wściekłą determinację i morderczą aurę zagłady.
Jednak w pewnym momencie aura ta wyparowała, błękitne ostrza zgasły jak na komendę, a sylwetki przestały walczyć, stojąc naprzeciwko w spokojnych, rozluźnionych pozach. A następnie podały sobie po bratersku prawice i uścisnęły się przyjaźnie.
Luke się uśmiechnął.
Anakin Skywalker odnalazł spokój.
Darth Vader odszedł na dobre.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,57 Liczba: 23 |
|
ekhm2009-06-27 23:00:03
10/10
Bardzo mnie zaskoczyła prawdziwa tożsamość "Vadera".
Luke S2009-04-18 12:12:07
Można to kupić:D?
Rusis2006-09-14 14:57:35
Jak już wielokrotnie wspominałem Miśku, jako fanfic nie mogę postawić mneij niż 10/10 :)
Mam pewne zastzreżenia (no jasne.. ja zawsze musze się do czegoś pzryczepic :P ) ale o tym na żywo porozmawiamy :]
W każdym arzie gratuluję ukończenia trylogii, ukończenia w taki sposób, że kilka elementów wciągnęło mnie znacznie bardziej niż w innych częściach :)
jedi_marhefka2006-04-17 23:49:28
już ci to kiedyś napisałam: Misiek jesteś wielki!!! Oświecasz drogę początkującym fanom SW do jakich należę. No dobra może nie oświecasz. ale i tak twoje opowiadania są świetne. a cała "siedziba egzekutora" w szczególności. Dziękuję :o))))
Nadiru Radena2005-09-03 19:33:06
Ja tam wolę trzymać się chronologii... a jeżeli już miałbym pisać o tzw. "wielkich rzeczach", to tylko w czasach Starej Republiki.
Misiek2005-07-26 13:54:57
Co od dalszych części trylogii... chwilowo bym zastrzegł sobie prawo do pisania dalszego ciągu (jakkolwiek w chwili obecnej pisać go nie zamierzam, to nie wykluczam, że może kiedyś...)
Natomiast zachęcam wszystkich do pisania własnych wersji wydarzeń z 25 roku po Bitwie o Yavin. Ani "Siedziba Egzekutora", ani NEJ, nie są absolutnie jedyną opcją :-)
tja2005-07-16 20:14:22
super opowiadanie zajebiste
a może by tak zrobić fan film
chce zabytać autora czy mógłbym napisać 2 trylogi Exekutora czekam nie cierpliwie na odpowiedż
p.s Jak sie robi ojkładkę do książki
ocena 10
Alex Verse Naberrie2005-07-04 20:11:24
dłuuuuuugie i raczej wszystko dokładne wytłumaczone
Otas2005-06-27 14:32:57
Ooo... tak mało ludzi przeczytało tą ksiazke??? ... czy też tak jak ja musieliście troche ochłonąć?? :D
Piewszą rzeczą jaka mi przyszła na myśl po skończeniu ŚT było "Cholera... za wiele gorszych ksiażek musiałem zapłacić"!!! i nadal tak uważam. Książka jest naprawdę świetna... tym razem Misiek nauczony na błędach 2 poprzednich części nie zasypał czytelnika tysiącami szczegółów i informacji.... świetnie poprowadził fabułę, oraniczając ją tylko do kilku wątków lecz za to bardzo dobrze rozpisanych. Muszę przyznać żę historia "śniadolicego bohatera" bardzo mnie wciągła i praktycznie dopiero pod koniec książki domyśliłem się kto to jest :))
książke oceniam na 9,5/10 (na wszelki wypadek aby Misiek nie spoczął na laurach)... a że dziś mam dzień na zawyzaanie to daje 10/10
W sumie mam tylko jedno zastrzeżenie.... do korektorów!!! .. jeśli nawet ja znalazłem masę błędów i literówek, a czasem nawet braki całych wyrazów.. to naprawdę korekta źle sie spisała!!
Mistrz Fett2005-05-01 18:08:39
Jak dla mnie można opisać tą książkę krótko: DZIEŁO :)