„Wojny klonów” – sprawdzona recepta na gorsze czasy?
Jak odczytywać powrót „Wojen klonów”? Są dwa sposoby. Pierwszy, który można znaleźć choćby tutaj, sugeruje, że Disney po „Ostatnim Jedi” i wtopie finansowej „Solo” (swoją drogą w USA ten film sprzedaje się lepiej niż np. „Antman i Osa”), stracił wiarę w Kathleen Kennedy i stawia na sprawdzone metody. Wpierw J.J. Abrams naprawi sequele, a teraz Dave Filoni pojedna się z fanami za pomocą swego opus magnum, czyli 7 sezonu „Wojen klonów”. Może i jest w tym cześć racji.
Ale z drugiej strony, mamy jeszcze dwa aspekty. Pierwszy to cyfrowa platforma streamingowa Disneya. Ona potrzebuje mocnego tytułu. Patrząc po dwóch ostatnich filmach, Disney może odczuwać, że same logo „Star Wars” trochę się sfatygowało i niekoniecznie wystarczy, by uzyskać efekt WOW. W tym aspekcie zwolennicy teorii upadku LFL mogą akurat mieć rację. Dziś na najsilniejszą markę globalnie wyrasta Marvel. „Wojny klonów” w tym momencie są raz uznane i rozpoznawalne, dwa mają ładunek sentymentalny, którego nie będzie posiadać nowy serial animowany.
Druga sprawa to sam Dave Filoni. Ahsoka i „Wojny klonów” to jego ukochane dziecko. Nigdy nie pałał już taką miłością do „Rebeliantów”, a w sprawie „Resistance” raczej milczy. Zapewne sam wiercił dziurę w brzuchu Katlheen Kennedy, by móc wrócić do tego serialu. Na pewno chciał go skończyć, albo wejść znów do tego świata na dłużej.
Hype i zadowolenie, które się pojawiło po tym ogłoszeniu właśnie działa na emocjach. Ludzie zapamiętują te dobre. Przypomnijmy, pierwszy i drugi sezon były odbierane różnie. W drugim serialem zaczął się interesować sam George Lucas, ale jego realny wpływ jest zauważalny dopiero od trzeciego sezonu. To też czas, w którym „Wojny klonów” zaczęły się rozwijać i tworzyć interesujące, dłuższe historie. Jednak nawet potem zdarzały się odcinki gorzej przyjęte. Tam pojawiali się pacyfiści z Mandalory, rozjazdy z ówczesnym kanonem itp. Trudno zatem spodziewać się, by Filoni i TCW byli nagle zbawieniem dla franczyzy. Choć na pewno to bardzo dobry krok.
Rian „Ruin” Johnson i kolejne ekscesy
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie Rian Johnson i jego kolejne problematyczne zachowanie na twitterze. Po aferze z Jamesem Gunnem, Rian skasował 20 tysięcy tweetów z 9 lat. Zapytany, czy boi się, że coś tam jest, odpisał, że nie sądzi, aby były tam jakieś złe czy obraźliwe treści. Ale jednocześnie nie chce zostawiać trollom amunicji, do wyciągania go w dyskusje sprzed lat. Sama decyzja wydaje się świetna, ale... Rian praktycznie błyskawicznie sam ją zrujnował, tym tweetem.
When I talk to folks IRL I realize they’re looking at my twitter feed & thinking that no matter what I tweet I’m barraged by abusive SW tweets. But the truth is it’s all the same relatively small group of jerks, it really doesn’t take much muting to have a normal twitter life.
— Rian Johnson (@rianjohnson) 21 lipca 2018
Gdzie niepochlebnie wyraził się o wchodzącym z nim w dyskusję fanach, niejednokrotnie odbierającymi film inaczej niż on. Znów, nie ważne, czy myślał o tych, którzy szkalowali Kelly Marie Tran czy innej grupie, zostawił pewne pole do domysłu. Tym samym dał amunicję swoim adwersarzom.
Jedno jest pewne. Lucasfilm ma problem, z mediami społecznościowymi, których nie potrafi kontrolować. Zaś powrót „Wojen klonów” to z pewnością bardzo dobra informacja.