Poniżej wywiad z Johnem Ostranderem, który się pojawił w Insiderze.
Mając na swym kącie olbrzymie sukcesy w biznesie komiksowym, współtwórca i scenarzysta „Grimjacka” dla wydawnictwa First Comics, John Ostrander pomógł rozkwitnąć niezależnym komiksom w latach 80. Seria, osadzona w post-apokaliptycznej ameryce, była połączeniem klasycznej detektywistycznej opowieści z SF, zawierającą wspaniałe i klimatyczne prace drugiego współtwórcy – Timothy’ego Trumana stworzyła cały nowy rodzaj komiksów. Przez następne lata Ostrander regularnie tworzył dla Marvela i DC, maczając swe palce w seriach „The Spectre”, „Justice Leage”, „Wasteland”, „Suicide Squad”, „X-Men” czy „Punisher”. Od 2000 Ostrander regularnie pisał scenariusze do serii Star Wars Republic, często współpracując z Jan Duursemą, z którą tworzy swój najnowszy projekt – Star Wars Legacy.
Dziejąca się dekady po nadchodzącej serii książek „Legacy of the Force”, seria komiksowa Legacy, to całkowicie nowy okres w dziejach Gwiezdnej Sagi, zupełnie nietknięty i nienaznaczony. I choć będzie on poruszał znane archetypy – jak Jedi, Sithowie, Imperialni, podziemie, Skywalkerowie, wszystko zostanie przepisane i zreinterpretowane w taki sposób, jakiego fani dotychczas nie znali. Johnowi i Jan tworząc nową serię przyświecały dwa cele, wykorzystać w historii potęgę mitu Gwiezdnych Wojen i stworzyć pewne miejsce w odległej galaktyce, ponownie niebezpiecznym. Wywiad ten pochodzi z najnowszego Insidera.
Co nam możesz powiedzieć o serii Star Wars Legacy?
Przeskoczyliśmy o ponad sto lat na przód, pomijając wydarzenia serii książkowej Legacy. Będziemy mieć nowe Imperium, nowych Sithów, nowych Skywalkerów. Zaprezentujemy to, czego fani dotychczas nie widzieli.
Jak przyszedł wam ten pomysł?
Gdy kończyliśmy serie Republic, Randy [Stradley] był zainteresowany byśmy zrobili coś innego, wtedy rozpoczęliśmy dyskusję na ten temat. Wielu fanów chciało zobaczyć, co się dzieje między III a IV Epizodem, ale ja chciałem tego uniknąć. Po pierwsze jest tam zbyt wiele rzeczy, których nie moglibyśmy ruszyć, a po drugie zbyt mocno interferowało to z Wojnami Klonów. Mnie zależało na odrobinie wolności twórczej.
Druga sprawa z prequelami, jest taka, że zawsze znany był koniec opowieści. Nie mogliśmy tworzyć historii, w której nie wiedzielibyśmy gdzie zmierzamy. To jest tak, że oglądając ANH, nie wiedzieliśmy, że Vader jest ojcem Luke’a. Oglądajac koniec TESB nie wiedzieliśmy, czy Han przeżyje. A to wszystko w swoim czasie ogromnie pobudzało wyobraźnie i prowokowało dyskusję. Chcieliśmy spróbować czegoś w tym stylu, a pomysł, że nie wiemy dokąd podążamy, był niejako nowy dla Gwiezdnej Sagi. Uznaliśmy też, że najlepiej dla tego pomysłu, byłoby wykorzystać postacie, również całkowicie nowe.
Zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne, ale jakie interesujące. Czyż to nie wspaniałe, że po tylu latach, Gwiezdne Wojny nadal mogą być ryzykownym przedsięwzięciem? Niebezpiecznym? Czy to się sprawdzi? Kto wie, ja się cieszę, że dane mi jest to sprawdzić.
Jak bardzo jest ta historia powiązana z filmami?
Niezbyt. Ale z drugiej strony, wszystkie te historie nie istniały by bez filmów. Nie byłoby dziedzictwa Skywalkerów, gdyby nie było ich na samym początku. Ale my też tworzymy rozszerzony wszechświat, zawierający także elementy, z nowej serii książkowej.
A możesz nam powiedzieć trochę o nowych Lordach Sithów?
Nie obowiązuje już reguła dwóch. Teraz jest reguła jednego, każdy jest swoim własnym Zakonem Sithów. Znaczy to tyle, że teraz mamy całe mnóśtwo Sithów, ale każdy jest odpowiedzialny i słucha rozkazów najwyższego Lorda, który założył grupę i który nosi imię Darth Krayt.
Cały nowy zakon Sithów nie jest powiązany z innymi Sithami. Wizją Krayta jest to, że galaktyka jest pogrążona w chaosie, od czasów wojny z Vongami. Gdyby nie to, oni nigdy by nie osiągnęli tylu zwycięstw. W rezultacie galaktyce jest potrzebny jeden umysł, jedna siła, jednostka, która jest Sithem i która przyniesie porządek. Oni widzą Jedi jako agentów Chaosu. Ale choć założono zakon wokół tradycji Sithów – rozwijał go na planecie Korrriban, to są to jednak już zupełnie inni Sithowie. Mają kompletnie inne powody, by przejąć władzę nad galaktyką.
Czy Cade Skywalker jest świadom historii swojej rodziny, w szczególności Anakina?
Z pewnością. Wie o Anakinie, wie o Luke’u i tak dalej. Cade był szkolony na Jedi. W pierwszym zeszycie dowiemy się o incydencie, który spowodował, że odszedł. Ale poza tym, że był Jedi, był też uczniem pirata, choć sam nim nie jest. Już jako dorosły, jest łowcą nagród. Ale jest też samotnikiem i dobrym wojownikiem. Ma swoje ciemne strony.
I tu przede wszystkim widać zmiany pokoleniowe. Kiedyś zastanawialiśmy się nad Cadem jako „Hanem Solo z mieczem świetlnym”. Tyle, że Han nie jest już łotrem na dzisiejsze standardy. Był nim w latach 70. To są inne czasy i myślę, że przez to jest parę rzeczy, które w pierwszych zeszytach nie będą podobać się czytelnikom. Też jest parę rzeczy, które mi się w nim nie podoba, ale tak musi być skoro zaczynamy historię od pewnego momentu. Na pewno nie jest jeszcze taką postacią, jaką z pewnością się stanie. Myślę, że będziemy obserwować jak się rozwija, jak uzupełniamy jego osobowość. A to oznacza, że nie zawsze się będzie go lubiło, ale będzie się go miło obserwować.
Niektóre z najbardziej popularnych postaci, jak Quinlan Vos, przede wszystkim wypełniały szarość, targały się w konflikcie i nie mogły określić. Czy tego należy się spodziewać w nowych postaciach?
Nie zawsze. Były też inne postaci, jak Tholme czy Aayla, które nie pasują do tej charakterystyki, a to postaci tego samego kalibru co Quin. Niektórzy oczywiście mogą powiedzieć, że Cade jest jak Quin, i są z pewnością takie aspekty, które będą prawdziwe, ale przez swoją specyfikę, Cade jednak nim nie jest. Myślę, że jest bardziej mroczny niż Quin. Nigdy nie ukończył szkolenia, nie ma tych samych zdolności, nie ma też historii Quina. Ma za to, coś co mu ciąży, to dziedzictwo nazwiska Skywalker.
A na co najbardziej oczekujesz, by rozwijać w serii?
O mocy. Gdy mówię, że fani mogli na razie jedynie liznąć tylko szczytu góry lodowej, nie mówię tego tylko by mówić. Mamy tyle postaci, nad którymi pracujemy po różnych stronach, od Jedi do Sithów, przez Imperialnych, przestępców, a każdy z nich, który jest choć trochę interesujący ma swoją własną historię do opowiedzenia. To będzie ciężkie. I mamy zamiar ciężko pracować i trzymać rękę na pulsie, ale ponieważ mamy tyle interesujących postaci, trudno jest stwierdzić, kto wyjdzie na pierwszy plan i kto z kim się skuma.
A jakie były insipracje „Legacy”, filmowe i literackie?
Z pewnością „Gwiezdne Wojny” jako podstawa wszystkiego. Chcieliśmy uzyskać uczucie podobne do pierwszego oglądania klasycznej trylogii. Chcieliśmy wrzucić czytelnika w sam środek czegoś, gdzie jest mnóstwo rzeczy i postaci do poznania. I choć jest wiele podobieństw to są różnice. Bo podstawowa sytuacja to wielka wojna, była i jest. Ale Jedi, którzy choć są rozproszeni, nie są czymś nieznanym, obcym, a to już przypomina trochę prequele.
A narracyjnie będzie wiele różnych możliwości. Lubię literaturę piękną, która różni się trochę od beletrystyki. Czytam dużo o historii i używam wielu historycznych aspektów z naszego świata jako podstaw dla wielu sytuacji. Ale oczywiście są też i inne rzeczy, jak proza Roberta E. Howarda [twórca postaci Conana Barbarzyńcy, a tym samym autor od którego datuje się istnienie fantasy. Popełnił samobójstwo w 1936, w tym samym roku wydano „Hobbita” J.R.R Tolkiena.], który doskonale potrafi opowiedzieć wbijającą w fotel historię. Starałem się też chłonąć Stana Lee, który jest geniuszem rozpoczynania historii, prowadząc cię do jej środka i mówiąc „nie martw się, złapiemy cię jak będziemy iść”. I ciągle to robi.
Miałem też dostęp do wszystkich materiałów użytych przy powstawaniu Nowej Ery Jedi. Oczywiście nie należy się martwić, że jak ktoś nie czytał NEJ, to nie zrozumie Legacy. To technika, którą nazywam warstwowaniem. Polega ona na tym, że wszystko czego potrzebujesz by cieszyć się historią, jest w niej. Ale im więcej wiesz o Gwiezdnych Wojnach, tym więcej nawiązań wyłapiesz, a to zwiększa przyjemność czytania, ale jak się ich nie zna, to się za tymi powiązaniami nie tęskni. Więc to będzie dość ciekawe do przeczytania i stworzenia. Dodatkowo nie będziemy w żaden sposób wpływać na serię książkową „Legacy of the Force”, ale naszym celem jest także to, by mieć do niej jak największy dostęp i nawiązywać tyle ile możemy.
Mógłbyś powiedzieć coś więcej o nawiązaniach do realnego świata?
Oczywiście chodzi o politykę, ja często nawiązuję do lokalnej polityki. Dorastałem w Chicago za czasów Burmistrza Daleya (najdłużej urzędujący burmistrz w Chicago), więc wiem jak brudna może być praca polityka.
Ale my przede wszystkim opisujemy inne wojny, inne bitwy i to co się po nich dzieje. Jak rzeczy się zmieniają. Jaka była galaktyka przez ostatnie sto lat? Jak to wsszystko powiązać? Od czasów Wojen Klonów aż do „Legacy of the Force” nie było więcej niż paru lat spokoju w galaktyce. Jak to na nią wpłynęło? I to właśnie jest dziedzictwo [ang. Legacy]. Tytuł bynajmniej nie tylko nawiązuje do Cade’a, ale to też temat przewodni, staraliśmy się szukać różnych dziedzictw od Imperium, poprzez Sithów, Jedi i tego, co pozostało po tych wszystkich wojnach.
By zrozumieć Cade’a trzeba popatrzeć na weteranów wojennych, którzy wracają do domu, ale nie są usatysfakcjonowani. Znam wielu z nich. Oczywiście nie wszyscy z nich, są w ten sam sposób nieusatysfakcjonowani jak Cade. Wiele zależy od doświadczeń wojennych. Ale często nie chcą o tym rozmawiać. Czasem te doświadczenia pchają ich ku dziwnym stanom. Cade doświadczył tak wiele różnych rzeczy, że to one określiły niejako jego osobowość. Zawsze pojawiało się pytanie ile byś oddał za uczucie bezpieczeństwa? I jak ważna jest dla ciebie wolność?
Czy tworzenie Gwiezdnych Wojen jest dla Ciebie jako pisarza zajmujące?
To mit. A ja kocham mity. To nie jest Science fiction. Star Trek to science fiction i to dobre, w tym biznesie, ale tu mamy mit, a to one mnie fascynują. O potędze mitów pisał już Joseph Campbell, o potrzebie ich ciągłego reinterpetowania i odnawiania i myślę, że w tym właśnie tkwi sukces Gwiezdnych Wojen. Myślę, że Lucas dokładnie wiedział co robi, używając elementów mitycznych tworząc postaci. A ja chcę również trochę użyć tych mitycznych aspektów, takich jak choćby bohater otrzymujący rany. Oryginalna opowieść koncentrowała się na Luke’u i odkrywaniu przez niego prawdy o Anakinie/Vaderze. Była to historia o tym jak Luke musi odkryć w sobie bohatera i pogodzić się z tym, kim naprawdę jest. Dzieki prequelom cała historia nabiera innego wymiaru, przede wszystkim ze względu na naturę pytań o dobro, zło i odkupienie. Czy można powrócić ze złej ścieżki. Jakie są nasze wybory i jak wpływają na nas samych? Wiele z tego, co pisałem przez te wszystkie lata i tak krąży wokół tych samych pytań.
Dlaczego mity są dziś ważne?
Myślę, że mity są ważne w każdym czasie. Przypominają nam o rzeczach, które przeżyliśmy, a przy tym pozwalają nam określić pytania. To wspaniała rzecz, by rozwijać z zeszytu na zeszyt kolejne znaczące pytania. To oczywiście nie oznacza, że musimy zawsze poznać odpowiedzi, które tak naprawdę zależą od specyficznego punktu widzenia.
W jakich aspektach, prequele rozwinęły sposób widzenia uniwersum Gwiezdnych Wojen?
Na pewno rozwinęły sposób widzenia zła i dobra przez Jedi, ale też nasze widzenie Republiki. Myśleliśmy, że Republika upadnie, ale nie upadła. Została przemieniona, bo ludzie tak chcieli. To naprawdę niesamowite. To coś, co zawsze jest pewnym zagrożeniem. Widzielismy jej historię i wiemy, że może być prawdziwa w każdej chwili, w każdej erze, że ludzie wybierając coś, co wydaje się być dobre, wybiorą ukryte zło.
Także rozwinęły Anakina. Nie wiem, czy go wytłumaczyły. W niektórych aspektach stał się większym potworem, niż był wcześniej. Ale chyba najważniejsze aspekty to to, jak Republika stała się Imperium, i to czym później Imperium się stało.
Czy czujesz się wolny, teraz gdy prequele są skończone?
Oczywiście istniały rzeczy, których nie mogliśmy ruszyć, dopóki filmy były planowane. Ale nadal pozostały nam pytania o to, czy możemy pewne aspekty poruszać. To broszka George’a Lucasa. Jeśli udowodnimy, że era w której się bawimy, może być ciekawa i popularna, z pewnością przyjdą tu inni. Ale teraz mamy w końcu tę wolność. Ale oznacza to też odpowiedzialność.
Są niektórzy ludzie, którym nie podoba się to, że w galaktyce nie ma pokoju, który Luke wywalczył. Ale ja tego kompletnie nie rozumiem. Luke i jego drużyna zrobili swoje w swoim czasie. Ale to nie oznacza, że galaktyka czy nasz świat pogrążą się w stagnacji czy pozostaną w pokoju. Oczywiście w ich czasie tak mogło być, ale nowe czasy przynoszą nowe wyzwania. To nowa era, nowe zmagania, z którymi musimy sobie poradzić, ale odpowiedzialnością spoczywającą na nas, jest umiejętność pokazania wszystkim, że to ciągle Gwiezdne Wojny, także przez umiejętne nawiązania do historii sagi, ale też zachowaniu tonu i klimatu Gwiezdnych Wojen.
To trochę przypomina malarza, który decyduje się ograniczyć paletę, to może być czasami bardzo uwalniające. Więc gdy zdecydujemy jakie są parametry i wybierzemy to co jest uwalniające, a nie ograniczające, wtedy można wiele osiągnąć. Gwiezdne Wojny same w sobie to olbrzymia liczba parametrów, ale gdy się wie co się robi, można się nimi bawić. Myślę, że Wiliam Goldman powiedział kiedyś „by dać czytelnikom, to czego chcą, ale w sposób jakiego się nie spodziewali”.
Co sprawia, że komiksy Star Wars są nadal Gwiezdnymi Wojnami?
Fakt, że wciąż pozostają mitem. Zawsze jest w nich pewna doza walki dobra ze złem, ale my także rozglądamy się trochę i bawimy definicjami tych rzeczy. Z pragmatycznego punktu widzenia potrzebujemy Jedi, mieczy świetlnych, blasterów, jakiś bandziorów, Imperialnych, Sithów. Vongowie byli dobrzy, ale my potrzebujemy Sithów.
A czy zachowanie ciągłości to trudna rzecz?
W przypadku Legacy nie jest tak trudne jak było w przypadku Wojen Klonów. Dlatego tak naprawdę stworzyliśmy Quinlana, by móc oderwać się od ciągłości, dopóki ona tak naprawdę nie dogoni nas. Mieliśmy problem tylko z Aaylą, bo pojawiła się w filmach, no i z Quinem, który był we wczesnej wersji scenariusza, a my przez to nie mogliśmy za bardzo ruszyć z nim dalej. Ale trzymaliśmy rękę na pulsie.
Na początku przyświecała nam idea tworzenia postaci, których historię można będzie tylko poznać w komiksach, których zakończenia nikt nie zna, a które dokładnie nie odwołują się bezpośrednio do ciągłości reszty sagi. To samo generalnie odnosi się do Legacy. Będzie powiązywać przeszłość z różnymi wydarzeniami, ale na razie nie mogę o tym mówić, zobaczycie to wszystko w swoim czasie.
A skoro jesteśmy przy Aayli Securze, jak się czułeś oglądając scenę jej śmierci w „Zemście Sithów”?
To było okrutne! Dobra strzelili jej w plecy, ale potem ciągle do niej strzelali. Mocy! Z jednej strony było to coś w stylu „ooh”, ale z drugiej wiedząc, że to ona jest częścią tego. Ale można było sobie zdać sprawę, że postać, którą się stworzyło weszła na stałe do filmów. Wpierw zobaczyłem ją w „Ataku klonów”, to było niesamowite. Przykro mi, że zabili ją w ten sposób, ale z drugiej strony wspaniale było ją tam zobaczyć. To powoduje, że czuję trochę zmieszany. Z jednej strony jestem ojcem, krzyczącym „Moja córeczka”, z drugiej twórcą, który pyta siebie „Ile mogłem jeszcze zrobić? Jak długo jeszcze byłaby popularna? No a tym bardziej, że zawsze byłem dumny z tego, że Aayla była pierwszą postacią, która zamiast z filmu pojawić się w komiksie, odwróciła tę drogę. George zobaczył ją, polubił ją. A sam jestem zaszczyconym wiedząc jak wielu fanów pokochało Aaylę, Quinlana, Thomle’a czy Villiego.
Czy któryś z twoich pomysłów na komiks został odrzucony przez Lucasfilm?
Och tak. Mieliśmy całe cykle opowieści, które im nie pasowały, więc nie mogliśmy ich zrealizować. Ale większość naszych pomysłów udało się zrealizować. Ale te doświadczenia, nasze pomysły, umiejętność pisania opowieści tak, by zgadzały się z podstawami Gwiezdnych Wojen, stworzyły specyficzną i sprawnie działającą relację, która pozwoliła zaistnieć Legacy. Gdybyśmy wcześniej się nie sprawdzili w innych czasach, to czy pozwolono by nam tworzyć coś w stylu Legacy? Nie wiem. Wątpię. Myślę, że zdobyliśmy zaufanie Lucasfilmu, a Legacy będzie to kontynuować. I choć jestem bardzo dumny z tego, co zrobiliśmy w Republic, to myślę, że gdy skończymy z Legacy, wielu fanów zapyta Quin-kto?.
A czy możesz opowiedzieć o współpracy z Jan Duursemą?
Na początku zawsze siadamy z Jan i dyskutujemy o wszystkim od podstaw. Od samego pomysłu na opowieść, przez postaci, przez akcję, aż do scenariusza. Jan zawsze chce dużo, a ja jej to daję. Zawsze wszystko ustalam z nią najpierw. W końcu ona najlepiej wie, czy to zadziała wizualnie, czy nie. A z drugiej strony ma doskonały zmysł Gwiezdnych Wojen, i w szczegółach jest o wiele lepsza niż ja.
Rozmawiając i spędzając razem czas, pokazuje mi szkice i pyta co o nich myślę, a następnie przeglądamy po kolei kolejne strony. Po tym jak już scenariusz jest skończony, czasem pokazuje mi coś i mówi, że potrzebujemy jeszcze jeden dodatkowy panel tutaj, albo że tamten należałoby ominąć. Rozumiem, że to przede wszystkim wizualne medium, więc taka współpraca jest kluczem do sukcesu. A to co ujrzałem ostatnio spowodowało, że szczęka mi opadła. Jest utalentowana, oddana pracy i kocha Gwiezdne Wojny. Wątpię czy jest jakiś fan, który kochałby bardziej sagę niż Jan.
Jak mocno rozwijacie razem postacie?
Rozmawiamy o nich. Ilość godzin, jakie spędziliśmy na rozwijaniu Legacy jest po prostu zdumiewający. Ona często mówi, że taki dialog nie pasuje do tej postaci, a ja robię kolejną przymiarkę. Często mi coś sugeruje, ale czasem i ja jej coś doradzę. Ona mi czasem mówi, że łatwo mi mówić, skoro ja napiszę tylko trzy słowa, a ona musi to narysować. Ale ogólnie bardzo dobrze nam się współpracuje.
Jak zostałeś fanem Gwiezdnych wojen?
Jestem nim odkąd wyszedł pierwszy film. Przeczytałem wpierw książkę. I pomyślałem, że będzie dobrze jak umieszczą 50% w filmie, ale gdy go ujrzałem okazało się, że tam było 150 a nawet 200 % tego, co znalazłem w powieści i to mnie rozsadziło. Wspaniałe zdjęcia, genialny montaż, cudowna muzyka. Wszystko to miało w sobie to coś.
Masz jakiś ulubiony film w serii?
Gdybyście przyłożyli mi pistolet do głowy, stwierdziłbym, że coś znane jako Nowa Nadzieja, ale pewnie dlatego, że było pierwsze i mnie rozsadziło. Ale gdybyście spytali o ten film, który wpłynął na mnie najbardziej, zdecydowanie wskazałbym Imperium kontratakuje, ze względu na jego mrok i to jak on współgra z resztą.
A masz jakąś postać, którą najlepiej ci się pisze?
Zawsze bawi mnie pisanie komiksów z Obi-Wanem. Coś w nim jest, zwłaszcza w tym młodszym za czasów Wojen Klonów, co powodowało, że był dla mnie bardzo interesujący. Fajnie pisało się też Vadera w Purge. Wciąż jeszcze był w okresie przejściowym między Anakinem a Vaderem. Wciąż w nim dużo z Anakina.
A co czyni historię dobrą?
Postaci, które są w niej obecne. Dobre dialogi, dopracowany scenariusz i tematy, które cię pociągają.
A jaki jest twój projekt marzeń?
Myślę, że właśnie nad nim pracuję. Legacy to obecnie to, co chciałbym robić najbardziej. I trudno mi sobie wyobrazić bym robił coś innego, przynajmniej na razie.