ROZDZIAŁ VIII
Życie to tylko mgnienie oka w historii wszechświata...
Czas upływa szybciej niż tego byśmy chcieli...
Jest naszym wrogiem kierującym do nieuchronnego końca...
Bezczynność wydłuża czas, ale czyni życie pustym...
Działanie skraca go, czyniąc każdą sekundę życia wartą ceny...
Niejeden marnuje czas dany mu do przeżycia martwiąc się, że ma go tak mało...
Wykorzystajmy go dobrze aby być pamiętanym w wiecznym strumieniu czasu...
Chłopak otworzył powoli oczy. Czuł jak go strasznie piekły. Odruchowo przetarł je rękoma wywołując lekki ból. Spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na dłonie dostrzegając dziwną srebrną maź. Podniósł się z trudem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w małym pokoju o brązowych ścianach, bez okien o jednych dużych szarych drzwiach. Leżał na metalowym łóżku dość twardym i niewygodnym. Na półkach leżały jakieś ampułki i różne przybory medyczne. Usiadł i położył nogi na zimnej podłodze. Dostrzegł, że był ubrany w inny strój niż pamiętał. Miał na sobie błękitny kombinezon z żółtymi wzorami z ciepłego chociaż szorstkiego materiału. Podszedł do drzwi chcą zobaczyć co znajdowało się na zewnątrz, lecz nie otworzyły się. Dostrzegł na nich coś dziwnego. Wyglądało jak wypukłe małe kółko przyczepione do drzwi. Kiedy dotknął to ręką okazało się, że rozmiarem pasowało do jego dłoni toteż mógł je w całości objąć. Spróbował przekręcić raz w jedną raz w drugą stronę. Gdy usłyszał lekki trzask drzwi lekko otworzyły się. Popchnął je i wyszedł na zewnątrz. Nie było żadnej żywej duszy w najbliższych kilkunastu metrach. Po obydwu stronach znajdowały się dwa długie korytarze bez żadnych drzwi czy okien w polu widzenia. Wszędzie znajdował się biały kolor. Wybrał lewą stronę i powoli ruszył w tamtym kierunku. Nie wiedział gdzie się znajdował ani dlaczego nikogo nie mógł tutaj znaleźć. Doszedł do zakrętu. Przylgnął do ściany pomału wysuwając głowę za róg. Dostrzegł dwie pary drzwi. Upewniając się, że nic mu nie groziło podbiegł w tamtą stronę. Podchodząc ujrzał, iż pomiędzy srebrnymi ścianami znajdowały się przezroczyste wrota. W środku znajdowała się młoda chuda kobieta. Jej nogi, ręce wyglądały jakby na kościach zwisała luźno skóra. Była ubrana w brudny brązowy workowaty strój sięgający jej do kolan. Chłopak użył tej samej sztuczki co poprzednio i przekręcając okrągły przedmiot na drzwiach otworzył je i wszedł do środka. Kobieta gwałtownie się obróciła patrząc na niego wyłupiastymi pełnymi przerażenia oczyma. Twarz miała szczupłą, brudną i dziwnie przerażającą. Spojrzenie mówiło mu, iż nie miała zdrowych zmysłów. Wstając i pochylając się w połowie podeszła do niego obwąchując z każdej strony. Następnie spojrzała mu w twarz i uśmiechnęła się ukazując kilka zębów. Oddech jej przyprawiał go o mdłości, aż z trudem powstrzymywał się od zwymiotowania.
- Potwory mnie gonią... Ratuj! Ratuj! Potwory w czerwonych rękawiczkach! Ratuj! Ratuj! - Krzyczała mu prawie do ucha.
- O czym ty mówisz? Gdzie ja jestem ? Kim ty jesteś? - Odepchnął ją gdy nagle rozległ się niski pisk z sufitu.
- Uciekać musimy! Potwory nadchodzą! Będą chcieli nas... Uciekajmy!
Nie odpowiedział tylko szybko wybiegł na zewnątrz cały czas rękoma zakrywając uszy. Obejrzał się raz czy kobieta za nim podążą, a potem doszedł do wniosku, że nie warto przejmować się bo to tylko strata czasu. Chciał uciekać w stronę z której przybył, lecz gdy wychylił się zza rogu dostrzegł trzy postacie w szarych strojach. Rosłe i barczyste osoby nosiły czerwone rękawiczki. Zaklął siarczyście gdy wskazali w jego stronę krzycząc coś w nieznanym języku. Odwrócił się i pobiegł ile miał sił w nogach. Kobieta rzuciła się na niego bełkocząc coś bez sensu. Zdenerwowany rzucił ją na ścianę o którą rozbiła głowę. Dostrzegł, że mocno leciała jej krew, więc prawdopodobnie umrze w ciągu kilku minut. Stwierdził, że to może zatrzymać te dziwne postacie chociaż na chwilę. Tylko tyle potrzebował, aby oddalić się kawałek i znaleźć drogę ucieczki albo dobrą kryjówkę. Przebiegł kilka korytarzy gdy doszedł do dużej sali przed którą się zatrzymał. Znajdował się tam starszy mężczyzna, który gestem dłoni zaprosił go do środka. Tak jak goniący go miał na rękach czerwoną rękawiczkę. Był wysoki, barczysty ubrany w szary strój i dziwną maskę ukrywającą twarz. Można tylko dostrzec spoza niej czerwone oczy i długie szare włosy opadające na ramiona. Zawahał się czy nie uciec, ale czuł w środku, że nie miał najmniejszego wyboru. Obrócił głowę dostrzegając dwie lekko zdyszane istoty identycznie wyglądające jak zapraszająca go do środka. Powoli przeszedł próg bacznie przyglądając się wszystkiemu dookoła.
- Xer i po co uciekasz? Warto było? Usiądź proszę... Porozmawiamy. Na pewno jesteś zdezorientowany - zaczął mężczyzna grubym basowym głosem ponawiając gestem, aby wszedł.
- Kim jesteś? Gdzie jestem? - Powoli podszedł i usiadł we wskazanym miejscu.
- Nie martw się chwilowa amnezja to skutek uboczny...
- Skutek uboczny od czego... ?! - Podniósł głos. - Mów gdzie jestem !
- Uspokój się... Gniew ci nic nie da! Zacznę od początku - położył ręce okryte rękawiczkami, które w chłopaku wzbudzały przerażenie powoli przemieniające się w panikę. - Kilkanaście miesięcy temu zgłosiłeś się na ochotnika do tego eksperymentu. Nie wiem co tobą powodowało, ale pewnie to co każdego, który się tu zgłosił czyli chęć szybkiego zysku. Jesteś w tym ośrodku jakieś dziesięć miesięcy. No i po końcowych zabiegach masz lekką amnezję, która powinna niedługo przejść.
- Jaki to eksperyment? Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamujesz? -Popatrzył podejrzliwie na rozmówcę.
- A po co miałbym cię okłamywać? Co mi to da? Jesteś w moim ośrodku i powiem szczerze nie masz najmniejszych szans, aby stąd wyjść. A eksperyment? No bardzo dobrze się udał jest wszystko tak jak powinno. Chociaż minie trochę czasu zanim ci włosy odrosną.
- Co? - Złapał się za głowę dostrzegając, że była obandażowana poczuł niepokój.
- Eksperyment polegał.... Mniej więcej powiem aby Cię nie zanudzać naukową terminologią... Na ... Badaliśmy wpływ różnych środków po ingerencji chirurgicznej na twój mózg. No oprócz tego mała zabawa z twoimi wnętrznościami i niestety jest jeden skutek uboczny...
- Jaki? - Spytał pewnie czując narastający gniew.
- Po tym jak sprawdzaliśmy oddziaływanie pewnego promieniowania okazało się, że wywoływało to pewną chorobę... Na którą niestety nie znamy lekarstwa... Zostało ci jakieś kilka lat życia... - Stwierdził głosem pełnym satysfakcji.
- Co? Nie mam zamiaru umierać w ciągu kilku lat! Znajdźcie coś! Na czym polega ta choroba? Jakie będą objawy?
- Ból w klatce piersiowej... Wymioty pełne krwi... To na początek. Potem będzie gorzej, ale lepiej abym ci tego nie mówił - zadźwięczał podręczny komunikator - Tak?
- Doktorze Addex wszystko gotowe. Czekają na Pana... Proszę się pospieszyć bo kapłan się niecierpliwi. - Wydobył się z komunikatora cichy damski głos z dziwnym akcentem
- Już idę - rzekł i zwrócił się do chłopaka - Później dokończymy rozmowę. Powinieneś udać się do swojej ce.. Pokoju.
- Nie! - Wstał i rzucił się na Addexa.
Położył go na ziemi i zaczął okładać pięściami po masce na twarzy. Widząc, że to nie przynosiło większego efektu uderzył z całej siły kolanem w głowę. Maska pękła, a jego przeciwnik wydał syczący pełen męki odgłos. Mężczyzna chwycił okrycie i zerwał je z twarzy. Jego oczom ukazało się czarna pomarszczone pełna blizn buzia. Nie wyglądała na ludzką, ani na żadnej rasy jaką znał. Oczy czerwone zmieniały kolor na niebieskie. Cały czas wydawał pełen bólu krzyk. Zatkał mu usta, aby nie wezwał strażników, którzy widząc tą sytuację z pewnością zabiliby go. Nagle zaczęły nim targać konwulsje. Z oczu, długiego krzywego nosa z trzema dziurkami oraz ust wydobywała się brunatna wydzielina. Po chwili w kałuży własnej krwi Addex leżał martwy. Chłopak podniósł ręce i je powąchał. Zapach palił nozdrza czyniąc lekkie zawroty głowy. Mimowolnie polizał tejże krwi, która miała wspaniały słodki smak. Porównywalny do Truśni, które hodował wraz z ojcem. Przeszukał nie żywego oprawcę znajdując jakąś kartę i mały podręczny blaster. Nie był zbyt mocny, ale o zasięgu do dwóch metrów potrafił poważnie zranić. Do tego mieścił mu się w dłoni. Wstał i powoli wyszedł na zewnątrz. Nie dostrzegając nikogo wybrał jeden kierunek i szybko tam pobiegł. Po kilku minutach doszedł do wielkich wrót. Doszedł do wniosku, że na pewno było to wyjście. Bardzo upragnione drzwi do wolności. Poczuł ukłucie w sercu przechodzące na całą lewą stronę ciała. Zaczął ciężko oddychać. Przyklęknął na jedno kolano łapiąc się odruchowe za bolące miejsce. Czuł jakby umierał... Jakby zaraz miał spotkać się z Bogami. Usłyszał świst i poczuł na twarzy ożywczy chłód wiatru. Bardzo się zdziwił, ponieważ w zamkniętym pomieszczeniu nie było ani klimatyzacji ani otwartych przestrzeni z których tenże wicher mógł dobiec. Zmusił się do prawdziwego wysiłku i spojrzał przed siebie dostrzegając kilka cieni wychodzących z ziemi. Były bez kształtne, bez nóg czy rąk. Widać jedynie coś na kształt głowy i zimnych białych oczu patrzących chciwie na niego. Wyglądało jakby bez słownie mówiły „Jesteś nasz... Twój czas nadszedł... Zabieramy Cię...”
Czas.. Mam czas... Mam kilka lat... Dajcie mi szanse! Nie wzywajcie mnie do siebie teraz! Nie teraz... Dajcie mi zrobić to co powinienem... Potem będziecie mogli mnie zabrać tak jak chcieliście zawsze! Przecież zawsze mówiliście mi o przeznaczeniu teraz dajcie mi go wypełnić! Błagam Was Bogowie!
Ból tak nagle jak przyszedł tak zniknął. Już nie było dziwnych zjaw ani wiatru lekko muskającego jego twarz. Wstał z trudem i odkaszlnął łapczywie chwytając powietrze. Dostrzegł na ścianie coś błyszczącego. Podszedł bliżej na tyle, aby zobaczyć w tym swoje odbicie. Było lekko zniekształcone. Wyglądał w nim jakby starszy o kilkanaście lat. Twarz pomarszczona pełna blizn i zmartwień. Nie widział ran jakie odniósł nie dawno toteż doszedł do wniosku, że tak naprawdę to nie on. Wyglądała jakby patrzyła na niego z pogardą i nadzieją. Nagle jego odbicie przemówiło:
“Ars longa, Vita Brevis”
Chłopak patrzył zdezorientowany na swoje odbicie, które złowieszczo uśmiechało się. Niespodziewanie z lustra wydobyły się dwie dłonie, które z niewyobrażalną siłą chwyciły go za szyję. Czuł jak brakuje mu tchu. Wzrok powoli okrywał się mgłą. Przed oczyma miał tylko widok siebie śmiejącego się szyderczo. Nadludzkim wysiłkiem zaczął krzyczeć.
Xer podniósł się gwałtownie krzycząc w niebo głosy. Nie wiedział co się z nim dzieje. Dostrzegł Akinome podbiegającą do niego i krzyczącą coś do innej osoby. Nie słyszał słów. Widział tylko emocje targające nią i kompanem, który podbiegał bardzo szybko.
Zmartwienie...
Współczucie...
Zdezorientowanie...
Druh wstrzyknął mu coś w ramię. Jednak cały czas czuł silne dłonie śmierci zaciskające się na jego krtani. Sięgnął ręką do szyi, nie czując żadnych rąk czy jakiś urządzeń duszących. Jednak jego skóra była dziwnie pomarszczona i nabrzmiała. Po chwili wszystko przestało mieć znaczenie. Przypomniał sobie sen, którego doznał. Doszedł do wniosku, że praktycznie to wspomnienia, które ukryte dały o sobie znać podczas spoczynku. Wszystko olśniło go z mocą działa turbolaserowego. Nieudany eksperyment, skutek uboczny w postaci choroby prowadzący do jego nieuchronnej śmierci.
Co się ze mną dzieje? Co to za wspomnienia, których nie pamiętam? Kim ja jestem? Czym ja jestem? Jeśli mam umrzeć niech tak będzie... Jednak Tahiri musze uratować! W tej chwili liczy się tylko jej życie oraz... życie naszego dziecka, które nosi w łonie. One jest najważniejsze... Jak umrę co na pewno stanie się niedługo to mój syn bądź córka będzie wszystkim co po mnie zostanie w tym wszechświecie... Ja w krainie Bogów stanę się częścią wszystkiego i nicości, a ono będzie żyło i będzie mnie wspominało przez co będę żył w ich pamięci przez pokolenia... Przez wieczność.. Jakbym chciał mieć więcej czasu... Czasu, który pędzi tak szybko...
Podniósł się powoli i spojrzał trochę zdezorientowanym wzrokiem na Akinome.
- Nic ci nie jest Xer? Trochę nas przestraszyłeś - zaczął jego kompan.
- Będę żył... - Uśmiechnął się z przymusem - Nie powiedziałeś mi jak masz na imię? - Postanowił zmienić temat.
- Adi Kier do usług. - Wyrecytował.
- Masz miecz świetlny, więc jesteś Rycerzem Jedi - stwierdziła Akinoma mówiąc jakby do siebie - Jednak mówiłeś aby Cię tak nie nazywać? Dlaczego? - Zaciekawiła się.
- Ja... - Zawahał się - To nie wasza sprawa! - Podniósł głos - dolecimy na Nar Shaddaa, zostawię was tam i już nigdy się nie zobaczymy. Nie musze wam zdawać relacji z mojego życia! - Krzyknął odwrócił się i wyszedł w kierunku kokpitu.
- Ja przepraszam... - Chciała powiedzieć do Adi Kiera, który odszedł udając, że jej nie słyszy. Zwróciła się do Xera - Co on taki nerwowy?
- To zastanawiające... - Powiedział Xer. - Musze lecieć na Bysp. - Stwierdził przyglądając się dziewczynie. Wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Rany dobrze opatrzone, twarz czysta i umalowana. Gdyby nie był tak strasznie zakochany w żonie na pewno próbowałby coś zdziałać w kierunku tak pięknej kobiety jak Akinoma. Nie dostrzegał na jej twarzy zmęczenia, tylko lekkie zmartwienie i pogodę ducha.
- Po co ty tam tak chcesz lecieć? Na tej planecie oprócz śmierci nic znaleźć nie można.
- Słyszałaś o Bysp ? - Zaciekawił się.
- Tylko tyle co ludzie mówili... Nazwy różne dawali... Przeklęta planeta... Planeta zmarłych i moja ulubiona nazwa Planeta wiecznej męki... - Zaśmiała się - Praktycznie plotki krążyły, ale nigdy nie słyszałam relacji od kogokolwiek kto tam był o tym co tam się dzieje... Powiesz mi w końcu po co tam chcesz lecieć? Jestem z reguły wścibska i ciekawska, więc nie każ mi torturować Cię, a znam wiele wykwintnych tortur. Jak zaśpiewam ci jedną z pieśni jaką matka mnie nauczyła będziesz śpiewał od razu o wszystkim. - Uśmiechnęła się czule.
- Nie chce o tym naprawdę mówić... - Posmutniał.
- Typowy mężczyzna. Ma problem nie chce gadać. Chcąc tam samemu lecieć to coś więcej niż samobójstwo... Powiedz mi... - Przysunęła się bliżej niego siadając na łóżku. - Bardzo chciałabym lepiej cię poznać - Pocałowała go czule w policzek, potem tuż obok ust, dochodząc do warg musnęła jej namiętnie i z nieukrywaną pasją. Xer zdezorientowany na chwile zapomniał o wszystkim... Nawet o Tahiri... Rozkoszował się wspaniałym smakiem jej warg... Słodkim... Delikatnym... Czułym... Zapachem jej perfum, który łagodnie wdzierał się w jego nozdrza mówiąc mu, że chciałby przeżyć z nią coś więcej. Było to coś niewyobrażalnie wspaniałego, lecz wiedział, że źle czynił. To byłaby zdrada... Nie miał czasu na takie przyjemności, nawet jeśli pragnąłby zapomnienia o bólu, problemach czy fizycznym cierpieniu jakie czuł w każdej sekundzie... Z każdym oddechem... Tahiri była jedyną, którą kochał. Jedyną, którą jak całował to rozpływał się jak lód. Jego serce należało do niej.
- Musze ci to powiedzieć Akinomo... - Zaczął Xer przerywając namiętny pocałunek. Musiał zrobić spory wysiłek, aby sam nie pocałować ją ponownie. - Moja żona Tahiri została porwana z niewiadomych mi przyczyn... Na planecie na której byliśmy, niech będą przeklęci Bogowie, tej co nie znam nazwy ani nadal nie wiem skąd tam się wziąłem, dowiedziałem się tego od Maluta... Pokazał mi nagranie... Zobaczyłem ją chociaż myślałem... Byłem pewny, że ją zabili na moich oczach. Wiem wydaje Ci się na pewno to niedorzeczne, ale Ona nosi pod sercem moje dziecko... Kocham ją nad swoje życie... Musze ją uratować chociażbym miałbym zginąć próbując... - Akinoma odsunęła się gdy zaczął wygłaszać ten monolog.
- Ja... Wyszłam na idiotkę jak zawsze... - Stwierdziła. - Tak nie żałuje, że Cię pocałowałam - powiedziała rzeczowo - Musiałam sprawdzić... I tak Wookie całuje lepiej od ciebie - zaśmiała się - Chociaż na pewno ma świeższy oddech - zmieniła temat. - Poniekąd jestem ci dłużna...
- Co masz na myśli? - Spytał.
- Ta bacta tępi twój umysł czy jesteś po prostu głupi jak Gamoreanin? Spraw, aby oczy ci się zapadły w głąb głowy w poszukiwaniu mózgu - Skrzywiła się czując jakby zmuszał ją do powiedzenia tego co miała na myśli - Uratowałeś mi życie Nerfopasie! A ja... Tak czy siak jestem ci to dłużna. Powinnam ci jakoś pomóc uratować żonę... - Stwierdziła.
- To może być niebezpieczne! Nie chce, aby ktokolwiek zginął
- Niebezpiecznie może być nawet w łóżku podczas snu, gdy nagle jakiś pijany małolat wleci w twój pokój swoim drogim śmigaczem! Lecę z tobą i nie waż mi się sprzeciwiać bo będę musiała znów Cię pocałować - oznajmiła uśmiechając się.
- Dzięki - nie wiedział co innego mógł w takiej sytuacji powiedzieć - Możesz mi pomóc wstać?
- Oczywiście - odparła.
Podniósł się z trudem czując ból w klatce piersiowej promieniujący na szyje. Kaszlnął kilkakrotnie i stanął prosto. Dochodząc do wniosku, że może iść sam polecił Akinomie, aby tu została. Udał się do kokpitu do Adi Kiera. Ten siedział na fotelu z nogami rozłożonymi na pulpicie. Wyglądał jakby spał. Usiadł na miejscu drugiego pilota i szturchnął go lekko budząc z drzemki.
- Adi musze coś wiedzieć... - Zaczął poważnym tonem - Wiesz kto to był Doktor Addex?
- Wiem - stwierdził rzeczowo - Kiedy się domyśliłeś?
- Przypomniałem sobie, że cię widziałem w wielu miejscach... Nie wiem czemu teraz... Czuje jakbym wszystko widział wyraźniej i prawdziwej. Miałeś kiedyś takie uczucie, że patrzysz i widzisz wszystko takie jakie jest naprawdę? - Spytał obojętnym głosem.
- Prawdę mówiąc nie wiem o czym mówisz, ale niech ci będzie...
- Pracujesz dla ludzi Addexa? Chcesz mnie zabić?
- Nie uważasz, że jakby to był mój zamiar to byś dawno był martwy? - Skrzywił się. Spojrzał na pulpit dostrzegając coś migającego - Zaraz wychodzimy z nadprzestrzeni. Nie pracuje dla Addexa. O ile pamiętasz to go zabiłeś! Tak naprawdę to wynajął mnie jakiś typ, żebym miał na ciebie oko. Powiedziałem mu nie jestem niańką, aby spadał. Jednak suma, którą zaoferował była nie do odrzucenia. Będę żył do końca swoich dni w bogactwie. - Zaśmiał się - Nie wiem praktycznie kim był, bo mnie to nie interesowało. Powiedział w skrócie o co chodzi i tyle.
- Jesteśmy na miejscu. Lądujemy... - Zaklął nagle.
- Co jest?! - Krzyknął Xer.
- Nie rozumiem... Coś nas złapało... Wciąga nas! - Rozległ się brzęczyk komunikatora.
- Mówi Dowódca okrętu gwiezdnego „Śmierć w mroku” klasy Acclamator. Przygotować się na wkroczenie oddziałów interwencyjnych na pokład. Życzę miłego dnia. - Wyrecytował mężczyzna służbiście. Głos miał jak u młodego człowiek, który dopiero co wkroczył w dojrzały wiek.
- Niech to Rancor nadepnie! - Krzyknął Adi Kier - Mamy wielki problem...
- Kim oni są? Wiesz? Nie możemy jakoś się wyrwać? - Myślał gorączkowo Xer.
- Nie da rady... Trzymają nas mocno, a mój okręt nie ma takie mocy silników, aby się uwolnić. Tak znam ich. Pewnie się zdziwisz, ale oni po ciebie nie przyszli - uśmiechnął się dziwnie zagrywając dolną wargę - To ta wredna baba. Ściga mnie od lat. - Stwierdził.
- Kto? Jakieś problemy mistrzu Jedi? - Spytała sarkastycznie stojąc z tyłu Akinoma.
- Nie jestem Jedi - wstał unosząc głos - Tak byłem w zakonie od dziecka jak każdy, ale z niego odszedłem! Nie mogłem tam być! Uznaliby mnie za szaleńca, więc zgodnie z prawem opuściłem zakon. Yoda mówił: „Przyszłość w ciągłym ruchu jest. Wizje twe sprawdzić się nie mogą” Ja mu na to, że się sprawdzą i że pożałuję tego że jest aroganckim pokurczem zapatrzonym w przestarzałe doktryny zakonu. Odszedłem bez słowa kilka lat temu i nie nazywaj mnie Jedi chyba, że chcesz mnie obrazić! Czy wyraziłem się dostatecznie jasno? - Zapytał.
- Jasno jak silniki tego Acclamatora, który nas ściąga - odparła ironicznie - Kim oni są?
- Nie ma na to teraz czasu. Jak nas złapią to poznasz ją dostatecznie blisko a uwierz mi, że tego nie chce...
- Xer nic ci nie jest? - Zmartwiła się Akinoma.
- Ja... Co to za szum? Słyszycie? - Spojrzał na kompanów - On mówi... Ja... To nie może być!
Mgłą zasnuł się jego wzrok i stracił przytomność. Akinoma patrzyła kilka chwil na nieprzytomnego Xera, gdy nagle olśniło ją co się stało. Zwróciła wzrok na Adi Kiera, który mając maskę na twarzy patrzył na nią uważnie z satysfakcją. Pewnego rodzaju gaz, a to Hutt - pomyślała tuż zanim padła na ziemię nieprzytomna. Kier poczekał jak powoli ściągną go na pokład niszczyciela. Rozmyślał o tym co właśnie zrobił. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że to wyrzuty sumienia, ale kiedy tylko przypomniał sobie sumę jaką zaraz otrzyma to poczuł wielkie uczucie dumy. Nie myślałem, że będą tacy naiwni...Naiwność ich przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Było to zbyt łatwe. Ja Jedi? Kto by powiedział - pomyślał śmiejąc się na głos. Po kilku minutach jego statek usadowił się wygodnie w hangarze „Śmierci w Mroku” tuż obok kilku eskadr myśliwców o małych skrzydłach brunatno-pomarańczowej barwy, których klasy i nazw nie znał i praktycznie nic go to nie interesowało. Chciał tylko dostać nagrodę, wynieść się stąd i żyć dalej swoim jakże interesującym bytem. Wychodząc sprawdził czy trzeci pasażer także leży nieprzytomny. Nie znał go. Wiedział tylko tyle co opowiedziała podczas podróży Akinoma. Był mężczyzną imieniem Kid, teraz żyjącym w własnym świecie na rozdrożu pomiędzy iluzją, a rzeczywistością. Wyszedł spokojnym krokiem na zewnątrz rzucając do grupy ludzi, że jeńcy leżą nieprzytomni w kokpicie. Podszedł do niego karzeł o wzroście niskim nawet jak na tego typu ludzi. Sięgał mu ledwo co do kolan mając na sobie bardzo wysokie buty. Wymamrotał coś niskim i piskliwym głosem wskazując Adi Kierowi w którym kierunku powinien się udać. Oczywiście w towarzystwie dwóch rosłych strażników o kamiennych twarzach. Idąc z nimi dostrzegł z oddali jego pracodawczynie, która wychodziła mu na spotkanie. Uśmiechnął się mimowolnie i poprawił włosy na głowie oraz sprawdził czy nie miał nieświeżego oddechu. Dziewczyna, która zleciła mu tą prace miała szlachetne pochodzenie. Widać to na pierwszy rzut oka. Język ciała, gestykulacja, kroki czy nawet spojrzenie pełne wyższości, a nie mówiąc już o ubiorze drogim i szykownym tak pasującym do tego miejsca jak Hutt do namydlonej wanny. Była wysoka, obdarzone piękną figurą na utrzymanie której wydała dużo pieniędzy i kosztowało ją to zapewne wiele wysiłku. Miała długie blond włosy opadające na ramiona przecinane czarnym pasemkiem. Oczy błękitne zdradzały rozmówcy, że obdarzyli ją bogowie nieprzeciętną inteligencją. Usta czerwone, pełne wywoływało u niego chęć pocałunku i sprawdzenia ich smaku.
- Widzę, że twoje wyniki dorównują twojej reputacji... - Zaczęła twardym pewnym tonem - Chociaż twoje metody pozostawiają wiele do życzenia... - Skrzywiła się rzucając okiem na nieprzytomnych jeńców
- Pracowałem długi czas nad swoją reputację. Czy mogę powiedzieć, że wygląda pani dziś niewyobrażalnie pięknie? - Odparł uprzejmie.
- Nie praw mi tu komplementów głupcze - jej głos stał się nagle zabójczy jak miecz świetlny. Dała znak strażnikom - rozbroić go - Nawet nie wiesz co zrobiłeś...
- Co jest!? Umawialiśmy się! Przecież podobno jesteś kobietą honoru, która zawsze płaci za wykonane zadanie! - Szamotał się chwile z strażnikami, którzy zabrali mu miecz świetlny, dwa wibroostrza i sporych rozmiarów blaster.
- Jestem, ale nie wtedy kiedy ktoś próbuje mnie oszukać... Nie trzeba było kraść wcześniej z mojego statku. Wtedy jestem okrutna i zawistna... Pewnie o tym też słyszałeś czy może umknęło to twojej uwadze? Nie słyszałeś co robię z istotami, które mi się naraziły? Zabrać go - rozkazała.
- Zapłacisz mi za córko garbatego Gamoreanina!! - Krzyczał.
- Kal. Przygotuj więźniów. Obierz kurs tak jak było to zaplanowane - Zwróciła się do niskiego karła, który podchodził do niej ciesząc się z zaistniałej sytuacji - Tak jest Moja Pani - skłonił się nisko.
Kobieta udała się do swojego biura, gdzie chciała odpocząć i trochę odświeżyć się. Odesłała strażników, którzy nie byli jej potrzebni i weszła do środka. Myślała w co się ubrać na spotkanie w interesach. Przecież mam tylko kilka godzin zanim dolecimy na miejsce. Co tu założyć? - Zastanawiała się. Nagle zza jej pleców jakby duch usłyszała cichy głos kobiety niczym szept.
- Kiedy będę mogła go zabrać? - Wyszeptała postać twardym zimnym tonem.
- Musisz się tak skradać? Moja droga trochę manier by ci nie zaszkodziło - odparła kobieta, ale widząc grymas zdenerwowania na jej twarzy od razu zmieniła temat - Jak tylko dolecimy na miejsce będzie mogła go zabrać. Chyba, że wcześniej wszystko zacznie przebiegać zgodnie z tym co zostało powiedziane. Osobiście nie wierze w te brednie, aby ktoś mógł to przewidzieć, ale bądź czujna i w razie czego wykonaj to po co tu jesteś. Rozumiemy się? - Spytała.
- Tak. Czuję, że to już niedługo. - Odrzekła nieobecnym tonem i bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju zostawiając zdezorientowana lekko przestraszoną kobietę. Dziewczyna udała się do łazienki, gdzie pragnęła jedynie ciepłej kąpieli wodnej i zapomnienia o wszystkich problemach, które spoczywały na jej barkach.
Wdech... Sekundy mijały...
Wydech... Czas się nie zatrzymywał...
Nic nie słyszał oprócz bicia swojego serca. Pewne, głośne rozbrzmiewało mu w uszach.
Czas mijał... Zbliżał go nieubłaganie do końca...
Czuł jakby wokół serca obwinął się mały prądojaszczur, którego spotkał niegdyś na rodzinnej planecie Villad. Małe długie, chude stworzenie o granatowej pancernej skórze należało do jedynych niebezpiecznych zwierząt jakie tam zamieszkiwały. Polując na ofiarę udawał martwego kusząc, aby nieprzyjaciel podszedł. Gdy to czynił, obwąchiwał ją i miał pewność, że prądojaszczur nie żył. Nawet upewniając się nagryzł go smakując mięsa zwierzęcia, które nie poruszyło się nawet o centymetr, ani nie wydało najcichszego dźwięku. Kiedy zwierze pewne, że zaraz ze smakiem spożyje posiłek wtedy prądojaszczur atakował. Najpierw elektrycznym impulsem unieruchamiał ofiarę, która zdezorientowana upadała na ziemie. Wtedy podpełzając blisko gryzł w szyje wpuszczając do krwioobiegu toksynę paraliżująca i konserwującą ofiarę. Niektóre jadł natychmiast rozkoszując się ciepłym mięsem, lecz czasem czekał, aż toksyna zabije posiłek, a wtedy mógł odłożyć go na później tudzież zanieść potomstwu. Stwór, który rozkoszował się jedząc ofiarę podczas gdy jeszcze żyła. Czuła jak posila się jej wnętrznościami. Dopóki nie zjadł jej serca pozbawiając ją życia. Czasem, aczkolwiek rzadko prądojaszczur zabijał ofiarę zanim zaczął ją jeść, lecz żaden naukowiec nie rozszyfrował dlaczego tak czynił. Wtedy to obwijał się długim cielskiem wokół ofiary powoli dusząc ją.
Chłopak w tej chwili czuł jakby prądojaszczur obwinął mu się wokół serca powoli i konsekwentnie ściskając jej w śmiertelnym uścisku. Wiedział, że uciekał mu czas. Z każdą sekundą, z każdym oddechem miał go coraz mniej. Praktycznie każdy rodził się z świadomością tego, że w końcu umrze, ale nie znał dnia ani godziny. Xer także nie znał dokładnie czasu swojej śmierci, lecz była tu pewna różnica. Choroba, którą otrzymał w prezencie po eksperymencie zabijała go powoli i starannie. Żył z wyrokiem śmierci wiedząc, że jak zaśnie może już nigdy się nie obudzić.
Każdy oddech mógł okazać się ostatnim....
Wiedział, że był nieprzytomny i leżał w celi koło brudnej pooranej bruzdami ściany. Czuł obecność Akinomy na zewnątrz, a także kilka innych istot. Dwie należały do jeńców, reszta do żołnierzy w czarnych mundurach. Próbował otworzyć oczy, ale nie mógł ruszyć powiekami. Myśli kłębiły mu się w głowie z nadświetlną prędkością.
Mijają kolejne sekundy...
Minuty...
Godziny...
Czas leciał przybliżając godzinę śmierci...
Wiedział, że nie będzie to miłe. Na pewno bolesne i bardzo nieprzyjemne, ale nie przejmował się tym. Liczyło się dla niego tu i teraz. Liczyła się tylko Tahiri i dziecko...
Adi Kier miał tysiąc przekleństw w głowie, które opisywałyby jego głupotę i naiwność. Na myśl przyszły mu też niewyobrażalnie obrazowe tortury jakim poddałby to arystokratyczną zołzę. Wiedział, że w zwyczaju nie miał pytania o dokładną treść zadania, ale w tym przypadku chyba to było ważniejsze niż wówczas myślał. Powiedzieli mu, leć na Psylot, czekaj na pojawienie się mężczyzny imieniem Xer. Kazali mu pomóc uciec i jakby zagadał to zgadzać się na wszystko. Naiwny głupiec - pomyślał. Wyszedł wraz z strażnikami z windy. Szli długi, szarym korytarzem w kierunku pokładu więziennego. Nie wiedział, że na takich statkach muszą mieć specjalne oddzielne części w tym celu, ale cóż był tylko zwykłym człowiekiem próbującym znaleźć swoje miejsce w galaktyce. A może nie tak do końca zwykłym? - Zastanowił się. Przyjrzał się uważnie ścianom i dostrzegł, że jego nie doszła partnerka w interesach nie dbała zbyt dobrze o swój okręt flagowy. Ściany były brudne, pokryte różnokolorowymi smarami i maziami nieznanego mu pochodzenia. Gdzieniegdzie pękały i rozpadały się grożąc poważnym uszkodzeniem okrętu. Doszedł do wniosku, że nie da się zamknąć w klatce jak jakiś Rancor. Może i go w końcu to zrobią, lecz tak jak owe zwierze dopiero stanie się to po heroicznej walce. Obserwował uważnie dwóch strażników prowadzących go do jego nowej kwatery. Obydwaj ubrani w czarne, luźne mundury z zaokrąglonymi hełmami z czterema rogami. Ten z przodu wydawał się starszy stopniem. Miał jakieś liczniejsze naszywki na ramieniu niż młodszy człowiek podążający niepewnie z tyłu. Dowódca pochodu wyglądał na jakieś pięćdziesiąt standartowych lat ziemskich o dużej nadwadze. Słyszał wyraźnie jego oddech. Idąc męczył się i sapał coraz szybciej. Doszedł do wniosku, że miał jakąś niewydolność płuc, która wraz z dużą tuszą dawała złą kombinację. Czas... Najważniejsze jest zgranie w czasie - pomyślał. Adi Kier nie był Jedi, chociaż umiał panować na mocą. Wiedział jak pokierować ją w stronę otyłego wojskowego, aby ten zasłabł. Lekki ruch dłonią...
Strażnik zatrzymał się... Pocił się obficie... Oddychał coraz szybciej... Widać malujący się grymas bólu na twarzy na której także widniał kilkumiesięczny starannie przystrzyżony zarost. Kier dostrzegł, że żołnierz robił się blady... Usta sine... Kilka sekund tylko dzieliło go od rozpoczęcia ucieczki. Nagle gruby mężczyzna zasłabł i nieprzytomny legł na ziemię. To mu wystarczyło. Wykorzystał zdezorientowanie drugiego młodszego i na pewno mniej doświadczonego szeregowca. Mocnym ciosem łokciem w nos rzucił nim o ścianę. Następnie kopnął z lewej w brzuch, a potem skutymi rękoma w kark. To wystarczyło, aby pozbawić młokosa chęci walki na kilka ładnych dni. Przeszukał ich uważnie wyjmując urządzenie rozpinające energetyczne kajdanki. Wziął swoją broń i zaśmiał się cicho na myśl, że nawet nie pokusili się o zaniesienie jej z daleka od niego. Głupcy - parsknął na głos. Miecz świetlny i wibroostrze schował przy pasku i ruszył szukając drogi ucieczki. Biegł mijając kilka krętych korytarzy. Po kilku minutach doszły go głosy rozmowy. Jeden z nich należał do Akinomy. Wychylił się lekko zza rogu, aby sprawdzić ilu znajdowało się nieprzyjaciół. Doliczył pięciu rosłych mężczyzn ubranych tak jak dwóch, którzy go eskortowali. Wiedział, że będzie tego za chwilę żałował, lecz podjął decyzję bardzo sprzeczną z jego naturą. Wybiegł korzystając z zaskoczenia zza zakrętu strzelając celnie i śmiercionośnie w kierunku strażników. Dwóch padło z dymiącymi dziurami w brzuchach. Pozostałych trzech zaskoczonych atakiem skryło się za stołami. Jeden z nich jako tarcze wołał użyć Akinomę. Polecił swoim kompanom pójść na walkę wręcz tłumacząc to, iż dostrzegł jak przeciwnik wyrzuca pusty blaster. Na szkoleniach zawsze im powtarzano „Cechą dobrego dowódcy jest dobry zmysł obserwacji”. Tamci zgodzili się z starszym stopniem kolegą i wyjmując ostre wibroostrza wyszli powoli na spotkanie wroga. Adi Kier zaklął widząc, że jego blaster naprawdę nie działa i odrzucił go na bok. Zastanawiał się chwile czy użyć miecza świetlnego czy też wibroostrza wyrównując pojedynek. Doszedł do wniosku, że trochę ruchu mu się przyda w tych ciężkich czasach. Wybiegł trzymając prawą ręką białą broń, w stronę dwóch przeciwników. Jeden podbiegł pierwszy próbując z góry ciąć w jego gardło. Jednak było to nie skuteczne i zbyt wolne. Adi Kier poruszał się jak błyskawica, a może nawet szybciej. Ich oczy nie nadążały za jego ruchami. Gdy wróg zamachnął się, ten chwytając go w łokciu za rękę z bronią odrzucił ją na lewo jednocześnie wbijając swoje ostrze w szyje. Zaklął strażnik upadając i krztusząc się własną krwią. Wtedy drugi zaatakował od tyłu mając nadzieje, że to wystarczy, aby zadać śmiertelny cios. Kier pochylił się jednocześnie robiąc obrót przeciął mu brzuch. Podniósł się i mocnym kopniakiem powalił go na ścianę. Podszedł złapał go od tyłu za głowę i z całej siły uderzył nim o podłogę. Słabi byli - stwierdził w myślach. Obrócił się i dostrzegł ostatniego wroga zasłaniającego się Akinomą.
- Stój bo ją za... - Zaczął nieprzyjaciel, lecz nie dokończył bo podczas gdy wymówił pierwsze słowa, Adi Kier wyjął blaster i strzelił mu między oczy. Z zdziwioną miną i bez życia upadł na ziemie.
- Cóż za precyzyjny strzał, a celowałem w nogę... Kto by pomyślał - powiedział na głos podchodząc do Akinomy.
- Ty... Ty... Mogłeś mnie zabić! - Krzyknęła. - Zdradziłeś nas pomiocie huttyjski! - Podeszła i z płaskiej ręki zdzieliła go w twarz.
- No nie bądź taka ostra... Głupiec tylko się nie myli... - Odparł cały czas czując kolejne ciosy w twarz od dziewczyny - No chodź tutaj - pocałował ją namiętnie.
- Nie chce wam przerywać - doszedł głos z tyłu należący do łysej kobiety.
- Kim jesteś? - Spytał Adi Kier.
- Twoją śmiercią... Gotuj się! - Wysyczała.
Dostrzegł, że chuda postać w czarnym obcisłym stroju wyjmowała dwa miecze świetlne i zapaliła je ukazując ostrza zielone i niebieskie. Wiedział co musiał zrobić. Wyjął swój miecz i stanął do walki. Przyjrzał się jej uważnie widząc łysą głowę z oczami pełnymi gniewu i nienawiści. Pragnęła go zabić. Jedna myśl przeszła mu przez głowę:
...Każdy umiera... To tylko kwestia czasu....
Życie to tylko mgnienie oka w historii wszechświata...
Czas upływa szybciej niż tego byśmy chcieli...
Jest naszym wrogiem kierującym do nieuchronnego końca...
Bezczynność wydłuża czas, ale czyni życie pustym...
Działanie skraca go, czyniąc każdą sekundę życia wartą ceny...
Niejeden marnuje czas dany mu do przeżycia martwiąc się, że ma go tak mało...
Wykorzystajmy go dobrze aby być pamiętanym w wiecznym strumieniu czasu...
Chłopak otworzył powoli oczy. Czuł jak go strasznie piekły. Odruchowo przetarł je rękoma wywołując lekki ból. Spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na dłonie dostrzegając dziwną srebrną maź. Podniósł się z trudem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w małym pokoju o brązowych ścianach, bez okien o jednych dużych szarych drzwiach. Leżał na metalowym łóżku dość twardym i niewygodnym. Na półkach leżały jakieś ampułki i różne przybory medyczne. Usiadł i położył nogi na zimnej podłodze. Dostrzegł, że był ubrany w inny strój niż pamiętał. Miał na sobie błękitny kombinezon z żółtymi wzorami z ciepłego chociaż szorstkiego materiału. Podszedł do drzwi chcą zobaczyć co znajdowało się na zewnątrz, lecz nie otworzyły się. Dostrzegł na nich coś dziwnego. Wyglądało jak wypukłe małe kółko przyczepione do drzwi. Kiedy dotknął to ręką okazało się, że rozmiarem pasowało do jego dłoni toteż mógł je w całości objąć. Spróbował przekręcić raz w jedną raz w drugą stronę. Gdy usłyszał lekki trzask drzwi lekko otworzyły się. Popchnął je i wyszedł na zewnątrz. Nie było żadnej żywej duszy w najbliższych kilkunastu metrach. Po obydwu stronach znajdowały się dwa długie korytarze bez żadnych drzwi czy okien w polu widzenia. Wszędzie znajdował się biały kolor. Wybrał lewą stronę i powoli ruszył w tamtym kierunku. Nie wiedział gdzie się znajdował ani dlaczego nikogo nie mógł tutaj znaleźć. Doszedł do zakrętu. Przylgnął do ściany pomału wysuwając głowę za róg. Dostrzegł dwie pary drzwi. Upewniając się, że nic mu nie groziło podbiegł w tamtą stronę. Podchodząc ujrzał, iż pomiędzy srebrnymi ścianami znajdowały się przezroczyste wrota. W środku znajdowała się młoda chuda kobieta. Jej nogi, ręce wyglądały jakby na kościach zwisała luźno skóra. Była ubrana w brudny brązowy workowaty strój sięgający jej do kolan. Chłopak użył tej samej sztuczki co poprzednio i przekręcając okrągły przedmiot na drzwiach otworzył je i wszedł do środka. Kobieta gwałtownie się obróciła patrząc na niego wyłupiastymi pełnymi przerażenia oczyma. Twarz miała szczupłą, brudną i dziwnie przerażającą. Spojrzenie mówiło mu, iż nie miała zdrowych zmysłów. Wstając i pochylając się w połowie podeszła do niego obwąchując z każdej strony. Następnie spojrzała mu w twarz i uśmiechnęła się ukazując kilka zębów. Oddech jej przyprawiał go o mdłości, aż z trudem powstrzymywał się od zwymiotowania.
- Potwory mnie gonią... Ratuj! Ratuj! Potwory w czerwonych rękawiczkach! Ratuj! Ratuj! - Krzyczała mu prawie do ucha.
- O czym ty mówisz? Gdzie ja jestem ? Kim ty jesteś? - Odepchnął ją gdy nagle rozległ się niski pisk z sufitu.
- Uciekać musimy! Potwory nadchodzą! Będą chcieli nas... Uciekajmy!
Nie odpowiedział tylko szybko wybiegł na zewnątrz cały czas rękoma zakrywając uszy. Obejrzał się raz czy kobieta za nim podążą, a potem doszedł do wniosku, że nie warto przejmować się bo to tylko strata czasu. Chciał uciekać w stronę z której przybył, lecz gdy wychylił się zza rogu dostrzegł trzy postacie w szarych strojach. Rosłe i barczyste osoby nosiły czerwone rękawiczki. Zaklął siarczyście gdy wskazali w jego stronę krzycząc coś w nieznanym języku. Odwrócił się i pobiegł ile miał sił w nogach. Kobieta rzuciła się na niego bełkocząc coś bez sensu. Zdenerwowany rzucił ją na ścianę o którą rozbiła głowę. Dostrzegł, że mocno leciała jej krew, więc prawdopodobnie umrze w ciągu kilku minut. Stwierdził, że to może zatrzymać te dziwne postacie chociaż na chwilę. Tylko tyle potrzebował, aby oddalić się kawałek i znaleźć drogę ucieczki albo dobrą kryjówkę. Przebiegł kilka korytarzy gdy doszedł do dużej sali przed którą się zatrzymał. Znajdował się tam starszy mężczyzna, który gestem dłoni zaprosił go do środka. Tak jak goniący go miał na rękach czerwoną rękawiczkę. Był wysoki, barczysty ubrany w szary strój i dziwną maskę ukrywającą twarz. Można tylko dostrzec spoza niej czerwone oczy i długie szare włosy opadające na ramiona. Zawahał się czy nie uciec, ale czuł w środku, że nie miał najmniejszego wyboru. Obrócił głowę dostrzegając dwie lekko zdyszane istoty identycznie wyglądające jak zapraszająca go do środka. Powoli przeszedł próg bacznie przyglądając się wszystkiemu dookoła.
- Xer i po co uciekasz? Warto było? Usiądź proszę... Porozmawiamy. Na pewno jesteś zdezorientowany - zaczął mężczyzna grubym basowym głosem ponawiając gestem, aby wszedł.
- Kim jesteś? Gdzie jestem? - Powoli podszedł i usiadł we wskazanym miejscu.
- Nie martw się chwilowa amnezja to skutek uboczny...
- Skutek uboczny od czego... ?! - Podniósł głos. - Mów gdzie jestem !
- Uspokój się... Gniew ci nic nie da! Zacznę od początku - położył ręce okryte rękawiczkami, które w chłopaku wzbudzały przerażenie powoli przemieniające się w panikę. - Kilkanaście miesięcy temu zgłosiłeś się na ochotnika do tego eksperymentu. Nie wiem co tobą powodowało, ale pewnie to co każdego, który się tu zgłosił czyli chęć szybkiego zysku. Jesteś w tym ośrodku jakieś dziesięć miesięcy. No i po końcowych zabiegach masz lekką amnezję, która powinna niedługo przejść.
- Jaki to eksperyment? Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamujesz? -Popatrzył podejrzliwie na rozmówcę.
- A po co miałbym cię okłamywać? Co mi to da? Jesteś w moim ośrodku i powiem szczerze nie masz najmniejszych szans, aby stąd wyjść. A eksperyment? No bardzo dobrze się udał jest wszystko tak jak powinno. Chociaż minie trochę czasu zanim ci włosy odrosną.
- Co? - Złapał się za głowę dostrzegając, że była obandażowana poczuł niepokój.
- Eksperyment polegał.... Mniej więcej powiem aby Cię nie zanudzać naukową terminologią... Na ... Badaliśmy wpływ różnych środków po ingerencji chirurgicznej na twój mózg. No oprócz tego mała zabawa z twoimi wnętrznościami i niestety jest jeden skutek uboczny...
- Jaki? - Spytał pewnie czując narastający gniew.
- Po tym jak sprawdzaliśmy oddziaływanie pewnego promieniowania okazało się, że wywoływało to pewną chorobę... Na którą niestety nie znamy lekarstwa... Zostało ci jakieś kilka lat życia... - Stwierdził głosem pełnym satysfakcji.
- Co? Nie mam zamiaru umierać w ciągu kilku lat! Znajdźcie coś! Na czym polega ta choroba? Jakie będą objawy?
- Ból w klatce piersiowej... Wymioty pełne krwi... To na początek. Potem będzie gorzej, ale lepiej abym ci tego nie mówił - zadźwięczał podręczny komunikator - Tak?
- Doktorze Addex wszystko gotowe. Czekają na Pana... Proszę się pospieszyć bo kapłan się niecierpliwi. - Wydobył się z komunikatora cichy damski głos z dziwnym akcentem
- Już idę - rzekł i zwrócił się do chłopaka - Później dokończymy rozmowę. Powinieneś udać się do swojej ce.. Pokoju.
- Nie! - Wstał i rzucił się na Addexa.
Położył go na ziemi i zaczął okładać pięściami po masce na twarzy. Widząc, że to nie przynosiło większego efektu uderzył z całej siły kolanem w głowę. Maska pękła, a jego przeciwnik wydał syczący pełen męki odgłos. Mężczyzna chwycił okrycie i zerwał je z twarzy. Jego oczom ukazało się czarna pomarszczone pełna blizn buzia. Nie wyglądała na ludzką, ani na żadnej rasy jaką znał. Oczy czerwone zmieniały kolor na niebieskie. Cały czas wydawał pełen bólu krzyk. Zatkał mu usta, aby nie wezwał strażników, którzy widząc tą sytuację z pewnością zabiliby go. Nagle zaczęły nim targać konwulsje. Z oczu, długiego krzywego nosa z trzema dziurkami oraz ust wydobywała się brunatna wydzielina. Po chwili w kałuży własnej krwi Addex leżał martwy. Chłopak podniósł ręce i je powąchał. Zapach palił nozdrza czyniąc lekkie zawroty głowy. Mimowolnie polizał tejże krwi, która miała wspaniały słodki smak. Porównywalny do Truśni, które hodował wraz z ojcem. Przeszukał nie żywego oprawcę znajdując jakąś kartę i mały podręczny blaster. Nie był zbyt mocny, ale o zasięgu do dwóch metrów potrafił poważnie zranić. Do tego mieścił mu się w dłoni. Wstał i powoli wyszedł na zewnątrz. Nie dostrzegając nikogo wybrał jeden kierunek i szybko tam pobiegł. Po kilku minutach doszedł do wielkich wrót. Doszedł do wniosku, że na pewno było to wyjście. Bardzo upragnione drzwi do wolności. Poczuł ukłucie w sercu przechodzące na całą lewą stronę ciała. Zaczął ciężko oddychać. Przyklęknął na jedno kolano łapiąc się odruchowe za bolące miejsce. Czuł jakby umierał... Jakby zaraz miał spotkać się z Bogami. Usłyszał świst i poczuł na twarzy ożywczy chłód wiatru. Bardzo się zdziwił, ponieważ w zamkniętym pomieszczeniu nie było ani klimatyzacji ani otwartych przestrzeni z których tenże wicher mógł dobiec. Zmusił się do prawdziwego wysiłku i spojrzał przed siebie dostrzegając kilka cieni wychodzących z ziemi. Były bez kształtne, bez nóg czy rąk. Widać jedynie coś na kształt głowy i zimnych białych oczu patrzących chciwie na niego. Wyglądało jakby bez słownie mówiły „Jesteś nasz... Twój czas nadszedł... Zabieramy Cię...”
Czas.. Mam czas... Mam kilka lat... Dajcie mi szanse! Nie wzywajcie mnie do siebie teraz! Nie teraz... Dajcie mi zrobić to co powinienem... Potem będziecie mogli mnie zabrać tak jak chcieliście zawsze! Przecież zawsze mówiliście mi o przeznaczeniu teraz dajcie mi go wypełnić! Błagam Was Bogowie!
Ból tak nagle jak przyszedł tak zniknął. Już nie było dziwnych zjaw ani wiatru lekko muskającego jego twarz. Wstał z trudem i odkaszlnął łapczywie chwytając powietrze. Dostrzegł na ścianie coś błyszczącego. Podszedł bliżej na tyle, aby zobaczyć w tym swoje odbicie. Było lekko zniekształcone. Wyglądał w nim jakby starszy o kilkanaście lat. Twarz pomarszczona pełna blizn i zmartwień. Nie widział ran jakie odniósł nie dawno toteż doszedł do wniosku, że tak naprawdę to nie on. Wyglądała jakby patrzyła na niego z pogardą i nadzieją. Nagle jego odbicie przemówiło:
“Ars longa, Vita Brevis”
Chłopak patrzył zdezorientowany na swoje odbicie, które złowieszczo uśmiechało się. Niespodziewanie z lustra wydobyły się dwie dłonie, które z niewyobrażalną siłą chwyciły go za szyję. Czuł jak brakuje mu tchu. Wzrok powoli okrywał się mgłą. Przed oczyma miał tylko widok siebie śmiejącego się szyderczo. Nadludzkim wysiłkiem zaczął krzyczeć.
Xer podniósł się gwałtownie krzycząc w niebo głosy. Nie wiedział co się z nim dzieje. Dostrzegł Akinome podbiegającą do niego i krzyczącą coś do innej osoby. Nie słyszał słów. Widział tylko emocje targające nią i kompanem, który podbiegał bardzo szybko.
Zmartwienie...
Współczucie...
Zdezorientowanie...
Druh wstrzyknął mu coś w ramię. Jednak cały czas czuł silne dłonie śmierci zaciskające się na jego krtani. Sięgnął ręką do szyi, nie czując żadnych rąk czy jakiś urządzeń duszących. Jednak jego skóra była dziwnie pomarszczona i nabrzmiała. Po chwili wszystko przestało mieć znaczenie. Przypomniał sobie sen, którego doznał. Doszedł do wniosku, że praktycznie to wspomnienia, które ukryte dały o sobie znać podczas spoczynku. Wszystko olśniło go z mocą działa turbolaserowego. Nieudany eksperyment, skutek uboczny w postaci choroby prowadzący do jego nieuchronnej śmierci.
Co się ze mną dzieje? Co to za wspomnienia, których nie pamiętam? Kim ja jestem? Czym ja jestem? Jeśli mam umrzeć niech tak będzie... Jednak Tahiri musze uratować! W tej chwili liczy się tylko jej życie oraz... życie naszego dziecka, które nosi w łonie. One jest najważniejsze... Jak umrę co na pewno stanie się niedługo to mój syn bądź córka będzie wszystkim co po mnie zostanie w tym wszechświecie... Ja w krainie Bogów stanę się częścią wszystkiego i nicości, a ono będzie żyło i będzie mnie wspominało przez co będę żył w ich pamięci przez pokolenia... Przez wieczność.. Jakbym chciał mieć więcej czasu... Czasu, który pędzi tak szybko...
Podniósł się powoli i spojrzał trochę zdezorientowanym wzrokiem na Akinome.
- Nic ci nie jest Xer? Trochę nas przestraszyłeś - zaczął jego kompan.
- Będę żył... - Uśmiechnął się z przymusem - Nie powiedziałeś mi jak masz na imię? - Postanowił zmienić temat.
- Adi Kier do usług. - Wyrecytował.
- Masz miecz świetlny, więc jesteś Rycerzem Jedi - stwierdziła Akinoma mówiąc jakby do siebie - Jednak mówiłeś aby Cię tak nie nazywać? Dlaczego? - Zaciekawiła się.
- Ja... - Zawahał się - To nie wasza sprawa! - Podniósł głos - dolecimy na Nar Shaddaa, zostawię was tam i już nigdy się nie zobaczymy. Nie musze wam zdawać relacji z mojego życia! - Krzyknął odwrócił się i wyszedł w kierunku kokpitu.
- Ja przepraszam... - Chciała powiedzieć do Adi Kiera, który odszedł udając, że jej nie słyszy. Zwróciła się do Xera - Co on taki nerwowy?
- To zastanawiające... - Powiedział Xer. - Musze lecieć na Bysp. - Stwierdził przyglądając się dziewczynie. Wyglądała o wiele lepiej niż wcześniej. Rany dobrze opatrzone, twarz czysta i umalowana. Gdyby nie był tak strasznie zakochany w żonie na pewno próbowałby coś zdziałać w kierunku tak pięknej kobiety jak Akinoma. Nie dostrzegał na jej twarzy zmęczenia, tylko lekkie zmartwienie i pogodę ducha.
- Po co ty tam tak chcesz lecieć? Na tej planecie oprócz śmierci nic znaleźć nie można.
- Słyszałaś o Bysp ? - Zaciekawił się.
- Tylko tyle co ludzie mówili... Nazwy różne dawali... Przeklęta planeta... Planeta zmarłych i moja ulubiona nazwa Planeta wiecznej męki... - Zaśmiała się - Praktycznie plotki krążyły, ale nigdy nie słyszałam relacji od kogokolwiek kto tam był o tym co tam się dzieje... Powiesz mi w końcu po co tam chcesz lecieć? Jestem z reguły wścibska i ciekawska, więc nie każ mi torturować Cię, a znam wiele wykwintnych tortur. Jak zaśpiewam ci jedną z pieśni jaką matka mnie nauczyła będziesz śpiewał od razu o wszystkim. - Uśmiechnęła się czule.
- Nie chce o tym naprawdę mówić... - Posmutniał.
- Typowy mężczyzna. Ma problem nie chce gadać. Chcąc tam samemu lecieć to coś więcej niż samobójstwo... Powiedz mi... - Przysunęła się bliżej niego siadając na łóżku. - Bardzo chciałabym lepiej cię poznać - Pocałowała go czule w policzek, potem tuż obok ust, dochodząc do warg musnęła jej namiętnie i z nieukrywaną pasją. Xer zdezorientowany na chwile zapomniał o wszystkim... Nawet o Tahiri... Rozkoszował się wspaniałym smakiem jej warg... Słodkim... Delikatnym... Czułym... Zapachem jej perfum, który łagodnie wdzierał się w jego nozdrza mówiąc mu, że chciałby przeżyć z nią coś więcej. Było to coś niewyobrażalnie wspaniałego, lecz wiedział, że źle czynił. To byłaby zdrada... Nie miał czasu na takie przyjemności, nawet jeśli pragnąłby zapomnienia o bólu, problemach czy fizycznym cierpieniu jakie czuł w każdej sekundzie... Z każdym oddechem... Tahiri była jedyną, którą kochał. Jedyną, którą jak całował to rozpływał się jak lód. Jego serce należało do niej.
- Musze ci to powiedzieć Akinomo... - Zaczął Xer przerywając namiętny pocałunek. Musiał zrobić spory wysiłek, aby sam nie pocałować ją ponownie. - Moja żona Tahiri została porwana z niewiadomych mi przyczyn... Na planecie na której byliśmy, niech będą przeklęci Bogowie, tej co nie znam nazwy ani nadal nie wiem skąd tam się wziąłem, dowiedziałem się tego od Maluta... Pokazał mi nagranie... Zobaczyłem ją chociaż myślałem... Byłem pewny, że ją zabili na moich oczach. Wiem wydaje Ci się na pewno to niedorzeczne, ale Ona nosi pod sercem moje dziecko... Kocham ją nad swoje życie... Musze ją uratować chociażbym miałbym zginąć próbując... - Akinoma odsunęła się gdy zaczął wygłaszać ten monolog.
- Ja... Wyszłam na idiotkę jak zawsze... - Stwierdziła. - Tak nie żałuje, że Cię pocałowałam - powiedziała rzeczowo - Musiałam sprawdzić... I tak Wookie całuje lepiej od ciebie - zaśmiała się - Chociaż na pewno ma świeższy oddech - zmieniła temat. - Poniekąd jestem ci dłużna...
- Co masz na myśli? - Spytał.
- Ta bacta tępi twój umysł czy jesteś po prostu głupi jak Gamoreanin? Spraw, aby oczy ci się zapadły w głąb głowy w poszukiwaniu mózgu - Skrzywiła się czując jakby zmuszał ją do powiedzenia tego co miała na myśli - Uratowałeś mi życie Nerfopasie! A ja... Tak czy siak jestem ci to dłużna. Powinnam ci jakoś pomóc uratować żonę... - Stwierdziła.
- To może być niebezpieczne! Nie chce, aby ktokolwiek zginął
- Niebezpiecznie może być nawet w łóżku podczas snu, gdy nagle jakiś pijany małolat wleci w twój pokój swoim drogim śmigaczem! Lecę z tobą i nie waż mi się sprzeciwiać bo będę musiała znów Cię pocałować - oznajmiła uśmiechając się.
- Dzięki - nie wiedział co innego mógł w takiej sytuacji powiedzieć - Możesz mi pomóc wstać?
- Oczywiście - odparła.
Podniósł się z trudem czując ból w klatce piersiowej promieniujący na szyje. Kaszlnął kilkakrotnie i stanął prosto. Dochodząc do wniosku, że może iść sam polecił Akinomie, aby tu została. Udał się do kokpitu do Adi Kiera. Ten siedział na fotelu z nogami rozłożonymi na pulpicie. Wyglądał jakby spał. Usiadł na miejscu drugiego pilota i szturchnął go lekko budząc z drzemki.
- Adi musze coś wiedzieć... - Zaczął poważnym tonem - Wiesz kto to był Doktor Addex?
- Wiem - stwierdził rzeczowo - Kiedy się domyśliłeś?
- Przypomniałem sobie, że cię widziałem w wielu miejscach... Nie wiem czemu teraz... Czuje jakbym wszystko widział wyraźniej i prawdziwej. Miałeś kiedyś takie uczucie, że patrzysz i widzisz wszystko takie jakie jest naprawdę? - Spytał obojętnym głosem.
- Prawdę mówiąc nie wiem o czym mówisz, ale niech ci będzie...
- Pracujesz dla ludzi Addexa? Chcesz mnie zabić?
- Nie uważasz, że jakby to był mój zamiar to byś dawno był martwy? - Skrzywił się. Spojrzał na pulpit dostrzegając coś migającego - Zaraz wychodzimy z nadprzestrzeni. Nie pracuje dla Addexa. O ile pamiętasz to go zabiłeś! Tak naprawdę to wynajął mnie jakiś typ, żebym miał na ciebie oko. Powiedziałem mu nie jestem niańką, aby spadał. Jednak suma, którą zaoferował była nie do odrzucenia. Będę żył do końca swoich dni w bogactwie. - Zaśmiał się - Nie wiem praktycznie kim był, bo mnie to nie interesowało. Powiedział w skrócie o co chodzi i tyle.
- Jesteśmy na miejscu. Lądujemy... - Zaklął nagle.
- Co jest?! - Krzyknął Xer.
- Nie rozumiem... Coś nas złapało... Wciąga nas! - Rozległ się brzęczyk komunikatora.
- Mówi Dowódca okrętu gwiezdnego „Śmierć w mroku” klasy Acclamator. Przygotować się na wkroczenie oddziałów interwencyjnych na pokład. Życzę miłego dnia. - Wyrecytował mężczyzna służbiście. Głos miał jak u młodego człowiek, który dopiero co wkroczył w dojrzały wiek.
- Niech to Rancor nadepnie! - Krzyknął Adi Kier - Mamy wielki problem...
- Kim oni są? Wiesz? Nie możemy jakoś się wyrwać? - Myślał gorączkowo Xer.
- Nie da rady... Trzymają nas mocno, a mój okręt nie ma takie mocy silników, aby się uwolnić. Tak znam ich. Pewnie się zdziwisz, ale oni po ciebie nie przyszli - uśmiechnął się dziwnie zagrywając dolną wargę - To ta wredna baba. Ściga mnie od lat. - Stwierdził.
- Kto? Jakieś problemy mistrzu Jedi? - Spytała sarkastycznie stojąc z tyłu Akinoma.
- Nie jestem Jedi - wstał unosząc głos - Tak byłem w zakonie od dziecka jak każdy, ale z niego odszedłem! Nie mogłem tam być! Uznaliby mnie za szaleńca, więc zgodnie z prawem opuściłem zakon. Yoda mówił: „Przyszłość w ciągłym ruchu jest. Wizje twe sprawdzić się nie mogą” Ja mu na to, że się sprawdzą i że pożałuję tego że jest aroganckim pokurczem zapatrzonym w przestarzałe doktryny zakonu. Odszedłem bez słowa kilka lat temu i nie nazywaj mnie Jedi chyba, że chcesz mnie obrazić! Czy wyraziłem się dostatecznie jasno? - Zapytał.
- Jasno jak silniki tego Acclamatora, który nas ściąga - odparła ironicznie - Kim oni są?
- Nie ma na to teraz czasu. Jak nas złapią to poznasz ją dostatecznie blisko a uwierz mi, że tego nie chce...
- Xer nic ci nie jest? - Zmartwiła się Akinoma.
- Ja... Co to za szum? Słyszycie? - Spojrzał na kompanów - On mówi... Ja... To nie może być!
Mgłą zasnuł się jego wzrok i stracił przytomność. Akinoma patrzyła kilka chwil na nieprzytomnego Xera, gdy nagle olśniło ją co się stało. Zwróciła wzrok na Adi Kiera, który mając maskę na twarzy patrzył na nią uważnie z satysfakcją. Pewnego rodzaju gaz, a to Hutt - pomyślała tuż zanim padła na ziemię nieprzytomna. Kier poczekał jak powoli ściągną go na pokład niszczyciela. Rozmyślał o tym co właśnie zrobił. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że to wyrzuty sumienia, ale kiedy tylko przypomniał sobie sumę jaką zaraz otrzyma to poczuł wielkie uczucie dumy. Nie myślałem, że będą tacy naiwni...Naiwność ich przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Było to zbyt łatwe. Ja Jedi? Kto by powiedział - pomyślał śmiejąc się na głos. Po kilku minutach jego statek usadowił się wygodnie w hangarze „Śmierci w Mroku” tuż obok kilku eskadr myśliwców o małych skrzydłach brunatno-pomarańczowej barwy, których klasy i nazw nie znał i praktycznie nic go to nie interesowało. Chciał tylko dostać nagrodę, wynieść się stąd i żyć dalej swoim jakże interesującym bytem. Wychodząc sprawdził czy trzeci pasażer także leży nieprzytomny. Nie znał go. Wiedział tylko tyle co opowiedziała podczas podróży Akinoma. Był mężczyzną imieniem Kid, teraz żyjącym w własnym świecie na rozdrożu pomiędzy iluzją, a rzeczywistością. Wyszedł spokojnym krokiem na zewnątrz rzucając do grupy ludzi, że jeńcy leżą nieprzytomni w kokpicie. Podszedł do niego karzeł o wzroście niskim nawet jak na tego typu ludzi. Sięgał mu ledwo co do kolan mając na sobie bardzo wysokie buty. Wymamrotał coś niskim i piskliwym głosem wskazując Adi Kierowi w którym kierunku powinien się udać. Oczywiście w towarzystwie dwóch rosłych strażników o kamiennych twarzach. Idąc z nimi dostrzegł z oddali jego pracodawczynie, która wychodziła mu na spotkanie. Uśmiechnął się mimowolnie i poprawił włosy na głowie oraz sprawdził czy nie miał nieświeżego oddechu. Dziewczyna, która zleciła mu tą prace miała szlachetne pochodzenie. Widać to na pierwszy rzut oka. Język ciała, gestykulacja, kroki czy nawet spojrzenie pełne wyższości, a nie mówiąc już o ubiorze drogim i szykownym tak pasującym do tego miejsca jak Hutt do namydlonej wanny. Była wysoka, obdarzone piękną figurą na utrzymanie której wydała dużo pieniędzy i kosztowało ją to zapewne wiele wysiłku. Miała długie blond włosy opadające na ramiona przecinane czarnym pasemkiem. Oczy błękitne zdradzały rozmówcy, że obdarzyli ją bogowie nieprzeciętną inteligencją. Usta czerwone, pełne wywoływało u niego chęć pocałunku i sprawdzenia ich smaku.
- Widzę, że twoje wyniki dorównują twojej reputacji... - Zaczęła twardym pewnym tonem - Chociaż twoje metody pozostawiają wiele do życzenia... - Skrzywiła się rzucając okiem na nieprzytomnych jeńców
- Pracowałem długi czas nad swoją reputację. Czy mogę powiedzieć, że wygląda pani dziś niewyobrażalnie pięknie? - Odparł uprzejmie.
- Nie praw mi tu komplementów głupcze - jej głos stał się nagle zabójczy jak miecz świetlny. Dała znak strażnikom - rozbroić go - Nawet nie wiesz co zrobiłeś...
- Co jest!? Umawialiśmy się! Przecież podobno jesteś kobietą honoru, która zawsze płaci za wykonane zadanie! - Szamotał się chwile z strażnikami, którzy zabrali mu miecz świetlny, dwa wibroostrza i sporych rozmiarów blaster.
- Jestem, ale nie wtedy kiedy ktoś próbuje mnie oszukać... Nie trzeba było kraść wcześniej z mojego statku. Wtedy jestem okrutna i zawistna... Pewnie o tym też słyszałeś czy może umknęło to twojej uwadze? Nie słyszałeś co robię z istotami, które mi się naraziły? Zabrać go - rozkazała.
- Zapłacisz mi za córko garbatego Gamoreanina!! - Krzyczał.
- Kal. Przygotuj więźniów. Obierz kurs tak jak było to zaplanowane - Zwróciła się do niskiego karła, który podchodził do niej ciesząc się z zaistniałej sytuacji - Tak jest Moja Pani - skłonił się nisko.
Kobieta udała się do swojego biura, gdzie chciała odpocząć i trochę odświeżyć się. Odesłała strażników, którzy nie byli jej potrzebni i weszła do środka. Myślała w co się ubrać na spotkanie w interesach. Przecież mam tylko kilka godzin zanim dolecimy na miejsce. Co tu założyć? - Zastanawiała się. Nagle zza jej pleców jakby duch usłyszała cichy głos kobiety niczym szept.
- Kiedy będę mogła go zabrać? - Wyszeptała postać twardym zimnym tonem.
- Musisz się tak skradać? Moja droga trochę manier by ci nie zaszkodziło - odparła kobieta, ale widząc grymas zdenerwowania na jej twarzy od razu zmieniła temat - Jak tylko dolecimy na miejsce będzie mogła go zabrać. Chyba, że wcześniej wszystko zacznie przebiegać zgodnie z tym co zostało powiedziane. Osobiście nie wierze w te brednie, aby ktoś mógł to przewidzieć, ale bądź czujna i w razie czego wykonaj to po co tu jesteś. Rozumiemy się? - Spytała.
- Tak. Czuję, że to już niedługo. - Odrzekła nieobecnym tonem i bez słowa odwróciła się i wyszła z pokoju zostawiając zdezorientowana lekko przestraszoną kobietę. Dziewczyna udała się do łazienki, gdzie pragnęła jedynie ciepłej kąpieli wodnej i zapomnienia o wszystkich problemach, które spoczywały na jej barkach.
Wdech... Sekundy mijały...
Wydech... Czas się nie zatrzymywał...
Nic nie słyszał oprócz bicia swojego serca. Pewne, głośne rozbrzmiewało mu w uszach.
Czas mijał... Zbliżał go nieubłaganie do końca...
Czuł jakby wokół serca obwinął się mały prądojaszczur, którego spotkał niegdyś na rodzinnej planecie Villad. Małe długie, chude stworzenie o granatowej pancernej skórze należało do jedynych niebezpiecznych zwierząt jakie tam zamieszkiwały. Polując na ofiarę udawał martwego kusząc, aby nieprzyjaciel podszedł. Gdy to czynił, obwąchiwał ją i miał pewność, że prądojaszczur nie żył. Nawet upewniając się nagryzł go smakując mięsa zwierzęcia, które nie poruszyło się nawet o centymetr, ani nie wydało najcichszego dźwięku. Kiedy zwierze pewne, że zaraz ze smakiem spożyje posiłek wtedy prądojaszczur atakował. Najpierw elektrycznym impulsem unieruchamiał ofiarę, która zdezorientowana upadała na ziemie. Wtedy podpełzając blisko gryzł w szyje wpuszczając do krwioobiegu toksynę paraliżująca i konserwującą ofiarę. Niektóre jadł natychmiast rozkoszując się ciepłym mięsem, lecz czasem czekał, aż toksyna zabije posiłek, a wtedy mógł odłożyć go na później tudzież zanieść potomstwu. Stwór, który rozkoszował się jedząc ofiarę podczas gdy jeszcze żyła. Czuła jak posila się jej wnętrznościami. Dopóki nie zjadł jej serca pozbawiając ją życia. Czasem, aczkolwiek rzadko prądojaszczur zabijał ofiarę zanim zaczął ją jeść, lecz żaden naukowiec nie rozszyfrował dlaczego tak czynił. Wtedy to obwijał się długim cielskiem wokół ofiary powoli dusząc ją.
Chłopak w tej chwili czuł jakby prądojaszczur obwinął mu się wokół serca powoli i konsekwentnie ściskając jej w śmiertelnym uścisku. Wiedział, że uciekał mu czas. Z każdą sekundą, z każdym oddechem miał go coraz mniej. Praktycznie każdy rodził się z świadomością tego, że w końcu umrze, ale nie znał dnia ani godziny. Xer także nie znał dokładnie czasu swojej śmierci, lecz była tu pewna różnica. Choroba, którą otrzymał w prezencie po eksperymencie zabijała go powoli i starannie. Żył z wyrokiem śmierci wiedząc, że jak zaśnie może już nigdy się nie obudzić.
Każdy oddech mógł okazać się ostatnim....
Wiedział, że był nieprzytomny i leżał w celi koło brudnej pooranej bruzdami ściany. Czuł obecność Akinomy na zewnątrz, a także kilka innych istot. Dwie należały do jeńców, reszta do żołnierzy w czarnych mundurach. Próbował otworzyć oczy, ale nie mógł ruszyć powiekami. Myśli kłębiły mu się w głowie z nadświetlną prędkością.
Mijają kolejne sekundy...
Minuty...
Godziny...
Czas leciał przybliżając godzinę śmierci...
Wiedział, że nie będzie to miłe. Na pewno bolesne i bardzo nieprzyjemne, ale nie przejmował się tym. Liczyło się dla niego tu i teraz. Liczyła się tylko Tahiri i dziecko...
Adi Kier miał tysiąc przekleństw w głowie, które opisywałyby jego głupotę i naiwność. Na myśl przyszły mu też niewyobrażalnie obrazowe tortury jakim poddałby to arystokratyczną zołzę. Wiedział, że w zwyczaju nie miał pytania o dokładną treść zadania, ale w tym przypadku chyba to było ważniejsze niż wówczas myślał. Powiedzieli mu, leć na Psylot, czekaj na pojawienie się mężczyzny imieniem Xer. Kazali mu pomóc uciec i jakby zagadał to zgadzać się na wszystko. Naiwny głupiec - pomyślał. Wyszedł wraz z strażnikami z windy. Szli długi, szarym korytarzem w kierunku pokładu więziennego. Nie wiedział, że na takich statkach muszą mieć specjalne oddzielne części w tym celu, ale cóż był tylko zwykłym człowiekiem próbującym znaleźć swoje miejsce w galaktyce. A może nie tak do końca zwykłym? - Zastanowił się. Przyjrzał się uważnie ścianom i dostrzegł, że jego nie doszła partnerka w interesach nie dbała zbyt dobrze o swój okręt flagowy. Ściany były brudne, pokryte różnokolorowymi smarami i maziami nieznanego mu pochodzenia. Gdzieniegdzie pękały i rozpadały się grożąc poważnym uszkodzeniem okrętu. Doszedł do wniosku, że nie da się zamknąć w klatce jak jakiś Rancor. Może i go w końcu to zrobią, lecz tak jak owe zwierze dopiero stanie się to po heroicznej walce. Obserwował uważnie dwóch strażników prowadzących go do jego nowej kwatery. Obydwaj ubrani w czarne, luźne mundury z zaokrąglonymi hełmami z czterema rogami. Ten z przodu wydawał się starszy stopniem. Miał jakieś liczniejsze naszywki na ramieniu niż młodszy człowiek podążający niepewnie z tyłu. Dowódca pochodu wyglądał na jakieś pięćdziesiąt standartowych lat ziemskich o dużej nadwadze. Słyszał wyraźnie jego oddech. Idąc męczył się i sapał coraz szybciej. Doszedł do wniosku, że miał jakąś niewydolność płuc, która wraz z dużą tuszą dawała złą kombinację. Czas... Najważniejsze jest zgranie w czasie - pomyślał. Adi Kier nie był Jedi, chociaż umiał panować na mocą. Wiedział jak pokierować ją w stronę otyłego wojskowego, aby ten zasłabł. Lekki ruch dłonią...
Strażnik zatrzymał się... Pocił się obficie... Oddychał coraz szybciej... Widać malujący się grymas bólu na twarzy na której także widniał kilkumiesięczny starannie przystrzyżony zarost. Kier dostrzegł, że żołnierz robił się blady... Usta sine... Kilka sekund tylko dzieliło go od rozpoczęcia ucieczki. Nagle gruby mężczyzna zasłabł i nieprzytomny legł na ziemię. To mu wystarczyło. Wykorzystał zdezorientowanie drugiego młodszego i na pewno mniej doświadczonego szeregowca. Mocnym ciosem łokciem w nos rzucił nim o ścianę. Następnie kopnął z lewej w brzuch, a potem skutymi rękoma w kark. To wystarczyło, aby pozbawić młokosa chęci walki na kilka ładnych dni. Przeszukał ich uważnie wyjmując urządzenie rozpinające energetyczne kajdanki. Wziął swoją broń i zaśmiał się cicho na myśl, że nawet nie pokusili się o zaniesienie jej z daleka od niego. Głupcy - parsknął na głos. Miecz świetlny i wibroostrze schował przy pasku i ruszył szukając drogi ucieczki. Biegł mijając kilka krętych korytarzy. Po kilku minutach doszły go głosy rozmowy. Jeden z nich należał do Akinomy. Wychylił się lekko zza rogu, aby sprawdzić ilu znajdowało się nieprzyjaciół. Doliczył pięciu rosłych mężczyzn ubranych tak jak dwóch, którzy go eskortowali. Wiedział, że będzie tego za chwilę żałował, lecz podjął decyzję bardzo sprzeczną z jego naturą. Wybiegł korzystając z zaskoczenia zza zakrętu strzelając celnie i śmiercionośnie w kierunku strażników. Dwóch padło z dymiącymi dziurami w brzuchach. Pozostałych trzech zaskoczonych atakiem skryło się za stołami. Jeden z nich jako tarcze wołał użyć Akinomę. Polecił swoim kompanom pójść na walkę wręcz tłumacząc to, iż dostrzegł jak przeciwnik wyrzuca pusty blaster. Na szkoleniach zawsze im powtarzano „Cechą dobrego dowódcy jest dobry zmysł obserwacji”. Tamci zgodzili się z starszym stopniem kolegą i wyjmując ostre wibroostrza wyszli powoli na spotkanie wroga. Adi Kier zaklął widząc, że jego blaster naprawdę nie działa i odrzucił go na bok. Zastanawiał się chwile czy użyć miecza świetlnego czy też wibroostrza wyrównując pojedynek. Doszedł do wniosku, że trochę ruchu mu się przyda w tych ciężkich czasach. Wybiegł trzymając prawą ręką białą broń, w stronę dwóch przeciwników. Jeden podbiegł pierwszy próbując z góry ciąć w jego gardło. Jednak było to nie skuteczne i zbyt wolne. Adi Kier poruszał się jak błyskawica, a może nawet szybciej. Ich oczy nie nadążały za jego ruchami. Gdy wróg zamachnął się, ten chwytając go w łokciu za rękę z bronią odrzucił ją na lewo jednocześnie wbijając swoje ostrze w szyje. Zaklął strażnik upadając i krztusząc się własną krwią. Wtedy drugi zaatakował od tyłu mając nadzieje, że to wystarczy, aby zadać śmiertelny cios. Kier pochylił się jednocześnie robiąc obrót przeciął mu brzuch. Podniósł się i mocnym kopniakiem powalił go na ścianę. Podszedł złapał go od tyłu za głowę i z całej siły uderzył nim o podłogę. Słabi byli - stwierdził w myślach. Obrócił się i dostrzegł ostatniego wroga zasłaniającego się Akinomą.
- Stój bo ją za... - Zaczął nieprzyjaciel, lecz nie dokończył bo podczas gdy wymówił pierwsze słowa, Adi Kier wyjął blaster i strzelił mu między oczy. Z zdziwioną miną i bez życia upadł na ziemie.
- Cóż za precyzyjny strzał, a celowałem w nogę... Kto by pomyślał - powiedział na głos podchodząc do Akinomy.
- Ty... Ty... Mogłeś mnie zabić! - Krzyknęła. - Zdradziłeś nas pomiocie huttyjski! - Podeszła i z płaskiej ręki zdzieliła go w twarz.
- No nie bądź taka ostra... Głupiec tylko się nie myli... - Odparł cały czas czując kolejne ciosy w twarz od dziewczyny - No chodź tutaj - pocałował ją namiętnie.
- Nie chce wam przerywać - doszedł głos z tyłu należący do łysej kobiety.
- Kim jesteś? - Spytał Adi Kier.
- Twoją śmiercią... Gotuj się! - Wysyczała.
Dostrzegł, że chuda postać w czarnym obcisłym stroju wyjmowała dwa miecze świetlne i zapaliła je ukazując ostrza zielone i niebieskie. Wiedział co musiał zrobić. Wyjął swój miecz i stanął do walki. Przyjrzał się jej uważnie widząc łysą głowę z oczami pełnymi gniewu i nienawiści. Pragnęła go zabić. Jedna myśl przeszła mu przez głowę:
...Każdy umiera... To tylko kwestia czasu....
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...