ROZDZIAŁ VI
Gniew jest krótkim szaleństwem...
Gdy to spostrzeżemy jest zawsze za późno...
On nie oślepia...On rodzi się ze ślepoty...
Prowadzi do nienawiści...
A kończy się zawsze...
Cierpieniem...
Była zimna, pochmurna noc. Krople deszczu spadały na dach czyniąc bardzo irytujący hałas. Jeśli ktoś tej nocy marzył o śnie to skończyło się tylko na niespełnionym pragnieniu. Kobieta leżała na pryczy w pomieszczeniu zamkniętym kratami. Cały czas czuła ból po uderzeniach w brzuch i twarz jakie sprawił jej Ksis, człowiek, który poślubił jej siostrę. Dotknęła ręką buzie i poczuła, że cała jej prawa część była opuchnięta. Na szczęście nie naruszył wzroku, więc nie miała kłopotu z widzeniem. Sytuacja wyglądała na beznadziejną. Siedziała w celi bez broni czy sojuszników nie wiedząc co zrobić. Miejsce było małe z jednym oknem przez który rozciągała się panorama miasta, twardym i niewygodnym łóżkiem oraz krzesłem, które sprawiało wrażenie, że po dotknięciu rozleci się na kawałki. Kobieta cały czas znajdowała się na pryczy z uwagi na brak warunków do spaceru czy rozglądnięcia się po najbliższym otoczeniu. Ściany pokryły nadzwyczajne rośliny wijące się jak węże. Widać także kilka dziwnych robaków pełzających po konarach tychże chwastów. Rozchodził się zapach zgnilizny. Coś pomiędzy aromatem spoconego Hutta, a wymiotami Gamoreanina albo obydwa zapachy połączone razem. Jakby nie miała twardego żołądka to by na pewno wymiotowała dając pożywkę pełzającym stworzeniom. Wiedziała, że osaczyli ją wrogowie, w tym jeden nie myślący o niczym innym jak o jej śmierci. Wstała i rzuciła okiem na pilnujących strażników, którzy znajdowali się w wielkiej jaśnie oświetlonej sali kilka metrów na lewo. Dochodził stamtąd gwar rozmów. W wielkim pokoju znalazło się sześć cel w tym trzy puste. Naprzeciwko rezydowała młoda ciężarna kobieta rasy ludzkiej, brudna i posiniaczona, lecz po spojrzeniu, zachowaniu i wyglądzie widać, że pochodziła z wyższych sfer. Pewnie porwanie dla okupu. Jak Oni nisko upadli - pomyślała. Nie mogła stwierdzić kto znajdował się w pozostałych dwóch celach bo były one po jej prawej stronie tam gdzie wzrok nie sięgał. Zdecydowała się po cichu spytać współlokatorów. Wiedziała, że musi być ostrożna z uwagi na to, iż jak strażnik by to usłyszał znowu została by mocno zbita.
- Ty w celi obok... - Szepnęła, nie usłyszawszy odpowiedzi spytała raz jeszcze głośniej - Odezwij się !
- Idź spać, bo wszyscy będziemy mieli przez Ciebie kłopoty - usłyszała głos syczący irytacją z trzeciej celi - On i tak ci nie odpowie...
- Dlaczego ?? - Spytała. - Musimy opracować plan ucieczki...
- Ucieczki? Wariatka! -Stwierdził - Nie odpowie ci bo żyje w swoim świecie. Pewnie to głód po błyszczostymie, albo innym świństwie! Idź spać! - Podniósł głos.
- Ech... Dobra - powiedziała zrezygnowana.
Wróciła do rozmyślań o planie wydostanie się z tego letniego kurortu jak po krótkiej ocenie zdecydowała się nazwać to miejsce. Było to nad wyraz trudne, toteż musiała wszystko bardzo wnikliwie przemyśleć.
Ranek nadszedł szybciej niż Akinoma się spodziewała. Noce na Psylot należały do krótkich, zimnych i ponurych. Czuła, że boli ją głowa z powodu braku snu. Próbowała zasnąć, ale czyniła to bezskutecznie. Całą noc przeleżała rozmyślając nad planem ucieczki. Niespodziewanie ktoś podszedł do jej celi i chrząknął głośno. Podniosła się z potwornym uczuciem w żołądku i spojrzała na gościa. Był to niski stary mężczyzna, średniego wzrostu o ponurym wyrazie twarzy. Miał krótkie włosy na czubku głowy, wokół ogolone na łyso i przystrojone fikuśnym tatuażem. Ciemno-zielone oczy patrzyły na Akinome z szczerą niechęcią i rezygnacją. Był ubrany jak większość strażników na tej planecie, w mundur szaro-żółty z czarnym emblematem młota, lecz na ramieniu miał przypięte jakie złote naszywki co pewnie czyniła go kimś ważniejszym od pierwszego lepszego żołnierza. Dziewczyna stwierdziła, że skądś go znała, ale nie miała pewności.
- W czym mogę pomóc ? - Zapytała z udawaną uprzejmością.
- Takiemu staremu człowiekowi jak ja pewnie w wielu rzeczach... Ale nie czas na przyjemności. Mam cię zabrać do Jeara Maluta na... - Uśmiechnął się ukazując szereg kilku ciemno brązowych zębów - ...rozmowę. Będziesz szła grzecznie, czy znów mamy Ciebie nauczyć pokory hm? - Spytał
- Będę grzeczna - powiedziała uprzejmie.
Mężczyzna dał znak dwóm strażnikom, żeby otworzyli cele i skrępowali jej ręce. Akinoma tak jak obiecała posłusznie wykonywała wszystkie polecenia. Wyprowadzili ją z pomieszczenia więziennego w kierunku szybu wind. Kobieta uważnie rozglądała się szukając najlepszej drogi ucieczki. Sala przy celach była przestronna, biała z dużym stołem otoczonym krzesłami. Siedziało dwóch grubych mężczyzn jedzących drugie śniadanie i chciwie wpatrujących się w karty do Sabaka leżące naprzeciwko. Jak weszła do sali spojrzeli na nią i się uśmiechnęli. Jednemu nawet zaczęła kapać ślina po brodzie. Dziewczyna zawsze uchodziła za atrakcyjną, a dla najbardziej odrażających typów spod ciemnej gwiazdy była ucieleśnieniem kobiecości mimo brudu, siniaków i krwi na twarzy. Mogę to potem wykorzystać, jeśli przeżyję - pomyślała. Weszli do windy i udali się na ostatnie piętro. Po jakiejś chwili drzwi się otworzyły. Udali się do wielkiego salonu ozdobionego dywanem z futra rzadkiego zwierzęcia. Nie było stołów, krzeseł czy foteli. Znowu wszystkie ściany białe fuj - pomyślała z irytacją. Spojrzała w kierunku okien przyozdobionych żółtymi firanami z pomarańczowymi falbanami. Były przysłonięte, ale i tak przebijał się przez nie jasny blask słońca toteż stwierdziła, że najpóźniej panował na zewnątrz środek dnia. Zastanawiała się trochę czy chociaż jej siostra była już bezpieczna. Miała jej za złe ten uczynek, ale nie zwykła chować urazy do członków rodziny. Chociaż Ksisa nie traktowała tak blisko to z chęcią pokroiłaby go na kawałki kończąc posiłkiem z jego czarnego serca. Dostrzegła, że podchodzi do niej starszy człowiek z siwymi włosami i długiej czarnej pelerynie. Ubrany był w białą koszulę i spodnie z czarnymi pasami. Twarz miał całą pomarszczoną, z dużą blizną pod lewym okiem koloru niebieskiego. Powoli z gracją szlachetnie urodzonego człowieka przystanął kilka kroków od niej. Widać, że z trudem opanowywał emocję. Akinoma poczuła nasilający się niepokój. Widziała w nim podobieństwo do jedynego mężczyzny, którego darzyła szczerą miłością. Przeszły jej przez myśl wspomnienia wspaniałych romantycznych chwil, które już nigdy nie powrócą. Teraz wolała pocałować Wookiego niż zadać się z jakimkolwiek samcem.
- Akinomo... Moja droga Akinomo... Jak miło cię widzieć, Czy pokój Tobie się podoba? - Spytał z ironią w głosie.
- Wspaniały... - Wycedziła.
- Zapłacisz za to co zrobiłaś mojemu bratu! Umierał trzy dni! Trzy dni wykrwawiania się na śmierć! - Złapał ją ręką za brodę i spojrzał głęboko w oczy - Dostarczysz mi wiele rozrywki moja droga - pocałował ją głęboko w usta. Kobieta zrobiła minę jakby miała zaraz zwymiotować. Gdy skończył plunął jej w oczy.
- Gamoreanin lepiej całuje od Ciebie! - Parsknęła i odplunęła mu w twarz. Ślina trafiła go w policzek i powoli spływała w dół w kierunku ust. Mężczyzna wziął ją na dłoń i spróbował wyraźnie rozkoszując się smakiem. Kobiecie zrobiło się teraz naprawdę nie dobrze. Jednak miał to być dopiero początek. Siwy starzec dał znak ręką ludziom. Rozkazał aby jeden trzymał ją z tyłu, żeby się nie wierciła. Przyjrzała się kolejnym, którzy powoli się zbliżali. Tak jak się spodziewała duzi i silni. Czuła do nich odrazę, na myśl jak będą się rozkoszować biciem kobiety. Podeszli do niej i zaczęli okładać pięściami. Cały czas sprawiali wrażenie, że dawało im to wiele przyjemności. Jeden zaczął się głośno śmiać gdy z rozciętej brwi chlapnęła na niego krew kobiety. Jak skończyli pojawił się chudy przygarbiony człowiek o szaleńczym spojrzeniu. Ubrany w biały mundur z emblematem młota na piersi tak jak prawie każdy w najbliższej okolicy sprawiał mieszane wrażenie. Twarz szczupła, pociągła i koścista wyglądała jakby należała do śmierci we własnej osobie. Patrzył na nią z ciekawością, jakby analizując co zrobić by zadać jak największy ból. Przyglądając się jego dłoniom nie można oprzeć się wrażeniu, że to tylko kości pokryte skórą.
- To doktor Cin. Zajmie się tobą w... - Zaśmiał się - ...Szczególny sposób. Rozkoszuj się tą chwilę moja droga.
- Bantha Poodo - przeklęła po Huttańsku.
- Takie słowa w ustach tak pięknej kobiety? Naprawdę nie ładnie... - Zwrócił się do Cina - Zaczynaj.
Doktor uśmiechnął się z rozkoszą ukazując pustą szczękę i zaczął wyjmować z skrzynki jakieś rzeczy. Można było dostrzec, że Cin grzebiąc w pudle cieszył się jak dziecko szukające ulubionej zabawki. Dziewczyna na początku nie widziała dokładnie co wyjął z niego, ponieważ jedno oko strasznie napuchło i zostało przysłonięte do końca przez krew z rozciętej brwi. Miała zamglony wzrok. Usłyszała niski dźwięk od strony chudej postaci. Zrobiła nadludzki wysiłek skupiając spojrzenie. Chwile potem bardzo tego żałowała. W ręku doktora wił się przedstawiciel jednego z najbardziej obrzydliwych gatunków galaktyki. Istota zwana Chu’la, mała, długa o szarzej skórze miała złą opinię wszędzie, gdzie o niej usłyszeli. Akinoma wiedziała, co ten robak potrafił toteż widząc, jak doktor podchodził do niej z tym świństwem w dłoni, poczuła paniczny strach. Zawsze należała do osób twardych, nie bała się bólu, aczkolwiek uwielbiała go zadawać innym, zwłaszcza mężczyznom. Dawało jej to szczerą satysfakcje, czuła się wtedy wspaniale. Życie zahartowała jej ducha na tyle, aby nie pokazać, że się boi. Wiedziała, że o to im chodziło, chcieli zobaczyć jak błaga o litość, żeby krzyczała potwornie cierpiąc. Stwierdziła, że mimo strachu zachowa milczenie, nie da im tej satysfakcji. Dwóch barczystych mężczyzn, którzy wymieniali uwagi dotyczące zadanych wcześnie ciosów podeszło do niej i rozdarło ubranie na nogach i rękach. Chudy człowiek położył Chu’la na jej ramieniu. Stworek zaczął kroczyć w kółko przebierając dziesięcioma parami małych nóżek. Pysk zwierzęcia był zakończony szeregiem zębów, dwoma wydłużonymi ssawkami i czułkami, które działały jako jego oczy. Otworzył szerzej paszcze ukazując długi wijący się zielony język. Polizał skórę kobiety zadając straszliwy ból. Otóż ślina tego stworzenia miała bardzo ciekawe właściwości. Rozpuszczała praktycznie wszystko co można spotkać włącznie z skórą. A jako, że te zwierze żywiło się w dość oryginalny sposób to zawsze rozpoczynało posiłek od lizania ofiar. Skóra dziewczyny zaczęła skwierczeć i strasznie parzyć. Skrzywiła się lekko z swędzącego bólu, dochodzącego z jej ramienia. Gdy pierwsza warstwa skóry się stopiła, ciecz dostała się do mięśni. Ogromnie agonalne uczucie wstrząsnęło jej całym ciałem wywołując drgawki w wielu miejscach. Napięła wszystkie mięśnie czując się straszliwie. Doszła do wniosku, że mimo wiary w swoje umiejętności może nie wyjść z tego cało. Wszyscy obserwowali przedstawienia chudego doktora z wielka radością. Nagle robak wbił swoje czułki w odkryte mięśnie kobiety. Mimowolnie cicho jęknęła wywołując u widzów radosny okrzyk pełen euforii. Czułki powoli przechodziły przez mięśnie wywołując ból podobny do oparzenia w połączeniu z łamaniem wszystkich kończyn naraz. Cierpienie potęgowało to, że cały czas trochę wbrew swojemu rozsądkowi starała się je napinać. Niespodziewanie zaczął ssać, pobierając tkankę z mięśni plus odpowiednie substancję odżywcze z żył. Męki były przeogromne jak tkanka mięśniowa z ramienia powoli znikała w żołądku robaka, a mięso, które okrywało kości zaczęło matowieć a potem topnieć w oczach, ale to dopiero początek doznań jakie oferował Chi’al. Żałowała tych godzin jak czytała o tym stworzeniu bo teraz wiedziała co ją czekało. Z tyłu stworzenia nagle zaczęła wyłaniać się trzecia czułka zakończona ostrym szpikulcem. Przypominała ogon szykujący się do zadania śmiertelnego ciosu. Po dokładniejszym przyjrzeniu wyglądała troszkę inaczej, a mianowicie była o wiele węższa i pokryta lepką cieczą. Gdy robaczek powoli przysuwał nową cześć ku twarzy Akinomy, zaczął ssać bardziej intensywnie z jej ramienia. Kobieta jęknęła z bólu o wiele głośniej niż przedtem. Ledwo wytrzymywała te tortury czyniąc niewyobrażalne rzeczy siłą umysłu, aby w histeryczny sposób nie zacząć krzyczeć. Ból przenikał jej ciało wywołując drgawki w jej nogach i stopach. Doktor dał znak ludziom, żeby przytrzymali ją mocniej, a głównie głowę. Akinoma miała w myśli tylko jedno uczucia poza bólem. Nie wyobrażalną nienawiść do osób będących w tej sali. Poprzysięgła sobie w duchu, że jeśli będzie jej dane sprawi im o wiele gorszą śmierć niż te dziecięce zabawy. Przed nie napuchniętym okiem miała tylko jeden widok, powoli zbliżający się ostry ogon zwierzęcia. Zacisnęła mocno zęby szykując się na coś naprawdę okropnego. Drgawki przeszyły jej ciało po raz kolejny. Robak wypuścił toksynę przez ssące wypustki wbite w ramię. Jej skóra zaczęła matowieć, marszczyć się, zwijać i pękać, by po chwili stać się normalna i potem znów w kółko ten sam akt męki. Agonia jaką czuła przy tym była niczym w porównaniu do tego co dopiero miało nastąpić. Odnosiła wrażenie, że dzieliły ją tylko sekundy od histerycznego płaczu i błaganie o litość. Zastanawiała się przez chwilę czy przyjemniejsza nie byłaby kąpiel w jeziorze kwasu pełnego mięsożernych stworzeń, które powoli kawałek po kawałku odgryzałyby jej mięso, aż umrze zjedzona po kilkunastu godzinach przyjemnej zabawy w porównaniu z tym co teraz miało miejsce. Pomyślała o tym z tęsknotą bo byłby to o wiele mniejszy ból, prawie marzyła, żeby ją wrzucili do takiego jeziora. Byle to tylko się już skończyło - pomyślała. Na przemian jej całe ciało parzyło nie wyobrażalnie, potem jakby ktoś łamał jej wszystkie kości, a następnie obdzierał ją ze skóry. Wtedy ogon robaka wbił się w źrenicę i szedł dalej. Kobieta już nie mogła nic poradzić wszystkie bariery jakie trzymała, opadły. Zaczęła się wić i krzyczeć tak gwałtownie, że osiłki musieli ją trzymać z całych sił. Ból był porażający podczas gdy ostry ogon robaka szedł przez gałkę oczną w kierunku mózgu. Przeszło jej przez myśl, że to ostatnie chwile jakie spędzi w tym wszechświecie, ale ku jej wielkiemu zdziwieniu miał być inaczej. Chi’al przechodził wprost do ośrodka bólu w jednym z płatów mózgu. Tylko po to, żeby czuć agonie ofiary i czerpać z tego niewiarygodną satysfakcję. To było jedno z niewielu prymitywnych istnień w galaktyce, które zabijając dla pożywienia czerpały z tego olbrzymią radość i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Gdy ogon robaka doszedł do odpowiedniego miejsca w jej mózgu świadomość kobiety zaczęła się wyłączać. Cierpienie jakim ją dawkowano nie dawało się wytrzymać, toteż, aby jej serce nie zatrzymało się w przypływie adrenaliny to ośrodek bólu został wyłączony. Niestety nie mogła nawet już wykrzyczeć słów błagając o litość. Miała tylko siłę, aby wydawać z gardła dźwięki pełne cierpienia i agonii. Jeden z trzymających ją ludzi nie wytrzymał i kilkakrotnie zwymiotował prosto na nią. Wcześnie śmiał się bijąc ją do nieprzytomności, teraz patrzył na to z współczuciem i odrazą. Straciła przytomność i bezwładnie opadła na krzesło po kilku minutach rzucania się w konwulsjach. Cin kilkoma ruchami rąk zmusił robaka do wyjęcia swoich macek z ciała dziewczyny i schował go w pudełeczku dziwnie chichocząc. Wedle rozkazu zaczął opatrywać Akinomę, żeby jeszcze trochę pożyła. Dla niego to niespotykana rzecz, aby tak przednią zabawę przerywać w najlepszym momencie. Pół ramienia praktycznie było zjedzone i rozpuszczone przez Chi’ala, a oko które zostało przebite ogonem przestało praktycznie funkcjonować. Źrenica niegdyś czarna i patrząca na wszystko z uwagą i rozsądkiem teraz biała i bez życia.
- Dobrze... Bardzo dobrze - zwrócił się do doktora - Zostaniesz sowicie wynagrodzony. Nie myślałem, że możesz mi dostarczyć, aż tak interesującej rozrywki. Rozliczymy się wieczorem, teraz idź do swojej komnaty. Może będę jeszcze potrzebować twoich usług.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się dziwnie pociągając nosem i wyszedł. Sprawiał wrażenie smutnego, że to koniec zabawy.
- Czy to było konieczne panie? - Spytał stary pomarszczony mężczyzna z włosami na czubku głowy i tatuażami na łysej części czaszki.
- Oczywiście, że tak - spojrzał na niego groźnie mając błyskawice w oczach - A teraz odprowadź gościa do komnaty.
- Tak jest - zasalutował - Bierzcie ją - rzucił do osiłków.
Jeden wziął za ręce, drugi za nogi i udali się do windy. Kobieta mimo, że była nieprzytomna wyglądała na wycieńczoną i jej ciało mimowolnie targały drgawki.
Minął dzień, a może nawet dwa. Akinoma sama nie była pewna ile to minęło. Odkąd torturowali ją straciła poczucie rzeczywistości. W regularnych odstępach czasu serwowali jej coraz to wykwintniejsze rozrywki. Jak na razie najbardziej przypadło do gustu zdzieranie paznokci z palców u stóp, a potem łamanie ich powoli i starannie. Pewnie już dawno poddałaby się i umarła, ale nienawiść czule szepcząca jej do ucha kazała żyć. Obiecywała to czego najbardziej pragnęła.
Zemsty...
Słodkiej krwawej zemsty...
Miała wrażenie, że odkąd tutaj przybyła minęły lata, a może nawet stulecia. Czuła pulsujący ból w głowie, który skakał w rytmicznym tańcu na ranach w wielu częściach jej ciała. Czekała tylko na okazję, żeby przystąpić do działania. Posiadała wielka pewność, że jak będzie dłużej zwlekać to w końcu ją zabiją.
W sali ochrony znajdowały się trzy osoby. Opasły mężczyzna średniego wieku o podwójnym podbródku i kilkudniowym zaroście. Zwali go Gamoreaniniem z uwagi na jego tuszę i skłonność do wielkiego pocenia się. Regularnie co kilka minut musiał wycierać twarz, żeby nie zaczęło kapać na stół. W jego brązowych oczach można dostrzec zmęczenie i znużenie wykonywaną pracą. Pozostali dwaj młodzi i szczupli, niżsi stopniem od niego, wyglądali przeciętnie. Wysocy, barczyści o błysku przygody w oczach. Wyruszyli z domów w poszukiwaniu łatwego zarobku marząc o zostaniu kosmicznymi piratami albo przemytnikami. Jedną z niewielu rozrywek jakie mieli podczas bardzo nudnej służby to granie w Sabacca. Gra była jedną z najbardziej popularnych w galaktyce. Występuje siedemdziesiąt sześć kart, które podzielić można na trzy grupy. Pierwsza to kolory, a znajdowały się tam :klepki, szable, manierki oraz monety. Karty te numerowało się od jeden do jedenaście i taką jaką wartość mają to za tyle punktów były liczone. Kolejna grupa kart to tak zwane rankingowe. W skład ich wchodził „Dowódca” liczony za dwanaście punktów, „Pani” za trzynaście punktów, „Mistrz” za czternaście punktów oraz As za piętnaście punktów. Występowały one w czterech kolorach i tak na przykład mogło być „Pani Szabel” czy „Dowódca Klepek”. Bez względu na kolor karty rankingowe miały z góry ustalone wartości. Ostatnia grupa to karty postaci. Były to idiota przyjmujący zawsze wartość 0, rankor, rycerz jedi, mistrz jedi, mroczny jedi, lord sith, przemytnik, łowca nagród. Ustalony był zawsze wariant gry Republikański toteż karty te przyjmowały wartości: Rancor - 9, Rycerz Jedi -3, Mistrz Jedi - 3, Mroczny Jedi - 14, Lord Sith - 10, Przemytnik - 10, Łowca nagród - 9. Można było wygrać na kilka sposobów. Pierwszy to uzyskać Sabacca, którego to można zdobyć różnymi metodami. Zdobywając 23 punkty czyli tak zwany „Czysty Sabacc”, zdobywając -23 punkty czyli tak zwany „Sabacc” albo „Sabacc głupca”, zdobywając 46 punktów czyli „Podwójny Sabacc”, mając kombinację idioty czyli dowolną dwójkę, trójkę i kartę idioty. Gra zawsze rozpoczynała się od tego, że gracze otrzymywali po trzy karty, a następnie można było poprosić o jedną lub dwie. Dobieranie kart rozpoczynało się od osoby siedzącej po lewej stronie rozdającego. Po kolei każdy deklarował czy chce dobrać kartę i jeśli nie to kolejka przechodziła na następną osobę. Po rozdaniu wszystkich kart gracze decydowali czy chcą coś zmienić i jeśli nie to wszyscy kładli odkryte karty i sumowali punkty.
Jeden z strażników patrzył na swoje karty czując wielką radość. Miał bowiem kombinację idioty. Wierzył, że jego partnerzy nie mieli takiego szczęścia, żeby mieć jedyną silniejszą rzecz jaką był Czysty Sabacc. Spojrzał uważnie na swoich przeciwników. Gruby zwany Gamoreaniniem wycierał chustą pot z twarzy i uśmiechał się skrycie lekko chichocząc. Sięgnął po kubek z Aldeeriańskim piwem i wziął głęboki łyk. Chłopak pomyślał, że ten uśmiech to tylko blef, a tak naprawdę miał słabe karty. Kolega po prawej chudy barczysty człowiek imieniem Eran pomagał sobie palcami licząc punkty w kartach. Pochodził z planety, gdzie o edukacje strasznie trudno. Zajmował się w domu uprawą roli marząc o lepszym życiu. Kiedy nadarzyła się okazja człowiek o pociągłej, szczupłej twarzy opuścił rodzinną planetę w poszukiwaniu przygody. Zawsze marzył, aby poślubić Twi’Lekańską dziewczyną. Nie wiedział dokładnie czemu, ale strasznie go pociągały.
- No dobra to ktoś jeszcze chce dobrać karty? - Spytał Eran jako, że był rozdającym.
- Ja nie.
- Ja też nie. Dobra wykładamy.
Wyłożyli karty odsłonięte przed sobą. Przyglądając się im uważnie zaklął w duchy. Grubas miał tylko podwójnego Sabacca, więc już się nie liczył w rozgrywce. Eran natomiast miał tak jak on zestaw idioty. Oznaczało to, że mają taką samą ilość punktów toteż każdy z nich musiał dobrać po jednej karcie. Ten kto wtedy będzie miał więcej punktów ten wygrywał. Chłopak wziął kartę i od razu kamień spadł mu z serca. Była to Pani Szabel liczona za trzynaście punktów. Patrzył uważnie na Erana jaką kartę wyciągnie. Uważnie przyglądała się jego trzęsącej się dłoni, która sięgała po kartę.
Nagle usłyszeli hałas od strony windy. Spojrzeli zdezorientowani po sobie i powoli wstali udając się w kierunku drzwi. Nie spodziewali się ani żadnej inspekcji ani nikogo kto miał dziś odebrać więźnia temu zaskoczeni stali i szykowali się na nieprzewidzianych gości. Niespodziewanie zza ich pleców doszedł ich dziwny hałas. Rzucili okiem wszyscy naraz i dostrzegli dziwną materializującą się kule błękitnej energii. Zaklęli siarczyście i powoli poczęli zbliżać się do dziwnego zjawiska. Raptownie drzwi windy otworzyły się i wyleciało stamtąd nie znane im stworzenie. Z uwagi na szybkość nie mogli nawet przyjrzeć się uważniej. Nieznany napastnik chwycił grubasa i wbił mu się w szyje ostrymi zębami. Ich partner krzyknął z bólu szarpiąc się z całych sił. Chwile później już nie żył. Pozostali dwaj kompletnie zdezorientowani to patrzyli na rosnącą w oczach błękitną kule energii to na bestię. Światła momentalnie zgasły. Spojrzeli na potwora, ale widzieli tylko dwie świecące jak latarnie kule koloru czerwonego. Wystrzelili w ich stronę z podręcznych blasterów i paralizatorów energetycznych. Nieprzyjaciel donośnie zawył odskakując do tyłu. Krzyknęli tryumfalnie myśląc, że go zabili. Jeden z nich podszedł powoli szukając zwłok. Niespodziewanie coś go chwyciło za gardło i rzuciło w stronę pokoju z celami. Zrobił wielką dziurę w ścianie i wypadł na zewnątrz głośno krzycząc. Znienacka kula energii zaczęła strzelać wokół siebie błyskawicami. Chwile później wybuchła.
Akinoma leżała na pryczy walcząc z pulsującym bólem. Nagle usłyszała hałas od strony pokoju ochrony. Podniosła się i pokuśtykała do kraty, żeby zobaczyć co się dzieje. W tej chwili w celach była tylko ona i nieobecny duchem sąsiad. Usłyszała wrzawę i strzały z blasterów. Wszyscy rzucali jakieś przekleństwa, których nie dosłyszała. Rozległ się krzyk jednego z nich pełen bólu. Miała pewność, że jeden z strażników został zabity. Potem tylko głośniejsze obelgi i strzały. Momentalnie światła zgasły. Następnie doszedł ją ryk jakiegoś zwierzęcia, który pewnie zostało trafione. Jeden z ochroniarzy rzekł do drugiego, że pójdzie sprawdzić. Kolejny krzyk i przed jej oczyma przeleciał mężczyzna robiąc dziurę w ścianie i wylatując na zewnątrz. Spostrzegła, że znajdowali się bardzo wysoko, więc uśmiechnęła się, że czekała go szybka, aczkolwiek bolesna śmierć. Tą chwilę, którą będzie czuł spadając, mając świadomość, że za chwile roztrzaska się o ziemie dawały jej olbrzymią radość i siłę. Znienacka nastąpił dziwny wybuch błękitnego światła. Odrzuciło ją na łóżko o które uderzyła głową. Straciła przytomność.
Xer zawieszony pomiędzy życiem, a śmiercią widział wiele dziwnych rzeczy. Niektórych nie rozumiał, takich które ukazywały mu się w dziwnym kształcie i barwach.
Czy ja umarłem? Czy to droga do świata Bogów? Mam nadzieję, że osądzą mnie sprawiedliwie, żeby mógł żyć wiecznie z moja Tahiri. A co to jest!!?
Spostrzegł, że stał przed wielką białą bramą. Spojrzał pod nogi i dostrzegł pustkę, czarną nicość. Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł nikogo oprócz siwego starca przy wrotach. Powoli podszedł w jego stronę.
Czy to wejście do krainy duchów? Czy za wrotami stoi moja Tahiri z naszym dzieckiem i resztą rodziny? Kim jest ten starzec? Czy to jeden z Bogów?
Znalazł się od dwa kroki od starca. Spojrzał na niego uważnie, widząc mądrość w jego oczach poczuł wielką niepewność. Twarz miał okrągłą pokrytą długą siwą brodą. Włosy natomiast krótsze sięgały mu szyj. Ubrany w białą szatę patrzył na niego, lecz sprawiał wrażenie jakby się nim kompletnie nie interesował.
- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - Zaczął łamiącym się głosem.
- Bramy wieczności - odparł basowym tonem, z mocnym akcentem, którego nigdy nie słyszał.
- To znaczy, że ja nie żyje... Mogę je przekroczyć? - spytał.
- Nie możesz, Twój czas nie nadszedł...
- To co ja tu robię?! Za co się tu znalazłem?
- Tak tylko mogłem z tobą porozmawiać - doszedł go głos z tyłu. Xer obrócił się i dostrzegł znajomą postać ślepca
- No nie... Ja naprawdę postradałem zmysły. Jesteś wytworem mojej wyobraźni! Ciebie nie ma ! - Krzyknął
- Jesteś tego pewien? Czy jakby mnie nie było mógłbym zrobić coś takiego? - Wyciągnął rękę i niewidzialną siłą popchnął go przewracając na ziemię.
- Chyba coś w tym jest. Czego chcesz od mnie? - Otrzepał się odruchowo z kurzu, którego się nie spodziewał na czarnym podłożu.
- Uświadomić ci, że masz niewiele czasu. Słyszałeś kiedyś o Addexie? - Podszedł do Xera.
- Nie... - Patrzył na ślepca z zdziwioną miną.
- To zaraz sobie przypomnisz, to co zostało zapomniane...
Ślepiec dotknął go ręką w głowę. Xerem straszliwie wstrząsnęło i odrzuciło w nicość. Podczas gdy spadał w pustce jego życie przeskoczyło mu przed oczyma. Jednak nie wyglądało tak jak je pamiętał. Różniło się zupełnie od jego wspomnień. Był w domostwie wraz z ojcem, gdzie uprawiali Truśnie, gdy podjechali dziwni osobnicy. Wysocy w białych fartuchach o twarzach zakrytych szarą maską. Na dłoniach mieli czerwone rękawiczki. Usłyszał okrzyk ojca, żeby uciekał, lecz nie mógł się ruszyć. Któryś go chwycił i wrzucił do dużego metalowego wozu. Nie widział co się stało z jego opiekunem. Doszedł do wniosku, że go zabili, lecz wszystko nie miało najmniejszego sensu. Chwile później znajdował się w jakimś białym laboratorium, leżał nie ruchomo. Istoty patrzyły na niego z góry rozmawiając w swoim języku. Zapadła ciemność. Nagle już jako dorosły znajdował się na jakiejś obcej planecie o niebie brunatno-czarnym i beżowych górach. Wszędzie lawa płynęła niczym rzeka wezbrana od rzęsiście padającego deszczu. Stał czując jakby miały mu eksplodować wnętrzności. Wymiotował kilkakrotnie krwią pod siebie. Rozejrzał się i dostrzegł wiele istot najrozmaitszych ras. Czuł z nimi jakiś związek, jakby dzielili ten sam los. W sercu każdego z nich był gniew, powoli narastający zmieniał się w nienawiść. Ta szeptała im „zróbcie to...zabijajcie... tak tylko ocalicie to co wam drogie”. Chociaż wydawało się to każdemu niedorzeczne wszyscy słyszeli w głowie głos nienawiści. Pragnęli tych słów, żeby uciszyć sumienie, które mówiło „nie róbcie tego, nie warto zaprzedawać dusze złu”. Znów cięcie jak w holofilmie i Xer widział, że stoi na wielkim polu pełnym trupów. On i jego kompani mieli ręce we krwi, a dusze spowite cierpieniem.
Gniew prowadzi do nienawiści...
Nienawiść do cierpienia...
Wtedy pojawił się człowiek sunący jak cień z czerwonymi oczyma i łysą czaszką nie podobną do ludzkiej. Zaczął mówić słowa w obcym języku, ale każdy nie wiadomo dlaczego rozumiał ich znaczenie.
- Dobrze wykonane zadanie moje dzieci... - Spojrzał wprost na Xera. - A teraz zapomnij... - Zrobił ruch ręką.
Xer ocknął się nagle zdezorientowany. Zwymiotował krwią tworząc na białej posadce nie małą kałuże. Rozejrzał się i dostrzegł, że znajduję się w białym pomieszczeniu. Zobaczył zwłoki dwóch ludzi i jednej istoty o czarnym futrze. Czuł się straszliwie, jakby wszystko wewnątrz miało eksplodować. Wiedział, że to coś go w końcu zabije. Choroba wytworzona przez dziwne istoty z niewiadomych mu przyczyn. Z jednej strony cieszył się, że śmierć go dosięgnie bo połączy się znów z Tahiri, a z drugiej bał się śmierci w cierpieniach. Krzyknął głosem pełnym udręki i nienawiści.
Czemu tego nie pamiętałem? Skoro to moje wspomnienia czemu teraz je widziałem? Co się ze mną dzieje? Kim ja jestem? Kim ja jestem, że takie rzeczy mnie spotykają?! Czym ja jestem?!
Wstał i udał się w kierunku pomieszczanie z celami i wielką wyrwą w ścianie. Po drodze spostrzegł na stole porozrzucane karty do Sabacca. Lubił tą grę i oddałby wszystko, aby całe jego życie wróciło do normy, żeby mógł siąść i zagrać w barze. Ujrzał w jednej z cel kobietę, leżącą nieprzytomnie. Drzwi były uszkodzone, toteż spokojnie wszedł do środka lekko kulejąc. Spojrzał na nią i poczuł falę obrzydzenia. Była to Akinoma Ikiv poobijana, z napuchniętą twarzą i potwornymi ranami na rękach i stopach Wyglądała jak wrak osoby, którą poznał tak niedawno.
Bogowie moi za co? Czy każdy kogo poznaje musi cierpieć? Czy każdy kogo polubię musi umrzeć? Bogu Sha’l życia i śmierci dlaczego mi to robisz? Czym Ciebie obraziłem?! Co za potwór mógł jej to zrobić?! Czy zanim straciłem przytomność Tahiri też była tak torturowana?
Nagle dziewczyna się poruszyła i otworzyła powoli oczy. Wtedy zobaczył, iż jedno z nich miało kolor biały, a drugie czarny. Doszedł do wniosku, że ktoś pozbawił ją części wzroku w szale tortur. Pomógł jej się podnieść. Zrobiła grymas bólu siadając i opierając plecy o łóżko.
- Xer? Ty przecież nie żyjesz? Skąd...? Jak? - Zaczęła przyglądając się uważnie chłopakowi. Zobaczyła, że bardzo się zmienił od czasu gdy go poznała. Miał na sobie dziwną sutannę, na twarzy zaschniętą krew, oczy zapadnięte, zmęczone. Wyglądał jakby targała nim jakaś straszliwa choroba. Zarost na twarzy stawał się coraz bujniejszy tworząc wizerunek biednego człowieka, który nie miał czasu zadbać o siebie.
- Sam bym chciał to wiedzieć! Wiem, że przeżyłem katastrofę. Dras i reszta nie mieli tego szczęścia. Jak tutaj się znalazłem nie mam zielonego pojęcia. Możesz chodzić?
- Szkoda tego nerfopasa. Niedługo do niego dołączę - uśmiechnęła się krzywo. W duszy czuła spory smutek na wieść o śmierci przyjaciela. Nie miała ich wielu, ponieważ większość widziała w niej tylko piękną i głupią kobietę z którą chcieliby mieć dzieci. On należał do wyjątków. Traktował ją jak równą partnerkę. Chciałaby płakać i krzyczeć, ale wiedziała, że to nie czas i miejsce. Po namyśle stwierdziła - Myślę, że mogę wstać i iść, ale będziesz musiał mi trochę pomóc. Masz jakiś plan?
- Nie - Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy jak już ci mówiłem.
- Coś wymyślimy - odparła.
- Myślę, że nie uda się wam... - doszedł do nich głos z białego pokoju. Spojrzeli obydwoje w tamtą stronę.
- Ty... Ty nie żyjesz! - Krzyknęła.
Postać rzuciła granat soniczny w ich stronę. Obydwoje stracili przytomność.
Gniew jest krótkim szaleństwem...
Gdy to spostrzeżemy jest zawsze za późno...
On nie oślepia...On rodzi się ze ślepoty...
Prowadzi do nienawiści...
A kończy się zawsze...
Cierpieniem...
Była zimna, pochmurna noc. Krople deszczu spadały na dach czyniąc bardzo irytujący hałas. Jeśli ktoś tej nocy marzył o śnie to skończyło się tylko na niespełnionym pragnieniu. Kobieta leżała na pryczy w pomieszczeniu zamkniętym kratami. Cały czas czuła ból po uderzeniach w brzuch i twarz jakie sprawił jej Ksis, człowiek, który poślubił jej siostrę. Dotknęła ręką buzie i poczuła, że cała jej prawa część była opuchnięta. Na szczęście nie naruszył wzroku, więc nie miała kłopotu z widzeniem. Sytuacja wyglądała na beznadziejną. Siedziała w celi bez broni czy sojuszników nie wiedząc co zrobić. Miejsce było małe z jednym oknem przez który rozciągała się panorama miasta, twardym i niewygodnym łóżkiem oraz krzesłem, które sprawiało wrażenie, że po dotknięciu rozleci się na kawałki. Kobieta cały czas znajdowała się na pryczy z uwagi na brak warunków do spaceru czy rozglądnięcia się po najbliższym otoczeniu. Ściany pokryły nadzwyczajne rośliny wijące się jak węże. Widać także kilka dziwnych robaków pełzających po konarach tychże chwastów. Rozchodził się zapach zgnilizny. Coś pomiędzy aromatem spoconego Hutta, a wymiotami Gamoreanina albo obydwa zapachy połączone razem. Jakby nie miała twardego żołądka to by na pewno wymiotowała dając pożywkę pełzającym stworzeniom. Wiedziała, że osaczyli ją wrogowie, w tym jeden nie myślący o niczym innym jak o jej śmierci. Wstała i rzuciła okiem na pilnujących strażników, którzy znajdowali się w wielkiej jaśnie oświetlonej sali kilka metrów na lewo. Dochodził stamtąd gwar rozmów. W wielkim pokoju znalazło się sześć cel w tym trzy puste. Naprzeciwko rezydowała młoda ciężarna kobieta rasy ludzkiej, brudna i posiniaczona, lecz po spojrzeniu, zachowaniu i wyglądzie widać, że pochodziła z wyższych sfer. Pewnie porwanie dla okupu. Jak Oni nisko upadli - pomyślała. Nie mogła stwierdzić kto znajdował się w pozostałych dwóch celach bo były one po jej prawej stronie tam gdzie wzrok nie sięgał. Zdecydowała się po cichu spytać współlokatorów. Wiedziała, że musi być ostrożna z uwagi na to, iż jak strażnik by to usłyszał znowu została by mocno zbita.
- Ty w celi obok... - Szepnęła, nie usłyszawszy odpowiedzi spytała raz jeszcze głośniej - Odezwij się !
- Idź spać, bo wszyscy będziemy mieli przez Ciebie kłopoty - usłyszała głos syczący irytacją z trzeciej celi - On i tak ci nie odpowie...
- Dlaczego ?? - Spytała. - Musimy opracować plan ucieczki...
- Ucieczki? Wariatka! -Stwierdził - Nie odpowie ci bo żyje w swoim świecie. Pewnie to głód po błyszczostymie, albo innym świństwie! Idź spać! - Podniósł głos.
- Ech... Dobra - powiedziała zrezygnowana.
Wróciła do rozmyślań o planie wydostanie się z tego letniego kurortu jak po krótkiej ocenie zdecydowała się nazwać to miejsce. Było to nad wyraz trudne, toteż musiała wszystko bardzo wnikliwie przemyśleć.
Ranek nadszedł szybciej niż Akinoma się spodziewała. Noce na Psylot należały do krótkich, zimnych i ponurych. Czuła, że boli ją głowa z powodu braku snu. Próbowała zasnąć, ale czyniła to bezskutecznie. Całą noc przeleżała rozmyślając nad planem ucieczki. Niespodziewanie ktoś podszedł do jej celi i chrząknął głośno. Podniosła się z potwornym uczuciem w żołądku i spojrzała na gościa. Był to niski stary mężczyzna, średniego wzrostu o ponurym wyrazie twarzy. Miał krótkie włosy na czubku głowy, wokół ogolone na łyso i przystrojone fikuśnym tatuażem. Ciemno-zielone oczy patrzyły na Akinome z szczerą niechęcią i rezygnacją. Był ubrany jak większość strażników na tej planecie, w mundur szaro-żółty z czarnym emblematem młota, lecz na ramieniu miał przypięte jakie złote naszywki co pewnie czyniła go kimś ważniejszym od pierwszego lepszego żołnierza. Dziewczyna stwierdziła, że skądś go znała, ale nie miała pewności.
- W czym mogę pomóc ? - Zapytała z udawaną uprzejmością.
- Takiemu staremu człowiekowi jak ja pewnie w wielu rzeczach... Ale nie czas na przyjemności. Mam cię zabrać do Jeara Maluta na... - Uśmiechnął się ukazując szereg kilku ciemno brązowych zębów - ...rozmowę. Będziesz szła grzecznie, czy znów mamy Ciebie nauczyć pokory hm? - Spytał
- Będę grzeczna - powiedziała uprzejmie.
Mężczyzna dał znak dwóm strażnikom, żeby otworzyli cele i skrępowali jej ręce. Akinoma tak jak obiecała posłusznie wykonywała wszystkie polecenia. Wyprowadzili ją z pomieszczenia więziennego w kierunku szybu wind. Kobieta uważnie rozglądała się szukając najlepszej drogi ucieczki. Sala przy celach była przestronna, biała z dużym stołem otoczonym krzesłami. Siedziało dwóch grubych mężczyzn jedzących drugie śniadanie i chciwie wpatrujących się w karty do Sabaka leżące naprzeciwko. Jak weszła do sali spojrzeli na nią i się uśmiechnęli. Jednemu nawet zaczęła kapać ślina po brodzie. Dziewczyna zawsze uchodziła za atrakcyjną, a dla najbardziej odrażających typów spod ciemnej gwiazdy była ucieleśnieniem kobiecości mimo brudu, siniaków i krwi na twarzy. Mogę to potem wykorzystać, jeśli przeżyję - pomyślała. Weszli do windy i udali się na ostatnie piętro. Po jakiejś chwili drzwi się otworzyły. Udali się do wielkiego salonu ozdobionego dywanem z futra rzadkiego zwierzęcia. Nie było stołów, krzeseł czy foteli. Znowu wszystkie ściany białe fuj - pomyślała z irytacją. Spojrzała w kierunku okien przyozdobionych żółtymi firanami z pomarańczowymi falbanami. Były przysłonięte, ale i tak przebijał się przez nie jasny blask słońca toteż stwierdziła, że najpóźniej panował na zewnątrz środek dnia. Zastanawiała się trochę czy chociaż jej siostra była już bezpieczna. Miała jej za złe ten uczynek, ale nie zwykła chować urazy do członków rodziny. Chociaż Ksisa nie traktowała tak blisko to z chęcią pokroiłaby go na kawałki kończąc posiłkiem z jego czarnego serca. Dostrzegła, że podchodzi do niej starszy człowiek z siwymi włosami i długiej czarnej pelerynie. Ubrany był w białą koszulę i spodnie z czarnymi pasami. Twarz miał całą pomarszczoną, z dużą blizną pod lewym okiem koloru niebieskiego. Powoli z gracją szlachetnie urodzonego człowieka przystanął kilka kroków od niej. Widać, że z trudem opanowywał emocję. Akinoma poczuła nasilający się niepokój. Widziała w nim podobieństwo do jedynego mężczyzny, którego darzyła szczerą miłością. Przeszły jej przez myśl wspomnienia wspaniałych romantycznych chwil, które już nigdy nie powrócą. Teraz wolała pocałować Wookiego niż zadać się z jakimkolwiek samcem.
- Akinomo... Moja droga Akinomo... Jak miło cię widzieć, Czy pokój Tobie się podoba? - Spytał z ironią w głosie.
- Wspaniały... - Wycedziła.
- Zapłacisz za to co zrobiłaś mojemu bratu! Umierał trzy dni! Trzy dni wykrwawiania się na śmierć! - Złapał ją ręką za brodę i spojrzał głęboko w oczy - Dostarczysz mi wiele rozrywki moja droga - pocałował ją głęboko w usta. Kobieta zrobiła minę jakby miała zaraz zwymiotować. Gdy skończył plunął jej w oczy.
- Gamoreanin lepiej całuje od Ciebie! - Parsknęła i odplunęła mu w twarz. Ślina trafiła go w policzek i powoli spływała w dół w kierunku ust. Mężczyzna wziął ją na dłoń i spróbował wyraźnie rozkoszując się smakiem. Kobiecie zrobiło się teraz naprawdę nie dobrze. Jednak miał to być dopiero początek. Siwy starzec dał znak ręką ludziom. Rozkazał aby jeden trzymał ją z tyłu, żeby się nie wierciła. Przyjrzała się kolejnym, którzy powoli się zbliżali. Tak jak się spodziewała duzi i silni. Czuła do nich odrazę, na myśl jak będą się rozkoszować biciem kobiety. Podeszli do niej i zaczęli okładać pięściami. Cały czas sprawiali wrażenie, że dawało im to wiele przyjemności. Jeden zaczął się głośno śmiać gdy z rozciętej brwi chlapnęła na niego krew kobiety. Jak skończyli pojawił się chudy przygarbiony człowiek o szaleńczym spojrzeniu. Ubrany w biały mundur z emblematem młota na piersi tak jak prawie każdy w najbliższej okolicy sprawiał mieszane wrażenie. Twarz szczupła, pociągła i koścista wyglądała jakby należała do śmierci we własnej osobie. Patrzył na nią z ciekawością, jakby analizując co zrobić by zadać jak największy ból. Przyglądając się jego dłoniom nie można oprzeć się wrażeniu, że to tylko kości pokryte skórą.
- To doktor Cin. Zajmie się tobą w... - Zaśmiał się - ...Szczególny sposób. Rozkoszuj się tą chwilę moja droga.
- Bantha Poodo - przeklęła po Huttańsku.
- Takie słowa w ustach tak pięknej kobiety? Naprawdę nie ładnie... - Zwrócił się do Cina - Zaczynaj.
Doktor uśmiechnął się z rozkoszą ukazując pustą szczękę i zaczął wyjmować z skrzynki jakieś rzeczy. Można było dostrzec, że Cin grzebiąc w pudle cieszył się jak dziecko szukające ulubionej zabawki. Dziewczyna na początku nie widziała dokładnie co wyjął z niego, ponieważ jedno oko strasznie napuchło i zostało przysłonięte do końca przez krew z rozciętej brwi. Miała zamglony wzrok. Usłyszała niski dźwięk od strony chudej postaci. Zrobiła nadludzki wysiłek skupiając spojrzenie. Chwile potem bardzo tego żałowała. W ręku doktora wił się przedstawiciel jednego z najbardziej obrzydliwych gatunków galaktyki. Istota zwana Chu’la, mała, długa o szarzej skórze miała złą opinię wszędzie, gdzie o niej usłyszeli. Akinoma wiedziała, co ten robak potrafił toteż widząc, jak doktor podchodził do niej z tym świństwem w dłoni, poczuła paniczny strach. Zawsze należała do osób twardych, nie bała się bólu, aczkolwiek uwielbiała go zadawać innym, zwłaszcza mężczyznom. Dawało jej to szczerą satysfakcje, czuła się wtedy wspaniale. Życie zahartowała jej ducha na tyle, aby nie pokazać, że się boi. Wiedziała, że o to im chodziło, chcieli zobaczyć jak błaga o litość, żeby krzyczała potwornie cierpiąc. Stwierdziła, że mimo strachu zachowa milczenie, nie da im tej satysfakcji. Dwóch barczystych mężczyzn, którzy wymieniali uwagi dotyczące zadanych wcześnie ciosów podeszło do niej i rozdarło ubranie na nogach i rękach. Chudy człowiek położył Chu’la na jej ramieniu. Stworek zaczął kroczyć w kółko przebierając dziesięcioma parami małych nóżek. Pysk zwierzęcia był zakończony szeregiem zębów, dwoma wydłużonymi ssawkami i czułkami, które działały jako jego oczy. Otworzył szerzej paszcze ukazując długi wijący się zielony język. Polizał skórę kobiety zadając straszliwy ból. Otóż ślina tego stworzenia miała bardzo ciekawe właściwości. Rozpuszczała praktycznie wszystko co można spotkać włącznie z skórą. A jako, że te zwierze żywiło się w dość oryginalny sposób to zawsze rozpoczynało posiłek od lizania ofiar. Skóra dziewczyny zaczęła skwierczeć i strasznie parzyć. Skrzywiła się lekko z swędzącego bólu, dochodzącego z jej ramienia. Gdy pierwsza warstwa skóry się stopiła, ciecz dostała się do mięśni. Ogromnie agonalne uczucie wstrząsnęło jej całym ciałem wywołując drgawki w wielu miejscach. Napięła wszystkie mięśnie czując się straszliwie. Doszła do wniosku, że mimo wiary w swoje umiejętności może nie wyjść z tego cało. Wszyscy obserwowali przedstawienia chudego doktora z wielka radością. Nagle robak wbił swoje czułki w odkryte mięśnie kobiety. Mimowolnie cicho jęknęła wywołując u widzów radosny okrzyk pełen euforii. Czułki powoli przechodziły przez mięśnie wywołując ból podobny do oparzenia w połączeniu z łamaniem wszystkich kończyn naraz. Cierpienie potęgowało to, że cały czas trochę wbrew swojemu rozsądkowi starała się je napinać. Niespodziewanie zaczął ssać, pobierając tkankę z mięśni plus odpowiednie substancję odżywcze z żył. Męki były przeogromne jak tkanka mięśniowa z ramienia powoli znikała w żołądku robaka, a mięso, które okrywało kości zaczęło matowieć a potem topnieć w oczach, ale to dopiero początek doznań jakie oferował Chi’al. Żałowała tych godzin jak czytała o tym stworzeniu bo teraz wiedziała co ją czekało. Z tyłu stworzenia nagle zaczęła wyłaniać się trzecia czułka zakończona ostrym szpikulcem. Przypominała ogon szykujący się do zadania śmiertelnego ciosu. Po dokładniejszym przyjrzeniu wyglądała troszkę inaczej, a mianowicie była o wiele węższa i pokryta lepką cieczą. Gdy robaczek powoli przysuwał nową cześć ku twarzy Akinomy, zaczął ssać bardziej intensywnie z jej ramienia. Kobieta jęknęła z bólu o wiele głośniej niż przedtem. Ledwo wytrzymywała te tortury czyniąc niewyobrażalne rzeczy siłą umysłu, aby w histeryczny sposób nie zacząć krzyczeć. Ból przenikał jej ciało wywołując drgawki w jej nogach i stopach. Doktor dał znak ludziom, żeby przytrzymali ją mocniej, a głównie głowę. Akinoma miała w myśli tylko jedno uczucia poza bólem. Nie wyobrażalną nienawiść do osób będących w tej sali. Poprzysięgła sobie w duchu, że jeśli będzie jej dane sprawi im o wiele gorszą śmierć niż te dziecięce zabawy. Przed nie napuchniętym okiem miała tylko jeden widok, powoli zbliżający się ostry ogon zwierzęcia. Zacisnęła mocno zęby szykując się na coś naprawdę okropnego. Drgawki przeszyły jej ciało po raz kolejny. Robak wypuścił toksynę przez ssące wypustki wbite w ramię. Jej skóra zaczęła matowieć, marszczyć się, zwijać i pękać, by po chwili stać się normalna i potem znów w kółko ten sam akt męki. Agonia jaką czuła przy tym była niczym w porównaniu do tego co dopiero miało nastąpić. Odnosiła wrażenie, że dzieliły ją tylko sekundy od histerycznego płaczu i błaganie o litość. Zastanawiała się przez chwilę czy przyjemniejsza nie byłaby kąpiel w jeziorze kwasu pełnego mięsożernych stworzeń, które powoli kawałek po kawałku odgryzałyby jej mięso, aż umrze zjedzona po kilkunastu godzinach przyjemnej zabawy w porównaniu z tym co teraz miało miejsce. Pomyślała o tym z tęsknotą bo byłby to o wiele mniejszy ból, prawie marzyła, żeby ją wrzucili do takiego jeziora. Byle to tylko się już skończyło - pomyślała. Na przemian jej całe ciało parzyło nie wyobrażalnie, potem jakby ktoś łamał jej wszystkie kości, a następnie obdzierał ją ze skóry. Wtedy ogon robaka wbił się w źrenicę i szedł dalej. Kobieta już nie mogła nic poradzić wszystkie bariery jakie trzymała, opadły. Zaczęła się wić i krzyczeć tak gwałtownie, że osiłki musieli ją trzymać z całych sił. Ból był porażający podczas gdy ostry ogon robaka szedł przez gałkę oczną w kierunku mózgu. Przeszło jej przez myśl, że to ostatnie chwile jakie spędzi w tym wszechświecie, ale ku jej wielkiemu zdziwieniu miał być inaczej. Chi’al przechodził wprost do ośrodka bólu w jednym z płatów mózgu. Tylko po to, żeby czuć agonie ofiary i czerpać z tego niewiarygodną satysfakcję. To było jedno z niewielu prymitywnych istnień w galaktyce, które zabijając dla pożywienia czerpały z tego olbrzymią radość i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Gdy ogon robaka doszedł do odpowiedniego miejsca w jej mózgu świadomość kobiety zaczęła się wyłączać. Cierpienie jakim ją dawkowano nie dawało się wytrzymać, toteż, aby jej serce nie zatrzymało się w przypływie adrenaliny to ośrodek bólu został wyłączony. Niestety nie mogła nawet już wykrzyczeć słów błagając o litość. Miała tylko siłę, aby wydawać z gardła dźwięki pełne cierpienia i agonii. Jeden z trzymających ją ludzi nie wytrzymał i kilkakrotnie zwymiotował prosto na nią. Wcześnie śmiał się bijąc ją do nieprzytomności, teraz patrzył na to z współczuciem i odrazą. Straciła przytomność i bezwładnie opadła na krzesło po kilku minutach rzucania się w konwulsjach. Cin kilkoma ruchami rąk zmusił robaka do wyjęcia swoich macek z ciała dziewczyny i schował go w pudełeczku dziwnie chichocząc. Wedle rozkazu zaczął opatrywać Akinomę, żeby jeszcze trochę pożyła. Dla niego to niespotykana rzecz, aby tak przednią zabawę przerywać w najlepszym momencie. Pół ramienia praktycznie było zjedzone i rozpuszczone przez Chi’ala, a oko które zostało przebite ogonem przestało praktycznie funkcjonować. Źrenica niegdyś czarna i patrząca na wszystko z uwagą i rozsądkiem teraz biała i bez życia.
- Dobrze... Bardzo dobrze - zwrócił się do doktora - Zostaniesz sowicie wynagrodzony. Nie myślałem, że możesz mi dostarczyć, aż tak interesującej rozrywki. Rozliczymy się wieczorem, teraz idź do swojej komnaty. Może będę jeszcze potrzebować twoich usług.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się dziwnie pociągając nosem i wyszedł. Sprawiał wrażenie smutnego, że to koniec zabawy.
- Czy to było konieczne panie? - Spytał stary pomarszczony mężczyzna z włosami na czubku głowy i tatuażami na łysej części czaszki.
- Oczywiście, że tak - spojrzał na niego groźnie mając błyskawice w oczach - A teraz odprowadź gościa do komnaty.
- Tak jest - zasalutował - Bierzcie ją - rzucił do osiłków.
Jeden wziął za ręce, drugi za nogi i udali się do windy. Kobieta mimo, że była nieprzytomna wyglądała na wycieńczoną i jej ciało mimowolnie targały drgawki.
Minął dzień, a może nawet dwa. Akinoma sama nie była pewna ile to minęło. Odkąd torturowali ją straciła poczucie rzeczywistości. W regularnych odstępach czasu serwowali jej coraz to wykwintniejsze rozrywki. Jak na razie najbardziej przypadło do gustu zdzieranie paznokci z palców u stóp, a potem łamanie ich powoli i starannie. Pewnie już dawno poddałaby się i umarła, ale nienawiść czule szepcząca jej do ucha kazała żyć. Obiecywała to czego najbardziej pragnęła.
Zemsty...
Słodkiej krwawej zemsty...
Miała wrażenie, że odkąd tutaj przybyła minęły lata, a może nawet stulecia. Czuła pulsujący ból w głowie, który skakał w rytmicznym tańcu na ranach w wielu częściach jej ciała. Czekała tylko na okazję, żeby przystąpić do działania. Posiadała wielka pewność, że jak będzie dłużej zwlekać to w końcu ją zabiją.
W sali ochrony znajdowały się trzy osoby. Opasły mężczyzna średniego wieku o podwójnym podbródku i kilkudniowym zaroście. Zwali go Gamoreaniniem z uwagi na jego tuszę i skłonność do wielkiego pocenia się. Regularnie co kilka minut musiał wycierać twarz, żeby nie zaczęło kapać na stół. W jego brązowych oczach można dostrzec zmęczenie i znużenie wykonywaną pracą. Pozostali dwaj młodzi i szczupli, niżsi stopniem od niego, wyglądali przeciętnie. Wysocy, barczyści o błysku przygody w oczach. Wyruszyli z domów w poszukiwaniu łatwego zarobku marząc o zostaniu kosmicznymi piratami albo przemytnikami. Jedną z niewielu rozrywek jakie mieli podczas bardzo nudnej służby to granie w Sabacca. Gra była jedną z najbardziej popularnych w galaktyce. Występuje siedemdziesiąt sześć kart, które podzielić można na trzy grupy. Pierwsza to kolory, a znajdowały się tam :klepki, szable, manierki oraz monety. Karty te numerowało się od jeden do jedenaście i taką jaką wartość mają to za tyle punktów były liczone. Kolejna grupa kart to tak zwane rankingowe. W skład ich wchodził „Dowódca” liczony za dwanaście punktów, „Pani” za trzynaście punktów, „Mistrz” za czternaście punktów oraz As za piętnaście punktów. Występowały one w czterech kolorach i tak na przykład mogło być „Pani Szabel” czy „Dowódca Klepek”. Bez względu na kolor karty rankingowe miały z góry ustalone wartości. Ostatnia grupa to karty postaci. Były to idiota przyjmujący zawsze wartość 0, rankor, rycerz jedi, mistrz jedi, mroczny jedi, lord sith, przemytnik, łowca nagród. Ustalony był zawsze wariant gry Republikański toteż karty te przyjmowały wartości: Rancor - 9, Rycerz Jedi -3, Mistrz Jedi - 3, Mroczny Jedi - 14, Lord Sith - 10, Przemytnik - 10, Łowca nagród - 9. Można było wygrać na kilka sposobów. Pierwszy to uzyskać Sabacca, którego to można zdobyć różnymi metodami. Zdobywając 23 punkty czyli tak zwany „Czysty Sabacc”, zdobywając -23 punkty czyli tak zwany „Sabacc” albo „Sabacc głupca”, zdobywając 46 punktów czyli „Podwójny Sabacc”, mając kombinację idioty czyli dowolną dwójkę, trójkę i kartę idioty. Gra zawsze rozpoczynała się od tego, że gracze otrzymywali po trzy karty, a następnie można było poprosić o jedną lub dwie. Dobieranie kart rozpoczynało się od osoby siedzącej po lewej stronie rozdającego. Po kolei każdy deklarował czy chce dobrać kartę i jeśli nie to kolejka przechodziła na następną osobę. Po rozdaniu wszystkich kart gracze decydowali czy chcą coś zmienić i jeśli nie to wszyscy kładli odkryte karty i sumowali punkty.
Jeden z strażników patrzył na swoje karty czując wielką radość. Miał bowiem kombinację idioty. Wierzył, że jego partnerzy nie mieli takiego szczęścia, żeby mieć jedyną silniejszą rzecz jaką był Czysty Sabacc. Spojrzał uważnie na swoich przeciwników. Gruby zwany Gamoreaniniem wycierał chustą pot z twarzy i uśmiechał się skrycie lekko chichocząc. Sięgnął po kubek z Aldeeriańskim piwem i wziął głęboki łyk. Chłopak pomyślał, że ten uśmiech to tylko blef, a tak naprawdę miał słabe karty. Kolega po prawej chudy barczysty człowiek imieniem Eran pomagał sobie palcami licząc punkty w kartach. Pochodził z planety, gdzie o edukacje strasznie trudno. Zajmował się w domu uprawą roli marząc o lepszym życiu. Kiedy nadarzyła się okazja człowiek o pociągłej, szczupłej twarzy opuścił rodzinną planetę w poszukiwaniu przygody. Zawsze marzył, aby poślubić Twi’Lekańską dziewczyną. Nie wiedział dokładnie czemu, ale strasznie go pociągały.
- No dobra to ktoś jeszcze chce dobrać karty? - Spytał Eran jako, że był rozdającym.
- Ja nie.
- Ja też nie. Dobra wykładamy.
Wyłożyli karty odsłonięte przed sobą. Przyglądając się im uważnie zaklął w duchy. Grubas miał tylko podwójnego Sabacca, więc już się nie liczył w rozgrywce. Eran natomiast miał tak jak on zestaw idioty. Oznaczało to, że mają taką samą ilość punktów toteż każdy z nich musiał dobrać po jednej karcie. Ten kto wtedy będzie miał więcej punktów ten wygrywał. Chłopak wziął kartę i od razu kamień spadł mu z serca. Była to Pani Szabel liczona za trzynaście punktów. Patrzył uważnie na Erana jaką kartę wyciągnie. Uważnie przyglądała się jego trzęsącej się dłoni, która sięgała po kartę.
Nagle usłyszeli hałas od strony windy. Spojrzeli zdezorientowani po sobie i powoli wstali udając się w kierunku drzwi. Nie spodziewali się ani żadnej inspekcji ani nikogo kto miał dziś odebrać więźnia temu zaskoczeni stali i szykowali się na nieprzewidzianych gości. Niespodziewanie zza ich pleców doszedł ich dziwny hałas. Rzucili okiem wszyscy naraz i dostrzegli dziwną materializującą się kule błękitnej energii. Zaklęli siarczyście i powoli poczęli zbliżać się do dziwnego zjawiska. Raptownie drzwi windy otworzyły się i wyleciało stamtąd nie znane im stworzenie. Z uwagi na szybkość nie mogli nawet przyjrzeć się uważniej. Nieznany napastnik chwycił grubasa i wbił mu się w szyje ostrymi zębami. Ich partner krzyknął z bólu szarpiąc się z całych sił. Chwile później już nie żył. Pozostali dwaj kompletnie zdezorientowani to patrzyli na rosnącą w oczach błękitną kule energii to na bestię. Światła momentalnie zgasły. Spojrzeli na potwora, ale widzieli tylko dwie świecące jak latarnie kule koloru czerwonego. Wystrzelili w ich stronę z podręcznych blasterów i paralizatorów energetycznych. Nieprzyjaciel donośnie zawył odskakując do tyłu. Krzyknęli tryumfalnie myśląc, że go zabili. Jeden z nich podszedł powoli szukając zwłok. Niespodziewanie coś go chwyciło za gardło i rzuciło w stronę pokoju z celami. Zrobił wielką dziurę w ścianie i wypadł na zewnątrz głośno krzycząc. Znienacka kula energii zaczęła strzelać wokół siebie błyskawicami. Chwile później wybuchła.
Akinoma leżała na pryczy walcząc z pulsującym bólem. Nagle usłyszała hałas od strony pokoju ochrony. Podniosła się i pokuśtykała do kraty, żeby zobaczyć co się dzieje. W tej chwili w celach była tylko ona i nieobecny duchem sąsiad. Usłyszała wrzawę i strzały z blasterów. Wszyscy rzucali jakieś przekleństwa, których nie dosłyszała. Rozległ się krzyk jednego z nich pełen bólu. Miała pewność, że jeden z strażników został zabity. Potem tylko głośniejsze obelgi i strzały. Momentalnie światła zgasły. Następnie doszedł ją ryk jakiegoś zwierzęcia, który pewnie zostało trafione. Jeden z ochroniarzy rzekł do drugiego, że pójdzie sprawdzić. Kolejny krzyk i przed jej oczyma przeleciał mężczyzna robiąc dziurę w ścianie i wylatując na zewnątrz. Spostrzegła, że znajdowali się bardzo wysoko, więc uśmiechnęła się, że czekała go szybka, aczkolwiek bolesna śmierć. Tą chwilę, którą będzie czuł spadając, mając świadomość, że za chwile roztrzaska się o ziemie dawały jej olbrzymią radość i siłę. Znienacka nastąpił dziwny wybuch błękitnego światła. Odrzuciło ją na łóżko o które uderzyła głową. Straciła przytomność.
Xer zawieszony pomiędzy życiem, a śmiercią widział wiele dziwnych rzeczy. Niektórych nie rozumiał, takich które ukazywały mu się w dziwnym kształcie i barwach.
Czy ja umarłem? Czy to droga do świata Bogów? Mam nadzieję, że osądzą mnie sprawiedliwie, żeby mógł żyć wiecznie z moja Tahiri. A co to jest!!?
Spostrzegł, że stał przed wielką białą bramą. Spojrzał pod nogi i dostrzegł pustkę, czarną nicość. Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł nikogo oprócz siwego starca przy wrotach. Powoli podszedł w jego stronę.
Czy to wejście do krainy duchów? Czy za wrotami stoi moja Tahiri z naszym dzieckiem i resztą rodziny? Kim jest ten starzec? Czy to jeden z Bogów?
Znalazł się od dwa kroki od starca. Spojrzał na niego uważnie, widząc mądrość w jego oczach poczuł wielką niepewność. Twarz miał okrągłą pokrytą długą siwą brodą. Włosy natomiast krótsze sięgały mu szyj. Ubrany w białą szatę patrzył na niego, lecz sprawiał wrażenie jakby się nim kompletnie nie interesował.
- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? - Zaczął łamiącym się głosem.
- Bramy wieczności - odparł basowym tonem, z mocnym akcentem, którego nigdy nie słyszał.
- To znaczy, że ja nie żyje... Mogę je przekroczyć? - spytał.
- Nie możesz, Twój czas nie nadszedł...
- To co ja tu robię?! Za co się tu znalazłem?
- Tak tylko mogłem z tobą porozmawiać - doszedł go głos z tyłu. Xer obrócił się i dostrzegł znajomą postać ślepca
- No nie... Ja naprawdę postradałem zmysły. Jesteś wytworem mojej wyobraźni! Ciebie nie ma ! - Krzyknął
- Jesteś tego pewien? Czy jakby mnie nie było mógłbym zrobić coś takiego? - Wyciągnął rękę i niewidzialną siłą popchnął go przewracając na ziemię.
- Chyba coś w tym jest. Czego chcesz od mnie? - Otrzepał się odruchowo z kurzu, którego się nie spodziewał na czarnym podłożu.
- Uświadomić ci, że masz niewiele czasu. Słyszałeś kiedyś o Addexie? - Podszedł do Xera.
- Nie... - Patrzył na ślepca z zdziwioną miną.
- To zaraz sobie przypomnisz, to co zostało zapomniane...
Ślepiec dotknął go ręką w głowę. Xerem straszliwie wstrząsnęło i odrzuciło w nicość. Podczas gdy spadał w pustce jego życie przeskoczyło mu przed oczyma. Jednak nie wyglądało tak jak je pamiętał. Różniło się zupełnie od jego wspomnień. Był w domostwie wraz z ojcem, gdzie uprawiali Truśnie, gdy podjechali dziwni osobnicy. Wysocy w białych fartuchach o twarzach zakrytych szarą maską. Na dłoniach mieli czerwone rękawiczki. Usłyszał okrzyk ojca, żeby uciekał, lecz nie mógł się ruszyć. Któryś go chwycił i wrzucił do dużego metalowego wozu. Nie widział co się stało z jego opiekunem. Doszedł do wniosku, że go zabili, lecz wszystko nie miało najmniejszego sensu. Chwile później znajdował się w jakimś białym laboratorium, leżał nie ruchomo. Istoty patrzyły na niego z góry rozmawiając w swoim języku. Zapadła ciemność. Nagle już jako dorosły znajdował się na jakiejś obcej planecie o niebie brunatno-czarnym i beżowych górach. Wszędzie lawa płynęła niczym rzeka wezbrana od rzęsiście padającego deszczu. Stał czując jakby miały mu eksplodować wnętrzności. Wymiotował kilkakrotnie krwią pod siebie. Rozejrzał się i dostrzegł wiele istot najrozmaitszych ras. Czuł z nimi jakiś związek, jakby dzielili ten sam los. W sercu każdego z nich był gniew, powoli narastający zmieniał się w nienawiść. Ta szeptała im „zróbcie to...zabijajcie... tak tylko ocalicie to co wam drogie”. Chociaż wydawało się to każdemu niedorzeczne wszyscy słyszeli w głowie głos nienawiści. Pragnęli tych słów, żeby uciszyć sumienie, które mówiło „nie róbcie tego, nie warto zaprzedawać dusze złu”. Znów cięcie jak w holofilmie i Xer widział, że stoi na wielkim polu pełnym trupów. On i jego kompani mieli ręce we krwi, a dusze spowite cierpieniem.
Gniew prowadzi do nienawiści...
Nienawiść do cierpienia...
Wtedy pojawił się człowiek sunący jak cień z czerwonymi oczyma i łysą czaszką nie podobną do ludzkiej. Zaczął mówić słowa w obcym języku, ale każdy nie wiadomo dlaczego rozumiał ich znaczenie.
- Dobrze wykonane zadanie moje dzieci... - Spojrzał wprost na Xera. - A teraz zapomnij... - Zrobił ruch ręką.
Xer ocknął się nagle zdezorientowany. Zwymiotował krwią tworząc na białej posadce nie małą kałuże. Rozejrzał się i dostrzegł, że znajduję się w białym pomieszczeniu. Zobaczył zwłoki dwóch ludzi i jednej istoty o czarnym futrze. Czuł się straszliwie, jakby wszystko wewnątrz miało eksplodować. Wiedział, że to coś go w końcu zabije. Choroba wytworzona przez dziwne istoty z niewiadomych mu przyczyn. Z jednej strony cieszył się, że śmierć go dosięgnie bo połączy się znów z Tahiri, a z drugiej bał się śmierci w cierpieniach. Krzyknął głosem pełnym udręki i nienawiści.
Czemu tego nie pamiętałem? Skoro to moje wspomnienia czemu teraz je widziałem? Co się ze mną dzieje? Kim ja jestem? Kim ja jestem, że takie rzeczy mnie spotykają?! Czym ja jestem?!
Wstał i udał się w kierunku pomieszczanie z celami i wielką wyrwą w ścianie. Po drodze spostrzegł na stole porozrzucane karty do Sabacca. Lubił tą grę i oddałby wszystko, aby całe jego życie wróciło do normy, żeby mógł siąść i zagrać w barze. Ujrzał w jednej z cel kobietę, leżącą nieprzytomnie. Drzwi były uszkodzone, toteż spokojnie wszedł do środka lekko kulejąc. Spojrzał na nią i poczuł falę obrzydzenia. Była to Akinoma Ikiv poobijana, z napuchniętą twarzą i potwornymi ranami na rękach i stopach Wyglądała jak wrak osoby, którą poznał tak niedawno.
Bogowie moi za co? Czy każdy kogo poznaje musi cierpieć? Czy każdy kogo polubię musi umrzeć? Bogu Sha’l życia i śmierci dlaczego mi to robisz? Czym Ciebie obraziłem?! Co za potwór mógł jej to zrobić?! Czy zanim straciłem przytomność Tahiri też była tak torturowana?
Nagle dziewczyna się poruszyła i otworzyła powoli oczy. Wtedy zobaczył, iż jedno z nich miało kolor biały, a drugie czarny. Doszedł do wniosku, że ktoś pozbawił ją części wzroku w szale tortur. Pomógł jej się podnieść. Zrobiła grymas bólu siadając i opierając plecy o łóżko.
- Xer? Ty przecież nie żyjesz? Skąd...? Jak? - Zaczęła przyglądając się uważnie chłopakowi. Zobaczyła, że bardzo się zmienił od czasu gdy go poznała. Miał na sobie dziwną sutannę, na twarzy zaschniętą krew, oczy zapadnięte, zmęczone. Wyglądał jakby targała nim jakaś straszliwa choroba. Zarost na twarzy stawał się coraz bujniejszy tworząc wizerunek biednego człowieka, który nie miał czasu zadbać o siebie.
- Sam bym chciał to wiedzieć! Wiem, że przeżyłem katastrofę. Dras i reszta nie mieli tego szczęścia. Jak tutaj się znalazłem nie mam zielonego pojęcia. Możesz chodzić?
- Szkoda tego nerfopasa. Niedługo do niego dołączę - uśmiechnęła się krzywo. W duszy czuła spory smutek na wieść o śmierci przyjaciela. Nie miała ich wielu, ponieważ większość widziała w niej tylko piękną i głupią kobietę z którą chcieliby mieć dzieci. On należał do wyjątków. Traktował ją jak równą partnerkę. Chciałaby płakać i krzyczeć, ale wiedziała, że to nie czas i miejsce. Po namyśle stwierdziła - Myślę, że mogę wstać i iść, ale będziesz musiał mi trochę pomóc. Masz jakiś plan?
- Nie - Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy jak już ci mówiłem.
- Coś wymyślimy - odparła.
- Myślę, że nie uda się wam... - doszedł do nich głos z białego pokoju. Spojrzeli obydwoje w tamtą stronę.
- Ty... Ty nie żyjesz! - Krzyknęła.
Postać rzuciła granat soniczny w ich stronę. Obydwoje stracili przytomność.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...