ROZDZIAŁ I
Wszystko umiera... Umierają nawet gwiazdy...
Śmierć jest naturalnym czynnikiem życia...
Jest nieskończona, cierpliwa i nieustępliwa....
Śmierć nigdy nie da się pokonać...
Planeta-miasto o tej porze dnia powoli okrywała się ciemnością. Jednak było to chwilowe, ponieważ w oka mgnieniu jednocześnie zapalały się wszystkie światła. Pogoda była ładna, z lekkim wiatrem z południa, czego kierowcy pojazdów nie lubili podczas podróży zatłoczonymi miejskimi trasami. Pod tym pięknie świetlistym widokiem istniało coś zgoła odmiennego. Dolne poziomy, gdzie rozbój i biedota były na porządku dziennym. Trzeba być i sprytnym i twardym, aby tam przeżyć. Tak mówiono o mężczyźnie rasy ludzkiej, który wychodził z podrzędnego lokalu zwanego „Pod Rozbrykanym Banthą”. Kantyna nosiła nie zbyt chlubną reputację, na którą wpływali klienci często kończący gry hazardowe bójką albo strzelaniną. Był średniego wzrostu oraz normalnej budowy ciała, nie był zbyt krępy ani zbyt chudy. Twarz ozdobiona bliznami i krótką czarną brodą, przejawiała oznaki nie małej inteligencji. Włosy takiego samego koloru nie zbyt długie oraz starannie ostrzyżone przykryte beretem, nie wyróżniały go z tłumu. Nosił imię Xer. Pochodził z małej planety zwanej Villad, należącej do Republiki jednak praktycznie nie wnoszącej do niej nic specjalnego. Nie był to świat ani znany z handlu ani produkcji czegoś wartościowego dla gospodarki galaktycznej. Mieszkańcy głównie zajmowali się uprawą roli, z której najbardziej znanym owocem ich pracy było warzywo zwane Trusnia. Charakteryzowało się goryczą z lekkim słonym posmakiem. Dla wielu istot kojarzyło się z czymś obrzydliwym, jednak istniała jedna rasa, która u Villadów stała się dożywotnim klientem. Pochodzili z świata Idzyk o bardzo nie korzystnym klimacie do rolnych upraw. Jej mieszkańcy zwani Ampanami, istoty błekitno-szarej skóry z pięcioma parami oczu uwielbiały, Trusnie. Był to dla nich największy przysmak, za który zapłaciliby wiele kredytów.
Zamyślony mężczyzna wracał do domu, gdzie czekała na niego żona. Mieszkali w wynajętym lokalu jakieś pięć minut drogi od „Pod Rozbrykanym Banthą”. Jego domostwo wyglądało obskurnie z brudnymi ścianami w salonie i kuchni. Na wejściu raził srebrno-brunatny kolor drzwi, które nie widziały remontu od lat. Xer nie cierpiał tam wracać, zawsze go rozdrażniało albo przygnębiało. Miejsce, które nazywał domem było niewielkie, aczkolwiek na dwie osoby wystarczające. Po wejściu do środka rzucał się w oczy stary dywan z piaskowej pantery, a tak przynajmniej twierdził o jego pochodzeniu właściciel. Jeśli stworzyli go ze zwierzęcia to raczej minęło od tego czasu wiele lat. Teraz zamiast pięknego błękitno-białego koloru atakowała ciemno-zielona brudna barwa brzydkiego futra. Wszedłszy do mieszkania został przywitany czułym pocałunkiem swojej małżonki. Spojrzał na nią widząc wspaniałą, piękna kobietę, z którą był już tak długo, że aż nie miał pewności ile to minęło czasu. Była Korelianką, córką możnego biznesmena, który dorobił się na sprzedaży nowego modelu zminiaturyzowanych holoprojektorów. Miała długie brązowo-czarne włosy opadające na ramiona. Zielone oczy zawsze na niego patrzyły z ufnością i miłością, której nie zawsze dostrzegał. To co zawsze kruszyło jego serce to jej uśmiech, który wyglądał jakby lśnił własnym blaskiem. Ubranie nosiła dobre i gustowne, beżowa suknia dobrze podkreślała jej kobiecą figurę. Nigdy się z teściem nie lubili, ale dzięki temu, że był bardzo zapracowany rzadko go widział. Spojrzał raz jeszcze na żonę i się uśmiechnął, lecz z drugiej strony zasmucił. Wiedział, że stosunki pomiędzy nimi były lekko napięte, jednak nie posiadał wiedzy jak je naprawić. Miała mu za złe, iż zmienił się, od kiedy dostał wiadomość o śmierci rodziców podczas wypadku na orbicie Villadu. Zamknął się wewnętrznie odpychając ją coraz bardziej. Miłość do niej była w nim cały czas, lecz on nie potrafił jej wydobyć. Rozejrzał się po domostwie i ogarnęło go przygnębienie. Okna zabite od lat nie wpuszczały światła do środka. W sumie nie miały jak, ponieważ do dolnych poziomów miasta nigdy nie dochodzą promienie słoneczne. Dalej stały dwa czerwone fotele z poszarpanymi oparciami. Rzucił okiem w kierunku kuchni i od razu stracił apetyt. Stół, na którym przygotowywało się jedzenie pokryły grzyby nie znanego pochodzenia. Poczuł bardzo nieprzyjemny zapach wydobywający się z szafki znajdującej się w rogu kuchni. Całe pomieszczenie było w kolorze brunatno-czarnym. Otworzył ją sprawdzając przyczynę i od razu tego pożałował. Zobaczył całą gromadę robactwa lucha’r, którego największe okazy były wielkości jego pięści. Miały one dwanaście par krótkich nóżek i wielkie żądła, którymi chwytały pożywienie. Dla mieszkańców nie były groźne, lecz potworny zapach wydobywający się z ich zielonych ciał wywoływał odruchy wymiotne. Szybko pobiegł do półki znajdującej się w drugim pomieszczeniu za fotelami. Kolorystyką nie różniły się bardzo od tych w kuchni, lecz brak grzyba sprawiał, iż mniej odpychały. Wziął z niej małą fiolkę z antybakteryjnym specyfikiem. Wylał całą buteleczkę i zobaczył jak robaki zaczynają skwierczeć i powoli umierać. Zaatakował go duszący dym, który wywołał odruch kaszlu. W końcu wziął kilka głębokich oddechów. Odwrócił się przecierając łzawiące oczy i udał się w kierunku salonu, gdzie odłożył pustą fiolkę na półce i siadając na fotelu włączył wiadomości, które akurat puszczali na żywo na holonecie.
- Xer musisz od razu siadać i oglądać te brednie? Wiesz dobrze, że będą tam mówić znowu o tym samym, co zawsze... Korupcja w senacie i tyle - zwróciła się do niego Tahiri.
- Kochanie... Nie mam siły i ochoty się z tobą spierać daj mi to obejrzeć proszę...
W tym czasie w wiadomościach mówili o znalezieniu na dolnych poziomach ciała senatora, który z niewiadomych przyczyn popełnił samobójstwo. To oczywiście były tylko domysły prasy, ponieważ nikt nie wykluczał morderstwa. Nieopodal znaleźli martwe ciało żony owego senatora.. Mówili także o niszczącym tajfunie na Tant III, którego niszcząca siła porwała tysiące istnień.
- Nie... Musze z tobą porozmawiać - siadła naprzeciw niego wyłączając wiadomości
- Co znowu? - Zaczął nieuprzejmie.
- Co się ostatnio z tobą dzieje? Zaniedbujesz mnie... Wracasz z pracy siadasz i nic nie robisz... Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Co jej strzeliło do głowy? Znowu mnie o to zapytała, jakby nie znała odpowiedzi. Jak mam jej to powiedzieć? Może skłamać? Nie potrafię, nie mogę.
- Znowu zaczynasz... Już o tym rozmawialiśmy i nie chce do tego wracać - zaczął wstawać.
- Znowu zaczynam??! Unikasz mnie ostatnio! Ty już mnie nie kochasz... - Łzy spłynęły jej po policzku.
Kocham cię... Przecież wiesz ze tak... Ale... Jak mam ci to powiedzieć? Nie mogę...Nie potrafię.. Skłamię...
- Nie, to nie tak... Nie denerwuj mnie, daj mi spokój! Dziś w pracy mieliśmy sporo problemów. Jestem potwornie zmęczony... Wszystko to i tak Twoja wina! - Rzekł prawie krzycząc.
Co ja gadam? To ja powiedziałem? Jak mogłem... Znowu ją mimowolnie ranie... Głupiec ze mnie... Lepiej było milczeć...Przecież ją kocham, a mówię do niej jak do obcej osoby? Co się ze mną dzieje?
- Ty już nie wierzysz w naszą miłość, ty w ogóle w nią nie wierzysz! - Krzyknęła - Na początku mówiłeś tyle czułych słów, mówiłeś tylko o uczuciu... Mówiłeś, że miłość jest jak wybuch supernowej... Mówiłeś, że rozpala i daje siłę, Teraz w to nie wierzysz? W naszej miłości supernowe mogą wybuchać każdego dnia, jednak jak możemy to zrobić skoro ty szukasz tego wybuchu gdzie indziej i mnie odpychasz? - Zaczął wstawać - Nie odchodź jak do Ciebie mówię! Wracaj tutaj! - Szedł w kierunku wyjścia - Jak wyjdziesz tymi drzwiami możesz już tutaj nie wracać - podeszła do półki i rzuciła w niego pustą buteleczkę.
Podniósł rękę jakby chciał ją uderzyć, ale jak spojrzał w jej oczy opuścił powoli zaciśniętą pięść. Nie odpowiedział na żadne z jej cierpkich słów, odwrócił się milcząc i wyszedł. Stwierdził, że skoczy do kantyny, napije się koreliańskiej whisky i zapomni o problemach. Zamykając drzwi za sobą usłyszał głośny płacz. Przez chwilę chciał wrócić i ją przeprosić za niemiłe słowa, ale po chwili zrezygnował z tego planu. Wyszedł na zewnątrz i ruszył kantyny. Doszedł do „Pod Rozbrykanym Bantha”, w którym pracował jako ochroniarz. Na wejściu spotkał krępego Rodianina, który powitał go skinieniem głowy. Jego kompan wyglądał jak typowy rosły przedstawiciel tej planety. Miał zieloną skórą, duże czarne oczy oraz dwie czułki wyrastające z głowy. Lubił go nawet, ponieważ dobrze przegrywał z nim w Sabaka. W środku ujrzał na scenie podróżującą kapelę grającą muzykę, której nikt nie słuchał. Lokal był przestronny i dobrze oświetlony. Panowała w środku różna atmosfera, którą budowali klienci. Po prawej od wejścia był bar, z wieloma rodzajami galaktycznych alkoholi. Nie były może tak wykwintne dla podniebienia jak kilkuset letni napitek zrobiony z Winczy, ale dało się wypić i zapomnieć. Po lewej dostrzegł sześć stołów z durastali, przy których siedziały istoty odmiennych gatunków. Zaskoczyło go, iż przy jednym siedział Twi’lek, niski Chandra-fan, Trandoshanin oraz czterech ludzi. Nie była to dobra mieszanka do gry w Sabaka, ponieważ prawie zawsze kończyła się śmiercią kogoś z grających. Bardziej w głębi za stołami była mała scena, na której występowali artyści za marne pieniądze. Xer nie nazwałby tak, co najmniej połowy z występujących, ale jakoś rzezimieszkom trzeba było dostarczać rozrywki. W niektórych miejscach sali, ściany pokrywała jeszcze świeża brązowa krew jakby dopiero, co kogoś stamtąd zeskrobali. Jak zawsze o tej porze było dużo osób, które jak tylko znalazł się w wejściu jak jedna spojrzały na niego z zaciekawieniem czy to może nie jakiś łowca nagród szukający zabłąkanej ofiary. Gdy sprawdziwszy wchodzącego osobnika dostrzegli w nim znajomego ochroniarza wrócili do swoich spraw. Dostrzegł także kilku Sulustian, którzy kotłowali się przy stole głośno rozmawiając i gestykulując. Podszedł do barmana oraz właściciela w jednej osobie i poprosił o butelkę swojego ulubionego trunku. Wiekowy Bothanin, który wbrew temu, co istoty z jego rasy przeważnie robiły zajął się prowadzeniem tej „ekskluzywnej” restauracji jak miał zwyczaj mawiać. Wziął butelkę siadając przy barze, nalał do kubka i powoli sączył smaczny napój.
Jak jej to powiedzieć? Czemu nie potrafię powiedzieć, co do niej czuje? Przecież wiem ze ją kocham... Przecież wiem ze bez niej żyć nie będę mógł. Dlaczego? Dlaczego zamiast powiedzieć ze ją kocham to tylko ranie...?
Minął jakiś czas, gdy usłyszał hałas nadbiegający ze stolika, przy którym siedział trandoshanin.
- Oszukałeś mnie - wysyczał w kierunku jednego z ludzi.
- Uczciwie wygrałem jaszczurze - odciął się.
- Jak uczciwie to ja jestem Palpatine - rzucił wstając Twi’lek.
- Macie racje on oszukiwał - dodali pozostali gracze.
Mężczyzna oskarżany o nieuczciwą grę wstał i kierował się do wyjścia. Był dobrze umięśnionym młodym człowiekiem o twarzy pełnej trosk, a zarazem pewności. Na pewno nie był zbyt popularny wśród płci przeciwnej, z uwagi na krzaczaste brwi, kwadratową szczękę i wydęte duże usta. Ubrany był w szary kombinezon jednoczęściowy, który nosili pracownicy kosmoportu. Jeden z ludzi złapał go za kombinezon na wysokości klatki piersiowej.
- Nigdzie nie pójdziesz! - Warknął dając znak pozostałym.
To, co nastąpiło chwilę później zaskoczyło nawet Xera, który myślał, że widział wiele. Oszust złapał napastnika mocno w łokciu i przyciągnął do siebie. Dłoń wroga lekko zgięła się w kierunku klatki piersiowej. Wtedy mężczyzna z całej siły uderzył pięścią w nadgarstek trzymającej go dłoni. Krzyk bólu i odgłos miażdżonej kości zaskoczył wszystkich zebranych. Hałas publiczności wzmagał się z sekundy na sekundę. Można było dostrzec istoty zakładające się kto zwycięży w tej bójce. Momentalnie trzymający się za rękę człowiek dostał kolanem w twarz i leżał na ziemi nieprzytomny. Trwało to może pięć sekund. Pozostali rzucili się na niego. Jeden wysoki i silny człowiek złapał nieuczciwego gracza w pasie, podniósł go i ściskał z całej siły chcąc złamać kręgosłup. Drugi podszedł powoli uśmiechając się z tryumfu. Trzymany mężczyzna odepchnął się do tyłu i z całej siły kopnął podchodzącego człowieka, który padł na ziemie otumaniony kilka metrów dalej. Sekundę później pociągnął trzymającego go napastnika do przodu tak, iż mógł stanąć na nogach lekko pochylony. Wtedy uderzył tyłem głowy w twarz napastnika. Polała się krew z złamanego nosa. Pociągnął go do tyłu zmniejszając lekko siłę uścisku. W jednej chwili niższy mężczyzna kilka razy kopnął piętą w kolano wroga, które momentalnie wygięło się w nienaturalnym kierunku. Mężczyzna krzyknął z bólu puszczając człowieka. Cios z łokcia z lewej w twarz i rzucenie na stół wystarczyło. W tym czasie przerażony Twi’Lek zdążył uciec z kantyny. Został uważnie przyglądający się Trandoshanin oraz lekko oszołomiony, wstający z ziemi człowiek. Wyjął z kieszeni pokaźnych rozmiarów wibroostrze szyderczo się uśmiechając. Powoli podchodził do niego myśląc, z której strony zadać śmiertelny cios. Zamachnął się z góry mierząc w szyje, jednak nie było mu dane trafić. Niższy zabójca zablokował wystawiając przed siebie rękę na wysokość łokcia napastnika. W tej samej chwili drugą uderzył z całej siły w twarz. Następnie szybkim ruchem nogami przewrócił go na ziemię trzymając za rękę z wibroostrzem. Cios kolanem na wysokości łokcia pogruchotało ją wywołując krzyk agonalnego bólu. Został już tylko Trandoshanin, który syknął i zaczął powoli podchodzić. Zaatakował z prawej ostrymi pazurami raniąc twarz niższego mężczyzny. Czyn wywołał gromki aplauz u widzów bójki. Jaszczur pewny siebie, że zaraz pożre jego serce zamachnął się nogą z lewej kierując w głowę człowieka. Wtedy momentalnie z szybkością Koreliańskiej pantery gracz w sabaka złapał nogę jaszczura, kopiąc w druga i przewracając go na ziemie. Co zdziwiło bardzo Xera to, że człowiek padł razem z nim obejmując trzymaną kończynę swoimi nogami. Zwrócił uwagę, iż dłońmi trzyma stopę Trandoshanina, który już syczał z bólu. Człowiek wykonał jeden ruch rękoma. Kolano wraz kością złamane wyszło z nogi gada. Mocny kopniak w twarz pozbawił go przytomności. Lekko przerażony Rodianin, nie chcąc zadzierać z tak groźnym napastnikiem podszedł powoli speszony nie wiedząc, co robić. Z drugiej strony przemówił właściciel.
- Bardzo ładne przedstawienie - zaczął patrząc z respektem - a teraz wynoś się... Człowiek skinął lekko głową, otrzepał ubranie i spokojnym pewnym krokiem wyszedł. Ochrona wraz z Xerem wyrzucili na zewnątrz nieprzytomnych uczestników bójki. Jeden z pracowników odwiózł ich do hotelu dużym transportowym śmigaczem. Wszyscy klienci po pięciu minutach wrócili do swoich spraw jakby nic się nie stało. Kilku z niezadowolonymi minami po przegranych zakładach opuściło kantynę.
Po jakiejś godzinie dosiadł się do pijącego mieszkańca Vallid mały Chandra-fan patrząc ciekawie.
- Czego chcesz? - Spytał lekko pijany już Xer.
- Ty.. mas to, po co prysedles - odpowiedział mu łamanym basicem wręczając mała paczkę. Szybko wstał i wyszedł na zewnątrz.
- Co do...? - Zaklął mężczyzna nie wiedząc, o co chodzi.
Stwierdził, że nie będzie się tym martwić. Wziął dziwny „prezent” i schował go w kurtce wracając do miłego zajęcia, jakim było picie Koreliańskiej whisky.
Była noc. Mężczyzna spał twardo i śnił. Stał w białym pomieszczeniu bez okien i drzwi. Zdziwiony rozglądał się szukając wyjścia. Nagle dostrzegł cień przesuwający się z naprzeciwka, którzy przemówił:
„Ciemność jest wszędzie... Światło tworzy najmroczniejsza ciemność...”
Zdezorientowany Xer patrzył nie mogąc nic zrobić. Znienacka widmo przybrało bardziej ludzką postać, a koło niego pojawiła się jego żona.
Co jest? Co się dzieje? Kim jesteś cieniu? Skąd się tu wzięłaś Tahiri ?
Chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wykrztusić nawet jednego słowa. Nieoczekiwanie usłyszał ogłuszający syk i odruchowo złapał się za głowę.
- Kocham cię... - Rzekła Tahiri patrząc smutnymi i przekrwionymi od płaczu oczyma. Tak bardzo pragnął podejść. Przytulić ją i powiedzieć, że on też. Jednak nie mógł nic zrobić... Nagle zjawa kobiety zaczęła krzyczeć dźwiękiem rozdzierającym serce mężczyzny. Skóra najpierw na jej twarzy potem na rękach zaczęła się topić... Znikać... Po chwili widać było mięśnie, potem kości, minął ułamek sekundy zostawiając tylko proch i popiół...
„Wszystko umiera... Umierają nawet Gwiazdy...”
Usłyszał te słowa, lecz zaakceptować ich nie chciał, nie mógł...
Następnie biała ściana znikneła otwierając przejście do mrocznego pomieszczenia, czarnego jak ów cień, który zapraszał go do środka. Mimowolnie wszedł dostrzegając trzy postacie. Wyglądały jak trzy rzeźby wyżłobione w skale. Zorientował się, iż to tylko pozory, ponieważ poruszały się i oddychały niczym żywe istoty. Jedna zielona i potężna z jednym czerwonym wściekłym okiem, druga czarna z biała twarzą i równie mrocznymi, co cień oczyma, trzecia czerwona z pięcioma parami wściekle patrzących białych ślepiów. Wokół nich klęczały istoty o czarnych futrach z czerwonym spojrzeniem. Mówiły coś w niezrozumianym języku. Chwile później znów cień przemówił głosem syczącym i pełnym nienawiści:
„Trzech ich jest... Trzech ich było... Zwiastunami końca... Zwiastunami początku... Zachwiana równowaga... Przyszłość ta napisana od wieków... Stać się musi, co stać powinno... Bysp...”
Cień spojrzał na niego i dostrzegł wzrok czerwono-żółty przeszywający go na wskroś. Zaczął czuć prawdziwie fizyczny ból.
Nagle obudził się z krzykiem, zdezorientowany, co się dzieje i gdzie był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, przecierając rękoma twarz. Okazało się, że było to zaplecze kantyny „Pod Rozbrykanym Bantha”
Co to był za sen? Muszę przestać pić...A może coś mi dosypali do trunku? To tylko zły dzień. Tahiri... Dlaczego nie potrafię ci powiedzieć tego?
Wstał, umył się i pospiesznie wyszedł kierując się do domu. Nagle przypomniał sobie o dziwnej paczce, którą dostał poprzedniego wieczora. Wyjął ją z kieszeni przyglądając się uważnie. Była to mała starannie zawinięta paczuszka. Szybko ją otworzył dostrzegając w środku holograficzne nagranie. Poszedł szybko do domu, gdzie będzie mógł sprawdzić, co to było i dlaczego to dostał. Wiedział, ze Tahiri teraz nie będzie, ponieważ miała jechać do biura Senator Naboo, gdzie podobno szukali pomocy domowej. Wbiegł do domu mocno dysząc, pospiesznie włożył holonagranie i uruchomił. Pojawiła się postać mężczyzny w średnim wieku z długimi zawiniętymi z tyłu włosami koloru nieba z droidem protokolarnym. Wyglądał na zmartwionego i przestraszonego.
”Jeśli to widzisz znaczy ze mnie dopadł... Szkoda, że nie mogliśmy się spotkać. Mam nadzieje, że dostałeś tą wiadomość zanim stało się najgorsze. Tak jak wiesz badałem nasze znaleziska na Hiran IV, znalazłem to, co obydwoje podejrzewaliśmy. Jest związek z Bysp!. Zaczynam wierzyć, że ta legenda o Nich nie jest tylko legendą... Jeśli tak jest to Republika... Pokój w galaktyce nie będzie trwał już długo...Musisz odkryć resztę, ale uważaj. Mnie już dopadli... Ciebie też mogą! I jeszcze uważaj na....”
Nagranie nagle się urwało, pozostawiając miejsce nie zrozumiałym zakłóceniom. Xer nie wiedział, co się dzieje, o co chodziło i z kim został pomylony. Jednak nic z tego, co usłyszał nie podobało mu się, chociaż był pewien, że może spać spokojnie, ponieważ dostał to przypadkiem.
Niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili stało się bardzo mocne i niecierpliwe.
- Otwierać! Służba Bezpieczeństwa Republiki! Natychmiast otwierać albo wyważymy drzwi
Villadianin zaklął siarczyście i szybko udał się do kuchni szukając jakiejś kryjówki.. Rozejrzał się i dostrzegł małą szczelinę w podłodze, która nadawała się w sam raz. Szybko podniósł kawałek rozerwanej podłogi, w której ukrył się ułamek sekundy później. Zakrył dziurę nad głową. Leżał i czekał, co się wydarzy. Nagły huk powiedział mu, że funkcjonariusze wdarli się do środka. Po odgłosach kroków można było stwierdzić, że było pięć osób w mundurach z ciężkimi blasterami i jedna, której kroki oznaczać mogły, że nie ma na sobie nielekkiego sprzętu.
- Nie ma nikogo Sir... - Rzekł służbiście jeden z oficerów
- Przeszukać całe mieszkanie! - Rozkazał - To musi być tu! Wczoraj Chandra-fan, którego schwytaliśmy dał mu coś, a potem go zidentyfikował... To musi być on!.
- Tego czegoś też mamy szukać sir?
- Tak, ale jest to mniej ważne... Znajdźcie mi cokolwiek, co wskaże gdzie On jest! - Krzyknął nie pozostawiające podkomendnemu żadnych złudzeń do dyskusji.
Po pięciu minutach mieszkanie opustoszało i wszyscy wyszli. Xer oddychał ciężko, a serce waliło mu głośno jak zatarty silnik gwiezdnego krążownika. Wziął kilka razy głęboki oddech i odepchnął nogami kawałek podłogi, aby wydostać się z kryjówki. Wstał, otrzepał się z brudu, rozglądając się po mieszkaniu. Było jak po przejściu huraganu. Wszystko porozrzucane, fotele porozcinane, szafki na ziemi w częściach. Zaklął mocno zastanawiając się jak wyjaśnić to wszystko Tahiri. Nagle dostrzegł coś błyszczącego na ziemi.
Co oni od mnie chcą? Przecież żyję uczciwie od lat... A co to jest? Kolejne holonagranie? Ja to mam dziwne szczęście ostatnio... Tahiri mnie zabije jak to zobaczy... Znowu pomyśli, że podczas jej nie obecności urządziłem imprezę z kolegami z pracy...
Wziął je i włączył. To, co zobaczył ścisnęło go za serce. Ujrzał swoja żonę, Tahiri poobijana i związaną. Była nieprzytomna. Głos wydobył się z holonagrania:
„Nie znaleźliśmy Cię w domu, ale wiedz, że mamy ją, ty masz coś, co chcemy... Wiesz dobrze, co to jest... Spotkamy się w publicznym miejscu pod apartamentami Pięćsetki Republiki. Powiedz odźwiernemu, że przyniosłeś Vrila w worku on dalej ci powie, co i jak... Masz być za dwie godziny albo źle skończy się to dla was obojga...”
Obraz urwał się i na ekranie nastała ciemność. Milion myśli na raz kłębiły się w głowie Xera.
Co mam robić? W co ja się wpakowałem? Dlaczego ten pokurcz dał mi to? Dlaczego on mnie z kimś pomylił? Najpierw służby Republiki coś od mnie chcą potem to... Co ja gadam, przecież to na pewno te same osoby! Przecież nic złamałem prawa, wiedziałbym o tym. Na pewno zostali przekupieni przez kogoś ale przez kogo? Dlaczego znowu Cię ranie mimowolnie Tahiri..?
Myślał gorączkowo, co powinien zrobić. Wstał wyjął z skrytki blaster model Dc-110 i wybiegł na zewnątrz udając się do kantyny „Pod Rozbrykanym Banthą”.
Proszę bądź tam... Bądź... - Modlił się w duchu.
Po szybkim biegu dotarł prawie na miejsce. Wychodząc zza zakrętu szybko się cofnął. Pełno funkcjonariuszy Republiki krążyło wokół kantyny. Miał pewność, że go szukali, lecz nie wiedział co takiego zrobił przyciągając ich uwagę. Nie przypominał sobie, aby w ostatnich miesiącach bądź latach komukolwiek się naraził. Na szczęście znał wiele innych wejść do środka, których na pewno nikt nie będzie pilnować. Poszedł kilka metrów do tyłu i skręcił w zakręt na prawo. Wokół panował wielki mrok, przez który przedzierało się nikłe światło z śmigaczy Republikańskich ludzi. Kopnął ściankę, która otworzyła się w oka mgnieniu ukazując mały tunel. Wczołgał się do środka pełzając kilkanaście metrów znalazł się dokładnie pod barem kantyny. Usłyszał stłumione głosy.
- Nie uwierzę, że o tym nie wiedzieliście - rzucił głos do kogoś.
- Nie, nie wiedziałem, że ma jakąś przeszłość, a po drugie nic mnie to nie obchodziło dopóki nie sprawiał kłopotów i dobrze pracował - tłumaczył się właściciel.
- A ty kim jesteś? - Warknął
- To mój dostawca - parsknął gniewnie Bothanin - Nie mieszajcie go do tego!
- Dokumenty - krzyknął, widząc, iż dostaje papiery złagodniał, - Co my tu mamy... - Zaczął czytać
Mężczyzna to krępo zbudowany Korelianin zwany Dras. Co jakiś czas przyjeżdżał do tej kantyny i przywoził właścicielowi rożne towary. Normalny handlarz nigdy nie zawitałby do takiego miejsca, jednak on robił to jako przysługę. Miał około czterdziestu standartowych lat, długie włosy spływające na plecy oraz pociągłą twarz z zaokrąglonym nosem. Wokół niego stały trzy istoty. Rosły Wookie, Rodianin oraz niska postać. Wookie zwany Feero uchodził za butnego, a każdy jego gest potwierdzał tą opinię. Wyglądał jakby chciał na przywitanie każdego zabić. Dalej znajdowała się niewielka chuda istota zwana Pak’iem. Pochodziła z rasy Sii’pe, uchodzącej za światłych mędrców. Ostatnim członkiem grupy był niedawny żołdak Hutta Jilliac. Wyglądał jak typowy przedstawiciel swojej rasy Rodianinów, a nosił imię Nreedo.
Czego oni od mnie chcą? Na pewno to muszą być ci sami, co w moim domu, ale dlaczego? Przecież nic nie zrobiłem...O Tahiri trzymaj się kochana... Niedługo będziemy razem... Musimy... Ahh, co za dzień?. Czemu mnie taki pech spotkał?
- Papiery masz dobre, ale i tak mi się nie podobasz - spojrzał na Drasa groźnie.
- Sir, skończyliśmy sprawdzać lokal, możemy iść? - rzucił jeden z podoficerów
- Zebrać ludzi - spojrzał na właściciela - Życzę miłego dnia
Chwilę później kantyna była pusta. Zostali w niej tylko właściciel i Dras z kompanami. Xer wygramolił się z kryjówki patrząc w kierunku Bothanina, który nie wyglądał na zaskoczonego.
- Wiedziałem, że tam będziesz - spojrzał na niego, a jego brązowe futro lekko zafalowało, co oznaczało zdenerwowanie - Co zrobiłeś sprowadzając ich tutaj?
- Nic! - Tłumaczył się - Jakiś czas temu byli u mnie w domu, nie wiem, co mogą chcieć ode mnie. To jakaś jedna wielka pomyłka
- Nie możesz się tutaj na razie pokazywać - zamyślił się - Ukryj się gdzieś
- Chodź z nami - powiedział nagle Dras - przyda nam się ktoś zdolny do walki, a według zapewnień - spojrzał porozumiewawczo na właściciela lokalu - Masz talent chłopcze
- Kusząca oferta - potarł dłonią brodę - Jednak teraz nie mogę, mam coś ważnego do załatwienia.
- Ruszamy dopiero jutro jak chcesz do nas dołączyć spotkamy się rano w kosmoporcie - uśmiechnął się dając znak kompanom - Lądowisko nr 15
- Do zobaczenia - rzucił właściciel do wychodzących jednocześnie spoglądając na Xera - Coś się stało?
- Więcej niżeli bym chciał - wyjaśnił mu szybko zdarzenia z ostatnich kilku godzin
- Współczuje ci chłopcze, ale pomóc nie mogę - odwrócił się idąc w kierunku baru
- Nie potrzebuję pomocy... Tylko - zawahał się - Daj mi broń o nic więcej nie proszę
- Tyle mogę dla ciebie zrobić, ale... - Uśmiechnął się wyjmując z pod lady duży blaster - Jakby coś nie dostałeś tego od mnie
- Dzięki! - Sprawdził czy broń była naładowana - Chyba się już nie zobaczymy, ale jak coś postaram się spłacić ten dług
- Idź już nerfopasie - szturchnął chłopaka, który uśmiechając się smutno wybiegł na zewnątrz.
Stary Bothanin upewnił się, aż chłopak zniknie za rogiem i wyjął z kieszeni komunikator.
- Poszedł - zaczął - Wszystko poszło zgodnie z waszym planem - Udał się do Apartamentów Pięćsetki Republiki
- Dobrze się spisałeś, sowita nagroda, na pewno Cię nie ominie. - Odpowiedział mu głos i przerwał połączenie.
Jakiś czas później dotarł na miejsce. Schował uważnie broń i podszedł do portiera tak jak mu kazano.
- Witaj, przyniosłem Vrila w worku... - Zaczął niepewnie. Dostrzegł, że portier uważnie mu się przygląda.
- Piętro piąte. Jeden apartament. Na pewno się nie zgubisz.
- Dziękuje - odwrócił się i zaczął iść powoli w stronę wind.
Wszedł do windy i nacisnął guzik. Nic się nie ruszyło. Nagle poczuł dziwny zapach i ból w głowie. Ogarnęła go ciemność.
Ocknął się jakiś czas później. Chciał poruszyć rękoma, ale bez skutku. Były dobrze skrępowane. Rozejrzał się i dostrzegł nieopodal Tahiri przywiązaną również do krzesła. Wyczerpana i przerażona.
O Tahiri.. Jak mi przykro... Dlaczego ja ci to zrobiłem? Dlaczego?
Rozglądając się doszedł do wniosku, że znajduje się w apartamencie. Zawsze zastanawiał się jak wyglądają w tej dzielnicy mieszkania. Rozgniewał się widząc jak znacznie różnią się od miejsca, które nazywał domem. Okna zdobione bogatymi zasłonami dawały piękny widok na planete-miasto. Widać było nieprzerwany strumień śmigaczy, krążący w jedna i drugą stronę. Ściany i sufit w kolorze śniado beżowym komponowały się dobrze z bogato zdobionym dywanem z śnieżnobiałej Wampy pochodzącej z mroźnej planety Hoth. W miejscu gdzie siedział mógł dostrzec kilka stołów i krzeseł, przy którym znajdowało się kilkanaście istot różnych gatunków. Uznał, że to pewnie najemnicy. Poczuł ukłucie bólu w głowie, strużka krwi popłynęła mu po policzku.
Kochana nie martw się niedługo to się skończy... Będziemy razem... Co się stało? Pewnie jakiś gaz w windzie... Tak się dać załatwić... Głupiec!
Podszedł do niego szyderczo uśmiechając się łysy, stary człowiek w płaszczu.
- Masz to? Głupiec - parsknął - Nie myślałem, że tak łatwo pójdzie.
- Kim jesteś? Puść Tahiri ! - Zaczął niepewnie Xer
- Nie ważne, kim jestem, Oglądałeś to?! - Niecierpliwił się łysy człowiek.
- Co jest w tym tak ważnego?? A co jeśli tak?
- Módl się do swoich bogów, że lepiej nie...
Niespodziewanie wybuchł nad nimi sufit i zwalił się na podłogę. Wszyscy zaskoczeni patrzyli, co się dzieje z otwartymi ustami. Równie szybko z dziury wpadły do środka granaty dymne. Jeden wybuchł tuż obok Xer’a. Słyszał wielki pisk w głowie widząc jak przez mgłę. Widział jakieś kształty skaczące przez dziurę i miotające czerwone błyskawice. Słyszał krzyki bólu oraz przekleństwa w różnych językach. Ostatnimi siłami świadomości spojrzał na kobietę.
Tahiri!! Nie! Nie mogę... Co tu się dzieje? Kochana...
Mgła robiła się coraz ciemniejsza, aż w końcu ogarnął go mrok.
Sny... Zagadka, od początku wszechświata. Niektóre sny sprawdzały się potem w rzeczywistości... Inne były narzucone przez wole Mocy. Nikt nie wiedział dlaczego, po co i jak. Xer śnił znów to samo, lecz z drugiej strony inaczej. Zobaczyły planetę o kolorze brunatnym. Na niej młodego mężczyznę patrzącego z gniewem...Później palącego się w ogniu... Usłyszał płytki miarowy oddech...Wdech...Wydech... Potem dostrzegł Tahiri... Smutna, lecz piękna jak zawsze. Nagle obraz się rozmazał i dostrzegł trzy postacie, które widział już wcześniej.
„Zwiastuny zła.. Zwiastuny końca... Stać się musi, co stać powinno...”
Obudził się gwałtownie czując okropny metaliczny posmak w ustach. Zobaczył, że znajduje się na jakimś statku, a obok była Tahiri. Ujrzał cień sunący w jego stronę. Pomyślał najpierw ze strachem, że to postać z jego snu, lecz potem dostrzegł twarz łysego nieprzyjaciela.
- Nie trzeba było tego robić! Popsułeś wszystko głupcze! - Krzyknął bijąc go mocno w twarz.
- Nic nie zrobiłem, oprócz tego, co mi kazałeś! Puść nas! - Oblizał zakrwawione wargi.
- Chociaż wszystko stracone to dostarczycie mi miłej rozrywki - spojrzał na Tahiri
- Zostaw ją! - Plunął łysemu prosto w oczy.
- Pożałujesz tego... Pożałujesz... - Zwrócił się do kogoś w obcym języku - Teraz pożałujesz...
Przyszły dwie istoty o czarnych futrach i krwisto czerwonych oczach. Były niskie, lecz krępe. Trudno stwierdzić czy byli bardziej zwierzętami czy współpracownikami. Przenieśli jeńców do ciemnego pokoju z dziwnym stołem. Położyli na nim Tahiri i przywiązali jej ręce i stopy. Dziwne stworzenia zaczęły akt bólu.
Xer nie mógł patrzeć...
Nie mógł oddychać...
Myśleć...
Słuchać...
Krzyk bólu, kiedy owe stworzenia łamały jej palce u stop i rąk, łamał w nim serce, a nawet resztki człowieka, jakim był.
Tahiri! Nie! Czemu?.. Czemu oni to robią!? Dlaczego nie jestem w stanie nic powiedzieć? Dlaczego nie mogę Tobie tego powiedzieć moja kochana?.. Dlaczego?
Następnie zabrali się za kolana i łokcie. Miażdżyli je powoli i starannie, tylko po to, żeby zadawać jak największy ból. Jedyne, co można było powiedzieć o istotach, które to robiły, że czuły przyjemność...
Radość...
Ekstazę...
Serce Xera było rozrywane, po chwili łączone w całość i jeszcze raz przebijane miliony razy. Nie wydał nawet dźwięku oglądając przedstawienie. Po pół godzinie tortur przestali. Rozległ się szyderczy i szaleńczy śmiech łysego wariata.
- Zabić ją... Ale tak, żeby umierała kilka dni! - Wycedził.
- Nie.. Nie... Nie... - Bredził Xer.
- Trzeba było tego nie robić - syknął.
Wymówił coś w obcym języku i znów zapanowała ciemność.
„Zwiastuny początku... Zwiastuny Końca.. Zwiastuny Zła... Stać się musi, co stać powinno...Zapomniana przeszłość odkopana stanie się przyszłością”
Ocknął się z krzykiem i dostrzegł, że leży na ziemi. Wstał szybko, aczkolwiek zachwiał się i od razu upadł na ziemie. Rozglądnął się, ale nie ujrzał nigdzie Tahiri. Dostrzegł, że znajdował się w kosmoporcie naprzeciw Koreliańskiego frachtowca, przy którym stał Wookie. Nagle wyszedł z środka człowiek. Był to Dras.
- Jednak zdecydowałeś się z nami lecieć? - Podszedł do Xera .
- Do końca nie wiem...Jak się tu znalazłem? - Spojrzał na Korelianina i dodał z pewnością - Tak... Masz rację zdecydowałem się.
- Coś nie wyglądasz chłopcze - pomógł mu wstać - Nic ci nie jest? Brałeś udział w zapasach z Huttem? - Uśmiechnął się.
- Wszystko dobrze.. - Wyszeptał - dlaczego kazali mi na to patrzeć? Dlaczego Cię zabili moja kochana?.. Dlaczego?..
- Co mówiłeś - zaciekawił się Dras.
- Nic... Tak do siebie tylko... - Zmienił temat ocknąwszy się z otępienia - Wiesz, gdzie jest system Bysp ?.
- A po co chcesz tam jechać? - Zaciekawił się.
- Mam tam sprawę do załatwienia - jego ton głosu stwardniał - Damy rade tam polecieć?
- Może... Zobaczymy jak pójdą interesy na Nar Shaddaa - stwierdził
Weszli do statku, a za nimi zamknęła się klapa. Frachtowiec powoli zaczął się unosić i kierować w przestworza planety.
Jak oni mogli cię zabić? Dlaczego Zabrali mi ciebie? Dlaczego nie byłem w stanie ci powiedzieć jak bardzo Cię kocham...? Dlaczego mnie oszczędzili porzucając tutaj?.. Dlaczego Nie jestem z tobą w zaświatach??Głupiec ze mnie...Pechowiec... Powinienem umrzeć razem z tobą...
Siedzieli w frachtowcu klasy YT-1200 i wylatywali na orbitę Coruscant. Dras zrobił beczkę i skierował się w pustki kosmosu. Xer po raz ostatni spojrzał na swój dom. Na miejsce, gdzie mieszkał ostatnie dziesięć lat... Tam gdzie umarła jedyna kobieta, którą kochał. Czuł ból jakby serce miało mu eksplodować. Łzy powoli popłynęły mu po policzku. Kompani Drasa siedzieli sobie w jadalni i grali w Dejarika, a on sam znajdował się w kajucie sypialnej.
Ułamek sekundy później szloch przerodził się w płacz. Przypomniał jak było wspaniale być z nią... lecz jak było pusto bez niej... Nie mógł o niczym myśleć jak tylko o wspomnieniu słów, które usłyszał dawno temu:
„Wszystko umiera... Umierają nawet Gwiazdy...”
Wszystko umiera... Umierają nawet gwiazdy...
Śmierć jest naturalnym czynnikiem życia...
Jest nieskończona, cierpliwa i nieustępliwa....
Śmierć nigdy nie da się pokonać...
Planeta-miasto o tej porze dnia powoli okrywała się ciemnością. Jednak było to chwilowe, ponieważ w oka mgnieniu jednocześnie zapalały się wszystkie światła. Pogoda była ładna, z lekkim wiatrem z południa, czego kierowcy pojazdów nie lubili podczas podróży zatłoczonymi miejskimi trasami. Pod tym pięknie świetlistym widokiem istniało coś zgoła odmiennego. Dolne poziomy, gdzie rozbój i biedota były na porządku dziennym. Trzeba być i sprytnym i twardym, aby tam przeżyć. Tak mówiono o mężczyźnie rasy ludzkiej, który wychodził z podrzędnego lokalu zwanego „Pod Rozbrykanym Banthą”. Kantyna nosiła nie zbyt chlubną reputację, na którą wpływali klienci często kończący gry hazardowe bójką albo strzelaniną. Był średniego wzrostu oraz normalnej budowy ciała, nie był zbyt krępy ani zbyt chudy. Twarz ozdobiona bliznami i krótką czarną brodą, przejawiała oznaki nie małej inteligencji. Włosy takiego samego koloru nie zbyt długie oraz starannie ostrzyżone przykryte beretem, nie wyróżniały go z tłumu. Nosił imię Xer. Pochodził z małej planety zwanej Villad, należącej do Republiki jednak praktycznie nie wnoszącej do niej nic specjalnego. Nie był to świat ani znany z handlu ani produkcji czegoś wartościowego dla gospodarki galaktycznej. Mieszkańcy głównie zajmowali się uprawą roli, z której najbardziej znanym owocem ich pracy było warzywo zwane Trusnia. Charakteryzowało się goryczą z lekkim słonym posmakiem. Dla wielu istot kojarzyło się z czymś obrzydliwym, jednak istniała jedna rasa, która u Villadów stała się dożywotnim klientem. Pochodzili z świata Idzyk o bardzo nie korzystnym klimacie do rolnych upraw. Jej mieszkańcy zwani Ampanami, istoty błekitno-szarej skóry z pięcioma parami oczu uwielbiały, Trusnie. Był to dla nich największy przysmak, za który zapłaciliby wiele kredytów.
Zamyślony mężczyzna wracał do domu, gdzie czekała na niego żona. Mieszkali w wynajętym lokalu jakieś pięć minut drogi od „Pod Rozbrykanym Banthą”. Jego domostwo wyglądało obskurnie z brudnymi ścianami w salonie i kuchni. Na wejściu raził srebrno-brunatny kolor drzwi, które nie widziały remontu od lat. Xer nie cierpiał tam wracać, zawsze go rozdrażniało albo przygnębiało. Miejsce, które nazywał domem było niewielkie, aczkolwiek na dwie osoby wystarczające. Po wejściu do środka rzucał się w oczy stary dywan z piaskowej pantery, a tak przynajmniej twierdził o jego pochodzeniu właściciel. Jeśli stworzyli go ze zwierzęcia to raczej minęło od tego czasu wiele lat. Teraz zamiast pięknego błękitno-białego koloru atakowała ciemno-zielona brudna barwa brzydkiego futra. Wszedłszy do mieszkania został przywitany czułym pocałunkiem swojej małżonki. Spojrzał na nią widząc wspaniałą, piękna kobietę, z którą był już tak długo, że aż nie miał pewności ile to minęło czasu. Była Korelianką, córką możnego biznesmena, który dorobił się na sprzedaży nowego modelu zminiaturyzowanych holoprojektorów. Miała długie brązowo-czarne włosy opadające na ramiona. Zielone oczy zawsze na niego patrzyły z ufnością i miłością, której nie zawsze dostrzegał. To co zawsze kruszyło jego serce to jej uśmiech, który wyglądał jakby lśnił własnym blaskiem. Ubranie nosiła dobre i gustowne, beżowa suknia dobrze podkreślała jej kobiecą figurę. Nigdy się z teściem nie lubili, ale dzięki temu, że był bardzo zapracowany rzadko go widział. Spojrzał raz jeszcze na żonę i się uśmiechnął, lecz z drugiej strony zasmucił. Wiedział, że stosunki pomiędzy nimi były lekko napięte, jednak nie posiadał wiedzy jak je naprawić. Miała mu za złe, iż zmienił się, od kiedy dostał wiadomość o śmierci rodziców podczas wypadku na orbicie Villadu. Zamknął się wewnętrznie odpychając ją coraz bardziej. Miłość do niej była w nim cały czas, lecz on nie potrafił jej wydobyć. Rozejrzał się po domostwie i ogarnęło go przygnębienie. Okna zabite od lat nie wpuszczały światła do środka. W sumie nie miały jak, ponieważ do dolnych poziomów miasta nigdy nie dochodzą promienie słoneczne. Dalej stały dwa czerwone fotele z poszarpanymi oparciami. Rzucił okiem w kierunku kuchni i od razu stracił apetyt. Stół, na którym przygotowywało się jedzenie pokryły grzyby nie znanego pochodzenia. Poczuł bardzo nieprzyjemny zapach wydobywający się z szafki znajdującej się w rogu kuchni. Całe pomieszczenie było w kolorze brunatno-czarnym. Otworzył ją sprawdzając przyczynę i od razu tego pożałował. Zobaczył całą gromadę robactwa lucha’r, którego największe okazy były wielkości jego pięści. Miały one dwanaście par krótkich nóżek i wielkie żądła, którymi chwytały pożywienie. Dla mieszkańców nie były groźne, lecz potworny zapach wydobywający się z ich zielonych ciał wywoływał odruchy wymiotne. Szybko pobiegł do półki znajdującej się w drugim pomieszczeniu za fotelami. Kolorystyką nie różniły się bardzo od tych w kuchni, lecz brak grzyba sprawiał, iż mniej odpychały. Wziął z niej małą fiolkę z antybakteryjnym specyfikiem. Wylał całą buteleczkę i zobaczył jak robaki zaczynają skwierczeć i powoli umierać. Zaatakował go duszący dym, który wywołał odruch kaszlu. W końcu wziął kilka głębokich oddechów. Odwrócił się przecierając łzawiące oczy i udał się w kierunku salonu, gdzie odłożył pustą fiolkę na półce i siadając na fotelu włączył wiadomości, które akurat puszczali na żywo na holonecie.
- Xer musisz od razu siadać i oglądać te brednie? Wiesz dobrze, że będą tam mówić znowu o tym samym, co zawsze... Korupcja w senacie i tyle - zwróciła się do niego Tahiri.
- Kochanie... Nie mam siły i ochoty się z tobą spierać daj mi to obejrzeć proszę...
W tym czasie w wiadomościach mówili o znalezieniu na dolnych poziomach ciała senatora, który z niewiadomych przyczyn popełnił samobójstwo. To oczywiście były tylko domysły prasy, ponieważ nikt nie wykluczał morderstwa. Nieopodal znaleźli martwe ciało żony owego senatora.. Mówili także o niszczącym tajfunie na Tant III, którego niszcząca siła porwała tysiące istnień.
- Nie... Musze z tobą porozmawiać - siadła naprzeciw niego wyłączając wiadomości
- Co znowu? - Zaczął nieuprzejmie.
- Co się ostatnio z tobą dzieje? Zaniedbujesz mnie... Wracasz z pracy siadasz i nic nie robisz... Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Co jej strzeliło do głowy? Znowu mnie o to zapytała, jakby nie znała odpowiedzi. Jak mam jej to powiedzieć? Może skłamać? Nie potrafię, nie mogę.
- Znowu zaczynasz... Już o tym rozmawialiśmy i nie chce do tego wracać - zaczął wstawać.
- Znowu zaczynam??! Unikasz mnie ostatnio! Ty już mnie nie kochasz... - Łzy spłynęły jej po policzku.
Kocham cię... Przecież wiesz ze tak... Ale... Jak mam ci to powiedzieć? Nie mogę...Nie potrafię.. Skłamię...
- Nie, to nie tak... Nie denerwuj mnie, daj mi spokój! Dziś w pracy mieliśmy sporo problemów. Jestem potwornie zmęczony... Wszystko to i tak Twoja wina! - Rzekł prawie krzycząc.
Co ja gadam? To ja powiedziałem? Jak mogłem... Znowu ją mimowolnie ranie... Głupiec ze mnie... Lepiej było milczeć...Przecież ją kocham, a mówię do niej jak do obcej osoby? Co się ze mną dzieje?
- Ty już nie wierzysz w naszą miłość, ty w ogóle w nią nie wierzysz! - Krzyknęła - Na początku mówiłeś tyle czułych słów, mówiłeś tylko o uczuciu... Mówiłeś, że miłość jest jak wybuch supernowej... Mówiłeś, że rozpala i daje siłę, Teraz w to nie wierzysz? W naszej miłości supernowe mogą wybuchać każdego dnia, jednak jak możemy to zrobić skoro ty szukasz tego wybuchu gdzie indziej i mnie odpychasz? - Zaczął wstawać - Nie odchodź jak do Ciebie mówię! Wracaj tutaj! - Szedł w kierunku wyjścia - Jak wyjdziesz tymi drzwiami możesz już tutaj nie wracać - podeszła do półki i rzuciła w niego pustą buteleczkę.
Podniósł rękę jakby chciał ją uderzyć, ale jak spojrzał w jej oczy opuścił powoli zaciśniętą pięść. Nie odpowiedział na żadne z jej cierpkich słów, odwrócił się milcząc i wyszedł. Stwierdził, że skoczy do kantyny, napije się koreliańskiej whisky i zapomni o problemach. Zamykając drzwi za sobą usłyszał głośny płacz. Przez chwilę chciał wrócić i ją przeprosić za niemiłe słowa, ale po chwili zrezygnował z tego planu. Wyszedł na zewnątrz i ruszył kantyny. Doszedł do „Pod Rozbrykanym Bantha”, w którym pracował jako ochroniarz. Na wejściu spotkał krępego Rodianina, który powitał go skinieniem głowy. Jego kompan wyglądał jak typowy rosły przedstawiciel tej planety. Miał zieloną skórą, duże czarne oczy oraz dwie czułki wyrastające z głowy. Lubił go nawet, ponieważ dobrze przegrywał z nim w Sabaka. W środku ujrzał na scenie podróżującą kapelę grającą muzykę, której nikt nie słuchał. Lokal był przestronny i dobrze oświetlony. Panowała w środku różna atmosfera, którą budowali klienci. Po prawej od wejścia był bar, z wieloma rodzajami galaktycznych alkoholi. Nie były może tak wykwintne dla podniebienia jak kilkuset letni napitek zrobiony z Winczy, ale dało się wypić i zapomnieć. Po lewej dostrzegł sześć stołów z durastali, przy których siedziały istoty odmiennych gatunków. Zaskoczyło go, iż przy jednym siedział Twi’lek, niski Chandra-fan, Trandoshanin oraz czterech ludzi. Nie była to dobra mieszanka do gry w Sabaka, ponieważ prawie zawsze kończyła się śmiercią kogoś z grających. Bardziej w głębi za stołami była mała scena, na której występowali artyści za marne pieniądze. Xer nie nazwałby tak, co najmniej połowy z występujących, ale jakoś rzezimieszkom trzeba było dostarczać rozrywki. W niektórych miejscach sali, ściany pokrywała jeszcze świeża brązowa krew jakby dopiero, co kogoś stamtąd zeskrobali. Jak zawsze o tej porze było dużo osób, które jak tylko znalazł się w wejściu jak jedna spojrzały na niego z zaciekawieniem czy to może nie jakiś łowca nagród szukający zabłąkanej ofiary. Gdy sprawdziwszy wchodzącego osobnika dostrzegli w nim znajomego ochroniarza wrócili do swoich spraw. Dostrzegł także kilku Sulustian, którzy kotłowali się przy stole głośno rozmawiając i gestykulując. Podszedł do barmana oraz właściciela w jednej osobie i poprosił o butelkę swojego ulubionego trunku. Wiekowy Bothanin, który wbrew temu, co istoty z jego rasy przeważnie robiły zajął się prowadzeniem tej „ekskluzywnej” restauracji jak miał zwyczaj mawiać. Wziął butelkę siadając przy barze, nalał do kubka i powoli sączył smaczny napój.
Jak jej to powiedzieć? Czemu nie potrafię powiedzieć, co do niej czuje? Przecież wiem ze ją kocham... Przecież wiem ze bez niej żyć nie będę mógł. Dlaczego? Dlaczego zamiast powiedzieć ze ją kocham to tylko ranie...?
Minął jakiś czas, gdy usłyszał hałas nadbiegający ze stolika, przy którym siedział trandoshanin.
- Oszukałeś mnie - wysyczał w kierunku jednego z ludzi.
- Uczciwie wygrałem jaszczurze - odciął się.
- Jak uczciwie to ja jestem Palpatine - rzucił wstając Twi’lek.
- Macie racje on oszukiwał - dodali pozostali gracze.
Mężczyzna oskarżany o nieuczciwą grę wstał i kierował się do wyjścia. Był dobrze umięśnionym młodym człowiekiem o twarzy pełnej trosk, a zarazem pewności. Na pewno nie był zbyt popularny wśród płci przeciwnej, z uwagi na krzaczaste brwi, kwadratową szczękę i wydęte duże usta. Ubrany był w szary kombinezon jednoczęściowy, który nosili pracownicy kosmoportu. Jeden z ludzi złapał go za kombinezon na wysokości klatki piersiowej.
- Nigdzie nie pójdziesz! - Warknął dając znak pozostałym.
To, co nastąpiło chwilę później zaskoczyło nawet Xera, który myślał, że widział wiele. Oszust złapał napastnika mocno w łokciu i przyciągnął do siebie. Dłoń wroga lekko zgięła się w kierunku klatki piersiowej. Wtedy mężczyzna z całej siły uderzył pięścią w nadgarstek trzymającej go dłoni. Krzyk bólu i odgłos miażdżonej kości zaskoczył wszystkich zebranych. Hałas publiczności wzmagał się z sekundy na sekundę. Można było dostrzec istoty zakładające się kto zwycięży w tej bójce. Momentalnie trzymający się za rękę człowiek dostał kolanem w twarz i leżał na ziemi nieprzytomny. Trwało to może pięć sekund. Pozostali rzucili się na niego. Jeden wysoki i silny człowiek złapał nieuczciwego gracza w pasie, podniósł go i ściskał z całej siły chcąc złamać kręgosłup. Drugi podszedł powoli uśmiechając się z tryumfu. Trzymany mężczyzna odepchnął się do tyłu i z całej siły kopnął podchodzącego człowieka, który padł na ziemie otumaniony kilka metrów dalej. Sekundę później pociągnął trzymającego go napastnika do przodu tak, iż mógł stanąć na nogach lekko pochylony. Wtedy uderzył tyłem głowy w twarz napastnika. Polała się krew z złamanego nosa. Pociągnął go do tyłu zmniejszając lekko siłę uścisku. W jednej chwili niższy mężczyzna kilka razy kopnął piętą w kolano wroga, które momentalnie wygięło się w nienaturalnym kierunku. Mężczyzna krzyknął z bólu puszczając człowieka. Cios z łokcia z lewej w twarz i rzucenie na stół wystarczyło. W tym czasie przerażony Twi’Lek zdążył uciec z kantyny. Został uważnie przyglądający się Trandoshanin oraz lekko oszołomiony, wstający z ziemi człowiek. Wyjął z kieszeni pokaźnych rozmiarów wibroostrze szyderczo się uśmiechając. Powoli podchodził do niego myśląc, z której strony zadać śmiertelny cios. Zamachnął się z góry mierząc w szyje, jednak nie było mu dane trafić. Niższy zabójca zablokował wystawiając przed siebie rękę na wysokość łokcia napastnika. W tej samej chwili drugą uderzył z całej siły w twarz. Następnie szybkim ruchem nogami przewrócił go na ziemię trzymając za rękę z wibroostrzem. Cios kolanem na wysokości łokcia pogruchotało ją wywołując krzyk agonalnego bólu. Został już tylko Trandoshanin, który syknął i zaczął powoli podchodzić. Zaatakował z prawej ostrymi pazurami raniąc twarz niższego mężczyzny. Czyn wywołał gromki aplauz u widzów bójki. Jaszczur pewny siebie, że zaraz pożre jego serce zamachnął się nogą z lewej kierując w głowę człowieka. Wtedy momentalnie z szybkością Koreliańskiej pantery gracz w sabaka złapał nogę jaszczura, kopiąc w druga i przewracając go na ziemie. Co zdziwiło bardzo Xera to, że człowiek padł razem z nim obejmując trzymaną kończynę swoimi nogami. Zwrócił uwagę, iż dłońmi trzyma stopę Trandoshanina, który już syczał z bólu. Człowiek wykonał jeden ruch rękoma. Kolano wraz kością złamane wyszło z nogi gada. Mocny kopniak w twarz pozbawił go przytomności. Lekko przerażony Rodianin, nie chcąc zadzierać z tak groźnym napastnikiem podszedł powoli speszony nie wiedząc, co robić. Z drugiej strony przemówił właściciel.
- Bardzo ładne przedstawienie - zaczął patrząc z respektem - a teraz wynoś się... Człowiek skinął lekko głową, otrzepał ubranie i spokojnym pewnym krokiem wyszedł. Ochrona wraz z Xerem wyrzucili na zewnątrz nieprzytomnych uczestników bójki. Jeden z pracowników odwiózł ich do hotelu dużym transportowym śmigaczem. Wszyscy klienci po pięciu minutach wrócili do swoich spraw jakby nic się nie stało. Kilku z niezadowolonymi minami po przegranych zakładach opuściło kantynę.
Po jakiejś godzinie dosiadł się do pijącego mieszkańca Vallid mały Chandra-fan patrząc ciekawie.
- Czego chcesz? - Spytał lekko pijany już Xer.
- Ty.. mas to, po co prysedles - odpowiedział mu łamanym basicem wręczając mała paczkę. Szybko wstał i wyszedł na zewnątrz.
- Co do...? - Zaklął mężczyzna nie wiedząc, o co chodzi.
Stwierdził, że nie będzie się tym martwić. Wziął dziwny „prezent” i schował go w kurtce wracając do miłego zajęcia, jakim było picie Koreliańskiej whisky.
Była noc. Mężczyzna spał twardo i śnił. Stał w białym pomieszczeniu bez okien i drzwi. Zdziwiony rozglądał się szukając wyjścia. Nagle dostrzegł cień przesuwający się z naprzeciwka, którzy przemówił:
„Ciemność jest wszędzie... Światło tworzy najmroczniejsza ciemność...”
Zdezorientowany Xer patrzył nie mogąc nic zrobić. Znienacka widmo przybrało bardziej ludzką postać, a koło niego pojawiła się jego żona.
Co jest? Co się dzieje? Kim jesteś cieniu? Skąd się tu wzięłaś Tahiri ?
Chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wykrztusić nawet jednego słowa. Nieoczekiwanie usłyszał ogłuszający syk i odruchowo złapał się za głowę.
- Kocham cię... - Rzekła Tahiri patrząc smutnymi i przekrwionymi od płaczu oczyma. Tak bardzo pragnął podejść. Przytulić ją i powiedzieć, że on też. Jednak nie mógł nic zrobić... Nagle zjawa kobiety zaczęła krzyczeć dźwiękiem rozdzierającym serce mężczyzny. Skóra najpierw na jej twarzy potem na rękach zaczęła się topić... Znikać... Po chwili widać było mięśnie, potem kości, minął ułamek sekundy zostawiając tylko proch i popiół...
„Wszystko umiera... Umierają nawet Gwiazdy...”
Usłyszał te słowa, lecz zaakceptować ich nie chciał, nie mógł...
Następnie biała ściana znikneła otwierając przejście do mrocznego pomieszczenia, czarnego jak ów cień, który zapraszał go do środka. Mimowolnie wszedł dostrzegając trzy postacie. Wyglądały jak trzy rzeźby wyżłobione w skale. Zorientował się, iż to tylko pozory, ponieważ poruszały się i oddychały niczym żywe istoty. Jedna zielona i potężna z jednym czerwonym wściekłym okiem, druga czarna z biała twarzą i równie mrocznymi, co cień oczyma, trzecia czerwona z pięcioma parami wściekle patrzących białych ślepiów. Wokół nich klęczały istoty o czarnych futrach z czerwonym spojrzeniem. Mówiły coś w niezrozumianym języku. Chwile później znów cień przemówił głosem syczącym i pełnym nienawiści:
„Trzech ich jest... Trzech ich było... Zwiastunami końca... Zwiastunami początku... Zachwiana równowaga... Przyszłość ta napisana od wieków... Stać się musi, co stać powinno... Bysp...”
Cień spojrzał na niego i dostrzegł wzrok czerwono-żółty przeszywający go na wskroś. Zaczął czuć prawdziwie fizyczny ból.
Nagle obudził się z krzykiem, zdezorientowany, co się dzieje i gdzie był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, przecierając rękoma twarz. Okazało się, że było to zaplecze kantyny „Pod Rozbrykanym Bantha”
Co to był za sen? Muszę przestać pić...A może coś mi dosypali do trunku? To tylko zły dzień. Tahiri... Dlaczego nie potrafię ci powiedzieć tego?
Wstał, umył się i pospiesznie wyszedł kierując się do domu. Nagle przypomniał sobie o dziwnej paczce, którą dostał poprzedniego wieczora. Wyjął ją z kieszeni przyglądając się uważnie. Była to mała starannie zawinięta paczuszka. Szybko ją otworzył dostrzegając w środku holograficzne nagranie. Poszedł szybko do domu, gdzie będzie mógł sprawdzić, co to było i dlaczego to dostał. Wiedział, ze Tahiri teraz nie będzie, ponieważ miała jechać do biura Senator Naboo, gdzie podobno szukali pomocy domowej. Wbiegł do domu mocno dysząc, pospiesznie włożył holonagranie i uruchomił. Pojawiła się postać mężczyzny w średnim wieku z długimi zawiniętymi z tyłu włosami koloru nieba z droidem protokolarnym. Wyglądał na zmartwionego i przestraszonego.
”Jeśli to widzisz znaczy ze mnie dopadł... Szkoda, że nie mogliśmy się spotkać. Mam nadzieje, że dostałeś tą wiadomość zanim stało się najgorsze. Tak jak wiesz badałem nasze znaleziska na Hiran IV, znalazłem to, co obydwoje podejrzewaliśmy. Jest związek z Bysp!. Zaczynam wierzyć, że ta legenda o Nich nie jest tylko legendą... Jeśli tak jest to Republika... Pokój w galaktyce nie będzie trwał już długo...Musisz odkryć resztę, ale uważaj. Mnie już dopadli... Ciebie też mogą! I jeszcze uważaj na....”
Nagranie nagle się urwało, pozostawiając miejsce nie zrozumiałym zakłóceniom. Xer nie wiedział, co się dzieje, o co chodziło i z kim został pomylony. Jednak nic z tego, co usłyszał nie podobało mu się, chociaż był pewien, że może spać spokojnie, ponieważ dostał to przypadkiem.
Niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili stało się bardzo mocne i niecierpliwe.
- Otwierać! Służba Bezpieczeństwa Republiki! Natychmiast otwierać albo wyważymy drzwi
Villadianin zaklął siarczyście i szybko udał się do kuchni szukając jakiejś kryjówki.. Rozejrzał się i dostrzegł małą szczelinę w podłodze, która nadawała się w sam raz. Szybko podniósł kawałek rozerwanej podłogi, w której ukrył się ułamek sekundy później. Zakrył dziurę nad głową. Leżał i czekał, co się wydarzy. Nagły huk powiedział mu, że funkcjonariusze wdarli się do środka. Po odgłosach kroków można było stwierdzić, że było pięć osób w mundurach z ciężkimi blasterami i jedna, której kroki oznaczać mogły, że nie ma na sobie nielekkiego sprzętu.
- Nie ma nikogo Sir... - Rzekł służbiście jeden z oficerów
- Przeszukać całe mieszkanie! - Rozkazał - To musi być tu! Wczoraj Chandra-fan, którego schwytaliśmy dał mu coś, a potem go zidentyfikował... To musi być on!.
- Tego czegoś też mamy szukać sir?
- Tak, ale jest to mniej ważne... Znajdźcie mi cokolwiek, co wskaże gdzie On jest! - Krzyknął nie pozostawiające podkomendnemu żadnych złudzeń do dyskusji.
Po pięciu minutach mieszkanie opustoszało i wszyscy wyszli. Xer oddychał ciężko, a serce waliło mu głośno jak zatarty silnik gwiezdnego krążownika. Wziął kilka razy głęboki oddech i odepchnął nogami kawałek podłogi, aby wydostać się z kryjówki. Wstał, otrzepał się z brudu, rozglądając się po mieszkaniu. Było jak po przejściu huraganu. Wszystko porozrzucane, fotele porozcinane, szafki na ziemi w częściach. Zaklął mocno zastanawiając się jak wyjaśnić to wszystko Tahiri. Nagle dostrzegł coś błyszczącego na ziemi.
Co oni od mnie chcą? Przecież żyję uczciwie od lat... A co to jest? Kolejne holonagranie? Ja to mam dziwne szczęście ostatnio... Tahiri mnie zabije jak to zobaczy... Znowu pomyśli, że podczas jej nie obecności urządziłem imprezę z kolegami z pracy...
Wziął je i włączył. To, co zobaczył ścisnęło go za serce. Ujrzał swoja żonę, Tahiri poobijana i związaną. Była nieprzytomna. Głos wydobył się z holonagrania:
„Nie znaleźliśmy Cię w domu, ale wiedz, że mamy ją, ty masz coś, co chcemy... Wiesz dobrze, co to jest... Spotkamy się w publicznym miejscu pod apartamentami Pięćsetki Republiki. Powiedz odźwiernemu, że przyniosłeś Vrila w worku on dalej ci powie, co i jak... Masz być za dwie godziny albo źle skończy się to dla was obojga...”
Obraz urwał się i na ekranie nastała ciemność. Milion myśli na raz kłębiły się w głowie Xera.
Co mam robić? W co ja się wpakowałem? Dlaczego ten pokurcz dał mi to? Dlaczego on mnie z kimś pomylił? Najpierw służby Republiki coś od mnie chcą potem to... Co ja gadam, przecież to na pewno te same osoby! Przecież nic złamałem prawa, wiedziałbym o tym. Na pewno zostali przekupieni przez kogoś ale przez kogo? Dlaczego znowu Cię ranie mimowolnie Tahiri..?
Myślał gorączkowo, co powinien zrobić. Wstał wyjął z skrytki blaster model Dc-110 i wybiegł na zewnątrz udając się do kantyny „Pod Rozbrykanym Banthą”.
Proszę bądź tam... Bądź... - Modlił się w duchu.
Po szybkim biegu dotarł prawie na miejsce. Wychodząc zza zakrętu szybko się cofnął. Pełno funkcjonariuszy Republiki krążyło wokół kantyny. Miał pewność, że go szukali, lecz nie wiedział co takiego zrobił przyciągając ich uwagę. Nie przypominał sobie, aby w ostatnich miesiącach bądź latach komukolwiek się naraził. Na szczęście znał wiele innych wejść do środka, których na pewno nikt nie będzie pilnować. Poszedł kilka metrów do tyłu i skręcił w zakręt na prawo. Wokół panował wielki mrok, przez który przedzierało się nikłe światło z śmigaczy Republikańskich ludzi. Kopnął ściankę, która otworzyła się w oka mgnieniu ukazując mały tunel. Wczołgał się do środka pełzając kilkanaście metrów znalazł się dokładnie pod barem kantyny. Usłyszał stłumione głosy.
- Nie uwierzę, że o tym nie wiedzieliście - rzucił głos do kogoś.
- Nie, nie wiedziałem, że ma jakąś przeszłość, a po drugie nic mnie to nie obchodziło dopóki nie sprawiał kłopotów i dobrze pracował - tłumaczył się właściciel.
- A ty kim jesteś? - Warknął
- To mój dostawca - parsknął gniewnie Bothanin - Nie mieszajcie go do tego!
- Dokumenty - krzyknął, widząc, iż dostaje papiery złagodniał, - Co my tu mamy... - Zaczął czytać
Mężczyzna to krępo zbudowany Korelianin zwany Dras. Co jakiś czas przyjeżdżał do tej kantyny i przywoził właścicielowi rożne towary. Normalny handlarz nigdy nie zawitałby do takiego miejsca, jednak on robił to jako przysługę. Miał około czterdziestu standartowych lat, długie włosy spływające na plecy oraz pociągłą twarz z zaokrąglonym nosem. Wokół niego stały trzy istoty. Rosły Wookie, Rodianin oraz niska postać. Wookie zwany Feero uchodził za butnego, a każdy jego gest potwierdzał tą opinię. Wyglądał jakby chciał na przywitanie każdego zabić. Dalej znajdowała się niewielka chuda istota zwana Pak’iem. Pochodziła z rasy Sii’pe, uchodzącej za światłych mędrców. Ostatnim członkiem grupy był niedawny żołdak Hutta Jilliac. Wyglądał jak typowy przedstawiciel swojej rasy Rodianinów, a nosił imię Nreedo.
Czego oni od mnie chcą? Na pewno to muszą być ci sami, co w moim domu, ale dlaczego? Przecież nic nie zrobiłem...O Tahiri trzymaj się kochana... Niedługo będziemy razem... Musimy... Ahh, co za dzień?. Czemu mnie taki pech spotkał?
- Papiery masz dobre, ale i tak mi się nie podobasz - spojrzał na Drasa groźnie.
- Sir, skończyliśmy sprawdzać lokal, możemy iść? - rzucił jeden z podoficerów
- Zebrać ludzi - spojrzał na właściciela - Życzę miłego dnia
Chwilę później kantyna była pusta. Zostali w niej tylko właściciel i Dras z kompanami. Xer wygramolił się z kryjówki patrząc w kierunku Bothanina, który nie wyglądał na zaskoczonego.
- Wiedziałem, że tam będziesz - spojrzał na niego, a jego brązowe futro lekko zafalowało, co oznaczało zdenerwowanie - Co zrobiłeś sprowadzając ich tutaj?
- Nic! - Tłumaczył się - Jakiś czas temu byli u mnie w domu, nie wiem, co mogą chcieć ode mnie. To jakaś jedna wielka pomyłka
- Nie możesz się tutaj na razie pokazywać - zamyślił się - Ukryj się gdzieś
- Chodź z nami - powiedział nagle Dras - przyda nam się ktoś zdolny do walki, a według zapewnień - spojrzał porozumiewawczo na właściciela lokalu - Masz talent chłopcze
- Kusząca oferta - potarł dłonią brodę - Jednak teraz nie mogę, mam coś ważnego do załatwienia.
- Ruszamy dopiero jutro jak chcesz do nas dołączyć spotkamy się rano w kosmoporcie - uśmiechnął się dając znak kompanom - Lądowisko nr 15
- Do zobaczenia - rzucił właściciel do wychodzących jednocześnie spoglądając na Xera - Coś się stało?
- Więcej niżeli bym chciał - wyjaśnił mu szybko zdarzenia z ostatnich kilku godzin
- Współczuje ci chłopcze, ale pomóc nie mogę - odwrócił się idąc w kierunku baru
- Nie potrzebuję pomocy... Tylko - zawahał się - Daj mi broń o nic więcej nie proszę
- Tyle mogę dla ciebie zrobić, ale... - Uśmiechnął się wyjmując z pod lady duży blaster - Jakby coś nie dostałeś tego od mnie
- Dzięki! - Sprawdził czy broń była naładowana - Chyba się już nie zobaczymy, ale jak coś postaram się spłacić ten dług
- Idź już nerfopasie - szturchnął chłopaka, który uśmiechając się smutno wybiegł na zewnątrz.
Stary Bothanin upewnił się, aż chłopak zniknie za rogiem i wyjął z kieszeni komunikator.
- Poszedł - zaczął - Wszystko poszło zgodnie z waszym planem - Udał się do Apartamentów Pięćsetki Republiki
- Dobrze się spisałeś, sowita nagroda, na pewno Cię nie ominie. - Odpowiedział mu głos i przerwał połączenie.
Jakiś czas później dotarł na miejsce. Schował uważnie broń i podszedł do portiera tak jak mu kazano.
- Witaj, przyniosłem Vrila w worku... - Zaczął niepewnie. Dostrzegł, że portier uważnie mu się przygląda.
- Piętro piąte. Jeden apartament. Na pewno się nie zgubisz.
- Dziękuje - odwrócił się i zaczął iść powoli w stronę wind.
Wszedł do windy i nacisnął guzik. Nic się nie ruszyło. Nagle poczuł dziwny zapach i ból w głowie. Ogarnęła go ciemność.
Ocknął się jakiś czas później. Chciał poruszyć rękoma, ale bez skutku. Były dobrze skrępowane. Rozejrzał się i dostrzegł nieopodal Tahiri przywiązaną również do krzesła. Wyczerpana i przerażona.
O Tahiri.. Jak mi przykro... Dlaczego ja ci to zrobiłem? Dlaczego?
Rozglądając się doszedł do wniosku, że znajduje się w apartamencie. Zawsze zastanawiał się jak wyglądają w tej dzielnicy mieszkania. Rozgniewał się widząc jak znacznie różnią się od miejsca, które nazywał domem. Okna zdobione bogatymi zasłonami dawały piękny widok na planete-miasto. Widać było nieprzerwany strumień śmigaczy, krążący w jedna i drugą stronę. Ściany i sufit w kolorze śniado beżowym komponowały się dobrze z bogato zdobionym dywanem z śnieżnobiałej Wampy pochodzącej z mroźnej planety Hoth. W miejscu gdzie siedział mógł dostrzec kilka stołów i krzeseł, przy którym znajdowało się kilkanaście istot różnych gatunków. Uznał, że to pewnie najemnicy. Poczuł ukłucie bólu w głowie, strużka krwi popłynęła mu po policzku.
Kochana nie martw się niedługo to się skończy... Będziemy razem... Co się stało? Pewnie jakiś gaz w windzie... Tak się dać załatwić... Głupiec!
Podszedł do niego szyderczo uśmiechając się łysy, stary człowiek w płaszczu.
- Masz to? Głupiec - parsknął - Nie myślałem, że tak łatwo pójdzie.
- Kim jesteś? Puść Tahiri ! - Zaczął niepewnie Xer
- Nie ważne, kim jestem, Oglądałeś to?! - Niecierpliwił się łysy człowiek.
- Co jest w tym tak ważnego?? A co jeśli tak?
- Módl się do swoich bogów, że lepiej nie...
Niespodziewanie wybuchł nad nimi sufit i zwalił się na podłogę. Wszyscy zaskoczeni patrzyli, co się dzieje z otwartymi ustami. Równie szybko z dziury wpadły do środka granaty dymne. Jeden wybuchł tuż obok Xer’a. Słyszał wielki pisk w głowie widząc jak przez mgłę. Widział jakieś kształty skaczące przez dziurę i miotające czerwone błyskawice. Słyszał krzyki bólu oraz przekleństwa w różnych językach. Ostatnimi siłami świadomości spojrzał na kobietę.
Tahiri!! Nie! Nie mogę... Co tu się dzieje? Kochana...
Mgła robiła się coraz ciemniejsza, aż w końcu ogarnął go mrok.
Sny... Zagadka, od początku wszechświata. Niektóre sny sprawdzały się potem w rzeczywistości... Inne były narzucone przez wole Mocy. Nikt nie wiedział dlaczego, po co i jak. Xer śnił znów to samo, lecz z drugiej strony inaczej. Zobaczyły planetę o kolorze brunatnym. Na niej młodego mężczyznę patrzącego z gniewem...Później palącego się w ogniu... Usłyszał płytki miarowy oddech...Wdech...Wydech... Potem dostrzegł Tahiri... Smutna, lecz piękna jak zawsze. Nagle obraz się rozmazał i dostrzegł trzy postacie, które widział już wcześniej.
„Zwiastuny zła.. Zwiastuny końca... Stać się musi, co stać powinno...”
Obudził się gwałtownie czując okropny metaliczny posmak w ustach. Zobaczył, że znajduje się na jakimś statku, a obok była Tahiri. Ujrzał cień sunący w jego stronę. Pomyślał najpierw ze strachem, że to postać z jego snu, lecz potem dostrzegł twarz łysego nieprzyjaciela.
- Nie trzeba było tego robić! Popsułeś wszystko głupcze! - Krzyknął bijąc go mocno w twarz.
- Nic nie zrobiłem, oprócz tego, co mi kazałeś! Puść nas! - Oblizał zakrwawione wargi.
- Chociaż wszystko stracone to dostarczycie mi miłej rozrywki - spojrzał na Tahiri
- Zostaw ją! - Plunął łysemu prosto w oczy.
- Pożałujesz tego... Pożałujesz... - Zwrócił się do kogoś w obcym języku - Teraz pożałujesz...
Przyszły dwie istoty o czarnych futrach i krwisto czerwonych oczach. Były niskie, lecz krępe. Trudno stwierdzić czy byli bardziej zwierzętami czy współpracownikami. Przenieśli jeńców do ciemnego pokoju z dziwnym stołem. Położyli na nim Tahiri i przywiązali jej ręce i stopy. Dziwne stworzenia zaczęły akt bólu.
Xer nie mógł patrzeć...
Nie mógł oddychać...
Myśleć...
Słuchać...
Krzyk bólu, kiedy owe stworzenia łamały jej palce u stop i rąk, łamał w nim serce, a nawet resztki człowieka, jakim był.
Tahiri! Nie! Czemu?.. Czemu oni to robią!? Dlaczego nie jestem w stanie nic powiedzieć? Dlaczego nie mogę Tobie tego powiedzieć moja kochana?.. Dlaczego?
Następnie zabrali się za kolana i łokcie. Miażdżyli je powoli i starannie, tylko po to, żeby zadawać jak największy ból. Jedyne, co można było powiedzieć o istotach, które to robiły, że czuły przyjemność...
Radość...
Ekstazę...
Serce Xera było rozrywane, po chwili łączone w całość i jeszcze raz przebijane miliony razy. Nie wydał nawet dźwięku oglądając przedstawienie. Po pół godzinie tortur przestali. Rozległ się szyderczy i szaleńczy śmiech łysego wariata.
- Zabić ją... Ale tak, żeby umierała kilka dni! - Wycedził.
- Nie.. Nie... Nie... - Bredził Xer.
- Trzeba było tego nie robić - syknął.
Wymówił coś w obcym języku i znów zapanowała ciemność.
„Zwiastuny początku... Zwiastuny Końca.. Zwiastuny Zła... Stać się musi, co stać powinno...Zapomniana przeszłość odkopana stanie się przyszłością”
Ocknął się z krzykiem i dostrzegł, że leży na ziemi. Wstał szybko, aczkolwiek zachwiał się i od razu upadł na ziemie. Rozglądnął się, ale nie ujrzał nigdzie Tahiri. Dostrzegł, że znajdował się w kosmoporcie naprzeciw Koreliańskiego frachtowca, przy którym stał Wookie. Nagle wyszedł z środka człowiek. Był to Dras.
- Jednak zdecydowałeś się z nami lecieć? - Podszedł do Xera .
- Do końca nie wiem...Jak się tu znalazłem? - Spojrzał na Korelianina i dodał z pewnością - Tak... Masz rację zdecydowałem się.
- Coś nie wyglądasz chłopcze - pomógł mu wstać - Nic ci nie jest? Brałeś udział w zapasach z Huttem? - Uśmiechnął się.
- Wszystko dobrze.. - Wyszeptał - dlaczego kazali mi na to patrzeć? Dlaczego Cię zabili moja kochana?.. Dlaczego?..
- Co mówiłeś - zaciekawił się Dras.
- Nic... Tak do siebie tylko... - Zmienił temat ocknąwszy się z otępienia - Wiesz, gdzie jest system Bysp ?.
- A po co chcesz tam jechać? - Zaciekawił się.
- Mam tam sprawę do załatwienia - jego ton głosu stwardniał - Damy rade tam polecieć?
- Może... Zobaczymy jak pójdą interesy na Nar Shaddaa - stwierdził
Weszli do statku, a za nimi zamknęła się klapa. Frachtowiec powoli zaczął się unosić i kierować w przestworza planety.
Jak oni mogli cię zabić? Dlaczego Zabrali mi ciebie? Dlaczego nie byłem w stanie ci powiedzieć jak bardzo Cię kocham...? Dlaczego mnie oszczędzili porzucając tutaj?.. Dlaczego Nie jestem z tobą w zaświatach??Głupiec ze mnie...Pechowiec... Powinienem umrzeć razem z tobą...
Siedzieli w frachtowcu klasy YT-1200 i wylatywali na orbitę Coruscant. Dras zrobił beczkę i skierował się w pustki kosmosu. Xer po raz ostatni spojrzał na swój dom. Na miejsce, gdzie mieszkał ostatnie dziesięć lat... Tam gdzie umarła jedyna kobieta, którą kochał. Czuł ból jakby serce miało mu eksplodować. Łzy powoli popłynęły mu po policzku. Kompani Drasa siedzieli sobie w jadalni i grali w Dejarika, a on sam znajdował się w kajucie sypialnej.
Ułamek sekundy później szloch przerodził się w płacz. Przypomniał jak było wspaniale być z nią... lecz jak było pusto bez niej... Nie mógł o niczym myśleć jak tylko o wspomnieniu słów, które usłyszał dawno temu:
„Wszystko umiera... Umierają nawet Gwiazdy...”
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...