ROZDZIAŁ VII
Kłamstwo najczęściej używaną bronią w nikczemnych czynach...
Może ranić wszystkich, a najbardziej osoby które kochamy...
Niezawodną oznaką prawdy jest prostota i jasność...
Kłamstwo zawsze bywa skomplikowane, wymyślne i wielosłowne...
Jest bagnem, w który jak się raz wejdzie pogrąża coraz bardziej...
Jest przyczyną upadku dobra w galaktyce...
Upadku nas samych....
Mężczyzna obudził się z silnym bólem głowy i głośnym dzwonieniem w uszach. Rozejrzał się po okolicy i dostrzegł Akinome oraz dwie inne postacie. Jedna wyglądała na starego Rodianina o pomarszczonej ciemno zielonej skórze, dużych czarnych oczach i chudej posturze ciała. Leżał w kącie śpiąc i głośno oddychając. Drugą postacią okazał się człowiek. Zastanawiał się nad dziwnym wrażeniem, że coś z nim nie tak. Przyjrzał mu się uważnie dostrzegając mężczyznę w średnim wieku, o długich czarnych włosach splecionych z tyłu w warkocz, krótkiej brodzie oraz oczach pustych i nieobecnych. Widać, że były przekrwione i zmęczone. Chociaż patrzył to sprawiał wrażenie, że żył we własnym tajemniczym świecie. Podszedł do Akinomy próbując ją ocucić. Oko wyglądało normalnie chociaż na pewno nie widziała nic, z uwagi na białą źrenice. Opuchlizna z drugiego zeszła i mogła normalnie go używać. Rana na ramieniu wyglądała okropnie, tak jakby wdało się zakażenie i powoli ją trawiło. Dotknął ręką jej czoła i doszedł do wniosku, że miała gorączkę. Spojrzał na jej stopy, które wywoływały u niego obrzydzenie. Paznokcie zdarte, a niektóre palce połamane. Osoba, która zakładała opatrunek kompletnie się nie postarała. Xer przyjrzał się jej uważniej.
Jest ładna, ma piękne oczy i figurę i to coś co pociąga każdego mężczyznę, który na nią spojrzy i chwile porozmawiamy wdychając jej zapach, ale to nie Tahiri. Ona była jedyna swoim rodzaju. Ten uśmiech, który rozweselał mnie po ciężkim dniu pracy, spojrzenie pełne ufności, czuły pocałunek krzepiący mnie na następny dzień. Czemu tych małych cudów nie dostrzegałem? Czemu tylko na początku je widziałem, a potem była dla mnie niczym wróg z którym walczyć pragnąłem na śmierć i życie?. Czemu nie dostrzegałem jej miłości? Czemu chociaż kochałem, raniłem każdym słowem i czynem? Czemu byłem taki egocentrycznym głupcem?! Oddałbym wszystko aby życie jej wrócić... Wszystko... Nigdy nie będę potrafił pokochać nikogo innego. To nawet zabawne, cały czas zastanawiałem się, czy ją kocham czy nie, a jak jej nie ma pojąłem głupotę tego rozumowania. Kochałem ją zawsze i będę kochał przez całą wieczność. Taka przecież jest miłość wszechpotężna i wieczna...
Akinoma ocknęła się lekko zdezorientowana. Xer pomógł jej podnieść się i oprzeć o ścianę. Pomieszczenie było małe, ciasne i ledwo mieściły się w nim cztery osoby. Mur pokryty zielonym, miękkim gąbczastym mchem wywoływał zapach obrzydliwie łaskoczący w gardło. Panował półmrok, ale oczy chłopaka szybko się przyzwyczaiły i nie miał problemów z widzeniem w pokoju. Znajdowało się jedno małe okno z którego dochodził słaby blask trzech księżyców. Mieszkaniec Villad nie wiedział na jakiej planecie się znajdował, ani jak się tutaj znalazł. Miał pewność co do jednego, a mianowicie, że musiał jakoś znaleźć drogę na Bysp. Tam powinien znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Dziewczyna spojrzała na niego i szturchnęła lekko w ramie wyciągając z rozmyślań.
- Chyba tutaj umrzemy. Skąd tutaj się wziąłeś? Myślałam, że tamta planeta była nie zamieszkana - zaczęła przecierając oczy.
- Nie wiem sam jak się tu znalazłem. - Posmutniał - Jak twoja rana? A oko?
- Rana boli jakby Hutt mi po ramieniu przepełzł, a oko, no cóż, Nie działa - uśmiechnęła się. - Trochę mi zimno... - Stwierdziła.
- Przykro mi - przytulił ją mocno, chcąc ogrzać.
- Mi też, uwierz, że mi też. - Położyła głowę na jego piersi.
- Musimy coś wymyślić - orzekł Xer.
- To nie możliwe... - Zaczęła Akinoma patrząc w ciemny kąt pomieszczenia.
- Co nie możliwe? - Zdziwił się.
Kobieta wstała i chwiejąc się podeszła do skulonego mężczyzny w długich czarnych włosach. Klęknęła przy nim z pomocą Xera i podniosła jego głowę. Twarz miał brudną, posiniaczoną, pełną dziwnych czerwonych krost. Źrenice rozszerzone mówiły jej, że trawiło go uzależnionie od blyszczostymu. Żył teraz na skraju dwóch światów. Iluzji i rzeczywistości...
- Kim on jest ? - Zapytał dziewczynę.
- Kiedyś z nim podróżowałam. Potem nagle zniknął. Ledwo co go poznałam, ale to na pewno on. O Bogowie co mu się stało... - Zrobiła dziwną minę - Zwali go Kid. W sumie więcej nic nie wiem - zwróciła się do Kid’a - Słyszysz mnie? Ocknij się ! Pamiętasz mnie? - Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
- Ja... Nie wiem... Zabij mnie proszę... - Odrzekł.
- Co ty wygadujesz?! Przecież lecieliśmy razem nie pamiętasz? Był jeszcze z nami Pollus! - Krzyknęła.
- Ja chce umrzeć... Zabij mnie proszę... Ja chce umrzeć... - Odwrócił się od niej. Kładąc się bokiem dalej patrzył w miejsce, które dostrzegał tylko on.
Kobieta myślała chwilę co tak strasznego musiał przeżyć, że tak bardzo pragnął śmierci. Zastanawiała się, dlaczego nie odebrać sobie życia, ale doszła do wniosku, że na to trzeba zbyt wiele odwagi. Wrócili do swojego kąta. Położyła się obok mężczyzny i przytuliła się mocno pragnąc odrobiny ciepła. Wiedziała, że zimno, które czuje było wynikiem gorączki. Sen jest lekarstwem na wszystko - stwierdziła w duchu. Wszyscy poszli spać. Xer nie mógł zasnąć. Nie dawał mu wytchnienia potworny ból w klatce piersiowej i ciągły kaszel. Co jakiś czas pluł krwią uważając, aby nie obudzić Akinomy. Czuł się bardzo źle. Cieszył się z jednej strony bo dołączy niedługo do Tahiri, ale z drugiej pragnął być silny, aby dokonać zemsty. W końcu zmęczony ciągłym czuwaniem zasnął. Ku jego szczęściu tej nocy nie trapiły go żadne dziwne sny.
Był poranek. Słońce wschodziło nad horyzontem. Niebo koloru pomarańczowego pięknie wyglądało o tej porze roku. Chmury powoli przesuwały się pchane lekkim wiatrem. Mężczyzna stał na wzgórzu patrząc na miasto, stolicę planety Psylot. Sprawiało imponujące wrażenie, duże, potężne o wielkich wieżach. Przypominało mu to zamki z starych obrazów jakie zwykł oglądać w muzeum na ojczystej planecie. Był znanym ksenopalentolobiologiem kręcącym dla jednej z większych sieci światów środka dokumenty o najciekawszych ekosystemach galaktyki. Jako, że miał znajomości wśród możniejszych ludzi na Psylot to pozwolono mu tutaj przebywać i robić materiał. Pochodził z Coruscant, gdzie przyszedł na świat i spędził pierwsze lata swego życia. Miał około pięćdziesięciu lat, lekko siwiejące włosy, krzaczaste brwi i długi ostry nos. W ustach żuł słodki owoc potocznie zwany żujką. Ubrany w krótkie brązowe spodnie, czarną kurtkę i fikuśny kapelusz wspiął się na wzgórze. Wraz z nim oczywiście jego nie odłączny kompan każdej wyprawy, kamerzysta imieniem Kar. Cały czas także towarzyszyło im dwóch strażników dla jego bezpieczeństwa. Tłumaczono mu, że tereny były niebezpieczne z uwagi na dzikie zwierzęta i grupę zbuntowanych tubylców. Oczywiście prawda wyglądała jak zawsze inaczej. Jear Malut i reszta możnych władców planety nie chcieli, aby nakręcił coś czego nie powinna zobaczyć galaktyka.
„Dzień 20 mojego pobytu na Psylot minął całkiem przyjemnie. Spacerowałem, podziwiałem zachód słońca, jakże piękny, Chmury wspaniałe i te promienie słońca padająca na ciemne jezioro spomiędzy nich. Cudowne! Po wczorajszym nakręceniu wielkiego wodospadu Ji’ar naszedł czas na zwierzęta tej pięknej planety. Dziś wstałem o poranku bardzo zaspany, rozejrzałem się po komnacie widząc przygotowany posiłek przez służbę. Czym prędzej podniosłem się i zjadłem połykając większość zamiast gryźć. Było to mięso nieznanego mi zwierzęcia, ale jako, że smakowało mi nie myślałem więcej o tym. Umyłem się, ubrałem i poszedłem na spacer. Stanąłem sobie na wzgórzu i tutaj właśnie nagrywam te słowa. Pierwszą zdobyczą, jeśli tak można to nazwać będą brzęczoskoczki skrywające się w krzakach. Wbrew pozorom nie są to takie sympatyczne stworzonka. Chociaż wyglądają na łatwe do oswojenia to przy próbie złapania walczą z dziką zawziętością. Plują paraliżujące sokiem żołądkowym i uciekają do kryjówki. Zabić nie zabije ten płyn, lecz będzie uciążliwy dla nas przez jakieś dwa tygodnie życia. Oto i jest jeden. Moja córka by się ucieszyła, ponieważ uwielbia takie stworzonka. Podejdźmy bliżej robiąc zbliżenie na niego. Wygląda ślicznie prawda? Ten zielony pancerz i te długie chitynowe nóżki. Cudowne!. Niech to uciekł. Co jest? Padać chyba będzie, nad niebem pełno ciemnych burzowych chmur. Nakręć je Kir. Co to za hałas? Wielkie huk rozległ się na niebie. Nie brzmi jak grzmot czy piorun. O Bogowie... Co to jest?! Wygląda jak wielki okręt! Ma skrzydła jakby z błony, ale kadłub połyskuje durastalą. O Bogowie! Wyłania się ich coraz więcej z chmur. Jakże to piękne.. Zarazem przerażające! Jakby żywa bestia zlatywała z góry chcąc chwycić ofiarę! Kir co ty robisz? Kręć to! Znowu wielki huk. To nie może się dziać. Jeden z statków wystrzelił serie ciemno-zielonych pocisków w stronę miasta. Ogień unosi się nad nim. Kir wróć tu z tą kamerą! Wracaj mówię, albo cię zwolnię!! Działa miasta wystrzeliły w stronę napastników! Mój kamerzysta uciekł, ale dobrze, że zostawił kamerę. Bym mu potrącił z pensji. Jak to działa? O jest. Wszechświat musi to zobacz Ktoś to musi potem zobaczyć! Z wielkich okrętów o błoniastych skrzydłach zaczynają wypadać liczne czarne kropki. To jakaś armia! Jacy brzydcy... Co tu się dzieje? Po co ja tu przybyłem! A mogłem się kąpać w jeziorach na Naboo na zasłużonym urlopie. Mogłem posłuchać Cię żono kiedy mi mówiłaś, że tu niebezpiecznie. Armia czarnych istot szturmuje bramy. Jest ich całe morze! O jeden z okrętów został trafiony! Jest nadzieja! Spada! O Bogowie musze uciekać kieruje się w tą stronę! Kochanie... Pamiętaj, że cię kocham... Zawsze kochałem!...”
W tym momencie nagranie się urwało. Statek rozbił się w miejscu, w którym ułamek sekundy wcześniej był dziennikarz.
Xer ocknął się nagle o poranku. Usłyszał wielki huk kilkakrotnie pod rząd. Było ciemno, dostrzegł w oknie chmury burzowe. Niespodziewanie rozległy się strzały z dział. Okrzyki chaosu dochodziły, aż do ich celi. Podszedł bliżej małego okna i wyjrzał rozglądając się w poszukiwaniu źródła hałasu. Dostrzegł wiele obiektów o wielkich skrzydłach, jakby organicznych, oraz podłużnych kadłubach z durastali, jasno połyskujących własnym blaskiem, a także wielkimi działami w kształcie trójkąta strzelających ciemno-zielonymi pociskami.
Co jest?! Inwazja! Co robić? Co robić? Myśl Xer myśl głupcze!. Przeżyje, aby dokonać zemsty przysięgam Tahiri!. Musze coś wymyślić!
Dziewczyna siedziała i myślała jak to możliwe. Osoba, która złapała ich oboje w celi to jej największa miłość, ale przecież pamiętała jak go zabiła. Coś w niej pękło widząc go ponownie po tych latach. Znienacka usłyszeli, że ktoś podchodził do drzwi ich celi. Xer ukrył się w cieniu, aby spróbować zaatakować jeśli będzie to jakiś nierozważny nieprzyjaciel. Dał znak Akinomie, żeby była gotowa mu pomóc w razie jakbym nie dawał sam rady. Gorączka chyba jej przeszła, więc miał nadzieję, że będzie miała na to siłę. Nagle jakiś świetlny promień wbił się w drzwi i powoli szedł do góry wycinając wejście. Po chwili duży kawał metalu opadł i w wejściu pojawił się młody mężczyzna o krótkich czarnych włosach. Był średniego wzrostu, o przeciętnej budowie ciała, ubrany w długi czarny płaszcz sięgający do kolan, spodnie szare, czarne buty oraz kamizelkę. W oczach dostrzec można determinację i zarazem skrywany ból. Na twarzy widniał kilkudniowy zarost i mała blizna na prawym policzku. Wszedł do środka uważnie rozglądając się po więźniach.
- Chodźcie szybko! Mam statek ! Musimy uciekać póki nie jest za późno! - Zaczął nieznajomy.
- Kim jesteś? - Krzyknął Xer, gdy dziwny świst dzwonił każdemu w uszach. - Jesteś Jedi? Masz miecz świetlny. - Wskazał na broń.
- Nie czas na wyjaśnienia! Chcecie żyć? To chodźcie ze mną!
- On ma racje Xer - spojrzała na Kid’a. - Pomóż mi!
Podeszli do niego i wzięli ze sobą trzymając pod ręce. Mężczyzna trochę bardziej obecny myślami niż wczoraj stwierdził, że może sam iść. Xer i Akinoma otrzymali od tajemniczego wybawiciela blastery. Rodianin pomagał mężczyźnie iść bo wyglądał jakby miał zaraz upaść, wbrew jego zapewnieniom. Wyszli na zewnątrz i ich oczom ukazał się istny chaos. Wszędzie biegali ludzie w poszukiwaniu swoich stanowisk, gdzieniegdzie cywile szukali schronienia. Xer dostrzegł też grupę niewolników, którzy korzystając z okazji unieszkodliwili grupę strażników i poczęli szukać drogi ucieczki. Chłopak nagle coś sobie uświadomił.
Skoro tu się zjawiłem może to jest ta planeta o której prorocy mówili? Może jest tutaj jakieś archiwum gdzie znajdę drogę do Bysp. Oby...
- Czy jest tutaj jakieś archiwum? Nie wiem, miejsce z mapą galaktyki? Cokolwiek podobnego? - rzucił do biegnącego przed nim wybawiciela.
- Jest Archiwum galaktyczne w prywatnej komnacie Jeara Maluta, ale nie możemy tam iść. Widzisz co się dzieje?! Trzeba uciekać! - zatrzymał się. Nagle wybuch wyrwał kawałek ściany odrzucając martwe zwłoki kilku żołnierzy.
- To jest naprawdę ważne. Lokalizacja jednej planety, o nic więcej nie proszę.
- Ty dziewczyno dasz rade ich zaprowadzić do portu? - Spytał.
- Myślę, że tak mistrzu Jedi - odparła.
- Nie nazywaj mnie tak... - Skrzywił się z odrazą. - Frachtowiec z wymalowaną nazwą „Agonia śmierci”. Na pewno znajdziesz. My szybko pobiegniemy do archiwum i się spotkamy tam za dwadzieścia minut. Jak nas do tego czasu nie będzie... Masz odlecieć - spojrzał na nią poważnie - zrozumiałaś?
- Tak, nie martwcie się. Nie traćcie czasu! - Rzuciła i pobiegła wraz z pozostałymi do kosmoportu.
Wybuchy było coraz głośniejsze i częstsze. Pobiegli szybko do turbowindy, która zaprowadziła ich do apartamentu Jeara Maluta.. Xer nie wiedział skąd, ale nieznajomy wiedział dokładnie jak poruszać się po tym terenie. Usłyszał krzyki dochodzące od strony głównej bramy miasta, a także odgłosy walki. Coś rozbiło się o jedną z wież rozwalając ją na strzępy. Wiedzieli, że muszą szybko wbiec do środka bo szczątki budynku przewracającego się w prawą stronę mogły ich zabić. Wsiedli do windy, która po wciśnięciu przez nieznajomego odpowiedniego guzika zaczęła sunąc szybko w górę. Dotarli na odpowiednie piętro i drzwi się otworzyły. Ich oczom ukazały się trzy postacie w brązowych mundurach z czarnym emblematem młota. Wszyscy patrzyli na siebie z jednakowym zdziwieniem.
- Co do...? - Zaczął jeden z trzech strażników stojących naprzeciw wejścia.
- Strzelaj - krzyknął kompan do Xera.
Chłopak wystrzelił w pierwszego, który łapiąc się za gardło upadł na ziemie. Jego kamrat tymczasem trzema ruchami pełnymi finezji z mieczem świetlnym zaatakował nieprzyjaciół. Pchnięcie w pierwszego oraz szybki obrót z lewej i wszyscy leżeli na ziemi bez życia. Lekko zdyszani rozglądali się czy aby nigdzie nikt się nie ukrył. Ich oczom ukazał się wielki, przestronny bogato urządzony apartament. Na ziemie leżał czerwony dywan z sztucznego materiału. Na oknach znajdowały się białe firany z żółtymi falbanami. Z okna rozciągał się widok na miasto targane pożarami i ciągłymi wybuchami. Nad nim znajdowało się kilkanaście dużych okrętów, które bez przerwy miotały ciemno zielonymi pociskami. Mniejsze statki podobnego wyglądu latały bliżej ziemi strzelając w żołnierzy. Po lewej stronie pokoju ujrzeli dużą białą szafę pełną różnych dzieł sztuki i ksiąg. Na ziemi widać było plamy zaschniętej krwi. Wojownik z srebrną rękojeścią dał mu znak, aby szedł za nim. Podeszli do drzwi po prawej stronie. Wklepał coś do małego terminalu koło wejścia, ale nic się nie stało. Po chwili zaklął i dał znak Xerowi żeby się odsunął. Miecz obudził się do życia z charakterystycznym sykiem. Ostrze koloru żółtego wbiło się w wrota i po kilku ruchach mieli otwarte przejście. Weszli do środka. Pokój sprawiał wrażenie małego i skromnie urządzonego. Ściany jak wszędzie tutaj koloru białego lekko zakurzone czego oznaką były szare plamy. Na podłodze widać durabeton pokryty niebieską farbą. Okna zakryto żaluzjami ochronnymi z durastali. Po prawej stał mały stolik z podręcznym terminalem. Dla kogoś nie obeznanego w nowinkach technicznych nie wyglądało na coś specjalnego. Jednak ten pełnił bardzo ważną funkcję, ponieważ zawierał wiele istotnych danych nie tylko o prywatnych interesach Maluta.
- Czego szukamy? Szybko bo zaraz mogą tu się zjawić kolejni - zaczął wklepując coś na klawiaturze.
- Bysp - rzucił pospiesznie - lokalizacja i wszystko co możliwe o tej planecie.
- Ciekawe, a po co tam chcesz lecieć ? - Spytał jednocześnie patrząc podejrzliwe.
- Mam tam ważną sprawę do załatwienia... - Odparł wymijająco.
- W sumie nie moja sprawa... - Spojrzał uważniej na ekran - O mamy. Dobra skopiuje to, potem na statku to sobie poczytasz. Zrobione. Chodźmy
- Nigdzie nie pójdziecie - rzucił głos z tyłu.
- Ja mam ostatnio szczęście do spotykania umarlaków - wycedził Xer patrząc na osobnika w towarzystwie sześciu uzbrojonych żołnierzy.
- Też się cieszę, że ciebie widzę Xer - zwrócił się do żołnierzy - Rozbroić ich.
Mężczyzna odpiął od pasa miecz świetlny i porozumiewawczo skinął głową do Xera, aby także oddał broń. Jednocześnie mrugnął do niego okiem dając do zrozumienia, aby był gotowy do działania. Strażnicy podeszli i rozbroili nieprzyjaciół. Następnie wyprowadzili ich z małego pokoju do głównej sali apartamentu. Z okna rozpościerał się widok na bitwę, która przeradzała się w eksterminację. Niebo okryte ciemnymi chmurami sprawiało wrażenie płaczącego nam śmiercią wielu istot. Deszcz był gęsty i rzęsisty. Wielkie okręty o błoniastych skrzydłach bez przerwy zrzucały czarne punkciki. W powietrzu latało wiele mniejszych okrętów próbujących strzelać do dział i ludzi na ziemi, a także wiązali się walką z nielicznymi statkami obronnymi. W pokoju na fotelu siedział łysy, starszy mężczyzna. Nogi miał twardo ułożone na ziemi. Buty ze skóry ubrudzone i przemoczone tworzyły powoli zbierającą się kałuże. Obok niego stał chudy człowiek w białym stroju, doktor imieniem Cin. Za nim znajdował się młodszy brat, którego miała zabić Akinoma, lecz wyglądał na mające się dobrze. Chociaż na twarzy dostrzec można wiele blizn. Buzie miał okrągłą o dużych niebieskich oczach, krzaczastych brwiach i ustach przeciętych na pół zabliźnioną raną. Ubrany w czarny mundur z długą szarą peleryną sprawiał podobne wrażenie co jego brat Jear.
- Ładnie to tak włamywać się do mojego mieszkania ? - Zaczął Malut - Wiecie jaka jest kara za tego typu przestępstwo.
- Dziwie się, że nie uciekasz kiedy Oni nadchodzą - powiedział kompan Xera.
- A ty milcz zdrajco! Zginiesz czując każdy kawałek twojego ciała. Zadbam o to, żebyś widział jak jem twoją wątrobę! - Wycedził.
Nagle rozległ się strzał z blastera. Jeden z żołnierzy z zdziwioną miną i dymiącą dziurą w klatce piersiowej padł na ziemie. W tej samej sekundzie partner Xera użył mocy i w jego ręku znalazł się miecz świetlny, a w dłoni chłopaka dwa blastery. Mieszkaniec Villad wystrzelił w człowieka stojąc obok powalając go na ziemie bez życia. Jego kompan pięknym cięciem od góry obciął rękę napastnika i kopniakiem powalił go na ścianę. Pozostali trzej rozbiegli się próbując wziąć ich w krzyżowy ogień. Jear Malut wraz z doktorem Cinem udali się do wyjścia. Rozległ się kolejny strzał z tyłu i brat Maluta z zdziwioną miną kierował się w stronę okna. Chłopak podbiegł do niego i kopnął z całej sił. Mężczyzna potoczył się i wyleciał na zewnątrz tworząc dostęp świeżego powietrza. Jear Malut obrócił się jak rażony piorunem. Spojrzał na strzelca i wtedy jego całe serce zapłonęło straszliwym gniewem. Akinoma ponownie zabiła jego brata, a teraz szyderczo patrzyła na niego i doktora Cina. Xer potknął się nieuważnie i nie zdołał uniknąć strzału, który trafił go w bok. Upadł na ziemie. Kamrat z mieczem w dłoni zrobił ruch ręką przewracając jednego i jednocześnie rzucił miecz w drugiego, który wbił mu się w klatkę piersiową. Podbiegł szybko chwycił za miecz i wyciągnął go rozplatając górną część na pół. Z obrotu przeciął drugiemu gardło. Szybki ruch i głowa nieprzyjaciela potoczyła się wypadająca przez okno na zewnątrz. Deszcz lekko wpadał do środka tworząc śliską kałuże. Xer rzucił się na Jeara Maluta chwytając za nogi. Zaczęli szamotać się na ziemi. Łysy mężczyzna kopnął go mocno w twarz. Chłopak puścił zdezorientowany z wielkim poczuciem, że miał złamany nos. W tym samym czasie wkroczyła Akinoma Ikiv. Doktor Cin począł cofać się widząc ostrza śmierci bijące z spojrzenia dziewczyny. Strzeliła dwukrotnie w nogi powalając na ziemie. Szybko podeszła do Jeara kopiąc go w twarz. Napastnicy zostali pokonani. Rana na stopie kobiety ciągle dawała się we znaki, a teraz po mocnym kopniaku w nieprzyjaciela bolała intensywniej. Dzisiejsza medycyna robi cuda. To cud, że chodzę - stwierdziła w duchu.
- Nic wam nie jest? - Rzuciła kuśtykając w stronę jednego z nieprzyjaciół.
- Dostałem, ale chyba przeżyje - wycedził przez zaciśnięte zęby Xer.
- Jestem cały - odparł tajemniczy kompan przeszukując jednego z martwych żołnierzy.
- Nie wierze... - Powiedziała Akinoma klękając przy żołnierzu - To Dras! Ale jak?! Przecież mówiłeś, że on nie żył - wycelowała w Xera - Czemu mnie okłamałeś?!
- Nie wiedziałem, że przeżył! Byłem tak samo zdziwiony jego obecnością tutaj tak jak ty teraz! Chciał nas zabić Akinomo! On pracował dla niego - wskazał na nieprzytomnego Jeara. - On ci to zrobił...
- To nie on... Rozumiem Xer. Wybacz, że się zdenerwowałam. Chyba nie znałam Drasa tak dobrze jak myślałam. To jest ten Hutt, który mnie torturował - podeszła do Cina - Teraz mi za to zapłacisz!
- Nie proszę! Litości! Wykonywałem tylko rozkazy! - Jęczał.
Kobieta wzięła od jednego z nieżywych wrogów ostry nóż. Uklękła nad Cinem i uśmiechnęła się szyderczo. Kopnęła mocno w krocze i kilka razy łokciem w twarz. Ucieszyła się widząc, iż ze złamanego nosa polała się krew. Kiedy przestał się wiercić poranioną ręką odgięła jego głowę lekko do tyłu. Przyjrzała się uważnie jego gardłu. O w tym miejscu będzie w sam raz - pomyślała. Drugą ręką przecięła je uważając, aby nie naruszyć żadnych żył. Kiedy zrobiła cięcie, odrzuciła nóż na chwilę i włożyło dłoń w dziurę w szyi. Poczuła istną ekstazę widząc łzy w oczach ofiary i potworny grymas bólu. Kochała torturować mężczyzn. Każdy miał jakieś hobby, a jej było trochę ekstrawaganckie. Jak już znalazła w jego gardle to czego szukała wyciągnęła powoli na zewnątrz. Zobaczyła, że począł się dławić temu też przyspieszyła ruchy, aby przypadkiem za szybko nie umarł. Wyciągnęła jego język i drugą ręką go obcięła. Krew polała się tak gwałtownie, że momentalnie jej cała ręka przybrała czerwoną barwę. Aby się za szybko nie udławił położyła go na boku. Wiedziała, że takim sposobem gdy nie naruszy się ważnych żył na szyi będzie umierać co najmniej pięć minut w bardzo intensywnych mękach. Wstała jeszcze ekscytując się widokiem wijącej się ofiary w konwulsjach bólu. Oblizała z ręki krew, czując jej słodycz dreszcz przeszedł jej po plecach. Spojrzała na kompanów, którzy wydawali się bardzo zniesmaczeni. Podeszła do wyrwy w oknie i spojrzała w dół. Zastanowiła się nad uczuciami jakie targały jej sercem. Ponownie zabiła tego kogo myślała, że kocha. Nie czuła żalu czy też smutku, albo wyrzutów sumienia. Zrobiła to z czystą satysfakcją. Wiedziała, że mogła to uczynić bez wahania po raz kolejny. Niespodziewanie Akinomie zakręciło się w głowie i zemdlała. Mężczyzna schował miecz świetlny i podszedł do kobiety. Zobaczywszy, że żyła, szybko wziął ją pod ramię i dał znak Xerowi, żeby szedł za nim. Wśród wielkiego chaosu dotarli prawie do kosmicznego portu. Chłopak spojrzał na niebo, które było przesłonięte kilkunastoma wielkimi okrętami i całą chmarą mniejszych o równie organicznych skrzydłach i błyszczącym podłużnym kadłubie. Usłyszał okrzyk radości żołnierzy na murach strzelających do potworów, próbujących dostać się do miasta. Krzyczeli „Nadchodzą posiłki! Jesteśmy uratowani”. Okazało się, że z pobliskich miast nadlatywały eskadry myśliwców przechwytujących klasy Z-94 oraz silniej uzbrojonych o trzech rogach wyrastających z góry. Z 94 to okręty małe, szybkie, zwrotne o dwóch prostych skrzydłach zakończonych działkami laserowymi. Chłopak wbiegł na mury chcąc zobaczyć jak wygląda walka. Ciekawość przezwyciężyła zdrowy rozsądek. Jego druh krzyczał, żeby szedł z nim, ale on go nie słuchał. Pragnął to ujrzeć. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu tam iść. Gdy stanął na murze jego oczom ukazało się pole przed miastem usiane czarnymi istotami. Jakby fala morza płynęła wprost na mury chcąc je pochłonąć ze sobą. Dostrzegł setki żołnierzy strzelających z ręcznych blasterów oraz dużych dział. Gdzieniegdzie leżały dziesiątki martwych wojowników z dymiącymi dziurami. Spojrzał na lewo i dostrzegł kolejnego, który dostał i spadł na wrogów z głośnym okrzykiem. Widok nie był przyjemny jak dotarłszy na ziemie rozszarpali go na strzępy. Nieprzyjaciele szli dalej ostrzeliwując mury z podręcznej broni. Co jakiś czas ktoś trafiony spadał na dół z donośnym krzykiem. Niektórzy już dotarli do ściany próbując się wspinać. Wyglądali jak łowcy chcący za wszelką cenę dotrzeć do zwierzyny, pożreć ją póki żywa, aby czuła jak nasyca się jej mięsem.
Spojrzał na niebo. Ciemne chmury powodowały bardzo wielkie wiatr. Ciągle padała rzęsisty deszcz. Posmakował go, skrzywił się i splunął. Miał posmak kwaśno-metaliczny. Rozglądał się za eskadrą myśliwców o której krzyczeli żołnierze. Dostrzegł je na wschód od miasta. Było ich jakieś sto może więcej. Z takiej odległości trudno to dostrzec. Chmara mniejszych stateczków latająca nad miastem rzuciła się w kierunku nowych nieprzyjaciół z wielką ochotą. Wtedy Xer stwierdził, że to czego był świadkiem to nie bitwa tylko... Eksterminacja...
Wrogów było dziesięć razy tyle. Z każdej strony w kierunku myśliwców nadlatywały czarne błyszczące okręty o organicznych skrzydłach. Jednak żołnierze się nie poddawali. Chcieli walczyć do końca. Pewnie zdawali sobie sprawę, że lepiej umrzeć w bitwie niż dostać się do niewoli tych dziwnych istot. Doszło do zwarcia. Pierwsze śmiercionośne promienie wraz z seria torped protonowych wyleciały od strony statków typu Z. Okręty o trzech rogach wystrzeliły żółte promienie śmierci, które podążyły tuż za torpedami czyniąc nie mniejsze zniszczenie. Wyglądało to jakby setki świecących tajlediańskich muszek leciało ku ciemności. Wrogowie nawet nie próbowali robić uników. Rozległy się wybuchy, które co wrażliwszego widza mogły przyprawić o mdłości. Statki „ranione” wydawały odgłos jakby to żywe istoty i spadały w dół rozbijając się o ziemię. Niektóre wybuchając w powietrzu czyniły mniejsze spustoszenia, ale wtedy wyglądało to jakby części rozerwanej istoty leciały wraz z deszczem. Kilkadziesiąt nieprzyjacielskich maszyn znikło w czerwonym błysku śmierci. Momentalnie z dalszych linii wrogich statków wyleciały ciemno-zielone pociski. Kilka pierwszych zdołało zrobić unik, ale było ich zbyt wiele. Na oko chłopaka dwadzieścia parę pocisków na jedną maszynę typu Z. One wzięły na sobie cały impet kontry wroga chroniąc silniejsze statki o trzech rogach. Wybuchy zabrały do świata zmarłych wiele istnień. Niektórzy jakimś cudem przeżyli roztrzaskanie statku i po zniknięciu chmury pyłu ich bezwładne ciała spadały na głodnych nieprzyjaciół. Wdali się w walkę jeden na jeden. Chociaż w tym przypadku wyglądał to jak sto na jeden. Przyglądał się jednej maszynie, która wyróżniała się z innych swoją złotą barwą. Latała wspaniale i gładko wymijając przeciwników i z śmiertelną precyzją odbierała im życia. Teraz robiła ostrą beczkę do tyłu bez przerwy miotąc promienie śmierci. Kolejni ginęli pod naporem jej laserów. Skręciła ostro na prawo kierując się w stronę miasta. Pewnie chciała skorzystać z osłony dział przeciwlotniczych, które już zostały zniszczone. Momentalnie chłopak widział jak maszyna zbliża się w jego kierunku, a za nią kilkanaście nieprzyjaciół. Ułamek sekundy później przelecieli nad jego głową. Schylił się gwałtownie kiedy obok niego kawałek muru wybuchł robiąc wielką wyrwę. Zobaczyły jak pół ściany rozwala się i zapada zabierając wielu żołnierzy. Doszedł do wniosku, iż to tylko kwestia minut zanim potworne istoty wedrą się do środka. Odskoczył i przeturlał się na plecach. Rzucił okiem na niebo, gdzie okręty o trzech rogach wystrzeliły ponownie żółtymi piorunami. Trafione statki znikały w obłokach dymu. W końcu i one dostały się w walkę jeden na jeden, lecz jako, że były mniej zwrotne i wolniejsze przegrywały o wiele szybciej niż myśliwce typu Z. Spojrzał ostatni raz na jedną z maszyn jak dostanie w kadłub tracąc sterowność rozbija się u murów miasta tworząc małą dziurę w morzu nieprzyjaciół. Ku jego zdziwieniu ujrzał jak jeden z większych okrętów, który walczył z jedynym cięższym statkiem obronnym palił się i wył jak ranne zwierze powoli opadając w kierunku podłoża. Ku jego smutkowi zanim ten statek dotarł do ziemi, ostatnia wielka maszyna obronna nieznanej mu klasy o prostokątnym kadłubie, posiadająca na oko około dziesięciu dział turbolaserowych, była targana wybuchami. Nagle oślepiająca eksplozja i statek znikł w chmurze pyłu. Podniósł się i zdecydował, że czas się stąd wynosić. Spojrzał raz jeszcze na interesujący go obiekt. Dostrzegł, że dwóch z dziesięciu przeciwników zdołał jakoś zniszczyć. Chwile później był świadkiem jak maszyna trafiona w skrzydło zaczęła tracić kontrole rozbijając się o pobliską wieże. Nagle jego wzrok spoczął na dole na szybko przemieszczających się postaciach. Dostrzegł Jeara Maluta i postać, którą spotkał na Nar Shaddaa, kiedy poznał Akinome. Był to ten sam łysy człowiek, który chwilę później zmienił się w czerwonooką bestię mówiąc mu o jego tragedii. Wyglądał tak samo jak wówczas gdy go widział po raz pierwszy. Twarz poorana zmarszczkami, oczy błękitne i puste gniewnie patrzące na wszystko wokoło. Ubrany w ciemno-zielony kombinezon pilota biegł szybciej niż Malut.
Przecież to ta bestia! Ale to oznacza, że Malut jest w zmowie z tymi potworami pod miastem. Jak jest tam ten potwór to on musi coś wiedzieć o Tahiri. Może zdradzi mi gdzie są jej zwłoki, abym mógł jej sprawić godny pochówek. Tylko czy on będzie miał czas mi to powiedzieć... Ja go zabije gołymi rękoma ! Zrobię mu z twarzy papkę! Ale najpierw się dowiem kto za tym stoi, aby mógł dokonać swojej zemsty.
Pobiegł szybko za nimi. Dostrzegł oprócz dwóch łysych postaci trzech strażników. Z tego co widział kierowali się także do kosmoportu oddalając się na z góry upatrzone pozycje, co potocznie nazywane było ucieczką. Zaklął siarczyście widząc, że go dostrzegli. Dwóch żołnierzy zatrzymało się i zaczęło do niego strzelać. Ukrył się za rogiem unikając kilku pierwszych pocisków. Tamci ustawiając się w dobrych pozycjach nie przestawali miotać go ogniem. Nagle rozległ się wybuch i odgłos spadającego myśliwca. Xer spojrzał jak jedna maszyna typu Z wraz z nieprzyjacielską pogonią lecą w jego stronę. Policzył do trzech i wybiegł w stronę nieprzyjaciół, którzy zaskoczeni zaczęli się cofać. Jeden obracając się cały czas strzelał w chłopaka chcąc go albo spowolnić albo zabić. Biegł dobrze wymijając strzały i patrząc z dziką zawziętością na nieprzyjaciela. Nie czuł strachu tylko determinację do wykonania postawionego sobie celu. Gdy myśliwce rozbiły się kilkanaście metrów za nim, popchnęły go do przodu. Nabił się wprost na jedną z śmiercionośnych błyskawic, która trafiła go w brzuch. Ku jego szczęściu rana nie należała do śmiertelnych. Lekko go musnęła czyniąc potworny ból. Wiedział jednak, że jak szybko nie znajdzie medyka może być z nim kiepsko. Fala wybuchu popchnęła do przodu wiele stojących skrzynek i części okrętów. Jedna z nich przygniotła żołnierza miażdżąc mu klatkę piersiową. Xer wstał z grymasem bólu i ponownie sprawdził ranę. Dostrzegł drugiego żołnierza, który kierował się w stronę średniej wielkości promu klasy Terdyrum. Trójkątny szary kadłub z czterema wielkimi skrzydłami i dobrym silnikiem sprawiał, że był popularnym okrętem u możniejszych galaktyki. Mężczyzna dostrzegł go i począł miotać do niego z blastera. Chłopak nie zważał na nic toteż szedł szybko i mierzył do żołnierza. Tamten był albo kiepskim strzelcem albo tak bardzo sparaliżował go strach, że jego strzały leciały wszędzie tylko nie w kierunku wroga. Kiedy znaleźli się w odległości kilku metrów żołnierz padł na ziemie z dymiącą dziurą w brzuchu. Mężczyzna przyspieszył kroku, aby dogonić Jeara Maluta. Dostrzegł prom przy którym stały dwie łyse postacie. Ukrył się w odpowiedniej odległości, żeby podsłuchać o czym mówili.
- Kel musisz mnie zabrać! Zabiją mnie jak mnie złapią! - Krzyczał Malut.
- A co mnie to obchodzi? Zawiodłeś mnie to nie lecisz. Ciesz się, że nie zginiesz z mojej ręki. Tak to będzie ciebie czekać szybka i bezbolesna śmierć. Powinieneś mi jeszcze dziękować!. Albo jakbyś dostał się w ręce kapłana wtedy to byś pragnął tutaj zostać.
- Ty śmieciu - rzekł Jear i rzucił się na niego.
Wtedy Xer wypadł zza rogu i zaczął do nich strzelać. Kel odepchnął Maluta na bok i małym podręcznym blasterem odpowiedział ogniem jednocześnie cofając się do promu. Patrzył szyderczo i z satysfakcją. Zamykając wejście promu zaczął się głośno śmiać. Właz się zamknął i okręt począł startować.
Nie! On mógł coś wiedzieć! Ale mam jeszcze tego śmiecia. Na pewno mi coś powie. Jak nie to go zmuszę...
Podbiegł do Maluta, który próbował cichaczem uciec. Kopnął go z rozbiegu w twarz łamiąc nos. Klęknął na nim i zaczął okładać go pięściami po twarzy.
- Dokąd on poleciał? Gadaj ! - Krzyknął przestając go bić.
- Powiem ci wszystko błagam o litość - jęczał.
- To mów!! - Warknął
- Poleciał na Bysp spotkać się z kapłanem Nat’sem. Nie wiem gdzie to nawet leży błagam nie zabijaj mnie! - Wytarł krew spływającą do ust.
- Nie mam powodu dla którego nie powinienem cię zabić - zamachnął się łokciem w kierunku twarzy.
- Błagam oszczędź! Powiem ci co jest z twoją żoną! - Krzyczał - Ona żyje!
- Łżesz ! - Xer zdenerwował się i zaczął go bić kolanem w brzuch.
- Nie błagam to prawda! Ona żyje! Leci z nim tym promem na Bysp! Oszczędź! - Wyjął z kieszeni małe holonagranie - Tu masz dowód!
- Pójdziesz ze mną. Jeśli to będzie kłamstwo, a jestem tego pewien to zginiesz w mękach.
Wstał i zabrał go w kierunku frachtowca. Kompan z Akinomą byli w środku i czekali tylko na niego. Bitwa toczyła się z dala stąd przy murach toteż byli jako tako bezpieczni. Rzucił Maluta na ścianę i polecił kamratowi mieć na niego oko. Tymczasem włączył holonagranie. Od razu łzy napłynęły mu do oczu. Zobaczył siebie i Tahiri tak jak pamiętał. Był ponownie świadkiem tortur swojej miłości. Widział jej ból i to co wówczas malowało się na jego twarzy. Ponownie poczuł jak roztrzaskuje się mu serce. Widział te parszywe istoty o czerwonych oczach czerpiących z tego przyjemność. Wtem dostrzegł słowa łysego w dziwnym języku i widział jak traci przytomność. Wtedy ku jego zaskoczeniu Tahiri nie została zabita. Zabrali ją stamtąd w inne miejsca. Nagle cięcie i zbliżenie w celi. Tahiri z obandażowanymi stopami i kolanami nasączonymi Bactą leżała i płakała. Powtarzała na głos „O Xer dlaczego Ciebie tutaj nie ma...Dlaczego mi nie powiedziałeś?”. Wtedy wyłączył je, ponieważ nie miał już sił dalej na to patrzyć. Zwymiotował zielono-czerwoną wydzieliną czując jakby mu żołądek rozrywało.
Łzy napłynęły mu do oczu. Czuł się kompletnie zdezorientowany.
Tahiri żyje! O Bogowie Ona żyje i moje dziecko też! Ona żyje! Musze ją uratować! Ale dlaczego... Czemu oni to zrobili... Przecież...byłem tak blisko od niej... Kilka kroków od promu w którym ona była! Nie wierze... Jak mogłem dopuścić, aby on uciekł?!. Ona żyje! Dzięki wam Bogowie! Dzięki!
Z jednej strony cieszył się, ponieważ miał szanse naprawić wszystko co zrobił w stosunku do niej, ale z drugiej bał się. Nie wiedział dlaczego posłużyli się tak wytrawnym kłamstwem w stosunku do niego. Głos w głowie mówił mu, że wszystkie odpowiedzi znajdzie na Bysp. Po chwili ogarnęła go niewyobrażalna euforia. Jego ukochana żyła, lecz znajdowała się w straszliwym niebezpieczeństwie. Nie wiedział czemu ją zabrali i czy nie chcieli zrobić jej coś o wiele gorszego. Krzyknął kilka razy nie widząc nic przez łzy wypełniające jego wzrok. Nagle przed oczyma gwiazdy rozpływały się jak przy skoku w nadprzestrzeń i stracił przytomność upadając na ziemie.
...Kłamstwo bronią w nikczemnych czynach....
...Kłamstwo niszczy dusze....
Kłamstwo najczęściej używaną bronią w nikczemnych czynach...
Może ranić wszystkich, a najbardziej osoby które kochamy...
Niezawodną oznaką prawdy jest prostota i jasność...
Kłamstwo zawsze bywa skomplikowane, wymyślne i wielosłowne...
Jest bagnem, w który jak się raz wejdzie pogrąża coraz bardziej...
Jest przyczyną upadku dobra w galaktyce...
Upadku nas samych....
Mężczyzna obudził się z silnym bólem głowy i głośnym dzwonieniem w uszach. Rozejrzał się po okolicy i dostrzegł Akinome oraz dwie inne postacie. Jedna wyglądała na starego Rodianina o pomarszczonej ciemno zielonej skórze, dużych czarnych oczach i chudej posturze ciała. Leżał w kącie śpiąc i głośno oddychając. Drugą postacią okazał się człowiek. Zastanawiał się nad dziwnym wrażeniem, że coś z nim nie tak. Przyjrzał mu się uważnie dostrzegając mężczyznę w średnim wieku, o długich czarnych włosach splecionych z tyłu w warkocz, krótkiej brodzie oraz oczach pustych i nieobecnych. Widać, że były przekrwione i zmęczone. Chociaż patrzył to sprawiał wrażenie, że żył we własnym tajemniczym świecie. Podszedł do Akinomy próbując ją ocucić. Oko wyglądało normalnie chociaż na pewno nie widziała nic, z uwagi na białą źrenice. Opuchlizna z drugiego zeszła i mogła normalnie go używać. Rana na ramieniu wyglądała okropnie, tak jakby wdało się zakażenie i powoli ją trawiło. Dotknął ręką jej czoła i doszedł do wniosku, że miała gorączkę. Spojrzał na jej stopy, które wywoływały u niego obrzydzenie. Paznokcie zdarte, a niektóre palce połamane. Osoba, która zakładała opatrunek kompletnie się nie postarała. Xer przyjrzał się jej uważniej.
Jest ładna, ma piękne oczy i figurę i to coś co pociąga każdego mężczyznę, który na nią spojrzy i chwile porozmawiamy wdychając jej zapach, ale to nie Tahiri. Ona była jedyna swoim rodzaju. Ten uśmiech, który rozweselał mnie po ciężkim dniu pracy, spojrzenie pełne ufności, czuły pocałunek krzepiący mnie na następny dzień. Czemu tych małych cudów nie dostrzegałem? Czemu tylko na początku je widziałem, a potem była dla mnie niczym wróg z którym walczyć pragnąłem na śmierć i życie?. Czemu nie dostrzegałem jej miłości? Czemu chociaż kochałem, raniłem każdym słowem i czynem? Czemu byłem taki egocentrycznym głupcem?! Oddałbym wszystko aby życie jej wrócić... Wszystko... Nigdy nie będę potrafił pokochać nikogo innego. To nawet zabawne, cały czas zastanawiałem się, czy ją kocham czy nie, a jak jej nie ma pojąłem głupotę tego rozumowania. Kochałem ją zawsze i będę kochał przez całą wieczność. Taka przecież jest miłość wszechpotężna i wieczna...
Akinoma ocknęła się lekko zdezorientowana. Xer pomógł jej podnieść się i oprzeć o ścianę. Pomieszczenie było małe, ciasne i ledwo mieściły się w nim cztery osoby. Mur pokryty zielonym, miękkim gąbczastym mchem wywoływał zapach obrzydliwie łaskoczący w gardło. Panował półmrok, ale oczy chłopaka szybko się przyzwyczaiły i nie miał problemów z widzeniem w pokoju. Znajdowało się jedno małe okno z którego dochodził słaby blask trzech księżyców. Mieszkaniec Villad nie wiedział na jakiej planecie się znajdował, ani jak się tutaj znalazł. Miał pewność co do jednego, a mianowicie, że musiał jakoś znaleźć drogę na Bysp. Tam powinien znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Dziewczyna spojrzała na niego i szturchnęła lekko w ramie wyciągając z rozmyślań.
- Chyba tutaj umrzemy. Skąd tutaj się wziąłeś? Myślałam, że tamta planeta była nie zamieszkana - zaczęła przecierając oczy.
- Nie wiem sam jak się tu znalazłem. - Posmutniał - Jak twoja rana? A oko?
- Rana boli jakby Hutt mi po ramieniu przepełzł, a oko, no cóż, Nie działa - uśmiechnęła się. - Trochę mi zimno... - Stwierdziła.
- Przykro mi - przytulił ją mocno, chcąc ogrzać.
- Mi też, uwierz, że mi też. - Położyła głowę na jego piersi.
- Musimy coś wymyślić - orzekł Xer.
- To nie możliwe... - Zaczęła Akinoma patrząc w ciemny kąt pomieszczenia.
- Co nie możliwe? - Zdziwił się.
Kobieta wstała i chwiejąc się podeszła do skulonego mężczyzny w długich czarnych włosach. Klęknęła przy nim z pomocą Xera i podniosła jego głowę. Twarz miał brudną, posiniaczoną, pełną dziwnych czerwonych krost. Źrenice rozszerzone mówiły jej, że trawiło go uzależnionie od blyszczostymu. Żył teraz na skraju dwóch światów. Iluzji i rzeczywistości...
- Kim on jest ? - Zapytał dziewczynę.
- Kiedyś z nim podróżowałam. Potem nagle zniknął. Ledwo co go poznałam, ale to na pewno on. O Bogowie co mu się stało... - Zrobiła dziwną minę - Zwali go Kid. W sumie więcej nic nie wiem - zwróciła się do Kid’a - Słyszysz mnie? Ocknij się ! Pamiętasz mnie? - Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
- Ja... Nie wiem... Zabij mnie proszę... - Odrzekł.
- Co ty wygadujesz?! Przecież lecieliśmy razem nie pamiętasz? Był jeszcze z nami Pollus! - Krzyknęła.
- Ja chce umrzeć... Zabij mnie proszę... Ja chce umrzeć... - Odwrócił się od niej. Kładąc się bokiem dalej patrzył w miejsce, które dostrzegał tylko on.
Kobieta myślała chwilę co tak strasznego musiał przeżyć, że tak bardzo pragnął śmierci. Zastanawiała się, dlaczego nie odebrać sobie życia, ale doszła do wniosku, że na to trzeba zbyt wiele odwagi. Wrócili do swojego kąta. Położyła się obok mężczyzny i przytuliła się mocno pragnąc odrobiny ciepła. Wiedziała, że zimno, które czuje było wynikiem gorączki. Sen jest lekarstwem na wszystko - stwierdziła w duchu. Wszyscy poszli spać. Xer nie mógł zasnąć. Nie dawał mu wytchnienia potworny ból w klatce piersiowej i ciągły kaszel. Co jakiś czas pluł krwią uważając, aby nie obudzić Akinomy. Czuł się bardzo źle. Cieszył się z jednej strony bo dołączy niedługo do Tahiri, ale z drugiej pragnął być silny, aby dokonać zemsty. W końcu zmęczony ciągłym czuwaniem zasnął. Ku jego szczęściu tej nocy nie trapiły go żadne dziwne sny.
Był poranek. Słońce wschodziło nad horyzontem. Niebo koloru pomarańczowego pięknie wyglądało o tej porze roku. Chmury powoli przesuwały się pchane lekkim wiatrem. Mężczyzna stał na wzgórzu patrząc na miasto, stolicę planety Psylot. Sprawiało imponujące wrażenie, duże, potężne o wielkich wieżach. Przypominało mu to zamki z starych obrazów jakie zwykł oglądać w muzeum na ojczystej planecie. Był znanym ksenopalentolobiologiem kręcącym dla jednej z większych sieci światów środka dokumenty o najciekawszych ekosystemach galaktyki. Jako, że miał znajomości wśród możniejszych ludzi na Psylot to pozwolono mu tutaj przebywać i robić materiał. Pochodził z Coruscant, gdzie przyszedł na świat i spędził pierwsze lata swego życia. Miał około pięćdziesięciu lat, lekko siwiejące włosy, krzaczaste brwi i długi ostry nos. W ustach żuł słodki owoc potocznie zwany żujką. Ubrany w krótkie brązowe spodnie, czarną kurtkę i fikuśny kapelusz wspiął się na wzgórze. Wraz z nim oczywiście jego nie odłączny kompan każdej wyprawy, kamerzysta imieniem Kar. Cały czas także towarzyszyło im dwóch strażników dla jego bezpieczeństwa. Tłumaczono mu, że tereny były niebezpieczne z uwagi na dzikie zwierzęta i grupę zbuntowanych tubylców. Oczywiście prawda wyglądała jak zawsze inaczej. Jear Malut i reszta możnych władców planety nie chcieli, aby nakręcił coś czego nie powinna zobaczyć galaktyka.
„Dzień 20 mojego pobytu na Psylot minął całkiem przyjemnie. Spacerowałem, podziwiałem zachód słońca, jakże piękny, Chmury wspaniałe i te promienie słońca padająca na ciemne jezioro spomiędzy nich. Cudowne! Po wczorajszym nakręceniu wielkiego wodospadu Ji’ar naszedł czas na zwierzęta tej pięknej planety. Dziś wstałem o poranku bardzo zaspany, rozejrzałem się po komnacie widząc przygotowany posiłek przez służbę. Czym prędzej podniosłem się i zjadłem połykając większość zamiast gryźć. Było to mięso nieznanego mi zwierzęcia, ale jako, że smakowało mi nie myślałem więcej o tym. Umyłem się, ubrałem i poszedłem na spacer. Stanąłem sobie na wzgórzu i tutaj właśnie nagrywam te słowa. Pierwszą zdobyczą, jeśli tak można to nazwać będą brzęczoskoczki skrywające się w krzakach. Wbrew pozorom nie są to takie sympatyczne stworzonka. Chociaż wyglądają na łatwe do oswojenia to przy próbie złapania walczą z dziką zawziętością. Plują paraliżujące sokiem żołądkowym i uciekają do kryjówki. Zabić nie zabije ten płyn, lecz będzie uciążliwy dla nas przez jakieś dwa tygodnie życia. Oto i jest jeden. Moja córka by się ucieszyła, ponieważ uwielbia takie stworzonka. Podejdźmy bliżej robiąc zbliżenie na niego. Wygląda ślicznie prawda? Ten zielony pancerz i te długie chitynowe nóżki. Cudowne!. Niech to uciekł. Co jest? Padać chyba będzie, nad niebem pełno ciemnych burzowych chmur. Nakręć je Kir. Co to za hałas? Wielkie huk rozległ się na niebie. Nie brzmi jak grzmot czy piorun. O Bogowie... Co to jest?! Wygląda jak wielki okręt! Ma skrzydła jakby z błony, ale kadłub połyskuje durastalą. O Bogowie! Wyłania się ich coraz więcej z chmur. Jakże to piękne.. Zarazem przerażające! Jakby żywa bestia zlatywała z góry chcąc chwycić ofiarę! Kir co ty robisz? Kręć to! Znowu wielki huk. To nie może się dziać. Jeden z statków wystrzelił serie ciemno-zielonych pocisków w stronę miasta. Ogień unosi się nad nim. Kir wróć tu z tą kamerą! Wracaj mówię, albo cię zwolnię!! Działa miasta wystrzeliły w stronę napastników! Mój kamerzysta uciekł, ale dobrze, że zostawił kamerę. Bym mu potrącił z pensji. Jak to działa? O jest. Wszechświat musi to zobacz Ktoś to musi potem zobaczyć! Z wielkich okrętów o błoniastych skrzydłach zaczynają wypadać liczne czarne kropki. To jakaś armia! Jacy brzydcy... Co tu się dzieje? Po co ja tu przybyłem! A mogłem się kąpać w jeziorach na Naboo na zasłużonym urlopie. Mogłem posłuchać Cię żono kiedy mi mówiłaś, że tu niebezpiecznie. Armia czarnych istot szturmuje bramy. Jest ich całe morze! O jeden z okrętów został trafiony! Jest nadzieja! Spada! O Bogowie musze uciekać kieruje się w tą stronę! Kochanie... Pamiętaj, że cię kocham... Zawsze kochałem!...”
W tym momencie nagranie się urwało. Statek rozbił się w miejscu, w którym ułamek sekundy wcześniej był dziennikarz.
Xer ocknął się nagle o poranku. Usłyszał wielki huk kilkakrotnie pod rząd. Było ciemno, dostrzegł w oknie chmury burzowe. Niespodziewanie rozległy się strzały z dział. Okrzyki chaosu dochodziły, aż do ich celi. Podszedł bliżej małego okna i wyjrzał rozglądając się w poszukiwaniu źródła hałasu. Dostrzegł wiele obiektów o wielkich skrzydłach, jakby organicznych, oraz podłużnych kadłubach z durastali, jasno połyskujących własnym blaskiem, a także wielkimi działami w kształcie trójkąta strzelających ciemno-zielonymi pociskami.
Co jest?! Inwazja! Co robić? Co robić? Myśl Xer myśl głupcze!. Przeżyje, aby dokonać zemsty przysięgam Tahiri!. Musze coś wymyślić!
Dziewczyna siedziała i myślała jak to możliwe. Osoba, która złapała ich oboje w celi to jej największa miłość, ale przecież pamiętała jak go zabiła. Coś w niej pękło widząc go ponownie po tych latach. Znienacka usłyszeli, że ktoś podchodził do drzwi ich celi. Xer ukrył się w cieniu, aby spróbować zaatakować jeśli będzie to jakiś nierozważny nieprzyjaciel. Dał znak Akinomie, żeby była gotowa mu pomóc w razie jakbym nie dawał sam rady. Gorączka chyba jej przeszła, więc miał nadzieję, że będzie miała na to siłę. Nagle jakiś świetlny promień wbił się w drzwi i powoli szedł do góry wycinając wejście. Po chwili duży kawał metalu opadł i w wejściu pojawił się młody mężczyzna o krótkich czarnych włosach. Był średniego wzrostu, o przeciętnej budowie ciała, ubrany w długi czarny płaszcz sięgający do kolan, spodnie szare, czarne buty oraz kamizelkę. W oczach dostrzec można determinację i zarazem skrywany ból. Na twarzy widniał kilkudniowy zarost i mała blizna na prawym policzku. Wszedł do środka uważnie rozglądając się po więźniach.
- Chodźcie szybko! Mam statek ! Musimy uciekać póki nie jest za późno! - Zaczął nieznajomy.
- Kim jesteś? - Krzyknął Xer, gdy dziwny świst dzwonił każdemu w uszach. - Jesteś Jedi? Masz miecz świetlny. - Wskazał na broń.
- Nie czas na wyjaśnienia! Chcecie żyć? To chodźcie ze mną!
- On ma racje Xer - spojrzała na Kid’a. - Pomóż mi!
Podeszli do niego i wzięli ze sobą trzymając pod ręce. Mężczyzna trochę bardziej obecny myślami niż wczoraj stwierdził, że może sam iść. Xer i Akinoma otrzymali od tajemniczego wybawiciela blastery. Rodianin pomagał mężczyźnie iść bo wyglądał jakby miał zaraz upaść, wbrew jego zapewnieniom. Wyszli na zewnątrz i ich oczom ukazał się istny chaos. Wszędzie biegali ludzie w poszukiwaniu swoich stanowisk, gdzieniegdzie cywile szukali schronienia. Xer dostrzegł też grupę niewolników, którzy korzystając z okazji unieszkodliwili grupę strażników i poczęli szukać drogi ucieczki. Chłopak nagle coś sobie uświadomił.
Skoro tu się zjawiłem może to jest ta planeta o której prorocy mówili? Może jest tutaj jakieś archiwum gdzie znajdę drogę do Bysp. Oby...
- Czy jest tutaj jakieś archiwum? Nie wiem, miejsce z mapą galaktyki? Cokolwiek podobnego? - rzucił do biegnącego przed nim wybawiciela.
- Jest Archiwum galaktyczne w prywatnej komnacie Jeara Maluta, ale nie możemy tam iść. Widzisz co się dzieje?! Trzeba uciekać! - zatrzymał się. Nagle wybuch wyrwał kawałek ściany odrzucając martwe zwłoki kilku żołnierzy.
- To jest naprawdę ważne. Lokalizacja jednej planety, o nic więcej nie proszę.
- Ty dziewczyno dasz rade ich zaprowadzić do portu? - Spytał.
- Myślę, że tak mistrzu Jedi - odparła.
- Nie nazywaj mnie tak... - Skrzywił się z odrazą. - Frachtowiec z wymalowaną nazwą „Agonia śmierci”. Na pewno znajdziesz. My szybko pobiegniemy do archiwum i się spotkamy tam za dwadzieścia minut. Jak nas do tego czasu nie będzie... Masz odlecieć - spojrzał na nią poważnie - zrozumiałaś?
- Tak, nie martwcie się. Nie traćcie czasu! - Rzuciła i pobiegła wraz z pozostałymi do kosmoportu.
Wybuchy było coraz głośniejsze i częstsze. Pobiegli szybko do turbowindy, która zaprowadziła ich do apartamentu Jeara Maluta.. Xer nie wiedział skąd, ale nieznajomy wiedział dokładnie jak poruszać się po tym terenie. Usłyszał krzyki dochodzące od strony głównej bramy miasta, a także odgłosy walki. Coś rozbiło się o jedną z wież rozwalając ją na strzępy. Wiedzieli, że muszą szybko wbiec do środka bo szczątki budynku przewracającego się w prawą stronę mogły ich zabić. Wsiedli do windy, która po wciśnięciu przez nieznajomego odpowiedniego guzika zaczęła sunąc szybko w górę. Dotarli na odpowiednie piętro i drzwi się otworzyły. Ich oczom ukazały się trzy postacie w brązowych mundurach z czarnym emblematem młota. Wszyscy patrzyli na siebie z jednakowym zdziwieniem.
- Co do...? - Zaczął jeden z trzech strażników stojących naprzeciw wejścia.
- Strzelaj - krzyknął kompan do Xera.
Chłopak wystrzelił w pierwszego, który łapiąc się za gardło upadł na ziemie. Jego kamrat tymczasem trzema ruchami pełnymi finezji z mieczem świetlnym zaatakował nieprzyjaciół. Pchnięcie w pierwszego oraz szybki obrót z lewej i wszyscy leżeli na ziemi bez życia. Lekko zdyszani rozglądali się czy aby nigdzie nikt się nie ukrył. Ich oczom ukazał się wielki, przestronny bogato urządzony apartament. Na ziemie leżał czerwony dywan z sztucznego materiału. Na oknach znajdowały się białe firany z żółtymi falbanami. Z okna rozciągał się widok na miasto targane pożarami i ciągłymi wybuchami. Nad nim znajdowało się kilkanaście dużych okrętów, które bez przerwy miotały ciemno zielonymi pociskami. Mniejsze statki podobnego wyglądu latały bliżej ziemi strzelając w żołnierzy. Po lewej stronie pokoju ujrzeli dużą białą szafę pełną różnych dzieł sztuki i ksiąg. Na ziemi widać było plamy zaschniętej krwi. Wojownik z srebrną rękojeścią dał mu znak, aby szedł za nim. Podeszli do drzwi po prawej stronie. Wklepał coś do małego terminalu koło wejścia, ale nic się nie stało. Po chwili zaklął i dał znak Xerowi żeby się odsunął. Miecz obudził się do życia z charakterystycznym sykiem. Ostrze koloru żółtego wbiło się w wrota i po kilku ruchach mieli otwarte przejście. Weszli do środka. Pokój sprawiał wrażenie małego i skromnie urządzonego. Ściany jak wszędzie tutaj koloru białego lekko zakurzone czego oznaką były szare plamy. Na podłodze widać durabeton pokryty niebieską farbą. Okna zakryto żaluzjami ochronnymi z durastali. Po prawej stał mały stolik z podręcznym terminalem. Dla kogoś nie obeznanego w nowinkach technicznych nie wyglądało na coś specjalnego. Jednak ten pełnił bardzo ważną funkcję, ponieważ zawierał wiele istotnych danych nie tylko o prywatnych interesach Maluta.
- Czego szukamy? Szybko bo zaraz mogą tu się zjawić kolejni - zaczął wklepując coś na klawiaturze.
- Bysp - rzucił pospiesznie - lokalizacja i wszystko co możliwe o tej planecie.
- Ciekawe, a po co tam chcesz lecieć ? - Spytał jednocześnie patrząc podejrzliwe.
- Mam tam ważną sprawę do załatwienia... - Odparł wymijająco.
- W sumie nie moja sprawa... - Spojrzał uważniej na ekran - O mamy. Dobra skopiuje to, potem na statku to sobie poczytasz. Zrobione. Chodźmy
- Nigdzie nie pójdziecie - rzucił głos z tyłu.
- Ja mam ostatnio szczęście do spotykania umarlaków - wycedził Xer patrząc na osobnika w towarzystwie sześciu uzbrojonych żołnierzy.
- Też się cieszę, że ciebie widzę Xer - zwrócił się do żołnierzy - Rozbroić ich.
Mężczyzna odpiął od pasa miecz świetlny i porozumiewawczo skinął głową do Xera, aby także oddał broń. Jednocześnie mrugnął do niego okiem dając do zrozumienia, aby był gotowy do działania. Strażnicy podeszli i rozbroili nieprzyjaciół. Następnie wyprowadzili ich z małego pokoju do głównej sali apartamentu. Z okna rozpościerał się widok na bitwę, która przeradzała się w eksterminację. Niebo okryte ciemnymi chmurami sprawiało wrażenie płaczącego nam śmiercią wielu istot. Deszcz był gęsty i rzęsisty. Wielkie okręty o błoniastych skrzydłach bez przerwy zrzucały czarne punkciki. W powietrzu latało wiele mniejszych okrętów próbujących strzelać do dział i ludzi na ziemi, a także wiązali się walką z nielicznymi statkami obronnymi. W pokoju na fotelu siedział łysy, starszy mężczyzna. Nogi miał twardo ułożone na ziemi. Buty ze skóry ubrudzone i przemoczone tworzyły powoli zbierającą się kałuże. Obok niego stał chudy człowiek w białym stroju, doktor imieniem Cin. Za nim znajdował się młodszy brat, którego miała zabić Akinoma, lecz wyglądał na mające się dobrze. Chociaż na twarzy dostrzec można wiele blizn. Buzie miał okrągłą o dużych niebieskich oczach, krzaczastych brwiach i ustach przeciętych na pół zabliźnioną raną. Ubrany w czarny mundur z długą szarą peleryną sprawiał podobne wrażenie co jego brat Jear.
- Ładnie to tak włamywać się do mojego mieszkania ? - Zaczął Malut - Wiecie jaka jest kara za tego typu przestępstwo.
- Dziwie się, że nie uciekasz kiedy Oni nadchodzą - powiedział kompan Xera.
- A ty milcz zdrajco! Zginiesz czując każdy kawałek twojego ciała. Zadbam o to, żebyś widział jak jem twoją wątrobę! - Wycedził.
Nagle rozległ się strzał z blastera. Jeden z żołnierzy z zdziwioną miną i dymiącą dziurą w klatce piersiowej padł na ziemie. W tej samej sekundzie partner Xera użył mocy i w jego ręku znalazł się miecz świetlny, a w dłoni chłopaka dwa blastery. Mieszkaniec Villad wystrzelił w człowieka stojąc obok powalając go na ziemie bez życia. Jego kompan pięknym cięciem od góry obciął rękę napastnika i kopniakiem powalił go na ścianę. Pozostali trzej rozbiegli się próbując wziąć ich w krzyżowy ogień. Jear Malut wraz z doktorem Cinem udali się do wyjścia. Rozległ się kolejny strzał z tyłu i brat Maluta z zdziwioną miną kierował się w stronę okna. Chłopak podbiegł do niego i kopnął z całej sił. Mężczyzna potoczył się i wyleciał na zewnątrz tworząc dostęp świeżego powietrza. Jear Malut obrócił się jak rażony piorunem. Spojrzał na strzelca i wtedy jego całe serce zapłonęło straszliwym gniewem. Akinoma ponownie zabiła jego brata, a teraz szyderczo patrzyła na niego i doktora Cina. Xer potknął się nieuważnie i nie zdołał uniknąć strzału, który trafił go w bok. Upadł na ziemie. Kamrat z mieczem w dłoni zrobił ruch ręką przewracając jednego i jednocześnie rzucił miecz w drugiego, który wbił mu się w klatkę piersiową. Podbiegł szybko chwycił za miecz i wyciągnął go rozplatając górną część na pół. Z obrotu przeciął drugiemu gardło. Szybki ruch i głowa nieprzyjaciela potoczyła się wypadająca przez okno na zewnątrz. Deszcz lekko wpadał do środka tworząc śliską kałuże. Xer rzucił się na Jeara Maluta chwytając za nogi. Zaczęli szamotać się na ziemi. Łysy mężczyzna kopnął go mocno w twarz. Chłopak puścił zdezorientowany z wielkim poczuciem, że miał złamany nos. W tym samym czasie wkroczyła Akinoma Ikiv. Doktor Cin począł cofać się widząc ostrza śmierci bijące z spojrzenia dziewczyny. Strzeliła dwukrotnie w nogi powalając na ziemie. Szybko podeszła do Jeara kopiąc go w twarz. Napastnicy zostali pokonani. Rana na stopie kobiety ciągle dawała się we znaki, a teraz po mocnym kopniaku w nieprzyjaciela bolała intensywniej. Dzisiejsza medycyna robi cuda. To cud, że chodzę - stwierdziła w duchu.
- Nic wam nie jest? - Rzuciła kuśtykając w stronę jednego z nieprzyjaciół.
- Dostałem, ale chyba przeżyje - wycedził przez zaciśnięte zęby Xer.
- Jestem cały - odparł tajemniczy kompan przeszukując jednego z martwych żołnierzy.
- Nie wierze... - Powiedziała Akinoma klękając przy żołnierzu - To Dras! Ale jak?! Przecież mówiłeś, że on nie żył - wycelowała w Xera - Czemu mnie okłamałeś?!
- Nie wiedziałem, że przeżył! Byłem tak samo zdziwiony jego obecnością tutaj tak jak ty teraz! Chciał nas zabić Akinomo! On pracował dla niego - wskazał na nieprzytomnego Jeara. - On ci to zrobił...
- To nie on... Rozumiem Xer. Wybacz, że się zdenerwowałam. Chyba nie znałam Drasa tak dobrze jak myślałam. To jest ten Hutt, który mnie torturował - podeszła do Cina - Teraz mi za to zapłacisz!
- Nie proszę! Litości! Wykonywałem tylko rozkazy! - Jęczał.
Kobieta wzięła od jednego z nieżywych wrogów ostry nóż. Uklękła nad Cinem i uśmiechnęła się szyderczo. Kopnęła mocno w krocze i kilka razy łokciem w twarz. Ucieszyła się widząc, iż ze złamanego nosa polała się krew. Kiedy przestał się wiercić poranioną ręką odgięła jego głowę lekko do tyłu. Przyjrzała się uważnie jego gardłu. O w tym miejscu będzie w sam raz - pomyślała. Drugą ręką przecięła je uważając, aby nie naruszyć żadnych żył. Kiedy zrobiła cięcie, odrzuciła nóż na chwilę i włożyło dłoń w dziurę w szyi. Poczuła istną ekstazę widząc łzy w oczach ofiary i potworny grymas bólu. Kochała torturować mężczyzn. Każdy miał jakieś hobby, a jej było trochę ekstrawaganckie. Jak już znalazła w jego gardle to czego szukała wyciągnęła powoli na zewnątrz. Zobaczyła, że począł się dławić temu też przyspieszyła ruchy, aby przypadkiem za szybko nie umarł. Wyciągnęła jego język i drugą ręką go obcięła. Krew polała się tak gwałtownie, że momentalnie jej cała ręka przybrała czerwoną barwę. Aby się za szybko nie udławił położyła go na boku. Wiedziała, że takim sposobem gdy nie naruszy się ważnych żył na szyi będzie umierać co najmniej pięć minut w bardzo intensywnych mękach. Wstała jeszcze ekscytując się widokiem wijącej się ofiary w konwulsjach bólu. Oblizała z ręki krew, czując jej słodycz dreszcz przeszedł jej po plecach. Spojrzała na kompanów, którzy wydawali się bardzo zniesmaczeni. Podeszła do wyrwy w oknie i spojrzała w dół. Zastanowiła się nad uczuciami jakie targały jej sercem. Ponownie zabiła tego kogo myślała, że kocha. Nie czuła żalu czy też smutku, albo wyrzutów sumienia. Zrobiła to z czystą satysfakcją. Wiedziała, że mogła to uczynić bez wahania po raz kolejny. Niespodziewanie Akinomie zakręciło się w głowie i zemdlała. Mężczyzna schował miecz świetlny i podszedł do kobiety. Zobaczywszy, że żyła, szybko wziął ją pod ramię i dał znak Xerowi, żeby szedł za nim. Wśród wielkiego chaosu dotarli prawie do kosmicznego portu. Chłopak spojrzał na niebo, które było przesłonięte kilkunastoma wielkimi okrętami i całą chmarą mniejszych o równie organicznych skrzydłach i błyszczącym podłużnym kadłubie. Usłyszał okrzyk radości żołnierzy na murach strzelających do potworów, próbujących dostać się do miasta. Krzyczeli „Nadchodzą posiłki! Jesteśmy uratowani”. Okazało się, że z pobliskich miast nadlatywały eskadry myśliwców przechwytujących klasy Z-94 oraz silniej uzbrojonych o trzech rogach wyrastających z góry. Z 94 to okręty małe, szybkie, zwrotne o dwóch prostych skrzydłach zakończonych działkami laserowymi. Chłopak wbiegł na mury chcąc zobaczyć jak wygląda walka. Ciekawość przezwyciężyła zdrowy rozsądek. Jego druh krzyczał, żeby szedł z nim, ale on go nie słuchał. Pragnął to ujrzeć. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu tam iść. Gdy stanął na murze jego oczom ukazało się pole przed miastem usiane czarnymi istotami. Jakby fala morza płynęła wprost na mury chcąc je pochłonąć ze sobą. Dostrzegł setki żołnierzy strzelających z ręcznych blasterów oraz dużych dział. Gdzieniegdzie leżały dziesiątki martwych wojowników z dymiącymi dziurami. Spojrzał na lewo i dostrzegł kolejnego, który dostał i spadł na wrogów z głośnym okrzykiem. Widok nie był przyjemny jak dotarłszy na ziemie rozszarpali go na strzępy. Nieprzyjaciele szli dalej ostrzeliwując mury z podręcznej broni. Co jakiś czas ktoś trafiony spadał na dół z donośnym krzykiem. Niektórzy już dotarli do ściany próbując się wspinać. Wyglądali jak łowcy chcący za wszelką cenę dotrzeć do zwierzyny, pożreć ją póki żywa, aby czuła jak nasyca się jej mięsem.
Spojrzał na niebo. Ciemne chmury powodowały bardzo wielkie wiatr. Ciągle padała rzęsisty deszcz. Posmakował go, skrzywił się i splunął. Miał posmak kwaśno-metaliczny. Rozglądał się za eskadrą myśliwców o której krzyczeli żołnierze. Dostrzegł je na wschód od miasta. Było ich jakieś sto może więcej. Z takiej odległości trudno to dostrzec. Chmara mniejszych stateczków latająca nad miastem rzuciła się w kierunku nowych nieprzyjaciół z wielką ochotą. Wtedy Xer stwierdził, że to czego był świadkiem to nie bitwa tylko... Eksterminacja...
Wrogów było dziesięć razy tyle. Z każdej strony w kierunku myśliwców nadlatywały czarne błyszczące okręty o organicznych skrzydłach. Jednak żołnierze się nie poddawali. Chcieli walczyć do końca. Pewnie zdawali sobie sprawę, że lepiej umrzeć w bitwie niż dostać się do niewoli tych dziwnych istot. Doszło do zwarcia. Pierwsze śmiercionośne promienie wraz z seria torped protonowych wyleciały od strony statków typu Z. Okręty o trzech rogach wystrzeliły żółte promienie śmierci, które podążyły tuż za torpedami czyniąc nie mniejsze zniszczenie. Wyglądało to jakby setki świecących tajlediańskich muszek leciało ku ciemności. Wrogowie nawet nie próbowali robić uników. Rozległy się wybuchy, które co wrażliwszego widza mogły przyprawić o mdłości. Statki „ranione” wydawały odgłos jakby to żywe istoty i spadały w dół rozbijając się o ziemię. Niektóre wybuchając w powietrzu czyniły mniejsze spustoszenia, ale wtedy wyglądało to jakby części rozerwanej istoty leciały wraz z deszczem. Kilkadziesiąt nieprzyjacielskich maszyn znikło w czerwonym błysku śmierci. Momentalnie z dalszych linii wrogich statków wyleciały ciemno-zielone pociski. Kilka pierwszych zdołało zrobić unik, ale było ich zbyt wiele. Na oko chłopaka dwadzieścia parę pocisków na jedną maszynę typu Z. One wzięły na sobie cały impet kontry wroga chroniąc silniejsze statki o trzech rogach. Wybuchy zabrały do świata zmarłych wiele istnień. Niektórzy jakimś cudem przeżyli roztrzaskanie statku i po zniknięciu chmury pyłu ich bezwładne ciała spadały na głodnych nieprzyjaciół. Wdali się w walkę jeden na jeden. Chociaż w tym przypadku wyglądał to jak sto na jeden. Przyglądał się jednej maszynie, która wyróżniała się z innych swoją złotą barwą. Latała wspaniale i gładko wymijając przeciwników i z śmiertelną precyzją odbierała im życia. Teraz robiła ostrą beczkę do tyłu bez przerwy miotąc promienie śmierci. Kolejni ginęli pod naporem jej laserów. Skręciła ostro na prawo kierując się w stronę miasta. Pewnie chciała skorzystać z osłony dział przeciwlotniczych, które już zostały zniszczone. Momentalnie chłopak widział jak maszyna zbliża się w jego kierunku, a za nią kilkanaście nieprzyjaciół. Ułamek sekundy później przelecieli nad jego głową. Schylił się gwałtownie kiedy obok niego kawałek muru wybuchł robiąc wielką wyrwę. Zobaczyły jak pół ściany rozwala się i zapada zabierając wielu żołnierzy. Doszedł do wniosku, iż to tylko kwestia minut zanim potworne istoty wedrą się do środka. Odskoczył i przeturlał się na plecach. Rzucił okiem na niebo, gdzie okręty o trzech rogach wystrzeliły ponownie żółtymi piorunami. Trafione statki znikały w obłokach dymu. W końcu i one dostały się w walkę jeden na jeden, lecz jako, że były mniej zwrotne i wolniejsze przegrywały o wiele szybciej niż myśliwce typu Z. Spojrzał ostatni raz na jedną z maszyn jak dostanie w kadłub tracąc sterowność rozbija się u murów miasta tworząc małą dziurę w morzu nieprzyjaciół. Ku jego zdziwieniu ujrzał jak jeden z większych okrętów, który walczył z jedynym cięższym statkiem obronnym palił się i wył jak ranne zwierze powoli opadając w kierunku podłoża. Ku jego smutkowi zanim ten statek dotarł do ziemi, ostatnia wielka maszyna obronna nieznanej mu klasy o prostokątnym kadłubie, posiadająca na oko około dziesięciu dział turbolaserowych, była targana wybuchami. Nagle oślepiająca eksplozja i statek znikł w chmurze pyłu. Podniósł się i zdecydował, że czas się stąd wynosić. Spojrzał raz jeszcze na interesujący go obiekt. Dostrzegł, że dwóch z dziesięciu przeciwników zdołał jakoś zniszczyć. Chwile później był świadkiem jak maszyna trafiona w skrzydło zaczęła tracić kontrole rozbijając się o pobliską wieże. Nagle jego wzrok spoczął na dole na szybko przemieszczających się postaciach. Dostrzegł Jeara Maluta i postać, którą spotkał na Nar Shaddaa, kiedy poznał Akinome. Był to ten sam łysy człowiek, który chwilę później zmienił się w czerwonooką bestię mówiąc mu o jego tragedii. Wyglądał tak samo jak wówczas gdy go widział po raz pierwszy. Twarz poorana zmarszczkami, oczy błękitne i puste gniewnie patrzące na wszystko wokoło. Ubrany w ciemno-zielony kombinezon pilota biegł szybciej niż Malut.
Przecież to ta bestia! Ale to oznacza, że Malut jest w zmowie z tymi potworami pod miastem. Jak jest tam ten potwór to on musi coś wiedzieć o Tahiri. Może zdradzi mi gdzie są jej zwłoki, abym mógł jej sprawić godny pochówek. Tylko czy on będzie miał czas mi to powiedzieć... Ja go zabije gołymi rękoma ! Zrobię mu z twarzy papkę! Ale najpierw się dowiem kto za tym stoi, aby mógł dokonać swojej zemsty.
Pobiegł szybko za nimi. Dostrzegł oprócz dwóch łysych postaci trzech strażników. Z tego co widział kierowali się także do kosmoportu oddalając się na z góry upatrzone pozycje, co potocznie nazywane było ucieczką. Zaklął siarczyście widząc, że go dostrzegli. Dwóch żołnierzy zatrzymało się i zaczęło do niego strzelać. Ukrył się za rogiem unikając kilku pierwszych pocisków. Tamci ustawiając się w dobrych pozycjach nie przestawali miotać go ogniem. Nagle rozległ się wybuch i odgłos spadającego myśliwca. Xer spojrzał jak jedna maszyna typu Z wraz z nieprzyjacielską pogonią lecą w jego stronę. Policzył do trzech i wybiegł w stronę nieprzyjaciół, którzy zaskoczeni zaczęli się cofać. Jeden obracając się cały czas strzelał w chłopaka chcąc go albo spowolnić albo zabić. Biegł dobrze wymijając strzały i patrząc z dziką zawziętością na nieprzyjaciela. Nie czuł strachu tylko determinację do wykonania postawionego sobie celu. Gdy myśliwce rozbiły się kilkanaście metrów za nim, popchnęły go do przodu. Nabił się wprost na jedną z śmiercionośnych błyskawic, która trafiła go w brzuch. Ku jego szczęściu rana nie należała do śmiertelnych. Lekko go musnęła czyniąc potworny ból. Wiedział jednak, że jak szybko nie znajdzie medyka może być z nim kiepsko. Fala wybuchu popchnęła do przodu wiele stojących skrzynek i części okrętów. Jedna z nich przygniotła żołnierza miażdżąc mu klatkę piersiową. Xer wstał z grymasem bólu i ponownie sprawdził ranę. Dostrzegł drugiego żołnierza, który kierował się w stronę średniej wielkości promu klasy Terdyrum. Trójkątny szary kadłub z czterema wielkimi skrzydłami i dobrym silnikiem sprawiał, że był popularnym okrętem u możniejszych galaktyki. Mężczyzna dostrzegł go i począł miotać do niego z blastera. Chłopak nie zważał na nic toteż szedł szybko i mierzył do żołnierza. Tamten był albo kiepskim strzelcem albo tak bardzo sparaliżował go strach, że jego strzały leciały wszędzie tylko nie w kierunku wroga. Kiedy znaleźli się w odległości kilku metrów żołnierz padł na ziemie z dymiącą dziurą w brzuchu. Mężczyzna przyspieszył kroku, aby dogonić Jeara Maluta. Dostrzegł prom przy którym stały dwie łyse postacie. Ukrył się w odpowiedniej odległości, żeby podsłuchać o czym mówili.
- Kel musisz mnie zabrać! Zabiją mnie jak mnie złapią! - Krzyczał Malut.
- A co mnie to obchodzi? Zawiodłeś mnie to nie lecisz. Ciesz się, że nie zginiesz z mojej ręki. Tak to będzie ciebie czekać szybka i bezbolesna śmierć. Powinieneś mi jeszcze dziękować!. Albo jakbyś dostał się w ręce kapłana wtedy to byś pragnął tutaj zostać.
- Ty śmieciu - rzekł Jear i rzucił się na niego.
Wtedy Xer wypadł zza rogu i zaczął do nich strzelać. Kel odepchnął Maluta na bok i małym podręcznym blasterem odpowiedział ogniem jednocześnie cofając się do promu. Patrzył szyderczo i z satysfakcją. Zamykając wejście promu zaczął się głośno śmiać. Właz się zamknął i okręt począł startować.
Nie! On mógł coś wiedzieć! Ale mam jeszcze tego śmiecia. Na pewno mi coś powie. Jak nie to go zmuszę...
Podbiegł do Maluta, który próbował cichaczem uciec. Kopnął go z rozbiegu w twarz łamiąc nos. Klęknął na nim i zaczął okładać go pięściami po twarzy.
- Dokąd on poleciał? Gadaj ! - Krzyknął przestając go bić.
- Powiem ci wszystko błagam o litość - jęczał.
- To mów!! - Warknął
- Poleciał na Bysp spotkać się z kapłanem Nat’sem. Nie wiem gdzie to nawet leży błagam nie zabijaj mnie! - Wytarł krew spływającą do ust.
- Nie mam powodu dla którego nie powinienem cię zabić - zamachnął się łokciem w kierunku twarzy.
- Błagam oszczędź! Powiem ci co jest z twoją żoną! - Krzyczał - Ona żyje!
- Łżesz ! - Xer zdenerwował się i zaczął go bić kolanem w brzuch.
- Nie błagam to prawda! Ona żyje! Leci z nim tym promem na Bysp! Oszczędź! - Wyjął z kieszeni małe holonagranie - Tu masz dowód!
- Pójdziesz ze mną. Jeśli to będzie kłamstwo, a jestem tego pewien to zginiesz w mękach.
Wstał i zabrał go w kierunku frachtowca. Kompan z Akinomą byli w środku i czekali tylko na niego. Bitwa toczyła się z dala stąd przy murach toteż byli jako tako bezpieczni. Rzucił Maluta na ścianę i polecił kamratowi mieć na niego oko. Tymczasem włączył holonagranie. Od razu łzy napłynęły mu do oczu. Zobaczył siebie i Tahiri tak jak pamiętał. Był ponownie świadkiem tortur swojej miłości. Widział jej ból i to co wówczas malowało się na jego twarzy. Ponownie poczuł jak roztrzaskuje się mu serce. Widział te parszywe istoty o czerwonych oczach czerpiących z tego przyjemność. Wtem dostrzegł słowa łysego w dziwnym języku i widział jak traci przytomność. Wtedy ku jego zaskoczeniu Tahiri nie została zabita. Zabrali ją stamtąd w inne miejsca. Nagle cięcie i zbliżenie w celi. Tahiri z obandażowanymi stopami i kolanami nasączonymi Bactą leżała i płakała. Powtarzała na głos „O Xer dlaczego Ciebie tutaj nie ma...Dlaczego mi nie powiedziałeś?”. Wtedy wyłączył je, ponieważ nie miał już sił dalej na to patrzyć. Zwymiotował zielono-czerwoną wydzieliną czując jakby mu żołądek rozrywało.
Łzy napłynęły mu do oczu. Czuł się kompletnie zdezorientowany.
Tahiri żyje! O Bogowie Ona żyje i moje dziecko też! Ona żyje! Musze ją uratować! Ale dlaczego... Czemu oni to zrobili... Przecież...byłem tak blisko od niej... Kilka kroków od promu w którym ona była! Nie wierze... Jak mogłem dopuścić, aby on uciekł?!. Ona żyje! Dzięki wam Bogowie! Dzięki!
Z jednej strony cieszył się, ponieważ miał szanse naprawić wszystko co zrobił w stosunku do niej, ale z drugiej bał się. Nie wiedział dlaczego posłużyli się tak wytrawnym kłamstwem w stosunku do niego. Głos w głowie mówił mu, że wszystkie odpowiedzi znajdzie na Bysp. Po chwili ogarnęła go niewyobrażalna euforia. Jego ukochana żyła, lecz znajdowała się w straszliwym niebezpieczeństwie. Nie wiedział czemu ją zabrali i czy nie chcieli zrobić jej coś o wiele gorszego. Krzyknął kilka razy nie widząc nic przez łzy wypełniające jego wzrok. Nagle przed oczyma gwiazdy rozpływały się jak przy skoku w nadprzestrzeń i stracił przytomność upadając na ziemie.
...Kłamstwo niszczy dusze....
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...