ROZDZIAŁ IV
Fundamentem wszechświata jest cierpienie...
Ból towarzyszy od chwili narodzin, aż do śmierci...
W mroku codzienności jest iskierka nadziei dającej codzienne szczęście...
Rozpalająca iskra zwana Miłością...
Bez niej każde życie jest jedynie udawaniem i mijaniem...
Życie to sen, pełen przygód, cierpienia i radości, z którego trzeba kiedyś się obudzić. Co jeśli to co uważamy za rzeczywistość było tylko mgnieniem oka? Marzenia w śnie towarzyszą nam do dawna, przenosząc w różne krainy czasem tak wspaniałe, że nie chcemy wracać. Chłopak z Villad miał jeden z takich snów. Był w domu bogato zdobionym przeróżnymi dziełami z najdalszych zakątków galaktyki. Czuł się jakby opuścił swoje ciało znajdując się w świecie duchów. Miejsce o śnieżnobiałych czystych ścianach pokrytych barwnymi zygzakami, gdzieniegdzie wisiały różne dzieła sztuki albo stały piękne rzeźby. Podszedł do jednej widząc popiersie starszego człowieka z starannie ułożoną broda. Oczy wyrzeźbione zdradzały wielką mądrość, ale nie były pozbawione strachu. Spojrzał na ziemię widząc żywy dywan z nieznanego materiału. Przy każdym kroku zmieniał barwę z zielonej na czerwoną, purpurową, żółtą i tak bez końca. Zwrócił wzrok w górę, gdzie nie dostrzegł sklepienia tylko czarne niebo spowite błyszczącymi gwiazdami, które układały się w kształt pomiędzy Dewbackiem, a Eopią. Popatrzył naprzeciw siebie. Ujrzał starszego mężczyznę stojącego w drzwiach do innego pomieszczenia. Poszedł za nim wychodząc na taras. Rozciągał się widok na wielkie połacie pięknego lasu przedzielonego powoli płynącą rzeką. Spojrzał na starca, który wyglądał jak jego ojciec. Patrzył na niego smutnymi oczyma uśmiechając się czule. Twarz pomarszczona zmarszczkami wyrażała inteligencję i dobroć serca. Był łysawy z siwymi włosami po bokach i z tyłu głowy. Ubrany w biała szatę położył mu rękę na ramieniu.
- Alea Jacta Est - powiedział starzec.
- Co to oznacza ojcze?
- Alea Jacta Est - powtórzył i się rozpłynął.
Co się dzieje? Co oznaczają te słowa? Gdzie ja jestem? Czy to kolejny Sen? Jak tak to coś ze mnie nie jest dobrze... Tahiri, wróć do mnie...Czy ja wariuje?
Tuż po tej myśli usłyszał dochodzące z tyłu kroki. Obrócił się gwałtownie i ujrzał swoją żonę idącą powoli i spokojnie. Jej zielone oczy patrzyły na niego czule i z miłością. Twarz miała umalowaną najlepszymi kosmetykami jakie znała galaktyka. Na ustach znajdowała się bordowa szminka wywołując u niego ochotę pocałowania ukochanej dziewczyny. Ubrana była w beżową suknię, którą kupiła na targu w Koronet po ich ślubie. Podszedł do niej chcąc objąć i obdarzyć czułym pocałunkiem, ale jego ręce przeszły przez nią jak przez mgłę rozwiewając marzenie. Uklęknął na ziemię krzycząc.
- Bogowie ! Czemu to robicie ?! Czym zawiniłem?! Czym...?
- Urodziłeś się... - Doszedł do niego głos dochodzący zza niego. Obrócił się szybko spoglądając w stronę osoby.
- Kim jesteś ? - Patrzył uważnie widząc niskiego, chudego, łysego ślepca z opaską na oczach.
- Nie jest to ważne kim jestem - zaczął spokojnie podchodząc do mężczyzny - Ja jestem wszystkim, a ty nikim?
- Nie rozumiem... Czy ty mnie próbujesz obrazić?- Spojrzał niepewnie.
- Rozumiesz, ale jeszcze tego nie wiesz... - Wskazał na dwa fotele stojące przy czarnym stole - Usiądź proszę !
- Wytłumacz mi, co tu się dzieje, gdzie ja jestem? Czy ja nie żyje?- Podszedł i ujrzał brudne oblepione granatową cieczą siedzenie. Siadając zrobił dziwną miną. - A skąd ja mam wiedzieć? Jestem tylko ślepym starcem... - Uśmiechnął się ukazując szereg brązowych zębów.
- Musisz wiedzieć co tu się dzieje! Jak ty nie wiesz to kto ?
- Pytanie czy wiesz kim Ty jesteś? Pamiętasz kim naprawdę jesteś? - Spytał drapiąc się po brodzie.
- Ja? A co ma to do rzeczy ? Jestem Xer
- Nie ! - Walnął pięścią w stół. - Jesteś kimś więcej... - Zawahał się, a potem zmienił temat - Myślisz, że nie żyjesz?
- Nie wiem już co mam myśleć! Od kilku dni dzieją się strasznie dziwne rzeczy. Ja chce spokoju. Ja chce być z moją - głoś mu zadrżał - Tahiri...
- Ja.. Ja... Ja... Ciągle tylko te Ja czy tylko twoje Ja dla ciebie się liczy? - Spojrzał na Xera jakby oczy pod opaską mogły widzieć.
- Ja... - Dodał widząc zdenerwowanie starca - Nie wiem... Nie myślałem...
- Oczywiście, że nie myślałeś. Inaczej nazwać twojego życia nie można - walnął go w głowę otwartą dłonią - Wiesz kim jestem?
- Nie wiem, przecież o to cię pytałem starcze - wycedził przez zaciśnięte zęby masując głowę.
- Nie czas ani nie miejsce, żebyś to wiedział. Pamiętaj! Spotkamy się jeszcze Xer. Pamiętasz kim naprawdę jesteś? - imię wyrecytował jakby z trudem przechodziło mu przez gardło.
- Wytłumacz mi co tu się dzieje ! - Krzyknął.
- Wszystko jest snem... Życie jest snem z którego musisz się właśnie obudzić... Starzec otworzył zaciśnięta dłoń i dmuchnął z całej siły w stronę Xera. Coś wyleciało w jego kierunku rzucając nim o ziemię. Miało zapach śmierci.
Mężczyzna gwałtownie się ocknął rozglądając wokoło. Siedział w fotelu strzelca w frachtowcu Drasa. Był przygnieciony działem.
Co się stało? Straciłem przytomność... Musieliśmy się rozbić. Wychodzi na to, że żyje. A szkoda już miałem nadzieje, że będę z Tobą Tahiri... Musiałem się mocno uderzyć w głowę. Kim był ten ślepiec? Czy ja wariuje? Tak... Na pewno tylko tak można wyjaśnić te chore sny. To co mówił nie miało najmniejszego sensu. Spróbuje wstać...
Próbował ruszyć rękoma, żeby odsunąć trochę przygniatający go kawał durastali. Poczuł przenikliwy ból w prawej ręce, która okazała się złamana. Spojrzał na dłonie pokryte krwią. Dotknął prawego boku, który był przebity kawałkiem transpalistali z iluminatora. Zacisnął mocno zęby i odepchnął się do tyłu. Nie udało się od razu toteż spróbował kolejny z większą determinacją. Fotel na którym siedział przewrócił się i opadł na bok. Chłopak spadł turlając się kilka metrów. Zatrzymał się tuż obok ciała martwego Rodianina. Nadal patrzył na niego pustymi czarnymi oczyma.
Życie jest snem... Z którego kiedyś trzeba się obudzić...
Podniósł się i oparł na zdrowym łokciu. Powoli wstał i kuśtykając przeszedł w stronę kokpitu. Dostrzegł rozerwanego na pół małego Pak’a. Spojrzał w kierunku sterowni i dostrzegł siedzących nieruchomo Dras’a i Ferro.
Wszyscy nie żyją... Szkoda, zacząłem tego drania powoli lubić... Musze się stąd wydostać...
Statek wyglądał jakby leżał bokiem. Rozejrzał się w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy na podróż po planecie. Spakował niewielkie racje żywnościowe, broń oraz wodę. Będą w jadalni przyjrzał się swojemu odbiciu. Twarz miał brudną, posiniaczoną z zaschniętą krwią na prawym okiem. Nie zadbane od kilku dni broda zaczęła szybciej rosnąć. Całe ubranie brudne i przesiąknięte krwią z rany w boku. Przyjrzał się jej uważnie dochodząc do wniosku, że powinien wytrzymać póki nie dojdzie do jakiegoś osiedla z medykiem. Podszedł do guzika otwierającego właz. Nacisnął go, ale tylko drgnął pozostawiając małą szparę. Xer zaklął w sobie tylko znanym języku. Klęknął próbując się przecisnąć. Wsunął głowę, potem tułów, lecz nagle się zaklinował. Szamotał się próbując wyjść na zewnątrz. Właz ruszył się trochę bardziej wywołując nacisk na klatkę piersiową. Jego oddech zrobił się płytki, serce biło coraz szybciej. Spojrzenie przysłoniła ciemna mgła.
Mężczyzna z Villad był w szarym pomieszczeniu z dwoma drzwiami i dużym lustrem ustawionym po środku. Wisiał na nim napis w starożytnym języku „Ars longa, Vita Brevis”. Nie wiedział co ono oznaczało. Spojrzał uważnie w swoje odbicie. Nie miał ran w boku ani połamanej ręki czy zaschniętej krwi nad okiem. Wyglądał normalnie tak jak zawsze kiedy wracał do domu z pracy. Nagle jego odbicie zmieniło się, przybierając trupi wygląd.
- Co się dzieje ?! - Spytał Xer
- Ja to ty, ty to ja - odparła mu zjawa.
- Czego chcesz? Nie jesteś mną !
- Jestem, Jestem, byłem, zawsze byłem, lecz ty zapomniałeś. Razem będziemy ! - Widmo zrobiło dziwną minę pokazując rozkładający się język.
- Ty nie żyjesz, ja żyje ! - Krzyknął chłopak.
- Co to za życie miałeś? W miłość nie wierzyłeś radości nie zaznałeś. Życie bez miłości jest jak podróż bez gospody. Ty nigdy nie żyłeś, bo w to nie wierzyłeś. Zapomniałeś co to znaczy żyć!
- Brednie! Jesteś kolejnym wytworem mojej wyobraźni ! Ciebie nie ma! - Uderzył w lustro.
Poruszyło się, ale nie rozpadło. Upiór spojrzał pewnie na Xer’a.
- Jeszcze nie czas i nie miejsce. Nie jestem tym, który radzić ma ani tłumaczyć. Jestem nikim, ale kimś.
Boom
Lustro wybuchło rozpadając się na tysiące małych kawałków, który rozrzuciły się po całej sali. Jeden leciał prosto w twarz chłopaka. Próbował się zasłonić, ale nie mógł podnieść ręki. Wbiło się mu między oczy. Z rany na głowie zaczęła wypływać gęsta błękitno żółta ciecz. Targały nim drgawki przesuwające się po całym ciele. Czuł potworny pulsujący ból w głowie, który umożliwił mu zapomnienie o strachu. Powoli zrobiła się małą kałuża dziwnego płynu. Raptownie zaczęła nabierać kształtu, aż przed nim zmaterializował się mały, ludzki karzeł. Miał z około metra wzrostu. Na twarzy znajdowała się gęsta ruda broda, przez którą widać było tylko oczy. Ubrany w zielony strój z długim kapeluszem skłonił się nisko. Wyjął srebrną rękojeść, zapalił i z sykiem wydobyło się błękitne ostrze. Podskoczył na wysokości kilku metrów w stronę chłopaka. Lecąc zamachnął się z całej siły celując w głowę. Strach przeszył go gdy widział dolatującą klingę. Nagle obudził się, a jego oczy otworzyły się szeroko przepełnione paniką.
- Nie!!! - Wykrzyczał Xer z całej siły próbując usiąść.
Rozejrzał się widząc, że znajdował się w jakiejś jaskini. Była ciemna, wilgotna, ale przytulna i ciepła. Leżał w kącie niedaleko małego strumyka wychodzącego z zewnątrz. Miał opatrzoną głowę, bok oraz unieruchomioną rękę. Po lewej był korytarz prowadzący w głąb. Panowała cisza przerywana kapaniem wody gdzieś wgłębi do niewielkiej rzeczki. Dostrzegł po prawej, bliżej wyjścia kilka zielonych dużych toreb, dwa lekkie blastery z kwadratowym pojemnikiem na energie, oraz małe zwierze, wyglądające na przyjazne. Miało biało-czarne futro, brązową wydłużoną mordę z trzema purpurowymi oczyma. Było niewielkie, ale widząc jej ostre pazury na pewno umiało się bronić. Powoli wyszło z cienia ukazując zmieniające się przy mrugnięciu kolory oczu na czerwono-beżowe, które patrzyły na niego z ciekawością. Tak jakby miał się stać zaraz jego posiłkiem.
- Dobre zwierzątko, miłe zwierzątko - zaczął jąkając się i próbując bezskutecznie wstać.
- Teraz go zostaw, Do kąta - powiedział głos dochodzący z ciemnego korytarza jaskini karcąc zwierze, które czmychnęło szybko znikając w cieniu. Wydało przy tym ciche mruknięcie.
- Kto tam jest? Kim jesteś? - Spytał Xer, widząc istotę lekko kulejącą, która wychodziła z cienia. Nie przypominała żadnej rasy jaką znał. Był średniego wzrostu, masywny, o żółto-bordowej skórze pokrytej krótkim białym futrem. Twarz podłużna podobna do zwierzęcia stojącego niedaleko, z oczyma i długimi włosami koloru śniegu. Głowę miał przykrytą szarą czapką. Stworzenie podeszło do mężczyzny i usiadło naprzeciwko wyjmując coś z kieszeni.
- Czujesz się dobrze? - Wzięło coś podłużnego, wijącego się i włożyło do ust powoli przeżuwając.- Jam jest Kelog Mir, a ty? - Rzekł w basicu z lekko nie spotykanym akcentem.
- Xer, nasz statek się rozbił. Ścigali nas chyba piraci. Pamiętam że próbowałem się z niego wydostać. Potem musiałem stracić przytomność. - Tłumaczył gorączkowo.
- Tak też było. Idąc sobie w poszukiwaniu strawy dostrzegłem wrak tej... - Przełknął przeżuwając pożywienie, które próbowało wydostać się z jego ust -...obrazy dla Bogów. Zbliżyłem się z ciekawości, choć wiem, że nie powinienem. Prorocy mówili, żeby pomagać niewiernym - skrzywił się ukazując szereg ostrych jak igieł czarnych zębów - nawet tak brzydkim jak Ty. Wziąłem ciebie stamtąd, jako, że jedyny ducha w sobie miałeś. Reszta pustymi naczyniami została.
- Dziękuje za pomoc - Skąd znasz tak dobrze Basic ? - Zaciekawił się.
- Wiele wieków temu... - Zaczął wyjmując małe drewniane urządzenie z podłużnym końcem po jednej stronie i okrągłym po drugiej. Wsypał jakiś czarny proszek do środka. Wkładając do ust zaczął z tego wydobywać się biały dym. -...istoty zwane Ludźmi oraz Twi’Lekami zawitały tutaj głosząc swoje herezje o naturze wszechświata. Mój lud mało rozgarnięty i dziki chłonął to jak morski Lia’s krew ofiar. Tak z pokolenia na pokolenie nasz język zanikał wypierany przez wasz.
- Ciekawa historia, A gdzie w ogóle jestem? Jak się nazywa ten świat? Należy do Republiki?
- Republika! - Prychnął wydając dziwnie bulgoczący dźwięk. - Nie należymy do nikogo oprócz Bogów. Koniec historii na dziś, odpoczywać musisz!
- Czuję się dobrze, chciałbym się dowiedzieć jak stąd mogę się wydostać- niecierpliwił się.
- Odejść? Dopiero co przybyłeś!
- Czy jestem więźniem? - Zaniepokoił się chłopak z Villad.
- Prawdę ci powiem, że nie do końca. O twoim opuszczeniu planety zdecydować nie mi dane, lecz Bogom! - Wysyczał, co oznaczało w jego rasie śmiech - Tak... Bogowie decydują o wszystkim! Idę na zewnątrz poszukać posiłku. Jak wypoczniesz wyjdź przed jaskinie.
- Ale... - Próbował się podnieść, ale przenikliwy ból przeszył jego głowę.
- Żadnych ale... - Dmuchnął mu w twarz białym dymem - Śpij... Śnij... Odpowiedzi wszystkie znajdziesz w świecie duchów...
Chłopak poczuł, że kręci mu się w głowie. Zanim stracił przytomność słyszał jak Kelog wymawia słowa w niezrozumiałym obcym języku. Mrok ponownie spowił mu wzrok.
Obudził się tego samego dnia po zmroku. Rozejrzał się i widząc, że był sam wstał powoli uważając, aby nie upaść. Nie czuł już zawrotów głowy toteż bez pośpiechu poszedł w kierunku wyjścia. Na zewnątrz ujrzał siedzącego na kawałku drzewa Keloga przy ognisku na którym piekło się mięso nieznanego zwierzęcia. Obok swojego pana leżał śpiąc Keraz. Wyczuwając obecność chłopaka podniósł pysk i spojrzał przenikliwym spojrzeniem jednocześnie pociągając nozdrzami. Mężczyzna rozejrzał się dostrzegając, że znajdują się na sporych rozmiarów górze. Rozciągał się widok na wielkie połacie lasu przedzielonego powoli płynącą rzeką. Był wieczór, niebo usłane wieloma gwiazdami sprawiało wrażenie pięknego, ale on nie mógł się tym cieszyć. Nie potrafił czerpać z takich rzeczy radości. Zdziwił się patrząc z góry na nieprzerwany strumień drzew.
Widok z mojego snu... Ale jak... To przecież nie możliwe! Nie ma tu tarasu... Stoję na górze. Nie ma ojca. Bogowie, Co się ze mną dzieje? Dlaczego mi to robicie??! Czym zawiniłem? Czemu ja? O co tu chodzi?! Ja wariuje co do tego zaczynam nie mieć wątpliwości. Jestem szaleńcem, który postradał zmysły po torturach żony. A może ja nie wariuje... Wszystko zaczyna mieć jakiś sens...
Kelog spojrzał na niego i wskazał miejsce, w którym miał usiąść. Podał mu pieczone czerwone mięso. Xer odgryzł kawałek, powoli przeżuwając doszedł do wniosku, że było smaczne, ale żylaste i odrobinę za słone.
- Z jakiego zwierzęcia to mięso? - Zaciekawił się.
- Zwierze nie ma nazwy, którą potrafiłbyś wymówić. Potocznie zwiemy to Padlinosączacz. Sporych rozmiarów zwierze o szarym futrze, sześciu krótkich łapach i długiej trąbie, którą zbiera pożywienie. Żywi się krwią padlin, którą sączy przez specjalne wypustki. Zaczyna przeważnie od mózgu. Jest to obrzydliwe, ale jak się nie myśli, że żywi się martwymi rozkładającymi się zwierzętami to jest całkiem smaczne Prawda? - Uśmiechnął się widząc jak Xer robi się na twarzy zielony.
- Smaczne... - Zaczął mając ochotę zwymiotować. Wziął kilka głębokich oddechów i mdłości przeszły w oka mgnieniu.
- Popij tym - dał mu dziwny dzban pełen żółtawej cieczy.
- Uff...Już mi lepiej. Co to jest? - Zaciekawił się - Albo nie. Nie chce wiedzieć. - Kelog wydał syczący dźwięk.
- Niewiedza czasem pomaga przyjąć świat lepiej.
- Czy na tej planecie mogę znaleźć jakiś transport do światów środka? - Zagadnął.
- Nie cierpię tych waszych maszyn! Plugastwo! - Powoli wstał - Jednak Bogowie zdecydują! Jutro udamy się do Ki’al., miasta światła i prawdy. Tam otrzymasz wszystkie odpowiedzi. Wyglądasz marnie! - zmienił temat - Powiedz mi czym się zajmujesz?
- Pracuję w rozrywce - zaczął niepewnie - Miałem ciężki okres ostatnio... Wolałbym o tym nie mówić - odwrócił nieobecny wzrok w kierunku nieba.
- Nie musisz mi mówić, nie chce nawet wiedzieć. Bogom jednak czy chcesz czy nie... - Zawahał się - powiesz wszystko...- A teraz idę spać. Pilnuj ogniska!
Xer nie odpowiedział tylko wpatrywał się w gwiazdy. Po chwili doszło do jego uszu niski dźwięk oznaczający chrapanie jego nowego kompana. Patrzył w ogień myśląc o tym co zrobić.
Akinoma Ikiv siedziała w kabinie pogrążona w smutku. Przypomniała sobie słowa poety, którego uwielbiał jej brat. Nie pamiętała jak się nazywał, aczkolwiek utkwił jej w głowie jeden krótki cytat:
„Ból jest ojcem mądrości, miłość matką”
Słowa bliższe jej niż kiedykolwiek wcześniej. Zastanawiała się jak może czuć się młodsza siostra, która zawsze była wrażliwa, wszystko przeżywając dwa razy intensywniej niż ona. Przypomniała sobie zdarzenie jak zażartowała z niej kiedy były małe. Powiedziała wówczas, że jej małposzczur utopił się w rzecze goniąc za zwierzyną. Jej siostra kochała swoje zwierzątka chociaż należało do jednych z brzydszych żyjących na ich planecie. Niskie, pokryte brązowym bujnym futrem, o wydłużonym zaokrąglonym pysku z długim ogonem bez żadnych włosów, żyło z nimi od kiedy młoda dziewczyna się urodziła. Uśmiechnęła się na wspomnienie naiwności siostry, że tak łatwo uwierzyła w jej żart. Płakała kilka godzin dopóki Akinoma nie dowiedziała się, jak ona to przeżyła. Zrobiło się jej zarazem smutno, a jednocześnie radośnie przypominając sobie tamte chwile. Podniosła się z pryczy i wstała chcąc wyjść na zewnątrz spojrzała na napis nad wejściem „Jacy jesteśmy? Samotni...”
Prawdziwe słowa - pomyślała. Drzwi się otworzyły i wyszła na zewnątrz. Tam zaś czekał na nią młody Twi’lek imieniem Hir.
- Witam Panią - zaczął stojąc na baczność - Miałem zameldować, że dotarliśmy na miejsce i odprowadzić do promu, który zabierze panią na planetę.
- Dzięki - uśmiechnęło się łapiąc go za dłoń. - Możesz mi powiedzieć chociaż co to za planeta?
- Myślę - zawahał się - Chyba mogę... Planeta nosi nazwę Psylot, Proszę pani
- Psy... Psylot? - Wyjąkała.
- Tak, a teraz chodźmy. - Wskazał drogę - Tędy Proszę.
Poszła tuż za Hirem do hangaru, gdzie czekał na nią prom. Po drodze spotkała wiele istot zajmujących się swoimi obowiązkami i praktycznie traktujących ją jak powietrze. Niektórzy obdarzyli ją przelotnym spojrzeniem, które jej mówiło, że coś tutaj było nie tak. Dotarli do hangaru, gdzie stał prom klasy Alpha. Okręt sporych rozmiarów o dwóch wielkich skrzydłach rozłożonych jak u lecącego ptaka nie sprawiała imponującego wrażenia. Z tyłu była opuszczona klapa, przez którą można spokojnie wejść do środka. Wewnątrz czekał na nią Ksis, a Twi’Lek miał okazać się ich pilotem. Spojrzała na niego widząc, że nos mu się zmienił. Droidy skończyły prace - pomyślała. Strój miał inny niż przy ich pierwszym spotkaniu. Teraz nosił na sobie coś co przypominało oficjalny mundur. Strój biały o jednakowym kroju z emblematem czarnego młota na piersi i plecach. Włosy miał starannie ułożone z grzywą opadająca na oko. Mężczyzna dał jej znak, żeby usiadła od razu przepraszając za to, iż nie może prowadzić konwersacji z uwagi na nawał pracy. Rozłożył się wygodniej wracając do sprawdzania jakiegoś raportu. Wystartowali i oczom Akinomy ukazała się planeta Psylot. Duża o jednym ciemnym kontynencie otoczona oceanami leżała daleko w zewnętrznych rubieżach. Nie należała do Republiki, ani do żadnej gildii kupieckiej. Był to jeden z niewielu światów w galaktyce, który hołdował idei niewolnictwa oraz handlu żywym towarem. Oczywiście głośno nie mówiło się o tym. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz woleli to przemilczeć niż narażać się na konflikt z kartelami niewolniczymi. Senat podczas obrad na Coruscant wiele razy próbował coś z tym zrobić, ale skończyło się tylko na rozmowach. Wielu możnych z stolicy zarabiało za dużo na tym interesie, żeby mogli sobie pozwolić na zakończenie ich działalności. Kobieta zaniepokoiła się, ponieważ mieszkańcy tej planety, będący głównie ludźmi mieli reputację prawdziwych potworów. Druga rasa rdzenna Psylotów należała do służby możnych władców planety będąc jednocześnie ciemiężona przez nich od wieków. Byli bardzo niscy, chudzi o białych pozbawionych wyrazu twarzach i zielonych oczach. Przeważnie nosili szare stroje wyglądające jak kombinezony. W co ty się wpakowałaś siostrzyczko?- Spytała się w myślach. Wiedziała, że musi się mieć na baczności. Miała co do tego wszystkiego bardzo złe przeczucie.
Xer wraz z Kelogiem szli kilka godzin przez las. Chłopakowi trudno było iść, ponieważ brunatna ziemia była bardzo grząska oraz tempo zbyt szybkie. Zdziwił się, że kulejąca istot będąca jego przewodnikiem może tak szybko pędzić. Przebrał się w czysty strój ofiarowany mu przez nowego kompana, który po wyjaśnieniach okazał się przedstawicielem rasy Peo’me, potocznie zwanymi Peosami. Mieszkali od wieków w stadach na swojej planecie nie ufnie odnosząc się do poza światowców oraz ich technologii. Niektórzy żyli samotnie, gdyż wybierając pustelnicze życie chcieli poznać głębiej prawdę Bogów. Religijność, a w niektórych stadach nawet ślepa wiara była ich główną cechą charakteru poza ksenofobią. Nie znosili istot przybywających z innych planet i odnosili się do nich z wielką nieufnością, a często nawet z nienawiścią. Prowadzili z nimi interesy, ale tylko wtedy gdy to co oferowali było niezbędne.
Mężczyzna nosił na sobie długie brązowe spodnie z wypustkami u dołu, zielono-żółtą koszulę oraz czarny krótki płaszcz. Rękę miał unieruchomioną specjalną liną, póki kość się nie zrośnie. Nad okiem nadal znajdowała się zaschnięta krew, lecz na szczęście pozostałe rany zostały opatrzone i nie dokuczały podczas podróży. Zbliżała się noc. Nagle Peos dał znak, żeby się zatrzymał. Schylając się zaczął gwałtownie pociągać nozdrzami. Keraz stał się dziwnie niespokojny.
- Co się stało? - Zapytał rozglądając się wokoło.
- Jesteśmy śledzeni - wysyczał.
- Przez kogo? Kto by mógł nas śledzić?
- Ostatnia plaga naszej planety... Czerwonoocy... - Rzekł gniewnie. - Pospieszmy się!
Zaczął biec, a chłopak zdziwiony podążył za nim. Zdziwił się jak tak kulejąca istota może tak szybko iść. Kierowali się w stronę wyjścia z lasu. Znienacka usłyszał wycie dobiegające z tyłu. Obejrzał się dostrzegając coś w oddali jakby patrzące wściekle cienie z czerwonymi oczyma. Zobaczył szybki ruch czegoś mniejszego, które popędziło w ich stronę. Wiedząc, że to nie może być nic dobrego mimo bólu w boku przyspieszył bieg. Zobaczył, że Keraz odwrócił się i pobiegł na spotkanie oprawców. W jego dwukolorowych oczach świeciły bojowe błyski. Po chwili wyszli z lasu na małą polankę, z której było widać miasto Ki’al. Przed nimi rozciągały się drewniane zasieki za którymi stali inni przedstawicieli rasy Peo’me z dziwnymi zakończonymi niebieskim światłem pałkami. Mir wykrzyczał coś w pradawnym języku jego rasy na co pojawiło się miedzy wałami obronnymi wejście przez które mogli wbiec. Nagle Xer przewrócił się czując przenikliwy ból w kostce. Jedna z ścigających bestii trzymało ją kurczowo w pysku. Spojrzał, że zwierzak Keloga rzucił mu się na ratunek wbijając ostre kły w napastnika. Bestia głośno zawyła. Po chwili usłyszał trzask łamanych kości i potwór puścił jego kostkę kładąc się na boku bez życia. Wtedy kolejne zwierzęta z długimi pyskami obdarzonymi ostry kłami pojawiły się niedaleko. Chciały rzucić się na chłopaka, lecz Keraz nie zważając na nic zaatakował je. Warknął cichym piskiem skacząc w stronę nowych wrogów. Łapał przeorał gardło zwierzęcia przez które wypłynęła czarna maź. Pozostały rzuciły się na pomoc członkowi stada. Jeden złapał Keraza za łydkę gryząc tak mocno, iż po chwili kość pękła i kawał nogi znajdował się w pysku. Drugi rzucił się na gardło, a trzeci wbił kły w brzuch. Zwierzę zawyło dźwiękiem pełnym agonalnego bólu. Pobratymcy Keloga rzucili mu się na ratunek bijąc zwierzęta pałkami. Trzy ciosy i leżały nie żywe z zmiażdżoną czaszką. Wzięli Xera pomagając iść, a Kelog szybką zabrał umierającego przyjaciela, który stanął w ich obronie. Zaprowadzili chłopaka za linie obronne. Obrócił głowę dostrzegając wiele par czerwonych oczu patrzących z lasu. Spojrzenia gniewne i pogardliwe nie dawały mu spokoju. Czuł jakby widziały w nim wszystko to czego sam nie dostrzegał. Miał wrażenie, jakby w ich oczach był nagi, całkiem nagi. Przeszli kilka kroków i położyli go przy prowizorycznym namiocie z prostego błękitnego materiału. Mężczyzna rozejrzał się widząc potężne wały obronne i wielu żołnierzy o żółtej skórze porośniętej białym futrze. Uzbrojeni i gotowi na wszystko stali i z napięciem obserwowali istoty znajdujące się w lesie. Bliżej niego grupka ziomków Keloga podeszła i zaczęli rozmawiać bardzo gestykulując. Wyglądali na podekscytowanych tą sytuacją. Spojrzał na innych przedstawicieli rasy Peo’me widząc, że nie różnili się za bardzo od siebie. Wszyscy byli wysocy, masywnie zbudowani o groźnych wydłużonych pyskach pomalowanych dziwnymi ciemno niebieskimi tatuażami co wyglądało dość osobliwie na ich żółtej skórze pokrytej lekkim białym futrem. Ubrani byli w srebrne ciężkie zbroje z metalu wydobywanego w pobliskich górach. Ozdobione ciekawymi wzorami dawały im oszałamiający wygląd. Najbardziej mu się podobał strój jednego, któremu wszyscy oddawali szacunek. Doszedł do wniosku, że był to wyższego stopnia oficer, a najprawdopodobniej dowódca. Miał wyrzeźbioną dziwną istotę z wibroostrzem w jednej dłoni i tarczą w drugiej, a z tyłu wyrastały rozłożone wielkie skrzydła. Przyjrzał się swojemu przewodnikowi, który sprawiał wrażenie trochę innego od reszty. Na początku myślał, że obdarzono go żółto-bordową skórą, lecz po bliższym przyglądnięciu się okazało się, iż miał tak jak inni tylko pokrytą czerwonymi tatuażami. Spostrzegł, że klęczy na martwym ciałem swojego zwierzęcia głośno wyjąc. Brzmiało to jak pewien rodzaju płacz. Po dłuższej chwili rytuału zakopał Keraza w ziemie i wstał, a następnie podszedł do Xera patrząc prosto w oczy.
- Już jest bezpiecznie! Nie wychodzą z lasów o tej porze... Na szczęście...
- Kim Oni byli? - Skrzywił się z bólu - Co mnie ugryzło?
- Nie mogę Ci tego powiedzieć! Prorocy jutro Cię przyjmą i jeśli taka jest wola Bogów wyjaśnią każdą wątpliwość!
- Prorocy? Dziwną jesteście rasą - stwierdził.
- Waż na słowa pozaświatowcu! Dla wielu mogą okazać się obrazą - rzucił dowódca w wykwitnie zdobionej zbroi
- Zanim udasz się do proroków musisz odbyć podróż... - Dodał Kelog wyjmując coś z kieszeni.
- Jaką znowu podróż? Nic nie rozumiem... - Spojrzał na istotę, która opatrywała mu nogę. Wyglądała na samice ubraną w skąpy strój ukazując delikatne i piękne białe futro. - Uważaj to boli! - Warknął.
- Musisz udać się do wnętrza Siebie Xer... Tam Duchy ci wskażą drogę i oczyszczą twoją dusze... Czysty, nieskażony możesz tylko spotkać się z Prorokami... - Wyjaśnił
- Jak mam to zrobić?
- Zjedz to... - Dał mu zielony liść z czerwonymi plamami - To pomoże ci w wyprawie do świata Duchów!
- Nie wygląda to apetycznie - skrzywił się - Domniemam, że nie mam innego wyjścia? - Prawda...
- I tak moje życie nie ma sensu... - Szepnął i wziął liść.
Włożył do ust powoli przeżuwając. Miało słodki wręcz doskonały smak, aczkolwiek były to tylko pozory. Jak zawsze pierwsze wrażenie należało do mylnych. Po chwili całe gardło zaczęło go parzyć, ciepło powoli szło w dół do żołądka. Myślał, że zaraz wybuchnie rozrzucając się po wszystkich obecnych wokół Peosach. Miał wrażenie, że cały świat wokół niego wiruję. Spojrzał na Keloga, który klęczał na dwóch kolanach z rękami skierowanymi w jego stronę. Nucił coś w dziwnym języku w kółko powtarzając te same słowa. Raptownie wszystko przybierało po kolei znane mu barwy. Próbował ruszyć rękoma przed sobą rozwiewając różnokolorowe majaki, ale rozproszył tylko postać dziwnego kompana. Znienacka wszystko okryła ciemność. W głowie huczał mu przenikliwy pisk. Wstał powoli otrzepując się z kurzu oraz rozglądając się wokoło.
„Xer... Xer... Tutaj!”
Spojrzał w stronę z której dochodził głos. Dostrzegł szare drzwi na czarnym tle, a w niej postać kobiety. Czuł się jakby znajdował się w próżni. Wokół szare tło bez podłogi bez sufitu. Nie myśląc udał się w tamtym kierunku i przeszedł na drugą stronę wrót. Ujrzał swoje mieszkanie tuż przed tym jak Republikańskie Służby zrobiły z niego pokój dla Hutta. Dostrzegł Tahiri rozmawiającą z medykiem przez holonet. Zdziwił się, ponieważ nie znał tego lekarza, a myślał, że razem chodzili do tego samego. Zaniepokojenie wdarło się w jego dusze na myśl, iż żona miała przed nim tajemnice. Doktor był starym Kalamarianinem o dużych szarych oczach, brązowej skórze i rybiej głowie. Patrzył na nią z ufnością, a z jego słów można wywnioskować, że nie należał do pierwszych lepszych tanich lekarzy.
- Tahiri słyszysz mnie? - Krzyknął bezskutecznie.
- ...Więc moja droga wyniki są takie jak nasze prognozy - mówił doktor.
- Proszę mnie nie trzymać w niepewności... - Odparła głosem pełnym emocji.
- Tahiri, Będziesz miała dziecko - oznajmił..
- Dziękuje... - Wyjąkała przez łzy, które od razu napłynęły jej do oczu.
- Za dwa dni zgłoś się na rutynowe badania... Wtedy porozmawiamy!
Lekarz rozłączył się, a Tahiri wytarła łzy radości.
Dziecko?? Jak to możliwe... Tahiri? Czemu mi nie powiedziałaś? Tahiri czemu mi nie powiedziałaś...? To nie może się dziać... To nie może być prawdą ! To jest nie możliwe! To jest jakiś koszmar!
Przypomniał sobie czas kiedy byli najszczęśliwsi. Jak patrzyła na niego tymi pięknymi oczyma, które wyrażały pełną i prawdziwą miłość. Mogli mieć razem dzieci, ale teraz pozostało to niespełnionym snem. Tylko dlatego, że ktoś go pomylił z kimś kto miał wielkie kłopoty. Zabili ją bezlitośnie nie zwracając uwagi na to czy była w ciąży. Wyobraził sobie jakim byłby ojcem, jakby narodził mu się syn bądź też córka. Wszelkie marzenia jakie miał zostały gwałtownie zdruzgotane i rozpylone w pył. Xer padł na kolana krzyczał waląc pięścią podłogę. Łzy napłyneły mu do oczu spływając gwałtownie po policzkach. Serce biło mu z niewiarygodną prędkością. Czuł wielki żal, gniew i prawdziwą rozpacz. Marzył o śmierci, tak i swojej jak osoby odpowiedzialne za jego tragedie. Pragnął je zabijać powoli.
Nagle wszystko się rozpłynęło i znalazł się na górze okrążonej przez morze lawy. Obejrzał się dostrzegając powoli sunący cień.
„Głupi, ten co nie dostrzega prawdy w morzach kłamstwa...”
Znienacka coś go odrzuciło i spadł z góry wprost w kierunku morza. Wpadł do niego krzycząc i wijąc się z bólu. Dostrzegł wpatrującą się w niego zjawę. Czuł jak lawa pali każda cząsteczkę zanurzonego ciała wyciągając z receptorów bólu maksimum wydajności. Odniósł wrażenie jakby wszystkie kawałki jego organizmu były rozrywane, łączone na powrót i ponownie niszczone z wielka precyzją. Cień patrząc na wijącego się w agonii chłopaka szyderczo się śmiał. Biły od niego uczucia radości.... Prawdziwej ekstazy z widoku, którym był raczony.
„Ból towarzyszy od narodzin aż po śmierć...”
Niespodziewanie chłopak przestał krzyczeć i stał na dachu świątyni Jedi na Coruscant. Obrócił się i dostrzegł jakiegoś mężczyznę w średnim wieku z długimi siwymi włosami spiętymi z tyłu. Twarz miał okrągło z blisko postawionymi białymi oczyma i rzadkimi brwiami. Spojrzał na niego i wskazał ręką w przeciwną stronę. Chłopak obrócił się i ujrzał swojego ojca. Podszedł do niego i objął czule jakby nie widzieli się całe milenia.
- Ojcze? Ty przecież nie żyjesz! - Zaczął
- Wyprawę w świat duchów musiałeś odbyć! Spotkaliśmy się po tylu latach...
- Kim on jest? - Wskazał na człowieka o białych oczach.
- Moim - zawahał się - strażnikiem... Pilnuje, żebym nie zdradził, czegoś czego nie powinienem. Tak bardzo chciałem cię zobaczyć.
- Ojcze! Tahiri jest z mamą? Ma się dobrze? Razem siedzą i ucztują z Bogami?
- Nie mogę powiedzieć więcej Synu...Nie zapomni kim naprawdę jesteś... Zniknął rozpływając się w powietrzu.
Tahiri czemu mi nie powiedziałaś? Miałbym dziecko... Może nawet Syna... Ja ojcem? Jakim bym był ojcem? Czy dałbym rade? Teraz się już nie dowiem... Oboje nie żyją... To nie może się dziać! Nie może... Nie może...
- Bogowie! Moi Bogowie czemu mnie opuściliście!!!? - Wykrzyknął na głos.
Padł na ziemie histerycznie krzycząc i plącząc jak dziecko. Zanim wizyta w świecie duchów zakończyła się, usłyszał w odpowiedzi jedno zdanie, którego znaczenie nie do końca rozumiał.
„Serce ma dwa mieszkania: w jednym żyje radość, w drugim ból”
Fundamentem wszechświata jest cierpienie...
Ból towarzyszy od chwili narodzin, aż do śmierci...
W mroku codzienności jest iskierka nadziei dającej codzienne szczęście...
Rozpalająca iskra zwana Miłością...
Bez niej każde życie jest jedynie udawaniem i mijaniem...
Życie to sen, pełen przygód, cierpienia i radości, z którego trzeba kiedyś się obudzić. Co jeśli to co uważamy za rzeczywistość było tylko mgnieniem oka? Marzenia w śnie towarzyszą nam do dawna, przenosząc w różne krainy czasem tak wspaniałe, że nie chcemy wracać. Chłopak z Villad miał jeden z takich snów. Był w domu bogato zdobionym przeróżnymi dziełami z najdalszych zakątków galaktyki. Czuł się jakby opuścił swoje ciało znajdując się w świecie duchów. Miejsce o śnieżnobiałych czystych ścianach pokrytych barwnymi zygzakami, gdzieniegdzie wisiały różne dzieła sztuki albo stały piękne rzeźby. Podszedł do jednej widząc popiersie starszego człowieka z starannie ułożoną broda. Oczy wyrzeźbione zdradzały wielką mądrość, ale nie były pozbawione strachu. Spojrzał na ziemię widząc żywy dywan z nieznanego materiału. Przy każdym kroku zmieniał barwę z zielonej na czerwoną, purpurową, żółtą i tak bez końca. Zwrócił wzrok w górę, gdzie nie dostrzegł sklepienia tylko czarne niebo spowite błyszczącymi gwiazdami, które układały się w kształt pomiędzy Dewbackiem, a Eopią. Popatrzył naprzeciw siebie. Ujrzał starszego mężczyznę stojącego w drzwiach do innego pomieszczenia. Poszedł za nim wychodząc na taras. Rozciągał się widok na wielkie połacie pięknego lasu przedzielonego powoli płynącą rzeką. Spojrzał na starca, który wyglądał jak jego ojciec. Patrzył na niego smutnymi oczyma uśmiechając się czule. Twarz pomarszczona zmarszczkami wyrażała inteligencję i dobroć serca. Był łysawy z siwymi włosami po bokach i z tyłu głowy. Ubrany w biała szatę położył mu rękę na ramieniu.
- Alea Jacta Est - powiedział starzec.
- Co to oznacza ojcze?
- Alea Jacta Est - powtórzył i się rozpłynął.
Co się dzieje? Co oznaczają te słowa? Gdzie ja jestem? Czy to kolejny Sen? Jak tak to coś ze mnie nie jest dobrze... Tahiri, wróć do mnie...Czy ja wariuje?
Tuż po tej myśli usłyszał dochodzące z tyłu kroki. Obrócił się gwałtownie i ujrzał swoją żonę idącą powoli i spokojnie. Jej zielone oczy patrzyły na niego czule i z miłością. Twarz miała umalowaną najlepszymi kosmetykami jakie znała galaktyka. Na ustach znajdowała się bordowa szminka wywołując u niego ochotę pocałowania ukochanej dziewczyny. Ubrana była w beżową suknię, którą kupiła na targu w Koronet po ich ślubie. Podszedł do niej chcąc objąć i obdarzyć czułym pocałunkiem, ale jego ręce przeszły przez nią jak przez mgłę rozwiewając marzenie. Uklęknął na ziemię krzycząc.
- Bogowie ! Czemu to robicie ?! Czym zawiniłem?! Czym...?
- Urodziłeś się... - Doszedł do niego głos dochodzący zza niego. Obrócił się szybko spoglądając w stronę osoby.
- Kim jesteś ? - Patrzył uważnie widząc niskiego, chudego, łysego ślepca z opaską na oczach.
- Nie jest to ważne kim jestem - zaczął spokojnie podchodząc do mężczyzny - Ja jestem wszystkim, a ty nikim?
- Nie rozumiem... Czy ty mnie próbujesz obrazić?- Spojrzał niepewnie.
- Rozumiesz, ale jeszcze tego nie wiesz... - Wskazał na dwa fotele stojące przy czarnym stole - Usiądź proszę !
- Wytłumacz mi, co tu się dzieje, gdzie ja jestem? Czy ja nie żyje?- Podszedł i ujrzał brudne oblepione granatową cieczą siedzenie. Siadając zrobił dziwną miną. - A skąd ja mam wiedzieć? Jestem tylko ślepym starcem... - Uśmiechnął się ukazując szereg brązowych zębów.
- Musisz wiedzieć co tu się dzieje! Jak ty nie wiesz to kto ?
- Pytanie czy wiesz kim Ty jesteś? Pamiętasz kim naprawdę jesteś? - Spytał drapiąc się po brodzie.
- Ja? A co ma to do rzeczy ? Jestem Xer
- Nie ! - Walnął pięścią w stół. - Jesteś kimś więcej... - Zawahał się, a potem zmienił temat - Myślisz, że nie żyjesz?
- Nie wiem już co mam myśleć! Od kilku dni dzieją się strasznie dziwne rzeczy. Ja chce spokoju. Ja chce być z moją - głoś mu zadrżał - Tahiri...
- Ja.. Ja... Ja... Ciągle tylko te Ja czy tylko twoje Ja dla ciebie się liczy? - Spojrzał na Xera jakby oczy pod opaską mogły widzieć.
- Ja... - Dodał widząc zdenerwowanie starca - Nie wiem... Nie myślałem...
- Oczywiście, że nie myślałeś. Inaczej nazwać twojego życia nie można - walnął go w głowę otwartą dłonią - Wiesz kim jestem?
- Nie wiem, przecież o to cię pytałem starcze - wycedził przez zaciśnięte zęby masując głowę.
- Nie czas ani nie miejsce, żebyś to wiedział. Pamiętaj! Spotkamy się jeszcze Xer. Pamiętasz kim naprawdę jesteś? - imię wyrecytował jakby z trudem przechodziło mu przez gardło.
- Wytłumacz mi co tu się dzieje ! - Krzyknął.
- Wszystko jest snem... Życie jest snem z którego musisz się właśnie obudzić... Starzec otworzył zaciśnięta dłoń i dmuchnął z całej siły w stronę Xera. Coś wyleciało w jego kierunku rzucając nim o ziemię. Miało zapach śmierci.
Mężczyzna gwałtownie się ocknął rozglądając wokoło. Siedział w fotelu strzelca w frachtowcu Drasa. Był przygnieciony działem.
Co się stało? Straciłem przytomność... Musieliśmy się rozbić. Wychodzi na to, że żyje. A szkoda już miałem nadzieje, że będę z Tobą Tahiri... Musiałem się mocno uderzyć w głowę. Kim był ten ślepiec? Czy ja wariuje? Tak... Na pewno tylko tak można wyjaśnić te chore sny. To co mówił nie miało najmniejszego sensu. Spróbuje wstać...
Próbował ruszyć rękoma, żeby odsunąć trochę przygniatający go kawał durastali. Poczuł przenikliwy ból w prawej ręce, która okazała się złamana. Spojrzał na dłonie pokryte krwią. Dotknął prawego boku, który był przebity kawałkiem transpalistali z iluminatora. Zacisnął mocno zęby i odepchnął się do tyłu. Nie udało się od razu toteż spróbował kolejny z większą determinacją. Fotel na którym siedział przewrócił się i opadł na bok. Chłopak spadł turlając się kilka metrów. Zatrzymał się tuż obok ciała martwego Rodianina. Nadal patrzył na niego pustymi czarnymi oczyma.
Życie jest snem... Z którego kiedyś trzeba się obudzić...
Podniósł się i oparł na zdrowym łokciu. Powoli wstał i kuśtykając przeszedł w stronę kokpitu. Dostrzegł rozerwanego na pół małego Pak’a. Spojrzał w kierunku sterowni i dostrzegł siedzących nieruchomo Dras’a i Ferro.
Wszyscy nie żyją... Szkoda, zacząłem tego drania powoli lubić... Musze się stąd wydostać...
Statek wyglądał jakby leżał bokiem. Rozejrzał się w poszukiwaniu najpotrzebniejszych rzeczy na podróż po planecie. Spakował niewielkie racje żywnościowe, broń oraz wodę. Będą w jadalni przyjrzał się swojemu odbiciu. Twarz miał brudną, posiniaczoną z zaschniętą krwią na prawym okiem. Nie zadbane od kilku dni broda zaczęła szybciej rosnąć. Całe ubranie brudne i przesiąknięte krwią z rany w boku. Przyjrzał się jej uważnie dochodząc do wniosku, że powinien wytrzymać póki nie dojdzie do jakiegoś osiedla z medykiem. Podszedł do guzika otwierającego właz. Nacisnął go, ale tylko drgnął pozostawiając małą szparę. Xer zaklął w sobie tylko znanym języku. Klęknął próbując się przecisnąć. Wsunął głowę, potem tułów, lecz nagle się zaklinował. Szamotał się próbując wyjść na zewnątrz. Właz ruszył się trochę bardziej wywołując nacisk na klatkę piersiową. Jego oddech zrobił się płytki, serce biło coraz szybciej. Spojrzenie przysłoniła ciemna mgła.
Mężczyzna z Villad był w szarym pomieszczeniu z dwoma drzwiami i dużym lustrem ustawionym po środku. Wisiał na nim napis w starożytnym języku „Ars longa, Vita Brevis”. Nie wiedział co ono oznaczało. Spojrzał uważnie w swoje odbicie. Nie miał ran w boku ani połamanej ręki czy zaschniętej krwi nad okiem. Wyglądał normalnie tak jak zawsze kiedy wracał do domu z pracy. Nagle jego odbicie zmieniło się, przybierając trupi wygląd.
- Co się dzieje ?! - Spytał Xer
- Ja to ty, ty to ja - odparła mu zjawa.
- Czego chcesz? Nie jesteś mną !
- Jestem, Jestem, byłem, zawsze byłem, lecz ty zapomniałeś. Razem będziemy ! - Widmo zrobiło dziwną minę pokazując rozkładający się język.
- Ty nie żyjesz, ja żyje ! - Krzyknął chłopak.
- Co to za życie miałeś? W miłość nie wierzyłeś radości nie zaznałeś. Życie bez miłości jest jak podróż bez gospody. Ty nigdy nie żyłeś, bo w to nie wierzyłeś. Zapomniałeś co to znaczy żyć!
- Brednie! Jesteś kolejnym wytworem mojej wyobraźni ! Ciebie nie ma! - Uderzył w lustro.
Poruszyło się, ale nie rozpadło. Upiór spojrzał pewnie na Xer’a.
- Jeszcze nie czas i nie miejsce. Nie jestem tym, który radzić ma ani tłumaczyć. Jestem nikim, ale kimś.
Boom
Lustro wybuchło rozpadając się na tysiące małych kawałków, który rozrzuciły się po całej sali. Jeden leciał prosto w twarz chłopaka. Próbował się zasłonić, ale nie mógł podnieść ręki. Wbiło się mu między oczy. Z rany na głowie zaczęła wypływać gęsta błękitno żółta ciecz. Targały nim drgawki przesuwające się po całym ciele. Czuł potworny pulsujący ból w głowie, który umożliwił mu zapomnienie o strachu. Powoli zrobiła się małą kałuża dziwnego płynu. Raptownie zaczęła nabierać kształtu, aż przed nim zmaterializował się mały, ludzki karzeł. Miał z około metra wzrostu. Na twarzy znajdowała się gęsta ruda broda, przez którą widać było tylko oczy. Ubrany w zielony strój z długim kapeluszem skłonił się nisko. Wyjął srebrną rękojeść, zapalił i z sykiem wydobyło się błękitne ostrze. Podskoczył na wysokości kilku metrów w stronę chłopaka. Lecąc zamachnął się z całej siły celując w głowę. Strach przeszył go gdy widział dolatującą klingę. Nagle obudził się, a jego oczy otworzyły się szeroko przepełnione paniką.
- Nie!!! - Wykrzyczał Xer z całej siły próbując usiąść.
Rozejrzał się widząc, że znajdował się w jakiejś jaskini. Była ciemna, wilgotna, ale przytulna i ciepła. Leżał w kącie niedaleko małego strumyka wychodzącego z zewnątrz. Miał opatrzoną głowę, bok oraz unieruchomioną rękę. Po lewej był korytarz prowadzący w głąb. Panowała cisza przerywana kapaniem wody gdzieś wgłębi do niewielkiej rzeczki. Dostrzegł po prawej, bliżej wyjścia kilka zielonych dużych toreb, dwa lekkie blastery z kwadratowym pojemnikiem na energie, oraz małe zwierze, wyglądające na przyjazne. Miało biało-czarne futro, brązową wydłużoną mordę z trzema purpurowymi oczyma. Było niewielkie, ale widząc jej ostre pazury na pewno umiało się bronić. Powoli wyszło z cienia ukazując zmieniające się przy mrugnięciu kolory oczu na czerwono-beżowe, które patrzyły na niego z ciekawością. Tak jakby miał się stać zaraz jego posiłkiem.
- Dobre zwierzątko, miłe zwierzątko - zaczął jąkając się i próbując bezskutecznie wstać.
- Teraz go zostaw, Do kąta - powiedział głos dochodzący z ciemnego korytarza jaskini karcąc zwierze, które czmychnęło szybko znikając w cieniu. Wydało przy tym ciche mruknięcie.
- Kto tam jest? Kim jesteś? - Spytał Xer, widząc istotę lekko kulejącą, która wychodziła z cienia. Nie przypominała żadnej rasy jaką znał. Był średniego wzrostu, masywny, o żółto-bordowej skórze pokrytej krótkim białym futrem. Twarz podłużna podobna do zwierzęcia stojącego niedaleko, z oczyma i długimi włosami koloru śniegu. Głowę miał przykrytą szarą czapką. Stworzenie podeszło do mężczyzny i usiadło naprzeciwko wyjmując coś z kieszeni.
- Czujesz się dobrze? - Wzięło coś podłużnego, wijącego się i włożyło do ust powoli przeżuwając.- Jam jest Kelog Mir, a ty? - Rzekł w basicu z lekko nie spotykanym akcentem.
- Xer, nasz statek się rozbił. Ścigali nas chyba piraci. Pamiętam że próbowałem się z niego wydostać. Potem musiałem stracić przytomność. - Tłumaczył gorączkowo.
- Tak też było. Idąc sobie w poszukiwaniu strawy dostrzegłem wrak tej... - Przełknął przeżuwając pożywienie, które próbowało wydostać się z jego ust -...obrazy dla Bogów. Zbliżyłem się z ciekawości, choć wiem, że nie powinienem. Prorocy mówili, żeby pomagać niewiernym - skrzywił się ukazując szereg ostrych jak igieł czarnych zębów - nawet tak brzydkim jak Ty. Wziąłem ciebie stamtąd, jako, że jedyny ducha w sobie miałeś. Reszta pustymi naczyniami została.
- Dziękuje za pomoc - Skąd znasz tak dobrze Basic ? - Zaciekawił się.
- Wiele wieków temu... - Zaczął wyjmując małe drewniane urządzenie z podłużnym końcem po jednej stronie i okrągłym po drugiej. Wsypał jakiś czarny proszek do środka. Wkładając do ust zaczął z tego wydobywać się biały dym. -...istoty zwane Ludźmi oraz Twi’Lekami zawitały tutaj głosząc swoje herezje o naturze wszechświata. Mój lud mało rozgarnięty i dziki chłonął to jak morski Lia’s krew ofiar. Tak z pokolenia na pokolenie nasz język zanikał wypierany przez wasz.
- Ciekawa historia, A gdzie w ogóle jestem? Jak się nazywa ten świat? Należy do Republiki?
- Republika! - Prychnął wydając dziwnie bulgoczący dźwięk. - Nie należymy do nikogo oprócz Bogów. Koniec historii na dziś, odpoczywać musisz!
- Czuję się dobrze, chciałbym się dowiedzieć jak stąd mogę się wydostać- niecierpliwił się.
- Odejść? Dopiero co przybyłeś!
- Czy jestem więźniem? - Zaniepokoił się chłopak z Villad.
- Prawdę ci powiem, że nie do końca. O twoim opuszczeniu planety zdecydować nie mi dane, lecz Bogom! - Wysyczał, co oznaczało w jego rasie śmiech - Tak... Bogowie decydują o wszystkim! Idę na zewnątrz poszukać posiłku. Jak wypoczniesz wyjdź przed jaskinie.
- Ale... - Próbował się podnieść, ale przenikliwy ból przeszył jego głowę.
- Żadnych ale... - Dmuchnął mu w twarz białym dymem - Śpij... Śnij... Odpowiedzi wszystkie znajdziesz w świecie duchów...
Chłopak poczuł, że kręci mu się w głowie. Zanim stracił przytomność słyszał jak Kelog wymawia słowa w niezrozumiałym obcym języku. Mrok ponownie spowił mu wzrok.
Obudził się tego samego dnia po zmroku. Rozejrzał się i widząc, że był sam wstał powoli uważając, aby nie upaść. Nie czuł już zawrotów głowy toteż bez pośpiechu poszedł w kierunku wyjścia. Na zewnątrz ujrzał siedzącego na kawałku drzewa Keloga przy ognisku na którym piekło się mięso nieznanego zwierzęcia. Obok swojego pana leżał śpiąc Keraz. Wyczuwając obecność chłopaka podniósł pysk i spojrzał przenikliwym spojrzeniem jednocześnie pociągając nozdrzami. Mężczyzna rozejrzał się dostrzegając, że znajdują się na sporych rozmiarów górze. Rozciągał się widok na wielkie połacie lasu przedzielonego powoli płynącą rzeką. Był wieczór, niebo usłane wieloma gwiazdami sprawiało wrażenie pięknego, ale on nie mógł się tym cieszyć. Nie potrafił czerpać z takich rzeczy radości. Zdziwił się patrząc z góry na nieprzerwany strumień drzew.
Widok z mojego snu... Ale jak... To przecież nie możliwe! Nie ma tu tarasu... Stoję na górze. Nie ma ojca. Bogowie, Co się ze mną dzieje? Dlaczego mi to robicie??! Czym zawiniłem? Czemu ja? O co tu chodzi?! Ja wariuje co do tego zaczynam nie mieć wątpliwości. Jestem szaleńcem, który postradał zmysły po torturach żony. A może ja nie wariuje... Wszystko zaczyna mieć jakiś sens...
Kelog spojrzał na niego i wskazał miejsce, w którym miał usiąść. Podał mu pieczone czerwone mięso. Xer odgryzł kawałek, powoli przeżuwając doszedł do wniosku, że było smaczne, ale żylaste i odrobinę za słone.
- Z jakiego zwierzęcia to mięso? - Zaciekawił się.
- Zwierze nie ma nazwy, którą potrafiłbyś wymówić. Potocznie zwiemy to Padlinosączacz. Sporych rozmiarów zwierze o szarym futrze, sześciu krótkich łapach i długiej trąbie, którą zbiera pożywienie. Żywi się krwią padlin, którą sączy przez specjalne wypustki. Zaczyna przeważnie od mózgu. Jest to obrzydliwe, ale jak się nie myśli, że żywi się martwymi rozkładającymi się zwierzętami to jest całkiem smaczne Prawda? - Uśmiechnął się widząc jak Xer robi się na twarzy zielony.
- Smaczne... - Zaczął mając ochotę zwymiotować. Wziął kilka głębokich oddechów i mdłości przeszły w oka mgnieniu.
- Popij tym - dał mu dziwny dzban pełen żółtawej cieczy.
- Uff...Już mi lepiej. Co to jest? - Zaciekawił się - Albo nie. Nie chce wiedzieć. - Kelog wydał syczący dźwięk.
- Niewiedza czasem pomaga przyjąć świat lepiej.
- Czy na tej planecie mogę znaleźć jakiś transport do światów środka? - Zagadnął.
- Nie cierpię tych waszych maszyn! Plugastwo! - Powoli wstał - Jednak Bogowie zdecydują! Jutro udamy się do Ki’al., miasta światła i prawdy. Tam otrzymasz wszystkie odpowiedzi. Wyglądasz marnie! - zmienił temat - Powiedz mi czym się zajmujesz?
- Pracuję w rozrywce - zaczął niepewnie - Miałem ciężki okres ostatnio... Wolałbym o tym nie mówić - odwrócił nieobecny wzrok w kierunku nieba.
- Nie musisz mi mówić, nie chce nawet wiedzieć. Bogom jednak czy chcesz czy nie... - Zawahał się - powiesz wszystko...- A teraz idę spać. Pilnuj ogniska!
Xer nie odpowiedział tylko wpatrywał się w gwiazdy. Po chwili doszło do jego uszu niski dźwięk oznaczający chrapanie jego nowego kompana. Patrzył w ogień myśląc o tym co zrobić.
Akinoma Ikiv siedziała w kabinie pogrążona w smutku. Przypomniała sobie słowa poety, którego uwielbiał jej brat. Nie pamiętała jak się nazywał, aczkolwiek utkwił jej w głowie jeden krótki cytat:
„Ból jest ojcem mądrości, miłość matką”
Słowa bliższe jej niż kiedykolwiek wcześniej. Zastanawiała się jak może czuć się młodsza siostra, która zawsze była wrażliwa, wszystko przeżywając dwa razy intensywniej niż ona. Przypomniała sobie zdarzenie jak zażartowała z niej kiedy były małe. Powiedziała wówczas, że jej małposzczur utopił się w rzecze goniąc za zwierzyną. Jej siostra kochała swoje zwierzątka chociaż należało do jednych z brzydszych żyjących na ich planecie. Niskie, pokryte brązowym bujnym futrem, o wydłużonym zaokrąglonym pysku z długim ogonem bez żadnych włosów, żyło z nimi od kiedy młoda dziewczyna się urodziła. Uśmiechnęła się na wspomnienie naiwności siostry, że tak łatwo uwierzyła w jej żart. Płakała kilka godzin dopóki Akinoma nie dowiedziała się, jak ona to przeżyła. Zrobiło się jej zarazem smutno, a jednocześnie radośnie przypominając sobie tamte chwile. Podniosła się z pryczy i wstała chcąc wyjść na zewnątrz spojrzała na napis nad wejściem „Jacy jesteśmy? Samotni...”
Prawdziwe słowa - pomyślała. Drzwi się otworzyły i wyszła na zewnątrz. Tam zaś czekał na nią młody Twi’lek imieniem Hir.
- Witam Panią - zaczął stojąc na baczność - Miałem zameldować, że dotarliśmy na miejsce i odprowadzić do promu, który zabierze panią na planetę.
- Dzięki - uśmiechnęło się łapiąc go za dłoń. - Możesz mi powiedzieć chociaż co to za planeta?
- Myślę - zawahał się - Chyba mogę... Planeta nosi nazwę Psylot, Proszę pani
- Psy... Psylot? - Wyjąkała.
- Tak, a teraz chodźmy. - Wskazał drogę - Tędy Proszę.
Poszła tuż za Hirem do hangaru, gdzie czekał na nią prom. Po drodze spotkała wiele istot zajmujących się swoimi obowiązkami i praktycznie traktujących ją jak powietrze. Niektórzy obdarzyli ją przelotnym spojrzeniem, które jej mówiło, że coś tutaj było nie tak. Dotarli do hangaru, gdzie stał prom klasy Alpha. Okręt sporych rozmiarów o dwóch wielkich skrzydłach rozłożonych jak u lecącego ptaka nie sprawiała imponującego wrażenia. Z tyłu była opuszczona klapa, przez którą można spokojnie wejść do środka. Wewnątrz czekał na nią Ksis, a Twi’Lek miał okazać się ich pilotem. Spojrzała na niego widząc, że nos mu się zmienił. Droidy skończyły prace - pomyślała. Strój miał inny niż przy ich pierwszym spotkaniu. Teraz nosił na sobie coś co przypominało oficjalny mundur. Strój biały o jednakowym kroju z emblematem czarnego młota na piersi i plecach. Włosy miał starannie ułożone z grzywą opadająca na oko. Mężczyzna dał jej znak, żeby usiadła od razu przepraszając za to, iż nie może prowadzić konwersacji z uwagi na nawał pracy. Rozłożył się wygodniej wracając do sprawdzania jakiegoś raportu. Wystartowali i oczom Akinomy ukazała się planeta Psylot. Duża o jednym ciemnym kontynencie otoczona oceanami leżała daleko w zewnętrznych rubieżach. Nie należała do Republiki, ani do żadnej gildii kupieckiej. Był to jeden z niewielu światów w galaktyce, który hołdował idei niewolnictwa oraz handlu żywym towarem. Oczywiście głośno nie mówiło się o tym. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz woleli to przemilczeć niż narażać się na konflikt z kartelami niewolniczymi. Senat podczas obrad na Coruscant wiele razy próbował coś z tym zrobić, ale skończyło się tylko na rozmowach. Wielu możnych z stolicy zarabiało za dużo na tym interesie, żeby mogli sobie pozwolić na zakończenie ich działalności. Kobieta zaniepokoiła się, ponieważ mieszkańcy tej planety, będący głównie ludźmi mieli reputację prawdziwych potworów. Druga rasa rdzenna Psylotów należała do służby możnych władców planety będąc jednocześnie ciemiężona przez nich od wieków. Byli bardzo niscy, chudzi o białych pozbawionych wyrazu twarzach i zielonych oczach. Przeważnie nosili szare stroje wyglądające jak kombinezony. W co ty się wpakowałaś siostrzyczko?- Spytała się w myślach. Wiedziała, że musi się mieć na baczności. Miała co do tego wszystkiego bardzo złe przeczucie.
Xer wraz z Kelogiem szli kilka godzin przez las. Chłopakowi trudno było iść, ponieważ brunatna ziemia była bardzo grząska oraz tempo zbyt szybkie. Zdziwił się, że kulejąca istot będąca jego przewodnikiem może tak szybko pędzić. Przebrał się w czysty strój ofiarowany mu przez nowego kompana, który po wyjaśnieniach okazał się przedstawicielem rasy Peo’me, potocznie zwanymi Peosami. Mieszkali od wieków w stadach na swojej planecie nie ufnie odnosząc się do poza światowców oraz ich technologii. Niektórzy żyli samotnie, gdyż wybierając pustelnicze życie chcieli poznać głębiej prawdę Bogów. Religijność, a w niektórych stadach nawet ślepa wiara była ich główną cechą charakteru poza ksenofobią. Nie znosili istot przybywających z innych planet i odnosili się do nich z wielką nieufnością, a często nawet z nienawiścią. Prowadzili z nimi interesy, ale tylko wtedy gdy to co oferowali było niezbędne.
Mężczyzna nosił na sobie długie brązowe spodnie z wypustkami u dołu, zielono-żółtą koszulę oraz czarny krótki płaszcz. Rękę miał unieruchomioną specjalną liną, póki kość się nie zrośnie. Nad okiem nadal znajdowała się zaschnięta krew, lecz na szczęście pozostałe rany zostały opatrzone i nie dokuczały podczas podróży. Zbliżała się noc. Nagle Peos dał znak, żeby się zatrzymał. Schylając się zaczął gwałtownie pociągać nozdrzami. Keraz stał się dziwnie niespokojny.
- Co się stało? - Zapytał rozglądając się wokoło.
- Jesteśmy śledzeni - wysyczał.
- Przez kogo? Kto by mógł nas śledzić?
- Ostatnia plaga naszej planety... Czerwonoocy... - Rzekł gniewnie. - Pospieszmy się!
Zaczął biec, a chłopak zdziwiony podążył za nim. Zdziwił się jak tak kulejąca istota może tak szybko iść. Kierowali się w stronę wyjścia z lasu. Znienacka usłyszał wycie dobiegające z tyłu. Obejrzał się dostrzegając coś w oddali jakby patrzące wściekle cienie z czerwonymi oczyma. Zobaczył szybki ruch czegoś mniejszego, które popędziło w ich stronę. Wiedząc, że to nie może być nic dobrego mimo bólu w boku przyspieszył bieg. Zobaczył, że Keraz odwrócił się i pobiegł na spotkanie oprawców. W jego dwukolorowych oczach świeciły bojowe błyski. Po chwili wyszli z lasu na małą polankę, z której było widać miasto Ki’al. Przed nimi rozciągały się drewniane zasieki za którymi stali inni przedstawicieli rasy Peo’me z dziwnymi zakończonymi niebieskim światłem pałkami. Mir wykrzyczał coś w pradawnym języku jego rasy na co pojawiło się miedzy wałami obronnymi wejście przez które mogli wbiec. Nagle Xer przewrócił się czując przenikliwy ból w kostce. Jedna z ścigających bestii trzymało ją kurczowo w pysku. Spojrzał, że zwierzak Keloga rzucił mu się na ratunek wbijając ostre kły w napastnika. Bestia głośno zawyła. Po chwili usłyszał trzask łamanych kości i potwór puścił jego kostkę kładąc się na boku bez życia. Wtedy kolejne zwierzęta z długimi pyskami obdarzonymi ostry kłami pojawiły się niedaleko. Chciały rzucić się na chłopaka, lecz Keraz nie zważając na nic zaatakował je. Warknął cichym piskiem skacząc w stronę nowych wrogów. Łapał przeorał gardło zwierzęcia przez które wypłynęła czarna maź. Pozostały rzuciły się na pomoc członkowi stada. Jeden złapał Keraza za łydkę gryząc tak mocno, iż po chwili kość pękła i kawał nogi znajdował się w pysku. Drugi rzucił się na gardło, a trzeci wbił kły w brzuch. Zwierzę zawyło dźwiękiem pełnym agonalnego bólu. Pobratymcy Keloga rzucili mu się na ratunek bijąc zwierzęta pałkami. Trzy ciosy i leżały nie żywe z zmiażdżoną czaszką. Wzięli Xera pomagając iść, a Kelog szybką zabrał umierającego przyjaciela, który stanął w ich obronie. Zaprowadzili chłopaka za linie obronne. Obrócił głowę dostrzegając wiele par czerwonych oczu patrzących z lasu. Spojrzenia gniewne i pogardliwe nie dawały mu spokoju. Czuł jakby widziały w nim wszystko to czego sam nie dostrzegał. Miał wrażenie, jakby w ich oczach był nagi, całkiem nagi. Przeszli kilka kroków i położyli go przy prowizorycznym namiocie z prostego błękitnego materiału. Mężczyzna rozejrzał się widząc potężne wały obronne i wielu żołnierzy o żółtej skórze porośniętej białym futrze. Uzbrojeni i gotowi na wszystko stali i z napięciem obserwowali istoty znajdujące się w lesie. Bliżej niego grupka ziomków Keloga podeszła i zaczęli rozmawiać bardzo gestykulując. Wyglądali na podekscytowanych tą sytuacją. Spojrzał na innych przedstawicieli rasy Peo’me widząc, że nie różnili się za bardzo od siebie. Wszyscy byli wysocy, masywnie zbudowani o groźnych wydłużonych pyskach pomalowanych dziwnymi ciemno niebieskimi tatuażami co wyglądało dość osobliwie na ich żółtej skórze pokrytej lekkim białym futrem. Ubrani byli w srebrne ciężkie zbroje z metalu wydobywanego w pobliskich górach. Ozdobione ciekawymi wzorami dawały im oszałamiający wygląd. Najbardziej mu się podobał strój jednego, któremu wszyscy oddawali szacunek. Doszedł do wniosku, że był to wyższego stopnia oficer, a najprawdopodobniej dowódca. Miał wyrzeźbioną dziwną istotę z wibroostrzem w jednej dłoni i tarczą w drugiej, a z tyłu wyrastały rozłożone wielkie skrzydła. Przyjrzał się swojemu przewodnikowi, który sprawiał wrażenie trochę innego od reszty. Na początku myślał, że obdarzono go żółto-bordową skórą, lecz po bliższym przyglądnięciu się okazało się, iż miał tak jak inni tylko pokrytą czerwonymi tatuażami. Spostrzegł, że klęczy na martwym ciałem swojego zwierzęcia głośno wyjąc. Brzmiało to jak pewien rodzaju płacz. Po dłuższej chwili rytuału zakopał Keraza w ziemie i wstał, a następnie podszedł do Xera patrząc prosto w oczy.
- Już jest bezpiecznie! Nie wychodzą z lasów o tej porze... Na szczęście...
- Kim Oni byli? - Skrzywił się z bólu - Co mnie ugryzło?
- Nie mogę Ci tego powiedzieć! Prorocy jutro Cię przyjmą i jeśli taka jest wola Bogów wyjaśnią każdą wątpliwość!
- Prorocy? Dziwną jesteście rasą - stwierdził.
- Waż na słowa pozaświatowcu! Dla wielu mogą okazać się obrazą - rzucił dowódca w wykwitnie zdobionej zbroi
- Zanim udasz się do proroków musisz odbyć podróż... - Dodał Kelog wyjmując coś z kieszeni.
- Jaką znowu podróż? Nic nie rozumiem... - Spojrzał na istotę, która opatrywała mu nogę. Wyglądała na samice ubraną w skąpy strój ukazując delikatne i piękne białe futro. - Uważaj to boli! - Warknął.
- Musisz udać się do wnętrza Siebie Xer... Tam Duchy ci wskażą drogę i oczyszczą twoją dusze... Czysty, nieskażony możesz tylko spotkać się z Prorokami... - Wyjaśnił
- Jak mam to zrobić?
- Zjedz to... - Dał mu zielony liść z czerwonymi plamami - To pomoże ci w wyprawie do świata Duchów!
- Nie wygląda to apetycznie - skrzywił się - Domniemam, że nie mam innego wyjścia? - Prawda...
- I tak moje życie nie ma sensu... - Szepnął i wziął liść.
Włożył do ust powoli przeżuwając. Miało słodki wręcz doskonały smak, aczkolwiek były to tylko pozory. Jak zawsze pierwsze wrażenie należało do mylnych. Po chwili całe gardło zaczęło go parzyć, ciepło powoli szło w dół do żołądka. Myślał, że zaraz wybuchnie rozrzucając się po wszystkich obecnych wokół Peosach. Miał wrażenie, że cały świat wokół niego wiruję. Spojrzał na Keloga, który klęczał na dwóch kolanach z rękami skierowanymi w jego stronę. Nucił coś w dziwnym języku w kółko powtarzając te same słowa. Raptownie wszystko przybierało po kolei znane mu barwy. Próbował ruszyć rękoma przed sobą rozwiewając różnokolorowe majaki, ale rozproszył tylko postać dziwnego kompana. Znienacka wszystko okryła ciemność. W głowie huczał mu przenikliwy pisk. Wstał powoli otrzepując się z kurzu oraz rozglądając się wokoło.
„Xer... Xer... Tutaj!”
Spojrzał w stronę z której dochodził głos. Dostrzegł szare drzwi na czarnym tle, a w niej postać kobiety. Czuł się jakby znajdował się w próżni. Wokół szare tło bez podłogi bez sufitu. Nie myśląc udał się w tamtym kierunku i przeszedł na drugą stronę wrót. Ujrzał swoje mieszkanie tuż przed tym jak Republikańskie Służby zrobiły z niego pokój dla Hutta. Dostrzegł Tahiri rozmawiającą z medykiem przez holonet. Zdziwił się, ponieważ nie znał tego lekarza, a myślał, że razem chodzili do tego samego. Zaniepokojenie wdarło się w jego dusze na myśl, iż żona miała przed nim tajemnice. Doktor był starym Kalamarianinem o dużych szarych oczach, brązowej skórze i rybiej głowie. Patrzył na nią z ufnością, a z jego słów można wywnioskować, że nie należał do pierwszych lepszych tanich lekarzy.
- Tahiri słyszysz mnie? - Krzyknął bezskutecznie.
- ...Więc moja droga wyniki są takie jak nasze prognozy - mówił doktor.
- Proszę mnie nie trzymać w niepewności... - Odparła głosem pełnym emocji.
- Tahiri, Będziesz miała dziecko - oznajmił..
- Dziękuje... - Wyjąkała przez łzy, które od razu napłynęły jej do oczu.
- Za dwa dni zgłoś się na rutynowe badania... Wtedy porozmawiamy!
Lekarz rozłączył się, a Tahiri wytarła łzy radości.
Dziecko?? Jak to możliwe... Tahiri? Czemu mi nie powiedziałaś? Tahiri czemu mi nie powiedziałaś...? To nie może się dziać... To nie może być prawdą ! To jest nie możliwe! To jest jakiś koszmar!
Przypomniał sobie czas kiedy byli najszczęśliwsi. Jak patrzyła na niego tymi pięknymi oczyma, które wyrażały pełną i prawdziwą miłość. Mogli mieć razem dzieci, ale teraz pozostało to niespełnionym snem. Tylko dlatego, że ktoś go pomylił z kimś kto miał wielkie kłopoty. Zabili ją bezlitośnie nie zwracając uwagi na to czy była w ciąży. Wyobraził sobie jakim byłby ojcem, jakby narodził mu się syn bądź też córka. Wszelkie marzenia jakie miał zostały gwałtownie zdruzgotane i rozpylone w pył. Xer padł na kolana krzyczał waląc pięścią podłogę. Łzy napłyneły mu do oczu spływając gwałtownie po policzkach. Serce biło mu z niewiarygodną prędkością. Czuł wielki żal, gniew i prawdziwą rozpacz. Marzył o śmierci, tak i swojej jak osoby odpowiedzialne za jego tragedie. Pragnął je zabijać powoli.
Nagle wszystko się rozpłynęło i znalazł się na górze okrążonej przez morze lawy. Obejrzał się dostrzegając powoli sunący cień.
„Głupi, ten co nie dostrzega prawdy w morzach kłamstwa...”
Znienacka coś go odrzuciło i spadł z góry wprost w kierunku morza. Wpadł do niego krzycząc i wijąc się z bólu. Dostrzegł wpatrującą się w niego zjawę. Czuł jak lawa pali każda cząsteczkę zanurzonego ciała wyciągając z receptorów bólu maksimum wydajności. Odniósł wrażenie jakby wszystkie kawałki jego organizmu były rozrywane, łączone na powrót i ponownie niszczone z wielka precyzją. Cień patrząc na wijącego się w agonii chłopaka szyderczo się śmiał. Biły od niego uczucia radości.... Prawdziwej ekstazy z widoku, którym był raczony.
„Ból towarzyszy od narodzin aż po śmierć...”
Niespodziewanie chłopak przestał krzyczeć i stał na dachu świątyni Jedi na Coruscant. Obrócił się i dostrzegł jakiegoś mężczyznę w średnim wieku z długimi siwymi włosami spiętymi z tyłu. Twarz miał okrągło z blisko postawionymi białymi oczyma i rzadkimi brwiami. Spojrzał na niego i wskazał ręką w przeciwną stronę. Chłopak obrócił się i ujrzał swojego ojca. Podszedł do niego i objął czule jakby nie widzieli się całe milenia.
- Ojcze? Ty przecież nie żyjesz! - Zaczął
- Wyprawę w świat duchów musiałeś odbyć! Spotkaliśmy się po tylu latach...
- Kim on jest? - Wskazał na człowieka o białych oczach.
- Moim - zawahał się - strażnikiem... Pilnuje, żebym nie zdradził, czegoś czego nie powinienem. Tak bardzo chciałem cię zobaczyć.
- Ojcze! Tahiri jest z mamą? Ma się dobrze? Razem siedzą i ucztują z Bogami?
- Nie mogę powiedzieć więcej Synu...Nie zapomni kim naprawdę jesteś... Zniknął rozpływając się w powietrzu.
Tahiri czemu mi nie powiedziałaś? Miałbym dziecko... Może nawet Syna... Ja ojcem? Jakim bym był ojcem? Czy dałbym rade? Teraz się już nie dowiem... Oboje nie żyją... To nie może się dziać! Nie może... Nie może...
- Bogowie! Moi Bogowie czemu mnie opuściliście!!!? - Wykrzyknął na głos.
Padł na ziemie histerycznie krzycząc i plącząc jak dziecko. Zanim wizyta w świecie duchów zakończyła się, usłyszał w odpowiedzi jedno zdanie, którego znaczenie nie do końca rozumiał.
„Serce ma dwa mieszkania: w jednym żyje radość, w drugim ból”
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...