ROZDZIAŁ XI
„Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
Lecz w samym sercu jej siły leży jej słabość:
Wystarczy jedna, jedyna, samotna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy.”
Mężczyzna leciał swoim myśliwcem przez nadprzestrzeń. Wiedząc, że zostało kilka godzin do końca podróży zdecydował się zdrzemnąć. Będąc zmęczonym momentalnie zasnął. Moc zawsze była w nim silna ukazując mu różne sekrety życia. Teraz cofnął się do czasów dzieciństwa, gdzie wraz z swoim przyjacielem Adi Kierem trenowali w sali walkę na miecze. Byli wówczas nierozłączni. Taki stan rzeczy trwał nieprzerwanie, aż do zdarzenia sprzed sześciu lat. Kier miał te dziwne sny. Mistrzowie nie wierzyli w ich prawdziwość czy w ogóle jakiekolwiek znaczenie z uwagi, że Moc w nim była słaba. Na początku stwierdzili, że to tylko wytwór wyobraźni, chęć zwrócenia uwagi na siebie, lecz potem widząc, iż chłopak traktował to śmiertelnie poważnie zaczęli podejrzewać szaleństwo. Twierdził, że demony przyjdą i zniszczą Jedi. Zabiją każdego po kolei nie zważając czy to starzec czy dziecko. Prosił, a nawet błagał mistrzów, aby poczęli odpowiednie kroki by temu zapobiec, ale mu nie wierzyli. Jedyną osobą, która mu wierzyła byłem ja - pomyślał mężczyzna. Zasmucił się na wspomnienie, że od czasu tych dziwnych snów zmienił się tak samo jak Adi. Oddalili się od siebie niszcząc wiele lat wspaniałej przyjaźni. Niemalże można byłoby nazwać ich braćmi. Z przyjściem koszmarów przestali ze sobą rozmawiać. Po kilku latach młody mężczyzna uważany przez wszystkich w zakonie za szaleńca po prostu zniknął. Na początku wielu rycerzy Jedi szukało go po różnych zakątkach wszechświat, lecz bezskutecznie. Po jakimś czasie stwierdzono, że nie miało to najmniejszego sensu. Jako, że uznano go za nieszkodliwego pozwolono żyć gdziekolwiek się znajdował. Niespodziewanie wyrwał się ze snu. Myśląc, że coś wyrzuciło go z nadprzestrzeni zaczął gwałtownie sprawdzać przyrządy. Wszystko było w porządku toteż rozejrzał się wokoło zastanawiając się nad dziwnym niepokojem w sercu. Nagle mężczyzna poczuł ukłucie w sercu. Małe, lecz bolesne zadane przez Moc. Wiedział co to znaczy choć nie chciał tego zaakceptować. Niegdyś razem z Kierem poprzysięgli sobie, że już jako Rycerze Jedi postarają się razem zwiedzać galaktykę służąc zakonowi. Jeden z nich nie skończył szkolenia znikając, drugi stał się prawdziwym przedstawicielem zakonu w stopniu Rycerza. Rex Rycerz Jedi. Szkoda, że nie dożyłeś tego mój przyjacielu... - Pomyślał chłopak z narastającym smutkiem. Miał pewność, że Moc dała mu znak, iż jego przyjaciel zginął. Więź, która łączyła ich od maleńkości została nagle przerwana. Przywiązanie nie przystoi Jedi... - Przypomniał sobie jedną z doktryn. Jedyne co mogę dla niego zrobić teraz to sprawić mu godny pochówek. Dowiedzieć się dlaczego zginął. Poczuł smutek w sercu, które ściskało go za gardło.
- Nie ma śmierci... Jest tylko Moc... Trzymaj się przyjacielu....- Powiedział szeptem Rex - Jesteś częścią gwiazd... - Dodał w duchu.
Xer biegnąc do hangaru zahaczył o jadalnie, gdzie szybko najadł się do syta. Po dwóch dniach braku jedzenia wiedział, że musiał chociaż na chwilę poświęcić temu uwagę, gdyż potrzebował siły, wiele siły, aby uratować Tahiri. Wybiegł uzbrojony w dwa wibroostrza oraz dwa blastery małe i poręczne. Wziął też odpowiedni zapas energii do broni. Wiedział, że nie może mu niczego zabraknąć. Każdy sekunda zwłoki mogła przyczynić się do śmierci żony. Biegnąc jakiś czas w kierunku hangaru, gdzie czekał przygotowany prom natknął się na zwłoki w jednym z przejść. Przyglądając się uważniej rozpoznał Adi Kiera. Leżał martwy z lekko dymiącą dziurą w klatce piersiowej. Nieopodal znajdowała się obcięta ręka w której znajdował się miecz świetlny.
Wszechświat ogarnia mrok... Dobrze, że już nie musisz się tym martwić... Mrok nie dopadnie cię i nie sprawi cierpienia... Jesteś częścią wieczności... Jesteś pośród gwiazd...
Spojrzał na Akinome, która bezgłośnie patrzyła na martwego kompana chowając smutek. Czuła do niego sympatie. Można to dostrzec mimo uczynku jakiego się dopuścił sprzedając ich w niewolę. Nikt nie wiedział, że dziewczyna bardzo polubiła tego łotra planując się ustatkować. Jednak zabrakło na to czasu. Nawet nie zdążyła mu o tym powiedzieć.
Odwróciła wzrok i poszła w milczeniu. Xer wziął z jego martwej dłoni rękojeść i przypiął do pasa. Pobiegli dalej. Niespodziewanie się zatrzymali. Hangar był odcięty. Wejścia pilnowało pięciu rosłych żołnierzy.
Dlaczego oni tu stoją? Hangar miał być dostępny... Chyba, że... Mira ta wiedźma oszukała nas... Ale dlaczego?
- Coś jest nie tak - szepnął do dziewczyny.
- Widzę... - Przymknęła oczy i pociągnęła nosem ostro powietrze - śmierdzi mi to zdradą.
- Ja to załatwię... - Wręczył jej blaster - osłaniaj mnie
Wstał, wziął do ręki ostrą broń i powolnym, spokojnym krokiem wyszedł naprzeciw nieprzyjaciołom. Momentalnie spojrzeli na niego analizując jego zamiary. Widać było, że należeli do kiepskich obserwatorów. Patrząc na nadchodzącego mężczyznę, widząc napięcie mięśni, pewność spojrzenia i resztę niuansów nie wiedzieli, że to szła śmierć.
Sztuka walki... nie jest to jak pokazują na holofilmach dziesięć ciosów, aby pozbawić przeciwnika przytomności bądź życia. Wystarczy jeden cios w odpowiednie miejsce, aby tego dokonać. Z wibroostrzem w dłoni wystarczą trzy ciosy aby powalić trzy duże istoty. Chyba, że chce wyczerpać z tego trochę przyjemności...To będzie dzieło sztuki... Sztuka jest wieczna... Życie krótkie... Gniew to krótkie szaleństwo... Nie stać mnie na negocjacje... Czas ucieka... Każda sekunda może być zgubna dla Tahiri...
Jeden podszedł chcąc złapać go za ramię. Nie padło ani jedno słowo. Chłopak ręką odbił dłoń napastnika jednocześnie drugą ciął gardło. Padł na ziemie bez życia. Pozostali rzucili się na niego, lecz po chwili cofnęli się. Spojrzeli mu w oczy zimne i puste, nie ludzkie. Całe brązowe z czarną jak noc źrenicą mrugały w dwie strony, pionowo i w poziomie. Chociaż w galaktyce istniało wiele ras odstraszających wyglądem to ten widok wzbudzał wielki niepokój. Sięgali po broń, aby unieszkodliwić napastnika. Xer wiedział, że miał tylko kilka sekund na załatwienie sprawy. Rzucił się na dwóch najbliżej stojących. Pierwszego kopnął mocno w okolice kolana. Trzask i noga wygięła się pod nienaturalnym kątem. Ułamek sekundy później zablokował cios ręką z lewej i wyprowadził kontrę w gardło. Wystarczył jedno mocne uderzenie pięścią w krtań, aby człowiek padł nie żywy. Podczas gdy tamten padał na ziemie ostatnich dwóch wyjęło blastery i wycelowało w chłopaka. Ten widząc lecące w jego kierunku promienie, rzucił w ich kierunku obydwa wibroostrza jednocześnie upadając na ziemie. Zaklął siarczyście widząc, że spóźnił się o ułamek sekundy. Jedna z błyskawic trafiła go w ramię. Upadł patrząc na przeciwników. Ostrze wbiło się w oko niższemu po lewej, natomiast drugi zdołał uniknąć schylając się gwałtownie. Ku szczęściu Xera nieprzyjaciel nie wstawał tak szybko jak powinien. Jednak chłopak przez ranę na ramieniu nie mógł tego zrobić tak jakby chciał. Nagle strzał i czerwony promień śmierci przeleciał nad jego ramieniem trafiając nieprzyjaciela w głowę. Obrócił się i dostrzegł, że to Akinoma wywiązała się z zadania osłaniania go. Rana bolała, ale było to tylko draśnięcie. Mógł iść dalej. Niespodziewanie pojawił się jeszcze jeden żołnierz w czarnym mundurze. Niski, bardzo otyły mężczyzna trzymający kanapkę tak tłustą, że aż kapało na ziemie. Brud od jedzenia na twarzy pełnej kilkudniowego zarostu wywoływał mdłości, lecz to co mężczyzna zobaczył sprawiało u niego większe nieprzyjemności w żołądku niż u Xera i Akinomy. Momentalnie upuścił jedzenie chcąc chwycić za broń. Chwilę później ją także rzucił na ziemie. Chłopak z wibroostrzem, które wyjął z oka nieżywego wroga znalazł się tuż przy nim. Otyły człowiek czuł zimną stal na gardle. Nogi zaczęły mu się trząść.
- Wyglądasz na takiego co lubi rozkosze stołu - powiedział Xer zimnym cichym głosem, który wywoływał dreszcze. - Chcesz jeszcze pokosztować tych rozkoszy to odejdź i nie przeszkadzaj. Co ty na to?
- Do...Dobrze... - Wyjąkał
- Powiedz mi coś jeszcze... Dlaczego mieliście tutaj stać? - Zaciekawił się
- Ja tylko wykonywałem rozkazy... - Zaczął się coraz bardziej jąkać - Kazano nam tu stać na wszelki wypadek, gdyby ktoś próbował uciec z statku. Nie zwykłem pytać o takie rzeczy... Byłby to brak szacunku i kwestionowanie rozkazów - zakończył cichym szeptem.
- Idź stąd i nie próbuj mnie powstrzymać. Wiedz, że jak sprzeciwisz się to wrócę - spojrzał mu głęboko w oczy - i sprawie ci takie piekło zanim umrzesz, że będziesz błagać Bogów o wtrącenie do siedziby zła po śmierci, aby wypocząć w rajskich warunkach. Mężczyzna przełknął ślinę z ogromnym trudem. Xer rzucił go na ziemie i dał znak dziewczynie. Będąc w hangarze wypatrywali czegoś szybkiego, zwrotnego i zarazem dobrze uzbrojonego. Niespodziewanie okrętem zatrzęsło. Włączył się alarm. Zdenerwowany głos jednego z oficerów zaczął mówić w głośniku:
„Alarm! Alarm! Wszyscy na stanowiska bojowe! Jesteśmy atakowani! Powtarzam jesteśmy atakowani!”
Chłopak podbiegł do iluminatora, aby zobaczyć co się działo. Dostrzegł, że kilkadziesiąt wielkich organicznych okrętów rzuciło się na „Śmierć w Mroku” Ostrzeliwali niszczyciel z wszystkiego co mieli. Nie miał chwili do stracenia. Wybrał jeden z myśliwców o dużych czterech skrzydłach mających kilka mocnych dział laserowych. Dziewczyna wybrała okręt tej samej klasy. Szybko wskoczyła za stery. Kątem oka dostrzegła, że do hangaru wbiegają piloci. Było ich kilkadziesiąt. Miała pewność, że nie będą chcieli ich powstrzymać. W tej chwili wszyscy musieli działać razem, jeśli pragnęli przeżyć. Wystartowali w kilka sekund później. Wylatując na zewnątrz można było dostrzec, że około pięćdziesiąt dział turbolaserowych miotało ogniem w kierunku wrogich statków, które otaczały Acclamatora z obu strony. Ku jego uciesze zauważył, że kilka okrętów płonęło i dryfowało tu i ówdzie z wielkimi dziurami przez które uciekała atmosfera. Odpowiadali ogniem celując w działa, które co jakiś czas wybuchały. Niespodziewanie pojawiły się nieprzyjacielskie myśliwce. Było ich kilkadziesiąt więcej. Kształtem przypominały swoje większe odpowiedniki, lecz sprawiały wrażenie szybszych i bardziej zwrotnych. Wdali się w walkę z kluczem statków wśród których lecieli Xer i Akinoma. Kilku mniej umiejętnych pilotów zginęło w obłoku śmierci zderzając się z wrogami. Czerwone błyskawice wyleciały szukając swoich ofiar. Co chwila dostrzegali błysk oznaczający śmierć. Mężczyzna manewrował z gracją doświadczonego pilota. Kierował się prosto na planetę mając w duszy przekonanie zabicia każdego kto mu przeszkodzi. Skręcił ostro w lewo unikając rakiety o brunatnym ogonie, która trafiła kogoś kto przypadkiem wleciał w jej trajektorię.
Jest ich zbyt wielu... Nie ma sensu walczyć! Musze dostać się na planetę! I to szybko!
Przełączył włącznikiem komunikatora i wywołał Akinomę.
- Kieruje się w stronę planety - westchnął - możesz mnie osłaniać? Wiem, że to trudne...
- Oj zamknij się nerfopasie - odparła udawanym tonem oburzenia - Leć jestem tuż za tobą. Nie możesz pozwolić kochanej czekać co nie? - Zaśmiała się.
- Dzięki...
Skręcił ostro na bak burtę. Musiał nagle ostro podciągnąć do góry bo wbiłby się w trzy wrogie statki. Niespodziewanie poczuł, iż jego okrętem coś wstrząsnęło. Dwa wrogie myśliwce siedziały mu na ogonie miotając dziwnymi promieniami. Akinoma była na stanowisku. Ostro wleciała w jednego strzelając z wszystkich czterech laserów naraz. Przeszła przez dymiącego szczątki nieprzyjaciela. Drugi trochę zaskoczony nagłym atakiem skręcił na prawo próbując uciec od błyskawic kobiety. Jednak widać było, że należał do kiepskich pilotów, ponieważ zderzył się w myśliwcem należącym do żołnierzy Miry. Siły walczące z okrętami o lśniących kadłubach i błoniastych skrzydłach malały z sekundy na sekundę. Manewrując pośrodku bitwy omijał wrogie statki co niektóre omiatając ogniem. Akinomę siedziała mu na ogonie powtarzając ruchy. Minęło kilka minut i sojuszników było kilku, a wrogów kilka set. Za dziewczyną znalazła się liczna pogoń próbująca usilnie ją zestrzelić. Celność była coraz lepsza i co druga błyskawica miotała kadłub. Wiem, co musze zrobić - pomyślała. Gwałtownie skręciła na lewo pociągając wszystkich za nią.
- Leć Xer! - Rzekła - Leć i uratuj ją...
- Akinomo co robisz? - Spytał widząc na odczytach nawigacyjnych, że skręca gwałtownie zabierając ze sobą pogoń - Nie rób tego! Leć ze mną! Na planecie ich zgubimy! - Krzyknął.
- Leć bo zaraz sama cię zestrzelę! - Parsknęła i wyłączyła komunikator.
Wszyscy polecieli za nią. Skręciła w kierunku grupy wielkich statków o równie organicznych skrzydłach. Dostrzegła, że okręt klasy Acclamator właśnie był targany wieloma eksplozjami. Nagle oślepiający błysk i statek rozpołowił się na pół. Dostrzegła wiele istot wylatujących w próżnie z dziury w kadłubie. Postacie, które wcześniej żyły, oddychały i marzyły. Teraz momentalnie się dusiły w pustce kosmosu. Stawali się częścią gwiazd. Akinoma sprawdziła czy jej kompan leciał tam gdzie powinien. Ma szczęście, że tam leci - stwierdziła w duchu. Działa okrętu ożyły próbując ją zestrzelić. Manewrowała z wielką precyzją, lecz strzałów było zbyt wiele. Wybuch oderwał jej prawe skrzydła. Strąciła kontrole nad okrętem. Skierowała go w kierunku dużego niszczyciela. Wirując wokół własnej osi zbliżała się do wroga. Tylko sekundy dzieliły ją od zderzenia. Statek ledwo zipał, lecz był prawie u celu. Sekunda do zderzenia.
- Moja siostra by tego nie zrozumiała... - Wyszeptała na głos z trudem łapiąc oddech. Spostrzegła, że od wybuch miała krwawiącą ranę na klatce piersiowej. - To chyba płuco... Nie znałam cię długo Xer, ale mam nadzieję, że będziesz to pamiętać... - Popatrzyła na wrogi okręt, który z sekundy na sekundę rósł jej przed oczyma - Wy też zapamiętajcie śmiecie kim jest Akinoma Ikiv! -Krzyknęła
Zderzyła się z okrętem czyniąc wielką wyrwę w kadłubie. Skrzydła zapłonęły żywym ogniem. Reszta poszła jak po łańcuchu. Sekunda i cały statek zniknął w oślepiającym wybuchu. Kobieta poświęciła życie dla kogoś kogo ledwie znała.
Pamiętała słowa babci, którą kochała i szanowała. Po jej śmierci strasznie się zmieniła wchodząc w złe towarzystwo. Powiedziała wówczas: „Największym złem jest kiedy dobre istoty nic nie robią, widząc dziejące się zło...” Zbyt wiele istot zapomina o tym myśląc o pogoni za kredytami, sławą i władzą. Dzisiejszy wszechświat należy do ponurych miejsc. Chwilę przed śmiercią oprócz radości miała tylko jedną myśl.
„Jaka jestem? Samotna...”
Xer dolatywał do planety. Kilka myśliwców zagrodziło mu drogę plując ciemno zielonymi promieniami. Przesunął rączkę sterowniczą okrętu wprowadzając myśliwiec w korkociąg. Równocześnie nacisnął guzik spustowy z jego dział wyleciał czerwone błyskawice śmierci. Zaskoczeni wrogowie rozpłynęli się w wybuchu. Jeden uszkodzony z niewiarygodną prędkością klucząc leciał w stronę planety. Chłopak wlatywał w atmosferę. Poczuł ukłucie żalu wiedząc, że Akinoma poświęciła życie. Lubił ją i szanował. Chociaż jak każdy goniła za zyskiem robiąc różne nieuczciwe interesy to należała do uczciwych i honorowych osób. Wiedziała, że w dzisiejszych czasach słowo to czasem jedyna wartościowa rzecz jaką możemy mieć.
Szkoda.. Nie czas na żal i smutek Xer. Czas leci... Akinoma jest teraz częścią gwiazd...Niedługo się z nią spotkasz wiesz o tym dobrze! Staniesz się częścią gwiazd... Będziesz na wszystko patrzył przez wieczność...Smutno mi z jej powodu, szkoda, że oddała tak życie. Mogliśmy coś wymyślić! Zawsze jest nadzieja na inne wyjście. Dziwne, że mnie nie ścigają.. Tahiri trzymaj się już niedługo...
Czuł po policzku spływające łzy. Wytarł je ręką i wleciał w atmosferę kierując się za sygnałem namierzającym wahadłowiec Miry. Jego oczom ukazała się planeta inna niż wszystkie. Ciemne chmury spowijały całe niebo. Z nich padał rzęsisty deszcz, który trochę uniemożliwiał dobrą nawigację. Obok drzew widział falujące ciemno niebieskie morze z dziwnymi stworzeniami o długich szyjach. Spostrzegł, że kilka kilometrów dalej znajdował się sygnał okrętu kobiety o blond włosach. Stwierdził, że znajdowała się to za linią gęstych lasów o trójkątnych liściach koloru mocnej zieleni. Posadził okręt i widząc, że nie ma nieprzyjaciół wziął broń i wygramolił się z kabiny. Deszcz padał mocno i nie zbyt przyjemnie. Sekundy później czuł, że przemókł do suchej nitki. Posmakował kropli padających z nieba czując kwaśny, obrzydliwy smak od razu je wypluł. Wiedząc, iż nie miał ani chwili do stracenia ruszył w kierunku źródła sygnału. Drzewa uchroniły go przed nieprzyjemnym deszczem. Liście o trójkątnych kształtach zdawały się pochłaniać wodę płynącą z nieba. Olbrzymie i masywne konary z bliska wydawały się dziwne.
Przyglądając się uważnie, można dostrzec w nich zagłębienia wielkości ludzkiej ręki. Popchnięty ciekawością podszedł ostrożnie baczniej zbadać to ciekawe zjawisko. Gdy znalazł się kilka kroków od dziury zaczęło w jego stronę mrugać lekkie światło koloru beżowego. Idąc usłyszał trzask. Obejrzał się czując niebezpieczeństwo. Dostrzegł kilka par czerwonych ślepiów. Niespodziewanie istota o czarnym futrze zaatakowała go skacząc z drzewa. Powalony na ziemie, lekko zamroczony starał się odepchnąć napastnika. Czuł jak wróg wbił mu pazury w ramię aż do krwi. Sięgnął powoli po wibroostrze, aby dokonać dzieła zniszczenia na nieprzyjaciołach. Nagle dostał ostrego kopniaka w brzuch co spowodowało, iż broń wypadła mu z ręki Zamachnął się głową ostro do tyłu i z całej siły grzmotnął oprawce w twarz. Potwór zamroczony odskoczył kilka metrów dalej. Xer wstał, chwycił broń i rzucił się na wroga wbijając mu pod żebra. Głośny ryk bólu i martwe ciało leżało bez życia. Chłopak podniósł się gotowy na każdy atak. Jednakże żaden nie nastąpił. Wielce zdziwiony schował broń. Sprawdził czy ukryta przy bucie rękojeść miecza świetlnego nie uwierała go i powoli ruszył w dalszą podróż. Nagle poczuł się słabo. Obejrzał się dostrzegł, że jakaś postać strzela do niego z blastera nastawionego na ogłuszanie. Chciał sięgnąć po swój i odpowiedzieć ogniem, lecz nie miał sił. Po chwili zemdlał.
Kid i Mira wraz z trzema żołnierzami wylądowali nieopodal nadmorskiego miasta Ne’la. Można było uznać je za metropolie i jedno z największych osiedli na planecie. W odróżnieniu od znanych miejsc w galaktyce budynki i całą infrastrukturę zbudowano z rzeczy organicznych. Nie było metalowych domów, pojazdów unoszących się nad ziemią za pomocą specjalnej techniki czy innych maszyn. Zabudowania zrobione z galaretowego zielonego materiały wyglądały schludnie i miło. Sprawiały wrażenie zadbanych i lepiej funkcjonujących niż wiele budowli na Coruscant. Materiał mógł być wielokrotnie przetwarzany i zmieniany wedle wyobraźni architekta. Wyszli z statki oczekując na przybycie kapłana.
- Było nam razem dobrze - stwierdziła kobieta.
- Dobrze? - Spytał - Może i było, ale to nie była coś specjalnego...
- Byłeś Moim kochankiem i obrażasz mnie mówiąc, że to nic specjalnego? Wielu mężczyzn życia by oddali, żeby być ze mną - krzyknęła.
- Ja nie jestem jednym z nich... Dla mnie istniała tylko jedna - rzekł widząc, że nadchodzą jakieś postacie dał rzeczowy znak, że to koniec rozmowy.
Mire powitał sam kapłan Nat’s wraz ze świtą liczącą pięciu mężnych wojowników.
- Witam Ciebie Panie - zaczęła Mira lekko się skłaniając.
- Wszystko poszło zgodnie z planem - oznajmił spokojnym tonem. Spojrzał na Kid’a - Kim on jest?
- To... - Zawahała się - Prezent dla ciebie panie...
- Że co... ?! - Krzyknął mężczyzna.
- Przykro mi... - Odparła z ironicznym uśmiechem.
- Brać go... - Rozkazał kapłan.
Dwie istoty o czarnych futrach wzięły go i zakuły w galaretowate pomarańczowe kajdany. Na początku chwilę się rzucał i szamotał. Trzeci wojownik wyjął jakiegoś małego robaczka z kieszeni i dał znak, aby pozostali przytrzymali człowieka. Podszedł do niego i odgiął mu głowę mocno do tyłu otwierając usta. Z uśmiechem pokazującym brunatno-żółte zęby włożył robaczka do ust, który ucieszony wolnością popędził w głąb gardła. W kilku miejscach plunął dziwną zieloną wydzieliną paraliżując dotknięte miejsce. Mężczyzna zaczął się krztusić. Po chwili stracił przytomność i strażnicy zabrali go w wyznaczone miejsce.
- Czy już to się stało? - spytała Mira.
- Tak... Twój okręt jest nasz - odparł kapłan basowym obcym tonem
- Czy w takim bądź razie jestem wolna i mogę iść ? - Wyjąkała niepewnie.
- Nie... - Uśmiechnął się kapłan pokazując pocięte wargi i język w kilku zrośniętych częściach. Dał znak pozostałym żołnierzom, którzy momentalnie wyjęli broń i rozstrzelali ochronę kobiety.
- Ja nie rozumiem... - Wyszeptała - Umawialiśmy się!
- Naiwna niewierna... - Parsknął - Będziesz dobrą ofiarą dla Bogów - zwrócił się w obcym języku do swoich podwładnych, którzy zabrali ją do odpowiedniego pokoju, gdzie zostanie przygotowana do ceremonialnego obrzędu.
Nagle podeszła do niego istota wysoka, ubrana w biały fartuch z maską na twarzy i czerwonymi rękawiczkami.
- Złapaliśmy Jeedai niedaleko Ralltir - powiedziała postać klękając nisko.
- Jeedai... Dobrze... Bardzo dobrze - ucieszył się - Będzie wspaniałą ofiarą przygotowawczą... Teraz nie przeszkadzać mi - stwierdził surowo - Musze porozmawiać z Bogami...
- Tak mistrzu...
Kapłan udał się do swojej komnaty, a jego podwładni do swoich zajęć. Mira idąc z strażnikami miała mętlik w głowie. Brała tego przywódcę religijnego za prawą istotę, której poniekąd można zaufać. Zwłaszcza wtedy kiedy ofiarowuje się mu życia, bądź jak on mawiał dusze tylu tysięcy istot. Jaka ja jestem głupia - pomyślała.
Xer ocknął się leżąc w brudnej mokrej celi. Podniósł się i oparł plecy o ścianę. Dostrzegł, że ktoś zdjął z niego ubranie zastępując je brązowym długim workiem. Rozejrzał się po okolicy i ujrzał miejsce, które jakby wydawało mu się znajome. Znajdował się w ciemnej jaskini, a ściślej w klatkach o czerwonych kratach. Wstał i podszedł chcąc zobaczyć coś więcej. Bardzo się zadziwił widząc, że gdzie okiem sięgnął tam setki, a może nawet tysiące uwięzionych istot. Razem z nim znajdowało się dziesięć postaci różnych ras. Ludzie, Granowie, Twi’leki, jeden Gamoreanin i nawet kilku Kalamarian oraz Bothanów. Do jego uszu dotarł cichy głos dziecka. Spojrzał w tamtą stronę. Dostrzegł małą dziewczynkę mającą nie więcej niż cztery latka stojącą koło leżącej kobiety.
- Mamo otwórz oczy mamo... - Szeptało dziecko przez łzy.
Xer widział, że klatka piersiowa kobieta się nie ruszała, a z ust i oczu wypływała powoli zasychająca krew. Na jego oko matka dziecka nie żyła od kilku dni. Rozejrzał się po innych osobach, którzy wyglądali tragicznie. Wszyscy zagłodzeni, brudni i potwornie przerażeni.
Bogowie co to za miejsce?! Co to za istoty znęcają się nad dziećmi? Jakie istoty tak traktują innych jakby to były zwierzęta?! Musze się stąd wydostać... Nie wiem czy zdołam im pomóc, lecz jeśli starczy sił i czasu dokonam tego, aczkolwiek priorytetem jest Tahiri... Oby jeszcze żyła... Bogowie nie odbierajcie mi jej ponownie!
Niespodziewanie podszedł do niego chudy, stary człowiek z bujną czarną brodą na twarzy. Bliżej się przyglądając spostrzegł w niej małe białe żyjątka pełzające i żyjące sobie jak w domu. Wywoływało to nie lada obrzydzenie, lecz powstrzymał się od zwymiotowania. Skórę miał ciemną, pomarszczoną i brudną. Spojrzenie przejawiało oznaki szaleństwa. Czuł się lepiej niż ostatnio, nie miał bólów w klatce czy brzuchu. Chociaż wiedział, że poprawa na pewno była chwilowa toteż niezmiernie cieszył się z niej. Starzec złapał go za ramiona patrząc mu uważnie w oczy.
- Jesteś nowy! Wspaniale! Masz siły... Wyglądasz na mężnego wojownika - stwierdził cichy głosem, lekko sepleniąc.
- Co masz na myśli starcze? Wiesz jak mogę stąd się wydostać? -Spytał z nutką nadziej w głosie.
- O tak... Tak! Każdemu to mówię, aby spróbował, lecz nie wielu to czyni - spuścił głowę - Kapłan, przywódca tychże istot jest bardzo nerwową istotą i jest czuły na pewnym punkcie. Wiem, że to wydaje się bez sensu, ale możesz go wyzwać na pojedynek, który jeśli wygrasz zdobędziesz wolność. Jeśli go wyzwiesz od tchórzy i co tylko ci przyjdzie do głowy masz to jak w banku, że gniew wielki wywołasz i walczyć z tobą będzie. Chociaż jest kapłanem wojownikiem jest przednim. Co jakiś czas urządza sobie walki z niektórymi więźniami krwawo ich zabijając dla przykładu. Temu też często nikt sam go nie wyzywa... Praktycznie nie zdarzyło się to od dawna.
- Dlaczego nas tu trzymają? Wiesz o co tu chodzi? - Zaciekawił się bacznie wypatrując jakiejś drogi ucieczki.
- Jesteśmy ofiarami panie... Ofiarami dla ich Bogów... - Powiedział poważnym tonem - Republika nie wie co tu się dzieje... Robią to w tajemnicy przekupując senatorów tudzież grożąc im i łapiąc co bardziej skąpych. Nie wiem o co tu chodzi panie, ale bardzo jest to niepokojące. Skryj się - rzekł.
Dwie rosłe istoty podeszły do celi o czerwonych kratach i coś wykrztusiły w obcym dialekcie. Nikt ich nie zrozumiał, toteż postacie wydała cichy syk co pewnie oznaczało śmiech. Xer dostrzegł, że kolejni prowadzą jakiegoś młodego człowieka. Był ubrany w długi brązowy płaszcz, beżowe spodnie, wysokie skórzane buty i ciemną tunikę. Włosy czarne, krótko obstrzyżone wskazywały na to, że pochodził z dobrego domu. W niedalekiej odległości naliczył tylko pięć czerwonookich oprawców. Podjął decyzję co zrobi za kilka sekund. Czekał jak podejdą do klatki jednocześnie sięgając prawą dłonią do buta po srebrną rękojeść. Cieszył się, iż istoty nie były zbyt rozważne, aby dokładnie go przeszukać. Nie wiedział czemu zabrali mu całe ubranie oprócz butów. Widział to też u współwięźniów.
Galaktyka to miejsce pełne dziwaków. Zostawiać buty nie bacząc czy nie ma tam ukrytej broni? Głupota czy też może pułapka ? Chwila... Jeszcze chwila... Teraz Xer Teraz!
Chwycił mocno rękojeść i zapalił ją. Z charakterystycznym sykiem wyłoniło się żółte ostrze. Jeden z nieprzyjaciół trzymał kratę, żeby ją za chwilę otworzyć. Polała się zielona maź i ręka leżała na ziemi obcięta. Cięcie i kraty nie było, wyjście wolne. Pozostałe istoty uzbrojone w brunatne długie kije zakończone trójkątnym kamienie zaatakowały chłopaka. Zablokował ich ciosy mieczem dziwiąc się, iż nie przeciął ich na części. W tym samym czasie prowadzony człowiek, mocnym ciosem w głowę powalił i rozbroił strażnika. Jednocześnie wyciągnął przed siebie dłoń i odepchnął drugie na kratę. Tam więźniowie złapali potwora ściskając, gryząc i wbijając długie, nie zadbane ostre paznokcie. Potwór ryknął przeraźliwie oddając chwile później ducha.
Jedi... Ten człowiek jest Jedi. To chyba pierwsza dobra nowina od wielu dni. Jak dobrze.. Pomoże mi, albo zginie...
Xer zablokował kolejny cios i z pół obrotu przeciął wroga na pół. Od razu nie zatrzymując się pchnął w ostatniego robiąc w brzuchu dymiącą dziurę. Wszyscy leżeli bez życia na ziemi. Wiedział, że niewiele czasu minie zanim przybędą liczniejsze posiłki.
- Weź ich broń i uwolni ilu się da - rzucił Xer do nowego kompana.
- Dobra - odparł biorąc oręż i otwierając Mocą klatki. - Bierzcie i uciekajcie.
- Pójdziesz ze mną - podszedł do niego i powiedział tonem, który nie dawał pola do negocjacji.
- Dobra! Mam nadzieję, że mamy ten sam cel - spojrzał na osierocone dzieci, wychudzonych starców i inne istoty na skraju fizycznej śmierci - Musimy powstrzymać to szaleństwo!
- Przy okazji to zrobimy... - Odparł - Musze odnaleźć żonę. Jest jedną z więźniów. Nie ma sensu każdą klatkę po kolei przeszukiwać. Pójdziemy do kapłana. Jeśli obetniemy temu potworowi głowę reszta czmychnie w popłochu - stwierdził. - Jak cię zwą?
- Rex - spojrzał na miecz świetlny Xera - Skąd masz ten miecz świetlny?
- Wziąłem od przyjaciela, który nie żyje... Jestem Xer - przyjrzał się mu uważnie - Jesteś Jedi prawda? Chodźmy nie ma czasu do stracenia!
- Tak... - Zaczął biec za Xerem - Czy ten twój przyjaciel nazywał się Adi Kier? - zapytał w duchu znając odpowiedź.
- Tak... - Skręcili na lewo w kierunku dużych ciemnych wrót zagradzających wyjście z jaskini.
- Jak zginął ?
- Jakaś kobieta o bladej skórze i łysej głowie walcząca dwoma mieczami wyzwała go na pojedynek i... - Obejrzał się na lewo widząc kilka istot biegnących w ich stronę - ... Został pokonany... Gdzie masz swój miecz?
- Tutaj... Zabrałem strażnikowi, który uznał to za zabawkę. - Spojrzał na pięciu przeciwników powoli zbliżających się - Czas na zabawę...- Uśmiechnął się.
Zaatakowali z śmiertelną precyzją. Rex wyskoczył na nich z góry celując klingę w głowy. Kompan jednocześnie wbił w jednego i z pół obrotu obciął głowę drugiemu. Jeden z nieprzyjaciół trafił Rycerza Jedi w ramię, lecz po chwili leżał nie żywy na ziemi z dziurą w brzuchu. Chłopak przeciął ostatniego wroga na wysokości brzucha. Rozglądnęli się czy to wszyscy nieprzyjaciele i rzucili się dalej do ucieczki. Pobiegli w stronę, którą wybrał Jedi. Stwierdzili, że Moc może ich zaprowadzić do celu. Dotarli do zejścia do podziemnych części jaskini. Było tam jeszcze ciemniej niż tutaj. Wydobywał się stamtąd głośny, lecz lekko przytłumione śpiew wielu tysięcy istot.
Po kilku minutach kluczenia na dole i unikania spotkania z nieprzyjaciółmi dotarli do dziwnej komnaty. Dostrzegli tam człowieka przywiązanego ciemnymi pnączami wyrastającymi z ścian. Wyginały jego plecy i ściskały odpowiednie miejsca na ciele. Na pierwszy rzut oka chodziło o zadanie jak największego bólu. Chłopak podszedł do niego patrząc na twarz. Widział, że osobnik nie żył, lecz ku jego przerażeniu znał tą postać.
Więc to tak skończyłeś przyczyno moich kłopotów? Po nagraniu, który mi wysłałeś musieli cię złapać... Ciekawe do kogo tak naprawdę je kierowałeś...
Nagle doszły ich szybkie kroki zbliżające się do tego miejsce. Weszli głębiej do środka i schowali się w ciemnym kącie. Po chwili do sali wszedł kapłan. Rozejrzał się uważnie i wyjął z kieszeni średniej wielkości bulwiastą rzecz. Po chwili zaczęła się ruszać i stworzyła się w nich podobizna istoty prawie identycznej jak kapłan, lecz z innymi bliznami.
- Wszystko idzie zgodnie z planem? - Spytał głos z organicznej kuli.
- Tak Mistrzu Wojenny... - Odparł służalczo - Dziś rozpoczniemy rytuał, mojego pomysłu.
- Dobrze... Informuj mnie na bieżąco. Ja przygotowuje armadę do wylotu na Coruscant. - Odparł i kula zmieniła się z powrotem w bulwiastą rzecz.
Rex patrzył na kapłana z przerażeniem. Nie wiedział co się działo, czy wariował czy też śnił. Otóż nie wyczuwał go w ogóle w polu Mocy co praktycznie jego zdaniem nigdy nie miało miejsca. Nie przypominał sobie żadnej sytuacji zarejestrowanej w archiwum Jedi w której mowa byłaby o istocie niewidocznej w Mocy. Spojrzał na swojego kompana, który patrzył z nienawiścią. Bił od niego tak wielki gniew, że rycerz poczuł wielką obawę. Wiedział co się za chwile stanie, lecz nie mógł temu zapobiec. Ku ich zdziwieniu kapłan wyszedł i udał się do wielkiej groty z której dobiegał głos tysięcy istot. Spojrzeli zza rogu i dostrzegli, że stał przed jej wejściem wraz z kilkoma istotami i Mirą ubraną w dziwną błękitną workowatą szatę.
Xer patrząc na kapłana miał w myśli tylko jedno pragnienie. Zabić go wolno i boleśnie. Wstał, włączył miecz i rzucił się na nieprzyjaciela. Tamten zaskoczony odskoczył do tyłu czując ranę dymiąca na ramieniu. Spojrzał na wroga i uśmiechnął się pogardliwie.
- Słyszałeś za dużo... - Stwierdził - Chcesz ze mną walczyć? Niech i tak będzie niewierny... I tak nie masz większych szans.
- Gdzie jest moja żona? - Spytał gniewnie.
- Czy ja wyglądam na wszystkowiedzącego? Nie wiem nawet kim ty jesteś, a mam wiedzieć kim jest twoja żona? - Prychnął
- Nie macie tu wiele kobiet w ciąży... - Stwierdził
- Mamy tylko jedną... - Uśmiechnął się pogardliwie - Chciałem jej dziecię oszczędzić i złożyć w ofierze tuż po narodzinach, lecz po tym jak ciebie zabije to jej będę odbierał życie przez wiele godzin. Sztuka zadawania bólu jest trudna, a ja jestem w niej nie lada mistrzem. Już wiem kim jesteś... - Zwrócił się do czerwonookich istot - Brać go!
- Giń!
Obydwie istoty rzuciły się na Xera i Rexa. Mieli długie czarne pałki o trójkątnych końcach. Mężczyźni blokowali dobre ciosy napastników dochodząc do wniosku, że ci wojownicy byli kimś więcej niż zwykłymi żołnierzami. Pewnie to jego ochrona - stwierdził Rycerz Jedi. Chłopak zamachnął z lewej celując w gardło, lecz wróg zablokował jednocześnie kopiąc w brzuch. Xer odskoczył kilka metrów i robiąc dłonią młynek pchnął przed siebie. Przeciwnik podskoczył, ale nie dostrzegł pułapki. W momencie jak upadał z mężczyzną z Villad Rex odpychając mocą swojego nieprzyjaciela jednocześnie zamachnął się z lewej przecinając lecącą bestię na pół. Obydwaj podskoczyli atakując ostatniego wroga z góry i po krótkiej wymianie ciosów głowa drugiego potoczyła się po ziemi. Kapłan stał i się patrzył. Uśmiechał się szyderczo. Zdjął płaszcz ukazując potężną sylwetkę. W tym momencie Xer zaatakował celując w gardło. Nie myślał już, aby zabić w jak największym bólu. Stwierdził, że będzie to zbyt wielka rozkosz dla tego szaleńca. Dostrzegł, że Nat’sa wyjął dziwną broń i zablokował cios. Oręż długi z końcem w kształcie węża wił mu się w rękach i syczał. Po chwili wyprostował go i był zdolny do walki. Zaczął atakować chłopaka z niewiarygodną siła i chęcią mordu. Z trudem blokował coraz silniejsze i szybsze ciosy.
- Znajdź moją żonę Rex - rzucił do druha - Ja się nim zajmę.
- Zginiesz zaraz w mękach niewierny!
Rex bezgłośnie dał znak kompanowi życząc mu powodzenia. Podszedł do Miry, która z nadmiaru wrażeń zemdlała. Wziął ją na ręce i ruszył wymijając walczących, którzy bili się na długim korytarzu prowadzącym do olbrzymiej sali. Kilku strażników po chwili przyszło i chciało pomóc kapłanowi, lecz ten dał znak, aby się nie mieszali. Doszły go odgłosy walki idąca z góry. Więźniowie toczyli heroiczny bój o swoją wolność. Chłopak zamachnął się ostro z lewej celując w brzuch. Cios został zablokowany. Kapłan mocno kopnął go w twarz powalając na ziemię. Gniew narastał w młodym mężczyźnie. Patrzył na przeciwnika z pogardą i nienawiścią.
Gniew to krótkie szaleństwo...
Wstał z nadzwyczajną prędkością i ryknął przeraźliwie. Jego oczy brązowe o czarnych źrenicach patrzyła na kapłana mówiąc mu, że pragnie zjeść jego serce.
Nat’sa cofnął się patrząc zdziwiony wzorkiem. Jego pocięte wargi sprawiały grymas niepokoju.
- Nie powinniśmy walczyć - stwierdził.
- Zaraz zginiesz! Mógł się do swoich Bogów kapłanie - wysyczał obcym głosem chłopak.
- Jesteśmy tacy sami... Widzę po tobie... Jesteś tworem Mistrzów Przemian! Pierwszym z wielu nawróconych niewiernych! To za ciebie zapłaciłem tyle pieniędzy i wyrzeczeń! - Podniósł głos nie zdradzając żadnych emocji.
- Nie jesteśmy tacy sami... - Popatrzył na niego jakby widział wszystkie jego sekrety.
Zaatakował kierując się wprost na broń nieprzyjaciela. Kopnął go z całej siły w brzuch. Nat’sa zaczął się cofać parując kolejne ataki. Po jakiejś chwili walki dotarli do wielkiej sali o trzech olbrzymich posągach. Stały nieruchomo patrząc na wszystko z wyższością. Wokół znajdowało się tysiąc istot o czerwonych oczach oddających pokłony i śpiewających jednostajną pieśń. Xer zamachnął z góry celując w głowę. Chcąc rozpłatać ją na pół. Kapłan czekał na taki błąd. Robiąc szybki unik i zmieniając swój oręż ponownie w żyjącego węża trafił chłopaka w pierś. Zakończył atak kopniakiem z pół obrotu w brzuch. Mężczyzna upadł na ziemie czujący gorąco jadu przepływającego z niewiarygodną prędkością po jego krwioobiegu. Podniósł się wydając głośny krzyk bólu.
- Walczyłeś dobrze niewierny... Zasłużyłeś na bardzo bolesną śmierć - stwierdził.
Nie miał ochoty na rozmowy z Nat’sa bo wiedział, że takiemu fanatykowi nic nie przemówi do rozsądku. Uniknął kolejnego ciosy i podnosząc lekko dłoń do góry, jednocześnie obracając nadgarstek wbił ostrze mu prosto w biodro. Kapłan zaklął w kompletnie nie znanym mu języku i kopnął go w twarz. Poczuł jak mu spływa krew z nosa i wypluł kilka złamanych zębów. Krzyknął i rzucił się do ataku. Pchnął wprost celując w pierś. Tak jak myślał przeciwnik nie odkryję, iż był to cios markowany. Szybko zmienił kąt nachylenia rękojeści i od dołu przeciął ramię wroga, które odpadło krwawiąc na ziemię. Nie czekał na kolejne kontry nieprzyjaciela i z pół obrotu pozbawił go drugiej ręki. Mocnym kopniakiem w nogi powalił go na ziemię. Przyłożył klingę do gardła nieprzyjaciela.
- Myślisz, że wygrałeś - zaśmiał się szyderczo - Jestem tylko zwiadowcą... Pierwszym, który przybył to waszej galaktyki... Za wiele lat przybędzie reszta i wszyscy zginiecie niewierni! Razem z waszymi mechanicznymi plugastwami! - Krzyknął
- Jesteś szalony - rzekł czując jak gniew opada z nadświetlną prędkością. Poczuł ból i miał wrażenie jakby przed oczyma całą eskadra gwiezdnych myśliwców toczyła boje. Nie myśląc dłużej przeciął gardło przeciwnika dając mu śmierć bolesną, lecz krótką. Wykrwawiając się kapłan oddał ducha. Sprawiał wrażenie zadowolonego.
Nie mogę teraz stracić przytomności ! Nie teraz! Nie Teraz!
Ruszył dalej dziwiąc się, iż istoty o czerwonych oczach rozstępują się przed nim oddając pokłon. Spojrzał na wielkie posągi od razu przypominając sobie swój sen.
v „Zwiastunami końca... Zwiastunami początku... Stanie się co ma być...”
Niespodziewanie cała jaskinia zaczęła się trząść. Posągi wyglądały jakby miały zaraz wstać i udać się w wyznaczoną podróż. Jednak po prostu się rozpadały. Głowy po kolei trzech gigantów opadły na ziemie z wielkim hukiem przy okazji miażdżąc wielu z wyznawców. Po chwili cały szczyt jaskini spadł na salę. Xer odwrócił się i zaczął uciekać. Dostrzegł z przodu Rexa wraz z Mirą i kobietą w ciąży, którą niósł na rękach. Wybiegli przed jaskinie. Chłopak widział, że jego kompan kieruje się do małego promu stojącego niedaleko morza. Wyglądał zupełnie jak takie, które były na pokładzie „Śmierci w Mroku”. Spojrzał na niebo, które stało się bez chmurne. Jednak nie miało koloru błękitnego, lecz krwistoczerwony. Dostrzegł, iż z jaskini wylatuję trzy snopy światła, zielony, czerwony, czarny i kierują się w stronę słońca. Miał co do tego złe przeczucia. Dobiegł do okrętu i zobaczył Rexa stojącego przed nim.
- Ona śpi... - Stwierdził - Była strasznie zmęczona. Uciekajmy stąd... Mam złe przeczucia co do tego - spojrzał na słońce, które sprawiało wrażenie jakby gasło. Weszli do promu. Rex usiadł na fotelu pilota i podniósł statek do góry. Mira siadła stała tuż za nim nie mówiąc ani słowa. Chłopak poszedł zobaczyć Tahiri. Leżała na koi wycieńczona z wyraźnym brzuchem w którym znajdowała się ich dziecko. Złapał ją delikatnie za dłoń gładząc czule. Spojrzał na jej twarz: brudną, posiniaczoną, lecz nadal niewiarygodnie piękną. Nadal biła własnym blaskiem dobra i ufności. Nagle otworzyła oczy i spojrzała na męża. Najpierw uśmiechnęła się, lecz potem z całej siły uderzył go pięścią w nos.
- Za co to? - Spytał masując bolące miejsce.
- Za problemy... Za to jak mnie traktowałeś... Za to, że tak długo musiałam na ciebie czekać - odparła udawanym tonem oburzenia powstrzymując łzy.
Chwyciła go za workowaty strój i przyciągnęła do siebie całując czule. Xer czuł się jak w niebie. Znowu smakował ust, miał w nozdrzach woń skóry swojej ukochanej kobiety. Łzy same do oczu mu napłynęły spływając po policzkach. Tahiri bez słów spojrzała na niego i uśmiechnęła się z taką czułością jaką zawsze pamiętał. Jak zawsze podniosła go na duchu. - Tahiri ja... - Zaczął niepewnie - Przepraszam za wszystko...
- To jest przeszłość Xer - dotknęła brzucha - Czas zająć się naszą przyszłością - uśmiechnęła.
- Tahiri Kocham cię... Bardzo cię kocham... - Wyszeptał jej do ucha czując się niewiarygodnie dumny, że powiedział jej to po tylu latach małżeństwa. Po tylu latach kłamstw i codziennego zadawania jej ran.
- Wiesz, że to pierwszy raz od wielu lat jak mi to powiedziałeś? - Spytała.
- Tak... Nie wiem... Ja...
- Cicho - uciszyła go i pocałowała jeszcze namiętniej niż przedtem.
Xer odpłynął w tym niebiańskim pocałunku czując się spełnionym i kompletnym pod każdym względem. Czuł wielką wdzięczność wobec Bogów, że nie pozwolili jej umrzeć, ani dziecku.
- Odpocznij - rzekł cicho - musimy się jeszcze stąd wydostać. Idę pomóc Rexowi - wskazał na kokpit
- Idź... Ja się zdrzemnę... Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy będę mogła spać spokojnie... - Wytarła łzy i zamknęła oczy próbując zasnąć.
Wszedł i usiadł obok Rexa na fotelu drugiego pilota. Mira zdawała się być nieobecna. Spojrzał przez iluminator na planetę, którą opuszczali. Lądy topniały znikały, wszystko tonęło pod niewiarygodnymi ilościami wody. Kilka okrętów startowało z planety szukając ucieczki. Flota nieprzyjacielska widząc co się dział rzucili się w pogoń. Spojrzał na słońce i już wiedział co się stało.
- Musimy stąd uciekać bo będzie nieciekawie Rex! - Krzyknął.
- Wiem! Wiem! Jeszcze chwila i skaczemy w pierwsze lepsze miejsce...
- Te słońce zaraz zamieni się w Supernową! Wiesz, że to nie dobra wiadomość prawda?
- To, że jestem Jedi nie znaczy, iż jestem głupcem! - Odciął się.
Została sekunda do skoku w nadprzestrzeń gdy gwiazda nagle wybuchła. Skoczyli w ostatnim momencie zostawiając za sobą system, który zaraz miał przestać istnieć. Fala wybuchu gwiazdy zniszczyła wszystkie okręty czerwonookich istot, a gdy dotarła do planety zamieniła ją w pył. Nikt nie zdołał uciec. System Bysp przestał istnieć. Wraz z nim odeszła tajemnica Kapłana, tym kim był i co robił na Bysp.
Jakiś czas później na nieznanej planecie Xer leżał w łóżku czując się potwornie. Pożegnali się z Rexem w dobrych stosunkach obiecując, iż jeszcze się spotkają. Chłopak ofiarował mu miecz świetlny Adi Kiera. Wiedząc ile był dla niego wart nie mógł mu odmówić. System podobno wyznaczyli medycy z Coruscant zaproponowani przez samego Wielkiego Kanclerza. Chłopak jednak nie miał pewności co do tego. Teraz liczyło się dla niego tylko, aby urodziło się zdrowe dziecko. Wiedział, że dużo życia mu nie pozostało. Od jadu kapłana całe ciało miał sparaliżowane i z trudem łapał każdy oddech. Choroba też czyniła swoje spustoszenie. Skórę miał pomarszczoną jakby żył około stu lat, co jakiś czas pluł krwią i czuł jakby serce lada chwila miało odmówić mu posłuszeństwa. Towarzyszył temu straszliwy ból w brzuchu i klatce piersiowej. Niespodziewanie drzwi jego pokoju otworzyły się i została na specjalnym wózku wprowadzona Tahiri. Na rękach trzymała niemowlę mające kilka dni. Podziękowała pielęgniarce rasy ludzkiej o ciemnej barwie skóry i zwróciła się do Xera.
- Xer... - Szepnęła - To nasza córka... - Położył ją koło jego głowy aby mógł ją zobaczyć.
- Czy...? Czy ona jest zdrowa? - Wyjąkał patrząc na niemowlę, które ufnie przyglądało się tacie chichocząc.
- Tak... Zdrowa i silna - wyszeptała Tahiri czując jak łzy napływają jej do oczu.
- Nie ma po mnie tej choroby? - Spytał pewniejszym głosem.
- Nie ma - odparła czując łzy spływające po policzku - Jest zdrowa Xer... Zdrowa...
- Zdrowa córka... - Wyjąkał lekko nieobecnym głosem - Wybrałaś imię?
- Mara...
- Mara... Moja zdrowa córka... - Spojrzał na niemowlę patrzące na niego z ciekawością.
Czuł jak łzy spływają mu po policzku. Smutek i żal ogarniał go na myśl, że tak jak on jego córka nie będzie wychowywana przez rodzonego ojca. Spojrzał w stronę drzwi, gdzie stała postać ślepca o białych oczach. Wokół niego krążyły czarne bezkształtne istoty.
- Przyszedłeś po mnie? - Spytał cichym szeptem.
- Co ty mówisz Xer?! - Zaczęła głośniej płakać - Nie możesz odejść! Nie możesz nas zostawić! Błagam!
- Zabierz mnie do gwiazd... Być ich częścią... Cóż to za marzenie... - Rzekł jakby do siebie i oddał ducha.
- Nie odchodź! - Chwyciła go za ręce płacząc histerycznie. Po kilku minutach wzięła swoje dziecko.
Nagle Tahiri poczuła, że brak jej powietrza. Zaczęła się dusić. Odłożyła córkę i próbowała wstać. Jej usta zrobiły się sine. Po chwili upadła na ziemię czując niewiarygodną rozpacz, że coś się z nią działo złego. Miała poniekąd pewność, że jej dziecko umrze bez opieki, albo zostanie wychowane przez niegodziwych ludzi. Spojrzała w kierunku drzwi, gdzie stał cień. Postać cała czarna z kapturem na głowie przez, który widać było część ludzkiej twarzy. Myślała, że to śmierć, która przyszła po nią, lecz myliła się. Spojrzała w kierunku swojego dziecka leżącego obok nie żywego Xera. Podczołgała się w tamtą stronę czyniąc nie wiarygodny wysiłek. Chciała ponad wszystko chronić niemowlę przez mrocznym widmem. Nagle cień stanął jej na dłoni histerycznie się śmiejąc. Kobieta zawyła z bólu. Czuła jak z oczu spływała jej krew pomieszana z łzami. Strasznie bała się o swą córkę, lecz nie miała sił dalej walczyć. Zjawa zrobiła ruch ręką i Tahiri oddała życie. Upiór spojrzał na dziecko czując satysfakcję. Wiedział, że niemowlę imieniem Mara będzie mu bardzo przydatne. Dał znak dwóm kobietom, aby weszły i zabrały dziecko w odpowiednie miejsce. Spojrzał na martwą parę rodziców z pogardą i wyszedł.
W chwili śmierci całe życie przetoczyło się Xerowi przed oczyma, lecz nie tylko to co przeżył. Opatrzność tudzież los pozwolił zobaczyć przyszłość. Ujrzał wybuch i koniec wojny klonów, powstanie imperium, jego upadek. Konflikty zbrojne z Yevethami czy Wielkim Admirałem Thrawnem, aż do nadejścia za jakieś czterdzieści parę lat wielkiego zagrożenia, które spustoszy i zmieni galaktykę na zawsze. Rasa kapłana była w drodze od wielu lat. Widział jednak nadzieje, która nie pozwoli im zniszczyć wszystko co kochał. Dostrzegł kobietę pięknej urody o płomiennych rudych włosach. Wiedział, że to jego córka Mara. Trzymała na rękach dziecię nowonarodzone, a obok niej stał mężczyzna o blond włosach i błękitnych oczach. Czuł radość, że jego dziecko będzie kimś więcej niż on. Planeta na której umarł znikła z map gwiezdnych tuż po tym zdarzeniu. Wszyscy jej mieszkańcy także zginęli. Xer stał się częścią gwiazd wraz z Tahiri, gdzie przez wieczność będą żyć połączeni miłością. Jednak w świecie normalnym nikt nie będzie o nich pamiętał. Historia znała od mileniów tylko zwycięzców. Ich imiona zatrą się w nieskończonych strumieniach czasu stając się zapomnianą przeszłością.
„Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża,
Lecz w samym sercu jej siły leży jej słabość:
Wystarczy jedna, jedyna, samotna świeca, by ją pokonać.
Miłość jest czymś więcej niż świecą.
Miłość potrafi zapalić gwiazdy.”
Mężczyzna leciał swoim myśliwcem przez nadprzestrzeń. Wiedząc, że zostało kilka godzin do końca podróży zdecydował się zdrzemnąć. Będąc zmęczonym momentalnie zasnął. Moc zawsze była w nim silna ukazując mu różne sekrety życia. Teraz cofnął się do czasów dzieciństwa, gdzie wraz z swoim przyjacielem Adi Kierem trenowali w sali walkę na miecze. Byli wówczas nierozłączni. Taki stan rzeczy trwał nieprzerwanie, aż do zdarzenia sprzed sześciu lat. Kier miał te dziwne sny. Mistrzowie nie wierzyli w ich prawdziwość czy w ogóle jakiekolwiek znaczenie z uwagi, że Moc w nim była słaba. Na początku stwierdzili, że to tylko wytwór wyobraźni, chęć zwrócenia uwagi na siebie, lecz potem widząc, iż chłopak traktował to śmiertelnie poważnie zaczęli podejrzewać szaleństwo. Twierdził, że demony przyjdą i zniszczą Jedi. Zabiją każdego po kolei nie zważając czy to starzec czy dziecko. Prosił, a nawet błagał mistrzów, aby poczęli odpowiednie kroki by temu zapobiec, ale mu nie wierzyli. Jedyną osobą, która mu wierzyła byłem ja - pomyślał mężczyzna. Zasmucił się na wspomnienie, że od czasu tych dziwnych snów zmienił się tak samo jak Adi. Oddalili się od siebie niszcząc wiele lat wspaniałej przyjaźni. Niemalże można byłoby nazwać ich braćmi. Z przyjściem koszmarów przestali ze sobą rozmawiać. Po kilku latach młody mężczyzna uważany przez wszystkich w zakonie za szaleńca po prostu zniknął. Na początku wielu rycerzy Jedi szukało go po różnych zakątkach wszechświat, lecz bezskutecznie. Po jakimś czasie stwierdzono, że nie miało to najmniejszego sensu. Jako, że uznano go za nieszkodliwego pozwolono żyć gdziekolwiek się znajdował. Niespodziewanie wyrwał się ze snu. Myśląc, że coś wyrzuciło go z nadprzestrzeni zaczął gwałtownie sprawdzać przyrządy. Wszystko było w porządku toteż rozejrzał się wokoło zastanawiając się nad dziwnym niepokojem w sercu. Nagle mężczyzna poczuł ukłucie w sercu. Małe, lecz bolesne zadane przez Moc. Wiedział co to znaczy choć nie chciał tego zaakceptować. Niegdyś razem z Kierem poprzysięgli sobie, że już jako Rycerze Jedi postarają się razem zwiedzać galaktykę służąc zakonowi. Jeden z nich nie skończył szkolenia znikając, drugi stał się prawdziwym przedstawicielem zakonu w stopniu Rycerza. Rex Rycerz Jedi. Szkoda, że nie dożyłeś tego mój przyjacielu... - Pomyślał chłopak z narastającym smutkiem. Miał pewność, że Moc dała mu znak, iż jego przyjaciel zginął. Więź, która łączyła ich od maleńkości została nagle przerwana. Przywiązanie nie przystoi Jedi... - Przypomniał sobie jedną z doktryn. Jedyne co mogę dla niego zrobić teraz to sprawić mu godny pochówek. Dowiedzieć się dlaczego zginął. Poczuł smutek w sercu, które ściskało go za gardło.
- Nie ma śmierci... Jest tylko Moc... Trzymaj się przyjacielu....- Powiedział szeptem Rex - Jesteś częścią gwiazd... - Dodał w duchu.
Xer biegnąc do hangaru zahaczył o jadalnie, gdzie szybko najadł się do syta. Po dwóch dniach braku jedzenia wiedział, że musiał chociaż na chwilę poświęcić temu uwagę, gdyż potrzebował siły, wiele siły, aby uratować Tahiri. Wybiegł uzbrojony w dwa wibroostrza oraz dwa blastery małe i poręczne. Wziął też odpowiedni zapas energii do broni. Wiedział, że nie może mu niczego zabraknąć. Każdy sekunda zwłoki mogła przyczynić się do śmierci żony. Biegnąc jakiś czas w kierunku hangaru, gdzie czekał przygotowany prom natknął się na zwłoki w jednym z przejść. Przyglądając się uważniej rozpoznał Adi Kiera. Leżał martwy z lekko dymiącą dziurą w klatce piersiowej. Nieopodal znajdowała się obcięta ręka w której znajdował się miecz świetlny.
Wszechświat ogarnia mrok... Dobrze, że już nie musisz się tym martwić... Mrok nie dopadnie cię i nie sprawi cierpienia... Jesteś częścią wieczności... Jesteś pośród gwiazd...
Spojrzał na Akinome, która bezgłośnie patrzyła na martwego kompana chowając smutek. Czuła do niego sympatie. Można to dostrzec mimo uczynku jakiego się dopuścił sprzedając ich w niewolę. Nikt nie wiedział, że dziewczyna bardzo polubiła tego łotra planując się ustatkować. Jednak zabrakło na to czasu. Nawet nie zdążyła mu o tym powiedzieć.
Odwróciła wzrok i poszła w milczeniu. Xer wziął z jego martwej dłoni rękojeść i przypiął do pasa. Pobiegli dalej. Niespodziewanie się zatrzymali. Hangar był odcięty. Wejścia pilnowało pięciu rosłych żołnierzy.
Dlaczego oni tu stoją? Hangar miał być dostępny... Chyba, że... Mira ta wiedźma oszukała nas... Ale dlaczego?
- Coś jest nie tak - szepnął do dziewczyny.
- Widzę... - Przymknęła oczy i pociągnęła nosem ostro powietrze - śmierdzi mi to zdradą.
- Ja to załatwię... - Wręczył jej blaster - osłaniaj mnie
Wstał, wziął do ręki ostrą broń i powolnym, spokojnym krokiem wyszedł naprzeciw nieprzyjaciołom. Momentalnie spojrzeli na niego analizując jego zamiary. Widać było, że należeli do kiepskich obserwatorów. Patrząc na nadchodzącego mężczyznę, widząc napięcie mięśni, pewność spojrzenia i resztę niuansów nie wiedzieli, że to szła śmierć.
Sztuka walki... nie jest to jak pokazują na holofilmach dziesięć ciosów, aby pozbawić przeciwnika przytomności bądź życia. Wystarczy jeden cios w odpowiednie miejsce, aby tego dokonać. Z wibroostrzem w dłoni wystarczą trzy ciosy aby powalić trzy duże istoty. Chyba, że chce wyczerpać z tego trochę przyjemności...To będzie dzieło sztuki... Sztuka jest wieczna... Życie krótkie... Gniew to krótkie szaleństwo... Nie stać mnie na negocjacje... Czas ucieka... Każda sekunda może być zgubna dla Tahiri...
Jeden podszedł chcąc złapać go za ramię. Nie padło ani jedno słowo. Chłopak ręką odbił dłoń napastnika jednocześnie drugą ciął gardło. Padł na ziemie bez życia. Pozostali rzucili się na niego, lecz po chwili cofnęli się. Spojrzeli mu w oczy zimne i puste, nie ludzkie. Całe brązowe z czarną jak noc źrenicą mrugały w dwie strony, pionowo i w poziomie. Chociaż w galaktyce istniało wiele ras odstraszających wyglądem to ten widok wzbudzał wielki niepokój. Sięgali po broń, aby unieszkodliwić napastnika. Xer wiedział, że miał tylko kilka sekund na załatwienie sprawy. Rzucił się na dwóch najbliżej stojących. Pierwszego kopnął mocno w okolice kolana. Trzask i noga wygięła się pod nienaturalnym kątem. Ułamek sekundy później zablokował cios ręką z lewej i wyprowadził kontrę w gardło. Wystarczył jedno mocne uderzenie pięścią w krtań, aby człowiek padł nie żywy. Podczas gdy tamten padał na ziemie ostatnich dwóch wyjęło blastery i wycelowało w chłopaka. Ten widząc lecące w jego kierunku promienie, rzucił w ich kierunku obydwa wibroostrza jednocześnie upadając na ziemie. Zaklął siarczyście widząc, że spóźnił się o ułamek sekundy. Jedna z błyskawic trafiła go w ramię. Upadł patrząc na przeciwników. Ostrze wbiło się w oko niższemu po lewej, natomiast drugi zdołał uniknąć schylając się gwałtownie. Ku szczęściu Xera nieprzyjaciel nie wstawał tak szybko jak powinien. Jednak chłopak przez ranę na ramieniu nie mógł tego zrobić tak jakby chciał. Nagle strzał i czerwony promień śmierci przeleciał nad jego ramieniem trafiając nieprzyjaciela w głowę. Obrócił się i dostrzegł, że to Akinoma wywiązała się z zadania osłaniania go. Rana bolała, ale było to tylko draśnięcie. Mógł iść dalej. Niespodziewanie pojawił się jeszcze jeden żołnierz w czarnym mundurze. Niski, bardzo otyły mężczyzna trzymający kanapkę tak tłustą, że aż kapało na ziemie. Brud od jedzenia na twarzy pełnej kilkudniowego zarostu wywoływał mdłości, lecz to co mężczyzna zobaczył sprawiało u niego większe nieprzyjemności w żołądku niż u Xera i Akinomy. Momentalnie upuścił jedzenie chcąc chwycić za broń. Chwilę później ją także rzucił na ziemie. Chłopak z wibroostrzem, które wyjął z oka nieżywego wroga znalazł się tuż przy nim. Otyły człowiek czuł zimną stal na gardle. Nogi zaczęły mu się trząść.
- Wyglądasz na takiego co lubi rozkosze stołu - powiedział Xer zimnym cichym głosem, który wywoływał dreszcze. - Chcesz jeszcze pokosztować tych rozkoszy to odejdź i nie przeszkadzaj. Co ty na to?
- Do...Dobrze... - Wyjąkał
- Powiedz mi coś jeszcze... Dlaczego mieliście tutaj stać? - Zaciekawił się
- Ja tylko wykonywałem rozkazy... - Zaczął się coraz bardziej jąkać - Kazano nam tu stać na wszelki wypadek, gdyby ktoś próbował uciec z statku. Nie zwykłem pytać o takie rzeczy... Byłby to brak szacunku i kwestionowanie rozkazów - zakończył cichym szeptem.
- Idź stąd i nie próbuj mnie powstrzymać. Wiedz, że jak sprzeciwisz się to wrócę - spojrzał mu głęboko w oczy - i sprawie ci takie piekło zanim umrzesz, że będziesz błagać Bogów o wtrącenie do siedziby zła po śmierci, aby wypocząć w rajskich warunkach. Mężczyzna przełknął ślinę z ogromnym trudem. Xer rzucił go na ziemie i dał znak dziewczynie. Będąc w hangarze wypatrywali czegoś szybkiego, zwrotnego i zarazem dobrze uzbrojonego. Niespodziewanie okrętem zatrzęsło. Włączył się alarm. Zdenerwowany głos jednego z oficerów zaczął mówić w głośniku:
„Alarm! Alarm! Wszyscy na stanowiska bojowe! Jesteśmy atakowani! Powtarzam jesteśmy atakowani!”
Chłopak podbiegł do iluminatora, aby zobaczyć co się działo. Dostrzegł, że kilkadziesiąt wielkich organicznych okrętów rzuciło się na „Śmierć w Mroku” Ostrzeliwali niszczyciel z wszystkiego co mieli. Nie miał chwili do stracenia. Wybrał jeden z myśliwców o dużych czterech skrzydłach mających kilka mocnych dział laserowych. Dziewczyna wybrała okręt tej samej klasy. Szybko wskoczyła za stery. Kątem oka dostrzegła, że do hangaru wbiegają piloci. Było ich kilkadziesiąt. Miała pewność, że nie będą chcieli ich powstrzymać. W tej chwili wszyscy musieli działać razem, jeśli pragnęli przeżyć. Wystartowali w kilka sekund później. Wylatując na zewnątrz można było dostrzec, że około pięćdziesiąt dział turbolaserowych miotało ogniem w kierunku wrogich statków, które otaczały Acclamatora z obu strony. Ku jego uciesze zauważył, że kilka okrętów płonęło i dryfowało tu i ówdzie z wielkimi dziurami przez które uciekała atmosfera. Odpowiadali ogniem celując w działa, które co jakiś czas wybuchały. Niespodziewanie pojawiły się nieprzyjacielskie myśliwce. Było ich kilkadziesiąt więcej. Kształtem przypominały swoje większe odpowiedniki, lecz sprawiały wrażenie szybszych i bardziej zwrotnych. Wdali się w walkę z kluczem statków wśród których lecieli Xer i Akinoma. Kilku mniej umiejętnych pilotów zginęło w obłoku śmierci zderzając się z wrogami. Czerwone błyskawice wyleciały szukając swoich ofiar. Co chwila dostrzegali błysk oznaczający śmierć. Mężczyzna manewrował z gracją doświadczonego pilota. Kierował się prosto na planetę mając w duszy przekonanie zabicia każdego kto mu przeszkodzi. Skręcił ostro w lewo unikając rakiety o brunatnym ogonie, która trafiła kogoś kto przypadkiem wleciał w jej trajektorię.
Jest ich zbyt wielu... Nie ma sensu walczyć! Musze dostać się na planetę! I to szybko!
Przełączył włącznikiem komunikatora i wywołał Akinomę.
- Kieruje się w stronę planety - westchnął - możesz mnie osłaniać? Wiem, że to trudne...
- Oj zamknij się nerfopasie - odparła udawanym tonem oburzenia - Leć jestem tuż za tobą. Nie możesz pozwolić kochanej czekać co nie? - Zaśmiała się.
- Dzięki...
Skręcił ostro na bak burtę. Musiał nagle ostro podciągnąć do góry bo wbiłby się w trzy wrogie statki. Niespodziewanie poczuł, iż jego okrętem coś wstrząsnęło. Dwa wrogie myśliwce siedziały mu na ogonie miotając dziwnymi promieniami. Akinoma była na stanowisku. Ostro wleciała w jednego strzelając z wszystkich czterech laserów naraz. Przeszła przez dymiącego szczątki nieprzyjaciela. Drugi trochę zaskoczony nagłym atakiem skręcił na prawo próbując uciec od błyskawic kobiety. Jednak widać było, że należał do kiepskich pilotów, ponieważ zderzył się w myśliwcem należącym do żołnierzy Miry. Siły walczące z okrętami o lśniących kadłubach i błoniastych skrzydłach malały z sekundy na sekundę. Manewrując pośrodku bitwy omijał wrogie statki co niektóre omiatając ogniem. Akinomę siedziała mu na ogonie powtarzając ruchy. Minęło kilka minut i sojuszników było kilku, a wrogów kilka set. Za dziewczyną znalazła się liczna pogoń próbująca usilnie ją zestrzelić. Celność była coraz lepsza i co druga błyskawica miotała kadłub. Wiem, co musze zrobić - pomyślała. Gwałtownie skręciła na lewo pociągając wszystkich za nią.
- Leć Xer! - Rzekła - Leć i uratuj ją...
- Akinomo co robisz? - Spytał widząc na odczytach nawigacyjnych, że skręca gwałtownie zabierając ze sobą pogoń - Nie rób tego! Leć ze mną! Na planecie ich zgubimy! - Krzyknął.
- Leć bo zaraz sama cię zestrzelę! - Parsknęła i wyłączyła komunikator.
Wszyscy polecieli za nią. Skręciła w kierunku grupy wielkich statków o równie organicznych skrzydłach. Dostrzegła, że okręt klasy Acclamator właśnie był targany wieloma eksplozjami. Nagle oślepiający błysk i statek rozpołowił się na pół. Dostrzegła wiele istot wylatujących w próżnie z dziury w kadłubie. Postacie, które wcześniej żyły, oddychały i marzyły. Teraz momentalnie się dusiły w pustce kosmosu. Stawali się częścią gwiazd. Akinoma sprawdziła czy jej kompan leciał tam gdzie powinien. Ma szczęście, że tam leci - stwierdziła w duchu. Działa okrętu ożyły próbując ją zestrzelić. Manewrowała z wielką precyzją, lecz strzałów było zbyt wiele. Wybuch oderwał jej prawe skrzydła. Strąciła kontrole nad okrętem. Skierowała go w kierunku dużego niszczyciela. Wirując wokół własnej osi zbliżała się do wroga. Tylko sekundy dzieliły ją od zderzenia. Statek ledwo zipał, lecz był prawie u celu. Sekunda do zderzenia.
- Moja siostra by tego nie zrozumiała... - Wyszeptała na głos z trudem łapiąc oddech. Spostrzegła, że od wybuch miała krwawiącą ranę na klatce piersiowej. - To chyba płuco... Nie znałam cię długo Xer, ale mam nadzieję, że będziesz to pamiętać... - Popatrzyła na wrogi okręt, który z sekundy na sekundę rósł jej przed oczyma - Wy też zapamiętajcie śmiecie kim jest Akinoma Ikiv! -Krzyknęła
Zderzyła się z okrętem czyniąc wielką wyrwę w kadłubie. Skrzydła zapłonęły żywym ogniem. Reszta poszła jak po łańcuchu. Sekunda i cały statek zniknął w oślepiającym wybuchu. Kobieta poświęciła życie dla kogoś kogo ledwie znała.
Pamiętała słowa babci, którą kochała i szanowała. Po jej śmierci strasznie się zmieniła wchodząc w złe towarzystwo. Powiedziała wówczas: „Największym złem jest kiedy dobre istoty nic nie robią, widząc dziejące się zło...” Zbyt wiele istot zapomina o tym myśląc o pogoni za kredytami, sławą i władzą. Dzisiejszy wszechświat należy do ponurych miejsc. Chwilę przed śmiercią oprócz radości miała tylko jedną myśl.
Xer dolatywał do planety. Kilka myśliwców zagrodziło mu drogę plując ciemno zielonymi promieniami. Przesunął rączkę sterowniczą okrętu wprowadzając myśliwiec w korkociąg. Równocześnie nacisnął guzik spustowy z jego dział wyleciał czerwone błyskawice śmierci. Zaskoczeni wrogowie rozpłynęli się w wybuchu. Jeden uszkodzony z niewiarygodną prędkością klucząc leciał w stronę planety. Chłopak wlatywał w atmosferę. Poczuł ukłucie żalu wiedząc, że Akinoma poświęciła życie. Lubił ją i szanował. Chociaż jak każdy goniła za zyskiem robiąc różne nieuczciwe interesy to należała do uczciwych i honorowych osób. Wiedziała, że w dzisiejszych czasach słowo to czasem jedyna wartościowa rzecz jaką możemy mieć.
Szkoda.. Nie czas na żal i smutek Xer. Czas leci... Akinoma jest teraz częścią gwiazd...Niedługo się z nią spotkasz wiesz o tym dobrze! Staniesz się częścią gwiazd... Będziesz na wszystko patrzył przez wieczność...Smutno mi z jej powodu, szkoda, że oddała tak życie. Mogliśmy coś wymyślić! Zawsze jest nadzieja na inne wyjście. Dziwne, że mnie nie ścigają.. Tahiri trzymaj się już niedługo...
Czuł po policzku spływające łzy. Wytarł je ręką i wleciał w atmosferę kierując się za sygnałem namierzającym wahadłowiec Miry. Jego oczom ukazała się planeta inna niż wszystkie. Ciemne chmury spowijały całe niebo. Z nich padał rzęsisty deszcz, który trochę uniemożliwiał dobrą nawigację. Obok drzew widział falujące ciemno niebieskie morze z dziwnymi stworzeniami o długich szyjach. Spostrzegł, że kilka kilometrów dalej znajdował się sygnał okrętu kobiety o blond włosach. Stwierdził, że znajdowała się to za linią gęstych lasów o trójkątnych liściach koloru mocnej zieleni. Posadził okręt i widząc, że nie ma nieprzyjaciół wziął broń i wygramolił się z kabiny. Deszcz padał mocno i nie zbyt przyjemnie. Sekundy później czuł, że przemókł do suchej nitki. Posmakował kropli padających z nieba czując kwaśny, obrzydliwy smak od razu je wypluł. Wiedząc, iż nie miał ani chwili do stracenia ruszył w kierunku źródła sygnału. Drzewa uchroniły go przed nieprzyjemnym deszczem. Liście o trójkątnych kształtach zdawały się pochłaniać wodę płynącą z nieba. Olbrzymie i masywne konary z bliska wydawały się dziwne.
Przyglądając się uważnie, można dostrzec w nich zagłębienia wielkości ludzkiej ręki. Popchnięty ciekawością podszedł ostrożnie baczniej zbadać to ciekawe zjawisko. Gdy znalazł się kilka kroków od dziury zaczęło w jego stronę mrugać lekkie światło koloru beżowego. Idąc usłyszał trzask. Obejrzał się czując niebezpieczeństwo. Dostrzegł kilka par czerwonych ślepiów. Niespodziewanie istota o czarnym futrze zaatakowała go skacząc z drzewa. Powalony na ziemie, lekko zamroczony starał się odepchnąć napastnika. Czuł jak wróg wbił mu pazury w ramię aż do krwi. Sięgnął powoli po wibroostrze, aby dokonać dzieła zniszczenia na nieprzyjaciołach. Nagle dostał ostrego kopniaka w brzuch co spowodowało, iż broń wypadła mu z ręki Zamachnął się głową ostro do tyłu i z całej siły grzmotnął oprawce w twarz. Potwór zamroczony odskoczył kilka metrów dalej. Xer wstał, chwycił broń i rzucił się na wroga wbijając mu pod żebra. Głośny ryk bólu i martwe ciało leżało bez życia. Chłopak podniósł się gotowy na każdy atak. Jednakże żaden nie nastąpił. Wielce zdziwiony schował broń. Sprawdził czy ukryta przy bucie rękojeść miecza świetlnego nie uwierała go i powoli ruszył w dalszą podróż. Nagle poczuł się słabo. Obejrzał się dostrzegł, że jakaś postać strzela do niego z blastera nastawionego na ogłuszanie. Chciał sięgnąć po swój i odpowiedzieć ogniem, lecz nie miał sił. Po chwili zemdlał.
Kid i Mira wraz z trzema żołnierzami wylądowali nieopodal nadmorskiego miasta Ne’la. Można było uznać je za metropolie i jedno z największych osiedli na planecie. W odróżnieniu od znanych miejsc w galaktyce budynki i całą infrastrukturę zbudowano z rzeczy organicznych. Nie było metalowych domów, pojazdów unoszących się nad ziemią za pomocą specjalnej techniki czy innych maszyn. Zabudowania zrobione z galaretowego zielonego materiały wyglądały schludnie i miło. Sprawiały wrażenie zadbanych i lepiej funkcjonujących niż wiele budowli na Coruscant. Materiał mógł być wielokrotnie przetwarzany i zmieniany wedle wyobraźni architekta. Wyszli z statki oczekując na przybycie kapłana.
- Było nam razem dobrze - stwierdziła kobieta.
- Dobrze? - Spytał - Może i było, ale to nie była coś specjalnego...
- Byłeś Moim kochankiem i obrażasz mnie mówiąc, że to nic specjalnego? Wielu mężczyzn życia by oddali, żeby być ze mną - krzyknęła.
- Ja nie jestem jednym z nich... Dla mnie istniała tylko jedna - rzekł widząc, że nadchodzą jakieś postacie dał rzeczowy znak, że to koniec rozmowy.
Mire powitał sam kapłan Nat’s wraz ze świtą liczącą pięciu mężnych wojowników.
- Witam Ciebie Panie - zaczęła Mira lekko się skłaniając.
- Wszystko poszło zgodnie z planem - oznajmił spokojnym tonem. Spojrzał na Kid’a - Kim on jest?
- To... - Zawahała się - Prezent dla ciebie panie...
- Że co... ?! - Krzyknął mężczyzna.
- Przykro mi... - Odparła z ironicznym uśmiechem.
- Brać go... - Rozkazał kapłan.
Dwie istoty o czarnych futrach wzięły go i zakuły w galaretowate pomarańczowe kajdany. Na początku chwilę się rzucał i szamotał. Trzeci wojownik wyjął jakiegoś małego robaczka z kieszeni i dał znak, aby pozostali przytrzymali człowieka. Podszedł do niego i odgiął mu głowę mocno do tyłu otwierając usta. Z uśmiechem pokazującym brunatno-żółte zęby włożył robaczka do ust, który ucieszony wolnością popędził w głąb gardła. W kilku miejscach plunął dziwną zieloną wydzieliną paraliżując dotknięte miejsce. Mężczyzna zaczął się krztusić. Po chwili stracił przytomność i strażnicy zabrali go w wyznaczone miejsce.
- Czy już to się stało? - spytała Mira.
- Tak... Twój okręt jest nasz - odparł kapłan basowym obcym tonem
- Czy w takim bądź razie jestem wolna i mogę iść ? - Wyjąkała niepewnie.
- Nie... - Uśmiechnął się kapłan pokazując pocięte wargi i język w kilku zrośniętych częściach. Dał znak pozostałym żołnierzom, którzy momentalnie wyjęli broń i rozstrzelali ochronę kobiety.
- Ja nie rozumiem... - Wyszeptała - Umawialiśmy się!
- Naiwna niewierna... - Parsknął - Będziesz dobrą ofiarą dla Bogów - zwrócił się w obcym języku do swoich podwładnych, którzy zabrali ją do odpowiedniego pokoju, gdzie zostanie przygotowana do ceremonialnego obrzędu.
Nagle podeszła do niego istota wysoka, ubrana w biały fartuch z maską na twarzy i czerwonymi rękawiczkami.
- Złapaliśmy Jeedai niedaleko Ralltir - powiedziała postać klękając nisko.
- Jeedai... Dobrze... Bardzo dobrze - ucieszył się - Będzie wspaniałą ofiarą przygotowawczą... Teraz nie przeszkadzać mi - stwierdził surowo - Musze porozmawiać z Bogami...
- Tak mistrzu...
Kapłan udał się do swojej komnaty, a jego podwładni do swoich zajęć. Mira idąc z strażnikami miała mętlik w głowie. Brała tego przywódcę religijnego za prawą istotę, której poniekąd można zaufać. Zwłaszcza wtedy kiedy ofiarowuje się mu życia, bądź jak on mawiał dusze tylu tysięcy istot. Jaka ja jestem głupia - pomyślała.
Xer ocknął się leżąc w brudnej mokrej celi. Podniósł się i oparł plecy o ścianę. Dostrzegł, że ktoś zdjął z niego ubranie zastępując je brązowym długim workiem. Rozejrzał się po okolicy i ujrzał miejsce, które jakby wydawało mu się znajome. Znajdował się w ciemnej jaskini, a ściślej w klatkach o czerwonych kratach. Wstał i podszedł chcąc zobaczyć coś więcej. Bardzo się zadziwił widząc, że gdzie okiem sięgnął tam setki, a może nawet tysiące uwięzionych istot. Razem z nim znajdowało się dziesięć postaci różnych ras. Ludzie, Granowie, Twi’leki, jeden Gamoreanin i nawet kilku Kalamarian oraz Bothanów. Do jego uszu dotarł cichy głos dziecka. Spojrzał w tamtą stronę. Dostrzegł małą dziewczynkę mającą nie więcej niż cztery latka stojącą koło leżącej kobiety.
- Mamo otwórz oczy mamo... - Szeptało dziecko przez łzy.
Xer widział, że klatka piersiowa kobieta się nie ruszała, a z ust i oczu wypływała powoli zasychająca krew. Na jego oko matka dziecka nie żyła od kilku dni. Rozejrzał się po innych osobach, którzy wyglądali tragicznie. Wszyscy zagłodzeni, brudni i potwornie przerażeni.
Bogowie co to za miejsce?! Co to za istoty znęcają się nad dziećmi? Jakie istoty tak traktują innych jakby to były zwierzęta?! Musze się stąd wydostać... Nie wiem czy zdołam im pomóc, lecz jeśli starczy sił i czasu dokonam tego, aczkolwiek priorytetem jest Tahiri... Oby jeszcze żyła... Bogowie nie odbierajcie mi jej ponownie!
Niespodziewanie podszedł do niego chudy, stary człowiek z bujną czarną brodą na twarzy. Bliżej się przyglądając spostrzegł w niej małe białe żyjątka pełzające i żyjące sobie jak w domu. Wywoływało to nie lada obrzydzenie, lecz powstrzymał się od zwymiotowania. Skórę miał ciemną, pomarszczoną i brudną. Spojrzenie przejawiało oznaki szaleństwa. Czuł się lepiej niż ostatnio, nie miał bólów w klatce czy brzuchu. Chociaż wiedział, że poprawa na pewno była chwilowa toteż niezmiernie cieszył się z niej. Starzec złapał go za ramiona patrząc mu uważnie w oczy.
- Jesteś nowy! Wspaniale! Masz siły... Wyglądasz na mężnego wojownika - stwierdził cichy głosem, lekko sepleniąc.
- Co masz na myśli starcze? Wiesz jak mogę stąd się wydostać? -Spytał z nutką nadziej w głosie.
- O tak... Tak! Każdemu to mówię, aby spróbował, lecz nie wielu to czyni - spuścił głowę - Kapłan, przywódca tychże istot jest bardzo nerwową istotą i jest czuły na pewnym punkcie. Wiem, że to wydaje się bez sensu, ale możesz go wyzwać na pojedynek, który jeśli wygrasz zdobędziesz wolność. Jeśli go wyzwiesz od tchórzy i co tylko ci przyjdzie do głowy masz to jak w banku, że gniew wielki wywołasz i walczyć z tobą będzie. Chociaż jest kapłanem wojownikiem jest przednim. Co jakiś czas urządza sobie walki z niektórymi więźniami krwawo ich zabijając dla przykładu. Temu też często nikt sam go nie wyzywa... Praktycznie nie zdarzyło się to od dawna.
- Dlaczego nas tu trzymają? Wiesz o co tu chodzi? - Zaciekawił się bacznie wypatrując jakiejś drogi ucieczki.
- Jesteśmy ofiarami panie... Ofiarami dla ich Bogów... - Powiedział poważnym tonem - Republika nie wie co tu się dzieje... Robią to w tajemnicy przekupując senatorów tudzież grożąc im i łapiąc co bardziej skąpych. Nie wiem o co tu chodzi panie, ale bardzo jest to niepokojące. Skryj się - rzekł.
Dwie rosłe istoty podeszły do celi o czerwonych kratach i coś wykrztusiły w obcym dialekcie. Nikt ich nie zrozumiał, toteż postacie wydała cichy syk co pewnie oznaczało śmiech. Xer dostrzegł, że kolejni prowadzą jakiegoś młodego człowieka. Był ubrany w długi brązowy płaszcz, beżowe spodnie, wysokie skórzane buty i ciemną tunikę. Włosy czarne, krótko obstrzyżone wskazywały na to, że pochodził z dobrego domu. W niedalekiej odległości naliczył tylko pięć czerwonookich oprawców. Podjął decyzję co zrobi za kilka sekund. Czekał jak podejdą do klatki jednocześnie sięgając prawą dłonią do buta po srebrną rękojeść. Cieszył się, iż istoty nie były zbyt rozważne, aby dokładnie go przeszukać. Nie wiedział czemu zabrali mu całe ubranie oprócz butów. Widział to też u współwięźniów.
Galaktyka to miejsce pełne dziwaków. Zostawiać buty nie bacząc czy nie ma tam ukrytej broni? Głupota czy też może pułapka ? Chwila... Jeszcze chwila... Teraz Xer Teraz!
Chwycił mocno rękojeść i zapalił ją. Z charakterystycznym sykiem wyłoniło się żółte ostrze. Jeden z nieprzyjaciół trzymał kratę, żeby ją za chwilę otworzyć. Polała się zielona maź i ręka leżała na ziemi obcięta. Cięcie i kraty nie było, wyjście wolne. Pozostałe istoty uzbrojone w brunatne długie kije zakończone trójkątnym kamienie zaatakowały chłopaka. Zablokował ich ciosy mieczem dziwiąc się, iż nie przeciął ich na części. W tym samym czasie prowadzony człowiek, mocnym ciosem w głowę powalił i rozbroił strażnika. Jednocześnie wyciągnął przed siebie dłoń i odepchnął drugie na kratę. Tam więźniowie złapali potwora ściskając, gryząc i wbijając długie, nie zadbane ostre paznokcie. Potwór ryknął przeraźliwie oddając chwile później ducha.
Jedi... Ten człowiek jest Jedi. To chyba pierwsza dobra nowina od wielu dni. Jak dobrze.. Pomoże mi, albo zginie...
Xer zablokował kolejny cios i z pół obrotu przeciął wroga na pół. Od razu nie zatrzymując się pchnął w ostatniego robiąc w brzuchu dymiącą dziurę. Wszyscy leżeli bez życia na ziemi. Wiedział, że niewiele czasu minie zanim przybędą liczniejsze posiłki.
- Weź ich broń i uwolni ilu się da - rzucił Xer do nowego kompana.
- Dobra - odparł biorąc oręż i otwierając Mocą klatki. - Bierzcie i uciekajcie.
- Pójdziesz ze mną - podszedł do niego i powiedział tonem, który nie dawał pola do negocjacji.
- Dobra! Mam nadzieję, że mamy ten sam cel - spojrzał na osierocone dzieci, wychudzonych starców i inne istoty na skraju fizycznej śmierci - Musimy powstrzymać to szaleństwo!
- Przy okazji to zrobimy... - Odparł - Musze odnaleźć żonę. Jest jedną z więźniów. Nie ma sensu każdą klatkę po kolei przeszukiwać. Pójdziemy do kapłana. Jeśli obetniemy temu potworowi głowę reszta czmychnie w popłochu - stwierdził. - Jak cię zwą?
- Rex - spojrzał na miecz świetlny Xera - Skąd masz ten miecz świetlny?
- Wziąłem od przyjaciela, który nie żyje... Jestem Xer - przyjrzał się mu uważnie - Jesteś Jedi prawda? Chodźmy nie ma czasu do stracenia!
- Tak... - Zaczął biec za Xerem - Czy ten twój przyjaciel nazywał się Adi Kier? - zapytał w duchu znając odpowiedź.
- Tak... - Skręcili na lewo w kierunku dużych ciemnych wrót zagradzających wyjście z jaskini.
- Jak zginął ?
- Jakaś kobieta o bladej skórze i łysej głowie walcząca dwoma mieczami wyzwała go na pojedynek i... - Obejrzał się na lewo widząc kilka istot biegnących w ich stronę - ... Został pokonany... Gdzie masz swój miecz?
- Tutaj... Zabrałem strażnikowi, który uznał to za zabawkę. - Spojrzał na pięciu przeciwników powoli zbliżających się - Czas na zabawę...- Uśmiechnął się.
Zaatakowali z śmiertelną precyzją. Rex wyskoczył na nich z góry celując klingę w głowy. Kompan jednocześnie wbił w jednego i z pół obrotu obciął głowę drugiemu. Jeden z nieprzyjaciół trafił Rycerza Jedi w ramię, lecz po chwili leżał nie żywy na ziemi z dziurą w brzuchu. Chłopak przeciął ostatniego wroga na wysokości brzucha. Rozglądnęli się czy to wszyscy nieprzyjaciele i rzucili się dalej do ucieczki. Pobiegli w stronę, którą wybrał Jedi. Stwierdzili, że Moc może ich zaprowadzić do celu. Dotarli do zejścia do podziemnych części jaskini. Było tam jeszcze ciemniej niż tutaj. Wydobywał się stamtąd głośny, lecz lekko przytłumione śpiew wielu tysięcy istot.
Po kilku minutach kluczenia na dole i unikania spotkania z nieprzyjaciółmi dotarli do dziwnej komnaty. Dostrzegli tam człowieka przywiązanego ciemnymi pnączami wyrastającymi z ścian. Wyginały jego plecy i ściskały odpowiednie miejsca na ciele. Na pierwszy rzut oka chodziło o zadanie jak największego bólu. Chłopak podszedł do niego patrząc na twarz. Widział, że osobnik nie żył, lecz ku jego przerażeniu znał tą postać.
Więc to tak skończyłeś przyczyno moich kłopotów? Po nagraniu, który mi wysłałeś musieli cię złapać... Ciekawe do kogo tak naprawdę je kierowałeś...
Nagle doszły ich szybkie kroki zbliżające się do tego miejsce. Weszli głębiej do środka i schowali się w ciemnym kącie. Po chwili do sali wszedł kapłan. Rozejrzał się uważnie i wyjął z kieszeni średniej wielkości bulwiastą rzecz. Po chwili zaczęła się ruszać i stworzyła się w nich podobizna istoty prawie identycznej jak kapłan, lecz z innymi bliznami.
- Wszystko idzie zgodnie z planem? - Spytał głos z organicznej kuli.
- Tak Mistrzu Wojenny... - Odparł służalczo - Dziś rozpoczniemy rytuał, mojego pomysłu.
- Dobrze... Informuj mnie na bieżąco. Ja przygotowuje armadę do wylotu na Coruscant. - Odparł i kula zmieniła się z powrotem w bulwiastą rzecz.
Rex patrzył na kapłana z przerażeniem. Nie wiedział co się działo, czy wariował czy też śnił. Otóż nie wyczuwał go w ogóle w polu Mocy co praktycznie jego zdaniem nigdy nie miało miejsca. Nie przypominał sobie żadnej sytuacji zarejestrowanej w archiwum Jedi w której mowa byłaby o istocie niewidocznej w Mocy. Spojrzał na swojego kompana, który patrzył z nienawiścią. Bił od niego tak wielki gniew, że rycerz poczuł wielką obawę. Wiedział co się za chwile stanie, lecz nie mógł temu zapobiec. Ku ich zdziwieniu kapłan wyszedł i udał się do wielkiej groty z której dobiegał głos tysięcy istot. Spojrzeli zza rogu i dostrzegli, że stał przed jej wejściem wraz z kilkoma istotami i Mirą ubraną w dziwną błękitną workowatą szatę.
Xer patrząc na kapłana miał w myśli tylko jedno pragnienie. Zabić go wolno i boleśnie. Wstał, włączył miecz i rzucił się na nieprzyjaciela. Tamten zaskoczony odskoczył do tyłu czując ranę dymiąca na ramieniu. Spojrzał na wroga i uśmiechnął się pogardliwie.
- Słyszałeś za dużo... - Stwierdził - Chcesz ze mną walczyć? Niech i tak będzie niewierny... I tak nie masz większych szans.
- Gdzie jest moja żona? - Spytał gniewnie.
- Czy ja wyglądam na wszystkowiedzącego? Nie wiem nawet kim ty jesteś, a mam wiedzieć kim jest twoja żona? - Prychnął
- Nie macie tu wiele kobiet w ciąży... - Stwierdził
- Mamy tylko jedną... - Uśmiechnął się pogardliwie - Chciałem jej dziecię oszczędzić i złożyć w ofierze tuż po narodzinach, lecz po tym jak ciebie zabije to jej będę odbierał życie przez wiele godzin. Sztuka zadawania bólu jest trudna, a ja jestem w niej nie lada mistrzem. Już wiem kim jesteś... - Zwrócił się do czerwonookich istot - Brać go!
- Giń!
Obydwie istoty rzuciły się na Xera i Rexa. Mieli długie czarne pałki o trójkątnych końcach. Mężczyźni blokowali dobre ciosy napastników dochodząc do wniosku, że ci wojownicy byli kimś więcej niż zwykłymi żołnierzami. Pewnie to jego ochrona - stwierdził Rycerz Jedi. Chłopak zamachnął z lewej celując w gardło, lecz wróg zablokował jednocześnie kopiąc w brzuch. Xer odskoczył kilka metrów i robiąc dłonią młynek pchnął przed siebie. Przeciwnik podskoczył, ale nie dostrzegł pułapki. W momencie jak upadał z mężczyzną z Villad Rex odpychając mocą swojego nieprzyjaciela jednocześnie zamachnął się z lewej przecinając lecącą bestię na pół. Obydwaj podskoczyli atakując ostatniego wroga z góry i po krótkiej wymianie ciosów głowa drugiego potoczyła się po ziemi. Kapłan stał i się patrzył. Uśmiechał się szyderczo. Zdjął płaszcz ukazując potężną sylwetkę. W tym momencie Xer zaatakował celując w gardło. Nie myślał już, aby zabić w jak największym bólu. Stwierdził, że będzie to zbyt wielka rozkosz dla tego szaleńca. Dostrzegł, że Nat’sa wyjął dziwną broń i zablokował cios. Oręż długi z końcem w kształcie węża wił mu się w rękach i syczał. Po chwili wyprostował go i był zdolny do walki. Zaczął atakować chłopaka z niewiarygodną siła i chęcią mordu. Z trudem blokował coraz silniejsze i szybsze ciosy.
- Znajdź moją żonę Rex - rzucił do druha - Ja się nim zajmę.
- Zginiesz zaraz w mękach niewierny!
Rex bezgłośnie dał znak kompanowi życząc mu powodzenia. Podszedł do Miry, która z nadmiaru wrażeń zemdlała. Wziął ją na ręce i ruszył wymijając walczących, którzy bili się na długim korytarzu prowadzącym do olbrzymiej sali. Kilku strażników po chwili przyszło i chciało pomóc kapłanowi, lecz ten dał znak, aby się nie mieszali. Doszły go odgłosy walki idąca z góry. Więźniowie toczyli heroiczny bój o swoją wolność. Chłopak zamachnął się ostro z lewej celując w brzuch. Cios został zablokowany. Kapłan mocno kopnął go w twarz powalając na ziemię. Gniew narastał w młodym mężczyźnie. Patrzył na przeciwnika z pogardą i nienawiścią.
Gniew to krótkie szaleństwo...
Wstał z nadzwyczajną prędkością i ryknął przeraźliwie. Jego oczy brązowe o czarnych źrenicach patrzyła na kapłana mówiąc mu, że pragnie zjeść jego serce.
Nat’sa cofnął się patrząc zdziwiony wzorkiem. Jego pocięte wargi sprawiały grymas niepokoju.
- Nie powinniśmy walczyć - stwierdził.
- Zaraz zginiesz! Mógł się do swoich Bogów kapłanie - wysyczał obcym głosem chłopak.
- Jesteśmy tacy sami... Widzę po tobie... Jesteś tworem Mistrzów Przemian! Pierwszym z wielu nawróconych niewiernych! To za ciebie zapłaciłem tyle pieniędzy i wyrzeczeń! - Podniósł głos nie zdradzając żadnych emocji.
- Nie jesteśmy tacy sami... - Popatrzył na niego jakby widział wszystkie jego sekrety.
Zaatakował kierując się wprost na broń nieprzyjaciela. Kopnął go z całej siły w brzuch. Nat’sa zaczął się cofać parując kolejne ataki. Po jakiejś chwili walki dotarli do wielkiej sali o trzech olbrzymich posągach. Stały nieruchomo patrząc na wszystko z wyższością. Wokół znajdowało się tysiąc istot o czerwonych oczach oddających pokłony i śpiewających jednostajną pieśń. Xer zamachnął z góry celując w głowę. Chcąc rozpłatać ją na pół. Kapłan czekał na taki błąd. Robiąc szybki unik i zmieniając swój oręż ponownie w żyjącego węża trafił chłopaka w pierś. Zakończył atak kopniakiem z pół obrotu w brzuch. Mężczyzna upadł na ziemie czujący gorąco jadu przepływającego z niewiarygodną prędkością po jego krwioobiegu. Podniósł się wydając głośny krzyk bólu.
- Walczyłeś dobrze niewierny... Zasłużyłeś na bardzo bolesną śmierć - stwierdził.
Nie miał ochoty na rozmowy z Nat’sa bo wiedział, że takiemu fanatykowi nic nie przemówi do rozsądku. Uniknął kolejnego ciosy i podnosząc lekko dłoń do góry, jednocześnie obracając nadgarstek wbił ostrze mu prosto w biodro. Kapłan zaklął w kompletnie nie znanym mu języku i kopnął go w twarz. Poczuł jak mu spływa krew z nosa i wypluł kilka złamanych zębów. Krzyknął i rzucił się do ataku. Pchnął wprost celując w pierś. Tak jak myślał przeciwnik nie odkryję, iż był to cios markowany. Szybko zmienił kąt nachylenia rękojeści i od dołu przeciął ramię wroga, które odpadło krwawiąc na ziemię. Nie czekał na kolejne kontry nieprzyjaciela i z pół obrotu pozbawił go drugiej ręki. Mocnym kopniakiem w nogi powalił go na ziemię. Przyłożył klingę do gardła nieprzyjaciela.
- Myślisz, że wygrałeś - zaśmiał się szyderczo - Jestem tylko zwiadowcą... Pierwszym, który przybył to waszej galaktyki... Za wiele lat przybędzie reszta i wszyscy zginiecie niewierni! Razem z waszymi mechanicznymi plugastwami! - Krzyknął
- Jesteś szalony - rzekł czując jak gniew opada z nadświetlną prędkością. Poczuł ból i miał wrażenie jakby przed oczyma całą eskadra gwiezdnych myśliwców toczyła boje. Nie myśląc dłużej przeciął gardło przeciwnika dając mu śmierć bolesną, lecz krótką. Wykrwawiając się kapłan oddał ducha. Sprawiał wrażenie zadowolonego.
Nie mogę teraz stracić przytomności ! Nie teraz! Nie Teraz!
Ruszył dalej dziwiąc się, iż istoty o czerwonych oczach rozstępują się przed nim oddając pokłon. Spojrzał na wielkie posągi od razu przypominając sobie swój sen.
v „Zwiastunami końca... Zwiastunami początku... Stanie się co ma być...”
Niespodziewanie cała jaskinia zaczęła się trząść. Posągi wyglądały jakby miały zaraz wstać i udać się w wyznaczoną podróż. Jednak po prostu się rozpadały. Głowy po kolei trzech gigantów opadły na ziemie z wielkim hukiem przy okazji miażdżąc wielu z wyznawców. Po chwili cały szczyt jaskini spadł na salę. Xer odwrócił się i zaczął uciekać. Dostrzegł z przodu Rexa wraz z Mirą i kobietą w ciąży, którą niósł na rękach. Wybiegli przed jaskinie. Chłopak widział, że jego kompan kieruje się do małego promu stojącego niedaleko morza. Wyglądał zupełnie jak takie, które były na pokładzie „Śmierci w Mroku”. Spojrzał na niebo, które stało się bez chmurne. Jednak nie miało koloru błękitnego, lecz krwistoczerwony. Dostrzegł, iż z jaskini wylatuję trzy snopy światła, zielony, czerwony, czarny i kierują się w stronę słońca. Miał co do tego złe przeczucia. Dobiegł do okrętu i zobaczył Rexa stojącego przed nim.
- Ona śpi... - Stwierdził - Była strasznie zmęczona. Uciekajmy stąd... Mam złe przeczucia co do tego - spojrzał na słońce, które sprawiało wrażenie jakby gasło. Weszli do promu. Rex usiadł na fotelu pilota i podniósł statek do góry. Mira siadła stała tuż za nim nie mówiąc ani słowa. Chłopak poszedł zobaczyć Tahiri. Leżała na koi wycieńczona z wyraźnym brzuchem w którym znajdowała się ich dziecko. Złapał ją delikatnie za dłoń gładząc czule. Spojrzał na jej twarz: brudną, posiniaczoną, lecz nadal niewiarygodnie piękną. Nadal biła własnym blaskiem dobra i ufności. Nagle otworzyła oczy i spojrzała na męża. Najpierw uśmiechnęła się, lecz potem z całej siły uderzył go pięścią w nos.
- Za co to? - Spytał masując bolące miejsce.
- Za problemy... Za to jak mnie traktowałeś... Za to, że tak długo musiałam na ciebie czekać - odparła udawanym tonem oburzenia powstrzymując łzy.
Chwyciła go za workowaty strój i przyciągnęła do siebie całując czule. Xer czuł się jak w niebie. Znowu smakował ust, miał w nozdrzach woń skóry swojej ukochanej kobiety. Łzy same do oczu mu napłynęły spływając po policzkach. Tahiri bez słów spojrzała na niego i uśmiechnęła się z taką czułością jaką zawsze pamiętał. Jak zawsze podniosła go na duchu. - Tahiri ja... - Zaczął niepewnie - Przepraszam za wszystko...
- To jest przeszłość Xer - dotknęła brzucha - Czas zająć się naszą przyszłością - uśmiechnęła.
- Tahiri Kocham cię... Bardzo cię kocham... - Wyszeptał jej do ucha czując się niewiarygodnie dumny, że powiedział jej to po tylu latach małżeństwa. Po tylu latach kłamstw i codziennego zadawania jej ran.
- Wiesz, że to pierwszy raz od wielu lat jak mi to powiedziałeś? - Spytała.
- Tak... Nie wiem... Ja...
- Cicho - uciszyła go i pocałowała jeszcze namiętniej niż przedtem.
Xer odpłynął w tym niebiańskim pocałunku czując się spełnionym i kompletnym pod każdym względem. Czuł wielką wdzięczność wobec Bogów, że nie pozwolili jej umrzeć, ani dziecku.
- Odpocznij - rzekł cicho - musimy się jeszcze stąd wydostać. Idę pomóc Rexowi - wskazał na kokpit
- Idź... Ja się zdrzemnę... Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy będę mogła spać spokojnie... - Wytarła łzy i zamknęła oczy próbując zasnąć.
Wszedł i usiadł obok Rexa na fotelu drugiego pilota. Mira zdawała się być nieobecna. Spojrzał przez iluminator na planetę, którą opuszczali. Lądy topniały znikały, wszystko tonęło pod niewiarygodnymi ilościami wody. Kilka okrętów startowało z planety szukając ucieczki. Flota nieprzyjacielska widząc co się dział rzucili się w pogoń. Spojrzał na słońce i już wiedział co się stało.
- Musimy stąd uciekać bo będzie nieciekawie Rex! - Krzyknął.
- Wiem! Wiem! Jeszcze chwila i skaczemy w pierwsze lepsze miejsce...
- Te słońce zaraz zamieni się w Supernową! Wiesz, że to nie dobra wiadomość prawda?
- To, że jestem Jedi nie znaczy, iż jestem głupcem! - Odciął się.
Została sekunda do skoku w nadprzestrzeń gdy gwiazda nagle wybuchła. Skoczyli w ostatnim momencie zostawiając za sobą system, który zaraz miał przestać istnieć. Fala wybuchu gwiazdy zniszczyła wszystkie okręty czerwonookich istot, a gdy dotarła do planety zamieniła ją w pył. Nikt nie zdołał uciec. System Bysp przestał istnieć. Wraz z nim odeszła tajemnica Kapłana, tym kim był i co robił na Bysp.
Jakiś czas później na nieznanej planecie Xer leżał w łóżku czując się potwornie. Pożegnali się z Rexem w dobrych stosunkach obiecując, iż jeszcze się spotkają. Chłopak ofiarował mu miecz świetlny Adi Kiera. Wiedząc ile był dla niego wart nie mógł mu odmówić. System podobno wyznaczyli medycy z Coruscant zaproponowani przez samego Wielkiego Kanclerza. Chłopak jednak nie miał pewności co do tego. Teraz liczyło się dla niego tylko, aby urodziło się zdrowe dziecko. Wiedział, że dużo życia mu nie pozostało. Od jadu kapłana całe ciało miał sparaliżowane i z trudem łapał każdy oddech. Choroba też czyniła swoje spustoszenie. Skórę miał pomarszczoną jakby żył około stu lat, co jakiś czas pluł krwią i czuł jakby serce lada chwila miało odmówić mu posłuszeństwa. Towarzyszył temu straszliwy ból w brzuchu i klatce piersiowej. Niespodziewanie drzwi jego pokoju otworzyły się i została na specjalnym wózku wprowadzona Tahiri. Na rękach trzymała niemowlę mające kilka dni. Podziękowała pielęgniarce rasy ludzkiej o ciemnej barwie skóry i zwróciła się do Xera.
- Xer... - Szepnęła - To nasza córka... - Położył ją koło jego głowy aby mógł ją zobaczyć.
- Czy...? Czy ona jest zdrowa? - Wyjąkał patrząc na niemowlę, które ufnie przyglądało się tacie chichocząc.
- Tak... Zdrowa i silna - wyszeptała Tahiri czując jak łzy napływają jej do oczu.
- Nie ma po mnie tej choroby? - Spytał pewniejszym głosem.
- Nie ma - odparła czując łzy spływające po policzku - Jest zdrowa Xer... Zdrowa...
- Zdrowa córka... - Wyjąkał lekko nieobecnym głosem - Wybrałaś imię?
- Mara...
- Mara... Moja zdrowa córka... - Spojrzał na niemowlę patrzące na niego z ciekawością.
Czuł jak łzy spływają mu po policzku. Smutek i żal ogarniał go na myśl, że tak jak on jego córka nie będzie wychowywana przez rodzonego ojca. Spojrzał w stronę drzwi, gdzie stała postać ślepca o białych oczach. Wokół niego krążyły czarne bezkształtne istoty.
- Przyszedłeś po mnie? - Spytał cichym szeptem.
- Co ty mówisz Xer?! - Zaczęła głośniej płakać - Nie możesz odejść! Nie możesz nas zostawić! Błagam!
- Zabierz mnie do gwiazd... Być ich częścią... Cóż to za marzenie... - Rzekł jakby do siebie i oddał ducha.
- Nie odchodź! - Chwyciła go za ręce płacząc histerycznie. Po kilku minutach wzięła swoje dziecko.
Nagle Tahiri poczuła, że brak jej powietrza. Zaczęła się dusić. Odłożyła córkę i próbowała wstać. Jej usta zrobiły się sine. Po chwili upadła na ziemię czując niewiarygodną rozpacz, że coś się z nią działo złego. Miała poniekąd pewność, że jej dziecko umrze bez opieki, albo zostanie wychowane przez niegodziwych ludzi. Spojrzała w kierunku drzwi, gdzie stał cień. Postać cała czarna z kapturem na głowie przez, który widać było część ludzkiej twarzy. Myślała, że to śmierć, która przyszła po nią, lecz myliła się. Spojrzała w kierunku swojego dziecka leżącego obok nie żywego Xera. Podczołgała się w tamtą stronę czyniąc nie wiarygodny wysiłek. Chciała ponad wszystko chronić niemowlę przez mrocznym widmem. Nagle cień stanął jej na dłoni histerycznie się śmiejąc. Kobieta zawyła z bólu. Czuła jak z oczu spływała jej krew pomieszana z łzami. Strasznie bała się o swą córkę, lecz nie miała sił dalej walczyć. Zjawa zrobiła ruch ręką i Tahiri oddała życie. Upiór spojrzał na dziecko czując satysfakcję. Wiedział, że niemowlę imieniem Mara będzie mu bardzo przydatne. Dał znak dwóm kobietom, aby weszły i zabrały dziecko w odpowiednie miejsce. Spojrzał na martwą parę rodziców z pogardą i wyszedł.
W chwili śmierci całe życie przetoczyło się Xerowi przed oczyma, lecz nie tylko to co przeżył. Opatrzność tudzież los pozwolił zobaczyć przyszłość. Ujrzał wybuch i koniec wojny klonów, powstanie imperium, jego upadek. Konflikty zbrojne z Yevethami czy Wielkim Admirałem Thrawnem, aż do nadejścia za jakieś czterdzieści parę lat wielkiego zagrożenia, które spustoszy i zmieni galaktykę na zawsze. Rasa kapłana była w drodze od wielu lat. Widział jednak nadzieje, która nie pozwoli im zniszczyć wszystko co kochał. Dostrzegł kobietę pięknej urody o płomiennych rudych włosach. Wiedział, że to jego córka Mara. Trzymała na rękach dziecię nowonarodzone, a obok niej stał mężczyzna o blond włosach i błękitnych oczach. Czuł radość, że jego dziecko będzie kimś więcej niż on. Planeta na której umarł znikła z map gwiezdnych tuż po tym zdarzeniu. Wszyscy jej mieszkańcy także zginęli. Xer stał się częścią gwiazd wraz z Tahiri, gdzie przez wieczność będą żyć połączeni miłością. Jednak w świecie normalnym nikt nie będzie o nich pamiętał. Historia znała od mileniów tylko zwycięzców. Ich imiona zatrą się w nieskończonych strumieniach czasu stając się zapomnianą przeszłością.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...