ROZDZIAŁ V
Każdy ma swój wehikuł czasu...
Marzenia zabierają nas w przyszłość...
Wspomnienia przenoszą nas w przeszłość...
Pamięć może być rajem, z którego nie można nas wygnać,
Może być też piekłem z którego nie można uciec...
Kobieta wylądowała w kosmoporcie głównej metropolii planety Psylot zwanej Palar. Powoli wyszła z promu wraz z Ksisem i jej oczom ukazały się wielkie mury miasta koloru brązowego przedzielonego wieloma białymi bruzdami. Ponad nimi można dostrzec iglice wielkich wież obronnych z których wysuwały się końcówki dział turbolaserowych oraz jonowych. Ubrana była w obcisły czarny kombinezon z białą kamizelką. Czarne włosy miała spięte z tyłu, żeby nie opadały jej na ramiona. Na twarzy wyglądała jakby nie myła się od kilku tygodni, a po oczach można stwierdzić, że także nie sypiała zbyt dobrze. Rana na czole opatrzona praktycznie znikła. Czuła wielkie podniecenie na myśl, iż spotka się z siostrą. Widząc te budowle miała nie miłe wrażenie, że to wszystko zostało zbudowana pracą niewolniczych rąk. Idąc za mężczyzną spojrzała na rdzennych mieszkańców o białych twarzach, którzy od razu zajęli się tankowaniem promu. Wyglądali jakby nie jedli od wielu dni, chudzi, zmęczeni i potwornie przerażeni. Na ich głowach widniały czarne blizny po uderzeniach laserowego bicza albo po cięciach wibroostrzem. Wszędzie stali uzbrojeni strażnicy tworząc iluzje bezpieczeństwa i pokoju. Pozory jak zawsze myliły bo tak naprawdę pilnowali istot, aby nie próbowały jakiś buntów. Dostrzegła kątem oka jak jedno z stworzeń chciało coś do niej krzyknąć, ale szybko została uciszona kilkoma uderzeniami kolbą w głowę. Rzuciła na nich okiem, a oni odpowiedzieli jej groźnym spojrzeniem. Byli dobrze umięśnieni, twardzi i duzi, lecz na pierwszy rzut oka głupi. Głupie mięśniaki - szepnęła.
- Gdzie jest moja siostra? Myślałam, że wyjdzie nam na spotkanie... - Zwróciła się do Ksisa.
- Czeka na nas w posiadłości. Tam się z nią spotkamy.
- Dlaczego po nas nie wyszła ? - Nie dawała za wygraną.
- Wyjaśnię, jak będziemy na osobności - odparł szeptem.
Akinoma nic nie odpowiedziała. Spojrzała na Ksisa zastanawiając się co jej siostra tak naprawdę w nim widziała. Ubrany był w ciemno-zielone spodnie z falbanami u dołu, brązową zapiętą kurtkę ukrywającą potężne mięśnie. Brązowe grzywa spływało mu na lewą stronę twarzy zakrywając oko. Nos już wyglądał całkiem normalnie, widać włożoną w niego prace droidów. Jednak coś w szwagrze nie dawało jej spokoju. Był z jednej strony zbyt idealny, zbyt miły, a Akinoma dobrze wiedziała, że takich istot doskonałych nie można znaleźć nigdzie we wszechświecie. Przeszli mury miasta i udali się w kierunku najwyższej budowli stojącej po środku. Ulice były brudne i pełne różnych śmieci. Po lewej dostrzegła kilka targowisk przy których kłębiło się wiele istot szukających taniej siły roboczej. Dostrzegła kilka zakutych w łańcuchy postaci nieznanej rasy, które czekały na nowego właściciela. Rzuciła okiem na niebo dostrzegając eskadrę małych statków wydających przenikliwy niski dźwięk. Były w kształcie klina o dwóch wypustkach po bokach, które zapewne należały do uzbrojenia laserowego. Nagle z tyłu doszedł ją gwałtowny hałas. Obejrzała się mimowolnie i spostrzegła grupę niewolników, którzy próbowali ucieczki. Głupcy - pomyślała. Bez broni, bez planu nie mieli szans, aby ich akcja zakończyła się sukcesem. Były to dwie potężne istoty o średnim wzroście i dwoma parami macek u góry ciała. Wyglądały jakby miały się złamać przy silniejszym podmuchu wiatru, ale pozory myliły. Widząc jak uderzają strażników tworząc błękitno-czerwone plamy na ich twarzach wiedziała, że były silną bronią. Dwóch powalili, aczkolwiek ktoś zdołał podnieść alarm i zbiegli się w dużej liczbie pozostali ochroniarze, szybko załatwiając sprawę. Okładali ich metalowymi pałkami jakby byli workami ziemfli. Ujrzała plamę zielonej krwi wylewającej się spokojnie spomiędzy nóg bez przerwy bijących strażników, co oznaczało, że próba ucieczki skończyła się fiaskiem. Bezlitośnie zabite istoty po kilku minutach zostały wyniesione i rzucone gdzieś jak śmieci.
Po jakiejś chwili weszli do budowli o wysokich barwnych ścianach sięgających chmur. Gdzieniegdzie stali na nich żołdacy, głównie najemnicy pracujący dla mieszkającej wewnątrz rodziny. Tak jak można było się tego spodziewać wszyscy oni należeli do rasy ludzkiej. W środku przy windzie stały dwie osoby w brązowych mundurach z czarnym młotem na piersi. Mężczyzna podszedł, wymienił kilka zdań, po czym zasalutowali sobie i weszli do środka. Kątem oka dostrzegła, że obydwoje gapili się na nią jakby nie widzieli kobiety od dawna. Obdarzyła ich przelotnym uśmiechem i dmuchnęła w ich stronę pocałunek. Tak jak sądziła od razu zaczęli się kłócić do kogo był kierowany. Przeszli kilka metrów i weszli windy. Dostali się na ostatnie piętro. Ksis dał znak Akinomie, żeby wyszła po czym pojechał z powrotem na dół. Kobieta zobaczyła długi korytarz zdobiony pięknymi malowidłami przedstawicieli najznakomitszego rodu mieszkającego na tej planecie. Zobaczyła mężów ubranych w bogate stroje pozujących malarzowi. Zatrzymała się na chwilę przy malowidle pod którym widniał napis: „Hear Malut ojciec założyciel”. Był to stary człowiek o długiej siwej brodzie z dwoma młodymi zaledwie dziesięcioletnimi synami po bokach. Ród ten należał do najbogatszych na Psylot, nie z uwagi na dorobienie się na handlu żywym towarem, lecz poprzez sprzedaż przypraw, a nawet błyszczostymu. Poza tym prowadzili różne inne nielegalne interesy o których ludzie woleli milczeć. Niektórym rodom nie podobało się to, ale nie mogli się sprzeciwić bo wiedzieli, że prawdziwa władza leży w majątku, a Malutowie mieli go pod dostatkiem. Odwróciła się i spokojnie poszła dalej stąpając po czerwono żółtozielonym dywanie naznaczonym czarnymi młotami. Drzwi na których także znajdował się ów emblemat, zbudowano z drzewa twardego i mocnego, lecz pokrytego odrobiną odporniejszego kruszcu. Czuła lekki niepokój i obawę o swoją siostrę, która oddała się dobrobytowi zapominając o tym czego nauczono ją w domu i skąd pochodziła. Dziewczyna stwierdziła, że drzwi wzmocniono dla ochrony, żeby byle jakim blasterem nie rozwalić ich na kawałki. Podeszła i chwyciła klamkę w kształcie młota i pociągnęła do siebie. Wrota otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i weszła do środka. Ukazał się jej oczom duży salon na środku którego leżały poduchy wypełnione pierzem otoczone przez półokrągłe stoły. Na nich natomiast znajdowały się dzbany wypełnione najrozmaitszymi trunkami jakie znała galaktyka. Spojrzała na lewo dostrzegając istotę skutą łańcuchem. Wyglądała podobnie do rdzennych mieszkańców o białych twarzach i czarnych oczach, lecz ta była o wiele niższa i skórę miała oznaczoną błękitnymi tatuażami. Kobieta nie wiedziała, czy stworzenie nie było niebezpieczne, ale odniosła wrażenie, że spało toteż udała się w prawo. Czuła się lekko zniesmaczona i zażenowana, ponieważ gardziła handlarzami niewolników i myślała, że jej siostra to poczucie także wyniosła z domu. Niestety stwierdziła, iż takie myślenie to wielki błąd. Ją życie potraktowało inaczej. Przecież gdy miała czternaście lat opuściła rodzinną planetę z człowiekiem, którego kochała nad swoje życie. Okazał się kimś zupełnie innym niż mogłaby przypuszczać. Otóż zajmował się handlarzem kobietami, wybierał okazy uwodził je, a kiedy były już jego, wywoził poza planetę. Na pokładzie okrętu bili ją i robili inne straszne rzeczy. Poprzysięgła zemstę, która wypełniła się szybciej niż mogłaby kiedykolwiek przypuszczać. Jak jeden z mężczyzn pod wpływem alkoholu podszedł do niej, Akinoma wyjęła wibroostrze z jego kieszeni i zagłębiła w gardle. Bezdźwięcznie padł nie żywy toteż nie zbiegli się jego towarzysze, aby sprawdzić co się stało. Wykończyła po cichu resztę, kiedy spali. Nie spodziewali się niczego. Dziewczyna czerpała z tego olbrzymią satysfakcję zabijając swoich oprawców. Niektórych chwilę torturowała napawając się każdą sekundę ich agonii. Jednak swojego byłego kochanka zostawiła na koniec, żeby czuć słodki smak ciepłej zemsty. Zajmowała się nim co najmniej kilka godzin obcinając boleśnie po kolei każdy kawałek ciała. Zaczynała od palców u stóp, powoli szła wyżej, aż do języka, którego pozbawiała najdłużej bo aż pół godziny pracując przy nim tępym narzędziem. Na koniec oczy, żeby przez ten czas mógł widzieć jej szczerą satysfakcję. Potem zostawiła go, aby w cierpieniach wykrwawił się na śmierć i odleciała. Nigdy nie wiedziała jak miał naprawdę na imię, ponieważ wątpiła czy te które podał należało traktować poważnie. Kiedy myślała, żeby znaleźć całą jego rodzinę i także ich zabić, lecz zrezygnowała z tego planu dość szybko.
Ojciec zawsze uczył ją samoobrony, ale nie myślała nigdy, że tak łatwo można zabić bandę zbirów. Nie docenili mnie - pomyślała wspominając tamtą piękną chwile dającą tyle rozkoszy. Nagle z rozmyślań wyrwały ją kroki innej osoby. Spojrzała dostrzegają swoją młodszą siostrę Lucalię. Była niska, nie szczupła, o okrągłej twarzy, krótkich blond włosach z ciemnymi pasemkami. Jej szare oczy patrzyły na Akinome z smutkiem, a zarazem z wielką radością i ulgą. Pojawiła się w stroju bogatym i pięknym, a mianowicie w białej sukni z najczystszego jedwabiu jaki można znaleźć w galaktyce. Przemytniczka nie mogła wyzbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Dziewczyny przytuliły się jakby minęły całe stulecia od ostatniego spotkania.
- Lucalio czuję się jakby całe wieki minęły!
- Prawda minęło wiele lat... - Posmutniała - Och Akinomo mam ci tyle do opowiedzenia.
- Zacznij może od tego od kiedy zrobiłaś się wielkim Huttem wykorzystującym niewinne istoty? Czy tego nauczyłaś się w domu? - Uniosła lekko głos.
- Nie zaczynaj znowu gadać jak Matka! Wiesz, że to nieprawda! Traktuje ich dobrze... - Zawahała się - Musze ci coś opowiedzieć.
- W co ty się wpakowałaś siostrzyczko? - Usiadła naprzeciwko niej na poduchach z pierza.
- Nie jest tak źle jakby się wydawało... Zakochałam się. Poznałaś mojego męża Ksisa. Nie jest taki zły jak inni. Chcieliśmy nawet uciec. Jego mocodawcy nie zgodzili się i tak zostałam więźniem. A on bojąc się o moje bezpieczeństwo musi robić bardzo złe rzeczy. - Rozpłakała się.
- Więźniem?! To dlaczego mnie uratowali?
- Ksis zrobił to w tajemnicy przed Nimi. Jakby się dowiedzieli, że nie znalazłaś się tu przypadkiem mielibyśmy straszne kłopoty. Najgorsze, że przedstawiciel jednego z najmożniejszych rodów zna Ciebie...Z trudem uniknęłam śmierci.
- Kto...? - Wyjąkała próbując sobie przypomnieć, który z jej wrogów może być na tej planecie
- Jear Malut brat twojej miłości... - Wytarła oczy o chustę - Wiem, że inne imię tobie podał, lecz jestem pewna, że mówi prawdę. Nawet jest do niego podobny. Chciał mnie zabić w zemście za brata, ale Ksis mnie uratował. Akinomo przepraszam, przez mnie będziesz miała kłopoty! Nasi rodzice i tak zginęli już przez to wszystko... - Spojrzała na nią poważnie.
- On... On ich zabił? - Wycedziła przez zaciśnięte zęby znając odpowiedź zaklęła siarczyście.
- Co zrobimy siostro? - Spytała łamiącym się głosem.
- Zostaw to mnie Lucalio. Mam już pewien plan - objęła ją czule dając się wypłakać w ramię.
Po jakimś czasie w drzwiach stanął Ksis. Spojrzał z uśmiechem pełnym goryczy.
- Lucalio wyjdź na chwilę. Musze porozmawiać z Twoją siostrą na osobności. - Rzekł poważnym tonem. Kobieta podeszła do niego pocałowała go czule i namiętnie patrząc uważnie w oczy.
- Przykro mi Akinomo... Wybrałam mniejsze zło... - zaczęła ukazując smutny uśmiech. Z jej oczu popłynęły łzy. Dostrzegła w wzroku starszego siostry zawód jakiego nigdy nie chciała ujrzeć.
- Wiedziałam... Zawiodłaś mnie Lucalio - Odparła. Siostra chciała jej odpowiedzieć, ale przerwał Ksis.
- Idź! Proszę... - Lucalia obdarzyła go kolejnym pocałunkiem. Wychodząc do komnaty obok w towarzystwie dwóch strażników przelotnie raz jeszcze spojrzała na siostrę. Chciała jej jakoś dać do zrozumienia poprzez spojrzenie jak bardzo było jej przykro.
- Więc to tak Ksis? Tak się postępuję z rodziną - powiedziała dziewczyna spokojnie wstając.
- Ty wiesz... - Zrobił zdziwiony wyraz twarzy - Od kiedy?
- O kiedy weszłam na twój statek - skłamała - Nie próbowałeś tego ukryć...
- To teraz zaprowadzę Cię do Maluta i będziemy z Lucalią wolni... Trzeba czasem wybierać mniejsze zło, żeby uzyskać wieczne szczęście.
- Po moim trupie - wysyczała rzucając się na niego z pięściami.
Zaskoczenie podziałało tak jak tego się spodziewała. Nie zdążył zablokować, ani odskoczyć. Powaliła go na ziemie uderzając raz po razie w twarz. Uradowała się w duchu widząc, że jego nowy nos złamał się czego dowodem była fontanna krwi rozlewająca się po twarzy. Zaklął mocno i uderzył ją łokciem w bok. Dziewczyna skrzywiła się z bólu. Postanowiła użyć swojej ulubionej taktyki w walce z samcami rasy ludzkiej, która miała dziewięćdziesiąt procent skuteczności. Odepchnęła się lekko i z całej siły uderzyła kolanem w jego krocze. Straszliwie zawył skręcając się na bok. Biła go dalej chcąc pozbawić przytomności. Nagle drzwi się otworzyły i wbiegli strażnicy z emblematami młota na piersi. Wystrzelili kilka razy z blasterów ustawionych na ogłuszanie. Krótkie drgawki przeszły jej całe ciało. Dwóch wzięło ją i postawiło na nogach. Ksis wstał dając znak ręką, żeby ją mocno trzymali, zaczął uderzać pięściami po twarzy. Tracąc przytomność dostrzegła za nim starszego lekko siwiejącego mężczyznę w długiej pelerynie. Potem już tylko ciemność.
Xer podniósł się gwałtownie uderzając głową o sufit. Leżał na pryczy ulokowanej bardzo wysoko tuż pod sklepieniem. Rozejrzał się wokoło dostrzegając kilkadziesiąt innych łóżek, całkiem pustych. Spojrzał w dół widząc wielką hale, w której było dwanaście istot. Na oko stwierdził, że znajdował się jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią. Zszedł powoli po drabince przy łóżkach. Na dole rozejrzał się widząc wiele pryczy jakby hala przeznaczenie hali to izba chorych albo baraki dla żołnierzy. Tylko, że w tej chwili nikt ich nie okupował. Zdziwił się, że jak był nieprzytomny ktoś zmienił mu ubranie. Miał na sobie żółtą sutannę ozdobioną czerwonymi falbanami. Dotknął głowy czując zaschniętą krew jeszcze po rozbiciu się na tej dziwnej planecie. Nagle poczuł mocny ból w okolicach żołądka, skulił się na ziemi i zaczął kaszleć. Po chwili plunął krwią przed siebie. Nie wiedział co się z nim działo, ale bardzo się zaniepokoił tą sytuacją. Serce biło mu z niewiarygodną prędkością, czuł lekkie zawroty głowę. Ból w brzuchu i klatce piersiowej powoli ustępował. Niespodziewanie ktoś dotknął go w ramię. Obrócił się jak rażony piorunem. Kamień spadł mu z serca widząc Keloga Mira, który patrzył na niego z zaciekawieniem.
- Nic ci nie jest ? Duchy spotkałeś? Oczyściły Ciebie? - Spytał patrząc na wyplutą krew.
- Czuje się dziwnie. Nie wiem sam co się dzieje. Widziałem wiele dziwnych rzeczy, ale nie rozumiem znaczenia żadnej z nich.
- Pomóc ci nie mogę... Bogowie wiedzą co jest ci przeznaczone i wiedzą co i po co ci pokazują to co widziałeś. Prorocy chcą się z Tobą widzieć, więc pewnie stało się to co stać miało. Widzisz te dwanaście istot? - Wskazał na nich - One zaprowadzą cię do Sali trzech proroków. Ja podążyć z tobą nie mogę. Tutaj nasze ścieżki rozchodzą się... - Spojrzał na niego sycząc - Jak mawia mój lud Bogowie ustalają nam ścieżki, lecz my dokonujemy wyboru, którą z nich wybierzemy. Żyj w szczęściu i spokoju Xer.
- Dziękuję - powiedział. Wyciągnął prawice w kierunku Keloga, który patrzył z zdziwieniem. Po chwili uścisnął ją jakby sobie przypomniał na czym polegał dziwny obyczaj pozaświatowców. Uśmiechnął się ukazując szereg ostrych zębów w wydłużonym pysku. Chłopak miał wrażenie, że kompan go polubił. Mógłby przysiąc, że na żółto-brązowym pysku malował się smutek. Xer poszedł w kierunku dwunastu istot.
W ogóle nie różniły się od siebie ani wzrostem ani wyglądem. Byli niscy, o wąskich ramionach w czarnych zbrojach z czerwonymi hełmami w kształcie trójkąta. Ustawili się wokół niego i kazali za sobą iść. Doszedł do wniosku, że nie należeli do tej samej rasy co Kelog, lecz z powodu ich strojów nie mógł dostrzec skąd pochodzili. Xer zaczął znowu gwałtownie kaszleć. Po chwili zwymiotował pod siebie. Spojrzał i ujrzał swój poprzedni posiłek na ziemi wypełniony krwią.
Znowu krew? Co tu się do Hutta dzieje? Co się ze mną dzieje? Potwornie się czuję. Ból w brzuchu i klatce piersiowej jest coraz mocniejszy. Czemu tak falowo nadchodzi?? Co oni mi zrobili? Czy ja umieram? Tahiri jak ja za tobą tęsknie... I za naszym dzieckiem, którego nigdy nie poznałem...
Gdy wyszli z hali dostrzegł piękno i majestat świętego miasta Ki’al. Budowle wspaniałe, wysokie jakby dotykały nieboskłonu mówiły, że lud zamieszkujący tą planetę znał się na estetycznie czarownej architekturze. Tak myślał, chociaż sam nie mógł się nazwać ekspertem w tej sprawie, ale gust mu podpowiadał, że to co widział należało nazwać czymś nadzwyczajnym. Wszystko było długie wysokie o trójkątnych wieżach. Znajdowały się też mniejsze budynki o wielkich filarach trzymających dachy z ogromnymi łukami ozdobionymi dziwnymi literami. Niektóre były przystrojone dużymi rzeźbami bohaterów z pradawnych legend. Wielcy, masywni patrzący na wszystko z wyższością, budzili respekt i podziw. Podszedł na chwilę do jednej ściany widząc coś błyszczącego. Dotknął ją ręką. Zaskoczył się jak pod jego palcami zmieniała kolor na zielono-niebieski. Gdzie jego dłoń przesunęła się po murze barwa stawała się inna niż przedtem. Jeden z dwunastu miał rozkaz pozwolić mu obejrzeć niektóre części miasta, ale czas naglił toteż pospieszył Xera, aby szedł dalej. W końcu został zaprowadzony do wielkiej okrągłej budowli o gigantycznych wrotach z szarymi kolumnami po bokach. Ściany pokryte czarnymi korzeniami z czerwonymi plamami wiły się jak węże. Sam mur tak samo jak wcześniej pod dotykiem jego dłoni także zmieniał barwę. Jedna z istot dała znak, żeby wszedł do środka. Posłusznie popchnął wrota i jego oczom ukazała ogromna sala o sklepieniu zdobionym ciekawym malowidłem. Widział dwa stworzenia o żółtej skórze pokrytej białym futrem z skrzyżowanym orężem z nieznanego metalu. Jedno miało wściekły wyraz twarzy z czerwonymi oczyma, drugie lekko przerażone patrzyło czarnymi ślepiami. Za pierwszym stały istoty dobrze znane Xerowi obdarzone równie czerwonym spojrzeniem o ciałach pokrytych kruczym futrem. Za drugą osobą znajdowały się stworzenia, które spotkał na tej planecie. Spojrzał przed siebie dostrzegając trzy wielkie trony zajmowane przez proroków. Jeden z przepaską na oczach, zapewne niewidomy ubrany w pomarańczową sutannę, drugi bez uszu w błękitnej, trzeci bez wydłużonego pyska po którym została brzydka blizna w białej. Jeden z nich dał znak ręką, żeby bez obaw podszedł i usiadł w kręgu naprzeciw ich. Powoli kulejąc spełnił ich rozkaz podchodząc w wskazane miejsce. Czuł się bardzo niepewnie nie chcąc ich jakoś urazić, ponieważ sądził, iż mogłoby to zakończyć się jego rychłą śmiercią. Wymienili kilka zdań w swoim języku. Zdziwił się, że słyszał trzy głosy chociaż jeden wyglądał na niemego, a jego słowa rozbrzmiewały w jego umyśle. Wszyscy spojrzeli na niego uważnie z nieukrywaną ciekawością bacznie analizując jego zachowanie.
- Bogowie oczyścili twą dusze. Grzechy spaliły się w morzu lawy... - Rzekł pierwszy
- Bogowie powiedzieli nam o Tobie wiele, a nawet... - Dodał drugi
- Więcej niż Ty sam wiesz o sobie... Niż sam pamiętasz kim jesteś... - skończył trzeci.
- Nie rozumiem... - odparł krótko, lekko speszony. Nie wiedział czemu, ale serce biło mu coraz szybciej, a ręce miał spocone. Denerwował się chociaż tak naprawdę było mu wszystko jedno czy zaraz umrze czy przeżyje jeszcze kilka lat. Szczerze był pewien tylko jednej rzeczy. Tego, że pragnie rychłej i bezbolesnej śmierci. Chciał znów ujrzeć i przytulić mocno swoją Tahiri.
- Jesteś potrzebny Nam tak jak my jesteśmy potrzebni Tobie... Wypełnisz zadanie dla nas, które uwolni nas od zła jakim jesteśmy raczeni...
- Prawda jest to co słowa mówią, lecz kłamstwem to co dusza myśli - dodał drugi.
- Zostałeś wybrany przez Bogów, żeby wejść na tą ścieżkę, którą przedstawiamy Tobie. Podczas podróży odkryjesz wiele rzeczy o sobie...
- Czemu Bogowie wybrali mnie? Nawet nie wierze w tych samych Bogów co wy ! - Wskazał na nich palcem - Moi Bogowie raczą mnie jedynie bólem i cierpieniem. Podczas narodzin każdy z nas dostaje jeden dar, tak mi dziadek opowiadał jak byłem mały. A jaki ja dar otrzymałem? Mądrość? Męstwo? Na pewno nie! Dostałem pamięć! Pamięć, która nie jest dla mnie rajem, lecz piekłem z którego nie mogę uciec! Torturują mnie wspomnieniami o martwej żonie i marzeniami o tym jak mogłaby wyglądać nasza przyszłość wraz z nowonarodzonym dzieckiem, którego nigdy nie ujrzałem! Zabrali mi to co kochałem! Co to za Bogowie miłosierni tak czynią? Odpowiedzcie skoro takimi mędrcami jesteście - krzyknął, wstając dostrzegł wyraz zdumienia. Był praktycznie zrezygnowany, ale dosłownie nie chciał ich urazić. Nie posiadał odwagi na odebranie sobie życie, lecz jakby oni go zabili byłoby to spełnieniem jego próśb. Kaszlnął kilka raz plując krwią.
- Działania Bogów często nie są zrozumiałe nawet dla nas proroków Xerze. Jednak wierzyć trzeba, że to co czynią jest dobre i jest w tym cel wyższy niż nasza marna egzystencja. To o co cię prosimy nie musisz zrobić z czystej wiary czy chęci pomocy, lecz z bardziej przyziemnych pobudek... - Wyrecytował ślepy prorok.
- ...Zemsty - wycedzili pozostali dwaj.
- Jak zemsty? Co wy od mnie chcecie? Co wy wiecie? Mówcie czym prędzej! - Powiedział zaciskając pięść. Wstąpiła w niego nowa nadzieja i chęć życia. Praktycznie nie wiedział kto i dlaczego zabrał mu Tahiri, ale pragnął znaleźć winowajcę bardziej niż cokolwiek innego. Jedyny trop jaki miał to nazwa planety Bysp z holonagrania.
- Znasz odpowiedź na słowa nasze. Chodzi o twą niewiastę, która poniosła śmierć z powodu czerwonookich. Plagą i zgubą naszą są od wieków, lecz ostatnio ich działania się nasiliły. Pewności dlaczego rzeczy dzieją się jak dzieją nie wiemy... - Zaczął głuchy prorok.
- Odpowiedzi leżą na planecie Czerwonookich... Tam też wysłać Cię musimy, żebyś zrobił to co należy - dodał trzeci.
- Jednak nie wiemy jak i gdzie ta planeta leży, toteż musisz znaleźć jej położenie na własną rękę! Wiemy, że na jednej z planet innego systemu o którym Bogowie nam powiedzieli w wizji znajduję się ukryta w archiwach dokładna lokalizacja planety, którą musisz odwiedzić i zabić ich kapłana Nat’sa. On jest odpowiedzialny za wszystkie zło jakie cię spotkało, więc pragniesz chyba jego śmierci tak samo jak my, lecz uważaj bo on nie jest stąd... - Przerwał nagle widząc, że wrota się otwierają i wchodzi jeden z dwunastu gwardzistów.
Podszedł do proroka kłaniając się nisko i szepnął do ucho słowa, których obawiał się każdy w świętym mieście od stuleci. Czerwonoocy zaatakowali z całą siłą. Rozpoczął się przepowiadany przez proroków od tysiącleci Noded’Arm czyli koniec wszystkiego. Wielu sądziło, że to wymysł posłańców Bogów, aby trzymać wiernych przy sobie. Od lat Bogowie nie dawali swoim wyznawcom żadnych widocznych znaków. Sądzili, że ich opuścili, a mądrzy i sprytni prorocy ukrywali przed nimi prawdę, żeby zatrzymać jak najdłużej władze. Przepowiednia Noded’Arm mówiła o początku końca całej planety. Znakiem jej nadejścia miało być niebo w kolorze czerwonym z słońcem w kształcie sierpa. Niektóre wersje przepowiedni głosiły, iż miał to być zwiastun końca całego wszechświata. Zależało to od interpretacji, lecz najbardziej uznaną była ta w której mówiono, że na wiele lat galaktyka pogrąży się w mroku.
Wszyscy podeszli do jednego wielkiego okna po lewej stronie i dostrzegli z wielkim przerażeniem, że spełnia się to co od wieków przepowiadano. Nieboskłon przybrał wspomnianą barwę, a gwiazda rozświetlająca dzień widniała w kształcie sierpa jakby żniwiarz miał zaraz zebrać swoje plony. W tym przypadku mogła być to tylko śmierć, która zabierze poległych wojowników do krainy wieczności. Spostrzegli także wielką czarną chmurę wylewającą się z lasu. Jeden z proroków dał znak Xerowi, żeby także podszedł. Gwardzista podał mu lunetę pradawnej konstrukcji. Tak jak wiele rzeczy na tej planecie była w kształcie złotego trójkąta z święcącymi przezroczystymi kołami. Nie wiedział jak tego użyć toteż podłożył powoli do oka raz z jednej to z drugiej strony. Wtedy dostrzegł, że czarna chmura to dziesiątki tysięcy, a może nawet setki tysięcy czerwnookich istot atakujących obronne zasieki miasta. Z drugiej strony z murów miasta wysypała się biała chmara żołnierzy Peos’me, ale była prawie dziesięciokrotnie mniejsza. Widok był imponujący. Dwie armie jasna i ciemna idące na bitwę, której wynik starcia musiał być przesądzony od tysiącleci. Na oczach Xera odbywała się odwieczna walka dobra ze złem, aczkolwiek tak jak w ostatnich latach w galaktyce zło miał przewagę. Przyjrzał się światłym Peo’som i bardzo się zdziwił. Dostrzegł na ich obliczach strach i zdezorientowanie. Sam nie wiedział co w takie sytuacji czuć. Cała ta sytuacja, to co się z nim stanie było mu obojętne. Wszyscy z napięciem obserwowali to co zaraz miało się rozpocząć.
Kelog stał przy zasiekach i tak jak każdy patrzył z otwartą ze zdziwienia paszczą. Nie był wojownikiem, lecz bardziej mędrcem czy medykiem toteż nie wiedział za bardzo co robić. Wojna nie wybiera czasu ni miejsca, czy to myśliciel, dziecko czy wojownik każdy musiał wziąć oręż i stanąć do boju. Jeden z dowódców podszedł do niego i dał białą pałkę z błękitną kulą po jednej stronie i ostrym szpikulcem z drugiej. Mir skinął głową na znak, że zrozumiał i oboje odwrócili się w stronę nadciągających nieprzyjaciół. Panowało wielkie napięcie, które miało zaraz wybuchnąć. Rozglądnął się wokoło widząc swoich współbraci gotowych na wszystko. Smutek go ogarnął znając wynik tej bitwy, który mógł zakończyć się tylko ich śmiercią. Łatwo nie damy naszej ziemi - obiecał sobie w duchu. Może żołnierzem nie był, lecz jego rodziciel kiedyś nauczył go jednej pieśni z starej legendy, która zagrzewała do walki. Działo się to wiele tysiącleci wcześniej kiedy planeta została najechana przez istoty z innej części galaktyki, jeszcze przed czasem jak pozaświatowcy głosili herezje o swoich Bogach i technice. Zaczął ją śpiewać :
„Wojna krwawa, wojna straszna, lecz nie dla nas,
My synami Bogów, waleczni i mężni ponad wszystko wiemy,
Życie to tylko mrugnięcie oka w historii wszechświata,
Walczmy, Walczmy na chwałę Bogom, na Chwałę naszą.
Potem spotkamy się wszyscy w krainie duchów,
Bo życie to tylko mrugnięcie oka...”
Wszyscy zdziwieni spojrzeli na niego z zaciekawieniem i nowym zapałem. Słowa niby nie znaczące wiele, ale dające więcej niż „Do Boju” jakie wykrzykiwali dowódcy. Patrzyli na niego z wdzięcznością, że w chwili pewnej śmierci dał im nadzieję na walkę godną i odejście w chwalę na jaką zasługiwał każdy wojownik bez względu na rasę z jakiej pochodził. Kelog rozejrzał się po swoich kompanach, niektórzy patrzyli smutnymi oczyma na to co zaraz będzie się działo, inni pewni klęli w pradawnych języku dodając sobie odwagi, ale i tak większość była gotowa na wszystko. Stali pewnie czekając na bitwę, która rozpocznie się lada chwila. Od rozpoczęcia rzezi dzieliły ich tylko ułamki sekund. Kiedy Czerwonoocy dobiegali do wałów, armia Peosów wydała głośny przenikliwy ryk bojowy. Wtedy rozpętało się piekło. Wielkie potrójne działa z trzema lufami wysłały promień śmiercionośnej energii w stronę nadchodzących wrogów. Pierwsze okrzyki śmierci rozległy się na polu. Istoty o czarnych futrach uzbrojone w krótkie metalowe pałki zakończone trójkątnym ostrzem wystawiły je przed siebie. Po chwili wydobyły się z nich czarne jak odmęty kosmosu promienie niszczące zasieki i kilkunastu obrońców. Kelog tak jak inni zaczęli miotać z swoich błękitnych pałek energię śmierci, która powalała wrogów dziesiątkami, lecz to nie wystarczało. Na dziesięciu wrogów zabitych z tyłu nadchodziło stu nowych.
- Śmierć i tak jest nam pisana! Komu chwała Bogów miła za mną! - Krzyknął jeden z dowódców ruszając na przód z metalową bronią pokrytą brunatnymi zygzakami.
Pozostali tylko na to czekali. Wydając groźny ryk ruszyli za nim ku walecznej bitwie jeden na jeden tak jak w starożytnych legendach, które nie raz słyszeli od przodków. Niektórzy z nich zginą jeszcze zanim dojdzie do zwarcia, ale i tak dla wielu będzie to spełnienie szczenięcych marzeń. Uzbrojeni w metalowe zaostrzone z jednej strony ostrza albo pałki z błękitnym świecącym kulistym końcem, zaatakowali z całym impetem, siłą i wolą jakiej nikt z nich dotąd nie widział. Ich serca płonęły odwagą. Zza mrocznej armii wyleciały granatowe kule energii. Gdy dotknęły ziemi wybuchały zmieniając w pył wszystko co było w zasięgu pięciu metrów. Cztery dotarły do białych zastępów pozbawiając życia kilkunastu mężnych wojowników. Doszło do spięcia dwóch walczących stron. Pierwsza linia istot o czarnych futrach zginęła pod naporem wrogów. Kiedy już minęło zaskoczenie zaczęli mocno napierać na nich używając ilości na jakość. Na jednego wojownika z rasy Peos’me przypadało dziesięciu czerwonookich. Kelog wybrał na cel pierwszego z brzegu nieprzyjaciela. Zamachnął się z góry mierząc w ślepia. Przeciwnik zablokował cios i od razu wymierzył swoją bronią o trójkątnym ostrzu w brzuch. Nie dane było mu trafić, ponieważ Mir uderzył go z całej siły nogą w rękę i wbił koniec pałki w gardło. Wypłynęła ciemno brązowa krew. Niespodziewanie poczuł ból w plecach. Obrócił się widząc jedną z bestii, która wbiła oręż w niego z całą siłą. Raptownie jeden z jego kompanów powalił ją silnym ciosem w głowę. Wyjął broń z pleców i rzucił na oślep trafiając w przeciwnika, który właśnie chciał uczynić to samo. Trafił go wprost w oko powalając bez życia na ziemie. Poczuł przenikliwy ból z rany, lecz siłą woli jaką uczono go przez wiele lat starał się nie zwracać na to uwagi. Rozejrzał się po polu bitwy widząc jak jego kompani powalają wrogów z godną precyzją. Dostrzegł znajomych Peosów z którymi wychowywał się od maleńkości. Kilku leżało martwych na ziemi. Inni walczyli mężnie stawiając opór. Spojrzał na Malas Nea, młodą samicę z którą chciał w młodości założyć nowe stado. Była piękna i smukła, a jej barczyste ciało o wspaniale szorstkim futrze wyzwalało u wiele samców uczucie pożądania. Nagle czerwonooki wbił w jej głowę swoją broń, inny w nogę, trzeci powalił ją na ziemie. Kelog wysyczał głośno co oznaczało jęk bólu i smutku. Próbował się powoli podnieść. Podszedł kuśtykając w kierunku, gdzie zginęła Nea. Jeden z wrogów podbiegł mierząc w brzuch, lecz w połowie drogi ktoś w niego rzucił jego kompanami i powalony poleciał na prawo. Mir szedł dalej. Po drodze zabił cięciem w gardło nieprzyjaciela. Krew polała się na jego twarz wyzwalając uczucie dzikiej żądzy mordu. Jego rasa jak wiadomo pochodziła od drapieżników, którzy w zamierzchłych czasach polowali używając tylko pazurów i mocnych szczęk. U tych w których wyzwała się owa żądza mówiło się, że wracają do korzeni, ale i tak uważano to za chorobę. W tej chwili jednak liczyła się skuteczność w zabijaniu, a nie moralne pobudki. Rzucił się na dwóch napastników bez broni. Zagłębił dłoń pełną ostrych pazurów w klatce piersiowej jednego, i jednocześnie mocnym kopniakiem powalił drugiego. Po chwili wbił zęby w jego szyję smakując krwi o wywołującym zawroty głowy gorzko mdłym smaku. Rozejrzał się dookoła widząc, że jego ziomkowie przegrywają, poczuł smutek. Tak skończy lud Peos’me? - Pomyślał. Zobaczył kolejnego druha, z którym nie miał styczności całe lata. Widział jak walczy heroicznie z trzema przeciwnikami na raz. Wstał z poczuciem wielkiego bólu, wspaniałym smaku krwi w ustach i rzucił się mu na pomoc, ale niestety było po raz kolejny za późno. Jego kompan leżał bez życia. Znienacka zaatakowało Keloga trzech powalając na ziemie tnąc, gryząc i miażdżąc mu kości. Próbował bezskutecznie się bronić, nie miał już sił do walki z przeważającą ilością przeciwników. Rany mimo, że ich nie czuł uniemożliwiały mu działanie. Kilku żołnierzy z jego rasy podbiegło mu pomóc. Chwycili dwóch rzucając ich jak maskotki o ziemię. Uderzyli kilka razy stopami w głowę pozbawiając ich życia. Nieopodal wybuchły kolejne granatowe kule energii niszcząc wojowników na pył. Widać było wszędzie martwych żołnierzy oddających życie w polu chwały oraz demoniczne czerwonookie istoty krzyczące jakby dawało im to bezgraniczną radość. Zabijanie dla niektórych było powinnością dla innych czystą przyjemnością. Stwierdził, że dla tych istot to coś więcej. Jakby traktowali to jak sztukę. Kelog dostrzegł, że zostało ich niewielu, ale nikt się nie wycofuję. Wiedział, że za chwile dosięgną go chciwe ostrza nieprzyjaciół i nie będzie miał kto go tym razem uratować. Śmierć była tylko kwestią sekund. Nie mógł wstać z powodu rany na nogach toteż ukląkł na ziemi i zaczął recytować żałobną pieśń w pradawnym języku. Ktoś jęknął za nim upadając tuż obok. Krew polała się na jego pysk zakrywając widok przegranej bitwy. Wtedy doznał wizji od Bogów. Dostrzegł przyszłość, która go ucieszyła na początku, aczkolwiek jej dalsze losy zaniepokoiły. Widział postać w czarnym kapturze i czerwonymi oczyma, śmiejącą się szaleńczo. Wyglądało jakby nagle wyrosła znad armii zła. Wtedy ujrzał swoją samicę, która odeszła przed laty, a teraz powoli kroczy pomiędzy ciałami. Patrzyła na niego z nieukrywaną radością. Wiedział, że według starych obyczajów przyszła go zabrać do Świata Duchów, gdzie wśród Bogów będą razem żyć przez całą wieczność. Kiedyś jego mentor powiedział mu : „Dobrem jest nie samo życie, lecz piękne życie”. Miałem piękne życie - pomyślał gdy kilku rzucili się na niego tnąc, łamiąc jego kości, sprawiając olbrzymi ból, którego on już nie czuł. Kelog Mir wraz z tą myślą przeniósł się do Krainy Bogów tam gdzie było jego miejsce.
Prorocy patrzyli z strachem jak biała rzeka oznaczająca armie obronną legnie pod naporem ciemnej masy. Wiedzieli, że to koniec. Kwestia minut dzieliła ich od połączenia się z Bogami, których byli przedstawicielami. Chłopak z Villad czuł przenikliwą paraliżującą trwogę. Zakasłał znowu kilkakrotnie plując ciemno czerwoną krwią.
Czy tak umrę? Oni tu zaraz wejdą i rozerwą nas na strzępy... Tahiri wkrótce Się spotkamy! Jednak nie pomszczę Ciebie tak jak poprzysiągłem w duszy... Wybacz kochana.....
Trzej mędrcy wymieniali szybkie zdania gwałtownie gestykulując. Nie mógł zrozumieć ani słowa z tego co mówili. Dali znak gwardzistom, żeby zamknęli porządnie wrota i zwrócili się do Xera.
- Nie wszystko idzie zgodnie z planem Bogów. Nie przewidziane okolicznością zmuszają nas do radykalnych posunięć.
- Stań w środku kręgu i daj nam działać. - Zwrócił się do niego głuchy prorok.
- Co możecie zrobić żeby zmienić to co jest nam pisane? Zaraz wszyscy spotkamy się z śmiercią... - Rzekł chłopak.
- Bogowie oprócz mądrości dali nam Moc, którą możemy użyć w nadzwyczajnych okolicznościach. Stań w tym kręgu i pamiętaj nasze słowa. Może i nasza planeta jest już stracona, lecz jeśli uczynisz to o co prosimy w spokoju spoczywać wszyscy będą. Nie zapomni kim jesteś, a uda ci się wykonać to arcytrudne zadanie.
Xer stanął w kręgu tak jak mu kazano. Naprzeciw niego, za nim oraz po lewej stronie ustawili się kierując ręce w jego strony otwartymi dłońmi na których widniały ostre pazury. Zaczęli śpiewać pieśń w swoim języku monotonną i strasznie nużącą. Po chwili podskakiwali w rytmicznym tańcu ciągle mówiąc tajemnicze słowa. Niespodziewanie Xer poczuł ukłucie bólu w klatce piersiowej. Złapał się za gardło robiąc nieciekawy grymas na twarzy. Zwymiotował wszystko co miał w żołądku i tak jak poprzednio znajdowało się pełno krwi pomiędzy posiłkiem. Upadł na kolana czując się strasznie senny. Prorocy zaczęli toczyć koło wokół niego w rytmicznym tańcu. Znienacka poczuł, że traci przytomność. Jego spojrzenie przyćmiła błękitna mgła. Okazało się, iż dziwne pole energii zaczęło otaczać jego ciało. Czuł się jak ryba bez wody. Jakby powietrze zostało wyssane z niebieskiej bańki w której się znalazł. Nagle poczuł jakby jego ciało rozbijało się na małe ziarenka. Stracił świadomość miejsca i czasu. Wspomnienia całego życia przesuwały mu się przed oczyma jak holofilm. Zaczęło się od narodzin, po chwili był już dzieckiem na farmie na Villad uczącym się z ojcem sadzić Truśnie, następnie był dorosły w dziwnym miejscu. Widział wiele istot przed sobą patrzących na niego z strachem. Miał w ręku szybko strzelający blaster, który ułamek sekundy później wypalił śmiercionośną energią. Zabijał bezbronnych ludzi klęczących przed nim i błagających o litość. Niedaleko dostrzegł postacie ubrane jak on także czyniący podobne zbrodnie.
Nie! To nie są moje wspomnienia! Ja tego nigdy nie zrobiłem! Nigdy nie zabiłbym bezbronnej istoty! Bogowie czy ja zmysły postradałem?
Sekundę później widział znów Tahiri pięknie uśmiechającą się do niego jak w dniu ich ślubu. Potem była chwila gdy dowiedziała się o ciąży. Ta radość i smutek zarazem promieniował od niej tnąc jego serce. Wtedy niespodziewanie dostrzegł siebie jakby przezroczystego. Wokół serca wił się długi potwór sycząc przeraźliwie. Później tylko przed oczyma miał twarz Tahiri, jej wspaniałe oczy patrzące z ufnością i bezgraniczną miłością. Chociaż czuł straszny ból w klatce piersiowej mógł tylko myśleć o swojej ukochanej. Wspomnienia zadawały mu straszliwe cierpienie czyniąc z jego egzystencji prawdziwe piekło. Miał przeczucie, że spotka go coś dobrego, ponieważ zawsze była nadzieja. Tak mu zawsze mawiała Tahiri i starał się pamiętać wszystko co kiedykolwiek powiedziała.
Ironia losu... Nie słuchałem Cię jak byłaś ze mną chociaż mówiłaś wiele dobrego, a słucham Cię teraz kiedy jesteś daleko w krainie Bogów... Tahiri dlaczego ja byłem takim głupcem? Jak ja bardzo Ciebie kocham...
Zanim jego ciało kompletnie znikło w jego głowie zagościła jedna myśl:
„Nie ma siły większej niż prawdziwa miłość”
Każdy ma swój wehikuł czasu...
Marzenia zabierają nas w przyszłość...
Wspomnienia przenoszą nas w przeszłość...
Pamięć może być rajem, z którego nie można nas wygnać,
Może być też piekłem z którego nie można uciec...
Kobieta wylądowała w kosmoporcie głównej metropolii planety Psylot zwanej Palar. Powoli wyszła z promu wraz z Ksisem i jej oczom ukazały się wielkie mury miasta koloru brązowego przedzielonego wieloma białymi bruzdami. Ponad nimi można dostrzec iglice wielkich wież obronnych z których wysuwały się końcówki dział turbolaserowych oraz jonowych. Ubrana była w obcisły czarny kombinezon z białą kamizelką. Czarne włosy miała spięte z tyłu, żeby nie opadały jej na ramiona. Na twarzy wyglądała jakby nie myła się od kilku tygodni, a po oczach można stwierdzić, że także nie sypiała zbyt dobrze. Rana na czole opatrzona praktycznie znikła. Czuła wielkie podniecenie na myśl, iż spotka się z siostrą. Widząc te budowle miała nie miłe wrażenie, że to wszystko zostało zbudowana pracą niewolniczych rąk. Idąc za mężczyzną spojrzała na rdzennych mieszkańców o białych twarzach, którzy od razu zajęli się tankowaniem promu. Wyglądali jakby nie jedli od wielu dni, chudzi, zmęczeni i potwornie przerażeni. Na ich głowach widniały czarne blizny po uderzeniach laserowego bicza albo po cięciach wibroostrzem. Wszędzie stali uzbrojeni strażnicy tworząc iluzje bezpieczeństwa i pokoju. Pozory jak zawsze myliły bo tak naprawdę pilnowali istot, aby nie próbowały jakiś buntów. Dostrzegła kątem oka jak jedno z stworzeń chciało coś do niej krzyknąć, ale szybko została uciszona kilkoma uderzeniami kolbą w głowę. Rzuciła na nich okiem, a oni odpowiedzieli jej groźnym spojrzeniem. Byli dobrze umięśnieni, twardzi i duzi, lecz na pierwszy rzut oka głupi. Głupie mięśniaki - szepnęła.
- Gdzie jest moja siostra? Myślałam, że wyjdzie nam na spotkanie... - Zwróciła się do Ksisa.
- Czeka na nas w posiadłości. Tam się z nią spotkamy.
- Dlaczego po nas nie wyszła ? - Nie dawała za wygraną.
- Wyjaśnię, jak będziemy na osobności - odparł szeptem.
Akinoma nic nie odpowiedziała. Spojrzała na Ksisa zastanawiając się co jej siostra tak naprawdę w nim widziała. Ubrany był w ciemno-zielone spodnie z falbanami u dołu, brązową zapiętą kurtkę ukrywającą potężne mięśnie. Brązowe grzywa spływało mu na lewą stronę twarzy zakrywając oko. Nos już wyglądał całkiem normalnie, widać włożoną w niego prace droidów. Jednak coś w szwagrze nie dawało jej spokoju. Był z jednej strony zbyt idealny, zbyt miły, a Akinoma dobrze wiedziała, że takich istot doskonałych nie można znaleźć nigdzie we wszechświecie. Przeszli mury miasta i udali się w kierunku najwyższej budowli stojącej po środku. Ulice były brudne i pełne różnych śmieci. Po lewej dostrzegła kilka targowisk przy których kłębiło się wiele istot szukających taniej siły roboczej. Dostrzegła kilka zakutych w łańcuchy postaci nieznanej rasy, które czekały na nowego właściciela. Rzuciła okiem na niebo dostrzegając eskadrę małych statków wydających przenikliwy niski dźwięk. Były w kształcie klina o dwóch wypustkach po bokach, które zapewne należały do uzbrojenia laserowego. Nagle z tyłu doszedł ją gwałtowny hałas. Obejrzała się mimowolnie i spostrzegła grupę niewolników, którzy próbowali ucieczki. Głupcy - pomyślała. Bez broni, bez planu nie mieli szans, aby ich akcja zakończyła się sukcesem. Były to dwie potężne istoty o średnim wzroście i dwoma parami macek u góry ciała. Wyglądały jakby miały się złamać przy silniejszym podmuchu wiatru, ale pozory myliły. Widząc jak uderzają strażników tworząc błękitno-czerwone plamy na ich twarzach wiedziała, że były silną bronią. Dwóch powalili, aczkolwiek ktoś zdołał podnieść alarm i zbiegli się w dużej liczbie pozostali ochroniarze, szybko załatwiając sprawę. Okładali ich metalowymi pałkami jakby byli workami ziemfli. Ujrzała plamę zielonej krwi wylewającej się spokojnie spomiędzy nóg bez przerwy bijących strażników, co oznaczało, że próba ucieczki skończyła się fiaskiem. Bezlitośnie zabite istoty po kilku minutach zostały wyniesione i rzucone gdzieś jak śmieci.
Po jakiejś chwili weszli do budowli o wysokich barwnych ścianach sięgających chmur. Gdzieniegdzie stali na nich żołdacy, głównie najemnicy pracujący dla mieszkającej wewnątrz rodziny. Tak jak można było się tego spodziewać wszyscy oni należeli do rasy ludzkiej. W środku przy windzie stały dwie osoby w brązowych mundurach z czarnym młotem na piersi. Mężczyzna podszedł, wymienił kilka zdań, po czym zasalutowali sobie i weszli do środka. Kątem oka dostrzegła, że obydwoje gapili się na nią jakby nie widzieli kobiety od dawna. Obdarzyła ich przelotnym uśmiechem i dmuchnęła w ich stronę pocałunek. Tak jak sądziła od razu zaczęli się kłócić do kogo był kierowany. Przeszli kilka metrów i weszli windy. Dostali się na ostatnie piętro. Ksis dał znak Akinomie, żeby wyszła po czym pojechał z powrotem na dół. Kobieta zobaczyła długi korytarz zdobiony pięknymi malowidłami przedstawicieli najznakomitszego rodu mieszkającego na tej planecie. Zobaczyła mężów ubranych w bogate stroje pozujących malarzowi. Zatrzymała się na chwilę przy malowidle pod którym widniał napis: „Hear Malut ojciec założyciel”. Był to stary człowiek o długiej siwej brodzie z dwoma młodymi zaledwie dziesięcioletnimi synami po bokach. Ród ten należał do najbogatszych na Psylot, nie z uwagi na dorobienie się na handlu żywym towarem, lecz poprzez sprzedaż przypraw, a nawet błyszczostymu. Poza tym prowadzili różne inne nielegalne interesy o których ludzie woleli milczeć. Niektórym rodom nie podobało się to, ale nie mogli się sprzeciwić bo wiedzieli, że prawdziwa władza leży w majątku, a Malutowie mieli go pod dostatkiem. Odwróciła się i spokojnie poszła dalej stąpając po czerwono żółtozielonym dywanie naznaczonym czarnymi młotami. Drzwi na których także znajdował się ów emblemat, zbudowano z drzewa twardego i mocnego, lecz pokrytego odrobiną odporniejszego kruszcu. Czuła lekki niepokój i obawę o swoją siostrę, która oddała się dobrobytowi zapominając o tym czego nauczono ją w domu i skąd pochodziła. Dziewczyna stwierdziła, że drzwi wzmocniono dla ochrony, żeby byle jakim blasterem nie rozwalić ich na kawałki. Podeszła i chwyciła klamkę w kształcie młota i pociągnęła do siebie. Wrota otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i weszła do środka. Ukazał się jej oczom duży salon na środku którego leżały poduchy wypełnione pierzem otoczone przez półokrągłe stoły. Na nich natomiast znajdowały się dzbany wypełnione najrozmaitszymi trunkami jakie znała galaktyka. Spojrzała na lewo dostrzegając istotę skutą łańcuchem. Wyglądała podobnie do rdzennych mieszkańców o białych twarzach i czarnych oczach, lecz ta była o wiele niższa i skórę miała oznaczoną błękitnymi tatuażami. Kobieta nie wiedziała, czy stworzenie nie było niebezpieczne, ale odniosła wrażenie, że spało toteż udała się w prawo. Czuła się lekko zniesmaczona i zażenowana, ponieważ gardziła handlarzami niewolników i myślała, że jej siostra to poczucie także wyniosła z domu. Niestety stwierdziła, iż takie myślenie to wielki błąd. Ją życie potraktowało inaczej. Przecież gdy miała czternaście lat opuściła rodzinną planetę z człowiekiem, którego kochała nad swoje życie. Okazał się kimś zupełnie innym niż mogłaby przypuszczać. Otóż zajmował się handlarzem kobietami, wybierał okazy uwodził je, a kiedy były już jego, wywoził poza planetę. Na pokładzie okrętu bili ją i robili inne straszne rzeczy. Poprzysięgła zemstę, która wypełniła się szybciej niż mogłaby kiedykolwiek przypuszczać. Jak jeden z mężczyzn pod wpływem alkoholu podszedł do niej, Akinoma wyjęła wibroostrze z jego kieszeni i zagłębiła w gardle. Bezdźwięcznie padł nie żywy toteż nie zbiegli się jego towarzysze, aby sprawdzić co się stało. Wykończyła po cichu resztę, kiedy spali. Nie spodziewali się niczego. Dziewczyna czerpała z tego olbrzymią satysfakcję zabijając swoich oprawców. Niektórych chwilę torturowała napawając się każdą sekundę ich agonii. Jednak swojego byłego kochanka zostawiła na koniec, żeby czuć słodki smak ciepłej zemsty. Zajmowała się nim co najmniej kilka godzin obcinając boleśnie po kolei każdy kawałek ciała. Zaczynała od palców u stóp, powoli szła wyżej, aż do języka, którego pozbawiała najdłużej bo aż pół godziny pracując przy nim tępym narzędziem. Na koniec oczy, żeby przez ten czas mógł widzieć jej szczerą satysfakcję. Potem zostawiła go, aby w cierpieniach wykrwawił się na śmierć i odleciała. Nigdy nie wiedziała jak miał naprawdę na imię, ponieważ wątpiła czy te które podał należało traktować poważnie. Kiedy myślała, żeby znaleźć całą jego rodzinę i także ich zabić, lecz zrezygnowała z tego planu dość szybko.
Ojciec zawsze uczył ją samoobrony, ale nie myślała nigdy, że tak łatwo można zabić bandę zbirów. Nie docenili mnie - pomyślała wspominając tamtą piękną chwile dającą tyle rozkoszy. Nagle z rozmyślań wyrwały ją kroki innej osoby. Spojrzała dostrzegają swoją młodszą siostrę Lucalię. Była niska, nie szczupła, o okrągłej twarzy, krótkich blond włosach z ciemnymi pasemkami. Jej szare oczy patrzyły na Akinome z smutkiem, a zarazem z wielką radością i ulgą. Pojawiła się w stroju bogatym i pięknym, a mianowicie w białej sukni z najczystszego jedwabiu jaki można znaleźć w galaktyce. Przemytniczka nie mogła wyzbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Dziewczyny przytuliły się jakby minęły całe stulecia od ostatniego spotkania.
- Lucalio czuję się jakby całe wieki minęły!
- Prawda minęło wiele lat... - Posmutniała - Och Akinomo mam ci tyle do opowiedzenia.
- Zacznij może od tego od kiedy zrobiłaś się wielkim Huttem wykorzystującym niewinne istoty? Czy tego nauczyłaś się w domu? - Uniosła lekko głos.
- Nie zaczynaj znowu gadać jak Matka! Wiesz, że to nieprawda! Traktuje ich dobrze... - Zawahała się - Musze ci coś opowiedzieć.
- W co ty się wpakowałaś siostrzyczko? - Usiadła naprzeciwko niej na poduchach z pierza.
- Nie jest tak źle jakby się wydawało... Zakochałam się. Poznałaś mojego męża Ksisa. Nie jest taki zły jak inni. Chcieliśmy nawet uciec. Jego mocodawcy nie zgodzili się i tak zostałam więźniem. A on bojąc się o moje bezpieczeństwo musi robić bardzo złe rzeczy. - Rozpłakała się.
- Więźniem?! To dlaczego mnie uratowali?
- Ksis zrobił to w tajemnicy przed Nimi. Jakby się dowiedzieli, że nie znalazłaś się tu przypadkiem mielibyśmy straszne kłopoty. Najgorsze, że przedstawiciel jednego z najmożniejszych rodów zna Ciebie...Z trudem uniknęłam śmierci.
- Kto...? - Wyjąkała próbując sobie przypomnieć, który z jej wrogów może być na tej planecie
- Jear Malut brat twojej miłości... - Wytarła oczy o chustę - Wiem, że inne imię tobie podał, lecz jestem pewna, że mówi prawdę. Nawet jest do niego podobny. Chciał mnie zabić w zemście za brata, ale Ksis mnie uratował. Akinomo przepraszam, przez mnie będziesz miała kłopoty! Nasi rodzice i tak zginęli już przez to wszystko... - Spojrzała na nią poważnie.
- On... On ich zabił? - Wycedziła przez zaciśnięte zęby znając odpowiedź zaklęła siarczyście.
- Co zrobimy siostro? - Spytała łamiącym się głosem.
- Zostaw to mnie Lucalio. Mam już pewien plan - objęła ją czule dając się wypłakać w ramię.
Po jakimś czasie w drzwiach stanął Ksis. Spojrzał z uśmiechem pełnym goryczy.
- Lucalio wyjdź na chwilę. Musze porozmawiać z Twoją siostrą na osobności. - Rzekł poważnym tonem. Kobieta podeszła do niego pocałowała go czule i namiętnie patrząc uważnie w oczy.
- Przykro mi Akinomo... Wybrałam mniejsze zło... - zaczęła ukazując smutny uśmiech. Z jej oczu popłynęły łzy. Dostrzegła w wzroku starszego siostry zawód jakiego nigdy nie chciała ujrzeć.
- Wiedziałam... Zawiodłaś mnie Lucalio - Odparła. Siostra chciała jej odpowiedzieć, ale przerwał Ksis.
- Idź! Proszę... - Lucalia obdarzyła go kolejnym pocałunkiem. Wychodząc do komnaty obok w towarzystwie dwóch strażników przelotnie raz jeszcze spojrzała na siostrę. Chciała jej jakoś dać do zrozumienia poprzez spojrzenie jak bardzo było jej przykro.
- Więc to tak Ksis? Tak się postępuję z rodziną - powiedziała dziewczyna spokojnie wstając.
- Ty wiesz... - Zrobił zdziwiony wyraz twarzy - Od kiedy?
- O kiedy weszłam na twój statek - skłamała - Nie próbowałeś tego ukryć...
- To teraz zaprowadzę Cię do Maluta i będziemy z Lucalią wolni... Trzeba czasem wybierać mniejsze zło, żeby uzyskać wieczne szczęście.
- Po moim trupie - wysyczała rzucając się na niego z pięściami.
Zaskoczenie podziałało tak jak tego się spodziewała. Nie zdążył zablokować, ani odskoczyć. Powaliła go na ziemie uderzając raz po razie w twarz. Uradowała się w duchu widząc, że jego nowy nos złamał się czego dowodem była fontanna krwi rozlewająca się po twarzy. Zaklął mocno i uderzył ją łokciem w bok. Dziewczyna skrzywiła się z bólu. Postanowiła użyć swojej ulubionej taktyki w walce z samcami rasy ludzkiej, która miała dziewięćdziesiąt procent skuteczności. Odepchnęła się lekko i z całej siły uderzyła kolanem w jego krocze. Straszliwie zawył skręcając się na bok. Biła go dalej chcąc pozbawić przytomności. Nagle drzwi się otworzyły i wbiegli strażnicy z emblematami młota na piersi. Wystrzelili kilka razy z blasterów ustawionych na ogłuszanie. Krótkie drgawki przeszły jej całe ciało. Dwóch wzięło ją i postawiło na nogach. Ksis wstał dając znak ręką, żeby ją mocno trzymali, zaczął uderzać pięściami po twarzy. Tracąc przytomność dostrzegła za nim starszego lekko siwiejącego mężczyznę w długiej pelerynie. Potem już tylko ciemność.
Xer podniósł się gwałtownie uderzając głową o sufit. Leżał na pryczy ulokowanej bardzo wysoko tuż pod sklepieniem. Rozejrzał się wokoło dostrzegając kilkadziesiąt innych łóżek, całkiem pustych. Spojrzał w dół widząc wielką hale, w której było dwanaście istot. Na oko stwierdził, że znajdował się jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią. Zszedł powoli po drabince przy łóżkach. Na dole rozejrzał się widząc wiele pryczy jakby hala przeznaczenie hali to izba chorych albo baraki dla żołnierzy. Tylko, że w tej chwili nikt ich nie okupował. Zdziwił się, że jak był nieprzytomny ktoś zmienił mu ubranie. Miał na sobie żółtą sutannę ozdobioną czerwonymi falbanami. Dotknął głowy czując zaschniętą krew jeszcze po rozbiciu się na tej dziwnej planecie. Nagle poczuł mocny ból w okolicach żołądka, skulił się na ziemi i zaczął kaszleć. Po chwili plunął krwią przed siebie. Nie wiedział co się z nim działo, ale bardzo się zaniepokoił tą sytuacją. Serce biło mu z niewiarygodną prędkością, czuł lekkie zawroty głowę. Ból w brzuchu i klatce piersiowej powoli ustępował. Niespodziewanie ktoś dotknął go w ramię. Obrócił się jak rażony piorunem. Kamień spadł mu z serca widząc Keloga Mira, który patrzył na niego z zaciekawieniem.
- Nic ci nie jest ? Duchy spotkałeś? Oczyściły Ciebie? - Spytał patrząc na wyplutą krew.
- Czuje się dziwnie. Nie wiem sam co się dzieje. Widziałem wiele dziwnych rzeczy, ale nie rozumiem znaczenia żadnej z nich.
- Pomóc ci nie mogę... Bogowie wiedzą co jest ci przeznaczone i wiedzą co i po co ci pokazują to co widziałeś. Prorocy chcą się z Tobą widzieć, więc pewnie stało się to co stać miało. Widzisz te dwanaście istot? - Wskazał na nich - One zaprowadzą cię do Sali trzech proroków. Ja podążyć z tobą nie mogę. Tutaj nasze ścieżki rozchodzą się... - Spojrzał na niego sycząc - Jak mawia mój lud Bogowie ustalają nam ścieżki, lecz my dokonujemy wyboru, którą z nich wybierzemy. Żyj w szczęściu i spokoju Xer.
- Dziękuję - powiedział. Wyciągnął prawice w kierunku Keloga, który patrzył z zdziwieniem. Po chwili uścisnął ją jakby sobie przypomniał na czym polegał dziwny obyczaj pozaświatowców. Uśmiechnął się ukazując szereg ostrych zębów w wydłużonym pysku. Chłopak miał wrażenie, że kompan go polubił. Mógłby przysiąc, że na żółto-brązowym pysku malował się smutek. Xer poszedł w kierunku dwunastu istot.
W ogóle nie różniły się od siebie ani wzrostem ani wyglądem. Byli niscy, o wąskich ramionach w czarnych zbrojach z czerwonymi hełmami w kształcie trójkąta. Ustawili się wokół niego i kazali za sobą iść. Doszedł do wniosku, że nie należeli do tej samej rasy co Kelog, lecz z powodu ich strojów nie mógł dostrzec skąd pochodzili. Xer zaczął znowu gwałtownie kaszleć. Po chwili zwymiotował pod siebie. Spojrzał i ujrzał swój poprzedni posiłek na ziemi wypełniony krwią.
Znowu krew? Co tu się do Hutta dzieje? Co się ze mną dzieje? Potwornie się czuję. Ból w brzuchu i klatce piersiowej jest coraz mocniejszy. Czemu tak falowo nadchodzi?? Co oni mi zrobili? Czy ja umieram? Tahiri jak ja za tobą tęsknie... I za naszym dzieckiem, którego nigdy nie poznałem...
Gdy wyszli z hali dostrzegł piękno i majestat świętego miasta Ki’al. Budowle wspaniałe, wysokie jakby dotykały nieboskłonu mówiły, że lud zamieszkujący tą planetę znał się na estetycznie czarownej architekturze. Tak myślał, chociaż sam nie mógł się nazwać ekspertem w tej sprawie, ale gust mu podpowiadał, że to co widział należało nazwać czymś nadzwyczajnym. Wszystko było długie wysokie o trójkątnych wieżach. Znajdowały się też mniejsze budynki o wielkich filarach trzymających dachy z ogromnymi łukami ozdobionymi dziwnymi literami. Niektóre były przystrojone dużymi rzeźbami bohaterów z pradawnych legend. Wielcy, masywni patrzący na wszystko z wyższością, budzili respekt i podziw. Podszedł na chwilę do jednej ściany widząc coś błyszczącego. Dotknął ją ręką. Zaskoczył się jak pod jego palcami zmieniała kolor na zielono-niebieski. Gdzie jego dłoń przesunęła się po murze barwa stawała się inna niż przedtem. Jeden z dwunastu miał rozkaz pozwolić mu obejrzeć niektóre części miasta, ale czas naglił toteż pospieszył Xera, aby szedł dalej. W końcu został zaprowadzony do wielkiej okrągłej budowli o gigantycznych wrotach z szarymi kolumnami po bokach. Ściany pokryte czarnymi korzeniami z czerwonymi plamami wiły się jak węże. Sam mur tak samo jak wcześniej pod dotykiem jego dłoni także zmieniał barwę. Jedna z istot dała znak, żeby wszedł do środka. Posłusznie popchnął wrota i jego oczom ukazała ogromna sala o sklepieniu zdobionym ciekawym malowidłem. Widział dwa stworzenia o żółtej skórze pokrytej białym futrem z skrzyżowanym orężem z nieznanego metalu. Jedno miało wściekły wyraz twarzy z czerwonymi oczyma, drugie lekko przerażone patrzyło czarnymi ślepiami. Za pierwszym stały istoty dobrze znane Xerowi obdarzone równie czerwonym spojrzeniem o ciałach pokrytych kruczym futrem. Za drugą osobą znajdowały się stworzenia, które spotkał na tej planecie. Spojrzał przed siebie dostrzegając trzy wielkie trony zajmowane przez proroków. Jeden z przepaską na oczach, zapewne niewidomy ubrany w pomarańczową sutannę, drugi bez uszu w błękitnej, trzeci bez wydłużonego pyska po którym została brzydka blizna w białej. Jeden z nich dał znak ręką, żeby bez obaw podszedł i usiadł w kręgu naprzeciw ich. Powoli kulejąc spełnił ich rozkaz podchodząc w wskazane miejsce. Czuł się bardzo niepewnie nie chcąc ich jakoś urazić, ponieważ sądził, iż mogłoby to zakończyć się jego rychłą śmiercią. Wymienili kilka zdań w swoim języku. Zdziwił się, że słyszał trzy głosy chociaż jeden wyglądał na niemego, a jego słowa rozbrzmiewały w jego umyśle. Wszyscy spojrzeli na niego uważnie z nieukrywaną ciekawością bacznie analizując jego zachowanie.
- Bogowie oczyścili twą dusze. Grzechy spaliły się w morzu lawy... - Rzekł pierwszy
- Bogowie powiedzieli nam o Tobie wiele, a nawet... - Dodał drugi
- Więcej niż Ty sam wiesz o sobie... Niż sam pamiętasz kim jesteś... - skończył trzeci.
- Nie rozumiem... - odparł krótko, lekko speszony. Nie wiedział czemu, ale serce biło mu coraz szybciej, a ręce miał spocone. Denerwował się chociaż tak naprawdę było mu wszystko jedno czy zaraz umrze czy przeżyje jeszcze kilka lat. Szczerze był pewien tylko jednej rzeczy. Tego, że pragnie rychłej i bezbolesnej śmierci. Chciał znów ujrzeć i przytulić mocno swoją Tahiri.
- Jesteś potrzebny Nam tak jak my jesteśmy potrzebni Tobie... Wypełnisz zadanie dla nas, które uwolni nas od zła jakim jesteśmy raczeni...
- Prawda jest to co słowa mówią, lecz kłamstwem to co dusza myśli - dodał drugi.
- Zostałeś wybrany przez Bogów, żeby wejść na tą ścieżkę, którą przedstawiamy Tobie. Podczas podróży odkryjesz wiele rzeczy o sobie...
- Czemu Bogowie wybrali mnie? Nawet nie wierze w tych samych Bogów co wy ! - Wskazał na nich palcem - Moi Bogowie raczą mnie jedynie bólem i cierpieniem. Podczas narodzin każdy z nas dostaje jeden dar, tak mi dziadek opowiadał jak byłem mały. A jaki ja dar otrzymałem? Mądrość? Męstwo? Na pewno nie! Dostałem pamięć! Pamięć, która nie jest dla mnie rajem, lecz piekłem z którego nie mogę uciec! Torturują mnie wspomnieniami o martwej żonie i marzeniami o tym jak mogłaby wyglądać nasza przyszłość wraz z nowonarodzonym dzieckiem, którego nigdy nie ujrzałem! Zabrali mi to co kochałem! Co to za Bogowie miłosierni tak czynią? Odpowiedzcie skoro takimi mędrcami jesteście - krzyknął, wstając dostrzegł wyraz zdumienia. Był praktycznie zrezygnowany, ale dosłownie nie chciał ich urazić. Nie posiadał odwagi na odebranie sobie życie, lecz jakby oni go zabili byłoby to spełnieniem jego próśb. Kaszlnął kilka raz plując krwią.
- Działania Bogów często nie są zrozumiałe nawet dla nas proroków Xerze. Jednak wierzyć trzeba, że to co czynią jest dobre i jest w tym cel wyższy niż nasza marna egzystencja. To o co cię prosimy nie musisz zrobić z czystej wiary czy chęci pomocy, lecz z bardziej przyziemnych pobudek... - Wyrecytował ślepy prorok.
- ...Zemsty - wycedzili pozostali dwaj.
- Jak zemsty? Co wy od mnie chcecie? Co wy wiecie? Mówcie czym prędzej! - Powiedział zaciskając pięść. Wstąpiła w niego nowa nadzieja i chęć życia. Praktycznie nie wiedział kto i dlaczego zabrał mu Tahiri, ale pragnął znaleźć winowajcę bardziej niż cokolwiek innego. Jedyny trop jaki miał to nazwa planety Bysp z holonagrania.
- Znasz odpowiedź na słowa nasze. Chodzi o twą niewiastę, która poniosła śmierć z powodu czerwonookich. Plagą i zgubą naszą są od wieków, lecz ostatnio ich działania się nasiliły. Pewności dlaczego rzeczy dzieją się jak dzieją nie wiemy... - Zaczął głuchy prorok.
- Odpowiedzi leżą na planecie Czerwonookich... Tam też wysłać Cię musimy, żebyś zrobił to co należy - dodał trzeci.
- Jednak nie wiemy jak i gdzie ta planeta leży, toteż musisz znaleźć jej położenie na własną rękę! Wiemy, że na jednej z planet innego systemu o którym Bogowie nam powiedzieli w wizji znajduję się ukryta w archiwach dokładna lokalizacja planety, którą musisz odwiedzić i zabić ich kapłana Nat’sa. On jest odpowiedzialny za wszystkie zło jakie cię spotkało, więc pragniesz chyba jego śmierci tak samo jak my, lecz uważaj bo on nie jest stąd... - Przerwał nagle widząc, że wrota się otwierają i wchodzi jeden z dwunastu gwardzistów.
Podszedł do proroka kłaniając się nisko i szepnął do ucho słowa, których obawiał się każdy w świętym mieście od stuleci. Czerwonoocy zaatakowali z całą siłą. Rozpoczął się przepowiadany przez proroków od tysiącleci Noded’Arm czyli koniec wszystkiego. Wielu sądziło, że to wymysł posłańców Bogów, aby trzymać wiernych przy sobie. Od lat Bogowie nie dawali swoim wyznawcom żadnych widocznych znaków. Sądzili, że ich opuścili, a mądrzy i sprytni prorocy ukrywali przed nimi prawdę, żeby zatrzymać jak najdłużej władze. Przepowiednia Noded’Arm mówiła o początku końca całej planety. Znakiem jej nadejścia miało być niebo w kolorze czerwonym z słońcem w kształcie sierpa. Niektóre wersje przepowiedni głosiły, iż miał to być zwiastun końca całego wszechświata. Zależało to od interpretacji, lecz najbardziej uznaną była ta w której mówiono, że na wiele lat galaktyka pogrąży się w mroku.
Wszyscy podeszli do jednego wielkiego okna po lewej stronie i dostrzegli z wielkim przerażeniem, że spełnia się to co od wieków przepowiadano. Nieboskłon przybrał wspomnianą barwę, a gwiazda rozświetlająca dzień widniała w kształcie sierpa jakby żniwiarz miał zaraz zebrać swoje plony. W tym przypadku mogła być to tylko śmierć, która zabierze poległych wojowników do krainy wieczności. Spostrzegli także wielką czarną chmurę wylewającą się z lasu. Jeden z proroków dał znak Xerowi, żeby także podszedł. Gwardzista podał mu lunetę pradawnej konstrukcji. Tak jak wiele rzeczy na tej planecie była w kształcie złotego trójkąta z święcącymi przezroczystymi kołami. Nie wiedział jak tego użyć toteż podłożył powoli do oka raz z jednej to z drugiej strony. Wtedy dostrzegł, że czarna chmura to dziesiątki tysięcy, a może nawet setki tysięcy czerwnookich istot atakujących obronne zasieki miasta. Z drugiej strony z murów miasta wysypała się biała chmara żołnierzy Peos’me, ale była prawie dziesięciokrotnie mniejsza. Widok był imponujący. Dwie armie jasna i ciemna idące na bitwę, której wynik starcia musiał być przesądzony od tysiącleci. Na oczach Xera odbywała się odwieczna walka dobra ze złem, aczkolwiek tak jak w ostatnich latach w galaktyce zło miał przewagę. Przyjrzał się światłym Peo’som i bardzo się zdziwił. Dostrzegł na ich obliczach strach i zdezorientowanie. Sam nie wiedział co w takie sytuacji czuć. Cała ta sytuacja, to co się z nim stanie było mu obojętne. Wszyscy z napięciem obserwowali to co zaraz miało się rozpocząć.
Kelog stał przy zasiekach i tak jak każdy patrzył z otwartą ze zdziwienia paszczą. Nie był wojownikiem, lecz bardziej mędrcem czy medykiem toteż nie wiedział za bardzo co robić. Wojna nie wybiera czasu ni miejsca, czy to myśliciel, dziecko czy wojownik każdy musiał wziąć oręż i stanąć do boju. Jeden z dowódców podszedł do niego i dał białą pałkę z błękitną kulą po jednej stronie i ostrym szpikulcem z drugiej. Mir skinął głową na znak, że zrozumiał i oboje odwrócili się w stronę nadciągających nieprzyjaciół. Panowało wielkie napięcie, które miało zaraz wybuchnąć. Rozglądnął się wokoło widząc swoich współbraci gotowych na wszystko. Smutek go ogarnął znając wynik tej bitwy, który mógł zakończyć się tylko ich śmiercią. Łatwo nie damy naszej ziemi - obiecał sobie w duchu. Może żołnierzem nie był, lecz jego rodziciel kiedyś nauczył go jednej pieśni z starej legendy, która zagrzewała do walki. Działo się to wiele tysiącleci wcześniej kiedy planeta została najechana przez istoty z innej części galaktyki, jeszcze przed czasem jak pozaświatowcy głosili herezje o swoich Bogach i technice. Zaczął ją śpiewać :
„Wojna krwawa, wojna straszna, lecz nie dla nas,
My synami Bogów, waleczni i mężni ponad wszystko wiemy,
Życie to tylko mrugnięcie oka w historii wszechświata,
Walczmy, Walczmy na chwałę Bogom, na Chwałę naszą.
Potem spotkamy się wszyscy w krainie duchów,
Bo życie to tylko mrugnięcie oka...”
Wszyscy zdziwieni spojrzeli na niego z zaciekawieniem i nowym zapałem. Słowa niby nie znaczące wiele, ale dające więcej niż „Do Boju” jakie wykrzykiwali dowódcy. Patrzyli na niego z wdzięcznością, że w chwili pewnej śmierci dał im nadzieję na walkę godną i odejście w chwalę na jaką zasługiwał każdy wojownik bez względu na rasę z jakiej pochodził. Kelog rozejrzał się po swoich kompanach, niektórzy patrzyli smutnymi oczyma na to co zaraz będzie się działo, inni pewni klęli w pradawnych języku dodając sobie odwagi, ale i tak większość była gotowa na wszystko. Stali pewnie czekając na bitwę, która rozpocznie się lada chwila. Od rozpoczęcia rzezi dzieliły ich tylko ułamki sekund. Kiedy Czerwonoocy dobiegali do wałów, armia Peosów wydała głośny przenikliwy ryk bojowy. Wtedy rozpętało się piekło. Wielkie potrójne działa z trzema lufami wysłały promień śmiercionośnej energii w stronę nadchodzących wrogów. Pierwsze okrzyki śmierci rozległy się na polu. Istoty o czarnych futrach uzbrojone w krótkie metalowe pałki zakończone trójkątnym ostrzem wystawiły je przed siebie. Po chwili wydobyły się z nich czarne jak odmęty kosmosu promienie niszczące zasieki i kilkunastu obrońców. Kelog tak jak inni zaczęli miotać z swoich błękitnych pałek energię śmierci, która powalała wrogów dziesiątkami, lecz to nie wystarczało. Na dziesięciu wrogów zabitych z tyłu nadchodziło stu nowych.
- Śmierć i tak jest nam pisana! Komu chwała Bogów miła za mną! - Krzyknął jeden z dowódców ruszając na przód z metalową bronią pokrytą brunatnymi zygzakami.
Pozostali tylko na to czekali. Wydając groźny ryk ruszyli za nim ku walecznej bitwie jeden na jeden tak jak w starożytnych legendach, które nie raz słyszeli od przodków. Niektórzy z nich zginą jeszcze zanim dojdzie do zwarcia, ale i tak dla wielu będzie to spełnienie szczenięcych marzeń. Uzbrojeni w metalowe zaostrzone z jednej strony ostrza albo pałki z błękitnym świecącym kulistym końcem, zaatakowali z całym impetem, siłą i wolą jakiej nikt z nich dotąd nie widział. Ich serca płonęły odwagą. Zza mrocznej armii wyleciały granatowe kule energii. Gdy dotknęły ziemi wybuchały zmieniając w pył wszystko co było w zasięgu pięciu metrów. Cztery dotarły do białych zastępów pozbawiając życia kilkunastu mężnych wojowników. Doszło do spięcia dwóch walczących stron. Pierwsza linia istot o czarnych futrach zginęła pod naporem wrogów. Kiedy już minęło zaskoczenie zaczęli mocno napierać na nich używając ilości na jakość. Na jednego wojownika z rasy Peos’me przypadało dziesięciu czerwonookich. Kelog wybrał na cel pierwszego z brzegu nieprzyjaciela. Zamachnął się z góry mierząc w ślepia. Przeciwnik zablokował cios i od razu wymierzył swoją bronią o trójkątnym ostrzu w brzuch. Nie dane było mu trafić, ponieważ Mir uderzył go z całej siły nogą w rękę i wbił koniec pałki w gardło. Wypłynęła ciemno brązowa krew. Niespodziewanie poczuł ból w plecach. Obrócił się widząc jedną z bestii, która wbiła oręż w niego z całą siłą. Raptownie jeden z jego kompanów powalił ją silnym ciosem w głowę. Wyjął broń z pleców i rzucił na oślep trafiając w przeciwnika, który właśnie chciał uczynić to samo. Trafił go wprost w oko powalając bez życia na ziemie. Poczuł przenikliwy ból z rany, lecz siłą woli jaką uczono go przez wiele lat starał się nie zwracać na to uwagi. Rozejrzał się po polu bitwy widząc jak jego kompani powalają wrogów z godną precyzją. Dostrzegł znajomych Peosów z którymi wychowywał się od maleńkości. Kilku leżało martwych na ziemi. Inni walczyli mężnie stawiając opór. Spojrzał na Malas Nea, młodą samicę z którą chciał w młodości założyć nowe stado. Była piękna i smukła, a jej barczyste ciało o wspaniale szorstkim futrze wyzwalało u wiele samców uczucie pożądania. Nagle czerwonooki wbił w jej głowę swoją broń, inny w nogę, trzeci powalił ją na ziemie. Kelog wysyczał głośno co oznaczało jęk bólu i smutku. Próbował się powoli podnieść. Podszedł kuśtykając w kierunku, gdzie zginęła Nea. Jeden z wrogów podbiegł mierząc w brzuch, lecz w połowie drogi ktoś w niego rzucił jego kompanami i powalony poleciał na prawo. Mir szedł dalej. Po drodze zabił cięciem w gardło nieprzyjaciela. Krew polała się na jego twarz wyzwalając uczucie dzikiej żądzy mordu. Jego rasa jak wiadomo pochodziła od drapieżników, którzy w zamierzchłych czasach polowali używając tylko pazurów i mocnych szczęk. U tych w których wyzwała się owa żądza mówiło się, że wracają do korzeni, ale i tak uważano to za chorobę. W tej chwili jednak liczyła się skuteczność w zabijaniu, a nie moralne pobudki. Rzucił się na dwóch napastników bez broni. Zagłębił dłoń pełną ostrych pazurów w klatce piersiowej jednego, i jednocześnie mocnym kopniakiem powalił drugiego. Po chwili wbił zęby w jego szyję smakując krwi o wywołującym zawroty głowy gorzko mdłym smaku. Rozejrzał się dookoła widząc, że jego ziomkowie przegrywają, poczuł smutek. Tak skończy lud Peos’me? - Pomyślał. Zobaczył kolejnego druha, z którym nie miał styczności całe lata. Widział jak walczy heroicznie z trzema przeciwnikami na raz. Wstał z poczuciem wielkiego bólu, wspaniałym smaku krwi w ustach i rzucił się mu na pomoc, ale niestety było po raz kolejny za późno. Jego kompan leżał bez życia. Znienacka zaatakowało Keloga trzech powalając na ziemie tnąc, gryząc i miażdżąc mu kości. Próbował bezskutecznie się bronić, nie miał już sił do walki z przeważającą ilością przeciwników. Rany mimo, że ich nie czuł uniemożliwiały mu działanie. Kilku żołnierzy z jego rasy podbiegło mu pomóc. Chwycili dwóch rzucając ich jak maskotki o ziemię. Uderzyli kilka razy stopami w głowę pozbawiając ich życia. Nieopodal wybuchły kolejne granatowe kule energii niszcząc wojowników na pył. Widać było wszędzie martwych żołnierzy oddających życie w polu chwały oraz demoniczne czerwonookie istoty krzyczące jakby dawało im to bezgraniczną radość. Zabijanie dla niektórych było powinnością dla innych czystą przyjemnością. Stwierdził, że dla tych istot to coś więcej. Jakby traktowali to jak sztukę. Kelog dostrzegł, że zostało ich niewielu, ale nikt się nie wycofuję. Wiedział, że za chwile dosięgną go chciwe ostrza nieprzyjaciół i nie będzie miał kto go tym razem uratować. Śmierć była tylko kwestią sekund. Nie mógł wstać z powodu rany na nogach toteż ukląkł na ziemi i zaczął recytować żałobną pieśń w pradawnym języku. Ktoś jęknął za nim upadając tuż obok. Krew polała się na jego pysk zakrywając widok przegranej bitwy. Wtedy doznał wizji od Bogów. Dostrzegł przyszłość, która go ucieszyła na początku, aczkolwiek jej dalsze losy zaniepokoiły. Widział postać w czarnym kapturze i czerwonymi oczyma, śmiejącą się szaleńczo. Wyglądało jakby nagle wyrosła znad armii zła. Wtedy ujrzał swoją samicę, która odeszła przed laty, a teraz powoli kroczy pomiędzy ciałami. Patrzyła na niego z nieukrywaną radością. Wiedział, że według starych obyczajów przyszła go zabrać do Świata Duchów, gdzie wśród Bogów będą razem żyć przez całą wieczność. Kiedyś jego mentor powiedział mu : „Dobrem jest nie samo życie, lecz piękne życie”. Miałem piękne życie - pomyślał gdy kilku rzucili się na niego tnąc, łamiąc jego kości, sprawiając olbrzymi ból, którego on już nie czuł. Kelog Mir wraz z tą myślą przeniósł się do Krainy Bogów tam gdzie było jego miejsce.
Prorocy patrzyli z strachem jak biała rzeka oznaczająca armie obronną legnie pod naporem ciemnej masy. Wiedzieli, że to koniec. Kwestia minut dzieliła ich od połączenia się z Bogami, których byli przedstawicielami. Chłopak z Villad czuł przenikliwą paraliżującą trwogę. Zakasłał znowu kilkakrotnie plując ciemno czerwoną krwią.
Czy tak umrę? Oni tu zaraz wejdą i rozerwą nas na strzępy... Tahiri wkrótce Się spotkamy! Jednak nie pomszczę Ciebie tak jak poprzysiągłem w duszy... Wybacz kochana.....
Trzej mędrcy wymieniali szybkie zdania gwałtownie gestykulując. Nie mógł zrozumieć ani słowa z tego co mówili. Dali znak gwardzistom, żeby zamknęli porządnie wrota i zwrócili się do Xera.
- Nie wszystko idzie zgodnie z planem Bogów. Nie przewidziane okolicznością zmuszają nas do radykalnych posunięć.
- Stań w środku kręgu i daj nam działać. - Zwrócił się do niego głuchy prorok.
- Co możecie zrobić żeby zmienić to co jest nam pisane? Zaraz wszyscy spotkamy się z śmiercią... - Rzekł chłopak.
- Bogowie oprócz mądrości dali nam Moc, którą możemy użyć w nadzwyczajnych okolicznościach. Stań w tym kręgu i pamiętaj nasze słowa. Może i nasza planeta jest już stracona, lecz jeśli uczynisz to o co prosimy w spokoju spoczywać wszyscy będą. Nie zapomni kim jesteś, a uda ci się wykonać to arcytrudne zadanie.
Xer stanął w kręgu tak jak mu kazano. Naprzeciw niego, za nim oraz po lewej stronie ustawili się kierując ręce w jego strony otwartymi dłońmi na których widniały ostre pazury. Zaczęli śpiewać pieśń w swoim języku monotonną i strasznie nużącą. Po chwili podskakiwali w rytmicznym tańcu ciągle mówiąc tajemnicze słowa. Niespodziewanie Xer poczuł ukłucie bólu w klatce piersiowej. Złapał się za gardło robiąc nieciekawy grymas na twarzy. Zwymiotował wszystko co miał w żołądku i tak jak poprzednio znajdowało się pełno krwi pomiędzy posiłkiem. Upadł na kolana czując się strasznie senny. Prorocy zaczęli toczyć koło wokół niego w rytmicznym tańcu. Znienacka poczuł, że traci przytomność. Jego spojrzenie przyćmiła błękitna mgła. Okazało się, iż dziwne pole energii zaczęło otaczać jego ciało. Czuł się jak ryba bez wody. Jakby powietrze zostało wyssane z niebieskiej bańki w której się znalazł. Nagle poczuł jakby jego ciało rozbijało się na małe ziarenka. Stracił świadomość miejsca i czasu. Wspomnienia całego życia przesuwały mu się przed oczyma jak holofilm. Zaczęło się od narodzin, po chwili był już dzieckiem na farmie na Villad uczącym się z ojcem sadzić Truśnie, następnie był dorosły w dziwnym miejscu. Widział wiele istot przed sobą patrzących na niego z strachem. Miał w ręku szybko strzelający blaster, który ułamek sekundy później wypalił śmiercionośną energią. Zabijał bezbronnych ludzi klęczących przed nim i błagających o litość. Niedaleko dostrzegł postacie ubrane jak on także czyniący podobne zbrodnie.
Nie! To nie są moje wspomnienia! Ja tego nigdy nie zrobiłem! Nigdy nie zabiłbym bezbronnej istoty! Bogowie czy ja zmysły postradałem?
Sekundę później widział znów Tahiri pięknie uśmiechającą się do niego jak w dniu ich ślubu. Potem była chwila gdy dowiedziała się o ciąży. Ta radość i smutek zarazem promieniował od niej tnąc jego serce. Wtedy niespodziewanie dostrzegł siebie jakby przezroczystego. Wokół serca wił się długi potwór sycząc przeraźliwie. Później tylko przed oczyma miał twarz Tahiri, jej wspaniałe oczy patrzące z ufnością i bezgraniczną miłością. Chociaż czuł straszny ból w klatce piersiowej mógł tylko myśleć o swojej ukochanej. Wspomnienia zadawały mu straszliwe cierpienie czyniąc z jego egzystencji prawdziwe piekło. Miał przeczucie, że spotka go coś dobrego, ponieważ zawsze była nadzieja. Tak mu zawsze mawiała Tahiri i starał się pamiętać wszystko co kiedykolwiek powiedziała.
Ironia losu... Nie słuchałem Cię jak byłaś ze mną chociaż mówiłaś wiele dobrego, a słucham Cię teraz kiedy jesteś daleko w krainie Bogów... Tahiri dlaczego ja byłem takim głupcem? Jak ja bardzo Ciebie kocham...
Zanim jego ciało kompletnie znikło w jego głowie zagościła jedna myśl:
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...