ROZDZIAŁ III
Jaki jest nasz cel?
To wiedzą tylko Bogowie...
Czym jesteśmy?
Częścią żywej Mocy...
Jacy jesteśmy?
Samotni...
Wiatr poruszał liście drzew w rytmicznym tańcu. Ciemne chmury zebrały się na nieboskłonie. Czuć było w powietrzu napięcie przed burzą. Przez las biegła szybko niska brudna istota. Bliżej przyglądając się można było zdecydowanie stwierdzić, iż był to człowiek. Zatrzymał się, opierając ciało na drzewie chciwie łapiąc oddech. Nagle rozległo się coś pomiędzy rykiem, a niskim sykiem. Mężczyzna złapał się za głowę czując, jakby mózg miał wypłynąć uszami. Dostrzegł pogoń, idącą wolno i pewnie. Nie zważając na nich ruszył w dalszą podróż. Doszedł do krańca lasu. Widok rozpościerał się na mały okrągły domek. Podbiegł szybko i zaczął mocno bić pięścią w drzwi.
- Błagam!!! Otwórzcie! - Nagle rozległy się kroki z wewnątrz.
- Idź stąd! Nie chcemy przez Ciebie kłopotów! - Ktoś powiedział z wnętrza domu. Chłopak miał już pewność, iż tutaj właśnie zakończy się jego podróż. Odwrócił się powoli i patrzył w czerwone ślepia swoich prześladowców oraz wielki sześcionogich Brys’ów. Widział jak z ich podłużnych dwóch pysków kapie ślina. Czarne istoty o krwawym spojrzeniu puściły radośnie swoje bestie. Człowiek czuł, że nic mu nie pomoże... Pomyślał o strasznie przejmującym uczuciu, które zagościło w jego sercu... Nie było to ani strach przed śmiercią czy potwornym bólem, który będzie miał miejsce ułamek sekundy po tej myśli... W chwili, gdy trzy monstra wykonywały skok, żeby rozerwać jego wątłe ciało na strzępy, przypomniał sobie o swojej rodzinie, głównie o dwóch siostrach, a potem już tylko uczucie samotności i opuszczenia. Umierał długo i wielkim cierpieniu. Podczas gdy zwierzęta jadły jego wnętrzności to czerwonookie istoty weszły do domku i zabiły mieszkańców bez najmniejszego wahania. Spojrzał na niebo piękne i gwiaździste. Uśmiechnął się ostatni raz i oddał ducha.
Pokład Koreliańskiego frachtowca nie był przestronny, aczkolwiek nie można mówić o ciasnocie. Xer stał przy stole do gry w Dejarika obserwując jak Ferro wraz z Nreedą grali partię. Spojrzał na stojącego nieopodal Pak’a, który stał wpatrując się w iluminator. Był niski, krępy i bardzo cichy. Nie lubił rozmów z towarzyszami podróży, więc kompletnie mu nie przeszkadzało jego milczenie. Pochodził z rasy Sii’pe i jak każdy jej przedstawiciel był niski i małomówny. Twarz okrągła z dużym zaokrąglonym nosem, krótkim pyskiem z zębami oraz parami oczu o wypukłych galaretowatych rzęsach nie mówiły każdemu, że istota ta należała do równie inteligentnych jak i zabójczych. Rzucił okiem na niecierpliwie warczącego Wookiego, który ponaglał przeciwnika do wykonania kolejnego ruchu. Xer nie znał Shiriwook, jednak mimo tego darzył go sympatią. Natomiast Nreede, Rodianina o zielonej skórze, nie rozumiał, ani nie chciał zrozumieć. Coś w jego charakterze odpychało młodzieńca od lepszego poznania swojego kamrata. Należał on do istot, które za odpowiednią cenę sprzedaliby własną rodzinę, a tego mężczyzna nie szanował.
Chłopak nigdy nie lubił Dejarika, ale patrzył, żeby czas minął o wiele szybciej i przyjemniej. Tak to by siedział w kajucie atakowany znienacka własnymi myślami oraz wspomnieniami, które ostatnio ranią go bezlitośnie. Wszystkie dotyczyły Tahiri i jego dziwnych snów. W tej chwili na planszy gry mała brązowa bestia z maczuga podeszła do fioletowej z długą szyją i uderzyła ją mocno wyjąc tryumfalnie. Wookie warknął groźnie, widząc porażkę swojego pionka. Oczy chłopaka z Villad zaszły lekką mgłą przenosząc go do miejsca jego umysłu.
Czy ja wariuje? Czy to wszystko, co ostatnio się dzieje to wytwór mojej wyobraźni? Ale Tahiri... Ona jest prawdziwa... Moja Miłość do niej...A może ona nigdy nie istniała? Może jestem teraz w barze nieprzytomny pod wpływem błyszczostymu? Co jest ze mną nie tak? Kim jestem? Czym jestem? Wszystko jest snem... Całe życie jest tylko krótkim snem.... Jednak jak się obudzić? Czy ja potrafię? Tahiri jak ja za tobą tęsknie... Przysięgam! Bogowie dajcie mi moc, żeby posmakować słodycz zemsty...
Raptownie został wyrwany z rozmyślań przez Drasa. Mężczyzna spojrzał na niego poważnie.
- Chodź ze mną! Musimy porozmawiać.
- Dobra - przeszli do sterowni. Dras usiadł na fotelu pilota, a Xer tuż obok. Przez iluminator można dostrzec tylko błękitno-biały lej nadprzestrzeni. Fotele były czarne, typowo zbudowane z myślą o przedstawiciela gatunku ludzkiego. Prawdopodobnie z syntetycznej skóry, ale pewność mieli tylko sami twórcy często nie zdradzający swoich sekretów. - O co chodzi? - Zaciekawił się.
- To, co ci zaraz powiem musi zostać pomiędzy nami - spojrzał na niego zniżając głos - Znasz się na sztuce?
- Na sztuce? - Spytał jak echo zdezorientowany.
Wtedy niespodziewanie zostali wyrwani z nadprzestrzeni. Rozmyte gwiazdy znów stały się widoczne na czerni kosmosu. Dras zaklął ostro w pięciu językach.
- Mamy problem - zaczął zdenerwowany
- Co się dzieeeje? - Spytał łamiący głosem Pak.
- Zostaliśmy wyrwani z nadprzestrzeni...
Dostrzegli po prawej stronie kilka starych krążowników klasy Nebul I. Długie, wąskie z ciężkimi turbolaserami na przedzie oraz posiadające wielkie luki, w których można przewozić całe eskadry małych okrętów. Z tyłu kadłuba wyrastała duża kulista kopuła. Wokół krążył rój mniejszych stateczków prawdopodobnie myśliwców klasy Z. Wskazywał na to ich kształt, wąski kadłub o długich szerokich skrzydłach zakończonych działami laserowymi. Wszędzie dostrzegali dryfujące szczątki okrętów. Rozległ się pisk komunikatora.
- Wywołują nas... - Wyrecytował jakby do siebie Dras.
- Co się dzieje?
- Mamy pecha... Znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie - Widzicie te kopuły na okrętach? To jest urządzenie tworzące studnie grawitacyjną... - Korelianin pstryknął włącznikiem komunikatora - Tu okręt „Wściekły Rancor”, co mogę dla was zrobić? - zaczął z ironią i udawaną uprzejmością w głosie.
- Przestań udawać Dras! - Odwarknął mu groźnie - Wiemy, że to ty! Wchodzimy na statek. Przejmujemy twój ładunek! Współpracuj to może puszczę Cię wolno.
- Ty... Ty... - Zawahał się i wyłączył komunikator - Musimy się stąd wynosić - zwrócił się do Rodianina i Xera - idźcie do turbolaserów za chwile może zrobić się gorąco! - Spojrzał na Ferro, który zajmował miejsce drugiego pilota. Pak stał spokojnie z tyłu.
- Wiesz kim oni są? - Wydobył się głos Akinomy z głośnika. Kobieta leciała za nimi swoim małym statkiem.
- Niestety tak... - Powiedział niepewnie - Nie czas teraz na to, później wyjaśnię. Teraz trzeba uciekać - zwrócił się do Ferro - Ustaw w komputerze obliczenia kolejnego skoku. Musimy wyjść z ich zasięgu.
Rodianin pobiegł do działka górnego, Xer do dolnego. Usiadł, przypiął się pasami nakładając na głowę przenośny komunikator. Czekał w pogotowiu na najgorsze.
- Trzymać się! Będzie trochę rzucać - krzyknął do załogi - Teraz zaczyna się zabawa - dodał śmiejąc się histerycznie.
- O Bogowie znowu zaczyna... - Rzuciła Akinoma, tuż przed wyłączeniem się z rozmowy.
Dwa frachtowce rozdzieliły się robiąc ostre skręty w przeciwne do siebie strony. Kierowali się w stronę krańców systemu, którego nie znali nazwy. O nowych urządzeniach wyrywających okręty z nadprzestrzeni wiadomo było, że nie pozwalają także skoczyć z powrotem, a także na pewno, iż mają swój zasięg. Znajdowali się w systemie z jaśnie święcącą gwiazdą i jedną brunatną planetą, pokrytą chmurami i zielonymi lasami. W pogoń rzuciła się chmara myśliwców klasy Z. Dzielił ich nie cały parsek od rozpętania piekła.
Kim oni są? Co za pechowy czas... Może to ja przynoszę pecha? No chodźcie pokaże wam, jakim jestem strzelcem...Chociaż nigdy nie strzelałem dam z siebie wszystko... Chociaż pragnę śmierci łatwo skóry nie oddam...
Spojrzał w celownik widząc cztery maszyny zbliżające się z wielką prędkością. Pozostały tylko sekundy, aż wejdą w zasięg dział. Statek gwałtownie się zatrząsł, myśliwce otworzyły ogień. Śmiercionośne błyskawice raz po raz muskały kadłub. Tarcze wytrzymywały napór wroga, ale wiadomo było, iż długo nie pociągną. Pilot manewrował jak tylko umiał, lecz przeważająca ilość wrogów nie pozwalała wyminąć każdy strzał. Wtedy Xer i Nreeda otworzyli ogień Błękitne promienie poleciały w stronę maszyn zmuszając ich do rozbicia szyku w kształcie klina. Jeden nie był dość zwinny przyjmując cały impet na skrzydło, które odpadło. Okręt zakołysał się tracąc sterowność i poleciał wirując wokół własnej osi w kierunku planety. Ścigało ich jeszcze ponad dziesięć statków, tyle samo co frachtowiec Akinomy, którym wiła w śmiertelnym tańcu omijając z gracją każdy atak. Xer trzymał mocno rękojeść działa turbolaserowego, czuł jak mu pot spływa po plecach. Wziął kolejną maszynę na cel i plunął ogniem. Krzyknął radośnie widząc, że trafił w kokpit. Kolejne istnienie zostało nagle przerwane, a zostało ich jeszcze tak wiele. Wybrał kolejnego nieprzyjaciela i wystrzelił trafiając w kadłub. Pojazd zakołysał się i skręcił na prawo wprost na swojego skrzydłowego. Razem umarli w chmurze ognia. Zakrył mimowolnie oczy zasłaniając je oślepiającym błyskiem. Statek zatrząsł się i dobiegł go nagły huk dochodzący z góry.
Co to było? Nreeda...? Czy to wybuch z jego strony?
Harmider okazał się wybuchem jednego z dział frachtowca. Jeden z pilotów pogoni miał lepszą celność w oczach, niż mu się to wydawało, aczkolwiek niektórzy nazwaliby to szczęściem głupca. Wybuch odrzucił Rodianina do tytułu pozbawiając dłoni i miażdżąc klatkę piersiową. Wisiał na drabince, aż spadł na dół tuż obok Xera, który raptownie się obrócił patrząc co się stało. Jego były kompan spoglądał na niego pustymi czarnymi oczyma.
Nie żyje... Praktycznie się z nim tak nie zżyłem ledwo, co go poznałem...Nie darzyłem go sympatią... Jednak czuję jakby smutek? Czemu? Wszystko jest snem... życie jest snem.... Nreeda się właśnie z niego przebudził...
Usłyszał przekleństwa dochodzące z komunikatora.
- Xer nerfopasie! Nie spij tylko strzelaj!- Krzyczał Dras
- Tak jest Sir - rzucił ironicznie
- To nie czas na żarty dzieciaku - odciął się - Tarcze ledwo, co działają! Sithowe nasienie - krzyknął
Chłopak z Villad wytarł spocone ręce o brązowe pokryte niebieską mazią spodnie i chwycił mocno działo. Wrogów było zbyt wielu. Nie dostrzegał w iluminatorze nigdzie frachtowca Akinomy. Strzelał ciągle, aż broń powoli się przegrzewała. Trafił kolejnego, który rozpadł się w oślepiającym obłoku. Zostało ich tyle, że w myślach recytował modlitwy do bogów z prośbą o wsparcie. Każdą po kolei jaka tylko przyszła mu na myśl. Okrętem znów zatrzęsło, posypały się iskry, rozległo się wycie syreny.
- Co się dzieje? - Rzucił strzelając ogniem do kolejnego myśliwca.
- Dostaliśmy mocno w silniki... Tarcze opadły do minimum... - Zawahał się. Znów okręt zatrząsł się od błyskawic - Niech to... - Zaklął - straciliśmy sterowność spadamy... - Chodź tu do nas!
Nie odpowiedział, tylko patrzył na myśliwce nieustannie miotające śmiercionośne błyskawice. Obraz powoli się rozmazywał... Wzrok przesłaniała powoli gęsta mgła. Serce biło coraz szybciej w rytm pulsującego bólu w skroniach. Kolejny wybuch i Xer stracił orientację co się działo. Statek z niewiarygodną prędkością leciał w kierunku planety.
....Życie było snem, z którego kiedyś trzeba się obudzić....
Akinoma zaklęła siarczyście manewrując okrętem. Czemu to właśnie musiało się stać dzisiaj? - Pomyślała. Statek zatrząsł się kilkakrotnie rzucając dziewczyną na pulpit sterowania, o który boleśnie rozcięła sobie głowę. Strużka krwi popłynęła przysłaniając jej widok z jednego oka. Zrobiła pętle próbując skierować się w stronę planety. Dostrzegła statek Drasa wijący się jak błotny wąż z Huli, jednocześnie miotający śmiercionośne promienie. Niespodziewanie ujrzała na nim kilka wybuchów. Musieli mocno dostać - przeszło jej przez myśl. Statek tracił szybko sterowność i skierował się ku planecie z niewiarygodną prędkością. Akinoma patrzyła na to z nieukrywanym strachem, zdumieniem oraz smutkiem. Znała Drasa wiele lat, był jednym z niewielu ludzi w tej galaktyce, któremu mogła ufać. Teraz leciał ku powierzchni na spotkanie nieuchronnej śmierci. Wiedziała, że tego wroga nie zdoła pokonać nawet jej kompan z Korelii. Chciałaby się zemścić, lecz w tej chwili byłoby to czystym szaleństwem. Poczuła dziwny ból w sercu, uczucie, którego nie lubiła... Samotność...
- Przestań dziewczyno! Trzeba się ratować! - Skarciła się na głos przecierając krew z lewego oka.
Znienacka po lewej stronie od jej okrętu zaczęły wychodzić z nadprzestrzeni liczne duże obiekty. Były masywne, podłużne z trzema iglicami na środku kadłuba. Na każdym można dostrzec ogromny ciemny znak wielkiego młota. Rozległ się pisk komunikatora.
- Może pomóc? - Rzucił do niej nieznajomy głos.
- Żadnej pomocy nie odmówię! - Rzekła kierując statku w stronę nowych sojuszników - Kim jesteście?
- Nie czas na wyjaśnienia... - Przerwał jakby brał głęboki oddech - Jak chcesz żyć to kieruj się na podane współrzędne. Potem porozmawiamy.
Akinoma nie miała wyboru. Wiedziała, że albo zginie z rąk pogoni albo zaufa nowym graczom rozstawionym na planszy. Piętnaście goniących ją myśliwców widząc przewagę liczebną nowo przybyłych, ostro zwrócili się w przeciwną stronę. Ku ich niezadowoleniu zrobili to zbyt późno, ponieważ byli w zasięgu dział turbolaserów dużych okrętów liniowych. Dostali się w krzyżowy ogień. Nie mogli wiele zrobić toteż połowa z nich zginęła szybko i bezboleśnie. Tym co mieli szczęście udało się uniknąć rozstrzelania. Kierowali się do macierzystych okrętów szukając pomocy. W tym samym czasie mniejsza trójrogie stateczki wylatywały z wielkich niszczycieli z emblematem młota. Chwile później zawiązały się w walkę z uciekającymi nieprzyjaciółmi, którzy wiedząc, że nie uda się dolecieć do większych okrętów zawiązali się w walkę. Wiedzieli, że nie mają większych szans z uwagi na przewagę liczebną wroga. Maszyny z emblematem młota bezlitośnie i szybko pozbawiali ich życia. Ci co próbowali się bronić żyli tylko odrobinę dłużej, ponieważ ich umiejętności należały do przeciętnych. Kiepscy piloci i wojownicy za marne pieniądze w rozlatujących się kupach złomu. Tacy byli współcześni piraci latający po galaktyce. Widząc nowych nieprzyjaciół i ich przewagę liczebną okręty klasy Nebul I skoczyły w nadprzestrzeń nie zwracając uwagi na swoich ludzi, którzy ginęli wykonując ich rozkazy. Po myśliwców klasy Z zostały tylko dryfujące przez próżnie części. Udało się - pomyślała dziewczyna. Sprawdziła stan swojego okrętu i zrobiła minę pełną udręki. Silniki ledwo, co pracowały, a o tarczach już nie było kompletnie mowy. Powoli, z trudem dostała się na jeden z wielkich statków. Lądując bacznie obserwowała czy ma szansę wyjść z tego cało. Nie wiedziała kim byli, ale nie miała kompletnie wyboru. Albo śmierć albo spróbować szczęścia tutaj - myślała. Miała pewność, że musi być ostrożna. Po wylądowaniu poprzez iluminator dostrzegła, że grupa istot powoli szła w jej kierunku. Wzięła z skrytki dwa blastery chowając je w rękawie oraz pokaźnych rozmiarów wibroostrze, które spoczęło w pochwie przy nogawce. Jeśli chcecie coś więcej niż dziękuję to tak łatwo nie oddam skóry - obiecała w duchu. Spokojnie wyszła na zewnątrz z nieukrywanym uśmiechem. Było ich sześciu, jeden z nich podszedł bliżej wyciągając pokrytą bruzdami dłoń.
- Bardzo mi miło, że nic Ci nie jest. Jestem Ksis- zaczął ściskając jej prawice.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzuciła przyglądając się rozmówcy, człowiekowi w średnim wieku z długa grzywą spływającą na lewą stronę twarzy. Oczy miał błękitne i ufne. Nos wyglądał jakby, co dopiero naprawiany przez medyczne droidy. Ubrany był w ciemno-zielone spodnie z falbanami u dołu, brązową zapiętą kurtkę z emblematem młota z przodu i na plecach. Spojrzała uważnie dostrzegając całkiem potężne mięśnie ukryte pod ubraniem. Nawet przystojny - pomyślała.
- Na pewno zastanawiasz się kim jesteśmy i dlaczego ci pomogliśmy - zaczął - Proszę chodź odprowadzę Cię do ambulatorium. Widzę, że potrzebujesz trochę bacty.
- To nic... - Skrzywiła się dotykając rany na głowie - A może lepiej tam pójdźmy. Kim jesteście?
- Nie mogę wszystkiego wyjawić, nie jestem do tego upoważniony. Mogę tylko powiedzieć, że... - Uśmiechnął się półgębkiem - mamy wspólnych znajomych.
- Znajomych mówisz... Kogo? - Zaciekawiła się.
- Tego też nie mogę powiedzieć... Proszę - wręczył jej małe holonagranie - Zanim dotrzemy do celu, to powinno rozwiać niektóre z Twoich wątpliwości.
- Dzięki - odparła wziąwszy prezent. Dotarli do ambulatorium. Podczas gdy droidy zajmowały się jej raną spytała - Dokąd lecimy?
- Nie mogę tego powiedzieć... - Inny człowiek podszedł do niego szepcząc mu coś do ucha - Przykro mi... Obowiązki wzywają. Szeregowy Hir zaprowadzi Cię do kajuty. Jak tylko będę mógł wyjaśnię wszystko.
- Dzięki za wszystko - rzuciła do odchodzącego, który spojrzał i lekko skinął głową. Nagle poczuła ból w ranie - Uważaj kupo złomu - rzuciła do droida lekko uderzając go w korpus.
- Proszę się nie ruszać. - Wyrecytował.
Spojrzała na Hira, który był młodym Twi’lekiem z lekku obwiniętym wokół szyj, na której widać tatuaż w kształcie czarnego młota. Miał spojrzenie ufne i niewinne. Dziewczyna stwierdziła, że patrząc na nią czuł się bardzo onieśmielony, na co się uśmiechnęła. Miło, że mój urok ciągle działa - pomyślała. Hir odprowadził ją do kajuty.
- Jakby czegoś pani sobie życzyła proszę mnie wezwać - powiedział służbiście.
- Dziękuję bardzo! - Podeszła i lekko musnęła wargami jego policzek. Widząc, jak zarumienił się niczym bulwiak kanolski obdarzyła go uśmiechem i weszła do środka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było małe i słabo urządzone. Tak jakby były to kajuty dla żołnierzy - powiedziała w myślach. W rogu stało łóżko z poduchą wypełnioną piórami jakiś ptaków oraz przykrycie, które jak dotknęła stwierdziła jednoznacznie, że sztuczne. Czego się spodziewałaś dziewczyno? Koca z Wampy? Głupia - skarciła się w duchu. Sufit i podłoga szarego koloru nie różniły się zbytnio od tego, co miała na swoim statku. Po drugiej stronie stał mały stół z urządzeniem, na którym będzie mogła zobaczyć holonagranie otrzymane od Ksisa. Usiadła na zimnym i twardym stołku z durastali włączając przekaz. Ukazała się postać młodej kobiety ubranej w bogato zdobioną błękitno-białą suknię.
„Witaj Akinomo! Dawno się nie widziałyśmy. Ile lat to minęło? Chyba około pięciu. Pamiętasz mnie pewnie jaką mała dziewczynkę bawiącą się kukiełkami rycerzy Jedi? - Postać uśmiechnęła się smutno - Stało się coś strasznego moja droga Akinomo... Na pewno poznałaś mojego męża Ksisa. Przystojny prawda? Nie martw się nie wplątałam się w żadne kłopoty. Myślałam, że powinnam ci to powiedzieć podczas rozmowy w cztery oczy. Znam Cię wiem co myślisz. Wiem, że chcesz wiedzieć teraz, chociaż miła wiadomość to nie będzie moja droga. Nasi rodzice - zawahała się - Zginęli podczas tajfunu na Tant III, ale to nie wszystko - głos postaci zaczął się łamać - Nasz brat... Także nie żyje... Szczegóły wyjaśnię Ci jak się spotkamy... Tęskniłam za tobą starsza siostrzyczko - uśmiechnęła się.”
Dziewczyna patrzyła jeszcze chwile w puste miejsce po holopostaci. Myślała o rodzicach, z którymi się rozstała wiele lat temu w niezbyt dobrych stosunkach. Pokłóciła się o chłopaka, którego myślała, że kocha ponad swoje życie, a który okazał się dwulicowym szubrawcem. Z bratem żyła bardzo dobrze, chociaż nie widziała go od ponad pięciu miesięcy. Nie wiedziała, co się z nim działo. Poczuła ukłucie żalu w sercu, które biło coraz szybciej. Odniosła wrażenie, że wodospady z Naboo napływają jej do oczu chcąc wypłynąć z całą mocą. Kochała brata najbardziej z całej swojej rodziny. Pamiętała ostatnie spotkanie z nim na Selonii. Powiedział wówczas, iż spotkamy się niedługo i napijemy się wspólnie Koreliańskiej Whisky świętując sukces. Miał wtedy dostać dobrze płatną pracę o której nie chciał rozmawiać. Stwierdził tylko, że będzie z niego dumna. Zapłakała myśląc, że nigdy to spotkanie nie nastąpi. Wyczuła pustkę, która wypełniła jej serce. Nie miała już nikogo poza siostrą.. Nie potrafiła nigdy wyrażać swoich uczuć. Kiedy żyła w świecie twardych przestępców musiała stać się taka jak oni. Jednak pod maską nieugiętych złodziejka kryła się przestraszona, smutna kobieta. Tak jak większość pragnęła ciepła, spokoju i miłości. Marzyła, aby mieć własne dzieci, lecz wiedziała, że na razie na to nie znajdzie czasu. Musiała uspokoić i ustatkować swoje życie. Oczywiście także znaleźć ojca dla dziecka, ale w jej mniemaniu była to sprawa mniejszej wagi. Spojrzała na napis nad drzwiami opisujący to co działo się w jej sercu tak dobrze, że się zdziwiła.
Jacy jesteśmy?
...Samotni...
Jaki jest nasz cel?
To wiedzą tylko Bogowie...
Czym jesteśmy?
Częścią żywej Mocy...
Jacy jesteśmy?
Samotni...
Wiatr poruszał liście drzew w rytmicznym tańcu. Ciemne chmury zebrały się na nieboskłonie. Czuć było w powietrzu napięcie przed burzą. Przez las biegła szybko niska brudna istota. Bliżej przyglądając się można było zdecydowanie stwierdzić, iż był to człowiek. Zatrzymał się, opierając ciało na drzewie chciwie łapiąc oddech. Nagle rozległo się coś pomiędzy rykiem, a niskim sykiem. Mężczyzna złapał się za głowę czując, jakby mózg miał wypłynąć uszami. Dostrzegł pogoń, idącą wolno i pewnie. Nie zważając na nich ruszył w dalszą podróż. Doszedł do krańca lasu. Widok rozpościerał się na mały okrągły domek. Podbiegł szybko i zaczął mocno bić pięścią w drzwi.
- Błagam!!! Otwórzcie! - Nagle rozległy się kroki z wewnątrz.
- Idź stąd! Nie chcemy przez Ciebie kłopotów! - Ktoś powiedział z wnętrza domu. Chłopak miał już pewność, iż tutaj właśnie zakończy się jego podróż. Odwrócił się powoli i patrzył w czerwone ślepia swoich prześladowców oraz wielki sześcionogich Brys’ów. Widział jak z ich podłużnych dwóch pysków kapie ślina. Czarne istoty o krwawym spojrzeniu puściły radośnie swoje bestie. Człowiek czuł, że nic mu nie pomoże... Pomyślał o strasznie przejmującym uczuciu, które zagościło w jego sercu... Nie było to ani strach przed śmiercią czy potwornym bólem, który będzie miał miejsce ułamek sekundy po tej myśli... W chwili, gdy trzy monstra wykonywały skok, żeby rozerwać jego wątłe ciało na strzępy, przypomniał sobie o swojej rodzinie, głównie o dwóch siostrach, a potem już tylko uczucie samotności i opuszczenia. Umierał długo i wielkim cierpieniu. Podczas gdy zwierzęta jadły jego wnętrzności to czerwonookie istoty weszły do domku i zabiły mieszkańców bez najmniejszego wahania. Spojrzał na niebo piękne i gwiaździste. Uśmiechnął się ostatni raz i oddał ducha.
Pokład Koreliańskiego frachtowca nie był przestronny, aczkolwiek nie można mówić o ciasnocie. Xer stał przy stole do gry w Dejarika obserwując jak Ferro wraz z Nreedą grali partię. Spojrzał na stojącego nieopodal Pak’a, który stał wpatrując się w iluminator. Był niski, krępy i bardzo cichy. Nie lubił rozmów z towarzyszami podróży, więc kompletnie mu nie przeszkadzało jego milczenie. Pochodził z rasy Sii’pe i jak każdy jej przedstawiciel był niski i małomówny. Twarz okrągła z dużym zaokrąglonym nosem, krótkim pyskiem z zębami oraz parami oczu o wypukłych galaretowatych rzęsach nie mówiły każdemu, że istota ta należała do równie inteligentnych jak i zabójczych. Rzucił okiem na niecierpliwie warczącego Wookiego, który ponaglał przeciwnika do wykonania kolejnego ruchu. Xer nie znał Shiriwook, jednak mimo tego darzył go sympatią. Natomiast Nreede, Rodianina o zielonej skórze, nie rozumiał, ani nie chciał zrozumieć. Coś w jego charakterze odpychało młodzieńca od lepszego poznania swojego kamrata. Należał on do istot, które za odpowiednią cenę sprzedaliby własną rodzinę, a tego mężczyzna nie szanował.
Chłopak nigdy nie lubił Dejarika, ale patrzył, żeby czas minął o wiele szybciej i przyjemniej. Tak to by siedział w kajucie atakowany znienacka własnymi myślami oraz wspomnieniami, które ostatnio ranią go bezlitośnie. Wszystkie dotyczyły Tahiri i jego dziwnych snów. W tej chwili na planszy gry mała brązowa bestia z maczuga podeszła do fioletowej z długą szyją i uderzyła ją mocno wyjąc tryumfalnie. Wookie warknął groźnie, widząc porażkę swojego pionka. Oczy chłopaka z Villad zaszły lekką mgłą przenosząc go do miejsca jego umysłu.
Czy ja wariuje? Czy to wszystko, co ostatnio się dzieje to wytwór mojej wyobraźni? Ale Tahiri... Ona jest prawdziwa... Moja Miłość do niej...A może ona nigdy nie istniała? Może jestem teraz w barze nieprzytomny pod wpływem błyszczostymu? Co jest ze mną nie tak? Kim jestem? Czym jestem? Wszystko jest snem... Całe życie jest tylko krótkim snem.... Jednak jak się obudzić? Czy ja potrafię? Tahiri jak ja za tobą tęsknie... Przysięgam! Bogowie dajcie mi moc, żeby posmakować słodycz zemsty...
Raptownie został wyrwany z rozmyślań przez Drasa. Mężczyzna spojrzał na niego poważnie.
- Chodź ze mną! Musimy porozmawiać.
- Dobra - przeszli do sterowni. Dras usiadł na fotelu pilota, a Xer tuż obok. Przez iluminator można dostrzec tylko błękitno-biały lej nadprzestrzeni. Fotele były czarne, typowo zbudowane z myślą o przedstawiciela gatunku ludzkiego. Prawdopodobnie z syntetycznej skóry, ale pewność mieli tylko sami twórcy często nie zdradzający swoich sekretów. - O co chodzi? - Zaciekawił się.
- To, co ci zaraz powiem musi zostać pomiędzy nami - spojrzał na niego zniżając głos - Znasz się na sztuce?
- Na sztuce? - Spytał jak echo zdezorientowany.
Wtedy niespodziewanie zostali wyrwani z nadprzestrzeni. Rozmyte gwiazdy znów stały się widoczne na czerni kosmosu. Dras zaklął ostro w pięciu językach.
- Mamy problem - zaczął zdenerwowany
- Co się dzieeeje? - Spytał łamiący głosem Pak.
- Zostaliśmy wyrwani z nadprzestrzeni...
Dostrzegli po prawej stronie kilka starych krążowników klasy Nebul I. Długie, wąskie z ciężkimi turbolaserami na przedzie oraz posiadające wielkie luki, w których można przewozić całe eskadry małych okrętów. Z tyłu kadłuba wyrastała duża kulista kopuła. Wokół krążył rój mniejszych stateczków prawdopodobnie myśliwców klasy Z. Wskazywał na to ich kształt, wąski kadłub o długich szerokich skrzydłach zakończonych działami laserowymi. Wszędzie dostrzegali dryfujące szczątki okrętów. Rozległ się pisk komunikatora.
- Wywołują nas... - Wyrecytował jakby do siebie Dras.
- Co się dzieje?
- Mamy pecha... Znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie - Widzicie te kopuły na okrętach? To jest urządzenie tworzące studnie grawitacyjną... - Korelianin pstryknął włącznikiem komunikatora - Tu okręt „Wściekły Rancor”, co mogę dla was zrobić? - zaczął z ironią i udawaną uprzejmością w głosie.
- Przestań udawać Dras! - Odwarknął mu groźnie - Wiemy, że to ty! Wchodzimy na statek. Przejmujemy twój ładunek! Współpracuj to może puszczę Cię wolno.
- Ty... Ty... - Zawahał się i wyłączył komunikator - Musimy się stąd wynosić - zwrócił się do Rodianina i Xera - idźcie do turbolaserów za chwile może zrobić się gorąco! - Spojrzał na Ferro, który zajmował miejsce drugiego pilota. Pak stał spokojnie z tyłu.
- Wiesz kim oni są? - Wydobył się głos Akinomy z głośnika. Kobieta leciała za nimi swoim małym statkiem.
- Niestety tak... - Powiedział niepewnie - Nie czas teraz na to, później wyjaśnię. Teraz trzeba uciekać - zwrócił się do Ferro - Ustaw w komputerze obliczenia kolejnego skoku. Musimy wyjść z ich zasięgu.
Rodianin pobiegł do działka górnego, Xer do dolnego. Usiadł, przypiął się pasami nakładając na głowę przenośny komunikator. Czekał w pogotowiu na najgorsze.
- Trzymać się! Będzie trochę rzucać - krzyknął do załogi - Teraz zaczyna się zabawa - dodał śmiejąc się histerycznie.
- O Bogowie znowu zaczyna... - Rzuciła Akinoma, tuż przed wyłączeniem się z rozmowy.
Dwa frachtowce rozdzieliły się robiąc ostre skręty w przeciwne do siebie strony. Kierowali się w stronę krańców systemu, którego nie znali nazwy. O nowych urządzeniach wyrywających okręty z nadprzestrzeni wiadomo było, że nie pozwalają także skoczyć z powrotem, a także na pewno, iż mają swój zasięg. Znajdowali się w systemie z jaśnie święcącą gwiazdą i jedną brunatną planetą, pokrytą chmurami i zielonymi lasami. W pogoń rzuciła się chmara myśliwców klasy Z. Dzielił ich nie cały parsek od rozpętania piekła.
Kim oni są? Co za pechowy czas... Może to ja przynoszę pecha? No chodźcie pokaże wam, jakim jestem strzelcem...Chociaż nigdy nie strzelałem dam z siebie wszystko... Chociaż pragnę śmierci łatwo skóry nie oddam...
Spojrzał w celownik widząc cztery maszyny zbliżające się z wielką prędkością. Pozostały tylko sekundy, aż wejdą w zasięg dział. Statek gwałtownie się zatrząsł, myśliwce otworzyły ogień. Śmiercionośne błyskawice raz po raz muskały kadłub. Tarcze wytrzymywały napór wroga, ale wiadomo było, iż długo nie pociągną. Pilot manewrował jak tylko umiał, lecz przeważająca ilość wrogów nie pozwalała wyminąć każdy strzał. Wtedy Xer i Nreeda otworzyli ogień Błękitne promienie poleciały w stronę maszyn zmuszając ich do rozbicia szyku w kształcie klina. Jeden nie był dość zwinny przyjmując cały impet na skrzydło, które odpadło. Okręt zakołysał się tracąc sterowność i poleciał wirując wokół własnej osi w kierunku planety. Ścigało ich jeszcze ponad dziesięć statków, tyle samo co frachtowiec Akinomy, którym wiła w śmiertelnym tańcu omijając z gracją każdy atak. Xer trzymał mocno rękojeść działa turbolaserowego, czuł jak mu pot spływa po plecach. Wziął kolejną maszynę na cel i plunął ogniem. Krzyknął radośnie widząc, że trafił w kokpit. Kolejne istnienie zostało nagle przerwane, a zostało ich jeszcze tak wiele. Wybrał kolejnego nieprzyjaciela i wystrzelił trafiając w kadłub. Pojazd zakołysał się i skręcił na prawo wprost na swojego skrzydłowego. Razem umarli w chmurze ognia. Zakrył mimowolnie oczy zasłaniając je oślepiającym błyskiem. Statek zatrząsł się i dobiegł go nagły huk dochodzący z góry.
Co to było? Nreeda...? Czy to wybuch z jego strony?
Harmider okazał się wybuchem jednego z dział frachtowca. Jeden z pilotów pogoni miał lepszą celność w oczach, niż mu się to wydawało, aczkolwiek niektórzy nazwaliby to szczęściem głupca. Wybuch odrzucił Rodianina do tytułu pozbawiając dłoni i miażdżąc klatkę piersiową. Wisiał na drabince, aż spadł na dół tuż obok Xera, który raptownie się obrócił patrząc co się stało. Jego były kompan spoglądał na niego pustymi czarnymi oczyma.
Nie żyje... Praktycznie się z nim tak nie zżyłem ledwo, co go poznałem...Nie darzyłem go sympatią... Jednak czuję jakby smutek? Czemu? Wszystko jest snem... życie jest snem.... Nreeda się właśnie z niego przebudził...
Usłyszał przekleństwa dochodzące z komunikatora.
- Xer nerfopasie! Nie spij tylko strzelaj!- Krzyczał Dras
- Tak jest Sir - rzucił ironicznie
- To nie czas na żarty dzieciaku - odciął się - Tarcze ledwo, co działają! Sithowe nasienie - krzyknął
Chłopak z Villad wytarł spocone ręce o brązowe pokryte niebieską mazią spodnie i chwycił mocno działo. Wrogów było zbyt wielu. Nie dostrzegał w iluminatorze nigdzie frachtowca Akinomy. Strzelał ciągle, aż broń powoli się przegrzewała. Trafił kolejnego, który rozpadł się w oślepiającym obłoku. Zostało ich tyle, że w myślach recytował modlitwy do bogów z prośbą o wsparcie. Każdą po kolei jaka tylko przyszła mu na myśl. Okrętem znów zatrzęsło, posypały się iskry, rozległo się wycie syreny.
- Co się dzieje? - Rzucił strzelając ogniem do kolejnego myśliwca.
- Dostaliśmy mocno w silniki... Tarcze opadły do minimum... - Zawahał się. Znów okręt zatrząsł się od błyskawic - Niech to... - Zaklął - straciliśmy sterowność spadamy... - Chodź tu do nas!
Nie odpowiedział, tylko patrzył na myśliwce nieustannie miotające śmiercionośne błyskawice. Obraz powoli się rozmazywał... Wzrok przesłaniała powoli gęsta mgła. Serce biło coraz szybciej w rytm pulsującego bólu w skroniach. Kolejny wybuch i Xer stracił orientację co się działo. Statek z niewiarygodną prędkością leciał w kierunku planety.
....Życie było snem, z którego kiedyś trzeba się obudzić....
Akinoma zaklęła siarczyście manewrując okrętem. Czemu to właśnie musiało się stać dzisiaj? - Pomyślała. Statek zatrząsł się kilkakrotnie rzucając dziewczyną na pulpit sterowania, o który boleśnie rozcięła sobie głowę. Strużka krwi popłynęła przysłaniając jej widok z jednego oka. Zrobiła pętle próbując skierować się w stronę planety. Dostrzegła statek Drasa wijący się jak błotny wąż z Huli, jednocześnie miotający śmiercionośne promienie. Niespodziewanie ujrzała na nim kilka wybuchów. Musieli mocno dostać - przeszło jej przez myśl. Statek tracił szybko sterowność i skierował się ku planecie z niewiarygodną prędkością. Akinoma patrzyła na to z nieukrywanym strachem, zdumieniem oraz smutkiem. Znała Drasa wiele lat, był jednym z niewielu ludzi w tej galaktyce, któremu mogła ufać. Teraz leciał ku powierzchni na spotkanie nieuchronnej śmierci. Wiedziała, że tego wroga nie zdoła pokonać nawet jej kompan z Korelii. Chciałaby się zemścić, lecz w tej chwili byłoby to czystym szaleństwem. Poczuła dziwny ból w sercu, uczucie, którego nie lubiła... Samotność...
- Przestań dziewczyno! Trzeba się ratować! - Skarciła się na głos przecierając krew z lewego oka.
Znienacka po lewej stronie od jej okrętu zaczęły wychodzić z nadprzestrzeni liczne duże obiekty. Były masywne, podłużne z trzema iglicami na środku kadłuba. Na każdym można dostrzec ogromny ciemny znak wielkiego młota. Rozległ się pisk komunikatora.
- Może pomóc? - Rzucił do niej nieznajomy głos.
- Żadnej pomocy nie odmówię! - Rzekła kierując statku w stronę nowych sojuszników - Kim jesteście?
- Nie czas na wyjaśnienia... - Przerwał jakby brał głęboki oddech - Jak chcesz żyć to kieruj się na podane współrzędne. Potem porozmawiamy.
Akinoma nie miała wyboru. Wiedziała, że albo zginie z rąk pogoni albo zaufa nowym graczom rozstawionym na planszy. Piętnaście goniących ją myśliwców widząc przewagę liczebną nowo przybyłych, ostro zwrócili się w przeciwną stronę. Ku ich niezadowoleniu zrobili to zbyt późno, ponieważ byli w zasięgu dział turbolaserów dużych okrętów liniowych. Dostali się w krzyżowy ogień. Nie mogli wiele zrobić toteż połowa z nich zginęła szybko i bezboleśnie. Tym co mieli szczęście udało się uniknąć rozstrzelania. Kierowali się do macierzystych okrętów szukając pomocy. W tym samym czasie mniejsza trójrogie stateczki wylatywały z wielkich niszczycieli z emblematem młota. Chwile później zawiązały się w walkę z uciekającymi nieprzyjaciółmi, którzy wiedząc, że nie uda się dolecieć do większych okrętów zawiązali się w walkę. Wiedzieli, że nie mają większych szans z uwagi na przewagę liczebną wroga. Maszyny z emblematem młota bezlitośnie i szybko pozbawiali ich życia. Ci co próbowali się bronić żyli tylko odrobinę dłużej, ponieważ ich umiejętności należały do przeciętnych. Kiepscy piloci i wojownicy za marne pieniądze w rozlatujących się kupach złomu. Tacy byli współcześni piraci latający po galaktyce. Widząc nowych nieprzyjaciół i ich przewagę liczebną okręty klasy Nebul I skoczyły w nadprzestrzeń nie zwracając uwagi na swoich ludzi, którzy ginęli wykonując ich rozkazy. Po myśliwców klasy Z zostały tylko dryfujące przez próżnie części. Udało się - pomyślała dziewczyna. Sprawdziła stan swojego okrętu i zrobiła minę pełną udręki. Silniki ledwo, co pracowały, a o tarczach już nie było kompletnie mowy. Powoli, z trudem dostała się na jeden z wielkich statków. Lądując bacznie obserwowała czy ma szansę wyjść z tego cało. Nie wiedziała kim byli, ale nie miała kompletnie wyboru. Albo śmierć albo spróbować szczęścia tutaj - myślała. Miała pewność, że musi być ostrożna. Po wylądowaniu poprzez iluminator dostrzegła, że grupa istot powoli szła w jej kierunku. Wzięła z skrytki dwa blastery chowając je w rękawie oraz pokaźnych rozmiarów wibroostrze, które spoczęło w pochwie przy nogawce. Jeśli chcecie coś więcej niż dziękuję to tak łatwo nie oddam skóry - obiecała w duchu. Spokojnie wyszła na zewnątrz z nieukrywanym uśmiechem. Było ich sześciu, jeden z nich podszedł bliżej wyciągając pokrytą bruzdami dłoń.
- Bardzo mi miło, że nic Ci nie jest. Jestem Ksis- zaczął ściskając jej prawice.
- Cała przyjemność po mojej stronie - rzuciła przyglądając się rozmówcy, człowiekowi w średnim wieku z długa grzywą spływającą na lewą stronę twarzy. Oczy miał błękitne i ufne. Nos wyglądał jakby, co dopiero naprawiany przez medyczne droidy. Ubrany był w ciemno-zielone spodnie z falbanami u dołu, brązową zapiętą kurtkę z emblematem młota z przodu i na plecach. Spojrzała uważnie dostrzegając całkiem potężne mięśnie ukryte pod ubraniem. Nawet przystojny - pomyślała.
- Na pewno zastanawiasz się kim jesteśmy i dlaczego ci pomogliśmy - zaczął - Proszę chodź odprowadzę Cię do ambulatorium. Widzę, że potrzebujesz trochę bacty.
- To nic... - Skrzywiła się dotykając rany na głowie - A może lepiej tam pójdźmy. Kim jesteście?
- Nie mogę wszystkiego wyjawić, nie jestem do tego upoważniony. Mogę tylko powiedzieć, że... - Uśmiechnął się półgębkiem - mamy wspólnych znajomych.
- Znajomych mówisz... Kogo? - Zaciekawiła się.
- Tego też nie mogę powiedzieć... Proszę - wręczył jej małe holonagranie - Zanim dotrzemy do celu, to powinno rozwiać niektóre z Twoich wątpliwości.
- Dzięki - odparła wziąwszy prezent. Dotarli do ambulatorium. Podczas gdy droidy zajmowały się jej raną spytała - Dokąd lecimy?
- Nie mogę tego powiedzieć... - Inny człowiek podszedł do niego szepcząc mu coś do ucha - Przykro mi... Obowiązki wzywają. Szeregowy Hir zaprowadzi Cię do kajuty. Jak tylko będę mógł wyjaśnię wszystko.
- Dzięki za wszystko - rzuciła do odchodzącego, który spojrzał i lekko skinął głową. Nagle poczuła ból w ranie - Uważaj kupo złomu - rzuciła do droida lekko uderzając go w korpus.
- Proszę się nie ruszać. - Wyrecytował.
Spojrzała na Hira, który był młodym Twi’lekiem z lekku obwiniętym wokół szyj, na której widać tatuaż w kształcie czarnego młota. Miał spojrzenie ufne i niewinne. Dziewczyna stwierdziła, że patrząc na nią czuł się bardzo onieśmielony, na co się uśmiechnęła. Miło, że mój urok ciągle działa - pomyślała. Hir odprowadził ją do kajuty.
- Jakby czegoś pani sobie życzyła proszę mnie wezwać - powiedział służbiście.
- Dziękuję bardzo! - Podeszła i lekko musnęła wargami jego policzek. Widząc, jak zarumienił się niczym bulwiak kanolski obdarzyła go uśmiechem i weszła do środka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było małe i słabo urządzone. Tak jakby były to kajuty dla żołnierzy - powiedziała w myślach. W rogu stało łóżko z poduchą wypełnioną piórami jakiś ptaków oraz przykrycie, które jak dotknęła stwierdziła jednoznacznie, że sztuczne. Czego się spodziewałaś dziewczyno? Koca z Wampy? Głupia - skarciła się w duchu. Sufit i podłoga szarego koloru nie różniły się zbytnio od tego, co miała na swoim statku. Po drugiej stronie stał mały stół z urządzeniem, na którym będzie mogła zobaczyć holonagranie otrzymane od Ksisa. Usiadła na zimnym i twardym stołku z durastali włączając przekaz. Ukazała się postać młodej kobiety ubranej w bogato zdobioną błękitno-białą suknię.
„Witaj Akinomo! Dawno się nie widziałyśmy. Ile lat to minęło? Chyba około pięciu. Pamiętasz mnie pewnie jaką mała dziewczynkę bawiącą się kukiełkami rycerzy Jedi? - Postać uśmiechnęła się smutno - Stało się coś strasznego moja droga Akinomo... Na pewno poznałaś mojego męża Ksisa. Przystojny prawda? Nie martw się nie wplątałam się w żadne kłopoty. Myślałam, że powinnam ci to powiedzieć podczas rozmowy w cztery oczy. Znam Cię wiem co myślisz. Wiem, że chcesz wiedzieć teraz, chociaż miła wiadomość to nie będzie moja droga. Nasi rodzice - zawahała się - Zginęli podczas tajfunu na Tant III, ale to nie wszystko - głos postaci zaczął się łamać - Nasz brat... Także nie żyje... Szczegóły wyjaśnię Ci jak się spotkamy... Tęskniłam za tobą starsza siostrzyczko - uśmiechnęła się.”
Dziewczyna patrzyła jeszcze chwile w puste miejsce po holopostaci. Myślała o rodzicach, z którymi się rozstała wiele lat temu w niezbyt dobrych stosunkach. Pokłóciła się o chłopaka, którego myślała, że kocha ponad swoje życie, a który okazał się dwulicowym szubrawcem. Z bratem żyła bardzo dobrze, chociaż nie widziała go od ponad pięciu miesięcy. Nie wiedziała, co się z nim działo. Poczuła ukłucie żalu w sercu, które biło coraz szybciej. Odniosła wrażenie, że wodospady z Naboo napływają jej do oczu chcąc wypłynąć z całą mocą. Kochała brata najbardziej z całej swojej rodziny. Pamiętała ostatnie spotkanie z nim na Selonii. Powiedział wówczas, iż spotkamy się niedługo i napijemy się wspólnie Koreliańskiej Whisky świętując sukces. Miał wtedy dostać dobrze płatną pracę o której nie chciał rozmawiać. Stwierdził tylko, że będzie z niego dumna. Zapłakała myśląc, że nigdy to spotkanie nie nastąpi. Wyczuła pustkę, która wypełniła jej serce. Nie miała już nikogo poza siostrą.. Nie potrafiła nigdy wyrażać swoich uczuć. Kiedy żyła w świecie twardych przestępców musiała stać się taka jak oni. Jednak pod maską nieugiętych złodziejka kryła się przestraszona, smutna kobieta. Tak jak większość pragnęła ciepła, spokoju i miłości. Marzyła, aby mieć własne dzieci, lecz wiedziała, że na razie na to nie znajdzie czasu. Musiała uspokoić i ustatkować swoje życie. Oczywiście także znaleźć ojca dla dziecka, ale w jej mniemaniu była to sprawa mniejszej wagi. Spojrzała na napis nad drzwiami opisujący to co działo się w jej sercu tak dobrze, że się zdziwiła.
Jacy jesteśmy?
...Samotni...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,50 Liczba: 6 |
Alexis2007-04-06 11:09:12
Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10
Ziame2007-03-01 21:45:02
Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10
(błędy ortograficzne)
seishiro2006-12-06 18:03:10
Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.
seishiro2006-12-06 18:01:16
Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho
Darth gruun2006-07-06 21:18:04
Genitalne!!!
JediAdam2006-06-02 17:14:18
Jaki nosem ????:]
helios2006-06-02 13:53:51
Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)
Spina2006-06-02 09:09:57
Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...
JediAdam2006-05-31 22:18:49
A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.
Baca2006-05-31 17:42:35
Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?
rexio82006-05-31 16:42:39
Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...