TWÓJ KOKPIT
0

Zapomniana przeszłość :: Twórczość fanów

ROZDZIAL II

Strach uczucie bliskie każdej istocie w galaktyce...
Strach skrywa się głęboko w sercu szepcząc czule...
Strach ma różne oblicza...
Strach przed śmiercią, życiem, miłością...
Strach przed samym sobą...

Statek mknął przez wielki lej zwany nadprzestrzenią, w której można było poruszać się z niewiarygodną prędkością. Był to frachtowiec koreliański Yt-1200. Na jego pokładzie Xer leżał próbując zasnąć, lecz był to daremny trud. Jego myśli ciągle krążyły wokół tego, co miało miejsce zaledwie kilkanaście godzin temu.

Dlaczego? Dlaczego ja...? Co ja takiego zrobiłem?.. Naraziłem się bogom? Czy ofiar nie składałem im dość bogatych? Czy byłem złym człowiekiem? Nie... Złym może nie... Na pewno głupcem, że nie doceniałem tego, co posiadałem, tego co mogłem mieć do końca swoich dni gdybym tylko nie był takim głupcem... Jednak dlaczego stałem się głupcem? A może cały czas nim byłem...

Podniósł się i rozejrzał po kajucie. Dziwiło go, że nawet łzy już nie chciały płynąć jak strumienie na Naboo. Serce mu ciągle strasznie waliło, lecz umysł miał pusty. Dostrzegł książkę leżącą na pryczy, na której śpi Dras. Podszedł, wziął ją i oglądając uważnie otworzył. Nie było to standardowe opowiadania nagrane na holotaśmie tylko ręcznie pisane słowa na flimplaście. Nie widział czegoś takiego od wielu lat.

Ciekawe... Jak on może coś takiego czytać? Notla - zbiór prawd... Rzucę okiem, a może czas szybciej minie...

Jakąś chwile przewracał strony dopóki nie natrafił na rozdział zatytułowany „miłość”. Zaczął uważnie czytać.

„Czym jest miłość w życiu istoty w tej zawiłej galaktyce? Czy w pogoni za dobrami materialnymi jest na to czas? Czy miłość w ogóle istnieje? Niektórzy na pewno powiedzieliby, że nie... Nie ma czegoś takiego... Myśliciele z Rtyk I nazwali tą nazwą popęd do przedłużenia gatunku. Do dziś tak to jest w ich społeczeństwie. Jednak jak jest w normalnym bardziej humanoidalnym ? W końcu na Rtyk I żyją w stadach i jeden samiec ma do dwudziestu samic, które zapładnia na dnie oceanu. Moi drodzy czytelnicy najpierw odpowiem wam na fundamentalne pytanie otóż Miłość istnieje!. Była, jest i zawsze będzie obecna. Od kiedy młodzian spojrzy na niewiastę, od kiedy spojrzy w jej oczy, które go oczarują swoją magią będzie wiedzieć sam, czym jest miłość. Myśli krążą ciągle wokół drugiej osoby, której jak nie ma z nami cierpimy tęsknotę, która jak jest często nie dostrzegamy tego szczęścia. Miłość na początku zawsze jest gorąca, pełna, wybuchowa i dynamiczna. Każdy wtedy czuje się jakby naprawdę żył... Czuje się kompletny. Jednak, co jest potem? Co jest jak się założy rodzinę będzie się miało żony i potomstwo? Czy miłość jest wtedy możliwa? Na pewno nie ta sama... Na pewno nie będzie to te same piękne, naiwne uczucie, jakim darzyło się drugą osobę na początku... Nie moi drodzy to jest nie możliwe... Jednak nie zrozumcie mnie źle nie twierdze, iż macie porywać białogłowy, robić potomstwo szukając natychmiast kolejnych ofiar, oj nie to nie tak. Pamiętam, jak dawno temu usłyszałem słowa jednego z moich mentorów, który mi powiedział „Miłość to połączenie dwóch połówek... Miłość to tworzenie z nich nie rozerwalnej całości” Prawdą jest to, co mój nauczyciel mi powiedział czyż nie? Jednak jak się ma to do tego, co napisałem wcześniej? Co jest między dwoma istotami, które są razem przez wiele lat? Czy po upływie półwiecza już nie czują żaru miłości? Czy jej wtedy już nie ma? Oj nie! Wtedy naiwne niedojrzałe uczucie z początku przeradza się w coś zupełnie innego, nie ma wybuchów z dział turbolaserów jak na początku wtedy każdy dzień to wybuch supernowej... Który polepsza splata dwie połowy w jedną całość... Miłość jest wtedy inna, dojrzalsza, pełniejsza, lepsza i niewiarygodnie wspaniała! Jeśli ktoś z was czytelnicy nie przeżyli miłości pełnej i dojrzałej tak jak ta to naprawdę nie wiecie, co to znaczy naprawdę żyć... Co to znaczy wrócić do domu i ujrzeć osobę, która bezwarunkowe kocha was takimi, jakimi jesteście... która was nie opuści nigdy w kłopotach, na którą zawsze możecie liczyć... która akceptuje wasze wady i kocha wasze zalety.. Moi drodzy, Miłość jest wszystkim...”

Co za brednie... Przecież to każdy wie... Nawet ja! A może nie? Może nie dostrzegałem tej, która mnie kocha i temu ją straciłem na zawsze? Chce krzyczeć... O bogowie jak ja chce krzyczeć...

Upadł na ziemie i szczerze zapłakał.

W przestworzach Coruscant mknął trasą w kierunku fabryk purpurowy stary śmigacz z łysym człowiekiem na pokładzie. Był on starszy o twarzy pomarszczonej dziwnymi bruzdami, które pozostawiła bardzo nieprzyjemna choroba z dzieciństwa. Czuł satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Pojazd zatrzymał się nieopodal dużego budynku. Wysiadł z niego udając się do środka. Kazał kierowcy zostać przy statku, co mu się bardzo nie spodobało. Na początku nalegał, że to nie zbyt rozważne iść samemu, lecz po krótkiej wymianie zdań musiał zaakceptować porażkę. Mężczyzna uważnie rozejrzał się w środku, gdy dostrzegł krągły błyszczący statek stojący w cieniu czym prędzej tam podszedł. Nagle zobaczył stojących przy nim kilka par czerwonych oczu, które wdzierały mu się do duszy. Bał się ich od pierwszego spotkania. Wtedy nie chciał przyjąć dobrze płatnego zadania, które mu zlecali, lecz chciwości przewyższyła rozsądek i strach. Czuł, że nogi miał miękkie, a na czole pojawiały się krople potu. Denerwował się wiedząc, że do końca nie wykonał zlecenia tak jak sobie tego życzyli.
- Zrobiłem tak jak kazaliście... Teraz oddajcie mi to... - Zaczął niepewnie.
- Zawiodłeś... - Wysyczał głos z cienia.
- Jak?. Ja nie... Przecież zrobiłem, co kazaliście - krzyknął zdenerwowany.
- Puściłeś go... Nie zabiłeś go... - Usłyszał w odpowiedzi.

Chciał odpowiedzieć, ale nic nie mógł zrobić Poczuł lekki ukłucie bólu w nogach. Upadł na ziemię. Próbował się podnieść, lecz nie mógł. Spojrzał na dół tam gdzie chciał dostrzec swoje nogi, jednakże ich już nie było. W ich miejscu znajdywały się dwa krwawiące kikuty. Wiedział, że to koniec. Jednak bólu nie czuł ani nawet odrobinę. Jedyne, co zagnieździło się w jego umyśle to poczucie winy i paniczny strach przed końcem.

Nal Hutta planeta należąca do glisto podobnych istot, których charakter przypominał ich wygląd. Byli obrzydliwymi gangsterami panującymi nad światem przestępczym w wielu rejonach galaktyki. Podstęp, niegodziwość i absurdalna chęć zysku, nawet po trupach to ich główne cechy charakteru. Nieopodal znajdowała się satelita tej planety. Nar Shadaa księżyc przemytników, miejsce gdzie wiele szumowin galaktyki zbierało się, żeby załatwić swoje ciemne interesy. Łowcy nagród, szmuglerzy, zabójcy, handlarze błyszczostymem, jeśli ich ktoś szukał to było to najlepsze miejsce, aby ich znaleźć. Dla nie znających obyczajów takich istot jedyną rzeczą jaką mogli tutaj odszukać to poważne kłopoty. W porcie pewna kobieta właśnie załatwiała swoje interesy. Nie należała do osób zdegenerowanych czy złych, nie lubiła handlować środkami odurzającymi, aczkolwiek nie była też uosobieniem dobra. Miała wielką słabość do rzadkich przedmiotów, antyków. Zawsze mimo oczywistego zagrożenia przyciągały jej uwagę. Często wpadała przez to w nie lada kłopoty, lecz od urodzenia należała do osób obdarzonych wielkim szczęściem toteż jakoś udawało się jej wychodzić cało. Jeden z nich Liveriański słoneczny diament, który kilka dni temu „pożyczyła” sobie z muzeum na Liver, gdzie wystawiono go po raz pierwszy od kilku lat na publiczny pokaz. Miał z siedemdziesiąt centymetrów średnicy. Jak się na niego patrzyło nie można było ukryć wrażenia, że klejnot lśni własnym blaskiem. Jakby miał w środku potężne zasilanie, które tworzyło blask tak hipnotyczny, że wielu patrzyłoby bez końca.
Rozmawiała właśnie z Jai Makarem jednym z nowych, mniej znanych paserów, który wyraził zainteresowaniem jej zdobyczą. Wyglądał jak z republikańskiego magazynu o najbardziej poszukiwanych zbirach galaktyki, który można co jakiś czas zobaczyć na holonecie. Nie wyglądał na osiłka, od brudnej roboty miał przeważnie wynajętych opryszków. Jego niski wzrost i jeszcze bardziej ohydne oblicze mówiło dziewczynie, żeby z nim nie robiła interesów, lecz wiedziała, iż to nie możliwe. Wiedziała, że musi uważać i bacznie obserwować jego ruchy, aby nie dać się ograbić. Tak gorącego towaru prawie nikt nie chciał wziąć. Miał on jedno oko brunatnego koloru, drugie stracił przez jakieś nieporozumienie z pracodawcami, ponieważ zamiast niego była wielka czerwona dziura. Pewnie nie zakrył jej ani nie sprawił sobie protezy, aby groźniej wyglądać - pomyślała złodziejka. Twarz miał pooraną różnymi kurzajkami, które u wielu istot sprawiały odrazę. Kobieta o kruczoczarnych włosach, trochę zaniedbanej cerze i nie tuzinkowej urody zapraszała gościa do środka swojego okrętu. Był nim nie wielki model Si’luriańskiego frachtowca. Robiony był przeważnie w stoczniach Kuat, ale tylko na specjalne indywidualne zamówienia. Statek o prostokątny kształcie i zaokrągleniu z tyłu, w którym mieścił się mały trubolaser nie uchodził za dzieło sztuki, lecz w owych czasach był jednym z najdroższych. Wpływało na to głównie zainstalowany na nim nowoczesny napęd nadprzestrzenny. Dużo okrętów podobnej masy i klasy nie posiadały takich udogodnień. Paser kazał swoim dwóm bandytom zostać i pilnować śmigacza. Weszli do średniej wielkości kajuty z srebrnym stołem ustawionym na środku. Wokół stały dwa krzesła z durastali oraz jedne łóżko. Usiedli przy stole.
- Może coś do picia? Mam mieszankę z Pelan. Podobno bardzo smaczna - zaczęła dziewczyna.
- Nie! - Prychnął - Widzę, że masz gust. To mi się podoba, po co jakieś zbędne rzeczy na statku - rozglądał się po pomieszczeniu dostrzegając schowany w koncie stół do gry w Dejarika. - Widzę, że lubisz grać w Dejarika. Szkoda, że nie mamy na to czasu - spoważniał - Możemy przejść do interesów?
- Oczywiście! Pół miliona kredytów i ani jednego mniej. Bierzesz albo nie, wielu na pewno da nawet więcej - spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem.
- Dużo, zdecydowanie za dużo zaczął, ale... - Zamyślił się - Może wezmę i kredyty i diament, Co ty na to? - Spytał uśmiechając się i mierząc do niej z blastera ukrytego w rękawie.
- Ty Huttyjski pomiocie! - Wycedziła - Nie dam okraść się tak łatwo...
- Ach, taka piękna... Lecz taka naiwna - oblizał zeschnięte wargi - Możemy to załatwić inaczej, a może nawet daruję ci życie.
- Uważasz mnie za tania Twi’Lekańską.... - Zaczęła unosząc się, lecz po chwili złagodniała - Myślę, że możemy się dogadać - podeszła powoli do niego, na co paser opuścił blaster.
- Tak... Tak chodź tu... - Oblizał raz jeszcze wargi, aż strużka śliny została mu na brodzie.
- Jesteś wbrew pozorom przystojny... - Pochyliła się nad nim i objęła czule patrząc mu w oczy - Taki przystojny... - Polizała go w policzek, aż do pozostałości po jego oku, czując, iż zaraz zwróci na niego swój ostatni posiłek. Usłyszała cichy jęk rozkoszy.
- Taaak... - Zaczął, gdy nagle na jego twarzy zagościło zdumienie.
Poczuł wibroostrze wbite mocno w szyje. Zastanawiał się jak mógł być tak głupi, podejść się jak pierwszy lepszy amator. Patrząc mu uważnie w oczy uderzyła z całej siły kolanem w krocze. Ból przeszył całe jego ciała wywołując drgawki u stóp. Upadł na ziemię bez życia.
Zadowolona plunęła na zwłoki. Wyjęła broń i uważnie wytarła z niej krew, po czym ukryła w rękawie. Zabiła pasera, więc jak zaraz czegoś nie wymyśli jego zbiry poczują, że stało się coś nie po ich myśli. Wyjrzała ostrożnie na zewnątrz i bardzo zaniepokojona stwierdziła, iż zamiast dwóch było ich kilkoro więcej. Muszą spotykać znajomych w tak nieodpowiednim momencie - pomyślała. Stali przy śmigaczu i kilku skrzynek porzuconych przez pracowników kosmoportu. Rozpięła lekko zabrudzony kombinezon odsłaniając dekolt, wzięła manierkę z wodą i wylała trochę wody, która spokojnie popłynęła po szyj w dół, znikając poniżej odkrytej skóry. Spokojnym, pewnym krokiem wyszła na zewnątrz. Tak jak myślała napalone samce od razu spojrzały na nią jakby świeciła własnym blaskiem. Niektórzy wydali dźwięki chcąc podkreślić zachwyt nadchodzącą samicą. Zupełnie jak zwierzęta. Czasami jestem lepsza niż myślę - zastanowiła się. Naliczyła dziewięciu nieprzyjaciół, w tym dwóch z cięższymi blasterami. Podeszła do stojących najbliżej.
- Wasz szef musi odpocząć - rozpoczęła rozmowę poprawiając kurtkę jakby było coraz cieplej. Tak jak myślała wywołało to odpowiednią reakcję.
- To może teraz zajmiesz się nami? - Stwierdził niski chudy osobnik z obleśną blizną na ustach wpatrując się na jej jedwabistą skórę i piersi.
- Taki też mam zamiar - uśmiechnęła się.

Wyjęła szybko narzędzie śmierci i rozorała gardła dwóch najbliżej stojących mężczyzn, którzy z wielkim zdziwieniem na twarzach upadli na ziemie chwytając się za szyje. Pozostali patrzyli jak osłupiali nie wiedząc, co czynić. Dziewczyna wiedziała, iż ma tylko kilka sekund zanim podejmą działania obronne. Rzuciła wibroostrze w głowę kolejnego, jednocześnie chwytając jego ciężką broń. Wtedy reszta zaczęła do niej strzelać. Przeturlała się po plecach za skrzynki stojące nieopodal, strzelając na oślep. Zaskoczyła się jak usłyszała krzyk bólu. Zostało ośmiu - pomyślała. Wychyliła się i oddała kilka kolejnych błyskawic śmierci w kierunku nieprzyjaciół. Tym razem nie była uważna i jedna z nich raniła ją w ramię. Zaklęła szpetnie po huttańsku rozglądając się wokoło szukając drogi ucieczki. Nagle poczuła silny ból w głowie i straciła przytomność. Ocknęła się jakiś czas później przywiązana do stołu w swoim statku, przy którym chwilę wcześniej negocjowała interesy. Wokół niej stało tylko pięciu mężczyzn, którzy na nią patrzyli oraz wysoki, krępy Lir o srebno-błękitnym futrze pokrywającym całe ciało, który podszedł do niej obwąchując ją koło ucha.
- Zapłacisz nam za to wiele razy - rzucił jeden z ludzi.
- Zabiłaś naszych kompanów... - Dodał ktoś.
- Ja pierwszy - stwierdził oblizując się Lir.

Wtedy usłyszała huk dochodzący z zewnątrz statku. Czterej mężczyźni wyszli sprawdzić, co się stało. Mieli broń odbezpieczoną w pogotowiu. Przed statkiem leżały zwłoki strażnika, który pilnował wejścia. Rozejrzeli się i zobaczyli mężczyznę średniego wzrostu o czarnych, krótkich włosach i krótko obstrzyżonej brodzie. Ubrany w brązowe spodnie, czarne buty bez zapięć oraz szarą kamizelkę. Patrzył na nich z gniewem, oraz nieustępliwą pewnością w oczach.

- Czego chcesz? Co tu robisz? - Spytał jeden zaciekawiony.
- Nie gadaj z nim on zabił Jar’a.

Nagle młodzieniec wyjął blaster i zaczął strzelać powalając dwóch. Z drugiej strony padały kolejne strzały i rozległ się ryk bojowy Wookiego. Zaskoczeni zaczęli powoli cofać się do statku. Jeden nie zdążył dostając się w łapy pędzącego stworzenia. Jednym płynnym ruchem wyrwał mu rękę i rzucił jak lalką. Za nim szły trzy postacie. Znajdował się wśród nich Rodianin, który uważnie strzelał w stronę napastników. Chłopak, który zaczął strzelaninę dostał w nogę i upadł na kolano. Jego kompani razili ogniem powalając ostatniego, panicznie próbującego wbiec do statku.
- Nic ci nie jest Xer? - Spytał
- To tylko draśniecie Dras, ale boli jak użądlenie Felukiańskiej wibroosy - zmarszczył brwi z bólu - Będę żył.
- Chodźmy do środka - rzucił do druhów, na co usłyszał gniewny pomruk Wookiego.
- Masz dziwnych znajomych...- Dodał sarkastycznie Xer powoli kuśtykając do środka.

Wewnątrz były dwie osoby, Lir wąchał i lizał kobietę przywiązaną do stołu, a drugi patrzył, histerycznie się śmiejąc.

Co oni robią? Bestie.. Potwory... Ja im pokaże!!! Nie mogą tego robić...To jest barbarzyństwo!

Coś dziwnego wstąpiło w mieszkańca Villad. Skoczył na śmiejącego się nieprzyjaciela, lekkim ruchem skręcając mu kark. Zachowywał się jak rasowy zabójca idący wykonać swoje zadania. Na jego twarzy nie drgnął żadne mięsień, kiedy zabijał nieprzyjaciela. Nie można było dostrzec ani jednej emocji prócz gniewu. Lir jakby rażony piorunem obejrzał się i wydał głośny ryk, który brzmiał jak chlupnięcie. Chciał zaatakować Xera olbrzymią pięścią miażdżąc mu nos, lecz nie był dostatecznie szybki. W chwili, gdy robił zamach, człowiek przebił mu rękę w łokciu wibroostrzem. Kopniakiem powalił go na ziemię i zaczął okładać pięściami. Klęczał nad nim i bił w twarz. Nie wiedząc czemu widział w nim łysego człowieka, który torturował Tahiri. Pragnął zadać mu jak najwięcej bólu. Chciał, aby umierał przez wiele dni.

Nie skrzywdzisz żadnej kobiety! Ty potworze! Giń śmieciu! Skrzywdziłeś Tahiri! Teraz zabierasz się za inną! Odebrałeś mi jedyny promyk światła w moim życiu! Giń! Giń!

Po chwili z twarzy Lira została krwawa miazga, aczkolwiek chłopak nie przestawał go bić. Jego ręce w kolorze błękitnej krwi mimo bólu uderzały dalej z coraz większą determinacją. Czuł się wspaniale, zadając cierpienie tej istocie. Zaczął głośno się śmiać czując jakby bił o pokład statku. Nogami Lira targały konwulsje podczas każdego cios, tak jakby natrafił na jakiś nerw w mózgu odpowiedzialny za mimowolne ruchy. Pozostali stali jak słupy nie wiedzący, co robić
- Xer przestań On już nie żyję - krzyknął Dras
- Ja... Nie wiem... - Ocknął się powoli, wracając do rzeczywistości. Popatrzył na Lir, lecz ku jego smutkowi nie widział w nim łysego mordercy, lecz tylko zmasakrowane futrzane stworzenie.
- Już dobrze... - Podszedł kładąc rękę na jego ramieniu.
- Może by mnie ktoś uwolnił - rzekła zniecierpliwiona kobieta. Jeden z mężczyzn zaczął ją oswabadzać z więzów.
- Nie ma za co! - Powiedział ironicznie widząc, że kobieta wstaje traktując go jak powietrze.
- Tak nie ma! Miałam wszystko pod kontrolą nerfopasie - odpowiedziała mu lekko się uśmiechając udawanym tonem oburzenia.
- Wy się znacie? - Spytał zaciekawiony chłopak.
- Tak chciałbym ci przedstawić cel naszej podróży. To jest moja wieloletnia przyjaciółka Akinoma Ikiv. Kawał z niej bandyty i chciwa jest jak Hutt, ale lojalna wobec przyjaciół jak nikt inny - spojrzał na nią czule.
- Miło mi... - Przywitał się drżącym głosem podając rękę.
- Zajmijcie się zwłokami - rzucił do pozostałych, którzy zaczęli zbierać ich z podłogi.
- Jak tam interesy? - Zaciekawił się Dras
- Nawet dobrze całkiem dobrze - podeszła do Xera i przemyła mu ranę płynem z bacty. Chwilę później opatrzyła ją starannie - No jesteś jak nowy.
- Dzięki - po masował obolałe miejsce
- Będę chciał Cię prosić o przysługę - podrapał się po głowie Korelianin - Szykuje się dobrze płatna praca, podczas której przydadzą się Twoje umiejętności.

Jest piękna... Co ja gadam? Co z tego że jest ładna? Nie znam jej... Ja kocham jedną... Tahiri... Nie ma innej kobiety dla mnie, już nie... Nie jestem już młody musze o tym pamiętać... Nawet, jeśli bym znalazł jakaś to nie będzie Ona... To nie będzie to samo, jakie mam życie mieć bez niej? Jaka ona wydaję się współczująca?.. Ciekawe czy gra czy naprawdę jest taka. Chciałbym ją lepiej poznać. Ciekawi mnie kim jest... Ma coś pociągającego w sobie...

Kobieta spojrzała na nieżywego Lira a potem w kierunku Xera. Mężczyzna speszył się o odwrócił wzrok.

Czemu ona tak na mnie patrzy? Jakby... Ona się mnie bała? Ale przecież mnie nie zna, więc jak może się mnie bać? Tahiri jak ja za tobą tęsknie....

- Polecę, ale tylko dla kasy, nie żebym była wam coś winna! - Stwierdziła lekko zniesmaczona.
- Oj już nie bądź taka - szturchnął ją Dras - Widzę, że nie możesz się doczekać kolejnej przygody ze mną.
- Wolałabym pocałować Hutta - odburknęła.
- Kiedy ruszamy? - Spytał jeden z kamratów.
- Jutro - stwierdziła rzeczowo - Musimy zrobić zapasy i jutro z rana możemy lecieć. Musze jeszcze zakończyć tutaj pewien interes. Pomożecie mi? - Uśmiechnęła się robiąc niewinną minę.
- Jeśli to taki sam interes jak ten, co widzieliśmy podchodząc do statku pełnego zbirów to ja dziękuje - Korelianin spojrzał na Akinome, która szczerze się roześmiała.
- Nie bądź takim nerfopasem Dras, zajmie to kilka godzin i obiecuje, iż będzie miło i przyjemnie.
- Już to widzę... - Rzekł niepewnie - Wy zostaniecie na statku - rzucił do Feero, Nreeda oraz Paka.

Wyszli razem i udali się z kosmoportu do mechanika. Po chwili rozmowy i ustalenia szybkiego przeglądu statków wzięli wynajęty śmigacz i polecieli do pensjonatu „Pożarty Rancor”. Jeśli tą ruderę rozpadającą się pełną robactwa i innych pasożytów można tak nazwać. Niektórzy mówili o tym dom, dla innych miejsce, które nadawało się do snu. Jakiś czas później dotarli na miejsce. Ich oczom ukazał się niewielki szary budynek bardziej przypominający kostnicę albo opuszczony lokal niż hotel. Przed nim stało kilkoro uzbrojonych najemników szukających łatwego zarobku. Po ich wyglądzie można stwierdzić, że należeli do tanich i głupich najemników, którzy nie warci byli tych pieniędzy, które się na nich wydawało. Po krótkiej wymianie zdań z strażnikami weszli do środka. Wewnątrz można było dostrzec na błękitnych ścianach ślady po strzałach z blasterów. Pewnie jakiś klient nie chciał zapłacić - pomyślała. Naprzeciw wejścia znajdowały się schody prowadzące na piętro do pokoi. Trzeba było uważać, ponieważ co trzeci stopień był albo wgnieciony albo wyłamany. Akinoma podeszła do uzbrojonego mężczyzny pilnującego wejścia do pokoju po prawej stronie.
- Ja do Amira - stwierdziła rzeczowo - Czeka na mnie... Na nas - poprawiła się spoglądając na kompanów. Strażnik porozumiał się z kimś przez podręczny komunikator. Miała złe przeczucia, ponieważ wyglądał na zdenerwowanego.
- Tak czeka na was. Wejść! - Rzekł klepiąc ją w biodro. Jednak po chwili tego żałował. Szybkim ruchem kobieta kopnęła go w krocze i szybkim ciosem powaliła na ziemie. Klęknęła nad nim przykładając wibroostrze do gardła.
- Trochę szacunku Toydarianski pomiocie... - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Z jej oczu wylatywały gniewne błyski.
- Przepraszam... - Odpowiedział krztusząc się.

Weszli do środka i udali się na do biura Amira. Był to mały Toydarianin, który jak Huttowie mieli smykałkę do interesów. Kochał pieniądze ponad wszystko. Chęć zgromadzenia wielkiego majątku i odpowiednio wysokiej reputacji to główny cel jego życia. Miał zielonkawą skórę, niewielkie trzepoczące skrzydełka oraz twarz zakończoną krótką trąbą. Na ich widok podleciał do nich z udawaną radością.
- Moja droga! Jak miło Cię widzieć! Masz to, co chciałem? Polecisz załatwić tą drobną sprawę?
- Oczywiście Amir, ale... - Spojrzała na kompanów - będzie mała zmiana planów.
- Jaka zmiana!? - Wzburzył się - Nie może być o tym mowy...
- Musze coś najpierw załatwić, Potem zajmę się naszymi interesami. To jest dla mnie ważniejsze. Możesz się nie martwić dostaniesz coś ekstra - uśmiechnęła się figlarnie.
- Nie zajmiesz się już niczym - stwierdził głos idący z tyłu.
Wszyscy obrócili się w tamtą stronę i dostrzegli grupkę ludzi odzianych w płaszcze i jednego rosłego, łysego, wiekowego mężczyznę, który do nich przemówił. Twarz pełna zmarszczek zdradzała pewność i inteligencję. Bulwiasty nos i blizny niedaleko oczu mówiły, że widział nie jedną walkę. Oczy szare patrzyły stanowczo i z pogardą na Amira. Dał znak ręką swoim podwładnym, aby zajęli się Akinomą i pozostałymi.

- Ty - wskazała palcem na Toydarianina - Sprzedałeś mnie!
- To tylko interes... Nic osobistego moja droga - uśmiechnął się.
- Oddaj słoneczny diament, nie będę dwa razy powtarzał - warknął stanowczo.
- Nie mam go tutaj, jest na statku.
- Dobra idźmy tam - skierował się w stronę Amira - A tobie dziękuję za... - Wziął oddech uśmiechając się -...Współpracę - wystrzelił w jego stronę z blastera.

Pokurcz opadł na fotel bez życia, lecz zdążył zrobić coś, czego duży starzec nie planował, a mianowicie nacisnął guzik wzywający ochronę. Wbiegli tu sekundy później patrząc z niedowierzaniem na zaistniałą sytuacje. Ludzi łysego człowieka bez rozkazu zaczęli miotać w stronę napastników śmiercionośnymi boltami. Xer rzucił się na starca, a Dras z Akinomą ukrywając się za biurkiem strzelali raz do jednych i drugich. Dziewczyna powaliła jednego z wrogów i nisko schowała się z druhem za meblem. Spojrzała na niego porozumiewawczo i oboje wychylili się strzelając w co lepsze cele.

- Nie dasz mi rady - stwierdził do duszącego go Xera.
- To się jeszcze okaże...
Wtedy przerzucił młodzieńcem jak kłodą za siebie. Uderzył o ścianę wyjąc z bólu. Wstał spoglądając na nieprzyjaciela, który szyderczo się uśmiechał.
- Zginiesz tak jak twoja żona... - Szepnął podchodząc do niego.

Kim on jest? Skąd on wie o Tahiri... Bogowie dajcie mi siłę, żebym mu serce wyrwał!! Chociaż najpierw go wypytam, gdzie są jej zwłoki, potem wyrwę i pożrę jego serce.

Chciał się już na niego rzucić za te słowa, gdy nagle coś go powstrzymało. Oczy starca zrobiły się krwistoczerwone, na skórze zaczęło się pojawiać czarne futro.
- Jeszcze się spotkamy - warknął syczącym głosem i wybiegł powalając po drodze kilkoro napastników.

Wszyscy troje ukryli się za biurkiem, co jakiś czas strzelając z blasterów. Żołdacy starca powalili większość strażników Amira. Zostało tylko dwóch powoli się wycofujących. Akinoma wypaliła trafiając jednego w kolano. Dziwne walczyli ze sobą jakby nas nie zauważali - pomyślała. Dras z Xerem dołączyli do niej ostrzeliwując nieprzyjaciół. Jeden trafiony w głowę padła na ścianę łamiąc przy okazji kark. Drugi z dymiąca dziurę w brzuchu legł obok innych martwych ciał. Chwilę później byli w sali sami wraz z kilkunastoma trupami.
Akinoma wspólnie z towarzyszami wybiegli szybko, udając się do kosmoportu.
- Mówiłaś, że będzie lekko i przyjemnie - rzucił ironicznie Dras
Kobieta nie odpowiedziała tylko westchnęła z rezygnacją. Poszła do swojego statku, gdzie chciała odpocząć przed jutrzejszą podróżą. Xer z Drasem spokojnie udali się do frachtowca.
- Co to było? Wiesz? - Zaciekawił się Korelianin.
- Nie wiem, nic już nie wiem... ale... - Zawahał się - To coś mi przypominało... - ugryzł się w język nie chcąc zdradzać nic więcej - Coś, co kiedyś widziałem.
- Wyglądało jakby Cię znało... O co tu chodzi Xer? Kim ty jesteś?
- Naprawdę nie wiem o co tu chodzi... Mam nadzieję, iż kiedyś poznam prawdę. Może mnie z kimś pomylił. Ostatnio często mi się to zdarza - rzucił śmiejąc się.

Mieszkaniec Vallid spał mając sen. Ostatnio nie były one ani miłe ani zrozumiałe. Ten nie różnił się od poprzednich tylko w kwestii zawiłości. Xer szedł polaną na nieznanej planecie. Widział w oddali piękne góry pokryte śniegiem, a bliżej źdźbła trawy sięgające mu do pasa. Usłyszał głos:

„Chodź... Chodź... Czekam...”

Tahiri czy to ty? Czy to naprawdę ty? Głupiec ze mnie przecież ty nie żyjesz... Chyba, że z zaświatów, z krainy bogów do mnie przybyłaś? Czy to możliwe?

Mimowolnie poszedł w stronę głosu. Ujrzał jaskinię i świetlistą zjawę najpierw mu machającą, a potem wchodząca do środka. Chłopak przyspieszył kroku, aż znalazł się u wejścia. Rozejrzał się wokoło i dostrzegł pełno kości. Napawało go to wielkim niepokojem i obrzydzeniem. Grota była ciemna, mroczna i bardzo wilgotna. Słyszał kapanie wody z sufitu. Poczuł ją na dłoni, chciał posmakować, ale momentalnie wyschła. Rozejrzał się dokoła gdy znów usłyszał głos. Dostrzegł widmo kobiety.

„Chodź do mnie... Chodź kochany...”

Stanął naprzeciw zjawy i oddech zamarł w jego płucach.

Tahiri to ty?! Przecież ty nie żyjesz... Czemu nie uratowałem Ciebie? Czemu nawet teraz nie mam sił, żeby ci powiedzieć jak bardzo cię kocham i jak bardzo żałuje swoich decyzji...? Teraz będziesz mnie dręczyć przez wieki, za to jakim niegodziwcem byłem... Jak cię przeprosić? Jak błagać o wybaczenie?

- Tahiri? - Zaczął niepewnie.

Zjawa mu nie odpowiedziała, stojąc nieruchomo wpatrywała się w niego. Nagle koło niej pojawiła się zielona wielka postać z wściekłym czerwonym okiem. Chłopak poczuł strach..... Chciał rzucić się na potwora, ale nie mógł zrobić kroku.

Nie! Czemu nie mogę krzyczeć? Czemu nie mogę nic zrobić? Przestań! Nie mogę jej ponownie stracić... Nie chce...

Bestia wyjęła olbrzymi wibrotopór i rozpłatała zjawę na dwie części. Patrząc na rozpłatanego ducha poczuł żal i straszliwy smutek. Oślepił go niespodziewanie jasny blask dochodzący z środka dwóch połówek. Światłość poleciała do góry i znikną nad ścianą groty. Całą jaskinie ogarnął mrok. Nagle głos przemówił:

„Są zwiastunami końca... Początku... życia i śmierci... Stać się musi, co stać powinno... Przeszłość, nawet ta zapomniana zawsze znajdzie drogę ku rzeczywistości. Nikt nie umknie przeznaczeniu”

Znienacka poczuł czyjąś obecność po lewej stronie. Spojrzał i ujrzał inne świetliste widmo, ale nie mógł rozpoznać kto to. - Nagle zmieniła się cała sceneria snu. Zobaczył siebie skaczącego na histerycznie śmiejącego się nieprzyjaciela. Dostrzegł jak szybkim ruchem bez krzty emocji czy zastanowienia łamie mu kart. Następnie widział siebie robiącego miazgę z twarzy Lira. Poczuł odrazę i strach. Spojrzał wokół, ale nie było nikogo. Wydobył się syk i coś poczęło sunąc w jego stronę. Był to cień, którego pamiętał z poprzedniego snu. Wskazał na zieloną bestie, która złapała oburącz swoją głowę. Zerwała swoja twarz, jakby to była maska. To, co Xer ujrzał poraziło go.

Co to ma być? To ja? Dlaczego?.. Ja przecież... Ale trochę inny... Starszy... Twarz pełna trosk... Co to za koszmar?

Zobaczył siebie mordującego rożne istoty. Najpierw pojedynczo, potem dziesiątkami, żeby dostrzec, że zabija setkami. Wyraźne emocje emanowały. Widział, że postać czuje radość... Spełnienie... Ekstazę...
Osoba wyglądająca jak on spojrzała na niego i uśmiechnęła się złowieszczo. Nieoczekiwanie w dłoni jego odbicia znalazło się bijące serce. Powoli podchodziła bliżej. Chwilę później serce zostało przez nią pożarte.

To ja? To nie mogę być ja nie mogę... Nie jestem potworem! Jestem dobrym człowiekiem! Dobrym!

„Najjaśniejsze światło rzuca najciemniejszy mrok... Trudno dostrzec prawdę wśród niezliczonych kłamstw....Będzie, co być powinno... Musisz odnaleźć przeszłość... Psylot.... Znajdź...”

Nie wiedział, co te słowa oznaczają i czemu jego zmęczony umysł płatał mu takie figle. Miał w sercu wielkie przerażenie.

Kim ja jestem?! Czym ja jestem?! Nie jestem potworem... Nie jestem!

Obudził się nagle cały zlany potem. Rozejrzał się biorąc łapczywie oddech. Czuł w sercu tylko jedno uczucie, którego według niego nigdy tam nie powinno się znaleźć.
....Strach przed samym sobą....




1 2 (3) 4 5 6 7 8 9 10 11 12

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,50
Liczba: 6

Użytkownik Ocena Data
Alexis 10 2007-04-06 11:09:45
Calista 10 2006-11-17 21:06:34
Spina 10 2006-06-02 09:11:28
DARTH VADER 10 2006-05-31 16:47:37
rexio8 10 2006-05-31 16:42:52
Ziame 7 2007-03-01 21:45:08


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (11)

  • Alexis2007-04-06 11:09:12

    Podoba mi się. Ciedawa akcja i jakie takie dialogi.
    Jest trochę błędów logicznych, ale ogulnie niezłe. 10/10

  • Ziame2007-03-01 21:45:02

    Prolog genialny. Reszta średnia. 7/10

    (błędy ortograficzne)

  • seishiro2006-12-06 18:03:10

    Heh, przeklęte chochliki:) Kontynuując poprzedni wątek: chłopcze, chocbyś nie wiadomo jak się starał, i tak nie jesteś w stanie dobrze nawet pobrobic stylu Qentina T.

  • seishiro2006-12-06 18:01:16

    Genialny to był Einstein. Genialnym może byc dzieło przełomowe, a nie wypociny mentalnego onanisty, który zachwyca się ćwiartowaniem ludzkiego ciała. Makabra i czarny humor to jedno, zje**** łeb to drugie. Do autora tego tekstu: chłopcze, cho

  • Darth gruun2006-07-06 21:18:04

    Genitalne!!!

  • JediAdam2006-06-02 17:14:18

    Jaki nosem ????:]

  • helios2006-06-02 13:53:51

    Zajefajne ale z tym nosem to przesada hihi :)

  • Spina2006-06-02 09:09:57

    Książka jest naprawdę dobra. Nie spodziewałem się przeczytać takiej perełki. Polecam z calego serca, chlopak naprawde ma talent, az zal ze nie mozna bedzie jej zobaczyc na półce sklepowej... Koniecznie przeczytajcie...

  • JediAdam2006-05-31 22:18:49

    A gdzie jest napisane, ze skoro jest prolog to i epilog musi byc? Nie ma epilogu, tak mi pasowalo i tyle.

  • Baca2006-05-31 17:42:35

    Może się czepiam, jak zawsze zresztą, et cetera, ale skoro jest PROLOG, to gdzie, do c...a wafla, jest EPILOG ?!?

  • rexio82006-05-31 16:42:39

    Mam ten zaszczyt być pierwszy. To już drugie opowiadanie czy właściwie książka JediAdama i muszę przyznać, że z każdą nową publikacją jego styl pisania staje się coraz to lepszy. Pozycja niewatpliwie ciekawa, utrzymana w aurze tajemniczości i z wartką akcją. Osobiście bardzo mi się podobała i polecam każdemu...

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..