TWÓJ KOKPIT
0

Upadek Jedi, upadek człowieka :: Twórczość fanów

ROZDZIAŁ 9


Religia to podstawa życia wielu istot we wszechświecie. Można stwierdzić, że w galaktyce było tyle różnych wierzeń ile było istot w niej. Z tym było oczywiście także związane wierzenie w życie po życiu, które dawało nadzieję na dobre istnienie. Zacznijmy jednak od początku, przybliżając fakt wieloznaczności, ale i też podobieństw w religiach wszechświata. Oczywiście dzieliły się one jak to zazwyczaj bywało na monoteistyczne i politeistyczne czyli wiarę w jedno bóstwo i wiarę w wiele bóstw. Przykładem politeistycznej religii może być wiara rasy Jelon’ta. Otóż wierzą oni, że nie może być jednego głównego boga, ponieważ sam nie mógł by w swoich rękach pomieścić w dobrej wierze tyle władzy. Toteż wierzyli w małe bóstwa odpowiedzialna za mniejsze rzeczy tak jak na przykład bóg od pogody, bóg od lasu itp. Przykładem religii monoteistycznej była między innymi Ithor, czwarta planeta w systemie Ottega, skąd wywodziła się inteligenta rasa zwana Ithorianami lub złośliwie młotogłowymi lub młotami od kształtu głów. Tropikalny świat, tętniący życiem, pełen organizmów roślinnych i zwierzęcych, częściowo kontrolowany przez ithorian. W większości pozostawili go w stanie dzikim i niezbadanym.. Na niej mianowicie wyrosła cywilizacja, która idealnie połączyła współpracę natury z techniką. Wierzyli w jedno bóstwo, które było naturą. Większość Ithorian żyła na pokładach olbrzymich statków-miast unoszących się dzięki napędowi grawitacyjnemu ponad powierzchnią planety. Uważali, iż na powierzchnie planety godny zejścia był tylko kapłan. Oczywiście była także wiara w Moc. Jednak czy to była religia? Czy zakon Jedi to byli pewnego rodzaju kapłani? Moc wszechwładna powstająca z wszystkiego co żywe... łączące to w jedną całość. W każdej religii było rozwiązanie trapiących problemów jej wyznawców. Mówiły o głównej zagadce życia czyli o śmierci. Nie ma we wszechświecie istoty, która by się nie zastanawiała co będzie po życiu. Czy coś istnieje po śmierci? Co nas wszystkich czeka? Krążą w galaktyce różnorakie teorie na ten temat i w niektórych było wiele prawd, lecz też dużo wymyślonych aspektów tej sprawy. Większość religii politeistycznych wierzyła, że życie po życiu było podzielone według odwiecznych praw. Na miejsce dla złych, gdzie cierpią katusze i miejsca dla dobrych, gdzie dosłownie był raj. Jednak nie wszystkie religie polegały na podzielaniu pomiędzy dobrem a złem. To co dla wielu wydawało się oczywiste dla niektórych było dziwne. Takim dobrym przykładem była planeta Egan leżące w zewnętrznych odległych rubieżach. Otóż wierzyli oni, że nie ma życia po śmierci. Nie ma żadnego raju, nie ma nic. Było tylko bóstwo zwane Ytinifini, które decydowało co się działo z daną istotą jak już umarła. Co z nią będzie się dziać zależało od tego jak żyła. Jeśli dobrze to będzie narodzi się ponownie pod inną lepszą postacią i będzie posiadać lepsze, godniejsze życie. Jednak jeśli źle będzie żyć to także się narodzi ponownie, lecz jej życie będzie usłane cierpieniem i niewyobrażalnym bólem. Była to bardzo ciekawa wiara i można rzecz szczerze, iż się sprawdzała. Mieszkańcy planety byli dobrzy i przez to byli też poważani w większości rejonów galaktyki. Przejdźmy jednak to bardziej znanej “wiary” i tego co ona mówi o śmierci, ale także o życiu. Chodzi o wszechobecną Moc, której wyznawcami byli poniekąd Rycerze Jedi. Ciekawe było, że Moc dawała im zdolności pozwalające często im robić rzeczy nie możliwe dla przeciętnych istot w galaktyce. Jedi mógł zostać każdy podatny na Moc nie zależnie od rasy czy pochodzenia. Podstawa kodeksu Jedi mówiła : “Nie ma śmierci... Jest Moc”. Czy to oznacza, że praktycznie nie wierzyli w istnienie czegoś co praktycznie było oczywiste? Śmierć do swojego złowieszczego tańca zapraszała od wieków każdego nie zależnie od pozycji społecznej czy też wieku. Każdy miał się z nią spotkać, tylko pytanie brzmiało kiedy to miało nastąpić. Często mówiło się o wielkiej nie sprawiedliwości jak z niewiadomej przyczyny umierały niemowlęta czy też dobre istoty w młodym wieku wchodzące dopiero w dorosłe życie. Jak to jest, że ktoś kto kradnie, zabija żyje sobie do starości w dostatku, a biedni umierają w młodości? Czy była to sprawiedliwość? Prawda jest taka, że wszystkie istoty były częścią planu najpotężniejszej istoty we wszechświecie. Praktycznie nie wiedziano czy można nazwać to istotą, czy miała kiedykolwiek jakąś postać. Imion miała wiele. W każdym zakątku galaktyki zwali inaczej, lecz przeważnie określali go w kategorii mężczyzny.
Jego imię to fatum...
Jego imię to karma...
Jego imię to przeznaczenie...
Jego imię to Los...

Nieuchronnie to co On zaplanował musi nas spotkać. Nie było innego wyjścia, ponieważ nikt nie mógł przed nim uciec. Los zawsze złapie w swoje krwiożercze szpony w taki czy inny sposób. Jednak jeśli to wszystko było nie prawdą? Jeśli nie ma życia po życiu? Jaki czekał by nas byt ze świadomością, że potem nie ma kompletnie nic. Jak byśmy się czuli wiedząc, że jak tylko umrzemy to będzie koniec naszego istnienia? Czy potem nie ma nic? Czy jest tylko nicość ogarniająca nas? Tak pomyśleć nad tym to dziwne uczucie rodzi się w sercu. Przecież nie można do siebie dopuścić myśli, że nie ma nic. Jakby śmierć była końcem naszego kompletnego istnienia byłoby to dziwne. Żyjemy, nagle umieramy i przestajemy istnieć. Świadomość tego, że istnieliśmy przestaje być. Znika i rozpływa się w nicości. Czy śmierć jest nicością? Czy ona pochłania wszystko co żyje, żeby unicestwiać? Pewien mądry filozof kiedyś dawno, dawno temu rzekł:
“Śmierć nie jest końcem, lecz dopiero początkiem”

Mistrz Quell Perr powoli przeszedł progi wielkiej biblioteki Jedi i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu Jocasty Nu. Szedł powoli i przyglądał się popiersiom wielkich mistrzów Jedi. Przystanął na chwilę przed posągiem Hrabiego Dooku i uważnie przyglądnął się mu. Nagle z zamyślenia wyrwała go Jocasta Nu. Ta niska kobieta była Rycerzem Jedi. Służyła w Bibliotece Jedi na Coruscant. Była bardzo stanowcza, co sprawiało, że nawet najwięksi Mistrzowie Jedi, przekraczając progi biblioteki natychmiast musieli się ustosunkować do jej poleceń. Jocasta była też bardzo sumienna i dokładna, co tylko wychodziło na korzyść ogromnym zasobom biblioteki Jedi.
- W czym ci mogę pomóc Mistrzu Quell Perr? - spytała.
- Witaj - skłonił się lekko - Szukam pewnej planety.
- Pewnie tam, gdzie uciekł twój uczeń Arnit czyż nie?
- Tak. Salatan nazywa się, lecz nie mam pojęcia gdzie się znajduje.
- Zaraz temu zaradzimy - uśmiechnęła się - Proszę za mną.
Udali się do najbliższego terminalu, gdzie Jocasta Nu usiadła a za nią stanął Mistrz Quell Perr.
- Jest, Salatan leży w systemie Adfet. Raczej nie zamieszkana planeta porośnięta bujną dżunglą. Ciekawe po co on tam poleciał? - zapytała.
- Tego nie wiem. Niestety jest to dla mnie nieodgadnione. Temu też chce tam lecieć, żeby go odnaleźć i sprowadzić z powrotem. - Jak najszybciej - dodał w duchu.
Dostał koordynaty od Jocasty Nu i podziękował. Wyszedł i pobiegł do portu, żeby jak najszybciej udać się na tajemniczą planetę Salatan.

Kid spał i miał dziwny sen. Kolejny z wielu, który mu powoli wyjaśniał kim dokładnie był i co z nim się stało. Stał na pustyni i rozglądał się wokoło. Popatrzył na ziemie i pustynie zmieniała się z piasku w wodę. Popatrzył na wprost i dostrzegł postać powoli idącą w jego stronę. Wiedział, że skądś go znał, lecz zadawał sobie w myślach pytanie : “Skąd?”. Podszedł do niego i już wiedział skąd go znał. Był to on sam, lecz w innym stroju.
- Kim jesteś? - zapytał
- Ja jestem tobą, tak jak ty jesteś mną. Jednak ja jestem tobą, którego ty nie znasz.
- Jesteś moją pamięcią, którą straciłem?
- Nie do końca. Nie pamięcią bo byłoby to nie do końca prawda. Jestem jakby częścią twojej podświadomości, jakby tobą, lecz innym. Tak ja ty jesteś mną, lecz nie do końca taki sam, Czyż nie?
- Dziwny to sen - przyznał - Co chcesz mi powiedzieć?
- Musisz odnaleźć siebie. Musisz szukać głęboko, żeby znaleźć.
- Mam szukać siebie?
- Tak tylko będziesz mógł odzyskać swoje życie utracone przez los.
- Jak mam to zrobić?? - zaciekawił się.
- Musisz podczas snu, znaleźć grotę. Przeszukując ją wzdłuż i wszerz dostrzec musisz Źródło Wspomnień. Tak tylko odnajdziesz siebie.
- Gdzie zacząć?
Postać znikła ku jego wielkiemu zdziwieniu. Nagle usłyszał głos mówiący : “Obudź się... Obudź się...”. Kid obudził się w łożu obszernym i wielkim. Słońce, które właśnie wschodziło oślepiło go na moment, aż widział tylko żółte plamy krążące mu przed oczyma. Gdy już odzyskał wzrok spojrzał przed siebie, gdzie stał mężczyzna bacznie przyglądający się mu. Wiedział, że go skądś zna, lecz nie znał jego imienia.
- Ty naprawdę nic nie pamiętasz? -zaczął.
- Skrawki tylko, nic więcej. Kim jesteś?
- Czy to ma znaczenie? Ważne jest to co musimy zrobić, żeby uratować to co przez wieki było budowane.
- Co masz na myśli? Co było budowane? co uratować?
- Nie za dużo pytań na raz? Hę? - uśmiech złowieszczy pojawił się na jego twarzy. - Odświeżę ci trochę pamięć, to może będziesz bardziej kojarzył fakty. Jesteś Admirałem Rutra’Dik Yrub przywódca Wielkiego Trójprzymierza Valasos, które musisz uratować jeśli zdążysz. Ona oszalała...
- Kto oszalał? Magata? - spróbował.
- Tak. Jej spiski stają się niebezpieczne dla twoich poddanych. Wdała się w prywatną wojnę, w która wciąga powoli całą Republikę.
- Jak mam ratować coś czego kompletnie nie znam?
- Znasz, lecz o tym jeszcze nie wiesz. Utrata pamięci to nie kompletna strata, lecz jej zamglenie. Byłeś nieobecny, lecz wróciłeś i musisz ratować nas wszystkich. Jeśli ci zależy na swojej żonie to ją także. Póki nie jest za późno.
- Jak mam to zrobić? - zaczął.
- Musisz się ujawnić, ponieważ szuka Ciebie wielu ludzi, nawet Jedi. Wprowadzi to wielki zamęt w szeregach twoich przeciwników, lecz skuteczny i możesz go dobrze wykorzystać.
- Powiesz mi kim jesteś?
- Moje imię w tej chwili nie ma znaczenia. Jestem kimś kto nie pozwoli, żeby coś ci się stało i to powinno być dla ciebie wystarczającą odpowiedzią na twoje pytanie.
- Ale ty jesteś dziwny. - uśmiechnął się.
Kid zjadł śniadanie i poszedł za swoim nowym towarzyszem. Nie wiedział dokąd go prowadził i nawet czy przypadkiem go nie chciał zabić. “Chyba miał ku temu wiele okazji wiec raczej mnie nie zabije” - pomyślał.

Salatan planeta równie tajemnicza jak jej nazwa. Otóż oprócz nazwy nic nie było wiadome o tej planecie. Słowo Salatan pochodziły z pradawnego dialektu Yzeran mieszkających w pobliskim systemie. Dawno temu kiedy wyruszyła ekspedycja badająca sąsiednie systemy słoneczne dotarli właśnie tutaj. Wiadomo tylko, że wylądowali i wrócił tylko jeden z dziewięciu Yzeran znajdujących się na statku. Niestety postradał on zmysły i krzyczał tylko wciąż wkoło jedno słowo : “Salatan, Salatan, Salatan”. Oznacza to we wspólnym nic więcej niż “Zguba”. Czemu ten nieszczęśnik tak ją nazwał pozostało to jego słodką tajemnicą.
Arnit kiedyś słyszał tą historię, lecz teraz mu było wszystko jedno czy tu zginie czy przeżyje. Wiedział dobrze, że coś go od wewnątrz powoli trawi. Jakaś tajemnicza choroba bądź pasożyt, szczegółów nie znał, lecz i one go nie interesowały. Szedł wraz z Anelim przez las porośnięty gęstymi krzakami. Ostatnio dużo myślał nad wszystkim. Zastanawiał się nad śmiercią, życiem i miłością. Nie mógł w tej chwili kompletnie zrozumieć istot, które przez różne problemy jakie ich spotykają w życiu chciały je sobie odebrać. Samobójstwo nie było według niego rozwiązaniem, lecz ucieczką. Jak inaczej przecież można to nazwać? Tylko i wyłącznie tchórzostwem. Jak nie można sobie poradzić z tym co nam daje życie najłatwiej było się zabić. Niektórzy mogli by powiedzieć, że była to odwaga odebrać sobie życie, lecz czy to mogło być prawdą? Jeszcze bardziej Arnita dobijała myśl o istotach, które po najbłahszych powodach mówią : “Jakie te życie jest ciężkie”, albo “Mam dość wszystkiego”. Jakie to jest dziwne jak tak mówią, przecież to nie ma kompletnie sensu. Gniew w młodym Jedi narósł na tą właśnie myśl. A co mają powiedzieć ci którzy są chorzy, umierający, biedni?? Co ma powiedzieć dziecko, które przez niefortunny los nagle zostaje sierotą? Młody Jedi wiedział, że umierał. By tego w pełni świadom, lecz miał nadzieje. “Sny mówiły mi o tej planecie, więc może będzie tu lekarstwo?”- zastanawiał się. Analizował każde swoje nowe odczucie jakie poznawał. Nigdy nie znał miłości i od kiedy poznał wspaniałą Anelim chciał to poznać dogłębnie. Ktoś mógłby na niego spojrzeć jak na wariata, lecz on na to nie zważał. Nikt nie zrozumie jak najprostsze, najbardziej oczywiste uczucia można poznawać będąc już dojrzałym człowiekiem. Przecież to było uważane za dziwne, nienormalne i traktowane z nie ukrywaną odrazą, wręcz niedowierzaniem. Czuł, że długo nie pożyje temu też chciał to wszystko jak najlepiej poznać, zanim zostanie jednością z Mocą. Szli z kilka godzin prawie nie mówiąc. Anelim dostrzegła, że jej towarzysz był głęboko pogrążony w rozmyślaniach dlatego też mu nie przeszkadzała. W końcu nadszedł wieczór, więc zdecydowali się zatrzymać na noc.
- Daleko jeszcze? - spytała lekko zmęczona.
- Nie wiem... Myślę, że nie, lecz... -zawahał się - czuje jak Moc mi mówi idź tam. Będę wiedział kiedy dojdziemy, ale nie wiem kiedy.
- Trudno, spacerek dobrze na kondycje robi - zaśmiała się - Co spodziewasz się tam znaleźć?
- Hmmm, żebym ja to wiedział... Może odpowiedzi na pytania... może to czego szukam całe życie... Może jego sens?
- Zobaczymy. Mam nadzieje ze jutro tam już dojdziemy - rzekła Anelim.
Rozpalili ognisko, żeby odstraszyć miejscowe drapieżniki i poszli spać, ponieważ byli straszliwie zmęczeni. Arnita spotkała najdziwniejsza z jego dotychczasowych wizji. Szedł tak jak cały dzień przez dżunglę. Tym razem był sam, kobiety nigdzie nie widział. W końcu wyszedł z lasu i dotarł góry wielkiej i pokrytej ciemno brunatną rośliną. Czuł, że musiał się tam wdrapać i tak też uczynił. Po długiej wspinaczce dotarł na skalną półkę. Przed jego oczyma ukazała się jaskinia pośrodku góry. Nagle z lewej strony jakby z powietrza wyszedł ślepiec.
- Witaj Arnicie! Cel twój masz przed oczyma...
- Co tam jest? - zapytał zaciekawiony.
- Prawda o władcach Mocy.
- Jak zwykle twoje odpowiedzi są nie jasne
- Pamiętaj to jest tylko sen, bądź jak wolisz wizja tego co będzie jutro.
- Czy jutro też ciebie spotkam ślepcze?
- Nie - odparł stanowczo. - spotkasz tylko to co powinieneś. Ja ci wskazuje drogę, żebyś odnalazł to czego szukasz, a ty mi się niedługo odwdzięczysz.
- Wdzięczny już jestem, lecz jak mam się odwdzięczyć za to?
- Wszystko w swoim czasie mój przyjacielu... Widzę, żeś bardzo niecierpliwy. Jednak patrząc na ciebie ciągle widzę maszynę zwaną Jedi.
- Nie jestem maszyną! Jedi są czującymi istotami!
- Jesteś tego pewien? - doszedł go głos zza jego pleców należący do siwego starca.
- Tak!
- Od zarania dziejów Jedi odcinali się od swoich emocji. Eliminowali je, więc jeśli nie czujesz to nie oznacza, że jesteś maszyną?
- Maszyny nie żyją, a Jedi tak! - krzyknął.
- Żyją? - zaśmiał się ślepiec wraz z starcem - Jak możesz powiedzieć, że maszyny nie żyją? Myślą, więc są czyż nie? Tak samo jest z Jedi. Różnice polega tylko na tym, że to jest życie organiczne a tamto mechaniczne. Zależnie od nazwy i tak to jest życie, więc twój argument jest nic nie wart.
- Ja - zaczął - Ja żyje. Ja jestem Jedi. Ja czuję! Ja wam to udowodnię! - krzyczał.
- Po co chcesz nam udowodnić to co wiemy? - zadał pytanie ślepiec.
- Czujesz, więc nie jesteś Jedi. Jesteś kimś innym... - dodał starzec.
- Kim?
- Odpowiedz na pytania otrzymasz jutro...
- Potem odwdzięczysz się nam.
Znikli tam szybko i nagle jak się pojawili, ale wizja się nie skończyła. Jedi chciał wejść, lecz nie mógł. Głos spytał : “Ktoś ty?”, ale Jedi nie mógł odpowiedzieć. Nagle znalazł się na Coruscant, które wyglądała źle i ponuro. Zobaczył wielką armię żołnierzy w białych strojach stojącą w równym szeregu i patrzącą na swego władcę. Wyglądał on jak Kanclerz Palpatine, lecz coś było w nim dziwnego, obcego i zarazem tajemniczego. Nosił stary, czarny, lekko poszarpany płaszcz z kapturem. Twarz miał całą pomarszczoną i przesiąkniętą jakby złem. Patrzył na swoje wojsko z nieukrywaną radością. Nagle zza jego pleców wyłoniło się druga postać, wysoka w czarnej zbroi. Oddychała poprzez respirator. Był to oddech, który młody jedi znał już ze swoich wizji. Niespodziewanie rozległ się okrzyk kilkuset tysięcy żołnierzy : “Niech żyje Imperator! Niech Żyje Imperator! ”. Jedi nie mógł uwierzyć w to co słyszał. “Jaki imperator? Przecież to nie prawdopodobne” - zastanawiał się. Rozejrzał się i znów sceneria się zmieniła. Dostrzegł wokół siebie martwe zwłoki wszystkich Jedi jakich znał. Nie widział tylko Mistrza Obi Wana, Anakina Skywalkera i Mistrza Yody. Spojrzał na swoje ręce, które były czerwone niebieskozielone od mieszaniny różnej krwi. Krzyknął z całych dostępnych mu sił. Padł na kolana i próbował wytrzeć ręce o strój, lecz nic to nie dało. Różnobarwna maź zaczęła mu się rozlewać po ciele. Chwile później już czuł ją na twarzy, a towarzyszył temu obrzydliwy odór. Jedi zaczął się krztusić i kasłać. Wielokolorowa substancja dotarła do jego dróg oddechowych i zaczął się dusić. Pojawiła się przed nim kompletnie mu nie znana postać. Wyglądał on jak Hutt na dwóch nogach, równie obrzydliwy i śmierdzący. Patrzył na niego pustymi białymi oczyma. Nagle powiedział grubym basowym głosem:
- Stanie się co stać musi. Nikt nie ucieknie swojemu przeznaczeniu. Narodzili się by umrzeć po to aby Oni się narodzili. Równowaga Mocy... Niedługo ich przeznaczenie się wypełni.
Postać znikła, ale Jedi dalej się dusił. Nagle obudził się prawie wstając i krzycząc. Zbudziło to także Anelim leżącą nieopodal, która podbiegła do niego bardzo zaniepokojona. Spojrzała na niego i jej niepokój wzrósł.
- Co ci jest Arnit? - spytała drżącym głosem.
- Miałem straszliwą wizje. Dusiłem się... - zaczerpnął łapczywie powietrza i spojrzał na dziewczynę.
- Arnit... Twoja twarz...
- Co z nią Anelim?
Odpowiedzi nie otrzymał. Wstał i podszedł do pobliskiego strumyka, żeby przejrzeć się w nim. Zobaczył swoje odbicie, lecz nie to co znał. Było zgoła odmienne, a mianowicie jego twarz zmieniła się. Widać było, że choroba trawi go coraz szybciej i szybciej. Jego skóra zrobiła się strasznie pomarszczona i zniszczona. Czuł się dziwnie jak widział to odbicie. Nagły odruch spowodował, że zwymiotował niedawno spożyty posiłek. Anelim stała z tyłu i się przyglądała. Arnit wstał i podszedł do niej.
- Nie martw się Anelim. Każdy kiedyś musi umrzeć...
- Umrzeć? Co ty mówisz? - spytała z łzami w oczach.
- Wiesz o tym tak dobrze jak i ja, że umieram.
- Ja.. Nie możesz... znajdziemy lekarstwo.
- Na to nie ma lekarstwa. Śmierć nie jest końcem, ale początkiem. Nie martw się tym.
- Ale...
Tym razem Arnit zaskoczył nie tylko siebie, ale i samą Anelim. Nagle pocałował ją uciszając jej słowa. Był to pocałunek pełen miłości, ciepła i szczerego uczucia jakim ją darzył. Chociaż dziewczynie strasznie się podobało to co uczynił jej Jedi nie mogło wyjść ze zdziwienia. Trwało to nad wyraz długo, ale dla młodego Jedi ta chwila mogła by trwać wiecznie. “Miłość to bardzo ciekawe uczucie” - zastanawiał się. Stwierdził w tej właśnie chwili, że ślepiec miał racje. Jedi to maszyna, odrzucająca podstawowe emocje. “Jednak dlaczego? Kto podjął takie decyzje, żeby te emocje odrzucić? Przecież nie żyjemy bez emocji... To odróżnia nas od maszyn. To czyni nas tym kim jesteśmy.” - myślał. Wiedział, że niedługo umrze, lecz teraz mógłby już umrzeć. “Przecież co to za śmierć jeśli tak naprawdę nigdy się nie żyło? ” - myślał. Zrozumiał czym jest uczucie zwane miłością. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak można to poznać w tak krótkim czasie, lecz czy było to niemożliwe? Przecież Jedi otwarty na przepływ Mocy odczytywał inne emocje i z tego też powodu mógł lepiej poznać uczucie dotąd nie znane dla niego. Doszedł do ciekawego wniosku, który praktycznie powinien być przykładem dla istot, które wysnuwają teorie, że miłość nie istnieje. Jak może takie uczucie nie istnieć? Przecież od zawsze jest to podstawa istnienia prawie każdego gatunku w galaktyce. Dla wielu był to wstęp do prokreacji i przedłużenia gatunku co praktycznie było mylnym pojęciem. Arnit wyszedł z wnioskiem, iż nikt tak naprawdę nie żył, jeśli nie poznał miłości. Czy te słowa nie mają w sobie wiele prawdy? Kto poznał to wie ile radości i szczęścia dostarcza uczucie miłości. Ten też wie, że te słowa są przesiąknięte prawdą. Miłość daje nam radość, szczęścia i sens życiu. Ten kto ma osobę która może kochać i jest przez nią kochany jest bogatszy niż najmożniejszy tego wszechświata. Jednak jak wszystko co ma swoje dobre strony ma także swoje złe aspekty. Miłość przynosi ze sobą także smutek, cierpienie i ból. Najgorszym z możliwych wydaje się nieszczęśliwa miłość. Kiedy ktoś zakocha się w drugiej osobie bez wzajemności. Dla przykładu jak mężczyzna zakocha się w kobiecie. Taka osoba cierpi wtedy straszliwe katusze, nie porównywalne z niczym innym. Myśl, że kocha się, lecz na przykład nie ma kompletnie żadnej szansy na bycie z nią sprawia wielki ból. Za każdym razem kiedy taka chłopak widzi swoją ukochaną z innym mężczyzną jego serce jest przebijane na wskroś wibroostrzem. Powstaje wielka rana, która się zabliźnia i otwiera i tak wkoło. Cierpienie znany dobrze fundament wszechświata był zawarty w każdym aspekcie naszego życia. Miłość miała go w sobie bardzo dużo i to sprawiało, że to uczucie stawało się wyjątkowe. Było także pełne sprzecznych w sobie rzeczy. Radość mieszała się ze smutkiem... Euforia z niewyobrażalnym cierpieniem... Młody Jedi teraz właśnie poznał jak ono naprawdę wygląda. Chciał, żyć dalej, aby cieszyć się szczęściem wraz z Anelim. Jednak nie miał już pewności ile mu zostało czasu.
“Czas przepływa mi przez palce...” - myślał.
Jakąś godzinę później jak już spakowali wszystkie rzeczy ruszyli w dalszą podróż. Po przedarciu się przez gąszcz krzaków doszli do góry. Kiedy się spojrzało w górę nie można było dostrzec szczytu. Nagle dobiegł ich z tyłu przeraźliwy ryk jakiegoś zwierzęcia. Potem kolejne z różnych stron.
- Wspinamy się do góry. Myślę, że nie chcemy poznać tych którzy tak ryczą.
- Masz rację! - odparła Anelim i zaczęła się wspinać.
Arnit ruszył od razu w jej ślady. Była lepsza w wspinaczce niż mógłby przypuszczać. Chłopak z Korelii będąc już w połowie drogi spojrzał w dół i zobaczył dziwne zwierzęta warczące i patrzące w góry. “Mam nadzieję, że nie umieją się wspinać” - pomyślał. Niespodziewanie zwierzę podskoczyło i przednimi łapami złapało się ściany. Zaczęło powoli wdrapywać się po niej szybko ich doganiając. Wyglądały bardzo dziwnie. Otóż ich pyski było owalne i nie można było dostrzec żadnych kłów. Oczy zielono-purpurowe patrzyły na nich z zawartą rządzą krwi. Łapy, które Arnit uważał za przednie okazały się jedynymi, ponieważ z tyłu nie było żadnych nóg. Było tylko cielsko pokryte pomarańczowym śluzem, dzięki któremu potwór mógł posuwać się do przodu. Jedi wraz z towarzyszka przyspieszył swoją wspinaczkę. Arnit wyciągnął blaster i wystrzelił w kierunku goniących ich bestii. Jedna niespodziewająca się niczego dostała strzał prosto w oko. Rana puściła się skalnej ściany i spadła na dół. Druga bestia nie zaprzestała pościgu. Jedi wraz z towarzyszką przyspieszyli. Po jakiejś chwili dotarli do półki skalnej. Ujrzeli jaskinie ciemną i ponurą. Docierał z niej dziwny zapach zgnilizny. “Jaskinia z mojej wizji” - pomyślał. Pobiegli w jej stronę, lecz Jedi zatrzymał się nagle słysząc, że bestia dogoniła ich. Rzucił plecak do dziewczyny i wyjął miecz świetlny od razu go włączając. Spojrzał na potwora wzrokiem pełnym pewności, ale i nieodgadnionej desperacji.
- No choć bestio. Zobaczymy na co się stać... - krzyknął.
Potwór oglądnął go dokładnie jakby oceniając z której strony ugryźć, żeby był najsmaczniejszy. Jedi patrzył na niego i czekał na pierwszy ruch. “Jedi nigdy nie atakuje pierwszy, On się tylko broni” - pomyślał. Potwór zaatakował skacząc na niego z ostrymi pazurami. Chłopak zrobił unik i przeciwnik uderzył z całym impetem w skałę. Zauważył lekkie zdezorientowanie wroga toteż zaatakował. Cięciem od dołu obciął mu łapę na co potwór zareagował piskliwym rykiem. Następnie ciecie z obrotu przeciął mu szyje i wbił miecz w cielsko w miejsce gdzie miał nadzieje przebić serce. Ucieszył się kiedy dostrzegł, iż bestia przestała oddychać. Zgasił broń i poszedł w kierunku kobiety.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Nic. Chodźmy zanim inne bestie nie przyjdą.
Weszli do środka zapalając prowizoryczną pochodnie. W środku panowała wielka wilgoć i roznosił się parszywy odór zgnilizny. Przeszli z dwieście kroków idąc cały czas naprzód i niestety nic nie znaleźli. “Gdzie iść? Którędy?” - zastanawiał się. Otworzył się na Moc, która przepłynęła przez niego dodając jego zmęczonemu ciału siły i energii, która coraz szybciej znikała. Nagle coś przykuło jego uwagę, a mianowicie był to błysk w ścianie. “Durastal pośrodku góry???” - myślał. Podszedł powoli i odgarnął obrastające to rośliny. Była to durastal pokryte dziwnymi znakami. Ręka jechał po ścianie w dół dochodząc powoli do jakiegoś zagłębienia. Przycisnął coś i rozległ się wielki hałas w całej jaskini. Anelim stała za nim i czekała na rozwój sytuacji. Arnit cofnął się o krok i patrzył. Ściana powoli się rozsunęła otwierając drogę do długiego korytarza. Jedi przeszedł próg rozglądając się uważnie. Anelim szła tuż za nim. Spojrzał na nią z uczuciem i wdzięcznością, lecz wielki ból prawie mu rozsadzał głowę. Głoś przemówił : “Zabij ją... Zabij ją...”. Mimowolnie sięgał po miecz świetlny co wzbudziło zaniepokojenie dziewczyny.
- Nic ci nie jest? Arnit!? - krzyknęła.
Chłopak nic nie słyszał. Głos huczał w jego umyśle mówiąc cały czas te same słowa. “Zabij ją... Zabij ją...”. Arnit wiedział, że nie mógł tego zrobić. Był silniejszy od głosu, choć tylko mu się tak wydawało. Po jakimś czasie ocknął się i dostrzegł, że leży gdzie daleko w korytarzu do którego wszedł. Nie widział nigdzie dziewczyny.
- Anelim, Gdzie jesteś?? - krzyknął.
Odpowiedzi nie otrzymał. Nagle zza jego pleców syknął złowieszczy głos.
- Tutaj jest mój młody Jedi...
- Ty... - wyszeptał widząc postać.
- Dawno żeśmy się nie widzieli.
- Gdzie ona jest?! - krzyknął z gniewem w głosie.
Po chwili dopiero dostrzegł leżącą nie opodal dziewczynę. Była nie przytomna, ale żyła. “Na szczęście” - myślał. Spojrzał na postać stojąca siedem kroków przed nim. Była to postać do której czuł szczerą nienawiść.
- Czas zakończyć to co zaczęliśmy Arnit! - mówił włączając miecz świetlny.
- Jeden z nas przeżyje... - rzekł czyniąc to samo.
- Jestem silniejszy niż przedtem. Zginiesz Jedi
- Zobaczymy...
Podeszli do siebie. W jaskini rozlegał się syk dwóch mieczy świetlnych. Panowała atmosfera wielkiego napięcia jakby miała zaraz wybuchnąć. Jedi stanął w pozycji bojowej i wysunął oręż do przodu. Jego przeciwnik w czerwono-białej zbroi spokojnym krokiem podszedł do chłopaka. Ich miecze skrzyżowały się tak samo jak ich spojrzenia. W wzroku jedi można było dostrzec determinację i chęć krwi. Pragnął on tylko zemsty. Pragnął on jego śmierci.
- Jesteś gotów na pojedynek? - zapytał.
- Tak jestem! Będzie to twój koniec!
- Śmiech we mnie wzmaga jak słyszę twe słowa. Pycha przez ciebie przemawia. Czy to jest cecha Jedi? Zbyt wielka ufność w swoje umiejętności to przyczyna zguby wielu wielkich mistrzów.
- Ciekawe jestem czy jesteś w walce na miecze tak dobry jak w szermierce słownej. Wyczuwam w tobie niepewność. - zaczął Anit
- No i co z tego? Co wyczuwasz nie jest istotne. Walcz!!
Mężczyzna w zbroi zadał kilka ciosów z lewej strony, które jedi skutecznie zblokował. Odpowiedział mu cięciem z prawej, pchnięciem i mocny ciosem z góry, który także był sparowane. Z pół obrotu Arnit zaatakował go pragnąć oderwać mu głowę od tułowia. Jednak jego ostrze trafiło na miecz przeciwnika. Rozległ się syk stykających się mieczy świetlnych.
- Jedi, nie masz szans! Zginiesz! Dołączysz do swojej rodziny - zaśmiał się.
- Zabije Cię!!! - krzyknął.
Gniew wezbrał w nim dodając mu sił. Ciosy jednak pod wpływem kompletnie nie kontrolowanego gniewu były chaotyczne i bez trudu parowane. Uśmiech zagościł na twarzy Ciemnego Jedi. Wyszedł teraz z kontrą cięciami z góry i z dołu, lecz zostały zatrzymane przez oręż Arnita. Walka wyglądała jak pewien rodzaj tańca. Wszystkie ciosy mierzone natrafiały na broń wroga. Każdy krok dokładnie wymierzony. Wszystkie synchronicznie zgrane. Jednak nie był to taniec, lecz walka na śmierć i życie. Była to jakby odwieczna walka dobra ze złem, jasnej strony z ciemnej stroną, lecz pytanie brzmiało który z tych wojowników był po której stronie. Jedi cofał się w stronę korytarza, który przed paroma chwila otworzył. Atak Ciemnego Jedi był skuteczny, widać było, że znał się na szermierce. Nagle ku wielkiemu zdziwieniu Arnita postać jego wroga rozpłynęła się w powietrzu. Jedi rozglądnął się wokoło, lecz postaci nie widział. W końcu dostrzegł uciekającego mężczyznę, który biegł w głębi korytarza. Ruszył od razu za nim w pogoń. Dziwił się, że nie dostrzegł nigdzie Anelim. “Pewnie gdzieś się schowała” - pomyślał. Biegł korytarze w różne strony chyba z dwadzieścia minut i w końcu zobaczył koniec podróży. Korytarz wychodził na wielki wewnętrzny plac. Można było zauważyć wielkie posągi pięknej roboty. Wyszedł i ujrzał mężczyznę w czerwono-białej zbroi trzymającego Anelim.
- No choć Jedi... Jak ci zależy na twoje towarzyszce... - syknął.
- Nie jej nie rób!!
- Ona pierwsza spotka się z twoja rodziną...
Uderzył ją i rzucił na ziemię. Kobieta legła nie przytomna. Arnit spojrzał na niego z szczerym czystym gniewem
- Zginiesz - wycedził.
Rzucił się na niego zadając serie ciosów. Znów doszło do zwarcia co zaowocowało gradem iskier z stykających się ostrzy.
- Teraz powalczmy na poważnie...
- Nie ma śmierci... Jest Moc... -wyszeptał Arnit.

Tymczasem na Coruscant Rex wraz z jego mistrzem Oruunem kierowali się do wyjścia z ambulatorium. Jednak zostali szybko zatrzymani przez Mistrza Jedi Kit’a Fisto.
- Witajcie! Chodźcie ze mną - powiedział Kit
- Co się stało? wyglądasz na zaniepokojonego - rzekł Oruun.
- Chodzi o Kretha Malwila. Został on niedawno przywieziony z Revost w dziwnym stanie śpiączki.
- Czy wiadomo co się stało?? - zaciekawił się Rex.
- Niestety tylko mamy relację osoby, która go przywiozła. Wdał się on w walkę z jakimś przeciwnikiem dobrze władającym mieczem świetlnym. Potem coś wymówił i Kretha prawie zginął. Jednak został uratowany.
- Dziwne rzeczy. Czy ktoś został już wysłany, żeby wyjaśnić tą sprawę? - spytał Oruun.
- Dobrze, że o to pytasz - uśmiechnął się Fisto - Chciałbym, żebyś wraz z Rexem tam poleciał i dowiedział się wszystkiego co tylko możliwe. Co ty na to?
- Jasne, polecimy. Czy odkryliście jak pomóc Krethowi??
- Niestety nie... Mamy nadzieję, że coś znajdziecie na Revost. Jak spotkacie tego napastnika najlepiej przywieźcie go żywego. Musi odpowiedzieć na kilka pytań.
- Niech Moc będzie z Tobą - wyrecytował Oruun.
Pożegnali się i Oruun wraz Rexem udali się od razu do portu, żeby wyruszyć na Revost. “Kim był ten tajemniczy napastnik?” - zastanawiał się Mistrz Jedi.


Orbita Kashyyk planety Wookiech. Z nadprzestrzeni wyłaniają się dwa statki i powoli sunął przez czerń kosmosu w stronę planety. Byli to Risk i Akinoma Ikiv podążający na pogrzeb Lelobacca. Udali się do Rwookrrorro miasta znajdującego się na szczycie grupy ciasno rosnących wroshyrów i uznane za jedną z najpiękniejszych metropolii planety. Zajmowała obszar ponad kilometra kwadratowego, miała szerokie ulice i wielopoziomowe budowle. Osadzone było na splątanych gałęziach drzew, a niektóre budynki wbudowane były miejscami w pnie. Część otworów drzwiowych dostępna była wyłącznie za pomocą wspinaczki, co Wookieemu nie sprawiała żadnej trudności. Wylądowali i już na nich czekał Talon Karrde wraz z kompanią. Dostrzec można było także bardzo liczna grupę Wookich wchodzących w skład komitetu powitalnego. Akinoma podeszła do Talona i czule go uścisnęła z trudem powstrzymując łzy. Jeden z Wookiech podszedł do nich i ku ich zdziwieniu zaczął mówił w łamanym wspólnym.
- Witajcie! Ceremonia zacznie się za trzy standardowe godziny. Teraz czas nadszedł odpoczynku i posilenia się.
- Kim jesteś? - zaciekawiła się Akinoma.
- Moje imię brzmi Loop. Jestem mistrzem Jedi i zarazem dalekim krewnym Lelobacca.
- Jak to się dzieje, że mówisz we wspólnym?? - zdziwił się Risk.
- To bardzo proste. Mam bardzo rzadką wadę strun głosowych występującą u Wookiech raz na wiele pokoleń. Temu też mogę prawie normalnie z wami porozumiewać się we wspólnym. Na rozmowę przyjdzie jeszcze czas. Chodźcie.
Udali się do miejsc, gdzie odpoczną i najedzą się do syta. Pogrzeb Lelobacca miał odbyć się za kilka godzin. Oprócz wielu istot spoza Kashyyku na ucztę przybyło wielu Wookiech z różnych części planety. Był tam między innymi niski i krępy o szarym futrze Attichitcuk, którego i tak wszyscy zwali Itchy. Przybył on wraz ze swoich synem Chewbaccą. Akinoma rozmyślała nad śmiercią Lelobacca i nad swoim nowym towarzyszem, którego zostawiła na Coruscant. Odpłynęła kompletnie myślami, z tego miejsca, że aż nie zauważyła jak dziwnie wpatruję się w nią Risk. Mężczyzna patrzył na nią tak jak samiec Rerarrk z Vastar, który podczas okresu godowego oglądał samice. Jednak do końca tak nie było, ponieważ był on człowiekiem i nie mógł jej po prostu wziąć. Był pewien, że Karrde by go za to na miejscu zabił toteż chciał powoli, aczkolwiek subtelnie zdobyć jej względy. “Nie minie długi czas, a będziesz moja Akinomo” - pomyślał.

Słońce zachodziło nad Coruscant. Tajemnicza postać idąca w kierunku apartamentów dla bogaczy spojrzała na słońce. Chwile później byłą ciemność. Osoba przyśpieszyła kroku i po jakiejś chwili była już wewnątrz. Miejsce to zajmowali przedstawiciele Trójprzymierza Valasos. Szła ona powoli, tak aby nikt jej nie dostrzegł. Nagle usłyszała kroki nadchodzące zza zakrętu. Przylgnęła do ściany unieruchamiając wszystkie mięśnie i prawie nie oddychając. Wyszli dwaj strażnicy na rutynowym patrolu po korytarzach. Jeden skręcił w lewo drugi natomiast w prawo w kierunku postać skrytej w cieniu. Chwilę później strażnik, który poszedł korytarzem na lewo znikł zza zakrętem, lecz ku wielkiemu niezadowoleniu skrywającej się osoby ten bliższy przystanął prawie przed nią i podziwiał widok za oknem. “Trzeba działać” - pomyślała tajemnicza osoba. Wyjęła mały, lecz ostry szpikulec i wyłoniła się z cienia nie wydając żadnego dźwięku. Szybkim ruchem chwyciła strażnika za usta, żeby nie krzyczał i wbiła mu narzędzie wprost w szyje. Mężczyzna szamotał się krótko. Kiedy jego oczy zaczęły wypływać z gałek znaczyło, że umierał. Na twarzy postaci namalował się złowieszczy uśmiech pełen satysfakcji. Zaciągnęła zwłoki do najbliższego pomieszczenia, które okazało się magazynem. Tam pod stertami różnych śmierci zostawiła zwłoki i poszła dalej. Po sporym czasie i cichym ominięciu kilku strażników postać doszła do celu. Był to apartament najbardziej bogato ustrojony w całym budynku. Po cichu drzwi zostały otworzone i postać wślizgnęła się do środka zamykając je za sobą. Dostrzegła strażnika śpiącego na krześle. Zrobiła z nim to samo co z poprzednim wbijając śmiercionośny szpikulec wprost w szyje. Kilka chwil i strażnik nie żył. Poszła postać wprost do sypialni, gdzie spała kobieta. Osoba weszła na łóżko i przyklękła obok kobiety łapiąc ją za usta. Zdezorientowana dziewczyna otworzyła oczy i chciała krzyczeć.
- Nie krzycz Magato... Nikt Cię nie usłyszy... - wyszeptał glos należący do mężczyzny w średnim wieku.
- Kim jesteś? - spytała.
- Przesyłam pozdrowienia od Księcia...
Wyjął inne narzędzie wyglądające podobnie do poprzedniego szpikulca. Wbiła je natomiast w rękę wpuszczając w krwioobieg jakąś tajemniczą substancję. Kobieta legła na łóżko nie przytomna.





















1 2 3 4 5 6 7 8 (9) 10 11

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 7,75
Liczba: 8

Użytkownik Ocena Data
Wim San-Taal 10 2004-07-15 23:53:34
Taag Bha Den Fell 10 2004-07-13 10:11:44
JediAdam 10 2004-06-23 22:47:48
Jagd Fell 10 2004-06-16 17:43:55
Louie 10 2004-05-16 15:35:03
Didek 6 2010-02-08 14:16:52
Darth Edziaszka 5 2017-07-03 00:59:48
Aina Nan Kumari 1 2004-06-02 17:47:20


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (18)

  • jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13

    Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...

  • jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56

    Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...

  • Gemini2005-02-15 15:51:19

    Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .

  • obisk2004-10-10 19:11:13

    niezle
    tylko troche za dlugie

  • dooku2004-07-25 16:02:47

    daję 9 więcej nie

  • Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12

    z czystym sumieniem mogę dać 9

  • Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48

    Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D

  • Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10

    Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć

  • Jagd Fell2004-06-16 17:41:34

    Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.

  • Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06

    Bardzo dobre, jak dla mnie 9

  • Calsann2004-03-21 11:26:24

    Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????

  • spider2004-03-19 20:33:40

    jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!

  • Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42

    Shed: To już będzie elitarna szóstka :P

  • rexio82004-03-15 16:16:16

    A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...

  • kidzior2004-03-15 15:43:08

    trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10

  • Shedao Shai2004-03-15 14:27:42

    Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.

    Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D

  • Anor2004-03-15 12:30:28

    Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10

  • Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20

    Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..