ROZDZIAŁ 6
Dwaj słudzy Ciemnej Strony Mocy stali kilka godzin bez najmniejszej przerwy i słuchali holoprojekcji z Holocronu Sith. Dowiedzieli się wielu ciekawych rzeczy począwszy od tego czym był, jaka była jego historia, aż w konkluzji po co został stworzony Holocron. Istota, która do nich przemawiała nosiła imię Darth Adoy, który był jednym z pierwszych Mrocznych Lordów Sith. Żył on przed tysiącleciami, kiedy dokładnie tego nikt nie wiedział. Na pewno musiały być to czasy kiedy powstał już jakiś rodzaj prymitywnej holoprojekcji. Zakończywszy swoją wypowiedź, która była dłuższa niż obydwoje słuchający przypuszczali, zwrócił się do nich bezpośrednio z pytaniem.
- Co chcecie wiedzieć jeszcze?
- Amulet Korribanu... Jak go użyć? Co oznaczają napisy na nim?
- Pamiętam go... Należał kiedyś do młodego, ambitnego wojownika imieniem Sious. Całe swoje życie poświecił badaniu tego artefaktu, lecz nic nie odkrył. Po jego śmierci przejąłem amulet w swoje ręce. I wiecie co? Odkryłem jego znaczenie, które przeraziło mnie bardziej niż cokolwiek co dotychczas widziałem.
- Dlaczego to? - spytał zaciekawiony mężczyzna.
- Już wyjaśniam... Na pewno nie znacie słów “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis”. Czyż nie? Otóż badając wszelkie znane w galaktyce dialekty nie odkryłem nic... Kompletnie nic takiego nie istniały w znanym nam wszechświecie...
- Więc co odkryłeś dalej?
- Zacząłem kopać głębiej... Tam gdzie nikt nie pomyślał.... tam gdzie nikt nie sądził, że coś takiego można znaleźć...
- Czy chodzi ci o źródło??????
- No proszę... Bardzo dobrze... Tak.... Źródło... poszedłem do źródła istnienia... źródła Mocy... które mi wskazało źródło, gdzie został stworzony amulet.... Tak właśnie tam się udałem...
- A gdzie został on stworzony?
- Na nieznanej planecie, nie mającej nazwy, leżącej poza zewnętrznymi odległymi Rubieżami...Na terenie, który chyba nawet teraz nie jest odkryty przez cywilizowane istoty. Mieszkała tam nikomu nieznana rasa, która to swą planetę nazywała Redav Htrad. Co dokładnie oznaczało ta nazwa nie mam pojęcia, lecz sądzę, iż nie ma to większego znaczenia. Byłem tam i pożyczyłem sobie ich dzieło. Wysłali za mną pościg, który na szczęście był kiepski i bez problemu zdołałem uciec. Tak naprawdę amulet ten później otrzymał swoją nazwę od tej planety Korriban, a wcześniej zwali go Amuletem Teluma, od imienia twórcy. Po co stworzył amulet i dał mu tak niewyobrażalnie dziwne właściwości, tego niestety także nie wiem. Podczas gdy uciekałem z ich planety na amulecie właśnie pojawiały się napisy... Nie rozumiałem dlaczego... Jednak doszedłem do wniosku, że był to jakiś rodzaj przepowiedni... Czy to Moc to zrobiła? Czy jakaś inna wszechwładna siła to tego także nie wiem.... Czy wiecie co oznacza ta przepowiednia?
- Tak.... Kiedyś znów będziemy rządzić galaktyką, kiedyś pokonamy ich, kiedyś nastąpi równowaga... Początek nastąpi po końcu Norcoloh Htis - wyrecytował Sichr.
- Oj nie, nie, nie, nie. Nawet nie wiecie jak się grubo mylicie... Przede wszystkim nie, że będziemy rządzić galaktyką bo wśród naszej braci przyznajcie sobie szczerze jest to niemożliwe, tylko słowa oznaczają, że będzie rządzić. Dalej wszystko jest dobrze... Wiecie co oznacza Norcoloh Htis?
- Nie... Właśnie myśleliśmy, że tym nam to powiesz...
- Norcoloh Htis jest to wydarzenie... Coś jak święte Katarhsis... czyli oczyszczenie... Nastąpi oczyszczenie galaktyki z... - urwał nagle.
Holoprojekcja się urwała i znikneła. Obydwaj zastanawiali się co się dzieje. Gniew w nich narósł, że nie dostali żadnych jasnych odpowiedzi. Tylko postać im bardziej zagmatwała to co wiedzieli. Nagle poczuli czyjąś obecność... Dochodziła z tyłu... Była potężna.... nie wyobrażalnie potężna... Gdy spojrzeli w tą stronę dostrzegli człowieka... starca... Był chuderlawy... jego twarz przysłaniał czarny kaptur nie pozwalający odkryć jego tożsamości. Zrobił ruch dłonią i widmo Sichra zniknęło. Zdezorientowany mężczyzna w czerwono-białej zbroi patrzył na wszystko i czekał. Dostrzegł spod kaptura wyłaniający się złośliwy uśmiech.
- Witajcie przyjaciele... wiem, że tam jesteście...
- Skąd? - odparły zdziwione widma.
- Czuje was ohydne ścierwa... Opuście go... Teraz... - rozkazał z Mocą w głosie.
Widma nie mogły nie posłuchać i najgorsze nie wiedziały dlaczego. Postać która przybyła była najsilniejsza Mocą jaką udało im się widzieć odkąd narodzili się i umarli. Musieli opuścić osobę, którą opętali. Po tym jak wyszli z jego ciała zniknęli. Osłabiony człowiek padł na ziemie lekko nie przytomny, gdy tymczasem mroczna osoba powoli jakby sunęła po ciemnej podłodze w jego stronę. Wziął amulet w ręce i popatrzył na niego uważnie. Zrobił kilka ruchów ręką i wyszeptał słowa w nieznanym dialekcie. Nagle szepty duchów wzniosły się i były bardziej słyszalne... Po chwili szepty przerodzili się w wielkie, głośne i przeraźliwe krzyki.... Amulet zawisł sam w powietrzu rozświetlając się czarnym światłem... Mężczyzna śmiał się szyderczo i złowieszczo z zaistniałej sytuacji. Strach i przerażone szepty duchów tylko wzmogły jego śmiech... Podszedł do leżącego mężczyzny i wyszeptał mu do ucha :
- Wiesz co będziesz miał robić... Salatan....
Odwrócił się i odszedł jak cień, który pojawił się na chwilę pod wpływem światła. W tym czasie z amuletu wystrzelił promień na ścianę... Białe nitki pojawiły się w całym grobowcu tworząc jakiś wzór... U góry skupiły się tworząc czarną kulę tuż nad nieprzytomnym mężczyzną... Chwile potem kula poleciała wprost na niego wchodząc mu do ust... Nagle wszystko tak jak szybko się zaczęło tak się skończyło.... Amulet upadł na ziemię i się roztrzaskał w drobne kawałki... Z łupin stworzył się napis “Norcoloh Htis”....
Przez długie i wielkie korytarze świątyni Jedi mały Mistrz Yoda przechadzał się powoli i rozmyślał. Targał nim ostatnio wielki niepokój o losy Jedi. Wyczuwał wielkie zakłócenia Mocy, ale co było ich przyczyną to tego jeszcze nie był świadom. No i trzeba jeszcze dodać dziwną wizję, która kiedy się pojawia zawsze zmienia lekko postać. Z rozmyślań wyciągnął go widok młodego Padawana, który biegł do niego coś krzycząc. Był to Afif Htur pochodzący z planety, która już nie istnieje. Zwała się Nolava, lecz niestety potężny wybuch supernowej zniszczył ją wraz z wszystkimi mieszkańcami. Republika dzięki odkryciu zagrożenia przez naukowców zdołała część uratować, ale nie wszystkich. Afif był jednym z niewielu z tej rasy, który posiadał zdolność postrzegania Mocy. Jego rasa zwana był Dyz, o wielkich szarych czterech oczach i brązowej skórze. Przez innych zwana była rasą nigdy nie posiadającą domu. Przed tym jak ich planeta została zniszczona, pewien okrutny władca zwany Relitih z jemu tylko znanych powodów strasznie nienawidził i chciał ich wytępić. Najechał ich planetę i podbił bez najmniejszych problemów. Siły obronne planety nie mogły się równać z tym czym dysponował Reltih. Na planecie istniała jeszcze druga rasa, która nie była tak represjonowana jak Dyz. Wielu sąsiadującym władcom systemów się to nie spodobało. Próbowali drogą dyplomatyczną przemówić Reltihowi to rozumu, lecz był to szaleniec w szczerym znaczeniu tego słowa i nie dał sobie nic powiedzieć. Tak wybuchła wojna, kolejna z wielu pomniejszych konfliktów targanych systemami słonecznymi w galaktyce. Wojna trwała sześć lat czasu planety Nolaya. Była krwawa i pociągnęła za sobą liczne ofiary, lecz zakończyła się porażką Reltiha. Jednak to już była historia, która zapisała się krwawymi zgłoskami w księdze dziejów galaktyki.
Młody Jedi zatrzymał się mocno zdyszany przed mistrzem Yodą. Ten popatrzył na niego srogo dając mu reprymendę.
- Czy supernowa wybuchła gdzieś? A może wojna? hmm? Co stało się, że szalejesz tak?
- Mistrzu przepraszam, lecz poproszono mnie, żeby Ciebie o wszystkim jak najszybciej powiadomił.
- Aaa... A co stało się? kto prosił?
- Mistrz Quell Perr powrócił wraz z kompanią. A prosił mnie mistrz Windu...
- Jakie nowiny przynosi wiesz? Prowadź Padawanie... Iść musimy i to spieszno...
- Tak Mistrzu...
Mistrz Yoda był już stary, poruszał o lasce, więc poszli spokojnie. Oceniać go jednak po wyglądzie to największy błąd jaki mógłby ktokolwiek popełnić. Dotarli po jakimś czasie do miejsca, gdzie byli już Mace Windu, Quell Perr i Oruun. Wszyscy skłonili się witając mistrza Yode. Poczekali jak usiądzie wygodnie i da im znak, żeby przemówili.
- Jakie wieści przynosisz Mistrzu Quell Perze?
- Mistrzu Yodo, Mistrzu Windu... Byliśmy najpierw na Mon Calamari, skąd polecieliśmy na Nal Hutta, jednak wszystko bezowocnie. Prawie nic nie znaleźliśmy.
- Jednak “ale” jakieś jest nieprawdaż? - uśmiechnął się Yoda.
- Tak Mistrzu... Kiedy rozmawialiśmy z Huttami... Oni wedle moich przewidywań nie byli z nami do końca uczciwi i coś ukryli... Może to nawet oni porwali Rutra Dik Yruba... ale niestety tego nie wiem... Jest to wielka zagadka.
- Zagadka wielka jest to prawdę mówisz... Jednak co stać mogło się z nim? Porwany? Zabity? Hmm??
- Mistrzu Yodo sądzę, że możemy się czegoś dowiedzieć od Regentki... Ona też do końca szczera nie była... - wtrącił się Oruun.
- Czemu tak sądzisz? - spytał zdziwiony Windu.
- Otóż... przyznam szczerze, że nie posiadam pewności ani dowodów... Opieram wszystko na moim postrzeganiu Mocy... Wyczułem wielki niepokój bijący od niej... Jak byliśmy z Quell Perrem.... Mógł to być niepokój o los swojego męża... jednak te uczucie mieszało się z strachem... Jakby się bała nas... nie rozumiem tylko czego miała by się bać??
- Prawda też to wyczułem... - dodał Quel Perr.
- Dziwne... hmm...
- Jakie macie zamiary? - zaciekawił się Windu.
- Polecieć na Nar Shadaa... Sądzę, że tam możemy się dowiedzieć więcej niż u Huttów...
- Plan dobry to jest... Ja się do regentki udam na rozmowę długą i szczerą... wypytam ją dokładnie... Przede mną nic jej nie uda się ukryć... Niech Moc będzie z Wami... - zakończył rozmowę Yoda.
Jedi rozeszli się do swoich zadań, a Mistrz Yoda usiadł na swoim antygrawitacyjnym fotelu i poleciał od razu czym prędzej na spotkanie z regentką Magatą.
Arnit spał i był targany coraz to bardziej wymyślnymi snami. Tym razem znajdował się na Coruscant w świątyni Jedi. Jednak wszystko wyglądało inaczej niż pamiętał, lecz podobnie. Przechadzał się korytarzem, ale nie zauważył nikogo żywego. Bardzo się tym wszystkim zadziwił, chociaż wiedział, iż był to sen. Nagle przed nim jak spod ziemi wyrósł jego najgorszy wróg... jego koszmar... osoba która nienawidził najbardziej w całej galaktyce... Mężczyzna w czerwono-białej zbroi z mieczem świetlnym w dłoni, zapalonym i gotowym do walki. Arnit właczył swoją świetlistą broń i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Skrzyżował miecz z jego mieczem, aż zaiskrzyły oba ostrza wydobywając równocześnie charakterystyczny odgłos. Nagle jednak wróg zniknął, a w jego miejsce pojawił się już dobrze znana mu postać ślepca z opaską na oczach. Uśmiechnął się do niego szyderczo, gdy gasił swoją broń.
- Chcesz się zemścić prawda?
- Tak... Nie... Nie chce zemsty... Zemsta nie jest rozwiązaniem...
- A co jest? Wybaczenie?
- Ja... - zawahał się. - Chyba tak...
- Chyba? To więc nie jesteś pewien?
- Jestem pewien... Jestem Jedi... Tak powinienem zrobić...
- Czy być Jedi to według Ciebie wyzbyć się uczuć?
- No nie...
- Jak nie? Przecież nie odczuwasz podstawowych emocji.... Gniewu... Strachu... Nienawiści... Czy to oznacza, że jesteś maszyną?
- To są elementy Ciemnej Strony Mocy... Są złe... - wyjaśnił Arnit.
- A kto powiedział, że to złe? Kto wyznacza granice pomiędzy dobrem a złem? Ty?
- Nie...
- No właśnie... Wiec dlaczego uważasz, ze jest to złe? Skoro każdy człowiek nie będący Jedi to odczuwa... Wiec ty nie jesteś człowiekiem...
- Jestem! Jestem! - krzyknął zdenerwowany. - Jestem Człowiekiem... Nie jestem maszyną... - wahał się.
- Sam nie wiesz kim być, też czym jesteś Jedi... - rzekł ślepiec z ironia w głosie.
- Jestem Jedi...A ty kim jesteś? - powtarzał już z mniejszą pewnością.
- Czy jest sens zadawać pytanie, jak już odpowiedz znasz na nie hmm?
- No chyba nie...
- A co z Miłością? Każdy przecież w galaktyce zależnie od rasy odczuwa pewien rodzaj tego uczucia... No może z wyjątkiem Trandoshan którzy zabijają po czasie swoich rodzicieli zjadając ich i kładąc ich goście na polce jako trofeum.
- Ja... nie wiem....
- Tak tez myślałem... Jedi ty nic nie wiesz... Nie wiesz nawet dlaczego miłość jest zabroniona przed Kodeks prawda?
- Nie wiem... - odparł Arnit zniechęcony.
- Leć na Salatan... A wcześniej zapytaj swojego mistrza o to... lecz się nie zdradź bo kłopoty nadejdą... Odegrasz ważna role... Jednak pamiętaj oczy mamią... patrzysz na kogoś, ale nie widzisz kim on jest... Dojrzyj prawdę w osobach, którym ufasz... Patrz... Ujrzyj...
- Co mam ujrzeć?
- Norcoloh Idej... Niedługo znów się spotkamy... Ten który śpi musi się obudzić...
Arnit obudził się z krzykiem w ambulatorium, lecz to nie było to samo co na statku. Doszedł do wniosku, że jest na Coruscant. Czuł się straszliwie, a wyglądał jeszcze gorzej niż się czuł w środku. Poczuł, że było mu niedobrze, ale na szczęście wokół dostrzegł pewnego rodzaju miskę, którą zdążył chwycić. Zwymiotował zielono czerwoną substancją, która go mocno zaniepokoiła jak dostrzegł w niej ślady krwi. Położył się na powrót i zamknął oczy i marzył, żeby te myśliwce latające wokół jego głowy przestały to robić i dały mu święty spokój. Po chwili weszła do środku Mistrzyni Luminara Unduli wraz z jakąś Lekarka. Obydwie miały bardzo zaniepokojone oblicza. “Co się stało? Czy to chodzi o mnie?” - pomyślał. Podeszły do niego i dostrzegły od razu, że chłopak był przytomny co bardzo ich ucieszyło. Jednak ujrzały też zielonkawą maź w misce, co tylko wzmogło niepokój.
- Gdzie jestem? - spytał chłopak.
- Na Coruscant. Wylądowaliśmy jakieś cztery godziny temu i właśnie skończyłeś swój pobyt w zbiorniku z bactą. Mistrz Quell Perr niedawno także przybył tutaj, więc wysłałam Barrise, żeby go powiadomiła, że się znalazłeś... Na pewno macie wiele do omówienia.
- Tak... - odparł patrząc jej prosto w oczy, który biły dobrem, spokojem i niewyobrażalną dla niego mądrością.
- Ja teraz musze iść spotkać się z mistrzem Ki-Adi-Mundim, twoi towarzysze z Detos też się znajdują na Coruscant, wiec niedługo na pewno przybędą Ciebie odwiedzić. Wracaj szybko do zdrowia młody Jedi.
- Niech Moc będzie z Tobą... - odparł jej.
Uśmiechnęła się do niego i poszła do Świątyni Jedi. Arnit został sam i coraz bardziej pogrążał się w rozmyślaniach. “A co jeśli ślepiec ma racje?” - zastanawiał się.
Akinoma Ikiv siedziała na swoim statku myśląc. Jej towarzyszysz Kid poszedł tam gdzie miał pójść, tam gdzie myślał, że odnajdzie swoją tożsamość. Obiecał jej, że powróci chociaż pożegnać się z nią. Drugi jej dawny towarzysz Pollus zginął podczas ucieczki z Detos. Nie był to może jej dobry przyjaciel, lecz druh i towarzysz podróży z którym przeżyła wiele przygód, który to wiele razy ratował jej życie. Była mu wdzięczna i modliła się do bóstwa w które wierzyła o spokojną podróż dla niego do krainy wieczności. Musi dojść do siebie, a potem iść na spotkanie z Niubem Shix, biznesmenem Aldeeriańskim, który ma dla niej to czego bardzo pragnie... Informacje o jej rodzinie... To kim była, kto był jej ojcem, kto był jej matką... Jakie było jej pochodzenie. Nic z tych rzeczy nie znała, ale bardzo chciała poznać i to jak najszybciej. Pół życia spędziła na poszukiwaniu rodziny i teraz miała wielką szanse na znalezienie tego jedynego miejsca w galaktyce, które wypełni pustkę jaka panuje w jej sercu od kiedy tylko pamiętała.
Kobieta o płomienno rudych włosach stała na jednym z balkonów. Słońce Coruscant zachodziło już tworząc naprawdę piękny widok. Jak się spojrzało w tamtą stronę można by dostrzec nigdy nie przerwany ruch pojazdów powietrznych. Patrząc na horyzont widać było złociste niebo i słońce która się chowa za nieprzerwaną linią niekończącego się miasta. Taki zachód mógłby być inspiracją dla niejednego poety romantyka, który tylko patrząc na to mógłby napisać liczne poematy których tematem byłaby miłość bądź też o samym zachodzie, o którym to mogliby pisać i pisać. Jednak patrzenie na słońce, czy też pisanie wierszy nie było powodem, dla którego kobieta znajdywała się akurat w tym miejscu klęcząc na jednym kolanie i składając jakąś rzecz, która po chwili wyglądała jak duży karabin laserowy. Skrupulatnie go składała z wielu mniejszych części, które to oddzielnie stanowiły odrębne urządzenia i nikt nigdy nie posądziłby je o to, iż były to części śmiercionośnej broni. “Zostały trzy minuty” - pomyślała. Poniżej miejsca na którym ona się znajdywała była trasa prowadząca od Senatu do apartamentów wszystkich polityków. Broń w końcu stała się pełna i gotowa, żeby spełnić swoją funkcję. Policzyła w myślach do dziesięciu. “Teraz” - pomyślała. Odwróciła się w stronę trasy po której leciały pojazdy powietrzne i wymierzyła. Czekała dość krótką chwilę. Zobaczyła cel, odliczyła w myślach do pięciu i wypaliła. Ucieszyła się bardzo jak zobaczyła, że istota będąca na celowniku legła w swoich pojeździe bez życia. Jej ofiarą był Senator Verl z “Klanu Kupców”. Jeden z najsilniejszych opozycjonistów Nut’a Gunray’a z Federacji Handlowej. “Teraz czas na nią...” - pomyślała kobieta. Pobiegła szybko do środka, wcześniej rozkładając broń. Znajdywała się naprzeciwko apartamentów Trójprzymierza Valasos. Kolejny cel na nią czekał... Tym razem weszła do pomieszczenia i podeszła do okna. Wyjęła małe urządzenie i przycisnęła je do okna. Zrobiła mała dziurę w szybie wystarczający dla niej, żeby przez niego przecisnęła się lufa jej karabinu. Znów złożyła karabin zabójcy i przygotowała się do zabicia celu. Spojrzała w celownik który wskazywał biuro regentki Magaty....
Mistrz Yoda leciał w swoim antygrawitacyjnym fotelu w kierunku biura Regentki Magaty. Chciał on z nią pilnie porozmawiać, a ona nie zwykła odmawiać audiencji tak ważnej osobistości jak Mistrz Jedi Yoda. Przecież był to jeden z najpotężniejszych żyjących Jedi i posiadał naprawdę wielki autorytet w całej Republice. Kiedyś już dolatywał spotkał jej prawą rękę Aine. Kobieta skłoniła się lekko i uprzejmie witając mistrza, który jej odpowiedział szczerym uśmiechem i skinieniem głowy. Dziewczyna wskazała mu drogę, która ma się kierować i poinformowała, że Pani go oczekuje. Mistrz wleciał do środka i usadowił się wygodnie przed rozmówczynią.
- Witam Ciebie Mistrzu Yodo. Co Ciebie do mnie sprowadza? - zaczęła Magata.
- Sprawy ważne zaiste przyznać musze...A jak zdrowie spytać pragnę?
- Bardzo dobrze... Dziękuje... jednak... Martwię się bardzo o mojego męża... żadnych wieści...
- Tak strasznie się stało... Mistrz Quell Perr niedawno przybył i całą relacje zdał z przeprowadzanych poszukiwań... Lecz skutku żadnego... - zasmucił się.
- Zła to wiadomość...
- Coś jeszcze złego wyczuwam... Strach... Niepokój... Ukrywać proszę nic bo poszukiwania fiaskiem zakończa się...
- Ja...
Nagle nagła fala nieznanego niepokoju zalała mistrza Yode. Wiedział, co to, ponieważ poprzez Moc wyczuł to z przeciwnego budynku. Ruchem ręka używając Mocy przewrócił fotel z Regentką na nim na ziemie równocześnie gdy nad nim przeleciał żółty promień lasera. Yoda wyczuł nagły strach od strzelającej osoby, która wystrzeliła kilkakrotnie ale tym razem w niego. On natomiast ręką dzięki Mocy odbił strzały i groźnie popatrzył w kierunku napastnika. Dojrzał tylko płomienno rude włosy osoby, która porzucając broń wstała i zaczęła uciekać. Drzwi z tyłu otworzyły się i wbiegła grupa ochroniarzy zaniepokojona hałasami. Mistrz Szybko im wytłumaczył co się stało i podleciał do Magaty.
- Dziękuje mistrzu Yodo... Uratowałeś mi życie...
- To co każdy na moim miejscu zrobiłem, lecz niepokój wyczuwam... Kto pragnie śmierci twej odkryć musimy...
- Niestety nie wiem... W dzisiejszych czasach bycie politykiem to niebezpieczny sposób na życie. - odparła zdenerwowana.
- Odejść teraz musze... Sprawy ważne mnie wzywają... Proszę uważać...
- Dziękuje raz jeszcze...
Wszyscy opuścili jej komnatę w której została wraz z Ainą. Była bardzo roztrzęsiona, a jej najbardziej zaufana pracowniczka przyniosła coś na uspokojenie.
- Ten Huttyjski pomiot próbował mnie zabić jestem jego pewna!!!
- Pani jak jesteś tego pewna to powiedz, a zginie...
- Nie... Aino nie może wiedzieć, że ja wiem. Niech sądzi, że żyje w błogiej nieświadomości... jednak dlaczego?? Robię wszystko wedle jego życzeń... Czas z tym skończyć! Najwyżej Rutra Dik Yrub tego nie przeżyje... Dłużej tego nie zniosę...
- Trzeba działać... rozkaż a zajmę się tym...
- Jesteś tego pewna???
- Tak Pani.... Musze to zrobić... Wiesz o tym tak dobrze jak i ja. - odparła pewnie Aina.
- Znajdź morderczynie.... Ja musze spotkać się z Ocirem.. Wszystko wymyka się spod kontroli... Zabierz ze sobą Reppir’a... Wprawny i zdolny skrytobójca z niego... Wykorzystaj go dobrze...
- Tak Jaśnie Pani...
- Dobrze Cię wyszkolono Aino... Żaden mężczyzna nie oprze się twoim wdziękom... Są na to za słabi... Wykorzystaj ich z rozmysłem i uczyń to co słuszne.
- A co z ta młodą idealistką z Senatu?
- Z Padme Amidalą z Naboo? - zapytała Magata.
- Tak.
- Już się nią zajęłam... Idź już... Wszystko się rozstrzygnie w ciągu tygodnia... - Aina skłoniła się i odeszła - A Książe skoro chce wojny to ją będzie miał... - odparła do siebie z gniewem w głosie.
Mistrz Quell Perr jak tylko dowiedział się, że odnaleziono jego ucznia poszedł do ambulatorium z nim się spotkać. Bardzo był ciekaw co się z nim działo, dlaczego zniknął i kto go porwał. Spokojnym krokiem wszedł do ambulatorium, do którego szczerze trzeba przyznać nie lubił wchodzić. Zawsze raziło go to strasznie białe światło. Dostrzegł swojego ucznia, lecz zatrzymała go pani doktor Inad Eequ.
- Słucham? Pan pewnie spotkać się z Anirtem chce?? - spytała.
- Tak... Nazywam się Quell Perr. Jak on się czuje?
- Właśnie coś odkryłam.... Coś dziwnego... - odparła zaniepokojona Pani Doktor.
- Co takiego?
- Proszę za mną...
Poszli dalej do pokoju obok, gdzie lekarka pracuje przeważnie sama. Tam znajdywał się komputer, na którym prowadziła swoje badania.
- Jest on zarażony jakąś choroba albo pasożytem... nie wiem co to jest i nie wiem jak temu zaradzić...
- Dziwne... Przecież tydzień przed wyjazdem na Corellie był badany i nic nie wykryto prawda?
- Dokładnie temu jest to dla mnie jeszcze bardziej dziwne....
- Czy jest na to lekarstwo????
- Niestety, ale nie wiem... Nawet nie wiem czy jest to śmiertelne... Będę dalej badać i informować na bieżąco.
- Dobrze...Mogę z nim porozmawiać?
- Oczywiście proszę... - odparła z uśmiechem.
Mistrz Quell Perr otworzył się na Moc i sięgnął umysłem do swojego ucznia. Wyczuł straszliwy niepokój i wewnętrzne cierpienie... “Co ten chłopak przeżył?” - zastanawiał się. Poszedł do niego i usiadł koło łóżka. Jego uczeń nie wyglądał tak jak go pamiętał. Nie był już tym młodym beztroskim padawanem nie znającym życia... “Jego twarz” - pomyślał. Wyglądał jak człowiek który przeżył wiele, i to odcisnęło na nim wielkie piętno.
- Jak się czujesz? - zaczął Quell Perr.
- Dziwne Mistrzu... Naprawdę dziwnie... Nie wiem co sądzić...
- Wszystko będzie dobrze... Zobaczysz... Otwórz się na Moc i pogrąż się w leczniczym transie Jedi... Wtedy szybciej wrócisz do zdrowia.
- Mistrzu - wyszeptał niepewnie Arnit. - Chciałbym się o coś spytać... Bardzo mnie to ostatnio nurtuje...
- Proszę mój Padawanie pytaj... Ten kto pyta nie błądzi lecz wiedzy szuka.
- Mistrzu, dlaczego Jedi nie powinni znać miłości? Czy to nie jest ludzkie uczucie? Czy nie możemy mieć dzieci?
- Bardzo ciekawe pytanie... Hmnmm Przyznam szczerze zadziwiłeś mnie... Jednak wiedziałem ze kiedyś o to spytasz. Odpowiem Ci wedle mojej wiedzy, dlaczego Jedi nie mogą znać miłości? Otóż miłość jest to uczucie, które prowadzi do przywiązania... a to natomiast wyzwala chęć posiadania... Myślisz, że osoba którą kochasz... jest twoją własnością... To w twoim sercu tworzy.. nie tworzy... wychodzi na wierzch uczucie, które tam już było, a nazywa się zazdrość... Nie chcesz, żeby ktokolwiek inny spojrzał nie tak jak ty byś chciał na tą osobę... a to pewnie już się domyślasz do czego prowadzi... do nienawiści... zaczynasz nienawidzić osób które patrzą nie tak... albo będą robić co według Ciebie nie będzie zgodne z tym co sądzisz... To poprowadzi do cierpienia... Jedi są bardziej podatni na takie uczucia przez naszą łączność z Mocą... Wyczuwamy emocje... przez to nie potrafimy potem opanować tych emocji.... Moc w takim przypadku nawet stanowi przeszkodę... To w konkluzji prowadzi Jedi ku ciemnej stronie... ponieważ popycha nas do czynów które możemy żałować....
- Rozumiem... Jednak czy odpowiednio silny wolą Jedi nie potrafiłby tego opanować? - zaciekawił się Arnit.
- Raczej nie... jak już mówiłem Jedi są też ludźmi wbrew temu co mogą niektórzy sądzić i nawet oni mają słabości... Nie jesteśmy wszechmocni Arnit...
- A czy były kiedyś przypadki miłości pomiędzy Jedi? Przecież obydwoje mają zdolność postrzegania Mocy... Wtedy dali by radę prawda?
- Może i tak... ale nic takiego nie miało miejsca... Wszyscy przestrzegają kodeksu i takie uczucia są wyciszone... A teraz mój uczniu odpoczywaj...
- Dobrze Mistrzu...
- Niech Moc będzie z Tobą....
Arnit został sam i w głowie mu dosłownie huczało. “On kłamie... Próbuje cię omamić...” - głos, lecz nie ślepca mówił mu w umyśle. Zastawiał się co się z nim dzieje. Myślał co dalej go spotka....
Kid szedł jak w transie nie wiedząc dokładnie, gdzie idzie ani gdzie się znajduje. Poddał się intuicji, która jak sądził, że go nie zawiedzie. Mrugnął oczyma i nagle Coruscant znikneło. “Co jest???” - pomyślał. Był na pustyni, a przed nim stał sześciooki Thrill. O tej rasie nie wiadomo nic oprócz tego, że nie było ich wielu w galaktyce. Podobno już wyginęli i pozostali już tylko międzyplanetarną legendą. Stał w czarnym płaszczu i patrzył na niego sześcioma oczyma.
- Gdzie ja jestem? Kim jesteś? - spytał
Dostał znak, że nie otrzyma słownej odpowiedzi. Postać zrobiła ruch ręką i znowu znaleźli się na Coruscant. Zobaczył kobietę ze swojego snu... Magatę... Siedziała czerwona ze złości na fotelu rozmawiając z złotowłosą kobietą. Nie wiedział skąd, ale pewny był że imię jej to Aina. Usłyszał, że chciano ją zabić co bardzo go zaniepokoiło. “A może ona chciała zabić mnie?” - pomyślał. Znów postać zrobiła ruch ręka i zobaczył siebie, lecz w zupełnie innym miejscu. Widział, jak poszedł do Magaty, całując ją namiętnie w jej rozpalone czerwone usta. Poczuł się dziwnie, lecz jakby to było wspomnienie. Potem on odszedł i powiedziała cicho do siebie : “Przepraszam... Musze to zrobić...”. Rozpłakała się chowając twarz w dłoniach. Chwilę później podbiegła do niej Aina pocieszając ją. Magata dała jej znak mówiąc : “Rób co trzeba...”. Sześciooki Thrill znów zmienił scenerie tego snu na jawie. Pojawił się na jakieś planecie niedaleko jakiejś góry. Ze środka wychodziły istoty o trzech rogach i trzech żółtych ślepiach. Posiadały dwie pary rąk, cztery odnóża i trzy niby macki, które nie wiadomo było do czego służą. W dłoniach trzymały broń, dziwnego nieznanego mu kształtu ani pochodzenia, ale był pewien, że na pewno była śmiercionośna. Spojrzał w górę... Dostrzegł statki które pamiętał z poprzedniego snu... Dostrzegł napis : “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis”. Znów sceneria się zmieniła i ponownie ujrzał kobietę tym razem leżącą na ziemi bez życia.
- Po co mi to pokazujesz?? po co?! - krzyknął.
Nagle ocknął się w porcie przed statkiem Akinomy. Nie wiedział, jak ani dlaczego się tu właśnie znalazł. Zdecydował się później przejść do miejsca, które zwróci mu jego przeszłość. Wszedł do środka, lecz kobiety nie było co go zdziwiło, wiec od razu zawrócił. Pewnie poszła się spotkać z tym biznesmenem, o którym mówił mu Pollus. Nie wiedział jednak gdzie mógł ją znaleźć. Zdecydował się poszukać jakiś wskazówek wewnątrz statku. Przeszukał cały statek i potem usiadł cały zrezygnowany. “Jaka ona jest dziwna... Mogła zostawić jakąś wiadomość” - pomyślał. Nagle coś przykuło jego uwagę, a mianowicie komputer po jego lewej stronie. Chciał go uruchomić, lecz poczuł nagły ból głowy i ogarnęła go ciemność...
Senator Haln będący także generałem przechadzał się po statku rozmyślając nad tym co tu się działo. Doszły go już pierwsze raporty, że cała planeta była zrównana z ziemią i nie znaleziono śladu żadnej żywej istoty. Nagle wbiegł jeden z jego oficerów wyraźnie podniecony.
- Co się stało? - spytał zaciekawiony Generał.
- Panie Generale... Znaleźliśmy ocalałego na planecie... Jednego człowieka... a ściślej mówiąc młodego chłopca. Dostałem przed chwilą wiadomość właśnie z planety, jest on jak na razie strasznie przerażony i w wielkim szoku, ale wiozą go tutaj.
- Znakomita nowina. Może dowiemy się co tu tak naprawdę się stało! - krzyknął entuzjastycznie.
- Całkiem możliwe. Jednak sądzimy ze już nikogo żywego nie odnajdziemy. Niestety Panie Generale... Pełno martwych ciał, lecz nikogo żywego.
- Możesz odejść! Powiadom mnie jak tylko chłopiec zostanie przywieziony na statek.
- Tak jest.
Mężczyzna wyszedł zostawiając Generała. “Ciekawe... Bardzo ciekawe” - pomyślał. Po jakiejś godzinie oficer powrócił z wiadomością, że chłopak znajduje się w ambulatorium. Czym prędzej wręcz tam pobiegli, targani wielką ciekawością. W końcu dotarli do ambulatorium, gdzie droidy medyczne już udzielały pomocy chłopcu który był strasznie pokaleczony.
- Witaj chłopcze, powiesz nam co się stało na tej planecie? - rzekł najmilej jak potrafił senator Haln.
- Ja... to... te potwory... zabiły...
- Jakie potwory??
- Trzy żółte oczy... broń... huczące słowa w głowie każdego mieszkańca który za chwile miał umrzeć... - chłopak rozpłakał się.
- Spokojnie dzieciaku... - pocieszał Haln.
- Czy wiesz kim oni byli, albo skąd pochodzili, cokolwiek??
- Nie wiem... Oni... Mówili ze chcą : “Norcloh Idej, Norcoloh Htis”... Nie rozumiem co to oznacza...
- Dobrze odpoczywaj później jeszcze porozmawiamy...
Zostawili chłopca i udali się na naradę najwyższych oficerów i dowódców innych okrętów. Sytuacja była poważniejsza niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Z jednej strony groził Republice rozłam ze strony separatystów, a tu teraz takie zdarzenie... Stare Koreliańskie powiedzenie mówiło : “Jak coś już zaczyna upadać to pociąga za sobą wszystko inne”...
Szunaj szczerze się bał, wiedział, że zaraz się spotka z jedną z istot, która wzbudza lęk wielu innych w galaktyce. Praktycznie nie wiedział, kim jest i jak się nazywał jednak znał tylko nazwę organizacji jaką prowadził. Otóż nazywała się ona “Czarne Słońce” i nie wchodziła jak na razie tylko w konflikty z Huttami. Miał za chwilę się spotkać z jej przywódcą na jego statku. Szedł w towarzystwie wielu ochroniarzy, którzy nie wyglądali na ugodowych ani zdatnych na przekupstwo. Stanęli przed wejściem do pomieszczeniu, a jeden z nich zapukał do środka i po tym od razu weszli do środka. Zobaczył wysoką postać o zielonkawym kolorze skóry i oszczędnej fryzurze w formie czarnej kity z tyłu głowy. Spojrzał na niego posępnie i wskazał miejsca przed nim, żeby usiadł.
- Chciałeś się ze mną widzieć Książe? - spytał drżącym głosem Szunaj
- Tak...
- Czym sobie zasłużyłem na taki zaszczyt?
- Wtrąciłeś się do moich interesów...
- Ja?? Nie... to jakieś nieporozumienie... ja... nic...to... znaczy... to kłamstwo...
- Śmiesz nazywać mnie kłamcą? - zaczął spokojnie i pewnie.
- Jakże bym śmiał... ja...
- Belkadan... może to ci odświeży pamięć?
- Ja... nadal nie wiem... jak? - Szunaj nie wiedział co powiedzieć.
- Trudno... - rozpoczął wstając i okrążając stół w kierunku Szunaja - nie powinieneś mieszać się w nie swoje sprawy... to popsuło moje plany...
- Ja naprawdę nie chciałem.... Przepraszam...- tłumaczył się.
- Mój drogi Szunaju... Chce żebyś wiedział ze jestem łaskawy... przeprosiny przyjęte... - rzekł i było słychać odgłos łamanego karku. Szunaj nie żywy legł na fotelu.
- Straże zabrać go... wyrzućcie go gdzieś - rozkazał.
Straże weszły, sprawnie i szybko zabrały trupa Zanieśli go do śluzy i wyrzucili w nicość kosmos....
Kreth Malwil dolatywał do Revost powoli i pewnie. Miał za zadanie dowiedzieć się co się stało z zaginionymi Jedi Dev i jego padawanem Lekodem. Była to zagadka, która zaprzątała myśli wielu Jedi znajdujących się w Radzie. Wylądował w porcie i od razu udał się na poszukiwania. Idąc ulicami Revost wyczuł poprzez Moc, że ktoś go śledzi, ale zdecydował, iż nie da znać po sobie, że wiedział o tym fakcie. Szedł powoli i spokojnie przed siebie w kierunku pobliskich polan, małej rzeczki i gór. Wiedział, że osoba dalej za nim idzie. Poszedł w kierunku pagórka i jaskini będącej gratką dla zwiedzającej. Otóż była to legendarna grota Maleer Na’dek, mówiąca bardzo dużo o ciekawej historii tej planety. Praktycznie nikomu kto tutaj przybywał i usłyszał tą nazwę nic ona nie mówiła i oczywiście nic nie było w tym dziwnego. Maleer Na’Dek to imię najsłynniejszego mieszkańca tej planety, który żył przed wieloma wiekami. Otóż kiedyś niecni piraci, których dokładne pochodzenie i nazwa zostały zatarte przez czas. Były to czasy kiedy Revost miało nic wspólnego z Republiką, ani jeszcze nawet nie wiedziano o istnieniu takiej planety. Piraci przemierzając przestworza przypadkiem natknęli się na Revost i wyczuli okazję. Lądując napotkali rasę nie znającą zdobycz techniki, ani już tym bardziej nowoczesnych broni. Złupili ich z wszystkiego co według nich było cenne, a większość wzięli na statki jako niewolników. Udało by się im to wszystko na pewno, ale ktoś im przeszkodził, tym kimś był Maleer Na’Dek. Jedno było pewne nikogo innego jak ta postać ta planeta nie wydała na świat. Był on miejscowym kapłanem, który znał wiele sekretów tego świata. Jak przyszło zagrożenie poszedł on do słynnej groty i odprawiał tajemne modły do ich największego bóstwa zwanego Keddo. Ta wszechmocna istota wysłuchała próśb swojego kapłana i pierwszy raz zeszła do swoich wyznawców ukazując im swą prawdziwą postać. Wyobrażenia była zgoła inne od tego co ujrzeli, ale praktycznie pokrywały się wyobrażenia Mocy ich boga. Był on mały, około jeden metro wzrostu, o skórze pomarańczowej i oczach czarnych. Pojawienie się tego bóstwa towarzyszyła wielka burza z piorunami, która wywołała wielkie zdziwienie wśród najeźdźców. Jak ujrzeli mikrusa to zaczęli się śmiać w niebogłosy. On spojrzał na nich a jego oczy rozbłysły czarną poświatą. Strach rozdarł im serca gdy patrzeli na bóstwo. Bóg Revostian wyciągnął rękę i zacisnął pięść. Piraci zaczęli po prostu padać bez życia, jakby ich serca zatrzymały się pod wpływem mocy nieznanego im bóstwa. Ci co zdołali jakoś przeżyć, porzucali wszystko co mieli w rękach i uciekali na statki odlatując. Niektóre rozbijały się nagle jakby ktoś w środku umarł, ale kilkoro udało się odlecieć. Bóstwo uratowało tą planetę, a dzięki udanym modłom Maleer Na’Deka grota w której to uczynił została nazwana jego imieniem. W niej też bóstwo zniknęło tworząc różnokolorowe wzory, będące uczta dla oczu.
Do tej groty właśnie wszedł Kreth Malwil i ku jego zadowoleniu śledząca go osoba podążyła za nim. Przyspieszył swój chód Mocą i schował się za mała skała. Czuł że prześladowca idzie za nim. Przeszedł kilka kroków i rozglądnął się, Jedi wyraźnie to czuł. Kreth dostrzegł wyłaniający się blaster, wstał i szybko chwycił go zadając kilka ciosów w brzuch nieprzyjacielowi. Następnie powalił go na ziemię, przygniótł kolanem, żeby się nie ruszał i zadał pytanie.
- Kim jesteś? Czemu mnie śledzisz?
- Zapłacono mi... naprawdę... Tylko miałem się dowiedzieć dokąd zmierzasz... -odparł krztusząc się.
- Kto??
Nie usłyszał odpowiedzi, bo człowiek zmarł. Usłyszał głos.
- Ja, Jedi...
Malwil dostrzegł postać stojąca z dwoma rękojeściami w dłoni. Jej oczy granatowo-pomarańczowo dziwnie mrugały. Za nim stały dwie kobiety, będące bliźniaczkami o identycznej urodzie, różniące się tylko strojem.
- Kim jesteś?? - spytał Kreth.
- Twoją śmiercią Jedi...
Przeciwnik zapalił obydwie rękojeści i sykiem wyłoniło się dwa ostrza. Jedi już wiedział, czuł co się stało z Lekodem i Devem. Przyczyna ich zniknięcia stała właśnie przed nim. Jednak nie znał powodu dlaczego ten osobnik miałby zabijać Jedi. Kreth także zapalił swój miecz i przygotował się do odparcia ataku wroga. “Spokój ponad emocjami... Nie ma śmierci jest Moc” - pomyślał. Skoncentrował się wzmacniając łączność z Mocą, gdy nagle przeciwnik przeszedł do ataku. Jedi spokojnie wyczekał na jego ciosy i bez problemu je parował odczytując jego styl walki i zamiary. Malwil należał do jednych z lepszych szermierzy, wiec wiedział jak walczyć z wrogiem, chociaż w dzisiejszych czasach nie było dużo okazji ku temu. Jedi w końcu przeszedł do kontrataku zadając wymierzone dobre ciosy, które były z trudem parowane. Wiedział, że jego przeciwnik także był wytrawnym szermierzem i zwycięstwo może przyjść mu z trudem. Musi przełożyć ten pojedynek na inny termin, wtedy kiedy będzie gotów. Taką właśnie podjął decyzje i czym prędzej przeszedł do jej wykonania. Zadał mocny cios, którego cały impet przyjął wróg na lewy miecz, który to upadł z hukiem na ziemie. Jedi kopnął go mocno posyłając na ziemie i zaczął biec. Dwie kobiety przygotowały się do zatrzymania go, ale on pchnął je siłą Mocy i wybiegł szybko uciekając w bezpieczne miejsce. Wrogowie czym prędzej wzięli się w garść i ruszyli w pogoń...
Arnit leżał na łóżko rozmyślając nad słowami Mistrza Quell Perra. Jego mistrz już wyleciał wraz z Oruunem i młodym Rexem na Nar Shaada w misji o której młody Jedi nie miał pojęcia. “Jedi nie powinien znać miłości? Może to prawda? Czy to sprawia, że Jedi upada? Czy on przechodzi na Ciemną Stronę Mocy? ” - pomyślał. Nagle głos przemówił mu w umyśle : “Leć na Salatan... Tam poznasz prawdę o Władcach Mocy...”. Wiedział, że musi to zrobić i to jak najszybciej, ale nie wiedział jak przekonać wszystkich, żeby go wypuścili. Nagle weszła do środka Anelim. Popatrzyła na niego z nieukrywanym smutkiem, który jemu się straszliwie nie podobał. Ten smutek przechodził nawet w współczucie mieszane z litością. “Czego oni mi nie mówią?” - zastanawiał się.
- Arnicie jak się czujesz?? - spytała kobieta.
- Dobrze... - skłamał.
- Pani Doktor powiedziała, że możesz już stąd wyjść... Czy pójdziesz ze mną?
- Oczywiście.
Pożegnał się z panią doktor i szczerze jej podziękował za opiekę. Poszedł wraz z Anelim, lecz najpierw miał spotkać się z Mistrzen Ker’wanem. Miał się z nim spotkać, żeby porozmawiać o ewentualnym wypożyczeniu myśliwca i podroży na Salatan. Dogadał się z Anelim, że za godzinę spotka się z nią w porcie. Ona zgodziła się z nim odbyć podróż na Salatan, z czego był bardzo zadowolony. Jednak był też zbyt pewny siebie... Nie wiedział przecież, czy dostanie pozwolenie i statek. Wszedł do komnaty Ker’wana. Była bardzo skromnie wystrojona z miejsca na spanie i dwoma krzesłami. Dostrzegł mistrza siedzącego i medytującego. Chciał wyjść i wrócić jak mistrz skończy, lecz ten go zatrzymał.
- Siadaj...
- Witaj mistrzu... Czy przeszkodziłem w medytacjach? - spytał Arnit.
- Co Ciebie do mnie sprowadza?
- Mistrzu... Mam wizję... inne niż poprzednie, lecz dziwne i tajemnicze...
- Opowiedz...
Opowiedział mu w skrócie pomijając kilka znaczących faktów, między innymi postać ślepca mówiącego dziwne rzeczy.
- Salatan powiadasz? A co tam chcesz znaleźć?
- No właśnie nie wiem... Lecz mistrzu to się pojawia ciągle w mych snach chce poznać prawdę...
- Niestety, lecz nie mogę ci pozwolić wyruszyć w tej chwili... Nie jesteś w pełni zdrów... - rzekł ze smutkiem Ker’wan.
- Ale mistrzu...
- Żadnego ale! A teraz idź... Odpocznij... Potem porozmawiamy... Niech Moc będzie z tobą!
Pożegnał się z mistrzem i wyszedł. Targał nim lekki gniew, ponieważ myślał, że zostanie puszczony w tą podróż. Zdecydował się sprzeciwić i uciec. Pobiegł czym prędzej do portu spotkać się z Anelim. Wytłumaczywszy jej cała sytuacje. Ku jego radości zgodziła się na wszystko. Otóż zdecydowała się zabrać go na tą planetę i pomóc mu w poszukiwaniach. Arnit sprzeciwił się właśnie zakonowi po raz pierwszy... lecz nie ostatni... Nie zważywszy na słowa mistrza Quell Perra pojął, że Anelim była jedyna osoba wokół której krążyły jego myśli w całej galaktyce... Była jedyna osobą powodującą, że jednocześnie jego serce bije wolniejszym i szybszym rytmem... Jedyną osobą, którą kochał...
W pokoju siedział senator Kecaj i czekał. Odprawił wszystkich swoich doradców mówiąc, że ma bardzo ważne spotkanie. Znajdywał się on na orbicie Bothawui. Po chwili zmaterializowała się naprzeciw niego postać. Istota o trzech żółtych ślepiach, dwoma parami rąk, nóg i kilkoma niby mackami. Mówiła w swoim języku, lecz Kecaj ją rozumiał.
- Gdzie? - zaczęła postać.
- Flota stacjonuje nad planetą Kuat, w stoczniach są prowadzone modernizacje a nieopodal ćwiczenia...
- Gdzie? - ponowiła postać.
- Odzyskacie to po co tu przybyliście, ale wszystko w swoim czasie...
- Kiedy?
- Niedługo wszystko się rozstrzygnie... niedługo wszystko się zakończy... niedługo będzie koniec...
- Amulet?
- Trzy dni... Będziecie go mieli z powrotem... lecz nie rozumiem po co on wam tak pilnie jest potrzebny?? - zaciekawił się.
- Amulet to życie... bez niego śmierć... Życie to amulet... potrzebne, żeby odpędzić śmierć...
- Dziwne... i tak nie rozumiem o czym mówisz... Teraz idź... Skontaktuje się z Tobą po załatwieniu sprawy na kuat...
- Norcoloh Idej...
Postać zniknęła. Kesaj był jednym z wiodących działaczy wśród separatystów i teraz właśnie spełniał ich rozkazy. Wiedział ze flota tajemniczej rasy zdąża na kuat, gdzie stacjonuje większość kosmicznych okrętów Republiki. “Kiedy oni skończą na Kuat... Senat nie będzie miał wyboru tylko pójść na ugody...” - pomyślał ciesząc się w duchu.
Dwaj słudzy Ciemnej Strony Mocy stali kilka godzin bez najmniejszej przerwy i słuchali holoprojekcji z Holocronu Sith. Dowiedzieli się wielu ciekawych rzeczy począwszy od tego czym był, jaka była jego historia, aż w konkluzji po co został stworzony Holocron. Istota, która do nich przemawiała nosiła imię Darth Adoy, który był jednym z pierwszych Mrocznych Lordów Sith. Żył on przed tysiącleciami, kiedy dokładnie tego nikt nie wiedział. Na pewno musiały być to czasy kiedy powstał już jakiś rodzaj prymitywnej holoprojekcji. Zakończywszy swoją wypowiedź, która była dłuższa niż obydwoje słuchający przypuszczali, zwrócił się do nich bezpośrednio z pytaniem.
- Co chcecie wiedzieć jeszcze?
- Amulet Korribanu... Jak go użyć? Co oznaczają napisy na nim?
- Pamiętam go... Należał kiedyś do młodego, ambitnego wojownika imieniem Sious. Całe swoje życie poświecił badaniu tego artefaktu, lecz nic nie odkrył. Po jego śmierci przejąłem amulet w swoje ręce. I wiecie co? Odkryłem jego znaczenie, które przeraziło mnie bardziej niż cokolwiek co dotychczas widziałem.
- Dlaczego to? - spytał zaciekawiony mężczyzna.
- Już wyjaśniam... Na pewno nie znacie słów “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis”. Czyż nie? Otóż badając wszelkie znane w galaktyce dialekty nie odkryłem nic... Kompletnie nic takiego nie istniały w znanym nam wszechświecie...
- Więc co odkryłeś dalej?
- Zacząłem kopać głębiej... Tam gdzie nikt nie pomyślał.... tam gdzie nikt nie sądził, że coś takiego można znaleźć...
- Czy chodzi ci o źródło??????
- No proszę... Bardzo dobrze... Tak.... Źródło... poszedłem do źródła istnienia... źródła Mocy... które mi wskazało źródło, gdzie został stworzony amulet.... Tak właśnie tam się udałem...
- A gdzie został on stworzony?
- Na nieznanej planecie, nie mającej nazwy, leżącej poza zewnętrznymi odległymi Rubieżami...Na terenie, który chyba nawet teraz nie jest odkryty przez cywilizowane istoty. Mieszkała tam nikomu nieznana rasa, która to swą planetę nazywała Redav Htrad. Co dokładnie oznaczało ta nazwa nie mam pojęcia, lecz sądzę, iż nie ma to większego znaczenia. Byłem tam i pożyczyłem sobie ich dzieło. Wysłali za mną pościg, który na szczęście był kiepski i bez problemu zdołałem uciec. Tak naprawdę amulet ten później otrzymał swoją nazwę od tej planety Korriban, a wcześniej zwali go Amuletem Teluma, od imienia twórcy. Po co stworzył amulet i dał mu tak niewyobrażalnie dziwne właściwości, tego niestety także nie wiem. Podczas gdy uciekałem z ich planety na amulecie właśnie pojawiały się napisy... Nie rozumiałem dlaczego... Jednak doszedłem do wniosku, że był to jakiś rodzaj przepowiedni... Czy to Moc to zrobiła? Czy jakaś inna wszechwładna siła to tego także nie wiem.... Czy wiecie co oznacza ta przepowiednia?
- Tak.... Kiedyś znów będziemy rządzić galaktyką, kiedyś pokonamy ich, kiedyś nastąpi równowaga... Początek nastąpi po końcu Norcoloh Htis - wyrecytował Sichr.
- Oj nie, nie, nie, nie. Nawet nie wiecie jak się grubo mylicie... Przede wszystkim nie, że będziemy rządzić galaktyką bo wśród naszej braci przyznajcie sobie szczerze jest to niemożliwe, tylko słowa oznaczają, że będzie rządzić. Dalej wszystko jest dobrze... Wiecie co oznacza Norcoloh Htis?
- Nie... Właśnie myśleliśmy, że tym nam to powiesz...
- Norcoloh Htis jest to wydarzenie... Coś jak święte Katarhsis... czyli oczyszczenie... Nastąpi oczyszczenie galaktyki z... - urwał nagle.
Holoprojekcja się urwała i znikneła. Obydwaj zastanawiali się co się dzieje. Gniew w nich narósł, że nie dostali żadnych jasnych odpowiedzi. Tylko postać im bardziej zagmatwała to co wiedzieli. Nagle poczuli czyjąś obecność... Dochodziła z tyłu... Była potężna.... nie wyobrażalnie potężna... Gdy spojrzeli w tą stronę dostrzegli człowieka... starca... Był chuderlawy... jego twarz przysłaniał czarny kaptur nie pozwalający odkryć jego tożsamości. Zrobił ruch dłonią i widmo Sichra zniknęło. Zdezorientowany mężczyzna w czerwono-białej zbroi patrzył na wszystko i czekał. Dostrzegł spod kaptura wyłaniający się złośliwy uśmiech.
- Witajcie przyjaciele... wiem, że tam jesteście...
- Skąd? - odparły zdziwione widma.
- Czuje was ohydne ścierwa... Opuście go... Teraz... - rozkazał z Mocą w głosie.
Widma nie mogły nie posłuchać i najgorsze nie wiedziały dlaczego. Postać która przybyła była najsilniejsza Mocą jaką udało im się widzieć odkąd narodzili się i umarli. Musieli opuścić osobę, którą opętali. Po tym jak wyszli z jego ciała zniknęli. Osłabiony człowiek padł na ziemie lekko nie przytomny, gdy tymczasem mroczna osoba powoli jakby sunęła po ciemnej podłodze w jego stronę. Wziął amulet w ręce i popatrzył na niego uważnie. Zrobił kilka ruchów ręką i wyszeptał słowa w nieznanym dialekcie. Nagle szepty duchów wzniosły się i były bardziej słyszalne... Po chwili szepty przerodzili się w wielkie, głośne i przeraźliwe krzyki.... Amulet zawisł sam w powietrzu rozświetlając się czarnym światłem... Mężczyzna śmiał się szyderczo i złowieszczo z zaistniałej sytuacji. Strach i przerażone szepty duchów tylko wzmogły jego śmiech... Podszedł do leżącego mężczyzny i wyszeptał mu do ucha :
- Wiesz co będziesz miał robić... Salatan....
Odwrócił się i odszedł jak cień, który pojawił się na chwilę pod wpływem światła. W tym czasie z amuletu wystrzelił promień na ścianę... Białe nitki pojawiły się w całym grobowcu tworząc jakiś wzór... U góry skupiły się tworząc czarną kulę tuż nad nieprzytomnym mężczyzną... Chwile potem kula poleciała wprost na niego wchodząc mu do ust... Nagle wszystko tak jak szybko się zaczęło tak się skończyło.... Amulet upadł na ziemię i się roztrzaskał w drobne kawałki... Z łupin stworzył się napis “Norcoloh Htis”....
Przez długie i wielkie korytarze świątyni Jedi mały Mistrz Yoda przechadzał się powoli i rozmyślał. Targał nim ostatnio wielki niepokój o losy Jedi. Wyczuwał wielkie zakłócenia Mocy, ale co było ich przyczyną to tego jeszcze nie był świadom. No i trzeba jeszcze dodać dziwną wizję, która kiedy się pojawia zawsze zmienia lekko postać. Z rozmyślań wyciągnął go widok młodego Padawana, który biegł do niego coś krzycząc. Był to Afif Htur pochodzący z planety, która już nie istnieje. Zwała się Nolava, lecz niestety potężny wybuch supernowej zniszczył ją wraz z wszystkimi mieszkańcami. Republika dzięki odkryciu zagrożenia przez naukowców zdołała część uratować, ale nie wszystkich. Afif był jednym z niewielu z tej rasy, który posiadał zdolność postrzegania Mocy. Jego rasa zwana był Dyz, o wielkich szarych czterech oczach i brązowej skórze. Przez innych zwana była rasą nigdy nie posiadającą domu. Przed tym jak ich planeta została zniszczona, pewien okrutny władca zwany Relitih z jemu tylko znanych powodów strasznie nienawidził i chciał ich wytępić. Najechał ich planetę i podbił bez najmniejszych problemów. Siły obronne planety nie mogły się równać z tym czym dysponował Reltih. Na planecie istniała jeszcze druga rasa, która nie była tak represjonowana jak Dyz. Wielu sąsiadującym władcom systemów się to nie spodobało. Próbowali drogą dyplomatyczną przemówić Reltihowi to rozumu, lecz był to szaleniec w szczerym znaczeniu tego słowa i nie dał sobie nic powiedzieć. Tak wybuchła wojna, kolejna z wielu pomniejszych konfliktów targanych systemami słonecznymi w galaktyce. Wojna trwała sześć lat czasu planety Nolaya. Była krwawa i pociągnęła za sobą liczne ofiary, lecz zakończyła się porażką Reltiha. Jednak to już była historia, która zapisała się krwawymi zgłoskami w księdze dziejów galaktyki.
Młody Jedi zatrzymał się mocno zdyszany przed mistrzem Yodą. Ten popatrzył na niego srogo dając mu reprymendę.
- Czy supernowa wybuchła gdzieś? A może wojna? hmm? Co stało się, że szalejesz tak?
- Mistrzu przepraszam, lecz poproszono mnie, żeby Ciebie o wszystkim jak najszybciej powiadomił.
- Aaa... A co stało się? kto prosił?
- Mistrz Quell Perr powrócił wraz z kompanią. A prosił mnie mistrz Windu...
- Jakie nowiny przynosi wiesz? Prowadź Padawanie... Iść musimy i to spieszno...
- Tak Mistrzu...
Mistrz Yoda był już stary, poruszał o lasce, więc poszli spokojnie. Oceniać go jednak po wyglądzie to największy błąd jaki mógłby ktokolwiek popełnić. Dotarli po jakimś czasie do miejsca, gdzie byli już Mace Windu, Quell Perr i Oruun. Wszyscy skłonili się witając mistrza Yode. Poczekali jak usiądzie wygodnie i da im znak, żeby przemówili.
- Jakie wieści przynosisz Mistrzu Quell Perze?
- Mistrzu Yodo, Mistrzu Windu... Byliśmy najpierw na Mon Calamari, skąd polecieliśmy na Nal Hutta, jednak wszystko bezowocnie. Prawie nic nie znaleźliśmy.
- Jednak “ale” jakieś jest nieprawdaż? - uśmiechnął się Yoda.
- Tak Mistrzu... Kiedy rozmawialiśmy z Huttami... Oni wedle moich przewidywań nie byli z nami do końca uczciwi i coś ukryli... Może to nawet oni porwali Rutra Dik Yruba... ale niestety tego nie wiem... Jest to wielka zagadka.
- Zagadka wielka jest to prawdę mówisz... Jednak co stać mogło się z nim? Porwany? Zabity? Hmm??
- Mistrzu Yodo sądzę, że możemy się czegoś dowiedzieć od Regentki... Ona też do końca szczera nie była... - wtrącił się Oruun.
- Czemu tak sądzisz? - spytał zdziwiony Windu.
- Otóż... przyznam szczerze, że nie posiadam pewności ani dowodów... Opieram wszystko na moim postrzeganiu Mocy... Wyczułem wielki niepokój bijący od niej... Jak byliśmy z Quell Perrem.... Mógł to być niepokój o los swojego męża... jednak te uczucie mieszało się z strachem... Jakby się bała nas... nie rozumiem tylko czego miała by się bać??
- Prawda też to wyczułem... - dodał Quel Perr.
- Dziwne... hmm...
- Jakie macie zamiary? - zaciekawił się Windu.
- Polecieć na Nar Shadaa... Sądzę, że tam możemy się dowiedzieć więcej niż u Huttów...
- Plan dobry to jest... Ja się do regentki udam na rozmowę długą i szczerą... wypytam ją dokładnie... Przede mną nic jej nie uda się ukryć... Niech Moc będzie z Wami... - zakończył rozmowę Yoda.
Jedi rozeszli się do swoich zadań, a Mistrz Yoda usiadł na swoim antygrawitacyjnym fotelu i poleciał od razu czym prędzej na spotkanie z regentką Magatą.
Arnit spał i był targany coraz to bardziej wymyślnymi snami. Tym razem znajdował się na Coruscant w świątyni Jedi. Jednak wszystko wyglądało inaczej niż pamiętał, lecz podobnie. Przechadzał się korytarzem, ale nie zauważył nikogo żywego. Bardzo się tym wszystkim zadziwił, chociaż wiedział, iż był to sen. Nagle przed nim jak spod ziemi wyrósł jego najgorszy wróg... jego koszmar... osoba która nienawidził najbardziej w całej galaktyce... Mężczyzna w czerwono-białej zbroi z mieczem świetlnym w dłoni, zapalonym i gotowym do walki. Arnit właczył swoją świetlistą broń i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Skrzyżował miecz z jego mieczem, aż zaiskrzyły oba ostrza wydobywając równocześnie charakterystyczny odgłos. Nagle jednak wróg zniknął, a w jego miejsce pojawił się już dobrze znana mu postać ślepca z opaską na oczach. Uśmiechnął się do niego szyderczo, gdy gasił swoją broń.
- Chcesz się zemścić prawda?
- Tak... Nie... Nie chce zemsty... Zemsta nie jest rozwiązaniem...
- A co jest? Wybaczenie?
- Ja... - zawahał się. - Chyba tak...
- Chyba? To więc nie jesteś pewien?
- Jestem pewien... Jestem Jedi... Tak powinienem zrobić...
- Czy być Jedi to według Ciebie wyzbyć się uczuć?
- No nie...
- Jak nie? Przecież nie odczuwasz podstawowych emocji.... Gniewu... Strachu... Nienawiści... Czy to oznacza, że jesteś maszyną?
- To są elementy Ciemnej Strony Mocy... Są złe... - wyjaśnił Arnit.
- A kto powiedział, że to złe? Kto wyznacza granice pomiędzy dobrem a złem? Ty?
- Nie...
- No właśnie... Wiec dlaczego uważasz, ze jest to złe? Skoro każdy człowiek nie będący Jedi to odczuwa... Wiec ty nie jesteś człowiekiem...
- Jestem! Jestem! - krzyknął zdenerwowany. - Jestem Człowiekiem... Nie jestem maszyną... - wahał się.
- Sam nie wiesz kim być, też czym jesteś Jedi... - rzekł ślepiec z ironia w głosie.
- Jestem Jedi...A ty kim jesteś? - powtarzał już z mniejszą pewnością.
- Czy jest sens zadawać pytanie, jak już odpowiedz znasz na nie hmm?
- No chyba nie...
- A co z Miłością? Każdy przecież w galaktyce zależnie od rasy odczuwa pewien rodzaj tego uczucia... No może z wyjątkiem Trandoshan którzy zabijają po czasie swoich rodzicieli zjadając ich i kładąc ich goście na polce jako trofeum.
- Ja... nie wiem....
- Tak tez myślałem... Jedi ty nic nie wiesz... Nie wiesz nawet dlaczego miłość jest zabroniona przed Kodeks prawda?
- Nie wiem... - odparł Arnit zniechęcony.
- Leć na Salatan... A wcześniej zapytaj swojego mistrza o to... lecz się nie zdradź bo kłopoty nadejdą... Odegrasz ważna role... Jednak pamiętaj oczy mamią... patrzysz na kogoś, ale nie widzisz kim on jest... Dojrzyj prawdę w osobach, którym ufasz... Patrz... Ujrzyj...
- Co mam ujrzeć?
- Norcoloh Idej... Niedługo znów się spotkamy... Ten który śpi musi się obudzić...
Arnit obudził się z krzykiem w ambulatorium, lecz to nie było to samo co na statku. Doszedł do wniosku, że jest na Coruscant. Czuł się straszliwie, a wyglądał jeszcze gorzej niż się czuł w środku. Poczuł, że było mu niedobrze, ale na szczęście wokół dostrzegł pewnego rodzaju miskę, którą zdążył chwycić. Zwymiotował zielono czerwoną substancją, która go mocno zaniepokoiła jak dostrzegł w niej ślady krwi. Położył się na powrót i zamknął oczy i marzył, żeby te myśliwce latające wokół jego głowy przestały to robić i dały mu święty spokój. Po chwili weszła do środku Mistrzyni Luminara Unduli wraz z jakąś Lekarka. Obydwie miały bardzo zaniepokojone oblicza. “Co się stało? Czy to chodzi o mnie?” - pomyślał. Podeszły do niego i dostrzegły od razu, że chłopak był przytomny co bardzo ich ucieszyło. Jednak ujrzały też zielonkawą maź w misce, co tylko wzmogło niepokój.
- Gdzie jestem? - spytał chłopak.
- Na Coruscant. Wylądowaliśmy jakieś cztery godziny temu i właśnie skończyłeś swój pobyt w zbiorniku z bactą. Mistrz Quell Perr niedawno także przybył tutaj, więc wysłałam Barrise, żeby go powiadomiła, że się znalazłeś... Na pewno macie wiele do omówienia.
- Tak... - odparł patrząc jej prosto w oczy, który biły dobrem, spokojem i niewyobrażalną dla niego mądrością.
- Ja teraz musze iść spotkać się z mistrzem Ki-Adi-Mundim, twoi towarzysze z Detos też się znajdują na Coruscant, wiec niedługo na pewno przybędą Ciebie odwiedzić. Wracaj szybko do zdrowia młody Jedi.
- Niech Moc będzie z Tobą... - odparł jej.
Uśmiechnęła się do niego i poszła do Świątyni Jedi. Arnit został sam i coraz bardziej pogrążał się w rozmyślaniach. “A co jeśli ślepiec ma racje?” - zastanawiał się.
Akinoma Ikiv siedziała na swoim statku myśląc. Jej towarzyszysz Kid poszedł tam gdzie miał pójść, tam gdzie myślał, że odnajdzie swoją tożsamość. Obiecał jej, że powróci chociaż pożegnać się z nią. Drugi jej dawny towarzysz Pollus zginął podczas ucieczki z Detos. Nie był to może jej dobry przyjaciel, lecz druh i towarzysz podróży z którym przeżyła wiele przygód, który to wiele razy ratował jej życie. Była mu wdzięczna i modliła się do bóstwa w które wierzyła o spokojną podróż dla niego do krainy wieczności. Musi dojść do siebie, a potem iść na spotkanie z Niubem Shix, biznesmenem Aldeeriańskim, który ma dla niej to czego bardzo pragnie... Informacje o jej rodzinie... To kim była, kto był jej ojcem, kto był jej matką... Jakie było jej pochodzenie. Nic z tych rzeczy nie znała, ale bardzo chciała poznać i to jak najszybciej. Pół życia spędziła na poszukiwaniu rodziny i teraz miała wielką szanse na znalezienie tego jedynego miejsca w galaktyce, które wypełni pustkę jaka panuje w jej sercu od kiedy tylko pamiętała.
Kobieta o płomienno rudych włosach stała na jednym z balkonów. Słońce Coruscant zachodziło już tworząc naprawdę piękny widok. Jak się spojrzało w tamtą stronę można by dostrzec nigdy nie przerwany ruch pojazdów powietrznych. Patrząc na horyzont widać było złociste niebo i słońce która się chowa za nieprzerwaną linią niekończącego się miasta. Taki zachód mógłby być inspiracją dla niejednego poety romantyka, który tylko patrząc na to mógłby napisać liczne poematy których tematem byłaby miłość bądź też o samym zachodzie, o którym to mogliby pisać i pisać. Jednak patrzenie na słońce, czy też pisanie wierszy nie było powodem, dla którego kobieta znajdywała się akurat w tym miejscu klęcząc na jednym kolanie i składając jakąś rzecz, która po chwili wyglądała jak duży karabin laserowy. Skrupulatnie go składała z wielu mniejszych części, które to oddzielnie stanowiły odrębne urządzenia i nikt nigdy nie posądziłby je o to, iż były to części śmiercionośnej broni. “Zostały trzy minuty” - pomyślała. Poniżej miejsca na którym ona się znajdywała była trasa prowadząca od Senatu do apartamentów wszystkich polityków. Broń w końcu stała się pełna i gotowa, żeby spełnić swoją funkcję. Policzyła w myślach do dziesięciu. “Teraz” - pomyślała. Odwróciła się w stronę trasy po której leciały pojazdy powietrzne i wymierzyła. Czekała dość krótką chwilę. Zobaczyła cel, odliczyła w myślach do pięciu i wypaliła. Ucieszyła się bardzo jak zobaczyła, że istota będąca na celowniku legła w swoich pojeździe bez życia. Jej ofiarą był Senator Verl z “Klanu Kupców”. Jeden z najsilniejszych opozycjonistów Nut’a Gunray’a z Federacji Handlowej. “Teraz czas na nią...” - pomyślała kobieta. Pobiegła szybko do środka, wcześniej rozkładając broń. Znajdywała się naprzeciwko apartamentów Trójprzymierza Valasos. Kolejny cel na nią czekał... Tym razem weszła do pomieszczenia i podeszła do okna. Wyjęła małe urządzenie i przycisnęła je do okna. Zrobiła mała dziurę w szybie wystarczający dla niej, żeby przez niego przecisnęła się lufa jej karabinu. Znów złożyła karabin zabójcy i przygotowała się do zabicia celu. Spojrzała w celownik który wskazywał biuro regentki Magaty....
Mistrz Yoda leciał w swoim antygrawitacyjnym fotelu w kierunku biura Regentki Magaty. Chciał on z nią pilnie porozmawiać, a ona nie zwykła odmawiać audiencji tak ważnej osobistości jak Mistrz Jedi Yoda. Przecież był to jeden z najpotężniejszych żyjących Jedi i posiadał naprawdę wielki autorytet w całej Republice. Kiedyś już dolatywał spotkał jej prawą rękę Aine. Kobieta skłoniła się lekko i uprzejmie witając mistrza, który jej odpowiedział szczerym uśmiechem i skinieniem głowy. Dziewczyna wskazała mu drogę, która ma się kierować i poinformowała, że Pani go oczekuje. Mistrz wleciał do środka i usadowił się wygodnie przed rozmówczynią.
- Witam Ciebie Mistrzu Yodo. Co Ciebie do mnie sprowadza? - zaczęła Magata.
- Sprawy ważne zaiste przyznać musze...A jak zdrowie spytać pragnę?
- Bardzo dobrze... Dziękuje... jednak... Martwię się bardzo o mojego męża... żadnych wieści...
- Tak strasznie się stało... Mistrz Quell Perr niedawno przybył i całą relacje zdał z przeprowadzanych poszukiwań... Lecz skutku żadnego... - zasmucił się.
- Zła to wiadomość...
- Coś jeszcze złego wyczuwam... Strach... Niepokój... Ukrywać proszę nic bo poszukiwania fiaskiem zakończa się...
- Ja...
Nagle nagła fala nieznanego niepokoju zalała mistrza Yode. Wiedział, co to, ponieważ poprzez Moc wyczuł to z przeciwnego budynku. Ruchem ręka używając Mocy przewrócił fotel z Regentką na nim na ziemie równocześnie gdy nad nim przeleciał żółty promień lasera. Yoda wyczuł nagły strach od strzelającej osoby, która wystrzeliła kilkakrotnie ale tym razem w niego. On natomiast ręką dzięki Mocy odbił strzały i groźnie popatrzył w kierunku napastnika. Dojrzał tylko płomienno rude włosy osoby, która porzucając broń wstała i zaczęła uciekać. Drzwi z tyłu otworzyły się i wbiegła grupa ochroniarzy zaniepokojona hałasami. Mistrz Szybko im wytłumaczył co się stało i podleciał do Magaty.
- Dziękuje mistrzu Yodo... Uratowałeś mi życie...
- To co każdy na moim miejscu zrobiłem, lecz niepokój wyczuwam... Kto pragnie śmierci twej odkryć musimy...
- Niestety nie wiem... W dzisiejszych czasach bycie politykiem to niebezpieczny sposób na życie. - odparła zdenerwowana.
- Odejść teraz musze... Sprawy ważne mnie wzywają... Proszę uważać...
- Dziękuje raz jeszcze...
Wszyscy opuścili jej komnatę w której została wraz z Ainą. Była bardzo roztrzęsiona, a jej najbardziej zaufana pracowniczka przyniosła coś na uspokojenie.
- Ten Huttyjski pomiot próbował mnie zabić jestem jego pewna!!!
- Pani jak jesteś tego pewna to powiedz, a zginie...
- Nie... Aino nie może wiedzieć, że ja wiem. Niech sądzi, że żyje w błogiej nieświadomości... jednak dlaczego?? Robię wszystko wedle jego życzeń... Czas z tym skończyć! Najwyżej Rutra Dik Yrub tego nie przeżyje... Dłużej tego nie zniosę...
- Trzeba działać... rozkaż a zajmę się tym...
- Jesteś tego pewna???
- Tak Pani.... Musze to zrobić... Wiesz o tym tak dobrze jak i ja. - odparła pewnie Aina.
- Znajdź morderczynie.... Ja musze spotkać się z Ocirem.. Wszystko wymyka się spod kontroli... Zabierz ze sobą Reppir’a... Wprawny i zdolny skrytobójca z niego... Wykorzystaj go dobrze...
- Tak Jaśnie Pani...
- Dobrze Cię wyszkolono Aino... Żaden mężczyzna nie oprze się twoim wdziękom... Są na to za słabi... Wykorzystaj ich z rozmysłem i uczyń to co słuszne.
- A co z ta młodą idealistką z Senatu?
- Z Padme Amidalą z Naboo? - zapytała Magata.
- Tak.
- Już się nią zajęłam... Idź już... Wszystko się rozstrzygnie w ciągu tygodnia... - Aina skłoniła się i odeszła - A Książe skoro chce wojny to ją będzie miał... - odparła do siebie z gniewem w głosie.
Mistrz Quell Perr jak tylko dowiedział się, że odnaleziono jego ucznia poszedł do ambulatorium z nim się spotkać. Bardzo był ciekaw co się z nim działo, dlaczego zniknął i kto go porwał. Spokojnym krokiem wszedł do ambulatorium, do którego szczerze trzeba przyznać nie lubił wchodzić. Zawsze raziło go to strasznie białe światło. Dostrzegł swojego ucznia, lecz zatrzymała go pani doktor Inad Eequ.
- Słucham? Pan pewnie spotkać się z Anirtem chce?? - spytała.
- Tak... Nazywam się Quell Perr. Jak on się czuje?
- Właśnie coś odkryłam.... Coś dziwnego... - odparła zaniepokojona Pani Doktor.
- Co takiego?
- Proszę za mną...
Poszli dalej do pokoju obok, gdzie lekarka pracuje przeważnie sama. Tam znajdywał się komputer, na którym prowadziła swoje badania.
- Jest on zarażony jakąś choroba albo pasożytem... nie wiem co to jest i nie wiem jak temu zaradzić...
- Dziwne... Przecież tydzień przed wyjazdem na Corellie był badany i nic nie wykryto prawda?
- Dokładnie temu jest to dla mnie jeszcze bardziej dziwne....
- Czy jest na to lekarstwo????
- Niestety, ale nie wiem... Nawet nie wiem czy jest to śmiertelne... Będę dalej badać i informować na bieżąco.
- Dobrze...Mogę z nim porozmawiać?
- Oczywiście proszę... - odparła z uśmiechem.
Mistrz Quell Perr otworzył się na Moc i sięgnął umysłem do swojego ucznia. Wyczuł straszliwy niepokój i wewnętrzne cierpienie... “Co ten chłopak przeżył?” - zastanawiał się. Poszedł do niego i usiadł koło łóżka. Jego uczeń nie wyglądał tak jak go pamiętał. Nie był już tym młodym beztroskim padawanem nie znającym życia... “Jego twarz” - pomyślał. Wyglądał jak człowiek który przeżył wiele, i to odcisnęło na nim wielkie piętno.
- Jak się czujesz? - zaczął Quell Perr.
- Dziwne Mistrzu... Naprawdę dziwnie... Nie wiem co sądzić...
- Wszystko będzie dobrze... Zobaczysz... Otwórz się na Moc i pogrąż się w leczniczym transie Jedi... Wtedy szybciej wrócisz do zdrowia.
- Mistrzu - wyszeptał niepewnie Arnit. - Chciałbym się o coś spytać... Bardzo mnie to ostatnio nurtuje...
- Proszę mój Padawanie pytaj... Ten kto pyta nie błądzi lecz wiedzy szuka.
- Mistrzu, dlaczego Jedi nie powinni znać miłości? Czy to nie jest ludzkie uczucie? Czy nie możemy mieć dzieci?
- Bardzo ciekawe pytanie... Hmnmm Przyznam szczerze zadziwiłeś mnie... Jednak wiedziałem ze kiedyś o to spytasz. Odpowiem Ci wedle mojej wiedzy, dlaczego Jedi nie mogą znać miłości? Otóż miłość jest to uczucie, które prowadzi do przywiązania... a to natomiast wyzwala chęć posiadania... Myślisz, że osoba którą kochasz... jest twoją własnością... To w twoim sercu tworzy.. nie tworzy... wychodzi na wierzch uczucie, które tam już było, a nazywa się zazdrość... Nie chcesz, żeby ktokolwiek inny spojrzał nie tak jak ty byś chciał na tą osobę... a to pewnie już się domyślasz do czego prowadzi... do nienawiści... zaczynasz nienawidzić osób które patrzą nie tak... albo będą robić co według Ciebie nie będzie zgodne z tym co sądzisz... To poprowadzi do cierpienia... Jedi są bardziej podatni na takie uczucia przez naszą łączność z Mocą... Wyczuwamy emocje... przez to nie potrafimy potem opanować tych emocji.... Moc w takim przypadku nawet stanowi przeszkodę... To w konkluzji prowadzi Jedi ku ciemnej stronie... ponieważ popycha nas do czynów które możemy żałować....
- Rozumiem... Jednak czy odpowiednio silny wolą Jedi nie potrafiłby tego opanować? - zaciekawił się Arnit.
- Raczej nie... jak już mówiłem Jedi są też ludźmi wbrew temu co mogą niektórzy sądzić i nawet oni mają słabości... Nie jesteśmy wszechmocni Arnit...
- A czy były kiedyś przypadki miłości pomiędzy Jedi? Przecież obydwoje mają zdolność postrzegania Mocy... Wtedy dali by radę prawda?
- Może i tak... ale nic takiego nie miało miejsca... Wszyscy przestrzegają kodeksu i takie uczucia są wyciszone... A teraz mój uczniu odpoczywaj...
- Dobrze Mistrzu...
- Niech Moc będzie z Tobą....
Arnit został sam i w głowie mu dosłownie huczało. “On kłamie... Próbuje cię omamić...” - głos, lecz nie ślepca mówił mu w umyśle. Zastawiał się co się z nim dzieje. Myślał co dalej go spotka....
Kid szedł jak w transie nie wiedząc dokładnie, gdzie idzie ani gdzie się znajduje. Poddał się intuicji, która jak sądził, że go nie zawiedzie. Mrugnął oczyma i nagle Coruscant znikneło. “Co jest???” - pomyślał. Był na pustyni, a przed nim stał sześciooki Thrill. O tej rasie nie wiadomo nic oprócz tego, że nie było ich wielu w galaktyce. Podobno już wyginęli i pozostali już tylko międzyplanetarną legendą. Stał w czarnym płaszczu i patrzył na niego sześcioma oczyma.
- Gdzie ja jestem? Kim jesteś? - spytał
Dostał znak, że nie otrzyma słownej odpowiedzi. Postać zrobiła ruch ręką i znowu znaleźli się na Coruscant. Zobaczył kobietę ze swojego snu... Magatę... Siedziała czerwona ze złości na fotelu rozmawiając z złotowłosą kobietą. Nie wiedział skąd, ale pewny był że imię jej to Aina. Usłyszał, że chciano ją zabić co bardzo go zaniepokoiło. “A może ona chciała zabić mnie?” - pomyślał. Znów postać zrobiła ruch ręka i zobaczył siebie, lecz w zupełnie innym miejscu. Widział, jak poszedł do Magaty, całując ją namiętnie w jej rozpalone czerwone usta. Poczuł się dziwnie, lecz jakby to było wspomnienie. Potem on odszedł i powiedziała cicho do siebie : “Przepraszam... Musze to zrobić...”. Rozpłakała się chowając twarz w dłoniach. Chwilę później podbiegła do niej Aina pocieszając ją. Magata dała jej znak mówiąc : “Rób co trzeba...”. Sześciooki Thrill znów zmienił scenerie tego snu na jawie. Pojawił się na jakieś planecie niedaleko jakiejś góry. Ze środka wychodziły istoty o trzech rogach i trzech żółtych ślepiach. Posiadały dwie pary rąk, cztery odnóża i trzy niby macki, które nie wiadomo było do czego służą. W dłoniach trzymały broń, dziwnego nieznanego mu kształtu ani pochodzenia, ale był pewien, że na pewno była śmiercionośna. Spojrzał w górę... Dostrzegł statki które pamiętał z poprzedniego snu... Dostrzegł napis : “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis”. Znów sceneria się zmieniła i ponownie ujrzał kobietę tym razem leżącą na ziemi bez życia.
- Po co mi to pokazujesz?? po co?! - krzyknął.
Nagle ocknął się w porcie przed statkiem Akinomy. Nie wiedział, jak ani dlaczego się tu właśnie znalazł. Zdecydował się później przejść do miejsca, które zwróci mu jego przeszłość. Wszedł do środka, lecz kobiety nie było co go zdziwiło, wiec od razu zawrócił. Pewnie poszła się spotkać z tym biznesmenem, o którym mówił mu Pollus. Nie wiedział jednak gdzie mógł ją znaleźć. Zdecydował się poszukać jakiś wskazówek wewnątrz statku. Przeszukał cały statek i potem usiadł cały zrezygnowany. “Jaka ona jest dziwna... Mogła zostawić jakąś wiadomość” - pomyślał. Nagle coś przykuło jego uwagę, a mianowicie komputer po jego lewej stronie. Chciał go uruchomić, lecz poczuł nagły ból głowy i ogarnęła go ciemność...
Senator Haln będący także generałem przechadzał się po statku rozmyślając nad tym co tu się działo. Doszły go już pierwsze raporty, że cała planeta była zrównana z ziemią i nie znaleziono śladu żadnej żywej istoty. Nagle wbiegł jeden z jego oficerów wyraźnie podniecony.
- Co się stało? - spytał zaciekawiony Generał.
- Panie Generale... Znaleźliśmy ocalałego na planecie... Jednego człowieka... a ściślej mówiąc młodego chłopca. Dostałem przed chwilą wiadomość właśnie z planety, jest on jak na razie strasznie przerażony i w wielkim szoku, ale wiozą go tutaj.
- Znakomita nowina. Może dowiemy się co tu tak naprawdę się stało! - krzyknął entuzjastycznie.
- Całkiem możliwe. Jednak sądzimy ze już nikogo żywego nie odnajdziemy. Niestety Panie Generale... Pełno martwych ciał, lecz nikogo żywego.
- Możesz odejść! Powiadom mnie jak tylko chłopiec zostanie przywieziony na statek.
- Tak jest.
Mężczyzna wyszedł zostawiając Generała. “Ciekawe... Bardzo ciekawe” - pomyślał. Po jakiejś godzinie oficer powrócił z wiadomością, że chłopak znajduje się w ambulatorium. Czym prędzej wręcz tam pobiegli, targani wielką ciekawością. W końcu dotarli do ambulatorium, gdzie droidy medyczne już udzielały pomocy chłopcu który był strasznie pokaleczony.
- Witaj chłopcze, powiesz nam co się stało na tej planecie? - rzekł najmilej jak potrafił senator Haln.
- Ja... to... te potwory... zabiły...
- Jakie potwory??
- Trzy żółte oczy... broń... huczące słowa w głowie każdego mieszkańca który za chwile miał umrzeć... - chłopak rozpłakał się.
- Spokojnie dzieciaku... - pocieszał Haln.
- Czy wiesz kim oni byli, albo skąd pochodzili, cokolwiek??
- Nie wiem... Oni... Mówili ze chcą : “Norcloh Idej, Norcoloh Htis”... Nie rozumiem co to oznacza...
- Dobrze odpoczywaj później jeszcze porozmawiamy...
Zostawili chłopca i udali się na naradę najwyższych oficerów i dowódców innych okrętów. Sytuacja była poważniejsza niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Z jednej strony groził Republice rozłam ze strony separatystów, a tu teraz takie zdarzenie... Stare Koreliańskie powiedzenie mówiło : “Jak coś już zaczyna upadać to pociąga za sobą wszystko inne”...
Szunaj szczerze się bał, wiedział, że zaraz się spotka z jedną z istot, która wzbudza lęk wielu innych w galaktyce. Praktycznie nie wiedział, kim jest i jak się nazywał jednak znał tylko nazwę organizacji jaką prowadził. Otóż nazywała się ona “Czarne Słońce” i nie wchodziła jak na razie tylko w konflikty z Huttami. Miał za chwilę się spotkać z jej przywódcą na jego statku. Szedł w towarzystwie wielu ochroniarzy, którzy nie wyglądali na ugodowych ani zdatnych na przekupstwo. Stanęli przed wejściem do pomieszczeniu, a jeden z nich zapukał do środka i po tym od razu weszli do środka. Zobaczył wysoką postać o zielonkawym kolorze skóry i oszczędnej fryzurze w formie czarnej kity z tyłu głowy. Spojrzał na niego posępnie i wskazał miejsca przed nim, żeby usiadł.
- Chciałeś się ze mną widzieć Książe? - spytał drżącym głosem Szunaj
- Tak...
- Czym sobie zasłużyłem na taki zaszczyt?
- Wtrąciłeś się do moich interesów...
- Ja?? Nie... to jakieś nieporozumienie... ja... nic...to... znaczy... to kłamstwo...
- Śmiesz nazywać mnie kłamcą? - zaczął spokojnie i pewnie.
- Jakże bym śmiał... ja...
- Belkadan... może to ci odświeży pamięć?
- Ja... nadal nie wiem... jak? - Szunaj nie wiedział co powiedzieć.
- Trudno... - rozpoczął wstając i okrążając stół w kierunku Szunaja - nie powinieneś mieszać się w nie swoje sprawy... to popsuło moje plany...
- Ja naprawdę nie chciałem.... Przepraszam...- tłumaczył się.
- Mój drogi Szunaju... Chce żebyś wiedział ze jestem łaskawy... przeprosiny przyjęte... - rzekł i było słychać odgłos łamanego karku. Szunaj nie żywy legł na fotelu.
- Straże zabrać go... wyrzućcie go gdzieś - rozkazał.
Straże weszły, sprawnie i szybko zabrały trupa Zanieśli go do śluzy i wyrzucili w nicość kosmos....
Kreth Malwil dolatywał do Revost powoli i pewnie. Miał za zadanie dowiedzieć się co się stało z zaginionymi Jedi Dev i jego padawanem Lekodem. Była to zagadka, która zaprzątała myśli wielu Jedi znajdujących się w Radzie. Wylądował w porcie i od razu udał się na poszukiwania. Idąc ulicami Revost wyczuł poprzez Moc, że ktoś go śledzi, ale zdecydował, iż nie da znać po sobie, że wiedział o tym fakcie. Szedł powoli i spokojnie przed siebie w kierunku pobliskich polan, małej rzeczki i gór. Wiedział, że osoba dalej za nim idzie. Poszedł w kierunku pagórka i jaskini będącej gratką dla zwiedzającej. Otóż była to legendarna grota Maleer Na’dek, mówiąca bardzo dużo o ciekawej historii tej planety. Praktycznie nikomu kto tutaj przybywał i usłyszał tą nazwę nic ona nie mówiła i oczywiście nic nie było w tym dziwnego. Maleer Na’Dek to imię najsłynniejszego mieszkańca tej planety, który żył przed wieloma wiekami. Otóż kiedyś niecni piraci, których dokładne pochodzenie i nazwa zostały zatarte przez czas. Były to czasy kiedy Revost miało nic wspólnego z Republiką, ani jeszcze nawet nie wiedziano o istnieniu takiej planety. Piraci przemierzając przestworza przypadkiem natknęli się na Revost i wyczuli okazję. Lądując napotkali rasę nie znającą zdobycz techniki, ani już tym bardziej nowoczesnych broni. Złupili ich z wszystkiego co według nich było cenne, a większość wzięli na statki jako niewolników. Udało by się im to wszystko na pewno, ale ktoś im przeszkodził, tym kimś był Maleer Na’Dek. Jedno było pewne nikogo innego jak ta postać ta planeta nie wydała na świat. Był on miejscowym kapłanem, który znał wiele sekretów tego świata. Jak przyszło zagrożenie poszedł on do słynnej groty i odprawiał tajemne modły do ich największego bóstwa zwanego Keddo. Ta wszechmocna istota wysłuchała próśb swojego kapłana i pierwszy raz zeszła do swoich wyznawców ukazując im swą prawdziwą postać. Wyobrażenia była zgoła inne od tego co ujrzeli, ale praktycznie pokrywały się wyobrażenia Mocy ich boga. Był on mały, około jeden metro wzrostu, o skórze pomarańczowej i oczach czarnych. Pojawienie się tego bóstwa towarzyszyła wielka burza z piorunami, która wywołała wielkie zdziwienie wśród najeźdźców. Jak ujrzeli mikrusa to zaczęli się śmiać w niebogłosy. On spojrzał na nich a jego oczy rozbłysły czarną poświatą. Strach rozdarł im serca gdy patrzeli na bóstwo. Bóg Revostian wyciągnął rękę i zacisnął pięść. Piraci zaczęli po prostu padać bez życia, jakby ich serca zatrzymały się pod wpływem mocy nieznanego im bóstwa. Ci co zdołali jakoś przeżyć, porzucali wszystko co mieli w rękach i uciekali na statki odlatując. Niektóre rozbijały się nagle jakby ktoś w środku umarł, ale kilkoro udało się odlecieć. Bóstwo uratowało tą planetę, a dzięki udanym modłom Maleer Na’Deka grota w której to uczynił została nazwana jego imieniem. W niej też bóstwo zniknęło tworząc różnokolorowe wzory, będące uczta dla oczu.
Do tej groty właśnie wszedł Kreth Malwil i ku jego zadowoleniu śledząca go osoba podążyła za nim. Przyspieszył swój chód Mocą i schował się za mała skała. Czuł że prześladowca idzie za nim. Przeszedł kilka kroków i rozglądnął się, Jedi wyraźnie to czuł. Kreth dostrzegł wyłaniający się blaster, wstał i szybko chwycił go zadając kilka ciosów w brzuch nieprzyjacielowi. Następnie powalił go na ziemię, przygniótł kolanem, żeby się nie ruszał i zadał pytanie.
- Kim jesteś? Czemu mnie śledzisz?
- Zapłacono mi... naprawdę... Tylko miałem się dowiedzieć dokąd zmierzasz... -odparł krztusząc się.
- Kto??
Nie usłyszał odpowiedzi, bo człowiek zmarł. Usłyszał głos.
- Ja, Jedi...
Malwil dostrzegł postać stojąca z dwoma rękojeściami w dłoni. Jej oczy granatowo-pomarańczowo dziwnie mrugały. Za nim stały dwie kobiety, będące bliźniaczkami o identycznej urodzie, różniące się tylko strojem.
- Kim jesteś?? - spytał Kreth.
- Twoją śmiercią Jedi...
Przeciwnik zapalił obydwie rękojeści i sykiem wyłoniło się dwa ostrza. Jedi już wiedział, czuł co się stało z Lekodem i Devem. Przyczyna ich zniknięcia stała właśnie przed nim. Jednak nie znał powodu dlaczego ten osobnik miałby zabijać Jedi. Kreth także zapalił swój miecz i przygotował się do odparcia ataku wroga. “Spokój ponad emocjami... Nie ma śmierci jest Moc” - pomyślał. Skoncentrował się wzmacniając łączność z Mocą, gdy nagle przeciwnik przeszedł do ataku. Jedi spokojnie wyczekał na jego ciosy i bez problemu je parował odczytując jego styl walki i zamiary. Malwil należał do jednych z lepszych szermierzy, wiec wiedział jak walczyć z wrogiem, chociaż w dzisiejszych czasach nie było dużo okazji ku temu. Jedi w końcu przeszedł do kontrataku zadając wymierzone dobre ciosy, które były z trudem parowane. Wiedział, że jego przeciwnik także był wytrawnym szermierzem i zwycięstwo może przyjść mu z trudem. Musi przełożyć ten pojedynek na inny termin, wtedy kiedy będzie gotów. Taką właśnie podjął decyzje i czym prędzej przeszedł do jej wykonania. Zadał mocny cios, którego cały impet przyjął wróg na lewy miecz, który to upadł z hukiem na ziemie. Jedi kopnął go mocno posyłając na ziemie i zaczął biec. Dwie kobiety przygotowały się do zatrzymania go, ale on pchnął je siłą Mocy i wybiegł szybko uciekając w bezpieczne miejsce. Wrogowie czym prędzej wzięli się w garść i ruszyli w pogoń...
Arnit leżał na łóżko rozmyślając nad słowami Mistrza Quell Perra. Jego mistrz już wyleciał wraz z Oruunem i młodym Rexem na Nar Shaada w misji o której młody Jedi nie miał pojęcia. “Jedi nie powinien znać miłości? Może to prawda? Czy to sprawia, że Jedi upada? Czy on przechodzi na Ciemną Stronę Mocy? ” - pomyślał. Nagle głos przemówił mu w umyśle : “Leć na Salatan... Tam poznasz prawdę o Władcach Mocy...”. Wiedział, że musi to zrobić i to jak najszybciej, ale nie wiedział jak przekonać wszystkich, żeby go wypuścili. Nagle weszła do środka Anelim. Popatrzyła na niego z nieukrywanym smutkiem, który jemu się straszliwie nie podobał. Ten smutek przechodził nawet w współczucie mieszane z litością. “Czego oni mi nie mówią?” - zastanawiał się.
- Arnicie jak się czujesz?? - spytała kobieta.
- Dobrze... - skłamał.
- Pani Doktor powiedziała, że możesz już stąd wyjść... Czy pójdziesz ze mną?
- Oczywiście.
Pożegnał się z panią doktor i szczerze jej podziękował za opiekę. Poszedł wraz z Anelim, lecz najpierw miał spotkać się z Mistrzen Ker’wanem. Miał się z nim spotkać, żeby porozmawiać o ewentualnym wypożyczeniu myśliwca i podroży na Salatan. Dogadał się z Anelim, że za godzinę spotka się z nią w porcie. Ona zgodziła się z nim odbyć podróż na Salatan, z czego był bardzo zadowolony. Jednak był też zbyt pewny siebie... Nie wiedział przecież, czy dostanie pozwolenie i statek. Wszedł do komnaty Ker’wana. Była bardzo skromnie wystrojona z miejsca na spanie i dwoma krzesłami. Dostrzegł mistrza siedzącego i medytującego. Chciał wyjść i wrócić jak mistrz skończy, lecz ten go zatrzymał.
- Siadaj...
- Witaj mistrzu... Czy przeszkodziłem w medytacjach? - spytał Arnit.
- Co Ciebie do mnie sprowadza?
- Mistrzu... Mam wizję... inne niż poprzednie, lecz dziwne i tajemnicze...
- Opowiedz...
Opowiedział mu w skrócie pomijając kilka znaczących faktów, między innymi postać ślepca mówiącego dziwne rzeczy.
- Salatan powiadasz? A co tam chcesz znaleźć?
- No właśnie nie wiem... Lecz mistrzu to się pojawia ciągle w mych snach chce poznać prawdę...
- Niestety, lecz nie mogę ci pozwolić wyruszyć w tej chwili... Nie jesteś w pełni zdrów... - rzekł ze smutkiem Ker’wan.
- Ale mistrzu...
- Żadnego ale! A teraz idź... Odpocznij... Potem porozmawiamy... Niech Moc będzie z tobą!
Pożegnał się z mistrzem i wyszedł. Targał nim lekki gniew, ponieważ myślał, że zostanie puszczony w tą podróż. Zdecydował się sprzeciwić i uciec. Pobiegł czym prędzej do portu spotkać się z Anelim. Wytłumaczywszy jej cała sytuacje. Ku jego radości zgodziła się na wszystko. Otóż zdecydowała się zabrać go na tą planetę i pomóc mu w poszukiwaniach. Arnit sprzeciwił się właśnie zakonowi po raz pierwszy... lecz nie ostatni... Nie zważywszy na słowa mistrza Quell Perra pojął, że Anelim była jedyna osoba wokół której krążyły jego myśli w całej galaktyce... Była jedyna osobą powodującą, że jednocześnie jego serce bije wolniejszym i szybszym rytmem... Jedyną osobą, którą kochał...
W pokoju siedział senator Kecaj i czekał. Odprawił wszystkich swoich doradców mówiąc, że ma bardzo ważne spotkanie. Znajdywał się on na orbicie Bothawui. Po chwili zmaterializowała się naprzeciw niego postać. Istota o trzech żółtych ślepiach, dwoma parami rąk, nóg i kilkoma niby mackami. Mówiła w swoim języku, lecz Kecaj ją rozumiał.
- Gdzie? - zaczęła postać.
- Flota stacjonuje nad planetą Kuat, w stoczniach są prowadzone modernizacje a nieopodal ćwiczenia...
- Gdzie? - ponowiła postać.
- Odzyskacie to po co tu przybyliście, ale wszystko w swoim czasie...
- Kiedy?
- Niedługo wszystko się rozstrzygnie... niedługo wszystko się zakończy... niedługo będzie koniec...
- Amulet?
- Trzy dni... Będziecie go mieli z powrotem... lecz nie rozumiem po co on wam tak pilnie jest potrzebny?? - zaciekawił się.
- Amulet to życie... bez niego śmierć... Życie to amulet... potrzebne, żeby odpędzić śmierć...
- Dziwne... i tak nie rozumiem o czym mówisz... Teraz idź... Skontaktuje się z Tobą po załatwieniu sprawy na kuat...
- Norcoloh Idej...
Postać zniknęła. Kesaj był jednym z wiodących działaczy wśród separatystów i teraz właśnie spełniał ich rozkazy. Wiedział ze flota tajemniczej rasy zdąża na kuat, gdzie stacjonuje większość kosmicznych okrętów Republiki. “Kiedy oni skończą na Kuat... Senat nie będzie miał wyboru tylko pójść na ugody...” - pomyślał ciesząc się w duchu.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P