TWÓJ KOKPIT
0

Upadek Jedi, upadek człowieka :: Twórczość fanów

ROZDZIAŁ 11


Akinoma stała i patrzyła w gwiazdy. Minęła jakaś godzina od pogrzebu Lelobacca, który był dla niej zawsze jak starszy brat, którego nigdy nie miała. Zastanawiała się nad wszystkim co ją spotkało w ciągu ostatnich kilku dni. Niby to tak niewiele czasu, a zdarzyło się tyle rzeczy. Dziwiła się jakie miała ciekawe życie. Niektórzy całe życie wegetują i marzą o takich przygodach jakie przeżyła dziewczyna w ciągu ostatnich kilku dni. Myślała także ogólnie nad swoim bytem. Co tak naprawdę osiągnęła? Czy stała się kimś? Była prostą przemytniczką, która żyła z dnia na dzień bez praktycznego celu. Zawsze marzyła o założeniu rodziny, kupienia pięknego domu na jakiejś spokojnej planecie. Jednak było to tylko marzenie, a te zazwyczaj spełniają się dość rzadko. Łzy popłynęły jej strumieniem po policzku, gdy znów zaatakowała ją wspomnienie o Wookiem. Śmierć to taka dziwna rzecz. Zawsze tak uważała, ale nigdy nie zastanawiała się jak to może wyglądać. Życie po śmierci... Czy ono w ogóle istnieje? Pamiętała jak przez mgłę jakąś kobietę, która kiedyś jej mówiła : “Śmierć nie jest końcem, lecz początkiem. Nie ma czegoś takiego jak koniec. Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego”. “Może była to racja? Może ta kobieta mówiła prawdę? ” - zastanawiała się. Czuła się tej chwili bardzo samotna. Zawsze pragnęła uchodzić za twardą i nieustępliwą kobietę, lecz chciała czasami być zwykłą kruchą dziewczyną, która pragnęła jedynie, żeby jej mężczyzna mocno ją przytulił. Czy żądała nazbyt wiele? Czy to tak dużo?
Nagle poczuła, że ktoś się powoli zbliża. Nie chciał, żeby dziewczyna wyczuła jego obecność starając się iść bardzo cicho. Kobieta jednak była bardzo czujna i nie zwykła dawać się zaskoczyć. Poczuła niespodziewanie na swoim ramieniu czyjąś rękę. Złapała ją i przerzuciła przed siebie siadając na niej i przytykając blaster do skroni. Tajemniczym napastnikiem okazał się Risk.
- Chciałem Ci zrobić niespodziankę Akinomo - uśmiechnął się - Wygodnie? - rzekł widząc, że kobieta zarumieniła się.
- Nie rób tego. Mogłam Ciebie zabić Risk! - krzyknęła.
- Spokojnie, Spokojnie. Panowałem nad sytuacją.
- To ja może wstanę. - powiedziała dziewczyna, lecz Risk złapał ją mocno za ramiona. Ta wiecznie nie ustępliwa i twarda kobieta poczuła się niepewnie. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła, że patrzy na nią bardzo dziwnie. Wiedziała, że to kobieciarz i pragnął tylko ją doliczyć do swoich licznych zdobyczy, ale nie była już do końca tak tego pewna.
- Puść mnie... - wyszeptała.
- Nie puszcze Ciebie. - odparł z pewnością w głosie.
Zbliżył się do niej powoli, lecz stanowczo. Czuł, że jej ręce zaczęły drżeć. Czy to był strach? Czy aż tak bała się, iż ktoś chciałby się od niej zbliżyć? Widząc, że się nie opierała pocałował ją namiętnie w usta. Tak połączeni w pocałunku trwali sporą chwilę. Akinoma była bardzo zdziwione, że nie wbiła mu wibroostrza w serce za tą nędzną próbę. “Może tego potrzebuje? Mężczyzny, który zaopiekuje się mną?” - zastanawiała się. Zdecydowała się nie opierać. Poddała się sytuacji, która właśnie zaistniała. Risk chociaż ją denerwował zbytnią pewnością siebie zaczynał się jej podobać. “Może to mężczyzna z którym spędzę resztę mojego życia??” - pomyślała.
- Musimy zaraz lecieć - rzekł Risk.
- Dokąd? - spytała trochę nieobecna rozkoszując się jeszcze chwilą niebiańskiego pocałunku.
- Karrde z ludźmi lecą na Nar Shaada. Ja mam lecieć na Coruscant. Jeszcze nie wiem po co, a ty co zamierzasz? - zaciekawił się.
- Chyba też polecę na Coruscant. Ciekawa jestem co z moim kompanem.
- Możemy polecieć razem prawda? - spróbował Risk.
- Czemu nie? Z chęcią poznam Cię bliżej rzezimieszku - obdarzyła go w odpowiedzi ciepłym uśmiechem, który powalał na kolana nie jednego mężczyznę. Był tak olśniewający i piękny, że każdy mężczyzna jej rasy nie mógł się jej oprzeć. Mogła wtedy robić z nimi co chciała.
Wstali i udali się odpocząć i przygotować do podróży.

Rex wylądował na Coruscant. Trwało to sporo czasu zanim doleciał tu z Revost. Czuł smutek będąc pogrążony w żałobie po swym mistrzu Oruunie. Dziwił się, że jego mistrz zginął, a on pokonał tajemniczego wroga. Ciekawił się kim był ten przeciwnik. “Czy był to Jedi? Czy tylko zwykła istota biegła w walce na miecze świetlne?” - myślał. Wyszedł ze statku i dostrzegł, że w komitecie powitalnym były same znane osobistości. Przyszli po niego sam Mistrz Mace Windu wraz z Mistrzem Ki-Adi-Mundim. Dali znak ludziom, żeby weszli do środka i zabrali zwłoki Oruuna. Rex podszedł do obydwóch Jedi.
- Co się stało Padawanie? - zaczął Mace Windu.
- Polecieliśmy na Revost. Spotkaliśmy tajemniczą istotę, która prawdopodobnie była odpowiedzialna za stan Kretha Malwila. Wyzwała Mistrza Oruuna na pojedynek, który niestety przegrał - wziął głęboki oddech i zdziwił się, że głos mu załamał się lekko - Wtedy ja zacząłem z nim walczyć... nie wiem jak to zrobiłem, ale go pokonałem.
- Dobrze się spisałeś Padawanie. Idź teraz zobaczyć się z medykiem. Powinien Cię opatrzyć. Odpocznij i najedz się do syta. - rzekł Ki-Adi-Mundi.
- Niech Moc będzie z Tobą! - dodał Mace Windu.
Rex skłonił się lekko i odszedł w kierunku Ambulatorium. Przepełniał go smutek i gorycz po stracie Mistrza. Prawda była taka, że dla każdego Padawana jego Mistrz zastępował mu ojca. Między niektórymi więź była silniejsza, a taka była pomiędzy Rexem, a Oruunem. Młody Jedi z całych swoich sił pragnął odrzucić uczucie Gniewu. “Strach prowadzi do Ciemnej Strony. Strach prowadzi do Gniewu” - pomyślał.
Dostawszy pomoc medyczną udał się na spotkanie z kilkoma mistrzami, żeby im opowiedzieć co się stało. Czuł się trochę dziwnie, iż on przeżył, a jego Mistrz poległ. “Ironia losu. Padawan w końcu przerasta swojego Mistrza. Taka była kolej rzeczy” - pomyślał. Zastanawiał się kim był ten mroczny wojownik. W szermierce był bardzo dobrze obeznany, ale dlaczego zabijał Jedi? Te wszystkie myśli trapiły młodego Padawana i praktycznie nie dawały mu spokoju. W końcu doszedł do celu jakim była sala Rady Jedi, gdzie za chwilę miał zdać relacje z ostatnich wydarzeń. Miał wewnątrz prawdziwą burzę. Zastanawiał się co będzie z nim dalej. “Czy dostane nowego Mistrza? Czy przystąpię do prób?” - myślał. Przestąpił progi sali Rady Jedi i skłonił się nisko. Po tym jak Mistrz Windu dał mu znak, Rex zaczął opowiadać co się ostatnio stało.

Arnit stał przed ścianą z dziwnymi malunkami i przyglądał się jej uważnie. Widział na niej wielu Jedi z mieczami w dłoniach walczącymi z innymi. “Sithowie” - pomyślał. Walczyli jakby na wielkim polu pośrodku którego na widocznym wywyższeniu leżał mały kwadratowy przedmiot. Był to pradawny Holocron Jedi zawierający tajemniczą wiedze Władców Mocy. “Jednak dlaczego o niego walczyli? Czy Jedi bronili Holocronu przed Sithami? Co takiego skrywał ten Holocron? ” - zastanawiał się. Nagle dostrzegł trochę wyżej nad walczącymi na miecze świetlne tajemniczo wyglądające istoty. Wyglądały na wysokie, o trzech żółtych ślepiach. “Ja to gdzieś już widziałem” - pomyślał. Wyglądało jakby te istoty także chciały zagarnąć Holocron. Nagle ukuł go potworny ból prawie rozsadzając mu głowę. Padł na kolana łapiąc się za nią i sięgając po Moc próbował go wytłumić. Obrócił się i zobaczył kobietę pięknej urody. Włosy kruczoczarne spływały jej po ramionach odzianych w białą szatę. Patrzyła na niego równie czarnymi oczyma gdzie nie można było dostrzec nawet kropli bieli. Przemówiła do niego głosem mocnym, pewnym i na dodatek dla niego znajomym.
- Urodziłeś się po to, aby umrzeć, żeby Oni się urodzili. Wszystko ma swoją przyczynę. Wszyscy uczestniczymy w wielkiej grze. Los przygotował dla ciebie taką rolę i musisz ją spełnić. Dotknij Holocronu i oddaj go Im... Wszystko od tego zależy...
Kobieta znikła tak samo jak jego ból w głowie. Wstał powoli próbując odzyskać równowagę i spojrzał raz jeszcze na ścianę. Moc kazała mu wyciągnąć dłoń w kierunku malunku holocronu. Nie mógł powstrzymać tego ruchu. Była całkowicie nie zgodny z jego wolą. Poddał się temu i zdziwił się co nastąpiło. Jak dotknął obrazu wcisnął się on do środka. Cofnął się o krok jak usłyszał hałas dobiegający sprzed niego. Zobaczył jak cała ściana zaczyna drżeć i niespodziewanie otworzyła się. Jego oczom ukazał się mały kwadratowy przedmiot leżący w środku na piedestale. “Holocron Jedi” - pomyślał. Nagle doszedł go głos zza pleców.
- Arnicie... Stój
- Mistrz Quell Perr??? - zdziwił się chłopak.
- Tak mój Uczniu, to ja. Uspokój się... - zaczął
- Nie oj nie!! Nie dam się ponownie nabrać na tą sztuczkę! nie wiem jak uniknąłeś śmierci, lecz drugi raz tegoż samego błędu nie popełnię. - mówił coraz bardziej zdenerwowany Arnit.
- O czym mówisz mój Padawanie? Uspokój się! Oddychaj głęboko! Użyj Mocy.
- Tak, tak, tak. I co jeszcze mi powiesz? Ciebie tu nie ma. Jesteś moim demonem. - rzekł włączając miecz świetlny.
- Co ty robisz?
- To co powinienem.
Zaatakował Quell Perra z całą furią jaką w sobie tłumił. Mistrz nie wiedział co wstąpiło w młodego chłopaka toteż spokojnie parował jego ciosy. Z całą siłą odepchnął ucznia na ścianę gdy nagle całe to miejsce zaczęło się trząść w posadach. Quell Perr spojrzał w miejsce gdzie powinny leżeć zwłoki mężczyzny w czerwono-białej zbroi i ku jego zdziwieniu nie ujrzał ich tam. Następnie spojrzał w miejsce gdzie znajdował się Holocron Jedi, którego także nie było. Niespodziewanie poczuł w Mocy czyjąś obecność za sobą. Była ona przepełniona gniewem, rządzą mordu i krwi. Obrócił się, lecz nie zdążył nic zrobić. Postać złapała go oburącz za skronie wbijając w niej pazury. Mistrz Jedi zaczął krzyczeć w niebogłosy i padł na kolana. W tym czasie Arnit ocknął się i przeraził się niezmiernie kiedy otworzył oczy. Myślał przez chwilę, że to kolejny z serii jego dziwnych snów, lecz tym razem była to rzeczywistość. Smutna, szara i prawdziwa. Nie mógł uwierzyć, jaki kolejny błąd popełnił atakując swojego mistrza. Teraz widział obok niego swojego wroga, który jakimś cudem żył. Zganił siebie raz jeszcze i szybko przemyślał sytuacje. Zdecydował się działać od razu, żeby uratować Quell Perra. Włączył miecz świetlny i pobiegł w kierunku przeciwnika. Skoczył w jego kierunku mierząc silny cios noga w korpus. Zaskoczony mężczyzna przewrócił się puścił Mistrza Jedi, który padł nie przytomny na ziemie. Jedi chwycił Holocron i schował go do poprzedniego przedmiotu. Podszedł powoli do mężczyzny, który już wstawał.
- Nieźle... Zaskoczyłeś mnie... - wycedził.
- Jak przeżyłeś? Przecież to jest nie możliwe!!! - krzyknął.
- Jestem potężniejszy niż myślisz... I zaraz się o tym przekonasz.
Zaczął biec w kierunku Arnita, który stał przygotowany na odparcie jego ataku. Quell Perrr w tej samej sekundzie skoczył na przeciwnika i powalił go na ziemie.
- Arnit! Uciekaj! Teraz! - rozkazał.
- Mistrzu...
- Idź!
Nie zawsze słuchał swojego mistrza i zawsze sądził, iż poniekąd był to błąd. Teraz stanął na rozdrożu dwóch dróg. Na końcu jednej była teoretycznie wolność i dalsze życie, a na drugiej Mistrz Quell Perr zastępujący mu ojca. Walczący teraz z jego najstraszniejszym wrogiem. Skazany na porażkę. “Co to za życie... Przecież i tak wkrótce umrę” - pomyślał. Jednak ku jego zdziwieniu odwrócił się i uciekł. “Co jest?” - zastanawiał się. Biegł i biegł, aż znalazł się na swoim statku szykując go do startu. Spojrzał na prawo i dostrzegł, że siedzi obok niego Anelim. Piękna tak jak ją pamiętał. Patrzyła na niego tymi magicznymi oczyma...
Nagle rozpłynęła się obdarzając go bardzo czułym, lecz smutnym uśmiechem. W jej miejsce pojawił się ślepiec.
- Startuj! Czas nagli. - rzekł.
- To ty mnie zmusiłeś, żebym nie ratował mistrza Prawda?- spróbował Arnit.
- Tak... Musiałem. Nie przewidziałem przybycia tej osoby. Ten mężczyzna jest bardziej niebezpieczny niż myślisz.
- A co z moim Mistrzem?
- Niestety jest zgubiony... - odparł z udawanym smutkiem. - Teraz czekają nas ważne sprawy. Masz Holocrony?
- Tak. Holocron Sith i Jedi. - wziął głęboki oddech i spytał - Jakie ważne sprawy?
- Niedługo stanie się coś co musisz powstrzymać... Musisz oddać Holocrony. Ci którzy ich pragną szukają...
- Przestań do mnie mówić zagadkami Ślepcze! Raz choć powiedz wprost o co ci Chodzi!
- Pamiętasz co zobaczyłeś na obrazie na Salatan? - zapytał ślepiec.
- Tak. Jedi walczący z Sith i... - zawahał się - Jakieś dziwne trójokie istoty. Czy to o nich mówisz? Kim oni są?
- Od początku istnienia wszystko miało dwie strony. Był dobro i zło, samiec i samica, Jasna strona i Ciemna strona Mocy. Jednak nie do końca jest to prawdą. Wszystko ma swoje dwie strony medalu, lecz jest jeszcze część środkowa. Coś co jest pomiędzy jedną stroną, a drugą. Miejsce łączące obydwie strony... - wyjaśniał.
- Czy oni są tym czymś co łączy? - spróbował chłopak.
- Tak tym właśnie oni są. Od wieków nie pokazywali się w znanym tutaj rejonom galaktyki. Jednak nadchodzą mroczne czasy... - zniżył głos - Oni o tym wiedzą... Chcą Holocronów, bo mają w sobie wiedzę dość niebezpieczną, która musi być zabrana tej części galaktyki póki nie nadejdzie zły czas...
- O czym ty mówisz? Jaki zły czas? Może Republika ma problemy z Separatystami, ale na pewno wszystko zostanie rozwiązane na drodze pokojowej i dyplomatycznej. Nie ma czym się przejmować. - wyjaśnił z pewnością w głosie.
- Te czasy już się zaczęły... Wybuchnie wkrótce wielka wojna... Wszystko się rozpoczęła osiem lat temu. Wiesz co wtedy się stało?
- Niech to.... - zaklął siarczyście - Blokada Naboo... Tajemniczy Sith, który zabił Mistrza Qui Gon Jinna...
- Dokładnie o tym mowa. Wszystko się łączy z Postacią o imieniu Palpatine.
- Kanclerz Palpatine? Dlaczego? Jak? Nie rozumiem co on ma wspólnego z tym wszystkim.
- On jest jak to ładnie nazywacie Sith’em. Próbuje zrobić i zdobyć to czego najbardziej pragnie...
- Co to takiego?
- Zdobyć władzy i... - przerwał ślepiec - Lećmy na Coruscant.
- Dobra, ale Co jeszcze?
- Zabić wszystkich Jedi... - dokończył ślepiec.
Statek Arnita skoczył w nadprzestrzeń zostawiając za sobą Salatan i Mistrza Quell Perra na nim. Jedi na planecie leżał nieruchomo obok mężczyzny w czerwono-białej zbroi. Nagle ruszył się i zaczął powoli wstawać. Człowiek w zbroi leżący obok leżał nie ruchomo bez życia. Mistrz Quell Perr dziwnie się przyglądał swojemu ciało. Nagle krzyknął : “Tak! Udało się! ” i wydał z siebie szaleńczy chichot. Wyszedł powoli udając się do statku.

Orbita Sluis była zatłoczona jak nigdy. Oprócz tego, że stocznie cały czas pracowały pełną parą. Teraz w tym systemie znajdowała się większość floty Republiki na wielkich manewrach. Oprócz samych statków i całej śmietanki dowództwa floty znajdują się tu także głównie władze samej Republiki prosto z Coruscant. Wszystko z powodu wielkiej konferencji, która miała się tutaj niebawem odbyć. Dostrzec można było kilka stacji bojowych typu Golan, które miały zapewnić bezpieczeństwo w systemie. Miejscem konferencji miało być dzieło jednego z najlepszych architektów pracujących w stoczni Kirana Lar. Co było interesujące nie należał on do rasy Sluisów, ale do lekko podobnej zwanej Wusil. Miała ona normalnie nogi, lecz owłosione prawie jak u Wookiego, a górna część była jakby węża z dwoma łapami. Rasa rzadko opuszczała swoją planetę ceniąc sobie prywatność i spokój. Stworzył on specjalnie na tą okazje wielka stacje konferencyjną, która zostanie zaraz otwarta. Wszyscy, którzy powinni przybyć już się na niej znajdowali, a Kanclerz Palpatine kończył przemawiać i przecinał wstęgę otwierająca symbolicznie stację. Wszyscy udali się obejrzeć ten wspaniały obiekt będący wprawdzie dziełem sztuki. Anakin Skywalker szedł powoli z tyłu patrząc i podziwiając, ale jednocześnie zachowując czujność. Nagle poczuł, że ktoś go obserwował. Nie chciał dać temu komuś znać, że wiedział o tym toteż powoli się rozglądnął. Dostrzegł kobietę patrzącą na niego bardzo dziwnie. Niespodziewanie podbiegła do niego.
- To ty! Tak jestem tego pewna! To musisz być ty! - powiedziała zdenerwowanym głosem.
- Uspokój się i proszę powiedz o co chodzi - zaczął Anakin.
- Musisz uważać! Głos mi mówi... - pojawił się na jej twarzy grymas bólu - To ty...
Nagle Anakin wyczuł niebezpieczeństwo, lecz było zbyt późno niż by tego chciał. Strzały z blastera poleciały w jego i w stronę innych Senatorów. Skrytobójców dostrzegł pięciu. Widział jak jeden śmiercionośny czerwony promień leci prosto w jego serce. Zdziwił się jak kobieta go w jednej sekundzie odepchnęła i strzał zamiast w niego trafił w nią. Padła na ziemię wydając z siebie cichy jęk. Anakin włączył miecz świetlny i precyzyjnie odbijał strzały napastników. Jeden z nich został trafiony odbitą nitką lasera. Dwaj zostali już powaleni przez Mistrza Obi-Wana Kenobiego. Pozostali zostali schwytani. Akcja była sprawna i szybka toteż nikomu nic się nie stało. Prawie nikomu ponieważ na ziemi leżała kobieta z śmiertelną raną. Skywalker podszedł do niej i ukląkł.
- Żyjesz... udało się... - wyszeptała.
- Nie ruszaj się... Zaraz przyjdzie droid medyczny.
- Już jest za późno. - uśmiechnęła się - Głosy ucichły, Jesteś przystojniejszy niż myślałam.
- Dziękuje - zarumienił się chłopak.
- Kocham Cię... - wyjąknęła. - proszę przytul mnie.
Anakin przytulił ją mocno i pewnie. Uratowała mu życie, wiec chociaż takim małym gestem mógł się jej odwdzięczyć. Kobieta czuła, że umierała, lecz była szczęśliwa. Przez prawie całe jej życie dręczyły ją dziwne sny i słyszała głosy. Ten sam przemówił teraz, ale już po raz ostatni.
- Narodziłaś się, żeby umrzeć po to, aby Oni się narodzili... Przeznaczenie się wypełnia... Osiągniesz spokój...
Dziewczyna uśmiechnęła się i pocałowała zszokowanego Anakina. Była to ostatnia rzecz jaką zrobiła. Chwilę później życie opuściło jej ciało. Umarła będąc pierwszy raz szczęśliwa. Mężczyzna wstał i trochę się zasmucił. Obi-Wan podszedł do niego.
- Takie jest życie mój uczniu... Śmierć zawsze nam towarzyszy...
- Wiem Mistrzu...
- Pamiętaj! Śmierć nie jest końcem, lecz początkiem.
Nagle stacją zatrzęsło. Wdarł się wielki chaos. Syreny alarmowy ogłuszyły prawie wszystkich.
- Co się dzieję? - spytała Anakin jakiegoś oficera ochrony.
- Nastąpił atak na nasze statki Mistrzu Jedi. Flota dziwnie wyglądający statków wdarła się niepostrzeżenie do systemu i wplątała się w walkę z naszymi okrętami. Było to z zaskoczenia. Nasze okręty przegrywają.
- Anakin szybko za mną - rzucił Obi-Wan biegnąc do hangaru.
Anakin jak biegł dostrzegł u wszystkich przerażenie i to samo też wyczuł poprzez Moc. Jednak od jednej istoty emanowało uczucie radości. Gdy spojrzał na tą osobę dostrzegł uśmiech. “Dziwne... Czemu Senator Kesaj jest taki zadowolony?” - zastanawiał się.

Tymczasem na orbicie rozpoczęła się prawdziwa bitwa. Statki o tajemniczym kształcie i trzech niby rogach wyrastających z kadłuba jeden za drugim ostrzeliwały okręty Republiki. Generał Haln stał na mostku swojego okrętu i patrzył. “To znowu oni” - pomyślał. Kolejny wybuchł lekko go oślepił. Był to wielki nowy Acclamator “Sen Senatu”, który został ostrzelany przez trzy wrogie wielkie statki i roztrzaskano go na kawałki. Haln dostrzegł chmary myśliwców latające i walczące wszędzie, gdzie było tylko miejsce w tych zatłoczonych przestworzach. Wyglądały jak roje dwóch zwaśnionych gatunków owadów z Nibus walczące o pożywienie. Co chwila małe wybuchy... kolejna śmierć dobrego pilota... W komunikatorze na częstotliwości Republikańskich myśliwców słychać było okrzyki zwycięstwa po zestrzelonym myśliwcu i krzyki bólu na chwilę przed śmiercią. Jego okręt z wszystkich baterii turbolaserów zaczął strzelać na najbliższy trójrogi statek wroga. W raz z nim strzelały jeszcze cztery okręty. PO chwili rogi odpadły i statek był targany wybuchami. Nagle mniejszy z statków wroga lekko uszkodzony leciał prosto na pobliski statek republiki “Naron”. Próbowano go zestrzelić, lecz bez skutku. Nieprzyjaciel wbił się w niego taranując go i niszcząc siebie wraz z nim. Statek wroga po krótkim ostrzale uległ zniszczeniu. Potem następny i następny... Wir walki pochłaniał kolejne ofiary. Nagle jakiś zabłąkany uszkodzony myśliwiec wroga koziołkując leciał prosto na okręt Halna.
- Zestrzelić go!! Szybko! - krzyknął.
Było jednak już za późno. Myśliwiec przeleciał przez mostek zabijając wszystkich. Walka narastała z chwili na chwilę. Nagle wszędzie na okrętach Republikańskich rozległ się syczący głos: “Norcoloh Idej... Norcoloh Htis”.

Arnit znajdował się w nadprzestrzeni gdy nagle coś z niej wyrwało jego statek. Gdy wyszedł z niej dostrzegł dwa duże okręty o trzech rogach. Nie strzelały... Nic się nie działo.
- Czy to Oni? - spytał ślepca, który gdzieś zniknął.
- Tak - odparł zza jego pleców.
- Co robić?
- Czekaj...
Nagle zza nim wyszedł kolejny okręt. Rozpoznał w nim statek swojego Mistrza Quell Perra. Ucieszył się i sięgnął do niego Mocą. Wtedy go poraziło, że aż prawie zemdlał. Nagle jakby wiązka holowniczą pochwycone zostały obydwa okręty i wciągnięte na najbliższy trójrogie pojazd. Arnit wiedział, że nie był to jego mistrz. Nie wiedział kto to, ale na pewno nie Quell Perr. Po chwili znajdowali się na trójrogim statku. Wyszedł na zewnątrz. Dostrzegł jedną postać o trzech żółtych ślepiach i nieznany mu kształcie.
- Norcoloh Idej... Norcoloh Htis - wypowiedziała postać.
- Nie rozumiem! Co to oznacza? - spytał.
- Daj mu Holocrony. Norcoloh Idej to Jedi Holocron w ich języku. Tak samo jak Norcoloh Htis jest Holocronem Sith - usłyszał głos ślepca.
- Rozumiem. Czy to chcesz? - wyjął obydwa małe przedmioty i pokazał je postaci. - Rzucił mu Holocron Jedi.
- Norcoloh Idej - widać na jej twarzy było coś jakby uśmiech. Wskazała na drugi przedmiot i rzekła - Norcoloh Htis.
- Masz!
Postać dostała obydwa Holocrony. Nagle z drugiego statku wybiegła inna postać. Arnit spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł Mistrza Quell Perra, lecz przez Moc nie wyczuwał go, ale kompletnie inna postać.
- Holocrony są Moje!!! - krzyczał.
Podbiegł do postaci i włączył miecz świetlny.
- Oddaj stworze!
- Nie - rzucił Arnit.
- Nie sprzeciwiaj się swojemu Mistrzowi chłopcze. Zginiesz jak tak będziesz dalej czynił.
- I tak zginę niedługo. - powiedział czując jak niewiele czasu mu pozostało. Skóra robiła się już zielonkawa i pokryta bruzdami. Co chwila pluł krwią. Wiedział, że ta choroba go zabija.
- Wiem. - zaśmiał się niby Quell Perr - Przecież to ja ofiarowałem Ci tą chorobę!
- Co?! - krzyknął chłopak.
Jednak Quell Perr nie odpowiedział. Trójoki wbił w niego dziwną broń. Quell Perr padł na ziemie bez życia. Jednak na tym nie skończyła postać swoje dzieło. Wzięła tajemniczy okrągły przedmiot i przyłożyła do serca martwej osoby. Mroczny szept przechodzący w krzyk rozległ się w całym hangarze. Po chwili kula wypełniona była czarną mgła. “Co to jest?” - zastanawiał się chłopak. Zobaczył tylko jak istota daje mu znak, że może sobie iść.
Odwrócił się i odleciał kierując się ponownie na Coruscant. Smutek go ogarnął na myśl, że jego mistrz nie żył. Zginął przez tą samą istotę, która mu zniszczyła życie. Czekał go jeszcze jakiś czas podróż

W tej samej chwili na orbicie Sluis bitwa powoli się kończyła. Statki nieprzyjaciół znikały skacząc w nadprzestrzeń. Po jakimś krótkim czasie już żadnego wrogiego okrętu nie było w systemie. Zdziwienie wszystkich znajdujących się w systemie było wielkie i nikt tego nie rozumiał co tu się tak właściwie stało. Jedno było prawdą, a mianowicie galaktyka to bardzo dziwne miejsce w której dzieją się naprawdę niesłychane rzeczy. Czas minie i ludzie zapomną o tym co tu się zdarzyło. Śmierć wielu pozostanie tylko wspomnieniem, które zatrze się przez czas. Czemu tak było? Czemu czas tak przemijał? Czy to nie dziwne, że w jednej chwili siedzimy, a jakby chwilę później to co robiliśmy sekundę wcześniej było już wspomnieniem? Było to i będzie zawsze zagadką dla filozofów. Czym jest czas... Wrogiem? Przycielem? Czy czymś pomiędzy?
Na Coruscant w apartamentach trójprzymierza Valasos Ocir sprawujący władze po zniknięciu Rutra’Dik Yruba siedział i myślał. Czuł dziwny niepokój i nie wiedział czemu. Czekał w tej chwili na Regentkę Magatę, z którą miał omówić ważna sprawę. Nagle wrota się otworzyły i Ocir wstał oddając szacunek Regentce. Jednak jak ujrzał kto wchodził zbladł i omal nie padł na ziemię. Zobaczył Rutra’Dik Yruba w towarzystwie Rippera.
- Witaj przyjacielu... - rzucił do niego Ripper. - Poznajesz go prawda?
- Jak... To niemożliwe!! - krzyknął.
Wziął blaster i chciał wystrzelić w Kid’a, lecz nie zdażył. W tej samej sekundzie Ripper chwycił swój podręczny mały śmiercionośny sztylet i rzucił w niego celując w gardło. Wbił się w jego szyje lekko i spokojnie. Na twarzy Ocira widać było przerażenie i zdziwienie. Padł na ziemię bez życia.
- Co dalej? - rzekł Rutra’Dik
- Ty tu czekaj na Magate. Ja idę pozbyć się Trupa.
Zabrał go i wyszedł. Po jakimś czasie weszła Magata. Gdy zobaczyła siedzącego naprzeciw niej Rutra’Dik omal nie zemdlała. “Jak to możliwe?” - pomyślała.
- Mężu! - krzyknęła.
Podbiegła do niego i mocno go przytuliła. On poczuł się dziwnie szczęśliwy w jej objęciach i namiętnie ją pocałował. Prawie cała pamięć wróciła, lecz nie był on już tym samym człowiekiem co przedtem. Doświadczenia ostatnich dni bardzo go zmieniły.
- Czemu? - zaczął.
- O co ci chodzi? - zaniepokoiła się kobieta.
- Czemu spiskowałaś... Czemu chciałaś mnie pozbawić życia... Wiem, że to ty! Pamiętam.
- To jakieś nie porozumienie!
- Łżesz! - krzyknął.
- Ona mówi prawdę - doszedł do niego głos zza wielkiej firany - To ja za tym stałam.
- Kim jesteś? - zdziwił się.
- Aino o czym ty mówisz? - spytała zaskoczona Magata.
- Zamknij się! - rzekła i wystrzeliła z blatera. Magata padła na ziemię.
Rutra’Dik w tym czasie złapała ją za rękę i mocno uderzył ją w twarz. Kobieta jednak była twardsza niż myślał. Kopnęła go mocno w krocze. W tej sekundzie pomyślał, że umiera, ale jednak był to tylko ból. Położyła go na biurku i przyłożyła wibroostrze do gardła.
- Zabiłeś go... - spojrzała na Ocira. - teraz ja zabije Cię. Jednak przyłącz się do mnie. Uczyń mnie swoją żoną. Razem będziemy rządzić... - rzekła i polizała go po policzku wywołując u niego uczucie obrzydzenia.
- Nie - wycedził.
Z całej siły odepchnął ją. Kobieta kompletnie zaskoczona potknęła się o ciało Magaty. Rutra’Dik podbiegł i rzucił ją na okno. Dziewczyna poleciała na dół wydając z siebie cichnący krzyk.
- Magato... Magato... - zaczął Rutra’Dik
- Ja... Nie wiedziałam...
- Nie rób mi tego! Nie odchodź teraz jak Ciebie odzyskałem! - pocałował ją czule.
- Kocham Cię... - odparła mu i umarła.
To wydarzenie sprawiło, że odzyskał pamięć. Kobieta, którą kochał zmarła. Śmierć przychodziła zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Kiedyś mędrzec rzekł : “Nikt nie zna dnia, ani godziny”. Czas zasklepi nowo powstałą ranę mężczyzny, lecz nigdy jej nie uleczy. Jakże dziwna była istota czasu. W jednej chwili człowiek cieszył się ze spotkania z ukochaną, a nagle w drugiej już był pogrążony w żałobie po jej śmierci. Dziwne było to jak istoty myślące nie szanowały tego co miały. Pewien pisarz pochodzący z Ralltiir w jednym z wierzy zawarł pewną uniwersalną złotą myśl : “Nikt nie dostrzeże prawdziwej wartości tego co ma dopóki tego nie straci”. Rutra’Dik przytulił nieżywą kobietę i wydał z siebie jakby zwierzęcy krzyk. Potem już było tylko słychać smutny płacz.

Arnit dotarł w końcu na Coruscant. Nie wiedział gdzie iść najpierw. “Czy iść powiadomić Rade Jedi o Sithcie czy iść tam gdzie ślepiec mówił? - zastanawiał się. Poddał się Mocy i szedł tam gdzie ona go kierowała. Po jakimś czasie dotarł do wysokiego piętra jakiegoś budynku. Zatrzymał i wyjrzał przez szybę na taras. Dostrzegł kobietę o płomienno rudych włosach majstrującą przy karabinie snajperskim najnowszej generacji. Spojrzał przez okno po lewej jego stronie i dostrzegł, że na niższym piętrze przeciwległego budynku stoi Senator. Nie widział dokładnie kto to. “Ona chce zabić Senatora” - pomyślał. W tej samej chwili zdecydował się działać. Dostrzegł, że kobieta zamierza właśnie wystrzelić. Zapalił miecz świetlny i wybiegł krzycząc. Zaskoczona skrytobójczyni wzięła karabin i skierowała go w stronę Arnita. Mimowolnie wystrzeliła posyłając niebieską nitkę śmierci wprost w jego klatkę piersiową. Jedi poczuł strzał, lecz biegł dalej chwytając napastniczkę i skacząc z tarasu.
- Zginiemy razem - wycedził do niej.
Wbił jej miecz świetlny w korpus pozbawiając ją życia. Wiedział, że za chwilę umrze. Spadając dostrzegł, że Senator, którą uratował to kobieta. Nie rozumiał nigdy swojego przeznaczenia, ani swoich snów, lecz był pewien, że postąpił dobrze. Przeżył upadek, lecz powstał. Postąpił tak jak prawdziwy Jedi. Bezinteresownie uratował inne życie. Ślepiec wmawiał mu, że Jedi to maszyny. To, iż kontrolują swoją emocje sprawia, że ich nie odczuwają. Poniekąd miał rację, lecz ogólnie mylił się. Jedi to istoty myślące i czujące tak jak inne. Niestety większość myśli o Jedi jako o prawie Bogach o niesłychanych zdolnościach i nieskazitelnych charakterach. Prawda byłą taka, że mieli oni słabości tak jak inni. Czuli tak samo... krwawili kiedy się ich zraniło... Płakali gdy byli smutni... Pragnęli... Marzyli... Jedi nigdy nie byli ideałami doskonałości. Byli zwykłymi istotami o niezwykłych umiejętnościach. Wiedział, że popełnił wiele błędów i żałował ich bardzo, lecz zaraz umrze. Zobaczy ukochaną Anelim. Miłość uczucie, które nigdy żaden Jedi nie powinien znać ani zgłębiać, a zwłaszcza uczeń nie potrafiący kontrolować swoich emocji. Nikt nie znał swojego przeznaczenia. Arnit miał to szczęście w nieszczęściu, że poniekąd je znał. Był częścią gry w której ślepy los w raz z innymi grali tworząc to co nazywamy życiem. Zabił niewinną osobę w postaci Anelim. Głos nagle w umyśle zaczął mu mówić: “Urodziłeś się, że umrzeć po to aby oni się narodzili. Spełniłeś swoje przeznaczenie”. Nie wiedział o co dokładnie chodzi i jaką rolę w tym wszystkim odegrają jej dzieci, ale cieszył się, że tak postąpił. Wywnioskował, że słowo “aby oni się narodzili” a uratował Panią Senator to odwoływało się do jej potomstwa.
Pani senator stała na tarasie i przeraziła się jak dostrzegła dwójkę istot skaczących z tarasu. Nagle na taras weszła druga postać.
- Senator Padme? Co się stało? - zaczęła kobieta.
- Powiadom służby medyczne. Ktoś skoczył z pobliskiego tarasu - odparła kobieta ze smutkiem.
- Och... Już wzywał Panią.
- Idę odpocząć - odrzekła Padme Amidala.

Arnit upadł nie jako Jedi wyidealizowany przez społeczeństwo, lecz upadł na dno swojego życia jako człowiek. W chwili gdy zabił kobietę która kochał nastąpił ostateczny Upadek Jedi... Upadek Człowieka.... Wiedział, że śmierć nie będzie dla niego końcem, lecz całkiem nowym początkiem. W chwili gdy dolatywał do dna i miał za chwilę umrzeć przyszła mu do głowy jedna myśl. “Nie ma śmierci.... Jest Moc...”


Autor:JediAdam
26.02.2004



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 (11)

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 7,75
Liczba: 8

Użytkownik Ocena Data
Wim San-Taal 10 2004-07-15 23:53:34
Taag Bha Den Fell 10 2004-07-13 10:11:44
JediAdam 10 2004-06-23 22:47:48
Jagd Fell 10 2004-06-16 17:43:55
Louie 10 2004-05-16 15:35:03
Didek 6 2010-02-08 14:16:52
Darth Edziaszka 5 2017-07-03 00:59:48
Aina Nan Kumari 1 2004-06-02 17:47:20


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (18)

  • jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13

    Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...

  • jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56

    Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...

  • Gemini2005-02-15 15:51:19

    Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .

  • obisk2004-10-10 19:11:13

    niezle
    tylko troche za dlugie

  • dooku2004-07-25 16:02:47

    daję 9 więcej nie

  • Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12

    z czystym sumieniem mogę dać 9

  • Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48

    Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D

  • Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10

    Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć

  • Jagd Fell2004-06-16 17:41:34

    Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.

  • Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06

    Bardzo dobre, jak dla mnie 9

  • Calsann2004-03-21 11:26:24

    Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????

  • spider2004-03-19 20:33:40

    jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!

  • Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42

    Shed: To już będzie elitarna szóstka :P

  • rexio82004-03-15 16:16:16

    A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...

  • kidzior2004-03-15 15:43:08

    trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10

  • Shedao Shai2004-03-15 14:27:42

    Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.

    Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D

  • Anor2004-03-15 12:30:28

    Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10

  • Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20

    Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..