ROZDZIAŁ 4
Przez korytarze senatu Republiki szedł spokojny., pewnym krokiem senator Haln. Oprócz tego, iż reprezentował w senacie swoją ojczystą planetę Ganoo, piastował też funkcję “Senatora do Spraw Bezpieczeństwa Galaktycznego”. Wraz z nim szedł jego adiutant młody, ale bardzo zdolny Kieran. Szli na obrady Senatu, gdzie miała być poruszana kwestia obniżenia międzysystemowego podatku celnego. Niedawno doszła go niepokojąca wieść, która właśnie miał oznajmić Senatorom. Haln był idealistą nie splamionym jeszcze korupcją, ani też codziennością Coruscant. W końcu dotarł na miejsce. Wszedł wraz ze swoim towarzyszem na mównicę przeznaczoną dla przedstawicieli Ganoo, gdy kanclerz Palpatine zaczął obrady.
- Witam wszystkich Senatorów... Tematem dzisiejszych obrad ma być obniżenie międzysystemowego podatku celnego. - odczekał chwilę - Proszę o zabranie głosu przedstawicielu “Klanu Kupców”.
- Wielki kanclerzu. Czcigodni Senatorowie - zaczął senator Verl z “Klanu Kupców”. - Otóż kwestia obniżenia podatku celnego jest niezmiernie ważna i trzeba ją rozpatrzyć jak najszybciej! Nasi ludzi głodują... Nie mamy jak zarabiać pieniędzy... te podatki wykończą nas - prawie krzyknął.
- To jest kłamstwo! “Klan Kupców” zarabia masę kredytów na nielegalnych przyprawach! Powinni zostać ukarani jeszcze grzywnami za to co robią... To że ich ludzie głodują to jest jeszcze większe kłamstwo! Przecież oni zarabiają więcej niż My przez cały sezon!! - krzyczał zdenerwowany Kesaj, senator z Unii Niezależnych Handlowców.
- Te oszczerstwa są nie dorzeczne... Panie Kanclerzu to jest kłamstwo! Unia Niezależnych Handlowców najwięcej zarabia na podatku celnym... Oni nie chcą, żebyśmy go uchwalili... Dlatego też tak usilnie się przeciwstawiają.
- Czy zgodzi się pan, żeby komisja dokładnie zbadała sytuację panującą w “Klanie Kupców”. - spytał chłodno Palpatine.
- Oczywiście... nie mamy nic do ukrycia - odparł z lekkim uśmiechem.
Nagle Mas Ammeda stojący jak zawsze po prawicy Palpatine’a rzekł mu coś na ucho. Na twarzy Kanclerza malowało się zdziwienie i niepokój.
- Szanowni Senatorowie... Sprawę podatków celnych dokończymy później... Otóż stała się bardzo dziwna rzecz... Poproszę Senatora Halna, żeby to wyjaśnił.
Mównica Halna wysunęła się z podstawy i pofrunęła na środek wielkiej sali senatu. Mężczyzna przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i zaczął:
- Kanclerzu Palpatine... Czcigodni przedstawiciele planet Republiki. W rejonie systemu Bestine stacjonowało kilka statków klasy Acclamator będących na rutynowych ćwiczeniach. Mieli wrócić przed dwoma dniami, lecz właśnie dwa dni temu straciliśmy z nimi kompletnie kontakt... - wziął kolejny oddech i odczekał chwilę jak skończą się pomruki wywołane wśród senatorów przez tą wiadomość - Wysłaliśmy wczorajszego wieczoru statek, mały, szybki i zwinny. Po to, aby sprawdzić co tam się dzieje. Żadnych wiadomości... Cisza... Także zaginął...
- Spokój! Proszę o Spokój - krzyczał Mas Ammeda.
- Hmmm... Bardzo dziwna sytuacja Senatorze Haln. Czy można jakoś uzyskać informacje co tam się dzieje?? - spytał Kanclerz.
- Obawiam się, że coś tam się stało... Co, to na to pytanie odpowiedzi nie znam. Niestety... Kanclerzu... Proponuję, żeby wysłać kilka większych okrętów na Bestine w celu uzyskania Informacji. Mam dziwne przeczucie, że może to być sprawka piratów...
- Piraci mieli by stawić czoło trzem Acclamatorom?? Co to za szalony pomysł - krzyczał Senator Anorg z Ryloth.
- Propozycja wydaje mi się bardzo dobra. Osobiście jestem za wysłaniem kilku okrętów. Jednak mamy demokrację. Niech Senat zadecyduje.
Rozpoczęło się głosowanie. Ku uciesze Senatora Halna czterema głosami przyjęto propozycję. Po dłuższej chwili Kanclerz znów przemówił.
- Cieszę się, że przyjęto ta propozycje, ponieważ sytuacja istotnie wydaje się niepokojąca.
- Kanclerzu... Czy mógłbym prosić o pozwolenie przewodzenia tej misji?? - spróbował Haln.
- Oczywiście... Twój pomysł, więc z radością przyjmę nowiny od zaufanego człowieka. Czekamy z niecierpliwością na twój rychły powrót.
Obrady zakończyły się. Haln wyszedł i jego oczom ukazała się nie zbyt przyjemna sytuacja, której przypadkiem był świadkiem. Otóż przedstawiciel Unii Niezależnych Handlowców wręczał sporą ilość kredytów pani senator Lellen z Dathor. Niestety usłyszał też słowa jakie wypowiedział wręczając te kredyty co wywołało u niego uczucie obrzydzenia. Mówił “Jak będziemy omawiać międzystemowy podatek celny głosuj przeciwko.” Spłynęło to jednak po nim jak po małemu Li’wek - morskiemu stworzeniu z Neve, które to raz pływa jak ryba pod wodą a raz lata jak ptak w przestworzach. Musiał wszystko przygotować do nadchodzącej misji.
Statek wyłaniał się powoli z nadprzestrzeni. Znajdował się w systemie Revost, a kierował się na jej główną zamieszkaną planetę o tej samej nazwie. Na okręcie znajdowali się Kid i Pollus. Spokojnie lecieli w kierunku Revost, gdy z planetarnej kontroli lotów ktoś chciał z nimi porozmawiać.
- Tu kontrola lotów... Proszę podać tożsamość i cel podróży.
- Tu statek “Demon Ikiv”. Lecimy na wypoczynek... - powoli wyartykułował Pollus. Nastąpiła krótka cisza.
- Macie zgodę na lądowanie... skierujcie się do Revortil, lądowisko siedem, miejsce trzecie... Udanego pobytu... - skończył ciepłym, lecz wytrenowanym tonem kontroler lotów.
Z wolna skierowali swoją maszynę ku atmosferze planety. Po chwili ujrzeli miasto z daleka. Było wielkie, zabudowane, lecz nie tak nowocześnie jak na Coruscant. Na Revost rozwój cywilizacji szedł do przodu, ale nie zapomniano o naturalnym środowisku. To właśnie ta drobnostka o której zapomina wiele istot była kluczem do sukcesu Revostian. Była to rasa, która praktycznie nie była zdolna w żadnym aspekcie oprócz jednego, a mianowicie doskonale znali się na potrzebach innych istot toteż ich głównym talentem stała się turystyka. Planeta ta była jedną z najpopularniejszych kurortów w tej części znanej galaktyki.
Wylądowali w wyznaczonym miejscu i wyszedłszy ze statku udali się do najbliższego hotelu. Pogoda była ładna, słońce świeciło, a wokoło latały małe sępożaby. Stworzenia wyglądające jak malutki hutt z skrzydłami i zaostrzonym dziobem, którym zapewne chwytały i spożywały jedzenie. Weszli do hotelu “Valkor” i zamówili dwuosobowy pokój. Zdecydowali, że i tak nie spędzą tutaj więcej niż jednej nocy. Udali się do niego, żeby chwile odpocząć. Pollus zdecydował się porozmawiać z Kid’em.
- Czy to jest twoje prawdziwe Imię?
- Nie... Nie wiem... Jak już ci mówiłem nic nie pamiętam... skrawki...obrazy... Wszystko w strasznym chaosie... nic nie mogę zrozumieć.
- Aha.. Rozumiem... A co pamiętasz? może będę mógł ci jakoś pomóc?
- Naprawdę nie wiem... Wszystko to jest dziwne...Pamiętam chyba imię kobiety... Magata... Coś Ci to mówi?
- Hmm... Bardzo ciekawe... Przyznam, że to imię już słyszałem, albo tak mi się wydaje... W tej chwili nie pamiętam dokładnie. Słyszałem plotkę, że na planecie znajduję się podobno dobry uzdrowiciel. Może do niego pójdziesz?? - zasugerował Duros.
- Fantastyczny pomysł, tylko, że nie mam żadnych kredytów, a wizyta u niego kosztuje.
- Masz... - wręczył Kid’owi sumę kredytów, która na pewno wystarczy do zapłacenia uzdrowicielowi. - A teraz chodźmy. Ja pójdę poszukać Afima Eluka..
Wyszli razem z pokoju i udali się do wyjścia z hotelu. Była ładna pogoda, więc zdecydowali zrobić sobie spacer. Rozglądając się dostrzegli pełno turystów z różnych zakątków wszechświata. Udali się do centrum miasta, gdzie miał urzędować uzdrowiciel. Z daleka przykuł ich uwagę tłum istot kłębiących się wokół jakiegoś namiotu. Domyślili się, że właśnie tam był ich cel podróży. Ustawili się spokojnie w kolejce. Było strasznie gorąco, więc kupili nieznany im dotąd napój chłodzący, o znakomitym smaku. Niestety tylko Pollusowi smakował, ponieważ jego towarzysz po chwili zwymiotował. Po jakiejś godzinie kolejka przesunęła się i Kid wszedł do środka. Tymczasem Pollus poszedł do pobliskiej knajpy, gdzie mógł usiąść i napić się czegoś dobrego. Zaniepokoił się bardzo jak dostrzegł dwóch Rodianin czających się wokół namiotu. Zaczęli cichcem odganiać tłum krzycząc, że już uzdrowiciel skończył prace. “Dziwne” - pomyślał.
Mężczyzna wewnątrz ujrzał pomieszczenie urządzone prowizorycznie, bez żadnego przepychu i udziwnień. Kobieta rasy Twi’lek poprosiła go o pieniądze i kazała usiąść. Chwilę później wszedł do środka uzdrowiciel. Był on bliżej nie znanej rasy. Wyglądał jak mały Hutt z dwoma odnóżami idący załatwić jakiś lukratywny interes. Uważnie przyglądnął się swojemu kolejnemu pacjentowi.
- Co panu dolega???
- Dokładnie nie wiem jak to się nazywa. Czy będzie mi pan w stanie pomóc? Chodzi o to, że cierpię na pewien rodzaj zaniku pamięci...
- Amnezja... hm mm... Tak... rozumiem... Zapłacił pan??
- No oczywiście.. Pana urocza asystentka odciążyła mnie od kredytów.
- Dobrze... Możemy zaczynać.
Podszedł do pacjenta i stanął za nim. Wysmarował ręce w jakiejś oślizgłej i tłustej masie, a potem położył je na głowie mężczyzny. “Pewnie to jakiś szarlatan... tylko mi włosy ubrudzi” - pomyślał. Jednak ku jego zdumieniu stało się coś czego kompletnie się nie spodziewał. Obraz przed jego oczami całkowicie rozmazał się, głowa zaczęła go mocno boleć. Wydał z siebie cichy jęk. Nagle znalazł się jakby w zupełnie innym miejscu. “Sen na jawie??” - pomyślał. Rozejrzał się dość uważnie po pomieszczeniu. Uzdrowiciel, jego asystentka i cały namiot zniknęli. Pojawił się za to pałac, duży, przestronny i bogacie ozdobiony. Stał dokładnie przed jego olbrzymimi wrotami. Mimowolnie zdecydował się wejść do środka. Przeszedł wejście i ujrzał dwójkę ludzi rozmawiających szeptem. Była to kobieta z jego snu i jakiś mężczyzna którego chyba znał. Chciał coś powiedzieć, lecz zdecydował się zaczekać i posłuchać rozmowy.
- Ocir, mówiłam ci wiele razy... On to w końcu odkryje... Nie możemy...
- Co odkryje?? Co może odkryć?? To co chcemy zrobić jest niczym!
- Jak niczym Ocirze?? Jak możesz to nazwać niczym?? Przecież to może doprowadzić do upadku... - kończyła z drżeniem w głosie.
- Upadku?? Oszalałaś droga Magato! Jakiego upadku? Czas na zmianę... To co było jest przeżarte... Prawa nie sprawdzają się w dzisiejszych czasach! Trzeba to zmienić póki jeszcze nie jest za późno!
- Niestety, masz racje... Nie chciałabym tego zaakceptować, ale masz racje. Co On ci jeszcze powiedział??
- Niedługo wybuchnie wojna... To jest nieuniknione... Niedługo nadejdzie zmiana... Wielka zmiana droga Magato, a nasz lud będzie częścią budulca tej zmiany...
- Ocir.. - uśmiechnęła się - Jak zawsze idealista... Ale jeśli Rutra’Dik Yrub się dowie... Jemu to może się nie spodobać.... - na dźwięk tych słów mężczyzna wyszedł z ukrycia.
- Co mi może się nie spodobać?? - zaczął nieświadomie, chociaż wiedział, że to jest jakby sen, bądź wspomnienie, ale jakby je przeżywał ponownie. Sądził, że znajdzie odpowiedzi na pytania.
- O nie... Mówiłaś, że wyjechał??? - krzyknął Ocir.
- Miał.. mężu... Co?? jak?? - nie wiedziała co powiedzieć.
- Wyjaśnijcie mi o co chodzi to wam powiem czy mi się to nie spodoba...
- Już i tak wiesz za dużo... - Ocir wyjął podręczny miotacz i wycelował w niego.
- I ty też Ocirze przeciwko mnie... Przyjacielu... - Ocir wystrzelił z blastera. Swiat się rozmył i mężczyzna padł nieprzytomny na ziemię.
- Zabierzmy go... Trzeba się go pozbyć... - uśmiechnął się. - Nie wiem czemu Magato, nie wiem skąd..., ale On wiedział, że tak będzie. On mówił, że dziś podczas spotkania z Tobą go spotkam...
- Jak?? Czemu mi nie powiedziałeś?? - spytała zdziwiona.
- Myślałem, że... nie wierzyłem mu...
- Widzę, że teraz już nie mamy wyboru... Zrób co musisz Ocirze.
- Tak... Regentko Trójprzymierza... - odparł spokojnie.
Zabrali nie przytomne ciało i wynieśli z pomieszczenia. “Co dalej?” - zastanawiał się Kid. Nagle ku jego wielkiemu zdenerwowaniu ocknął się w namiocie. Rozejrzał się i ujrzał, że uzdrowiciel leży martwy obok niego na ziemi. Dostrzegł dwóch Rodian z blasterami, jeden zabierał kosztowności, drugi natomiast robił zdjęcie nieżyjącemu uzdrowicielowi. Mężczyzna był zdenerwowany, prawie odkrywał swoją tożsamość, a ci złodzieje to zaprzepaścili. Rodianin mierzył do niego cały czas z miotacza.
- Nie ruszaj się i nie próbuj żadnych sztuczek z życiem ujdziesz - powiedział Rodianin łamanym wspólnym lekko bulgoczącym głosem.
Wbiegł Pollus z blasterem w dłoni z którego niebieskie nitki śmierci wylatywały z wielką szybkością trafiając pierwszego Rodianina, który padł martwy. Wtedy mężczyzna wewnętrznie wybuchł jak Talański wulkan. Kopnął z całej siły dłoń zszokowanego Rodianina. Broń wyleciała mu z ręki padając na ziemie kilka metrów dalej. Wstał, wziął krzesło na którym siedział i roztrzaskał je na głowie złodzieja.
- Widzę, że nic Ci nie jest... I tak byś sobie poradził.
- Ale ty jesteś dziwny... - uśmiechnął się - Jasne, że bym sobie nie poradził.
- Dowiedziałeś się czegoś o sobie?
- Trochę... Szczępki informacji, ale zawsze coś co pomoże mi odkryć kim jestem... Skąd wiedziałeś, że mam kłopoty?? - zmienił temat.
- Jak wszedłeś do środka, poszedłem do pobliskiego lokalu zjeść coś, spotkałem bardzo miłą Duroske i tak sobie siedząc dostrzegłem, że coś jest nie tak. Dostrzegłem kilku Rodianin i nagle kolejki zniknęły. Pomyślałem, że mogło coś się stać, a ty nie wychodziłeś prawie godzinę...
- Godzinę?? Naprawdę??
- No tak. Minęła prawie godzina jak tam siedziałeś... No i wtedy zaczaiłem się i dostrzegłem tych dwóch rozbójników... i tak się tu znalazłem.
- Dzięki za wszystko...
Wezwali miejscowe władze, które zajęły się bandytami. “Rutra’Dik Yrub, to jest moje imię?” - zastanawiał się. Poszli do lokalu, którego właścicielem był od kilku lat Afim Eluk. Weszli do lokalu, gdzie od razu ich uwagę przykuł grający tam zespół. W skład wchodziło czterech ludzi. Kid zauważył dwie urodziwe kobiety i postanowił zaproponować im coś do picia i porozmawiać. Kobiety wydawały się identyczne, prawdopodobnie były to bliźniaczki. Obydwie należały do rasy ludzkiej. Dziewczyny różniły się tylko kolorami strojów. Jedna nosiła strój w kolorze śnieżnobiałej bieli, druga natomiast kruczoczarnej czerni, a obydwa dobrze podkreślały ich znakomitą urodę. Dlatego też przykuwały uwagę mężczyzn znajdujących się w lokalu. Tymczasem Pollus poszedł na górę do biura Afima Eluka. Gdy doszedł do schodów przejście zagrodziło mu kilku rosłych ochroniarzy.
- Czego?
- Ja do Pana Eluka. Proszę powiedzieć, że przybył stary przyjaciel imieniem Pollus... - strażnik obejrzał go od góry do dołu.
- Poczekaj! - rzucił niemiło.
Jeden został, drugi natomiast poszedł na piętro do szefa. Po chwili wrócił wraz z właścicielem.
- Pollus przyjacielu!! Tyle lat minęło... - uściskał go. - Wejdź do mojego biura, pogadamy!
Poszli razem na piętro do biura Eluka. Pokój był przestronny i urządzony z typowym dla niego przepychem. Afim należał do rasy Talanu, bardzo lubował się w przepychu, wiedział co było modne i to kupował. Przede wszystkim kochał zarabiać pieniądze, lecz uwielbiał także wiedzieć więcej niż inni i to czyniło go wyjątkowym. Pollus, gdy wszedł do środka dostrzegł, iż stąpa po dywanie z skóry Mennda - stworzenia o najbardziej pożądanej skórze w tej części galaktyki. Jednak niedługo się to już miało skończyć, ponieważ istoty te były na wyginięciu. Na półce stały różne rzeźby ozdobione szlachetnymi klejnotami. Kiedy usiadł w fotelu spostrzegł, że był to najnowszy dopasowujący się do ciała model fotela z Tantil. Były doskonałe, ale strasznie drogie. “Nieźle mu się powodzi” - myślał Pollus. Biurko stojące przed nim natomiast było z bardzo rzadkiego, lecz trwałego drewna z Merk.
- Więc przyjacielu.. Co Ciebie do mnie sprowadza?? Tyle czasu minęło, może czegoś się napijesz???. - zaczął Afim rozsiadając się wygodnie na fotelu.
- Chętnie...ale nic alkoholowego. Sprowadza mnie bardzo ważna sprawa Afim. Mam nadzieję, że mi pomożesz.
- Co powiesz na Nektar z żubrowęża?? Jeszcze nie piłem, ale mówili, że jest znakomity. - zaczął nalewać napój - Wiesz Pollusie, że jestem ci dłużny. Na pewno ci pomogę... Powiedz tylko o co chodzi. - zmienił na chwilę temat - Jak ci się podoba zespół? Objawienia muzyczne Środka Galaktyki! Zwą ich “Załoga 13”. Myślę, że ich wypromuje i zarobię kupę kredytów.
- Wiesz, że na muzyce się nie znam. Skoro tak twierdzisz to tak pewnie będzie - westchnął - Chodzi o moją przyjaciółkę... Akinome Ikiv... Podobno został na nią wydany list gończy. Dopadł ją Łowca Nagród. Musze wiedzieć, kto wydał ten list i dokąd ją teraz zabrał...
- Hmm.. Ciekawe Ciekawe przyznam... Powiadasz Akinoma... - zamyślił się i włączył podręczny komputer coś sprawdzając...
- I jak? będziesz w stanie pomóc? - wziął Pollus łyk nektaru.
- Mam! Ciekawe... - zrobił trochę zdziwioną minę - Takiego listu gończego jeszcze nie widziałem. Mam informacje, że został on wyznaczony na dwie godziny przed jej pojmaniem. Bardzo dziwne... Niewiadomo nic kompletnie o osobie, która list wysłała. Pociesze Cię przyjacielu jest nazwa planety. - zaśmiał się sycząc - Ma ją przywieźć na Detos... Hmm.. Bardzo dziwne... Po co ma ją zawieść na planetę niewolników?? Jest jeszcze imię pośrednika Enud. Słyszałeś kiedyś to imię???
- Niestety nie.. Trudno.. Ale dzięki za informacje wiem teraz gdzie musze lecieć.
- Byłem ci to dłużny Pollusie. Teraz jesteśmy kwita.
Gdy Pollus rozmawiał z Afimem Elukiem, Kid podszedł do dwóch bliźniaczek. Postawił drinka, usiadł i zaczął rozmowę:
- Witajcie... Czy mogę postawić wam coś do picia?
- Czemu nie... - odpowiedziała pierwsza.
- Dwa piwa Aldeerańskie. - dodała druga.
- Co takie piękne kobiety robią same w takim lokalu? - zaczął mężczyzna.
- Czekamy...
- Na kogoś...
Rozmowa nie trwała długo. Nagle podszedł człowiek o granatowo-pomarańczowych oczach. Dając znak kobietom odwrócił się i zaczął iść. Dziewczyny wstały, obdarzając go uśmiechem pomachały na pożegnanie. “Ale one są dziwne” - pomyślał. Spojrzał do góry i dostrzegł schodzącego Pollusa, z raczej radosną miną, z której wywnioskował, iż odniósł sukces.
- I jak? Udało się?
- Tak. Lecimy na Detos. Chodź, jest wieczór. Odpocznijmy, zdrzemnijmy się i lecimy z samego rana.
- W porządku.
Udali się do hotelu, żeby zdrzemnąć się i przygotować do podróży. Jednak w czasie podróży do Hotelu natknęli się na ciekawą sytuację. Otóż do dwóch kobiet i mężczyzny stojącego z tyłu podeszła grupa rzezimieszków, chcących coś od kobiet. Było ich ośmiu, a one tylko dwie. Kid dał znak towarzyszowi, że trzeba będzie im pomóc, ale nie wiedział kim są i jak bardzo był to zbyteczny pomysł. Gdy tylko jeden z mężczyzn dotknął kobietę w czerni to zaczęło się zamieszanie. Dziewczyny znały się na różnych sztukach walki to było. Niewiasta w czerni kopnęła najbliższego w brzuch i robiąc obrót uderzyła kolejnego przeciwnika w krtań. Druga robiła identyczne ruchy z pozostałymi dwoma. Po chwili czterech leżało już nie przytomnych na ziemi. Pozostali towarzysze nagle stracili odwagę i pouciekali. Zaskoczeni mężczyźni byli pod wielkim wrażeniem talentu dwóch niewiast. Poszli dalej w kierunku hotelu.
Tymczasem na transportowcu międzygwiezdnym “Anumish” w loku towarowym gnieździli się jęńcy. Byli transportowani na planetę niewolników Detos. Młody Jedi siedział w koncie wraz z dwoma zwierzakami, które odbierały mu zdolność postrzegania Mocy. Wokół stało kilku strażników, by pilnować, aby Jedi nie próbował zabić zwierząt. Arnit czuł się samotny, strasznie samotny. Życie bez Mocy było dla niego tym czym życie bez tlenu. Było ono nie możliwe i to właśnie czuł wewnątrz - jakby umierał. Dostrzegł, że Anelim szła w jego stronę, niosąc ze sobą bukłak z wodą.
- Masz napij się - dała mu wody, na co chłopak zaczął łapczywie pić.
- Dziękuję...
- Arnicie...boję się... Co z nami będzie? I mój brat... nie żyje... - rzekła z trudem powstrzymując łzy.
- Nie bój się Anelim... Wyjdziemy z tego... Obiecuję Ci... - Dziewczyna przytuliła się do niego mocniej.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała patrząc na niego magicznymi zielonymi oczami teraz pełnymi łez.
- Ja to wiem... - odparł z Mocą w głosie.
Anelim przytuliła się do niego jeszcze mocniej, jakby chciała poczuć się w jego ramionach bezpieczniejsza. Przeważnie była twardą kobietą nie znającą lęku, lecz ostatnie wydarzenia trochę ją wyprowadziły z równowagi. A może to przy Jedi czuła się inaczej?
Podniosła głowę i pocałowała go czule w usta. Chłopak mniej zdziwiony niż ostatnio nie opierał się w ogóle, nawet poddał się temu uczuciu wbrew swojej woli. Tak siedzieli połączeniu w namiętnym pocałunku. Nagle dziewczyna przerwała tą niebiańską chwilę i szepnęła do Arnita : “Dziękuję”. Przytuliła się do niego czując się naprawdę bezpiecznie. Całej sytuacji z pewnej odległości przyglądał się Garn Leblis. Na jego twarzy malował się zagadkowy smutek. Jedi zasnął w objęciach Anelim.
Podczas snu zaatakowały go dziwne obrazy, ukazane mu poprzez Moc. Dziwił się troszkę, ponieważ Ysalamiri nie pozwalają mu odczuwać Mocy. Jednak Moc to życie, więc sama do niego dotarła. Tak dziwnego snu młody padawan jeszcze nigdy nie miał. Stał pośrodku oceanu, dość bezskutecznie rozglądając się za lądem. Nagle cały krajobraz zmienił się w Coruscant. Ujrzał twarz kobiety, która do niego mówiła : “Czy mnie też zabijesz?”. Nie rozumiał dlaczego mu zadała takie dziwne pytanie. Kobieta o kruczoczarnych włosach była nieprzeciętnej urody, a jej uśmiech olśniewał zapewne niejednego mężczyznę. Sen powoli przeradzał się w koszmar. Ujrzał starszego człowieka w czarnym płaszczu z nasuniętym mocno kapturem na głowę. Śmiał się przeraźliwie i szyderczo. Nagle krajobraz znów zmienił się. Pojawiło się pole, wielkie i zielone. Niestety kolor zielony po chwili spłynął krwią. Wszędzie dostrzegł leżących Jedi, wszystkich których znał, od mistrzów po uczniów. Wszyscy nie żyli. Podszedł do jednego, potem do następnego i tak po kolei patrzył na śmiertelną ranę każdego. Każda była zadana mieczem świetlnym. Głos kobiety zaczął mówi: “ Ten który się narodził umrzeć musi żeby się narodzili... Salatan... Planeta przynosząca prawdę o władcach Mocy.” Krajobraz ponownie zmienił się całkowicie, lecz już nie dostrzegał nic. Widział tylko czerń, która go otaczała z każdej strony. Zaczęła go nawet przenikać całego. Czuł jak mrok opanowuje go... Usłyszał głos : “Nie znasz potęgi ciemnej strony Mocy”. A potem tylko oddech... dziwny, miarowy, spokojny, lecz jakby z respiratora. Był to tylko oddech, ale wzbudzał w nim szczery strach. Na jego nieszczęście to jeszcze nie koniec snu. Zobaczył istotę o trzech żółtych oczach i przerażającym wyglądzie. W dłoni bądź szponach trzymała długi kij, będący bronią. Istota podeszła do niego i wypowiedziała :
- Norcoloh Idej... Norcloh Idej.
Zrobiła ruch ręka z “kijem” i obraz przed oczyma Arnita rozciął się, zmieniając na inny. Głos kobiety rzekł : “To co żyje, umrze, to co stoi... upadnie... Nic nie jest tym co widzisz... ślepy przejrzy na oczy... prawda..”. Potem zobaczył siebie leżącego na jakimś stole. Po nim pełzły dziwne, małe, obślizgłe robaki. Powoli go jadły, odgryzając kawałki skóry. On leżał z otwartymi oczami i marniał. Niespodziewanie rozległ się głos : “Ten który śpi musi się przebudzić...”.
Arnit obudził się zdezorientowany rozglądając się wokoło. Dojrzał przestraszoną Anelim patrzącą wprost na niego. Na jej twarzy malował się niepokój.
- Nic Ci nie jest? Źle wyglądasz... - zaczęła.
- Nie wiem... Miałem sen.. dziwny sen... Dziwnie się czuję... - odkaszlnął - Nie przejmuj się tym...
Dziewczyna obdarzyła go miłym uśmiechem, który dodał mu trochę otuchy. Ogarnął go niespotykany niepokój. Wewnątrz czuł się dziwnie, jakby nieswojo. Nie rozumiał co się z nim dzieje. “Pewno to zmęczenie” - myślał. Objął czule Anelim i czekał na koniec podróży. Na Detos postanowił coś wymyślić i wydostać się stamtąd. “Uda mi się... Moc jest moim sprzymierzeńcem” - rozmyślał.
Lotap Kerr powoli dolatywał do Detos, planety niewolników. Cieszył się w duchu, bo zaraz dostanie nagrodę i odpowiednio ją spożytkuje. Akinoma tymczasem siedziała sobie i rozmyślała. Spokojnie i sprawnie wprowadził swój statek w atmosferę. Jego oczom ukazała się powierzchnia Detos. Planeta miała wielkie kompleksy zwane “przechowywalnią towaru”, wokół nich krążyła wielu ciężko uzbrojonych strażników. Obok kompleksów leżały wielkie połacie lasów a w nich wiele dzikich bestii. Wylądował w jednym z portów. Tam czekał na niego pośrednik imieniem Enud.
- Witaj Łowco! Masz towar??
- Oczywiście... Cały i nietknięty... kredyty...
- Oczywiście - złowieszczy uśmiech pojawił się na twarzy Enuda. - Masz... - wręczył mu kredyty.
Mężczyzna wziął je i skrupulatnie przeliczył co do kredytu. Wszystko się zgadzało.
- Niech twoi ludzie zabiorą towar, musze lecieć.
Trzech strażników weszło na statek i wyprowadziło Akinome na zewnątrz. Dostrzegła postać stojącą obok Lotapa Kerra. Przez chwilę wydawało się jej, że za tą postacią widziała ślepca wraz sześciookim Thrillem, jednak po chwili złudzenie to znikło. W osobie rozpoznała swój najgorszy koszmar o imieniu Enud. Gdy dziewczyna wraz z strażnikami przechodziła koło łowcy Enud rzekł:
- Znów się spotykamy droga Akinomo... Tym razem tak łatwo mi nie uciekniesz...
Kobieta nie odpowiedziała, tylko groźnie spojrzała na człowieka. Jednak jej spojrzenia pełne nienawiści po chwili zmieniło się w spojrzenie pełne smutku.
Senator Haln po przygotowaniach stał na mostku okrętu flagowego jego małej floty. Był raczej przezorny, więc wolał nie ryzykować. W skład wchodziły dziewięć statków klasy Acclamator, cztery transportowce myśliwców mające na pokładzie około 150 pojazdów latających klasy Delta 7 i L 10. Obawiał się, iż to mogło być coś więcej niż piraci, ale niestety nie wiedział co. Dał znak oficerowi, by skoczyć w hiperprzestrzeń. Po chwili z iluminatora widoczny był niebieski niby tunel. Haln udał się do biura kapitania, by odpocząć. Podróż do Bestine miała trwa dziesięć godzin....
Na Mon Calamari w wielkiej sali doszło do spotkania pomiędzy Kalamarianami a Quarrenami. Narodził się między nimi pewien spór, którego mediacji podjęli się Rycerze Jedi. Wszyscy usiedli wygodnie i oczekiwali na wysłuchanie racji każdej ze stron. Zaczął Quarren imieniem Pelcr. Zważywszy, iż oddychał on tlenem rozpuszczonym w wodzie, miał na sobie specjalny kombinezon do oddychania.
- Witajcie Jedi, witajcie Mon Calamari. Czcigodni mistrzowie... Nasze racje są takie, że jesteśmy praktycznie wykorzystywani przez Kalamarian. Mieliśmy żyć w warunkach korzystnych dla obu stron, a wychodzi na to, że oni nami rządzą. Domagamy się równouprawnienia, nie chcemy być niewolnikami.
- Nikt nikogo niewolnikiem nie nazwał ani nikt tak nikogo nie traktuje - podniósł się wyraźnie poruszony Acker.
- Spokojnie... Ambasadorze Acker czy nie uważasz, że oni mają rację? Ilu jest Quarrenów w rządzie? - zaczął spokojnie.
- W rządzie Mon Calamari jest 43 Kalamarian i 17 Quarrenów... - odparł niepewnie Ambasador.
- No właśnie.. więc z tego wynika, że ich obawy są uzasadnione, nieprawdaż? - dodał Oruun.
- No niby. - kontynuował niepewnie mieszkaniec Mon Calamari.
- Dochodzimy do konkluzji całej sytuacji - ciągnął Quell Perr. Wytłumaczę to na przykładzie nosorolwa i krwiopijki. Obydwie istoty zamieszkują jedną planetę, jedno pole. Nosorolew, duży ociężały zwierz musi polować, żeby żyć, jednak jest on strasznie wolny. Toteż żyje w idealnej symbiozie z krwiopijką. Otóż te mały owad paraliżuje ofiarę wsysając jej do krwioobiegu truciznę paraliżującą. Nosorolew się pożywi i będzie miał dużo siły, żeby przeżyć. Wtedy pożywi się i krwiopijka. Otóż żywi się ona krwią nosorolwa. Nie wiadomo dokładnie na czym to polega, jednak naukowcy domniemają, że pewien składnik krwi nosorolwa jest niezbędny do życia krwiopijki. Na tym przykładzie pragnę wam wytłumaczyć, że żyjecie na jednej planecie i powinniście siebie nawzajem szanować. Jest to podstawa idealnej międzyrasowej koegzystencji. Nawzajem jesteście sobie potrzebni. Skłóceni zniszczycie odwieczną równowagę, a to może zakończyć się katastrofą. Bez równowagi nie ma istnienia. Musicie o tym pamiętać.
- Niestety masz rację Mistrzu Jedi - rzekł zrezygnowany przywódca Kalamarian.
- Zróbcie co trzeba, podzielcie się z nimi, dajcie im więcej miejsce, pozwólcie decydować, a zyskacie tym więcej niż ich wykorzystywaniem.
- Racja tak też zrobimy... Jednak proszę o cierpliwość. To wymaga czasu.
- Poczekamy - odparł uradowany Quarren.
Quarren na znak ugody podał przedstawicielowi Kalamarian błoniastą dłoń. Po krótkiej rozmowie podziękowali Rycerzom Jedi za pomoc w mediacji pomiędzy skłóconymi narodami. Gdy już przygotowali wszystko do podróży to wyruszyli jak najszybciej na Nal Hutta.
Korytarzami świątyni Jedi szli dwaj mistrzowie, Mace Windu i Kreth Malwil. Rycerz Jedi Malwil właśnie powrócił z ważnej misji.
- Mistrzu Windu... Sprawdzają się nasze najgorsze oczekiwania.
- Niedobrze... bardzo niedobrze...
- Zaginęło kilku Jedi, Mistrzu... Dev, Lekod i kilku innych...
- Wszystko się sprawdza... A co z ruchami separastycznymi? - spytał Windu
- Niestety rosną w siłę... Niedługo może dojść do konfliktu...
- Mroczne czasy nadchodzą... - zaniepokoił się - Leć na planetę, gdzie zaginęli Jedi... Dowiedz się co się stało i szybko wróć, żeby zameldować radzie...
- Wrócę jak najszybciej mistrzu...
- Niech Moc będzie z Tobą...
Mistrz Windu udał się do pokoju Yody, żeby z nim porozmawiać, gdy tymczasem Kreth Malwil szybko poszedł przygotować się do podróży.
Młody Jedi obudził się nagle. Okazało się, że wylądowali na Detos. Podróż okazała się krótsza niż przypuszczał, dlatego też był nieco zdziwiony. Czuł się nieco słaby, lecz nie znał przyczyny tego uczucia. Wyszedł w towarzystwie dwóch strażników z Ysalamiri na olbrzymich plecakach. Wyszli z ładowni statku. Ostre słońce planety oślepiło na moment wychodzących jeńców. Ich oczom ukazała się gigantyczna budowla z Durastali, z wielkimi wieżami. Kierowali się w stronę wielkiej bramy. Wokoło roiło się od strażników różnych ras. Przeszli bramę i znaleźli się wewnątrz jednego z wielu niewolniczych kompleksów na Detos. Ustawili ich w rzędzie, naprzeciw im wyszedł opasły człowiek z krzywym spojrzeniem i bardzo grubym głosem.
- Witajcie drodzy “pensjonariusze”. Znaleźliście się w swoim nowym domu, chociaż na jakiś czas. Jutro jest dzień otwarty, więc wielu z was długo tutaj nie pobędzie. - zwrócił się do strażników - odprowadzić ich do sektora 13.
Więźniowie zostali odprowadzenia do nowego miejsca pobytu. Arnit tymczasem rozglądał się i rozmyślał nad prawdopodobną drogą ucieczki.
Mężczyzna w czerwono-białej zbroi przyglądał się długo Duchowi mrocznego lorda Sith Sichra. Ubrany był w czarną zbroję ozdobioną medalionami i rodowymi herbami. Oczy miał całe białe, świecące dziwną poświatą, a. włosy miał czarne i krótko obstrzyżone. W umyśle człowieka głosy kłóciły się...
- To on...
- Tak...
- Ale jak? czy on może nam przeszkodzić? czy wie?
- Nie...
- Wszystko musi być tak jak być powinno
- Nie...
- Nic się nie dzieje bez woli Mocy..
- Sprawdźmy...
- Koniec...
- Rządy Sith powrócą...
- Tak...
Nagle Sichr lekko zniecierpliwiony znów do nich przemówił.
- Amulet Korribanu?
- Jest potrzebny... Gdzie jest? - odparły głosy.
- Tak łatwo go nie dostaniecie... Tak wiem, że tam jesteście widzę was wewnątrz tej powłoki...
- Skąd wiedziałeś? Jak... - spytali zdziwieni.
- Macie Holocron?
- Tak, ale nie potrafimy go otworzyć...
- Pokażcie..
- Nie... Nie ufamy Ci...
- Bym się lekko zdziwił jakbyście ufali... Pokażcie... - nalegał.
- Masz... Jednak powiedz wpierw gdzie amulet?
- Otwórzcie trumnę, wisi na mej szyj - wziął holocron.
Tak jak powiedział i tak się stało, na jego szyj wisiał amulet. Był czerwono-srebrny z czarnym diamentem wewnątrz. Wzięli artefakt, obejrzawszy go z każdej strony dostrzegli wyrzeźbiona napisy. Nie wiedzieli niestety co one oznaczają. Sichr nagle z uśmiechem na twarzy spojrzał na człowieka. Przeniknął go na wskroś wzrokiem.
- Wiecie co oznaczają słowa wyryte na amulecie?
- Nie...
- Są to słowa pewnej sithowskiej przepowiedni...
- Jak ona brzmi?
- “Kiedyś znów będziemy rządzić galaktyką, kiedyś pokonamy ich, kiedyś nastąpi równowaga... Początek nastąpi po końcu Norcoloh Htis” - wyrecytował.
- Co oznacza Norcoloh Htis?
- Tego niestety nie wiem... Jak jeszcze żyłem zleciłem swoim podwładnym rozszyfrowanie tego hasła... Niestety nikomu się nie udało... Poniosłem kompletną porażkę... Każde słowo z amuletu zostało rozszyfrowane oprócz tych dwóch... Norcoloh Htis Norcoloh Htis... Co to oznacza?
- Nie wiemy... Odkryć musimy.. Tajemnica w holocronie musi być.. Myśleliśmy, że sposób na otwarcie znajdziemy tu... Amulet miał nam pomóc, ale była to kompletna pomyłka...
- On już działa... - zmienił temat Sichr.
- Nie możliwe... Musimy działać szybciej...
Nagle Sichr zrobił jakieś ruchy przy Holocronie, z którego zaczęło wydobywać się światło. Zaskoczone widmo rzuciło holocron na ziemie. Rozległ się wielki hałas i światło wydobywający się z małego przedmiotu rozświetliło mroki Korribanu. Tak nagle jak się pojawiło tak szybko znikło. Nad małym przedmiotem pojawiła się postać. Był to mały zielonkawy stwór ze spiczastymi uszami odchodzącymi w bok. Oczy pełne mądrości skrywały wiele tajemnic.
- Witajcie... adepci Ciemnej Strony... Zaraz poznacie wszystkie tajemnice... - zaczął hologram.
Ucieszeni Sithowie stali i uważnie słuchali słów holograficznej projekcji....
Przez korytarze senatu Republiki szedł spokojny., pewnym krokiem senator Haln. Oprócz tego, iż reprezentował w senacie swoją ojczystą planetę Ganoo, piastował też funkcję “Senatora do Spraw Bezpieczeństwa Galaktycznego”. Wraz z nim szedł jego adiutant młody, ale bardzo zdolny Kieran. Szli na obrady Senatu, gdzie miała być poruszana kwestia obniżenia międzysystemowego podatku celnego. Niedawno doszła go niepokojąca wieść, która właśnie miał oznajmić Senatorom. Haln był idealistą nie splamionym jeszcze korupcją, ani też codziennością Coruscant. W końcu dotarł na miejsce. Wszedł wraz ze swoim towarzyszem na mównicę przeznaczoną dla przedstawicieli Ganoo, gdy kanclerz Palpatine zaczął obrady.
- Witam wszystkich Senatorów... Tematem dzisiejszych obrad ma być obniżenie międzysystemowego podatku celnego. - odczekał chwilę - Proszę o zabranie głosu przedstawicielu “Klanu Kupców”.
- Wielki kanclerzu. Czcigodni Senatorowie - zaczął senator Verl z “Klanu Kupców”. - Otóż kwestia obniżenia podatku celnego jest niezmiernie ważna i trzeba ją rozpatrzyć jak najszybciej! Nasi ludzi głodują... Nie mamy jak zarabiać pieniędzy... te podatki wykończą nas - prawie krzyknął.
- To jest kłamstwo! “Klan Kupców” zarabia masę kredytów na nielegalnych przyprawach! Powinni zostać ukarani jeszcze grzywnami za to co robią... To że ich ludzie głodują to jest jeszcze większe kłamstwo! Przecież oni zarabiają więcej niż My przez cały sezon!! - krzyczał zdenerwowany Kesaj, senator z Unii Niezależnych Handlowców.
- Te oszczerstwa są nie dorzeczne... Panie Kanclerzu to jest kłamstwo! Unia Niezależnych Handlowców najwięcej zarabia na podatku celnym... Oni nie chcą, żebyśmy go uchwalili... Dlatego też tak usilnie się przeciwstawiają.
- Czy zgodzi się pan, żeby komisja dokładnie zbadała sytuację panującą w “Klanie Kupców”. - spytał chłodno Palpatine.
- Oczywiście... nie mamy nic do ukrycia - odparł z lekkim uśmiechem.
Nagle Mas Ammeda stojący jak zawsze po prawicy Palpatine’a rzekł mu coś na ucho. Na twarzy Kanclerza malowało się zdziwienie i niepokój.
- Szanowni Senatorowie... Sprawę podatków celnych dokończymy później... Otóż stała się bardzo dziwna rzecz... Poproszę Senatora Halna, żeby to wyjaśnił.
Mównica Halna wysunęła się z podstawy i pofrunęła na środek wielkiej sali senatu. Mężczyzna przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i zaczął:
- Kanclerzu Palpatine... Czcigodni przedstawiciele planet Republiki. W rejonie systemu Bestine stacjonowało kilka statków klasy Acclamator będących na rutynowych ćwiczeniach. Mieli wrócić przed dwoma dniami, lecz właśnie dwa dni temu straciliśmy z nimi kompletnie kontakt... - wziął kolejny oddech i odczekał chwilę jak skończą się pomruki wywołane wśród senatorów przez tą wiadomość - Wysłaliśmy wczorajszego wieczoru statek, mały, szybki i zwinny. Po to, aby sprawdzić co tam się dzieje. Żadnych wiadomości... Cisza... Także zaginął...
- Spokój! Proszę o Spokój - krzyczał Mas Ammeda.
- Hmmm... Bardzo dziwna sytuacja Senatorze Haln. Czy można jakoś uzyskać informacje co tam się dzieje?? - spytał Kanclerz.
- Obawiam się, że coś tam się stało... Co, to na to pytanie odpowiedzi nie znam. Niestety... Kanclerzu... Proponuję, żeby wysłać kilka większych okrętów na Bestine w celu uzyskania Informacji. Mam dziwne przeczucie, że może to być sprawka piratów...
- Piraci mieli by stawić czoło trzem Acclamatorom?? Co to za szalony pomysł - krzyczał Senator Anorg z Ryloth.
- Propozycja wydaje mi się bardzo dobra. Osobiście jestem za wysłaniem kilku okrętów. Jednak mamy demokrację. Niech Senat zadecyduje.
Rozpoczęło się głosowanie. Ku uciesze Senatora Halna czterema głosami przyjęto propozycję. Po dłuższej chwili Kanclerz znów przemówił.
- Cieszę się, że przyjęto ta propozycje, ponieważ sytuacja istotnie wydaje się niepokojąca.
- Kanclerzu... Czy mógłbym prosić o pozwolenie przewodzenia tej misji?? - spróbował Haln.
- Oczywiście... Twój pomysł, więc z radością przyjmę nowiny od zaufanego człowieka. Czekamy z niecierpliwością na twój rychły powrót.
Obrady zakończyły się. Haln wyszedł i jego oczom ukazała się nie zbyt przyjemna sytuacja, której przypadkiem był świadkiem. Otóż przedstawiciel Unii Niezależnych Handlowców wręczał sporą ilość kredytów pani senator Lellen z Dathor. Niestety usłyszał też słowa jakie wypowiedział wręczając te kredyty co wywołało u niego uczucie obrzydzenia. Mówił “Jak będziemy omawiać międzystemowy podatek celny głosuj przeciwko.” Spłynęło to jednak po nim jak po małemu Li’wek - morskiemu stworzeniu z Neve, które to raz pływa jak ryba pod wodą a raz lata jak ptak w przestworzach. Musiał wszystko przygotować do nadchodzącej misji.
Statek wyłaniał się powoli z nadprzestrzeni. Znajdował się w systemie Revost, a kierował się na jej główną zamieszkaną planetę o tej samej nazwie. Na okręcie znajdowali się Kid i Pollus. Spokojnie lecieli w kierunku Revost, gdy z planetarnej kontroli lotów ktoś chciał z nimi porozmawiać.
- Tu kontrola lotów... Proszę podać tożsamość i cel podróży.
- Tu statek “Demon Ikiv”. Lecimy na wypoczynek... - powoli wyartykułował Pollus. Nastąpiła krótka cisza.
- Macie zgodę na lądowanie... skierujcie się do Revortil, lądowisko siedem, miejsce trzecie... Udanego pobytu... - skończył ciepłym, lecz wytrenowanym tonem kontroler lotów.
Z wolna skierowali swoją maszynę ku atmosferze planety. Po chwili ujrzeli miasto z daleka. Było wielkie, zabudowane, lecz nie tak nowocześnie jak na Coruscant. Na Revost rozwój cywilizacji szedł do przodu, ale nie zapomniano o naturalnym środowisku. To właśnie ta drobnostka o której zapomina wiele istot była kluczem do sukcesu Revostian. Była to rasa, która praktycznie nie była zdolna w żadnym aspekcie oprócz jednego, a mianowicie doskonale znali się na potrzebach innych istot toteż ich głównym talentem stała się turystyka. Planeta ta była jedną z najpopularniejszych kurortów w tej części znanej galaktyki.
Wylądowali w wyznaczonym miejscu i wyszedłszy ze statku udali się do najbliższego hotelu. Pogoda była ładna, słońce świeciło, a wokoło latały małe sępożaby. Stworzenia wyglądające jak malutki hutt z skrzydłami i zaostrzonym dziobem, którym zapewne chwytały i spożywały jedzenie. Weszli do hotelu “Valkor” i zamówili dwuosobowy pokój. Zdecydowali, że i tak nie spędzą tutaj więcej niż jednej nocy. Udali się do niego, żeby chwile odpocząć. Pollus zdecydował się porozmawiać z Kid’em.
- Czy to jest twoje prawdziwe Imię?
- Nie... Nie wiem... Jak już ci mówiłem nic nie pamiętam... skrawki...obrazy... Wszystko w strasznym chaosie... nic nie mogę zrozumieć.
- Aha.. Rozumiem... A co pamiętasz? może będę mógł ci jakoś pomóc?
- Naprawdę nie wiem... Wszystko to jest dziwne...Pamiętam chyba imię kobiety... Magata... Coś Ci to mówi?
- Hmm... Bardzo ciekawe... Przyznam, że to imię już słyszałem, albo tak mi się wydaje... W tej chwili nie pamiętam dokładnie. Słyszałem plotkę, że na planecie znajduję się podobno dobry uzdrowiciel. Może do niego pójdziesz?? - zasugerował Duros.
- Fantastyczny pomysł, tylko, że nie mam żadnych kredytów, a wizyta u niego kosztuje.
- Masz... - wręczył Kid’owi sumę kredytów, która na pewno wystarczy do zapłacenia uzdrowicielowi. - A teraz chodźmy. Ja pójdę poszukać Afima Eluka..
Wyszli razem z pokoju i udali się do wyjścia z hotelu. Była ładna pogoda, więc zdecydowali zrobić sobie spacer. Rozglądając się dostrzegli pełno turystów z różnych zakątków wszechświata. Udali się do centrum miasta, gdzie miał urzędować uzdrowiciel. Z daleka przykuł ich uwagę tłum istot kłębiących się wokół jakiegoś namiotu. Domyślili się, że właśnie tam był ich cel podróży. Ustawili się spokojnie w kolejce. Było strasznie gorąco, więc kupili nieznany im dotąd napój chłodzący, o znakomitym smaku. Niestety tylko Pollusowi smakował, ponieważ jego towarzysz po chwili zwymiotował. Po jakiejś godzinie kolejka przesunęła się i Kid wszedł do środka. Tymczasem Pollus poszedł do pobliskiej knajpy, gdzie mógł usiąść i napić się czegoś dobrego. Zaniepokoił się bardzo jak dostrzegł dwóch Rodianin czających się wokół namiotu. Zaczęli cichcem odganiać tłum krzycząc, że już uzdrowiciel skończył prace. “Dziwne” - pomyślał.
Mężczyzna wewnątrz ujrzał pomieszczenie urządzone prowizorycznie, bez żadnego przepychu i udziwnień. Kobieta rasy Twi’lek poprosiła go o pieniądze i kazała usiąść. Chwilę później wszedł do środka uzdrowiciel. Był on bliżej nie znanej rasy. Wyglądał jak mały Hutt z dwoma odnóżami idący załatwić jakiś lukratywny interes. Uważnie przyglądnął się swojemu kolejnemu pacjentowi.
- Co panu dolega???
- Dokładnie nie wiem jak to się nazywa. Czy będzie mi pan w stanie pomóc? Chodzi o to, że cierpię na pewien rodzaj zaniku pamięci...
- Amnezja... hm mm... Tak... rozumiem... Zapłacił pan??
- No oczywiście.. Pana urocza asystentka odciążyła mnie od kredytów.
- Dobrze... Możemy zaczynać.
Podszedł do pacjenta i stanął za nim. Wysmarował ręce w jakiejś oślizgłej i tłustej masie, a potem położył je na głowie mężczyzny. “Pewnie to jakiś szarlatan... tylko mi włosy ubrudzi” - pomyślał. Jednak ku jego zdumieniu stało się coś czego kompletnie się nie spodziewał. Obraz przed jego oczami całkowicie rozmazał się, głowa zaczęła go mocno boleć. Wydał z siebie cichy jęk. Nagle znalazł się jakby w zupełnie innym miejscu. “Sen na jawie??” - pomyślał. Rozejrzał się dość uważnie po pomieszczeniu. Uzdrowiciel, jego asystentka i cały namiot zniknęli. Pojawił się za to pałac, duży, przestronny i bogacie ozdobiony. Stał dokładnie przed jego olbrzymimi wrotami. Mimowolnie zdecydował się wejść do środka. Przeszedł wejście i ujrzał dwójkę ludzi rozmawiających szeptem. Była to kobieta z jego snu i jakiś mężczyzna którego chyba znał. Chciał coś powiedzieć, lecz zdecydował się zaczekać i posłuchać rozmowy.
- Ocir, mówiłam ci wiele razy... On to w końcu odkryje... Nie możemy...
- Co odkryje?? Co może odkryć?? To co chcemy zrobić jest niczym!
- Jak niczym Ocirze?? Jak możesz to nazwać niczym?? Przecież to może doprowadzić do upadku... - kończyła z drżeniem w głosie.
- Upadku?? Oszalałaś droga Magato! Jakiego upadku? Czas na zmianę... To co było jest przeżarte... Prawa nie sprawdzają się w dzisiejszych czasach! Trzeba to zmienić póki jeszcze nie jest za późno!
- Niestety, masz racje... Nie chciałabym tego zaakceptować, ale masz racje. Co On ci jeszcze powiedział??
- Niedługo wybuchnie wojna... To jest nieuniknione... Niedługo nadejdzie zmiana... Wielka zmiana droga Magato, a nasz lud będzie częścią budulca tej zmiany...
- Ocir.. - uśmiechnęła się - Jak zawsze idealista... Ale jeśli Rutra’Dik Yrub się dowie... Jemu to może się nie spodobać.... - na dźwięk tych słów mężczyzna wyszedł z ukrycia.
- Co mi może się nie spodobać?? - zaczął nieświadomie, chociaż wiedział, że to jest jakby sen, bądź wspomnienie, ale jakby je przeżywał ponownie. Sądził, że znajdzie odpowiedzi na pytania.
- O nie... Mówiłaś, że wyjechał??? - krzyknął Ocir.
- Miał.. mężu... Co?? jak?? - nie wiedziała co powiedzieć.
- Wyjaśnijcie mi o co chodzi to wam powiem czy mi się to nie spodoba...
- Już i tak wiesz za dużo... - Ocir wyjął podręczny miotacz i wycelował w niego.
- I ty też Ocirze przeciwko mnie... Przyjacielu... - Ocir wystrzelił z blastera. Swiat się rozmył i mężczyzna padł nieprzytomny na ziemię.
- Zabierzmy go... Trzeba się go pozbyć... - uśmiechnął się. - Nie wiem czemu Magato, nie wiem skąd..., ale On wiedział, że tak będzie. On mówił, że dziś podczas spotkania z Tobą go spotkam...
- Jak?? Czemu mi nie powiedziałeś?? - spytała zdziwiona.
- Myślałem, że... nie wierzyłem mu...
- Widzę, że teraz już nie mamy wyboru... Zrób co musisz Ocirze.
- Tak... Regentko Trójprzymierza... - odparł spokojnie.
Zabrali nie przytomne ciało i wynieśli z pomieszczenia. “Co dalej?” - zastanawiał się Kid. Nagle ku jego wielkiemu zdenerwowaniu ocknął się w namiocie. Rozejrzał się i ujrzał, że uzdrowiciel leży martwy obok niego na ziemi. Dostrzegł dwóch Rodian z blasterami, jeden zabierał kosztowności, drugi natomiast robił zdjęcie nieżyjącemu uzdrowicielowi. Mężczyzna był zdenerwowany, prawie odkrywał swoją tożsamość, a ci złodzieje to zaprzepaścili. Rodianin mierzył do niego cały czas z miotacza.
- Nie ruszaj się i nie próbuj żadnych sztuczek z życiem ujdziesz - powiedział Rodianin łamanym wspólnym lekko bulgoczącym głosem.
Wbiegł Pollus z blasterem w dłoni z którego niebieskie nitki śmierci wylatywały z wielką szybkością trafiając pierwszego Rodianina, który padł martwy. Wtedy mężczyzna wewnętrznie wybuchł jak Talański wulkan. Kopnął z całej siły dłoń zszokowanego Rodianina. Broń wyleciała mu z ręki padając na ziemie kilka metrów dalej. Wstał, wziął krzesło na którym siedział i roztrzaskał je na głowie złodzieja.
- Widzę, że nic Ci nie jest... I tak byś sobie poradził.
- Ale ty jesteś dziwny... - uśmiechnął się - Jasne, że bym sobie nie poradził.
- Dowiedziałeś się czegoś o sobie?
- Trochę... Szczępki informacji, ale zawsze coś co pomoże mi odkryć kim jestem... Skąd wiedziałeś, że mam kłopoty?? - zmienił temat.
- Jak wszedłeś do środka, poszedłem do pobliskiego lokalu zjeść coś, spotkałem bardzo miłą Duroske i tak sobie siedząc dostrzegłem, że coś jest nie tak. Dostrzegłem kilku Rodianin i nagle kolejki zniknęły. Pomyślałem, że mogło coś się stać, a ty nie wychodziłeś prawie godzinę...
- Godzinę?? Naprawdę??
- No tak. Minęła prawie godzina jak tam siedziałeś... No i wtedy zaczaiłem się i dostrzegłem tych dwóch rozbójników... i tak się tu znalazłem.
- Dzięki za wszystko...
Wezwali miejscowe władze, które zajęły się bandytami. “Rutra’Dik Yrub, to jest moje imię?” - zastanawiał się. Poszli do lokalu, którego właścicielem był od kilku lat Afim Eluk. Weszli do lokalu, gdzie od razu ich uwagę przykuł grający tam zespół. W skład wchodziło czterech ludzi. Kid zauważył dwie urodziwe kobiety i postanowił zaproponować im coś do picia i porozmawiać. Kobiety wydawały się identyczne, prawdopodobnie były to bliźniaczki. Obydwie należały do rasy ludzkiej. Dziewczyny różniły się tylko kolorami strojów. Jedna nosiła strój w kolorze śnieżnobiałej bieli, druga natomiast kruczoczarnej czerni, a obydwa dobrze podkreślały ich znakomitą urodę. Dlatego też przykuwały uwagę mężczyzn znajdujących się w lokalu. Tymczasem Pollus poszedł na górę do biura Afima Eluka. Gdy doszedł do schodów przejście zagrodziło mu kilku rosłych ochroniarzy.
- Czego?
- Ja do Pana Eluka. Proszę powiedzieć, że przybył stary przyjaciel imieniem Pollus... - strażnik obejrzał go od góry do dołu.
- Poczekaj! - rzucił niemiło.
Jeden został, drugi natomiast poszedł na piętro do szefa. Po chwili wrócił wraz z właścicielem.
- Pollus przyjacielu!! Tyle lat minęło... - uściskał go. - Wejdź do mojego biura, pogadamy!
Poszli razem na piętro do biura Eluka. Pokój był przestronny i urządzony z typowym dla niego przepychem. Afim należał do rasy Talanu, bardzo lubował się w przepychu, wiedział co było modne i to kupował. Przede wszystkim kochał zarabiać pieniądze, lecz uwielbiał także wiedzieć więcej niż inni i to czyniło go wyjątkowym. Pollus, gdy wszedł do środka dostrzegł, iż stąpa po dywanie z skóry Mennda - stworzenia o najbardziej pożądanej skórze w tej części galaktyki. Jednak niedługo się to już miało skończyć, ponieważ istoty te były na wyginięciu. Na półce stały różne rzeźby ozdobione szlachetnymi klejnotami. Kiedy usiadł w fotelu spostrzegł, że był to najnowszy dopasowujący się do ciała model fotela z Tantil. Były doskonałe, ale strasznie drogie. “Nieźle mu się powodzi” - myślał Pollus. Biurko stojące przed nim natomiast było z bardzo rzadkiego, lecz trwałego drewna z Merk.
- Więc przyjacielu.. Co Ciebie do mnie sprowadza?? Tyle czasu minęło, może czegoś się napijesz???. - zaczął Afim rozsiadając się wygodnie na fotelu.
- Chętnie...ale nic alkoholowego. Sprowadza mnie bardzo ważna sprawa Afim. Mam nadzieję, że mi pomożesz.
- Co powiesz na Nektar z żubrowęża?? Jeszcze nie piłem, ale mówili, że jest znakomity. - zaczął nalewać napój - Wiesz Pollusie, że jestem ci dłużny. Na pewno ci pomogę... Powiedz tylko o co chodzi. - zmienił na chwilę temat - Jak ci się podoba zespół? Objawienia muzyczne Środka Galaktyki! Zwą ich “Załoga 13”. Myślę, że ich wypromuje i zarobię kupę kredytów.
- Wiesz, że na muzyce się nie znam. Skoro tak twierdzisz to tak pewnie będzie - westchnął - Chodzi o moją przyjaciółkę... Akinome Ikiv... Podobno został na nią wydany list gończy. Dopadł ją Łowca Nagród. Musze wiedzieć, kto wydał ten list i dokąd ją teraz zabrał...
- Hmm.. Ciekawe Ciekawe przyznam... Powiadasz Akinoma... - zamyślił się i włączył podręczny komputer coś sprawdzając...
- I jak? będziesz w stanie pomóc? - wziął Pollus łyk nektaru.
- Mam! Ciekawe... - zrobił trochę zdziwioną minę - Takiego listu gończego jeszcze nie widziałem. Mam informacje, że został on wyznaczony na dwie godziny przed jej pojmaniem. Bardzo dziwne... Niewiadomo nic kompletnie o osobie, która list wysłała. Pociesze Cię przyjacielu jest nazwa planety. - zaśmiał się sycząc - Ma ją przywieźć na Detos... Hmm.. Bardzo dziwne... Po co ma ją zawieść na planetę niewolników?? Jest jeszcze imię pośrednika Enud. Słyszałeś kiedyś to imię???
- Niestety nie.. Trudno.. Ale dzięki za informacje wiem teraz gdzie musze lecieć.
- Byłem ci to dłużny Pollusie. Teraz jesteśmy kwita.
Gdy Pollus rozmawiał z Afimem Elukiem, Kid podszedł do dwóch bliźniaczek. Postawił drinka, usiadł i zaczął rozmowę:
- Witajcie... Czy mogę postawić wam coś do picia?
- Czemu nie... - odpowiedziała pierwsza.
- Dwa piwa Aldeerańskie. - dodała druga.
- Co takie piękne kobiety robią same w takim lokalu? - zaczął mężczyzna.
- Czekamy...
- Na kogoś...
Rozmowa nie trwała długo. Nagle podszedł człowiek o granatowo-pomarańczowych oczach. Dając znak kobietom odwrócił się i zaczął iść. Dziewczyny wstały, obdarzając go uśmiechem pomachały na pożegnanie. “Ale one są dziwne” - pomyślał. Spojrzał do góry i dostrzegł schodzącego Pollusa, z raczej radosną miną, z której wywnioskował, iż odniósł sukces.
- I jak? Udało się?
- Tak. Lecimy na Detos. Chodź, jest wieczór. Odpocznijmy, zdrzemnijmy się i lecimy z samego rana.
- W porządku.
Udali się do hotelu, żeby zdrzemnąć się i przygotować do podróży. Jednak w czasie podróży do Hotelu natknęli się na ciekawą sytuację. Otóż do dwóch kobiet i mężczyzny stojącego z tyłu podeszła grupa rzezimieszków, chcących coś od kobiet. Było ich ośmiu, a one tylko dwie. Kid dał znak towarzyszowi, że trzeba będzie im pomóc, ale nie wiedział kim są i jak bardzo był to zbyteczny pomysł. Gdy tylko jeden z mężczyzn dotknął kobietę w czerni to zaczęło się zamieszanie. Dziewczyny znały się na różnych sztukach walki to było. Niewiasta w czerni kopnęła najbliższego w brzuch i robiąc obrót uderzyła kolejnego przeciwnika w krtań. Druga robiła identyczne ruchy z pozostałymi dwoma. Po chwili czterech leżało już nie przytomnych na ziemi. Pozostali towarzysze nagle stracili odwagę i pouciekali. Zaskoczeni mężczyźni byli pod wielkim wrażeniem talentu dwóch niewiast. Poszli dalej w kierunku hotelu.
Tymczasem na transportowcu międzygwiezdnym “Anumish” w loku towarowym gnieździli się jęńcy. Byli transportowani na planetę niewolników Detos. Młody Jedi siedział w koncie wraz z dwoma zwierzakami, które odbierały mu zdolność postrzegania Mocy. Wokół stało kilku strażników, by pilnować, aby Jedi nie próbował zabić zwierząt. Arnit czuł się samotny, strasznie samotny. Życie bez Mocy było dla niego tym czym życie bez tlenu. Było ono nie możliwe i to właśnie czuł wewnątrz - jakby umierał. Dostrzegł, że Anelim szła w jego stronę, niosąc ze sobą bukłak z wodą.
- Masz napij się - dała mu wody, na co chłopak zaczął łapczywie pić.
- Dziękuję...
- Arnicie...boję się... Co z nami będzie? I mój brat... nie żyje... - rzekła z trudem powstrzymując łzy.
- Nie bój się Anelim... Wyjdziemy z tego... Obiecuję Ci... - Dziewczyna przytuliła się do niego mocniej.
- Naprawdę tak myślisz? - spytała patrząc na niego magicznymi zielonymi oczami teraz pełnymi łez.
- Ja to wiem... - odparł z Mocą w głosie.
Anelim przytuliła się do niego jeszcze mocniej, jakby chciała poczuć się w jego ramionach bezpieczniejsza. Przeważnie była twardą kobietą nie znającą lęku, lecz ostatnie wydarzenia trochę ją wyprowadziły z równowagi. A może to przy Jedi czuła się inaczej?
Podniosła głowę i pocałowała go czule w usta. Chłopak mniej zdziwiony niż ostatnio nie opierał się w ogóle, nawet poddał się temu uczuciu wbrew swojej woli. Tak siedzieli połączeniu w namiętnym pocałunku. Nagle dziewczyna przerwała tą niebiańską chwilę i szepnęła do Arnita : “Dziękuję”. Przytuliła się do niego czując się naprawdę bezpiecznie. Całej sytuacji z pewnej odległości przyglądał się Garn Leblis. Na jego twarzy malował się zagadkowy smutek. Jedi zasnął w objęciach Anelim.
Podczas snu zaatakowały go dziwne obrazy, ukazane mu poprzez Moc. Dziwił się troszkę, ponieważ Ysalamiri nie pozwalają mu odczuwać Mocy. Jednak Moc to życie, więc sama do niego dotarła. Tak dziwnego snu młody padawan jeszcze nigdy nie miał. Stał pośrodku oceanu, dość bezskutecznie rozglądając się za lądem. Nagle cały krajobraz zmienił się w Coruscant. Ujrzał twarz kobiety, która do niego mówiła : “Czy mnie też zabijesz?”. Nie rozumiał dlaczego mu zadała takie dziwne pytanie. Kobieta o kruczoczarnych włosach była nieprzeciętnej urody, a jej uśmiech olśniewał zapewne niejednego mężczyznę. Sen powoli przeradzał się w koszmar. Ujrzał starszego człowieka w czarnym płaszczu z nasuniętym mocno kapturem na głowę. Śmiał się przeraźliwie i szyderczo. Nagle krajobraz znów zmienił się. Pojawiło się pole, wielkie i zielone. Niestety kolor zielony po chwili spłynął krwią. Wszędzie dostrzegł leżących Jedi, wszystkich których znał, od mistrzów po uczniów. Wszyscy nie żyli. Podszedł do jednego, potem do następnego i tak po kolei patrzył na śmiertelną ranę każdego. Każda była zadana mieczem świetlnym. Głos kobiety zaczął mówi: “ Ten który się narodził umrzeć musi żeby się narodzili... Salatan... Planeta przynosząca prawdę o władcach Mocy.” Krajobraz ponownie zmienił się całkowicie, lecz już nie dostrzegał nic. Widział tylko czerń, która go otaczała z każdej strony. Zaczęła go nawet przenikać całego. Czuł jak mrok opanowuje go... Usłyszał głos : “Nie znasz potęgi ciemnej strony Mocy”. A potem tylko oddech... dziwny, miarowy, spokojny, lecz jakby z respiratora. Był to tylko oddech, ale wzbudzał w nim szczery strach. Na jego nieszczęście to jeszcze nie koniec snu. Zobaczył istotę o trzech żółtych oczach i przerażającym wyglądzie. W dłoni bądź szponach trzymała długi kij, będący bronią. Istota podeszła do niego i wypowiedziała :
- Norcoloh Idej... Norcloh Idej.
Zrobiła ruch ręka z “kijem” i obraz przed oczyma Arnita rozciął się, zmieniając na inny. Głos kobiety rzekł : “To co żyje, umrze, to co stoi... upadnie... Nic nie jest tym co widzisz... ślepy przejrzy na oczy... prawda..”. Potem zobaczył siebie leżącego na jakimś stole. Po nim pełzły dziwne, małe, obślizgłe robaki. Powoli go jadły, odgryzając kawałki skóry. On leżał z otwartymi oczami i marniał. Niespodziewanie rozległ się głos : “Ten który śpi musi się przebudzić...”.
Arnit obudził się zdezorientowany rozglądając się wokoło. Dojrzał przestraszoną Anelim patrzącą wprost na niego. Na jej twarzy malował się niepokój.
- Nic Ci nie jest? Źle wyglądasz... - zaczęła.
- Nie wiem... Miałem sen.. dziwny sen... Dziwnie się czuję... - odkaszlnął - Nie przejmuj się tym...
Dziewczyna obdarzyła go miłym uśmiechem, który dodał mu trochę otuchy. Ogarnął go niespotykany niepokój. Wewnątrz czuł się dziwnie, jakby nieswojo. Nie rozumiał co się z nim dzieje. “Pewno to zmęczenie” - myślał. Objął czule Anelim i czekał na koniec podróży. Na Detos postanowił coś wymyślić i wydostać się stamtąd. “Uda mi się... Moc jest moim sprzymierzeńcem” - rozmyślał.
Lotap Kerr powoli dolatywał do Detos, planety niewolników. Cieszył się w duchu, bo zaraz dostanie nagrodę i odpowiednio ją spożytkuje. Akinoma tymczasem siedziała sobie i rozmyślała. Spokojnie i sprawnie wprowadził swój statek w atmosferę. Jego oczom ukazała się powierzchnia Detos. Planeta miała wielkie kompleksy zwane “przechowywalnią towaru”, wokół nich krążyła wielu ciężko uzbrojonych strażników. Obok kompleksów leżały wielkie połacie lasów a w nich wiele dzikich bestii. Wylądował w jednym z portów. Tam czekał na niego pośrednik imieniem Enud.
- Witaj Łowco! Masz towar??
- Oczywiście... Cały i nietknięty... kredyty...
- Oczywiście - złowieszczy uśmiech pojawił się na twarzy Enuda. - Masz... - wręczył mu kredyty.
Mężczyzna wziął je i skrupulatnie przeliczył co do kredytu. Wszystko się zgadzało.
- Niech twoi ludzie zabiorą towar, musze lecieć.
Trzech strażników weszło na statek i wyprowadziło Akinome na zewnątrz. Dostrzegła postać stojącą obok Lotapa Kerra. Przez chwilę wydawało się jej, że za tą postacią widziała ślepca wraz sześciookim Thrillem, jednak po chwili złudzenie to znikło. W osobie rozpoznała swój najgorszy koszmar o imieniu Enud. Gdy dziewczyna wraz z strażnikami przechodziła koło łowcy Enud rzekł:
- Znów się spotykamy droga Akinomo... Tym razem tak łatwo mi nie uciekniesz...
Kobieta nie odpowiedziała, tylko groźnie spojrzała na człowieka. Jednak jej spojrzenia pełne nienawiści po chwili zmieniło się w spojrzenie pełne smutku.
Senator Haln po przygotowaniach stał na mostku okrętu flagowego jego małej floty. Był raczej przezorny, więc wolał nie ryzykować. W skład wchodziły dziewięć statków klasy Acclamator, cztery transportowce myśliwców mające na pokładzie około 150 pojazdów latających klasy Delta 7 i L 10. Obawiał się, iż to mogło być coś więcej niż piraci, ale niestety nie wiedział co. Dał znak oficerowi, by skoczyć w hiperprzestrzeń. Po chwili z iluminatora widoczny był niebieski niby tunel. Haln udał się do biura kapitania, by odpocząć. Podróż do Bestine miała trwa dziesięć godzin....
Na Mon Calamari w wielkiej sali doszło do spotkania pomiędzy Kalamarianami a Quarrenami. Narodził się między nimi pewien spór, którego mediacji podjęli się Rycerze Jedi. Wszyscy usiedli wygodnie i oczekiwali na wysłuchanie racji każdej ze stron. Zaczął Quarren imieniem Pelcr. Zważywszy, iż oddychał on tlenem rozpuszczonym w wodzie, miał na sobie specjalny kombinezon do oddychania.
- Witajcie Jedi, witajcie Mon Calamari. Czcigodni mistrzowie... Nasze racje są takie, że jesteśmy praktycznie wykorzystywani przez Kalamarian. Mieliśmy żyć w warunkach korzystnych dla obu stron, a wychodzi na to, że oni nami rządzą. Domagamy się równouprawnienia, nie chcemy być niewolnikami.
- Nikt nikogo niewolnikiem nie nazwał ani nikt tak nikogo nie traktuje - podniósł się wyraźnie poruszony Acker.
- Spokojnie... Ambasadorze Acker czy nie uważasz, że oni mają rację? Ilu jest Quarrenów w rządzie? - zaczął spokojnie.
- W rządzie Mon Calamari jest 43 Kalamarian i 17 Quarrenów... - odparł niepewnie Ambasador.
- No właśnie.. więc z tego wynika, że ich obawy są uzasadnione, nieprawdaż? - dodał Oruun.
- No niby. - kontynuował niepewnie mieszkaniec Mon Calamari.
- Dochodzimy do konkluzji całej sytuacji - ciągnął Quell Perr. Wytłumaczę to na przykładzie nosorolwa i krwiopijki. Obydwie istoty zamieszkują jedną planetę, jedno pole. Nosorolew, duży ociężały zwierz musi polować, żeby żyć, jednak jest on strasznie wolny. Toteż żyje w idealnej symbiozie z krwiopijką. Otóż te mały owad paraliżuje ofiarę wsysając jej do krwioobiegu truciznę paraliżującą. Nosorolew się pożywi i będzie miał dużo siły, żeby przeżyć. Wtedy pożywi się i krwiopijka. Otóż żywi się ona krwią nosorolwa. Nie wiadomo dokładnie na czym to polega, jednak naukowcy domniemają, że pewien składnik krwi nosorolwa jest niezbędny do życia krwiopijki. Na tym przykładzie pragnę wam wytłumaczyć, że żyjecie na jednej planecie i powinniście siebie nawzajem szanować. Jest to podstawa idealnej międzyrasowej koegzystencji. Nawzajem jesteście sobie potrzebni. Skłóceni zniszczycie odwieczną równowagę, a to może zakończyć się katastrofą. Bez równowagi nie ma istnienia. Musicie o tym pamiętać.
- Niestety masz rację Mistrzu Jedi - rzekł zrezygnowany przywódca Kalamarian.
- Zróbcie co trzeba, podzielcie się z nimi, dajcie im więcej miejsce, pozwólcie decydować, a zyskacie tym więcej niż ich wykorzystywaniem.
- Racja tak też zrobimy... Jednak proszę o cierpliwość. To wymaga czasu.
- Poczekamy - odparł uradowany Quarren.
Quarren na znak ugody podał przedstawicielowi Kalamarian błoniastą dłoń. Po krótkiej rozmowie podziękowali Rycerzom Jedi za pomoc w mediacji pomiędzy skłóconymi narodami. Gdy już przygotowali wszystko do podróży to wyruszyli jak najszybciej na Nal Hutta.
Korytarzami świątyni Jedi szli dwaj mistrzowie, Mace Windu i Kreth Malwil. Rycerz Jedi Malwil właśnie powrócił z ważnej misji.
- Mistrzu Windu... Sprawdzają się nasze najgorsze oczekiwania.
- Niedobrze... bardzo niedobrze...
- Zaginęło kilku Jedi, Mistrzu... Dev, Lekod i kilku innych...
- Wszystko się sprawdza... A co z ruchami separastycznymi? - spytał Windu
- Niestety rosną w siłę... Niedługo może dojść do konfliktu...
- Mroczne czasy nadchodzą... - zaniepokoił się - Leć na planetę, gdzie zaginęli Jedi... Dowiedz się co się stało i szybko wróć, żeby zameldować radzie...
- Wrócę jak najszybciej mistrzu...
- Niech Moc będzie z Tobą...
Mistrz Windu udał się do pokoju Yody, żeby z nim porozmawiać, gdy tymczasem Kreth Malwil szybko poszedł przygotować się do podróży.
Młody Jedi obudził się nagle. Okazało się, że wylądowali na Detos. Podróż okazała się krótsza niż przypuszczał, dlatego też był nieco zdziwiony. Czuł się nieco słaby, lecz nie znał przyczyny tego uczucia. Wyszedł w towarzystwie dwóch strażników z Ysalamiri na olbrzymich plecakach. Wyszli z ładowni statku. Ostre słońce planety oślepiło na moment wychodzących jeńców. Ich oczom ukazała się gigantyczna budowla z Durastali, z wielkimi wieżami. Kierowali się w stronę wielkiej bramy. Wokoło roiło się od strażników różnych ras. Przeszli bramę i znaleźli się wewnątrz jednego z wielu niewolniczych kompleksów na Detos. Ustawili ich w rzędzie, naprzeciw im wyszedł opasły człowiek z krzywym spojrzeniem i bardzo grubym głosem.
- Witajcie drodzy “pensjonariusze”. Znaleźliście się w swoim nowym domu, chociaż na jakiś czas. Jutro jest dzień otwarty, więc wielu z was długo tutaj nie pobędzie. - zwrócił się do strażników - odprowadzić ich do sektora 13.
Więźniowie zostali odprowadzenia do nowego miejsca pobytu. Arnit tymczasem rozglądał się i rozmyślał nad prawdopodobną drogą ucieczki.
Mężczyzna w czerwono-białej zbroi przyglądał się długo Duchowi mrocznego lorda Sith Sichra. Ubrany był w czarną zbroję ozdobioną medalionami i rodowymi herbami. Oczy miał całe białe, świecące dziwną poświatą, a. włosy miał czarne i krótko obstrzyżone. W umyśle człowieka głosy kłóciły się...
- To on...
- Tak...
- Ale jak? czy on może nam przeszkodzić? czy wie?
- Nie...
- Wszystko musi być tak jak być powinno
- Nie...
- Nic się nie dzieje bez woli Mocy..
- Sprawdźmy...
- Koniec...
- Rządy Sith powrócą...
- Tak...
Nagle Sichr lekko zniecierpliwiony znów do nich przemówił.
- Amulet Korribanu?
- Jest potrzebny... Gdzie jest? - odparły głosy.
- Tak łatwo go nie dostaniecie... Tak wiem, że tam jesteście widzę was wewnątrz tej powłoki...
- Skąd wiedziałeś? Jak... - spytali zdziwieni.
- Macie Holocron?
- Tak, ale nie potrafimy go otworzyć...
- Pokażcie..
- Nie... Nie ufamy Ci...
- Bym się lekko zdziwił jakbyście ufali... Pokażcie... - nalegał.
- Masz... Jednak powiedz wpierw gdzie amulet?
- Otwórzcie trumnę, wisi na mej szyj - wziął holocron.
Tak jak powiedział i tak się stało, na jego szyj wisiał amulet. Był czerwono-srebrny z czarnym diamentem wewnątrz. Wzięli artefakt, obejrzawszy go z każdej strony dostrzegli wyrzeźbiona napisy. Nie wiedzieli niestety co one oznaczają. Sichr nagle z uśmiechem na twarzy spojrzał na człowieka. Przeniknął go na wskroś wzrokiem.
- Wiecie co oznaczają słowa wyryte na amulecie?
- Nie...
- Są to słowa pewnej sithowskiej przepowiedni...
- Jak ona brzmi?
- “Kiedyś znów będziemy rządzić galaktyką, kiedyś pokonamy ich, kiedyś nastąpi równowaga... Początek nastąpi po końcu Norcoloh Htis” - wyrecytował.
- Co oznacza Norcoloh Htis?
- Tego niestety nie wiem... Jak jeszcze żyłem zleciłem swoim podwładnym rozszyfrowanie tego hasła... Niestety nikomu się nie udało... Poniosłem kompletną porażkę... Każde słowo z amuletu zostało rozszyfrowane oprócz tych dwóch... Norcoloh Htis Norcoloh Htis... Co to oznacza?
- Nie wiemy... Odkryć musimy.. Tajemnica w holocronie musi być.. Myśleliśmy, że sposób na otwarcie znajdziemy tu... Amulet miał nam pomóc, ale była to kompletna pomyłka...
- On już działa... - zmienił temat Sichr.
- Nie możliwe... Musimy działać szybciej...
Nagle Sichr zrobił jakieś ruchy przy Holocronie, z którego zaczęło wydobywać się światło. Zaskoczone widmo rzuciło holocron na ziemie. Rozległ się wielki hałas i światło wydobywający się z małego przedmiotu rozświetliło mroki Korribanu. Tak nagle jak się pojawiło tak szybko znikło. Nad małym przedmiotem pojawiła się postać. Był to mały zielonkawy stwór ze spiczastymi uszami odchodzącymi w bok. Oczy pełne mądrości skrywały wiele tajemnic.
- Witajcie... adepci Ciemnej Strony... Zaraz poznacie wszystkie tajemnice... - zaczął hologram.
Ucieszeni Sithowie stali i uważnie słuchali słów holograficznej projekcji....
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P