ROZDZIAŁ 3
Wszechświat był olbrzymi, zamieszkiwany przez setki milionów różnorakich istot. Był on podzielony na kilka dużych części. Sektor wspólny to część znanej galaktyki najwyraźniej pozbawiona ras tubylczych, a składająca się z kilkudziesięciu tysięcy systemów słonecznych. Były także zewnętrzne odległe rubieże zlokalizowane na obrzeżach galaktyki oraz wewnętrzne odległe rubieże. No i w końcu Jądro Galaktyki, centralny jej rejon, w którym znajdują się Światy Środka i Środek Galaktyki. W tym rejonie były zlokalizowane władze Republiki. Od światów środka zaczęła się kolonizacja i ekspansja galaktyczna rozprzestrzestrzejająca się na wszystkie strony. Jednak cały ten wszechświat był zbudowany na jednym fundamencie. Fundamencie zwanym cierpieniem. Czyż nie to łączy wszystkie istoty? Odczuwanie tego uczucia było znane wszystkim. Co do tego prowadziło?
Smutek... Gniew... Nienawiść... Strach... Rozpacz....
Elementy popychające ku Ciemnej Stronie Mocy. Najlepiej można to wyjaśnić na przykładzie historii kilku planet leżących w zewnętrznych odległych rubieżach. Otóż na planecie Kari rządził okrutny dyktator Maddas. Swoim ludem poniewierał od wielu lat. Jedną z według niego gorszych ras zamieszkujących planetę prawie wytępił. Otóż był on wielkim szaleńcem. Zbudował przerażającą broń biologiczną, bazująca na straszliwej nieuleczalnej chorobie. Planety leżące w pobliskich systemach zaczęły się powoli obawiać osoby Maddasa. Wlewał się w nich strach przed nim.... Zdecydowali się zjednoczyć i wspólnie przeprowadzić szybki i skuteczny atak na jego system słoneczny. Przewodzili temu zjednoczeniu przywódcy dwóch najsilniejszych systemów Shub z Asu i Rialb z Ailgn. Wspólnie udało im się przemówić do rozsądku innym i zebrać silną armię uderzeniową. Ich strach przerodził się w paniczną nienawiść. Była to dla nich jedyna obrona przed ich strachem. W końcu zebrali sporą flotą statków, wielu ambitnych, chętnych do walki żołnierzy. Wyruszyli do systemu Kari. Tam rozegrała się wielka bitwa. Maddas w zenicie swojego szaleństwa wiedział, że przegrywał. Był to jego koniec.
Strach poprowadził do nienawiści.... Nienawiść do cierpienia...
W czasie tej bitwy zginęło wielu niewinnych ludzi mieszkających na planecie. Straty w żołnierzach były ogromne po obu stronach. Gdy oddział żołnierz Shuba wdzierał się do pałacu Maddasa, uruchomił on swoją broń ostateczną. Trzy automatyczne myśliwce wystartowały z tajnych lądowisk udając się na wcześniej podane koordynaty. Myśliwce dotarły do ojczystych planet Shuba i Rialba. Tam rozrzuciły po planetach zarazki śmiertelnej choroby. Strach Maddasa doprowadził do kolejnego Cierpienia... Dyktatora złapali i zabili. Jednak po kilku miesiącach ojczyste planety Shuba i Rialba przestały istnieć. Mieszkańcy zostali zdziesiątkowani przez chorobę. Strach kilku ludzi doprowadził do Cierpień kilku dziesięciu milionom ludzi. W tym przykładzie nie przeżyli, ale jednak widać co podstawy ciemnej strony mogą zrobić... do czego mogą doprowadzić....
Większość ludzi uważało, że tragedie i różne nieszczęścia, które doprowadzały do cierpienia, były karą za grzechy przeciw bogom. Czy było tak w istocie? Czy zło jakie nas spotyka to kara? Czy cierpienie jest złem? Gdyby istniał wszechświat pozbawiony zła to co to byłby za wszechświat?
Utopia...
Raj...
Losy galaktyki są zbudowane na fundamencie cierpienia. Ono ją ukształtowało. Tylko to kształtuje psychikę. Wojny... Śmierć... Nieszczęścia... Były to tylko części... Wydarzenia jakie wpłynęły na losy zarówno jednostek jak i całych populacji. Silne jednostki przetrwają cierpienie... On je ukształtuje i wzmocni psychicznie. Każda tragedia prowadzi do smutku, a ten do cierpienia. To uczucie nas przenika... towarzyszy nam od narodzin, aż po śmierć. Bez niego nie było by życia. Istoty inteligentne broniły się przed cierpieniem od początku swego istnienia i będą się bronić aż do końca.
Fundamentem galaktyki jest cierpienie... Teraz nadchodziły czasy, kiedy to miało ono zebrać swoje żniwo....
Padał gęsty deszcz. Przez szaro-granatowe pustkowia biegły dwie postacie. Jedna wyglądała na człowieka, a druga na Ferrola. Rasa Ferrol pochodziła z Ferr II, planety znajdującej się w wewnętrznych odległych rubieżach. W sumie była ona znana tylko z tego, iż produkowano tam doskonałą broń białą, a specjalnością był unikalny model wibroostrzy. Wibroostrze natomiast był to nóż albo sztylet wyposażony w generator ultradźwięków, powodujących wibrację ostrza, dzięki czemu była to bardzo groźna broń w walce wręcz. Czyniła poważne rany przy nawet najmniejszym dotknięciu. Ferrol był niski, postawny, muskularny o łysej głowie. Szaro-zieloną skórę porastało futro. To co mogło przykuć uwagę w tej postaci to srebrna rękojeść przypasana do pasa. Biegli kawałek, aż dotarli do wejścia groty.
- Lekod, mój uczniu.. musisz uciekać... musisz powiadomić co tu się stało... co tu się dzieje... - rzekł człowiek.
- Mistrzu Dev... Ja nie zdołam...
- Zapomnij na chwilę o swoich słabościach mój padawanie... Słabości można się wyzbyć! Akceptacja ich i ciągłe usprawnianie się w tych dziedzinach sprawi, że one znikną... Zapamiętaj mój uczniu... Dzięki Mocy możesz się stać doskonały... - artykułował z drżeniem w głosie - A teraz... Po drugiej stronie groty jest wyjście... Tamtędy dotrzesz do miasta... Idź... Biegnij.. - Prawie krzyczał widząc dwie zbliżające się powoli postacie.
- Mistrzu...
- Idź... biegnij... nie odwracaj się... choćby nie wiem co się stało nie możesz się odwrócić... - łzy zaczęły mu spływać po policzku. - Niech Moc będzie z Tobą....
Lekod odwrócił się i zaczął szybko biec. Tymczasem Dev stanął równo i twardo na nogach i chwycił srebrną rękojeść miecza świetlnego. Skoncentrował się na Mocy. Kompletnie otworzył się na nią. “Ja jestem pucharem, który wypełnia Moc” - rzekł w myślach. Czuł jak wlewa się w niego z cała siłą. Strach przez chwilę przedzierał się na zewnątrz, ale zdolny mistrz od razu go wyciszył i wyeliminował. Dwie postacie zbliżyły się do niego. Ku jego zdziwieniu były to kobiety. “Z dwiema kobietami dam rade” - zastanawiał się. Stał z przygotowaną bronią. Myślał dlaczego nie atakują. Nagle zza ich pleców jak cień wyłoniła się trzecia osoba. Stąpała powoli, lecz stanowczo. Ciężkie buty słychać było wielkim echem w małym kanionie w jakim się teraz znajdowali. Osoba miała na sobie płaszcz z kapturem chroniącym ją przed deszczem. Stanęła przed dwoma dziewczynami. Spojrzała na Deva, jakby analizując i przekazując, że to jego koniec. Ku zdziwieniu Mistrza Jedi, zaczął czuć strach przed tajemniczą postacią. A zwłaszcza budziły przerażenia jej oczy, straszne granatowo-pomarańczowe oczy.
Niespodziewanie postać zdjęła z siebie płaszcz. Jego oczom ukazała się głowa, także człowieka, lecz jakby nie do końca. Coś było w niej dziwnego. W końcu postać mrugnęła oczyma i wszystko się wyjaśniło. Nie miał powiek. Mrugnięcie wyglądało jakby wewnątrz oka. Wtedy tylko kolor zmienił się z granatowo-pomarańczowego na przeraźliwie czerwony. Cały czas miał broń w pogotowiu. Oprócz strasznego zapachu deszczu, czuć było w powietrzu, wielkie napięcie, które lada chwila miało wybuchnąć niczym supernowa. Niespodziewanie postać przemówiła :
- Norcoloh Idej... Norcoloh Idej...
- Jedi... rzuć broń! - wyszeptała pierwsza kobieta.
- Broń rzuć, albo śmierć poniesiesz - dodała druga.
- Nie! - odparł stanowczo.
Zobaczył, że tajemnicza postać daje kobietom znak. Domyślił się, iż mają iść w pogoń za jego uczniem. Nie mógł na to pozwolić. Zapalił miecz świetlny. Kobiety zatrzymały się jak porażone tutejszym paraiorunem. Dev na to liczył. Obrócił się i rzucił mieczem świetlnym w stronę groty. Kierował nim dzięki Mocy. Wprost na górę wejścia do jaskini. Miecz dotarł do celu przecinając kawałek skały. Jednak Moc nim prowadziła. Wiedział o tym doskonale. Toteż w miejscu, gdzie miecz styknął się z skała powstała wielka wyrwa. Po chwili rozszerzyła się. Jedi na to liczył i skierował mocą raz jeszcze broń w tą samą stronę. W tym czasie kobiety zaczęły biec. Jedi pchnął je Mocą, dzięki czemu się przewróciły i zdobył chwilę czasu, którego bardzo potrzebował. Miecz przeciął wyrwę stanowczo i pewnie. Kamienie zaczęły spadać i po chwili wejście do jaskini zostało zasypane. Postać patrzyła tylko na rozwój sytuacji. Kobiety wstały i wyjęły broń, która wyglądała jak długie kije. Na końcu było ostrze, długie i śmiercionośne. Mistrz nigdy nie widział takiej broni. Nagle ostrze wysunęło się i skrzywiło w jedno stronę. Zaczęło się szybko obracać wokół własnej osi tworząc jakby śmigło. Jedi rozpoznał teraz tą broń. Sam nigdy jej nie widział, ale słyszał pewne historie. Takiego narzędzia używały najemniczki Redair. Wiedział, że są doskonale wyszkolone i nawet dla Jedi sprzymierzonego z Mocą trudno będzie je pokonać. Wojowniczki Redair krążyły koło niego szykując się do ataku. Ich przywódca, bo tak nazwał go Dev, stał przyglądając się. Mistrz wzmocnił uścisk na rękojeści czekając na atak. Nagle najemniczki zadały ciosy równocześnie jedna z tyłu druga z boku. Jedi używając Mocy odskoczył do tyłu, i lewą ręka pchnął wojowniczkę, która straciła równowagę. Zaczął zadawać ciosy w kierunku drugiej przeciwniczki. Blokowała skutecznie swoją bronią jego ataki. Mistrz Jedi zdziwił się wielce, że miecz świetlny nie przeciął tego oręża na pół. Druga przeciwniczka wstała i chciała go zaatakować z tyłu. Jedi nie był dostatecznie szybki. Broń kobiety przecięła mu bok. Dev odskoczył do tyłu. Spojrzał na ranę dostrzegając, iż krew sączyła się z niej mocno. Dzięki Mocy nie czuł praktycznie płynącego z rany bólu. Przeciwniczki powoli zbliżały się pragnąc zadać śmiertelne ciosy, lecz stało się coś dziwnego. Postać mężczyzny dała znak ręką. Dziewczyny cofnęły się i stanęły obok siebie przyglądając się. Ich przywódca wyjął dwie złote rękojeści. Dev wzmocnił uścisk na rękojeści i jeszcze bardziej się skoncentrował. Jego łączność z mocą znacznie się powiększyła. Wróg nacisnął dwa guziki znajdujące się na rękojeściach. Wysunęły się z sykiem dwa ostrza. Jedno ciemno granatowe, prawie czarne, a drugie żółte, prawie białe. Zaczął machać dwoma mieczami. Kiedy skończył “rozgrzewkę” skrzyżował broń przed sobą. Lekko skinął głową przeciwnikowi jakby na dowód uznania, że staje z nim do pojedynku. Będzie to walka zła z dobrem, jasnej strony Mocy z Ciemną stroną. Mistrz odpowiedział mu również skinieniem. “Sith???” - zastanawiał się. Widział w jego pomarańczowo-granatowych oczach determinacje, gniew i niezmierną pewność siebie. Wróg zaatakował pierwszy. Ciął dwoma ostrzami to z lewej to z prawej. Jedi na razie powoli cofał się odpierając jego ciosy. W końcu zablokował jego miecze. Doszło do zwarcia. Syk stykających się świetlnych szabli roznosił się głośnym echem po kanionie. Dev popatrzył mu w oczy. Ten również odpowiedział również spojrzeniem. Chwilę stali tak w zwarciu pojedynkując się wewnętrznie poprzez Moc. Nagle napastnik odepchnął go z całej siły. Zdezorientowany Jedi upadł na ziemie, a rękojeść wypadła mu z ręki. Poczuł lekki ból w boku. Ból miał zaraz przerodzić się w cierpienie. Mistrz Jedi dobrze znał fundament wszechświata, lecz akceptował go z wielką pokorą. Usłyszał szyderczy śmiech. Powoli zbliżał się chcąc go zapewne zgładzić. Używając Mocy wstał szybko i sięgnął po broń. Wtedy nieprzyjaciel zaatakował. Dzięki szybkości Mistrza Jedi, wróg zdołał tylko odciąć mu poniżej łokcia lewą rękę. Grymas bólu pojawił się na twarzy Deva. Nienawiść wroga doprowadziła do cierpienia Jedi. Fundament wszechświata powoli go opanowywał. Przeciwnik uśmiechnął się ukazując srebrne ostre zęby. Jedi skupił się na Mocy. Był z nią kompletnie połączony. Czuł jak przelewa się w niego odcinając ból od umysłu, żeby mógł walczyć dalej. W prawą rękę wziął miecz. W dowód uznania odwagi przeciwnika wróg skinął głową. Wiedział już, że jego szanse na zwycięstwo bardzo wzrosły. Nieprzyjaciel z wolna zaczął zadawać ciosy dwoma mieczami. Jedi z trudem je parował, ale udawało mu się. Nagle tajemniczy napastnik zablokował orężem miecz Mistrza Deva i z pół obrotu kopnął go w twarz. Jedi przewrócił się i padł na ziemie. Szybko jednak wstał wziął miecz i dźgnął przeciwnika w nogę. Zobaczył grymas bólu na jego wstrętnej twarzy i gniew, rosnący gniew...
Przeciwnik szybkimi ruchami pozbawił Jedi broni i wbił miecze w pierś Deva. Następnie wyjął ostrze i lewą ręką, z pół obrotu odciął mu głowę. Spadła na ziemie i potoczyła się o kilka metrów dalej. Ciemny Jedi wyłączył ostrza. Szybkim ruchem przypiął je do pasa. Ciało martwego Jedi upadło na ziemię. Dał znak swoim towarzyszkom, by szły za nim. Stanął przed zawaloną grotą. Wyciągnął ręce przed siebie. Złączył je w pięść. Po chwili otworzył dłonie. Z czubków palców zaczęły wylatywać błyskawice ciemnej strony likwidując kamienie zawalające jaskinie. Były to białe lub błękitne wyładowania przypominające błyskawice. Jeśli używane były przeciw żywym istotom, sprawiały ostry ból i wysysały z ofiary siły życiowe, co prowadziło ostatecznie do śmierci. Rycerze Jedi nie używali tej metody, ponieważ uważali ją za złą. Jednak słudzy Ciemnej strony nie mieli takich zahamowań. Po chwili przejście było oczyszczone. Powoli zaczęli iść w pogoni za młodym Padawanem.
Lekod biegł plącząc. Poprzez Moc czuł, że jego mistrz stał się jej częścią. Wiedział, że będą teraz go ścigać. Jeśli mu się nie uda uciec wszystko będzie stracone. Słyszał kroki pogoni. Były coraz głośniejsze. Zbliżali się. Padawan zaczął biec coraz szybciej. Obrócił głowę do tyłu i zobaczył trzy biegnące postacie. Nagle uderzył w coś twardego. Upadł na ziemie. Podniósł głowę i usłyszał głośny ryk. Był to mieszkaniec tej jaskini. Wielki i groźny Alucor. Miał z pięć metrów wzrostu i drugie tyle w szerokości. Z korpusu wychodziły dwie pary nóg i dwie gigantyczne ręce zakończone pazurami, które bez problemu rozerwałyby durastal. Lekod chwycił miecz świetlny. Chciał go włączyć, ale było za późno. Potwór chwycił go całego. Jedi szamotał się w uścisku. Pościg zatrzymał się. Przyglądał się z niekrytą satysfakcją. Bestia wzmocniła uścisk. Lekod czuł jak wszystkie jego kości zaczynają pękać. Następnie prawie całego, już na wpół żywego Jedi włożył do paszczy przegryzając go na pół. Młody Padawan zmarł, a wraz z nim jego tajemnica...
Młody Arnit siedział, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. “Kim była ta istota w biało-Czerwonej zbroi???” - zastanawiał się. Wstał i wyszedł z kajuty. Przed nią czekał główny zaufany człowiek Leblisa o imieniu Chep. Miał on go zaprowadzić na mostek. Udali się tam razem na spotkanie z Garnem. Po krótkim przejściu kilku poziomów dotarli na miejsce. Oczom Arnita ukazał się duży, przestronny mostek. Znajdowały się tam cztery osoby. Oprócz kapitana było dwóch ludzi, Bothanin i Sullustianin. Wyglądając przez iluminator Jedi dostrzegł, że wyszli już z nadprzestrzeni i powoli zbliżają się do planety. “Myrkr” - wyszeptał.
- Tak mój chłopcze... Jesteśmy na miejscu... Przed nami Myrkr...jedna z najmniej popularnych planet w galaktyce...
Zbliżali się spokojnie, nie za szybko. Chociaż planeta ta leżała w dobrze poznanej i skolonizowanej części galaktyki, to nie cieszyła się popularnością. Brało się to stąd, iż nie miała zbyt dobrych opinii wśród Rycerzy Jedi. Nigdy nie tłumaczyli dlaczego, ale zawsze starali się ją omijać szerokim łukiem. Dominującym krajobrazem Myrkr były wielkie puszcze. Istniała nie potwierdzona nigdy teoria, iż stąd pochodziła inteligentna rasa drzewo podobna Neti zwana także Ryyk. Wiadomo jedynie, że jeden z jej przedstawicieli Ood Bnar, w młodości żył na tej planecie. Potem dożył sędziwego wieku, walczył na Wojnie Sith i został jednym z najpotężniejszych mistrzów Jedi.
Po krótkiej chwili weszli w atmosferę planety i zaczęli szukać miejsca do lądowania. Nagle ze strony puszczy wystrzelono dwie pojedyncze wiązki zjonizowanej energii. Statek Garn’a Leblisa został trafiony.
- Kapitanie! zostaliśmy trafieni... z działa jonowego - rzekł jeden z jego podwładnych jakby sam nie wierzył w to co mówił.
- Jak? skąd? - zapytał siebie. - Trzymać się! Zaraz się rozbijemy!
Statek chaotycznie zaczął opadać wprost na koniec puszczy. Widać było niewielką polankę. Mieli nadzieję przelecieć jeszcze nad puszczą. Niestety nie udało się. Zabrakło marne osiem metrów. Z wielkim impetem wlecieli w ogromne drzewa, łamiąc i rozwalając wszystko w promieniu dziesięciu metrów. Zatrzymali się dopiero u wejścia na małą polankę. Arnit leżał na ziemi i rozglądał się. Zobaczył, że Garn wstaje:
- Czy wszyscy są cali?? - spytał.
- Kapitanie... Bail... nie żyje - powiedział z trudem mały Sulustianin.
- Niech to... Dobra wychodzimy na zewnątrz! - rozkazał.
Wyszli przed statek. Arnit dopiero teraz miał okazję zobaczyć na jakim statku się znajdował. Był to średni frachtowiec zakładów Kuat Systems Engineering będących częścią Kuat Drive Yards. Wydawał się bardzo zmodyfikowany. Frachtowcem zwany był każdy statek cywilny, używany do przewozu ładunków lub pasażerów. Były z zasady powolne, tak w normalnej przestrzeni, jak i w nadprzestrzeni. Nie miały uzbrojenia czy dobrych generatorów pól ochronnych. Ten jednak był bardzo zmodyfikowany. Posiadał silne generatory pól wojskowego typu, potężny napęd oraz dobre uzbrojenie. Jego załoga liczyła około dwudziestu osób. Wyszło jedynie dwanaście. “Po co zwykłym kupcom takie silne uzbrojenie?” - zastanawiał się chłopak. Nagle dało się usłyszeć dźwięk zbliżających się statków. Były to dwa myśliwce typu Cloakshape. Z lasu w tym samym momencie wyskoczyło trzydzieści kilka istot różnych ras z blasterami nastawionymi na zabijanie. Podszedł do nich mężczyzna średniego wzrostu nie mający prawego oka i ucha.
- Rzućcie Broń! to może przeżyjecie - rzekł szyderczo.
- Róbcie co mówi... - rozkazał swoim ludziom Garn.
- Mieliście pecha rozbijając się właśnie tutaj... Brać ich...
Niski Golian zebrał wszystkie blastery leżące na ziemi. Pozostali ustawili więźniów w rzędzie i związali im ręce linami. Młody Jedi stanął za Anelim. Poprzez Moc dodawał jej otuchy, żeby się nie bała. Lubił ją, ale z całej siły i Mocy jaką posiadał bronił się przed czymś więcej. Jego mistrz mówił kiedyś “Jedi nie powinien znać gniewu, nienawiści ani miłości” Chłopak nigdy nie dowiedział się o co chodziło Quell Perrowi. Ruszyli w kierunku wielkiej północnej puszczy...
Na korwecie klasy Marauder należącej do Szunaja wszyscy strasznie się kotłowali, biegając po całym statku. Przywódca siedział w swojej kajucie w wygodnym fotelu przy biurku z nogi położonymi na blacie. Myślał o Akinomie Ikiv. Pamiętał co mu zrobiła. Lewą ręką wygładzał starannie przystrzyżoną brodę i dotknął blizny na szyj idącej prawie od ucha do ucha. Byli teraz w pogoni za Lotapem Kerrem, łowcą który ma na swoim statku dziewczynę. Nagle jeden z jego ludzi wbiegł bez pytania. Szunaj zdenerwowany wstał i mocno uderzył wbiegającego człowieka.
- Obyś miał jakąś dobrą wymówkę, że mi przeszkadzasz w rozmyślaniach nerfi pomiocie!!! - krzyknął.
- Szefie... Dostaliśmy przez holonet wiadomość... -wręczył mała holokartę Szunajowi.
Szunaj na widok imienia nadawcy pobladł jak ściana i zwolnił uścisk którym dusił mężczyznę. “Czego on chce?” - zastanawiał się. Minęła chwila zanim doszedł do siebie. Biegnąc udał się na mostek.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni!! Szybko!! - zaczął krzyczeć.
Jego ludzie czym prędzej zaczęli spełniać rozkaz. Po chwili wyszli z nadprzestrzeni w systemie Hellab, gdzie znajduje się tylko jedna planeta, zamieszkana przez prymitywne istoty. Szunaj poszedł przeczytać całą wiadomość. Wziął mały notatnik i uruchomił go. Niestety tym razem wiadomość obejmowała sam tekst, bez żadnego video obrazu.
“Witam Ciebie Szunaju... Jesteś nędznym handlarzem niewolnikami, ale nawet ciebie obejmuje moje prawo tak jak innych. Stawki znasz... Masz jeden dzień na dostarczenie mi przesyłki... Jeśli nie, to skończysz jako przykład dla innych....”
Poczuł nasilający się strach. W końcu i jego dopadła ręka tego okrutnika. Na dole pod wiadomość widniał znak. Znak, który w coraz większych kręgach budził respekt i strach.... Był to symbol “Czarnego Słońca”...
Mon Calamari to spokojna planeta o łagodnym klimacie w ponad dziewięćdziesięciu pięciu procentach pokryta wodą. Z jej błękitno zielonych mas wyłoniły się dwie rasy inteligentne : Mon Calamari i Quarren. Pomimo wielu różnić fizjologicznych i psychicznych ich dość dziwna współpraca trwała od wielu lat, co pozwoliło na osiągnięcie wysokiego stopnia rozwoju zarówno kulturowego jak i technicznego. Była to jedna z tych ras, która pierwsza samodzielnie wyruszyła w kosmos. Przedtem jednak zbudowali olbrzymie, wielopoziomowe miasta unoszące się na łagodnych falach oceanów. Górne, nawodne poziomy zamieszkiwali Mon Calamari, dolne zaś preferujący życie w głębinach Quarrenowie. Wody tej planety dosłownie roiły się od rozmaitych form życia. Poczynając od najpopularniejszych gatunków ryb, takich jak Glurpy, aż do śmiertelnie groźnych Krakan. W podmorskiej jaskini znajdował się też najpilniej strzeżony skarb planety tzw. Bank Wiedzy. Była to kolonia inteligentnych mięczaków przekazujących z pokolenia na pokolenie pamięć o wszystkim, co kiedykolwiek wydarzyło się w morzach planety.
Do niej właśnie zbliżali się Rycerze Jedi w swoich zmodyfikowanych myśliwcach klasy Delta 7. Brak miejsca na pożywienie i inne zasoby konieczne do życia nie był większym problemem dla Jedi, który może wejść w trans hibernacyjny znacznie obniżając spożycie tych materiałów. Paliwa na normalne loty Aethersprite miał pod dostatkiem. Sprawę poruszania się w nadprzestrzeni rozwiązano zaś przez dołączenie pierścienia z hipernapędem i dodatkowymi silnikami produkowanego przez TransGalMeg Industries. W przypadku konieczności lądowania w niedostosowanych dla tej maszyny miejscach pierścień ów może być pozostawiony na orbicie. Z reguły odłączało się go też na czas walki czy podobnych wydarzeń. Dodatkowo w skrzydło myśliwca wbudowano robota astronawigacyjnego, który zajmuje się obliczaniem skoków nadprzestrzennych i niewielkimi naprawami w czasie lotu. Rycerze Jedi ustalili, że wylądują w pływającym mieście Heureka. Tam właśnie ostatnio widziano Admirała Rutra’Dika. Mieli nadzieję, wpaść na jakiś ślad. Wyszedł im naprzeciw Acker, młody i ambitny polityk, mający pełnić niedługo funkcję ambasadora. Został wysłany, żeby się zaopiekować Rycerzami Jedi.
- Witam was Czcigodni Jedi, Jestem Acker. - ukłonił się nisko i mrugnął wyłupiastymi oczami.
- Witaj - odparli również kłaniając się. Następnie Quell Perr dodał - Czy możemy porozmawiać gdzieś w ustronnym miejscu?
- Tak. Właśnie chciałem to zaproponować, Proszę! Chodźcie za mną, Musimy omówić wiele spraw... - odparł z niepokojem w głosie.
Razem udali się do apartamentu, gdzie Acker chciał im wyjaśnić kilka ważnych spraw.
Arnit wraz z pozostałymi jeńcami powoli dochodzili do celu. W skład ich oprawców wchodziły istoty różnych ras. Jego uwagę przykuła postać człowieka bez ucha i oka. Nie rozumiał dlaczego, ale ciągle mu się przyglądał. Wiedział, iż ma Moc i mógłby w krótką chwilę wyzwolić się z więzów. Szybko pokonałby obstawę, ale nie zrobił tego. Młody chłopak chciał się przekonać kim oni są i co tu się dzieje. Rozejrzał się wśród więźniów w poszukiwaniu Anelim. Ku jego radości dojrzał ją przed dwoma osobami z przodu. Szła skrępowana wraz z Garnem. “Na szczęście nic jej nie jest...” - stwierdził w duchu. Doszli do połowy puszczy. Na gałęziach dzieciak dostrzegł dziwne zwierzęta. Niespotykane dla niego było to, że nie mógł je wyczuć poprzez Moc. Dziwne było, że teraz w ogóle jakby nie czuł powiązania z Mocą. Bardzo zaniepokoiło to młodego chłopaka. Zauważył fakt, że w tej części puszczy wygląda ona tylko od góry jak wielki las. Z miejsca gdzie szedł można było zauważyć wiele drzew i tyleż słupów. A na nich rozłożona wielka, zielona siatka. “Emitery holograficzne??” - zastanawiał się. Wszędzie było porozrzucane pełno sprzętu, ubrań, broni i różnych tego typu rzeczy. Wszędzie gdzie się obejrzał, napotykał spojrzenia pełne nieufności, gniewu, a nawet nienawiści. Zatrzymali się.
- Ty rozumiem jesteś kapitanem... - zaczął jednooki przywódca oprawców zwracając się do Garna - Wybierz dwójkę ze swoich ludzi którzy pójdą z tobą.
- Dokąd idziemy? - spytał - Anelim i mój syn Arnit... Ich biorę - rzekł i wskazał na dwójkę którą wymienił.
- Chodźcie za mną....
Udali się w kierunku namiotu największego i najbardziej wyróżniającego się w tym niby obozie. Arnit dostrzegł dwóch rosłych Rodian trzymających duże i wściekle patrzące bestie. Ślina kapała im z ostrych jak wibroostrze kłów. Nigdy przedtem nie widział takich stworzeń. Przed namiotem stały dwie istoty rasy Ghok. Wyglądały imponujące. Miały ze cztery metry wzrostu. Ich ciało obrastało jakby granatowo-czarne futro. Na dłoniach dostrzec można było ostre pazury. Siłę mieli niezmiernie wielką toteż na taką profesje nadawali się wyśmienicie. Na widok jednookiego skłonili lekko głowy i groźnie spojrzeli na Arnita. “Czemu mi się przyglądają?? Czy oni potrafią wyczuwać Moc??” - myślał. Po chwili weszli do środka. Jedi czekał tylko na odpowiednią chwilę do działania. Coś go znowu poraziło. Jego łączność z Mocą kompletnie zniknęła. Nie rozumiał o co chodzi, ale na terenie namiotu nie wyczuwał w ogóle Mocy. Pomyślał, że to nic i odłożył te rozmyślania na inny czas. W środku jego oczom ukazał się mały jakby pokój. Po lewej leżały skrzynie, a na nich futro jakiegoś zwierzęcia. Gdy jedi spojrzał na prawo dostrzegł wiele eksponatów i dwa dziwne stworzenia w klatce. Doszedł do wniosku, że człowiek do którego tu przyszli był jakimś zapalonym myśliwym. Na ścianie namiotu wysiała głowa Wampy z Hoth, obok znajdowało się oko na drewnianej tabliczce, podpisanej “Oko Ceranos”. Chłopak pomyślał, że to jakieś zwierzę, jednak nie znał go. Na dole dostrzegł duże kły jakiegoś olbrzymiego zwierzęcia. Kiedy się obrócił żołądek prawie podszedł mu do gardła. Ujrzał na ścianach ludzkie głowy jak trofea. Na fotelu przed nimi siedział człowiek. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Mężczyzna był wieku pięćdziesięciu paru lat. Był łysy, a głowę pokrywały różnokolorowe tatuaże o dziwnych wzorach. Układały się w kształt piramidy. Zmierzył ich groźnie wzrokiem. Wskazał ręką trzy krzesła stojące nieopodal, a następnie dał znak jednookiemu, żeby zostawił ich samych.
- Witajcie... Wylądowaliście na mojej planecie... Niestety dla was... Tak łatwo was nie puszcze - uśmiechnął się złowieszczo.
Dostali znak ręką, że mają usiąść. Zaczęli rozmawiać. Arnit dostrzegł leżący nieopodal blaster.
- Znajdujecie się na Myrkr, ale to już na pewno wiecie... Widzieliście co widzieliście i już nic tego nie zmieni...
- Kim jesteś? - spytał Garn.
- Moje imię nie ma znaczenia... Lepiej dla was będzie jeśli nie będziecie go znać.... Albo wykupicie się albo sprzedam was jakiemuś Trandoshańskiemu handlarzowi niewolników...
- Wykupimy?? a Jaka jest Cena?
- Cena... - uśmiechnął się - bardzo niska... Marne sto tysięcy kredytów od osoby.
- Chyba oszalałeś... - odparła Anelim
- Uważaj na słowa...
Anelim obróciła się nie zwracając uwagi na chłodny ton mężczyzny. Na ścianie z ludzkimi głowami jedna przykuwała szczególną uwagę. Przerażenie wzmogło w niej z niewiarygodną siła. Żołądek podszedł do gardła. Zobaczyła głowę swojego brata, którego pragnęli tam znaleźć. Spojrzała na mężczyznę ze łzami w oczach.
- Ty morderco!! Zabiłeś Gierana... -krzyczała i rzuciła się z pięściami na mężczyznę.
Arnit tylko na to czekał. W tej chwili Jedi chciał mocą chwycić za broń, ale nie mógł. “Co jest????!! ” - myślał. Szybko rzucił się na blaster, ale bezskutecznie. Złapał go, lecz nie mógł wystrzelić. Mężczyzna kątem oka dostrzegł ruch chłopaka. Mocno uderzył kobietę w twarz i rzucił ją na ziemię. Szybko chwycił blaster ukryty w kaburze przy spodniach. Zaczął się śmiać
- Jedi... No proszę... Myślałeś, że położę naładowany blaster na widoku, żeby każdy mógł go wziąć? Uważasz mnie za głupca?! Jestem ubezpieczony na takich jak ty - rzekł patrząc na zwierzęta w klatce. - Widzisz te zwierzaczki?
- Tak... - Jedi widział je, ale nie mógł nic czuć poprzez Moc.
- Ysalamiri... - wyszeptał - Koniec negocjacji. Zarobię na was kupę kredytów sprzedając handlarzom żywym towarom - Podszedł do Anelim i złapał ją za pod bródek - A za taką piękność zażycze sobie podwójne stawki - pocałował ją w usta, co wywołało nagły przypływ gniewu u Arnita.. - Straże...
Weszło dwóch rosłych strażników. “Najpierw uderzył ją, teraz to...” - pomyślał chłopak. Zabrali ich z namiotu. Arnit od razu poczuł łączność z Mocą. Tutaj nie było tych zwierzaków. Był zadowolony. Bez tego czuł się jak ślepiec. Moc była dla niego tym czym woda dla spragnionego, czym kawałek strawy dla głodnego. Dodawała mu sił. Musiał przeczekać. Nie wiedział czym są Ysalamiri ani dlaczego nie czuł tych stworzeń w Mocy. W tej chwili cierpiał straszliwie. Czuł się pusty. Arnit powoli zaczynał poznawać fundament wszechświata.
Lotap Kerr siedział za sterami swojego dużego zmodyfikowanego myśliwca klasy P2. Stworzyła go na zamówienia mało znana firma Demal z Bytyt. Firma zaistniała na rynku produkcją holoprojektorów. Chcieli produkować broń, jednak w czasach pokoju było to nie opłacalne. Jednak Kerr miał znajomości. Projekt stworzył sam, zlecił im zbudowanie tego statku i tak oto powstał myśliwiec klasy P2. Nazwał go pieszczotliwe “żywą śmiercią”. Z pozoru nie groźny, posiadał ogromne uzbrojenie. Dwie wyrzutnie torped protonowych, cztery działka laserowe bardzo szybkie firmy Lieanar, działo jonowe i jeden turbolaser znajdujący się na górze kadłuba. Statek miał siedem metrów długości i trzy do czterech metrów wysokości. Kształt miał owalny z wypukłym nosem. W środku nie było zbyt dużo miejsca, ale łowca doskonale je urządził. Była jedna koja, gdzie spał rzadko, ponieważ przeważnie sypiał na fotelu za sterami. Dalej z tyłu była klatka na towar, który dostarczał. Reszta to magazyn, gdzie trzymał podręczne uzbrojenie.
Akinoma Ikiv obudziła się w klatce cała poobijana. Otworzyła oczy. Złapała się za głowę klnąc siarczyście w jakimś obcym języku. Rozejrzała się wokoło i spostrzegła pustą koje i wejście do kokpitu.
- Dokąd Lecimy Łowco? - krzyknęła. - Dokąd lecimy, tyle możesz mi powiedzieć - głośniej tym razem powiedziała lekko zdenerwowana lekceważeniem łowcy.
- Zobaczysz. Na pewno mile się ucieszysz. Planeta z twojej przeszłości. - odparł chłodno.
Dziewczynie żołądek podszedł do gardła kiedy uzmysłowiła sobie o jaka chodzi planetę. “Detos” słowo to brzmiało teraz bez przerwy w jej umyśle. Wspomnienia szybko wróciły jak Awariańska zimowa burza. “Nie... Nie... Nieeee....” - powtarzała w myślach. Była to jedna z niewielu planet nie chcących mieć nic wspólnego z Republiką. Otóż władze planety zrobiły z Detos kolonie niewolniczą. Ogólnie w światach Repuibliki niewolnictwo było zakazane. Jednak zawsze znajdują się ludzie, którzy potrzebuje “darmowych” sług. Tak oficjalnie będą oni nazywać swoich zakupionych niewolników. Władze sektora Detos ustanowiły niewolnictwo wbrew prawu panujący w Republice, legalnym. Każdy kto chciał sobie zakupić naprawdę dobrych i drogich niewolników leciał na tą planetę. Tam też spędziła swoje dzieciństwo Akinoma zanim kupił ją Hutt imieniem Bogga, przed poznaniem Szunaja. Ku jej smutkowi pamięć o tej planecie głęboko wrosła w podświadomość. Nie wiedziała jednego, dlaczego Lotap Kerr leci z nią na Detos. Zdecydowała się wyciągnąć jakoś z niego te informacje.
- Czemu akurat na Detos łowco nagród??
- Ja nie zadaje pytań na które wiem, że odpowiedzi nie uzyskam. Naucz się tego....
- No chyba możesz mi powiedzieć... Jestem tylko ciekawa... Przecież Ci nie ucieknę - próbowała dalej Akinoma.
- Nie - odparł sucho i przełącznikiem zamknął drzwi oddzielające go od kabiny z “towarem”.
Dziewczyna zaklęła mocno po huttyjsku. Obrzuciła go jak bagiennego skorupiaka różnorakimi wyzwiskami. “Cóż, nic tylko musze czekać...” - powiedziała do siebie wiedząc też, że Lotap cały czas ją widział. Przyglądał się jej nie ustannie...
Łowca Nagród Lotap Kerr pochodził z Seralop. Niezbyt znanej planety, niczym się nie wyróżniającej. Może poza ładnymi krajobrazami. Znane były w galaktyce Wodospady z Seralop. Znajduje się tam wielka dolina o średnicy kilkunastu kilometrów. Spadało do niej wiele wodospadów spadających z kilkudziesięciu rzek do tej jednej doliny. Legendy głosiły, że kto wykąpie sie w jeziorze powstałym ze spadającej wody ten będzie wiecznie zdrowy. Czy to była prawda Lotap nie wiedział. Nie widział kompletnie przyszłości na swojej planecie dlatego uciekł z niej w młodości. Łowcą był już od siedmiu lat. Do Gildii Łowców Nagród należał od pięciu. Dwa pierwsze lata był wolnym strzelcem pracującym za marne grosze. Ścigał nielojalnych mężów, oszustów i innych małych rzezimieszków. Potem wstąpił do gildii i wszystko się zmieniło. Na początku podróżował z bardziej doświadczonym łowcą imieniem Zert. Potem pewne wydarzenie sprawiło, że odtąd podróżuje sam. Cieszył się w duchu, że bardzo łatwo zmylił pościg towarzyszy Akinomy. Teraz zmierzał na Detos, planete gdzie odstawi towar i zainkasuje należną kwotę...
Pollus siedział za sterami, a jego towarzysz drzemał. Przyśnił mu się kolejny dziwny sen. Znajdował się w wielkiej sali. Gdy rozejrzał się ujrzał przestronne pomieszczenie zbudowane ze starej cegły. Była szara, poszarpana i porośnięta roślinami. Zrobił kilka kroków. Podszedł do rzeźby klęczącego człowieka. Obejrzał ten dziwny posąg z każdej strony. Dojrzał metaliczny połysk nie daleko ucha. Dotknął tego miejsca. Ucho odpadło uruchamiając jakieś urządzenie. Mężczyzna cofnął się o kilka kroków i stanął w kręgu wyrytym w kamiennej podłodze. Z góry, z każdej strony gdzie nie spojrzał zaczęły wypełzać różnorakie węże, różnego pochodzenia i wielkości. Po krótkiej chwili stał on w kręgu, a wokoło były same węże. Najdziwniejsze było to, że nie były tylko na ziemi, a także na ścianach, na suficie, wszędzie. Jakby każda część ściany zamieniła się w oślizgłego węża. Człowiek stał sparaliżowany strachem. Patrzył i rozglądał się czekając na rozwój sytuacji. Zaskoczyło go, iż nie wpełzały na teren kręgu na jakim stał. Spojrzał pod nogi i zobaczył napisy wyryte w nieznanym języku. Zadziwiło go to, iż potrafił je przeczytać, lecz nie rozumiał ich znaczenia. Pojawiła się koło niego postać wyglądająca jak on, ale trochę inaczej. To był on we własnej osobie, co do tego nie miał wątpliwości. Różnica polegała na wieku. Osoba stojąca koło mężczyzny była o jakieś pięć - sześć lat starsza. Jej oczy były bez życia. Jakby to była jakaś maszyna, pozbawiona uczuć. Kiedy zmaterializowała się całkowicie podeszła do krańca kręgu. Dała krok naprzód wchodząc w zbiorowisko węży. Te rzuciły się na niego z dziką zawiścią kąsając, gdzie popadnie. Po krótkiej chwili gady wpełzły na niego całego. Padł na ziemię. Patrzył na to jak jego sobowtór ginie w paszczach potworów. Czuł strach. To mógłby być on. Zrobiła się ścieżka przez którą mógł uciec. Chciał już uciekać. Nagle ze strony ścieżki szła postać jakby znajoma. Trzymała w ręku świecącą kulę. Rzekła do niego: “Jam jest niosący zagładę. Pamiętaj...”. Człowiek rozpłynął się w powietrzu. Kid spojrzał w dół na wyryte dwa słowa. Umiał wymówić te napisy. Zaskoczenie chłopaka urosło jeszcze bardziej. Zaczął biec w kierunku wyjścia. Złowieszczy głos mówił : “Norcoloh Idej... Norcoloh Idej....”
Kid obudził się nagle uderzając głową w ścianę. Złapał się masując obolałe miejsce. “Te sny mnie wykończa” - szepnął do siebie. Wstał, wziął sobie coś do jedzenia i poszedł do sterowni. Spojrzał na talerz na którym leżały gorące pierogi takie jak robią tylko na Asal. Nie wiedział czemu, ale strasznie je lubił. Usiadł na fotelu drugiego pilota i wziął kęs potrawy. Była smaczna i rozpływała mu się w ustach co trochę poprawiło mu humor. Pollus przyglądał mu się z nieukrywaną ciekawością. Osobiście nie lubił tej potrawy. Nagle wylecieli z nadprzestrzeni. Byli w systemie Kuat. Tutaj znajduje się wielka firma produkujące różnorakie statki. Kuat Drive Yards od pokoleń należące do rodu Kuat. Zdziwienie malowało się na twarzach obydwu istot. Według założeń jak wyskoczyli powinni znajdować się tuż za statkiem łowcy. Jednak Lotapa Kerra nie było. Po chwili na twarzy Pollusa można było dostrzec nutę zrozumienia.
- Zrobił nas w hutta... Ten parszywy Łowca...
- Jak to??
- Musiał mieć to nowe urządzenie... Nie pamiętam jak się nazywało. Wiem tyle, że wysyła sygnały mylne o kierunku skoku w hiperprzestrzeń. Jak go teraz odnajdziemy? -Duros rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- Nie wiesz kto mógł wydać list gończy za Akinomą?
- Hmm... - zamyślił się - Niestety nie wiem, ale wiem kto może wiedzieć...
- Kto?
- Afim Eluk...
- Kim on jest?? - spytał zdziwiony Kid.
- Jedyną istotą w galaktyce, która będzie mogła nam pomóc.... Przygotuje koordynaty do skoku na Revost... Myślę, że tam go znajdziemy...
- Dobrze...
Po kilku minutach przygotowywania koordynatów byli gotowi do skoku na Revost. Wiedzieli, że Afim Eluk był ostatnią szansą na odnalezienie Akinomy...
Jedi siedzieli na wygodnych krzesłach w apartamencie Ackera. Rex podziwiał widoki za oknem, gdy tymczasem mistrzowie rozmawiali.
- Przybyliście tu w sprawie sporu pomiędzy Quarenami a Kalamarianinami???
- Hmm.. Przyznam szczerze Ambasadorze Acker, że o tym sporze nic mi nie wiadomo... Jesteśmy tu w całkiem innej sprawie, lecz jak możemy jakoś pomóc z chęcią to uczynimy... - zaczął Quell Perr.
- Uzyskacie niezmierną wdzięczność, jeśli pomożecie, ale proszę powiedzcie w jakiej sprawie przybyliście...
- Chodzi o Admirała Rutra’Dika z Trójprzymierza Valasos. On zaginął, a ostatnie wieści mówią, że znajdował się na Mon Calamari. Przybyliśmy tutaj dowiedzieć się czegoś. Czy wiadomo Tobie coś o tym wydarzeniu? - wyjaśnił Oruun.
- Ciekawe... Bardzo ciekawe... Pamiętam jak przed dwoma tygodniami przybył Admirał na Mon Calamari... Była to misja dyplomatyczna o ile pamiętam. Chcieli nawiązać stosunki handlowe z nami. Mniejsza o szczegóły. Przybył tu tak jak mówiłem i spotkał się z Pelurckiem. Z tego co wiem doszli do porozumienia i po trzech dniach pobytu Admirał wyjechał. Jednak dziwne było to, że od razu po jego wyjeździe zaczęły się problemy z Quarrenami....
- Dziwne... Przyznam to szczerze... A czy wiesz dokąd udał się Admirał?? - spytał Quell Perr.
- Podobno na Nal Hutta, ale po co to już tego nie wiem...
- Wyjaśnij nam jaki jest problem pomiędzy wami a Quarrenami... Jak możemy pomóc?? - zmienił temat Oruun.
- Twierdzą, że ich dyskryminujemy...Twierdza, że powinni mieć więcej członków w naszym rządzie... Mówią, że to Kalamarianie rządzą Quarrenami... To jest oszczerstwo i kłamstwo - podniósł głos zdenerwowany.
- Spokojnie spokojnie... Czy możesz zorganizować spotkanie z ich przedstawicielami i przedstawicielami Kalamarian?? - spokojnie zaproponował Oruun.
- Hmm..Tak nie będzie z tym większego problemu... myślę, że najdalej za dwie godziny może dojść do zebrania wszystkich w sali... Wtedy możemy rozmawiać... Czy zgodzicie się pozostać naszymi gośćmi do tego czasu?? - zapytał spokojnie i uprzejmie Acker.
- Z wielką Radością... Czy możemy poprosić o coś do picia i jakąś strawę??
- Oczywiście zaraz wezwę kogo trzeba. Idę teraz wszystko przygotować... Rozgośćcie się... Wrócę jak najszybciej będę mógł - skłonił się lekko i wyszedł.
Po krótkiej chwili weszły trzy Kalamariańskie samice z wieloma smacznie pachnącymi potrawami. Zadowoleni Jedi usiedli, zaczęli jeść, żeby wzmocnić siły przed niechybną podróżą.
Arnit z Corelii leżał w klatce zastanawiając się nad obecną sytuacją. “Jak mam stąd uciec?” - myślał. Rozglądnął się i dostrzegł zbliżającą się Anelim wraz z Garnem. Brakowało mu jej widoku, jej dotyku, jej obecności. Ogarnęła go wielka radość, jednak wdarł się także niepokój. Przeszli koło nich. Podszedł do niego jednooki mężczyzna.
- No Jedi... Mogłeś lepiej przemyśleć swoje zagranie... Widać, że z ciebie kiepski gracz w Sabaaka... Teraz tak jak podczas gry zapłacisz za próbę oszustwa - zaśmiał się. - Polecicie na Detos, gdzie zarobimy na was kupę kredytów...
- Powiedz mi łotrze... Czym są te zwierzęta?
- Ysalamiri? - uśmiech namalował się na jego twarzy - W sumie mogę Ci powiedzieć. Mają one niezwykle przydatną zdolność odpychania waszej mistycznej Mocy. Pojedynczy okaz tworzy wokół siebie jakby około dziesięciometrowej średnicy bąbel, w którym nie występuje Moc. Już wiesz co Ciebie zgubiło...
Wstał i odszedł od klatki. Więzienie młodego Jedi zostało okryte skórą jakiegoś zwierzęcia, a na nim położone dwa Ysalamiry. Arnit znów oślepł... Przestał odczuwać, przestał słyszeć... przestał widzieć... Moc była jego oczami... jego słucham... życiem, a teraz go na chwilę tego pozbawiono. Czuł się strasznie samotny. Zabrali ich na statek, który miał czym prędzej wyruszyć na Detos.
Przez przestworza leciał długi, potężny i mocno uzbrojony statek klasy Nebel. Takich modeli w galaktyce było niewiele. Były one przeważnie własnością bogatych biznesmenów, kupców bądź władców planet. Leciał w nim mężczyzna w czerwono-białej zbroi. Targany przez wewnętrzne demony, ciągle wyszeptujące mu do ucha nasączone jadem słowa. Nie wiedział czy ma ich słuchać czy też opierać się im. Czuł jak głosy rozdzierają mu umysł na dwie części. Powoli zaczął je akceptować. Łączył ich wspólny cel. Leciał wprost na tajemniczą planetę Korriban. Znajdowała się ona w systemie Horuset i nie wielu wiedziało o jej dokładnym położeniu. Jednak mężczyzna miał w sobie demony, ściślej dwa demony, które już kiedyś odwiedzały tą mroczną planetę. Była to planeta grobowiec Mrocznych Lordów Sith. Tak naprawdę nigdy nie udało się ich do końca pokonać. Kiedy już któryś z nich umierał, a nie zdarzało się to zbyt często, jego zmumifikowane zwłoki składano niezwykle uroczyście i ceremonialnie w Dolinie Mrocznych Lordów. Było to miejsce, gdzie leżało wiele zwłok martwych Sithów. Znajdowała się tu właśnie legendarna nekropolia pełna energii Ciemnej Strony i szeptów tysięcy duchów. Historia mówi jak to w okresie swojej szczytowej potęgi Lordowie Sith przez parę pokoleń budowali dokładnie zaprojektowane posągi. Przedstawiały one ich samych oraz przerażających potworów posłusznych Ciemnej Stronie. Tak to czynili dopóki cała Dolina nie przypominała jednego wielkiego Mauzoleum. Pogrzeb Sitha był rzadką okazją do spotkania w przeszłości kilkudziesięciu Lordów, gdyż stanowił jednocześnie okazję mianowania kolejnego Mrocznego Lorda. Kiedy już to się stało, na Korriban zapadała cisza i nikt nie odwiedzał tej planety przez wiele lat. Skarby wypełniające każde mauzoleum niezmiennie przyciągały złodziej z całej galaktyki. Każdego z nich spotykała powolna i okrutna śmierć na jaką zapewne zasłużyli.
Mężczyzna miał nadzieję znaleźć starożytny amulet Korribanu. Artefakt, który miał dać mu to czego potrzebuje. Wylądował nieopodal doliny mrocznych lordów. Głos w głowie mówił mu : “Nareszcie jesteśmy... Idź naprzód... Idź... Amulet...”. Nie rozumiał dlaczego dokładnie słyszał te głosy, jednak akceptował je. Wysiadł z statku rozglądając się wokoło. Dostrzegł pełno gigantycznych posągów przedstawiających pradawnych Sithów kiedy to jeszcze byli u szczytu swojej chwały. Gdzieniegdzie poniewarały się szkielety złodziei marzących o wielu schowanych tutaj skarbach. Poczuł jak otacza go Ciemna Strona Mocy. Można ją było wyczuć wokoło. Silna... nieokiełznana.... Czuł jakby jego siły rosły z nadświetlną prędkością. Ku jego zdumieniu ujrzał, że po drugiej stronie Doliny ląduję inny statek. Trochę mniejszy od jego. Z daleka rozpoznał w nim mały frachtowiec Benab. Wolny, stary, kompletnie nie zwrotny. Przeważnie leżał na kosmicznych śmietniskach, wynika stąd, iż ten kto nim przyleciał nie miał kredytów na lepszy. “Złodzieje” - rzekł głos w jego umyśle. Ten dawny adept Ciemnej Strony, kiedyś potężny, teraz był marionetką dwóch demonów przez które został opanowany. Szedł chwilę dalej. Dojrzał sześć istot idących w kierunku pobliskiego posągu. Były to typowe hieny cmentarne pragnące zakłócić spokój zmarłego i okraść go z wszelkich dóbr. Weszli do środka. Za nimi jednak wbiegły szybko dwie bestie. Straszliwe i przerażające. Chodziły na czterech nogach zakończonych ostrymi szponami, cielsko miały mocne i umięśnione, Z wielkiej głowy wyrastały cztery niby-rogi, jakby wielkie pazury, wprost znad śmiertelnie białych oczu. Były całe czarne, jak śmierć z Coruscańskich legend - czarna i śmiercionośna. Po chwili ze środka wydobyły się krzyki pełne bólu i cierpienia. Z sześciu mężczyzn wybiegł jeden cały obryzgany krwią czerwoną i błękitno-zieloną. Za nim wybiegły te potwory. Przyglądający się mężczyzna czerpał wielką radość z tego, że ci złodzieje zginęli, a ostatni zaraz do nich dołączy. Bestia skoczyła wysoko wprost na uciekającego człowieka. Przygniotła go całym cielskiem. Teraz leżący mężczyzna wiedział, że umrze, lecz śmierć szybka i bezbolesna pozostanie tylko jego wielkim, niespełnionym marzeniem. Potwór przewrócił go na plecy, żeby spokojnie móc przyglądać się jemu i nadchodzącemu towarzyszowi. Strach w oczach mężczyzny sięgał zenitu i przechodził w panikę. Druga bestia podeszła spokojnym krokiem i złapała ostrymi zębami nogę leżącej postaci. Można było usłyszeć trzask i krew siknęła z kikuta. W pysku zwierzęcia pozostała noga odgryziona z kością od uda w dół. Drugi oprawca zrobił powoli to samo z drugą nogą przysparzając mężczyźnie jeszcze więcej cierpienia. Na jego nieszczęście to nie koniec atrakcji przygotowanych dla niego. Były to stworzenia Ciemnej Strony Mocy. Potężne i okrutne... Bestia językiem ostrym równie jak kły powoli wydobyła gałkę oczną z twarzy mężczyzny. Drugi tymczasem pazurami rozorał mu brzuch i wydobywał na zewnątrz wnętrzności. Fundament wszechświata zwany cierpieniem był teraz bardzo bliski torturowanego człowiekowi. Mężczyzna poprzez Moc rozkoszował się bólem i cierpieniem emanującym od złodzieja. Ogarnął go lekki smutek, jak poczuł, że zaraz mężczyzna zakończy swój żywot. Marzeniem tego człowieka była tylko śmierć. Nie myślał teraz w agonii bólu i niewyobrażalnego cierpienia o niczym innym. Jego wnętrzności, każde oprócz serca znajdowały się obok niego tak, żeby je widział. Stworzeniom chyba już znudziła się zabawa, więc dokończyły dzieła. Jednym ruchem łapy złamały kark mężczyźnie odebrawszy mu życie. Cała zabawa trwała pięć minut, a dla umierającego była to cała wieczność. Zwierzęta obróciły się i ujrzały kolejnego intruza człowieka w czerwono-białej zbroi. Podbiegły do niego. Dwa kroki przed nim nagle zatrzymały się. Wyczuły wielka potęgę Ciemnej Strony emanującą od tej postaci.
- Tuk’ata, strażnicy grobowców... Dobrze się spisaliście... - rzekł gładząc je po pyskach.
Odprawił zwierzęta i poszedł do gigantycznego posągu leżącego na środku Doliny Mrocznych Lordów. Tam właśnie złodzieje chcieli się dostać. Posąg przedstawiał Mrocznego Lorda, jednego z niewielu, który odmówił przyjęcia świętego imienia Darth. Zwali go Sichr. Imię jego pochodziło z sithijskiego języka, a znaczyło w skrócie “wygnaniec”. Odszedł przed wieloma wiekami. Gdy wszedł do środka doszedł go zapach świeżo rozlanej krwi. Doszedł do niewielkiego promienia światła i jego oczom ukazał się trumna z kamienia w której to znajdowały się zwłoki. “Gdzie to może być??” - zastanawiał się. Nagle przemówił do niego głos. Nie w jego umyśle, lecz zza jego pleców.
- Witajcie Bracia.... Amuletu Korribanu chcecie??
Był to głos mrocznego lorda Sith... Był to głos ducha Sihra....
Bestine było całe pogrążone w ogniu. Wszędzie słychać było krzyki cierpiących i umierających ludzi. Biegł chłopak... Uciekał szukając kryjówki przed tymi istotami... Na nim latało pełno statków z trzema rogami. Wydawało mu się, że latają nad swoimi ofiarami jak drapieżne śnieżno sępy. Bombardowali miasto niszcząc wszystko co było na ziemi. Dobiegł do pokoju. Miał niestety pecha w pomieszczeniu do jakiego wbiegł byli oni. Masakrowali znajdujących się tam ludzi. Dostrzegły go trzy żółte ślepia... Postać zrobiła ruch ręką w której trzymała jakąś dziwnie wyglądającą broń. Poczuł ból w gardle i polała się jego krew. Przed śmiercią chłopak słyszał w umyśle dwa słowa... “Norcoloh Idej...”
Wszechświat był olbrzymi, zamieszkiwany przez setki milionów różnorakich istot. Był on podzielony na kilka dużych części. Sektor wspólny to część znanej galaktyki najwyraźniej pozbawiona ras tubylczych, a składająca się z kilkudziesięciu tysięcy systemów słonecznych. Były także zewnętrzne odległe rubieże zlokalizowane na obrzeżach galaktyki oraz wewnętrzne odległe rubieże. No i w końcu Jądro Galaktyki, centralny jej rejon, w którym znajdują się Światy Środka i Środek Galaktyki. W tym rejonie były zlokalizowane władze Republiki. Od światów środka zaczęła się kolonizacja i ekspansja galaktyczna rozprzestrzestrzejająca się na wszystkie strony. Jednak cały ten wszechświat był zbudowany na jednym fundamencie. Fundamencie zwanym cierpieniem. Czyż nie to łączy wszystkie istoty? Odczuwanie tego uczucia było znane wszystkim. Co do tego prowadziło?
Smutek... Gniew... Nienawiść... Strach... Rozpacz....
Elementy popychające ku Ciemnej Stronie Mocy. Najlepiej można to wyjaśnić na przykładzie historii kilku planet leżących w zewnętrznych odległych rubieżach. Otóż na planecie Kari rządził okrutny dyktator Maddas. Swoim ludem poniewierał od wielu lat. Jedną z według niego gorszych ras zamieszkujących planetę prawie wytępił. Otóż był on wielkim szaleńcem. Zbudował przerażającą broń biologiczną, bazująca na straszliwej nieuleczalnej chorobie. Planety leżące w pobliskich systemach zaczęły się powoli obawiać osoby Maddasa. Wlewał się w nich strach przed nim.... Zdecydowali się zjednoczyć i wspólnie przeprowadzić szybki i skuteczny atak na jego system słoneczny. Przewodzili temu zjednoczeniu przywódcy dwóch najsilniejszych systemów Shub z Asu i Rialb z Ailgn. Wspólnie udało im się przemówić do rozsądku innym i zebrać silną armię uderzeniową. Ich strach przerodził się w paniczną nienawiść. Była to dla nich jedyna obrona przed ich strachem. W końcu zebrali sporą flotą statków, wielu ambitnych, chętnych do walki żołnierzy. Wyruszyli do systemu Kari. Tam rozegrała się wielka bitwa. Maddas w zenicie swojego szaleństwa wiedział, że przegrywał. Był to jego koniec.
Strach poprowadził do nienawiści.... Nienawiść do cierpienia...
W czasie tej bitwy zginęło wielu niewinnych ludzi mieszkających na planecie. Straty w żołnierzach były ogromne po obu stronach. Gdy oddział żołnierz Shuba wdzierał się do pałacu Maddasa, uruchomił on swoją broń ostateczną. Trzy automatyczne myśliwce wystartowały z tajnych lądowisk udając się na wcześniej podane koordynaty. Myśliwce dotarły do ojczystych planet Shuba i Rialba. Tam rozrzuciły po planetach zarazki śmiertelnej choroby. Strach Maddasa doprowadził do kolejnego Cierpienia... Dyktatora złapali i zabili. Jednak po kilku miesiącach ojczyste planety Shuba i Rialba przestały istnieć. Mieszkańcy zostali zdziesiątkowani przez chorobę. Strach kilku ludzi doprowadził do Cierpień kilku dziesięciu milionom ludzi. W tym przykładzie nie przeżyli, ale jednak widać co podstawy ciemnej strony mogą zrobić... do czego mogą doprowadzić....
Większość ludzi uważało, że tragedie i różne nieszczęścia, które doprowadzały do cierpienia, były karą za grzechy przeciw bogom. Czy było tak w istocie? Czy zło jakie nas spotyka to kara? Czy cierpienie jest złem? Gdyby istniał wszechświat pozbawiony zła to co to byłby za wszechświat?
Utopia...
Raj...
Losy galaktyki są zbudowane na fundamencie cierpienia. Ono ją ukształtowało. Tylko to kształtuje psychikę. Wojny... Śmierć... Nieszczęścia... Były to tylko części... Wydarzenia jakie wpłynęły na losy zarówno jednostek jak i całych populacji. Silne jednostki przetrwają cierpienie... On je ukształtuje i wzmocni psychicznie. Każda tragedia prowadzi do smutku, a ten do cierpienia. To uczucie nas przenika... towarzyszy nam od narodzin, aż po śmierć. Bez niego nie było by życia. Istoty inteligentne broniły się przed cierpieniem od początku swego istnienia i będą się bronić aż do końca.
Fundamentem galaktyki jest cierpienie... Teraz nadchodziły czasy, kiedy to miało ono zebrać swoje żniwo....
Padał gęsty deszcz. Przez szaro-granatowe pustkowia biegły dwie postacie. Jedna wyglądała na człowieka, a druga na Ferrola. Rasa Ferrol pochodziła z Ferr II, planety znajdującej się w wewnętrznych odległych rubieżach. W sumie była ona znana tylko z tego, iż produkowano tam doskonałą broń białą, a specjalnością był unikalny model wibroostrzy. Wibroostrze natomiast był to nóż albo sztylet wyposażony w generator ultradźwięków, powodujących wibrację ostrza, dzięki czemu była to bardzo groźna broń w walce wręcz. Czyniła poważne rany przy nawet najmniejszym dotknięciu. Ferrol był niski, postawny, muskularny o łysej głowie. Szaro-zieloną skórę porastało futro. To co mogło przykuć uwagę w tej postaci to srebrna rękojeść przypasana do pasa. Biegli kawałek, aż dotarli do wejścia groty.
- Lekod, mój uczniu.. musisz uciekać... musisz powiadomić co tu się stało... co tu się dzieje... - rzekł człowiek.
- Mistrzu Dev... Ja nie zdołam...
- Zapomnij na chwilę o swoich słabościach mój padawanie... Słabości można się wyzbyć! Akceptacja ich i ciągłe usprawnianie się w tych dziedzinach sprawi, że one znikną... Zapamiętaj mój uczniu... Dzięki Mocy możesz się stać doskonały... - artykułował z drżeniem w głosie - A teraz... Po drugiej stronie groty jest wyjście... Tamtędy dotrzesz do miasta... Idź... Biegnij.. - Prawie krzyczał widząc dwie zbliżające się powoli postacie.
- Mistrzu...
- Idź... biegnij... nie odwracaj się... choćby nie wiem co się stało nie możesz się odwrócić... - łzy zaczęły mu spływać po policzku. - Niech Moc będzie z Tobą....
Lekod odwrócił się i zaczął szybko biec. Tymczasem Dev stanął równo i twardo na nogach i chwycił srebrną rękojeść miecza świetlnego. Skoncentrował się na Mocy. Kompletnie otworzył się na nią. “Ja jestem pucharem, który wypełnia Moc” - rzekł w myślach. Czuł jak wlewa się w niego z cała siłą. Strach przez chwilę przedzierał się na zewnątrz, ale zdolny mistrz od razu go wyciszył i wyeliminował. Dwie postacie zbliżyły się do niego. Ku jego zdziwieniu były to kobiety. “Z dwiema kobietami dam rade” - zastanawiał się. Stał z przygotowaną bronią. Myślał dlaczego nie atakują. Nagle zza ich pleców jak cień wyłoniła się trzecia osoba. Stąpała powoli, lecz stanowczo. Ciężkie buty słychać było wielkim echem w małym kanionie w jakim się teraz znajdowali. Osoba miała na sobie płaszcz z kapturem chroniącym ją przed deszczem. Stanęła przed dwoma dziewczynami. Spojrzała na Deva, jakby analizując i przekazując, że to jego koniec. Ku zdziwieniu Mistrza Jedi, zaczął czuć strach przed tajemniczą postacią. A zwłaszcza budziły przerażenia jej oczy, straszne granatowo-pomarańczowe oczy.
Niespodziewanie postać zdjęła z siebie płaszcz. Jego oczom ukazała się głowa, także człowieka, lecz jakby nie do końca. Coś było w niej dziwnego. W końcu postać mrugnęła oczyma i wszystko się wyjaśniło. Nie miał powiek. Mrugnięcie wyglądało jakby wewnątrz oka. Wtedy tylko kolor zmienił się z granatowo-pomarańczowego na przeraźliwie czerwony. Cały czas miał broń w pogotowiu. Oprócz strasznego zapachu deszczu, czuć było w powietrzu, wielkie napięcie, które lada chwila miało wybuchnąć niczym supernowa. Niespodziewanie postać przemówiła :
- Norcoloh Idej... Norcoloh Idej...
- Jedi... rzuć broń! - wyszeptała pierwsza kobieta.
- Broń rzuć, albo śmierć poniesiesz - dodała druga.
- Nie! - odparł stanowczo.
Zobaczył, że tajemnicza postać daje kobietom znak. Domyślił się, iż mają iść w pogoń za jego uczniem. Nie mógł na to pozwolić. Zapalił miecz świetlny. Kobiety zatrzymały się jak porażone tutejszym paraiorunem. Dev na to liczył. Obrócił się i rzucił mieczem świetlnym w stronę groty. Kierował nim dzięki Mocy. Wprost na górę wejścia do jaskini. Miecz dotarł do celu przecinając kawałek skały. Jednak Moc nim prowadziła. Wiedział o tym doskonale. Toteż w miejscu, gdzie miecz styknął się z skała powstała wielka wyrwa. Po chwili rozszerzyła się. Jedi na to liczył i skierował mocą raz jeszcze broń w tą samą stronę. W tym czasie kobiety zaczęły biec. Jedi pchnął je Mocą, dzięki czemu się przewróciły i zdobył chwilę czasu, którego bardzo potrzebował. Miecz przeciął wyrwę stanowczo i pewnie. Kamienie zaczęły spadać i po chwili wejście do jaskini zostało zasypane. Postać patrzyła tylko na rozwój sytuacji. Kobiety wstały i wyjęły broń, która wyglądała jak długie kije. Na końcu było ostrze, długie i śmiercionośne. Mistrz nigdy nie widział takiej broni. Nagle ostrze wysunęło się i skrzywiło w jedno stronę. Zaczęło się szybko obracać wokół własnej osi tworząc jakby śmigło. Jedi rozpoznał teraz tą broń. Sam nigdy jej nie widział, ale słyszał pewne historie. Takiego narzędzia używały najemniczki Redair. Wiedział, że są doskonale wyszkolone i nawet dla Jedi sprzymierzonego z Mocą trudno będzie je pokonać. Wojowniczki Redair krążyły koło niego szykując się do ataku. Ich przywódca, bo tak nazwał go Dev, stał przyglądając się. Mistrz wzmocnił uścisk na rękojeści czekając na atak. Nagle najemniczki zadały ciosy równocześnie jedna z tyłu druga z boku. Jedi używając Mocy odskoczył do tyłu, i lewą ręka pchnął wojowniczkę, która straciła równowagę. Zaczął zadawać ciosy w kierunku drugiej przeciwniczki. Blokowała skutecznie swoją bronią jego ataki. Mistrz Jedi zdziwił się wielce, że miecz świetlny nie przeciął tego oręża na pół. Druga przeciwniczka wstała i chciała go zaatakować z tyłu. Jedi nie był dostatecznie szybki. Broń kobiety przecięła mu bok. Dev odskoczył do tyłu. Spojrzał na ranę dostrzegając, iż krew sączyła się z niej mocno. Dzięki Mocy nie czuł praktycznie płynącego z rany bólu. Przeciwniczki powoli zbliżały się pragnąc zadać śmiertelne ciosy, lecz stało się coś dziwnego. Postać mężczyzny dała znak ręką. Dziewczyny cofnęły się i stanęły obok siebie przyglądając się. Ich przywódca wyjął dwie złote rękojeści. Dev wzmocnił uścisk na rękojeści i jeszcze bardziej się skoncentrował. Jego łączność z mocą znacznie się powiększyła. Wróg nacisnął dwa guziki znajdujące się na rękojeściach. Wysunęły się z sykiem dwa ostrza. Jedno ciemno granatowe, prawie czarne, a drugie żółte, prawie białe. Zaczął machać dwoma mieczami. Kiedy skończył “rozgrzewkę” skrzyżował broń przed sobą. Lekko skinął głową przeciwnikowi jakby na dowód uznania, że staje z nim do pojedynku. Będzie to walka zła z dobrem, jasnej strony Mocy z Ciemną stroną. Mistrz odpowiedział mu również skinieniem. “Sith???” - zastanawiał się. Widział w jego pomarańczowo-granatowych oczach determinacje, gniew i niezmierną pewność siebie. Wróg zaatakował pierwszy. Ciął dwoma ostrzami to z lewej to z prawej. Jedi na razie powoli cofał się odpierając jego ciosy. W końcu zablokował jego miecze. Doszło do zwarcia. Syk stykających się świetlnych szabli roznosił się głośnym echem po kanionie. Dev popatrzył mu w oczy. Ten również odpowiedział również spojrzeniem. Chwilę stali tak w zwarciu pojedynkując się wewnętrznie poprzez Moc. Nagle napastnik odepchnął go z całej siły. Zdezorientowany Jedi upadł na ziemie, a rękojeść wypadła mu z ręki. Poczuł lekki ból w boku. Ból miał zaraz przerodzić się w cierpienie. Mistrz Jedi dobrze znał fundament wszechświata, lecz akceptował go z wielką pokorą. Usłyszał szyderczy śmiech. Powoli zbliżał się chcąc go zapewne zgładzić. Używając Mocy wstał szybko i sięgnął po broń. Wtedy nieprzyjaciel zaatakował. Dzięki szybkości Mistrza Jedi, wróg zdołał tylko odciąć mu poniżej łokcia lewą rękę. Grymas bólu pojawił się na twarzy Deva. Nienawiść wroga doprowadziła do cierpienia Jedi. Fundament wszechświata powoli go opanowywał. Przeciwnik uśmiechnął się ukazując srebrne ostre zęby. Jedi skupił się na Mocy. Był z nią kompletnie połączony. Czuł jak przelewa się w niego odcinając ból od umysłu, żeby mógł walczyć dalej. W prawą rękę wziął miecz. W dowód uznania odwagi przeciwnika wróg skinął głową. Wiedział już, że jego szanse na zwycięstwo bardzo wzrosły. Nieprzyjaciel z wolna zaczął zadawać ciosy dwoma mieczami. Jedi z trudem je parował, ale udawało mu się. Nagle tajemniczy napastnik zablokował orężem miecz Mistrza Deva i z pół obrotu kopnął go w twarz. Jedi przewrócił się i padł na ziemie. Szybko jednak wstał wziął miecz i dźgnął przeciwnika w nogę. Zobaczył grymas bólu na jego wstrętnej twarzy i gniew, rosnący gniew...
Przeciwnik szybkimi ruchami pozbawił Jedi broni i wbił miecze w pierś Deva. Następnie wyjął ostrze i lewą ręką, z pół obrotu odciął mu głowę. Spadła na ziemie i potoczyła się o kilka metrów dalej. Ciemny Jedi wyłączył ostrza. Szybkim ruchem przypiął je do pasa. Ciało martwego Jedi upadło na ziemię. Dał znak swoim towarzyszkom, by szły za nim. Stanął przed zawaloną grotą. Wyciągnął ręce przed siebie. Złączył je w pięść. Po chwili otworzył dłonie. Z czubków palców zaczęły wylatywać błyskawice ciemnej strony likwidując kamienie zawalające jaskinie. Były to białe lub błękitne wyładowania przypominające błyskawice. Jeśli używane były przeciw żywym istotom, sprawiały ostry ból i wysysały z ofiary siły życiowe, co prowadziło ostatecznie do śmierci. Rycerze Jedi nie używali tej metody, ponieważ uważali ją za złą. Jednak słudzy Ciemnej strony nie mieli takich zahamowań. Po chwili przejście było oczyszczone. Powoli zaczęli iść w pogoni za młodym Padawanem.
Lekod biegł plącząc. Poprzez Moc czuł, że jego mistrz stał się jej częścią. Wiedział, że będą teraz go ścigać. Jeśli mu się nie uda uciec wszystko będzie stracone. Słyszał kroki pogoni. Były coraz głośniejsze. Zbliżali się. Padawan zaczął biec coraz szybciej. Obrócił głowę do tyłu i zobaczył trzy biegnące postacie. Nagle uderzył w coś twardego. Upadł na ziemie. Podniósł głowę i usłyszał głośny ryk. Był to mieszkaniec tej jaskini. Wielki i groźny Alucor. Miał z pięć metrów wzrostu i drugie tyle w szerokości. Z korpusu wychodziły dwie pary nóg i dwie gigantyczne ręce zakończone pazurami, które bez problemu rozerwałyby durastal. Lekod chwycił miecz świetlny. Chciał go włączyć, ale było za późno. Potwór chwycił go całego. Jedi szamotał się w uścisku. Pościg zatrzymał się. Przyglądał się z niekrytą satysfakcją. Bestia wzmocniła uścisk. Lekod czuł jak wszystkie jego kości zaczynają pękać. Następnie prawie całego, już na wpół żywego Jedi włożył do paszczy przegryzając go na pół. Młody Padawan zmarł, a wraz z nim jego tajemnica...
Młody Arnit siedział, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. “Kim była ta istota w biało-Czerwonej zbroi???” - zastanawiał się. Wstał i wyszedł z kajuty. Przed nią czekał główny zaufany człowiek Leblisa o imieniu Chep. Miał on go zaprowadzić na mostek. Udali się tam razem na spotkanie z Garnem. Po krótkim przejściu kilku poziomów dotarli na miejsce. Oczom Arnita ukazał się duży, przestronny mostek. Znajdowały się tam cztery osoby. Oprócz kapitana było dwóch ludzi, Bothanin i Sullustianin. Wyglądając przez iluminator Jedi dostrzegł, że wyszli już z nadprzestrzeni i powoli zbliżają się do planety. “Myrkr” - wyszeptał.
- Tak mój chłopcze... Jesteśmy na miejscu... Przed nami Myrkr...jedna z najmniej popularnych planet w galaktyce...
Zbliżali się spokojnie, nie za szybko. Chociaż planeta ta leżała w dobrze poznanej i skolonizowanej części galaktyki, to nie cieszyła się popularnością. Brało się to stąd, iż nie miała zbyt dobrych opinii wśród Rycerzy Jedi. Nigdy nie tłumaczyli dlaczego, ale zawsze starali się ją omijać szerokim łukiem. Dominującym krajobrazem Myrkr były wielkie puszcze. Istniała nie potwierdzona nigdy teoria, iż stąd pochodziła inteligentna rasa drzewo podobna Neti zwana także Ryyk. Wiadomo jedynie, że jeden z jej przedstawicieli Ood Bnar, w młodości żył na tej planecie. Potem dożył sędziwego wieku, walczył na Wojnie Sith i został jednym z najpotężniejszych mistrzów Jedi.
Po krótkiej chwili weszli w atmosferę planety i zaczęli szukać miejsca do lądowania. Nagle ze strony puszczy wystrzelono dwie pojedyncze wiązki zjonizowanej energii. Statek Garn’a Leblisa został trafiony.
- Kapitanie! zostaliśmy trafieni... z działa jonowego - rzekł jeden z jego podwładnych jakby sam nie wierzył w to co mówił.
- Jak? skąd? - zapytał siebie. - Trzymać się! Zaraz się rozbijemy!
Statek chaotycznie zaczął opadać wprost na koniec puszczy. Widać było niewielką polankę. Mieli nadzieję przelecieć jeszcze nad puszczą. Niestety nie udało się. Zabrakło marne osiem metrów. Z wielkim impetem wlecieli w ogromne drzewa, łamiąc i rozwalając wszystko w promieniu dziesięciu metrów. Zatrzymali się dopiero u wejścia na małą polankę. Arnit leżał na ziemi i rozglądał się. Zobaczył, że Garn wstaje:
- Czy wszyscy są cali?? - spytał.
- Kapitanie... Bail... nie żyje - powiedział z trudem mały Sulustianin.
- Niech to... Dobra wychodzimy na zewnątrz! - rozkazał.
Wyszli przed statek. Arnit dopiero teraz miał okazję zobaczyć na jakim statku się znajdował. Był to średni frachtowiec zakładów Kuat Systems Engineering będących częścią Kuat Drive Yards. Wydawał się bardzo zmodyfikowany. Frachtowcem zwany był każdy statek cywilny, używany do przewozu ładunków lub pasażerów. Były z zasady powolne, tak w normalnej przestrzeni, jak i w nadprzestrzeni. Nie miały uzbrojenia czy dobrych generatorów pól ochronnych. Ten jednak był bardzo zmodyfikowany. Posiadał silne generatory pól wojskowego typu, potężny napęd oraz dobre uzbrojenie. Jego załoga liczyła około dwudziestu osób. Wyszło jedynie dwanaście. “Po co zwykłym kupcom takie silne uzbrojenie?” - zastanawiał się chłopak. Nagle dało się usłyszeć dźwięk zbliżających się statków. Były to dwa myśliwce typu Cloakshape. Z lasu w tym samym momencie wyskoczyło trzydzieści kilka istot różnych ras z blasterami nastawionymi na zabijanie. Podszedł do nich mężczyzna średniego wzrostu nie mający prawego oka i ucha.
- Rzućcie Broń! to może przeżyjecie - rzekł szyderczo.
- Róbcie co mówi... - rozkazał swoim ludziom Garn.
- Mieliście pecha rozbijając się właśnie tutaj... Brać ich...
Niski Golian zebrał wszystkie blastery leżące na ziemi. Pozostali ustawili więźniów w rzędzie i związali im ręce linami. Młody Jedi stanął za Anelim. Poprzez Moc dodawał jej otuchy, żeby się nie bała. Lubił ją, ale z całej siły i Mocy jaką posiadał bronił się przed czymś więcej. Jego mistrz mówił kiedyś “Jedi nie powinien znać gniewu, nienawiści ani miłości” Chłopak nigdy nie dowiedział się o co chodziło Quell Perrowi. Ruszyli w kierunku wielkiej północnej puszczy...
Na korwecie klasy Marauder należącej do Szunaja wszyscy strasznie się kotłowali, biegając po całym statku. Przywódca siedział w swojej kajucie w wygodnym fotelu przy biurku z nogi położonymi na blacie. Myślał o Akinomie Ikiv. Pamiętał co mu zrobiła. Lewą ręką wygładzał starannie przystrzyżoną brodę i dotknął blizny na szyj idącej prawie od ucha do ucha. Byli teraz w pogoni za Lotapem Kerrem, łowcą który ma na swoim statku dziewczynę. Nagle jeden z jego ludzi wbiegł bez pytania. Szunaj zdenerwowany wstał i mocno uderzył wbiegającego człowieka.
- Obyś miał jakąś dobrą wymówkę, że mi przeszkadzasz w rozmyślaniach nerfi pomiocie!!! - krzyknął.
- Szefie... Dostaliśmy przez holonet wiadomość... -wręczył mała holokartę Szunajowi.
Szunaj na widok imienia nadawcy pobladł jak ściana i zwolnił uścisk którym dusił mężczyznę. “Czego on chce?” - zastanawiał się. Minęła chwila zanim doszedł do siebie. Biegnąc udał się na mostek.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni!! Szybko!! - zaczął krzyczeć.
Jego ludzie czym prędzej zaczęli spełniać rozkaz. Po chwili wyszli z nadprzestrzeni w systemie Hellab, gdzie znajduje się tylko jedna planeta, zamieszkana przez prymitywne istoty. Szunaj poszedł przeczytać całą wiadomość. Wziął mały notatnik i uruchomił go. Niestety tym razem wiadomość obejmowała sam tekst, bez żadnego video obrazu.
“Witam Ciebie Szunaju... Jesteś nędznym handlarzem niewolnikami, ale nawet ciebie obejmuje moje prawo tak jak innych. Stawki znasz... Masz jeden dzień na dostarczenie mi przesyłki... Jeśli nie, to skończysz jako przykład dla innych....”
Poczuł nasilający się strach. W końcu i jego dopadła ręka tego okrutnika. Na dole pod wiadomość widniał znak. Znak, który w coraz większych kręgach budził respekt i strach.... Był to symbol “Czarnego Słońca”...
Mon Calamari to spokojna planeta o łagodnym klimacie w ponad dziewięćdziesięciu pięciu procentach pokryta wodą. Z jej błękitno zielonych mas wyłoniły się dwie rasy inteligentne : Mon Calamari i Quarren. Pomimo wielu różnić fizjologicznych i psychicznych ich dość dziwna współpraca trwała od wielu lat, co pozwoliło na osiągnięcie wysokiego stopnia rozwoju zarówno kulturowego jak i technicznego. Była to jedna z tych ras, która pierwsza samodzielnie wyruszyła w kosmos. Przedtem jednak zbudowali olbrzymie, wielopoziomowe miasta unoszące się na łagodnych falach oceanów. Górne, nawodne poziomy zamieszkiwali Mon Calamari, dolne zaś preferujący życie w głębinach Quarrenowie. Wody tej planety dosłownie roiły się od rozmaitych form życia. Poczynając od najpopularniejszych gatunków ryb, takich jak Glurpy, aż do śmiertelnie groźnych Krakan. W podmorskiej jaskini znajdował się też najpilniej strzeżony skarb planety tzw. Bank Wiedzy. Była to kolonia inteligentnych mięczaków przekazujących z pokolenia na pokolenie pamięć o wszystkim, co kiedykolwiek wydarzyło się w morzach planety.
Do niej właśnie zbliżali się Rycerze Jedi w swoich zmodyfikowanych myśliwcach klasy Delta 7. Brak miejsca na pożywienie i inne zasoby konieczne do życia nie był większym problemem dla Jedi, który może wejść w trans hibernacyjny znacznie obniżając spożycie tych materiałów. Paliwa na normalne loty Aethersprite miał pod dostatkiem. Sprawę poruszania się w nadprzestrzeni rozwiązano zaś przez dołączenie pierścienia z hipernapędem i dodatkowymi silnikami produkowanego przez TransGalMeg Industries. W przypadku konieczności lądowania w niedostosowanych dla tej maszyny miejscach pierścień ów może być pozostawiony na orbicie. Z reguły odłączało się go też na czas walki czy podobnych wydarzeń. Dodatkowo w skrzydło myśliwca wbudowano robota astronawigacyjnego, który zajmuje się obliczaniem skoków nadprzestrzennych i niewielkimi naprawami w czasie lotu. Rycerze Jedi ustalili, że wylądują w pływającym mieście Heureka. Tam właśnie ostatnio widziano Admirała Rutra’Dika. Mieli nadzieję, wpaść na jakiś ślad. Wyszedł im naprzeciw Acker, młody i ambitny polityk, mający pełnić niedługo funkcję ambasadora. Został wysłany, żeby się zaopiekować Rycerzami Jedi.
- Witam was Czcigodni Jedi, Jestem Acker. - ukłonił się nisko i mrugnął wyłupiastymi oczami.
- Witaj - odparli również kłaniając się. Następnie Quell Perr dodał - Czy możemy porozmawiać gdzieś w ustronnym miejscu?
- Tak. Właśnie chciałem to zaproponować, Proszę! Chodźcie za mną, Musimy omówić wiele spraw... - odparł z niepokojem w głosie.
Razem udali się do apartamentu, gdzie Acker chciał im wyjaśnić kilka ważnych spraw.
Arnit wraz z pozostałymi jeńcami powoli dochodzili do celu. W skład ich oprawców wchodziły istoty różnych ras. Jego uwagę przykuła postać człowieka bez ucha i oka. Nie rozumiał dlaczego, ale ciągle mu się przyglądał. Wiedział, iż ma Moc i mógłby w krótką chwilę wyzwolić się z więzów. Szybko pokonałby obstawę, ale nie zrobił tego. Młody chłopak chciał się przekonać kim oni są i co tu się dzieje. Rozejrzał się wśród więźniów w poszukiwaniu Anelim. Ku jego radości dojrzał ją przed dwoma osobami z przodu. Szła skrępowana wraz z Garnem. “Na szczęście nic jej nie jest...” - stwierdził w duchu. Doszli do połowy puszczy. Na gałęziach dzieciak dostrzegł dziwne zwierzęta. Niespotykane dla niego było to, że nie mógł je wyczuć poprzez Moc. Dziwne było, że teraz w ogóle jakby nie czuł powiązania z Mocą. Bardzo zaniepokoiło to młodego chłopaka. Zauważył fakt, że w tej części puszczy wygląda ona tylko od góry jak wielki las. Z miejsca gdzie szedł można było zauważyć wiele drzew i tyleż słupów. A na nich rozłożona wielka, zielona siatka. “Emitery holograficzne??” - zastanawiał się. Wszędzie było porozrzucane pełno sprzętu, ubrań, broni i różnych tego typu rzeczy. Wszędzie gdzie się obejrzał, napotykał spojrzenia pełne nieufności, gniewu, a nawet nienawiści. Zatrzymali się.
- Ty rozumiem jesteś kapitanem... - zaczął jednooki przywódca oprawców zwracając się do Garna - Wybierz dwójkę ze swoich ludzi którzy pójdą z tobą.
- Dokąd idziemy? - spytał - Anelim i mój syn Arnit... Ich biorę - rzekł i wskazał na dwójkę którą wymienił.
- Chodźcie za mną....
Udali się w kierunku namiotu największego i najbardziej wyróżniającego się w tym niby obozie. Arnit dostrzegł dwóch rosłych Rodian trzymających duże i wściekle patrzące bestie. Ślina kapała im z ostrych jak wibroostrze kłów. Nigdy przedtem nie widział takich stworzeń. Przed namiotem stały dwie istoty rasy Ghok. Wyglądały imponujące. Miały ze cztery metry wzrostu. Ich ciało obrastało jakby granatowo-czarne futro. Na dłoniach dostrzec można było ostre pazury. Siłę mieli niezmiernie wielką toteż na taką profesje nadawali się wyśmienicie. Na widok jednookiego skłonili lekko głowy i groźnie spojrzeli na Arnita. “Czemu mi się przyglądają?? Czy oni potrafią wyczuwać Moc??” - myślał. Po chwili weszli do środka. Jedi czekał tylko na odpowiednią chwilę do działania. Coś go znowu poraziło. Jego łączność z Mocą kompletnie zniknęła. Nie rozumiał o co chodzi, ale na terenie namiotu nie wyczuwał w ogóle Mocy. Pomyślał, że to nic i odłożył te rozmyślania na inny czas. W środku jego oczom ukazał się mały jakby pokój. Po lewej leżały skrzynie, a na nich futro jakiegoś zwierzęcia. Gdy jedi spojrzał na prawo dostrzegł wiele eksponatów i dwa dziwne stworzenia w klatce. Doszedł do wniosku, że człowiek do którego tu przyszli był jakimś zapalonym myśliwym. Na ścianie namiotu wysiała głowa Wampy z Hoth, obok znajdowało się oko na drewnianej tabliczce, podpisanej “Oko Ceranos”. Chłopak pomyślał, że to jakieś zwierzę, jednak nie znał go. Na dole dostrzegł duże kły jakiegoś olbrzymiego zwierzęcia. Kiedy się obrócił żołądek prawie podszedł mu do gardła. Ujrzał na ścianach ludzkie głowy jak trofea. Na fotelu przed nimi siedział człowiek. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Mężczyzna był wieku pięćdziesięciu paru lat. Był łysy, a głowę pokrywały różnokolorowe tatuaże o dziwnych wzorach. Układały się w kształt piramidy. Zmierzył ich groźnie wzrokiem. Wskazał ręką trzy krzesła stojące nieopodal, a następnie dał znak jednookiemu, żeby zostawił ich samych.
- Witajcie... Wylądowaliście na mojej planecie... Niestety dla was... Tak łatwo was nie puszcze - uśmiechnął się złowieszczo.
Dostali znak ręką, że mają usiąść. Zaczęli rozmawiać. Arnit dostrzegł leżący nieopodal blaster.
- Znajdujecie się na Myrkr, ale to już na pewno wiecie... Widzieliście co widzieliście i już nic tego nie zmieni...
- Kim jesteś? - spytał Garn.
- Moje imię nie ma znaczenia... Lepiej dla was będzie jeśli nie będziecie go znać.... Albo wykupicie się albo sprzedam was jakiemuś Trandoshańskiemu handlarzowi niewolników...
- Wykupimy?? a Jaka jest Cena?
- Cena... - uśmiechnął się - bardzo niska... Marne sto tysięcy kredytów od osoby.
- Chyba oszalałeś... - odparła Anelim
- Uważaj na słowa...
Anelim obróciła się nie zwracając uwagi na chłodny ton mężczyzny. Na ścianie z ludzkimi głowami jedna przykuwała szczególną uwagę. Przerażenie wzmogło w niej z niewiarygodną siła. Żołądek podszedł do gardła. Zobaczyła głowę swojego brata, którego pragnęli tam znaleźć. Spojrzała na mężczyznę ze łzami w oczach.
- Ty morderco!! Zabiłeś Gierana... -krzyczała i rzuciła się z pięściami na mężczyznę.
Arnit tylko na to czekał. W tej chwili Jedi chciał mocą chwycić za broń, ale nie mógł. “Co jest????!! ” - myślał. Szybko rzucił się na blaster, ale bezskutecznie. Złapał go, lecz nie mógł wystrzelić. Mężczyzna kątem oka dostrzegł ruch chłopaka. Mocno uderzył kobietę w twarz i rzucił ją na ziemię. Szybko chwycił blaster ukryty w kaburze przy spodniach. Zaczął się śmiać
- Jedi... No proszę... Myślałeś, że położę naładowany blaster na widoku, żeby każdy mógł go wziąć? Uważasz mnie za głupca?! Jestem ubezpieczony na takich jak ty - rzekł patrząc na zwierzęta w klatce. - Widzisz te zwierzaczki?
- Tak... - Jedi widział je, ale nie mógł nic czuć poprzez Moc.
- Ysalamiri... - wyszeptał - Koniec negocjacji. Zarobię na was kupę kredytów sprzedając handlarzom żywym towarom - Podszedł do Anelim i złapał ją za pod bródek - A za taką piękność zażycze sobie podwójne stawki - pocałował ją w usta, co wywołało nagły przypływ gniewu u Arnita.. - Straże...
Weszło dwóch rosłych strażników. “Najpierw uderzył ją, teraz to...” - pomyślał chłopak. Zabrali ich z namiotu. Arnit od razu poczuł łączność z Mocą. Tutaj nie było tych zwierzaków. Był zadowolony. Bez tego czuł się jak ślepiec. Moc była dla niego tym czym woda dla spragnionego, czym kawałek strawy dla głodnego. Dodawała mu sił. Musiał przeczekać. Nie wiedział czym są Ysalamiri ani dlaczego nie czuł tych stworzeń w Mocy. W tej chwili cierpiał straszliwie. Czuł się pusty. Arnit powoli zaczynał poznawać fundament wszechświata.
Lotap Kerr siedział za sterami swojego dużego zmodyfikowanego myśliwca klasy P2. Stworzyła go na zamówienia mało znana firma Demal z Bytyt. Firma zaistniała na rynku produkcją holoprojektorów. Chcieli produkować broń, jednak w czasach pokoju było to nie opłacalne. Jednak Kerr miał znajomości. Projekt stworzył sam, zlecił im zbudowanie tego statku i tak oto powstał myśliwiec klasy P2. Nazwał go pieszczotliwe “żywą śmiercią”. Z pozoru nie groźny, posiadał ogromne uzbrojenie. Dwie wyrzutnie torped protonowych, cztery działka laserowe bardzo szybkie firmy Lieanar, działo jonowe i jeden turbolaser znajdujący się na górze kadłuba. Statek miał siedem metrów długości i trzy do czterech metrów wysokości. Kształt miał owalny z wypukłym nosem. W środku nie było zbyt dużo miejsca, ale łowca doskonale je urządził. Była jedna koja, gdzie spał rzadko, ponieważ przeważnie sypiał na fotelu za sterami. Dalej z tyłu była klatka na towar, który dostarczał. Reszta to magazyn, gdzie trzymał podręczne uzbrojenie.
Akinoma Ikiv obudziła się w klatce cała poobijana. Otworzyła oczy. Złapała się za głowę klnąc siarczyście w jakimś obcym języku. Rozejrzała się wokoło i spostrzegła pustą koje i wejście do kokpitu.
- Dokąd Lecimy Łowco? - krzyknęła. - Dokąd lecimy, tyle możesz mi powiedzieć - głośniej tym razem powiedziała lekko zdenerwowana lekceważeniem łowcy.
- Zobaczysz. Na pewno mile się ucieszysz. Planeta z twojej przeszłości. - odparł chłodno.
Dziewczynie żołądek podszedł do gardła kiedy uzmysłowiła sobie o jaka chodzi planetę. “Detos” słowo to brzmiało teraz bez przerwy w jej umyśle. Wspomnienia szybko wróciły jak Awariańska zimowa burza. “Nie... Nie... Nieeee....” - powtarzała w myślach. Była to jedna z niewielu planet nie chcących mieć nic wspólnego z Republiką. Otóż władze planety zrobiły z Detos kolonie niewolniczą. Ogólnie w światach Repuibliki niewolnictwo było zakazane. Jednak zawsze znajdują się ludzie, którzy potrzebuje “darmowych” sług. Tak oficjalnie będą oni nazywać swoich zakupionych niewolników. Władze sektora Detos ustanowiły niewolnictwo wbrew prawu panujący w Republice, legalnym. Każdy kto chciał sobie zakupić naprawdę dobrych i drogich niewolników leciał na tą planetę. Tam też spędziła swoje dzieciństwo Akinoma zanim kupił ją Hutt imieniem Bogga, przed poznaniem Szunaja. Ku jej smutkowi pamięć o tej planecie głęboko wrosła w podświadomość. Nie wiedziała jednego, dlaczego Lotap Kerr leci z nią na Detos. Zdecydowała się wyciągnąć jakoś z niego te informacje.
- Czemu akurat na Detos łowco nagród??
- Ja nie zadaje pytań na które wiem, że odpowiedzi nie uzyskam. Naucz się tego....
- No chyba możesz mi powiedzieć... Jestem tylko ciekawa... Przecież Ci nie ucieknę - próbowała dalej Akinoma.
- Nie - odparł sucho i przełącznikiem zamknął drzwi oddzielające go od kabiny z “towarem”.
Dziewczyna zaklęła mocno po huttyjsku. Obrzuciła go jak bagiennego skorupiaka różnorakimi wyzwiskami. “Cóż, nic tylko musze czekać...” - powiedziała do siebie wiedząc też, że Lotap cały czas ją widział. Przyglądał się jej nie ustannie...
Łowca Nagród Lotap Kerr pochodził z Seralop. Niezbyt znanej planety, niczym się nie wyróżniającej. Może poza ładnymi krajobrazami. Znane były w galaktyce Wodospady z Seralop. Znajduje się tam wielka dolina o średnicy kilkunastu kilometrów. Spadało do niej wiele wodospadów spadających z kilkudziesięciu rzek do tej jednej doliny. Legendy głosiły, że kto wykąpie sie w jeziorze powstałym ze spadającej wody ten będzie wiecznie zdrowy. Czy to była prawda Lotap nie wiedział. Nie widział kompletnie przyszłości na swojej planecie dlatego uciekł z niej w młodości. Łowcą był już od siedmiu lat. Do Gildii Łowców Nagród należał od pięciu. Dwa pierwsze lata był wolnym strzelcem pracującym za marne grosze. Ścigał nielojalnych mężów, oszustów i innych małych rzezimieszków. Potem wstąpił do gildii i wszystko się zmieniło. Na początku podróżował z bardziej doświadczonym łowcą imieniem Zert. Potem pewne wydarzenie sprawiło, że odtąd podróżuje sam. Cieszył się w duchu, że bardzo łatwo zmylił pościg towarzyszy Akinomy. Teraz zmierzał na Detos, planete gdzie odstawi towar i zainkasuje należną kwotę...
Pollus siedział za sterami, a jego towarzysz drzemał. Przyśnił mu się kolejny dziwny sen. Znajdował się w wielkiej sali. Gdy rozejrzał się ujrzał przestronne pomieszczenie zbudowane ze starej cegły. Była szara, poszarpana i porośnięta roślinami. Zrobił kilka kroków. Podszedł do rzeźby klęczącego człowieka. Obejrzał ten dziwny posąg z każdej strony. Dojrzał metaliczny połysk nie daleko ucha. Dotknął tego miejsca. Ucho odpadło uruchamiając jakieś urządzenie. Mężczyzna cofnął się o kilka kroków i stanął w kręgu wyrytym w kamiennej podłodze. Z góry, z każdej strony gdzie nie spojrzał zaczęły wypełzać różnorakie węże, różnego pochodzenia i wielkości. Po krótkiej chwili stał on w kręgu, a wokoło były same węże. Najdziwniejsze było to, że nie były tylko na ziemi, a także na ścianach, na suficie, wszędzie. Jakby każda część ściany zamieniła się w oślizgłego węża. Człowiek stał sparaliżowany strachem. Patrzył i rozglądał się czekając na rozwój sytuacji. Zaskoczyło go, iż nie wpełzały na teren kręgu na jakim stał. Spojrzał pod nogi i zobaczył napisy wyryte w nieznanym języku. Zadziwiło go to, iż potrafił je przeczytać, lecz nie rozumiał ich znaczenia. Pojawiła się koło niego postać wyglądająca jak on, ale trochę inaczej. To był on we własnej osobie, co do tego nie miał wątpliwości. Różnica polegała na wieku. Osoba stojąca koło mężczyzny była o jakieś pięć - sześć lat starsza. Jej oczy były bez życia. Jakby to była jakaś maszyna, pozbawiona uczuć. Kiedy zmaterializowała się całkowicie podeszła do krańca kręgu. Dała krok naprzód wchodząc w zbiorowisko węży. Te rzuciły się na niego z dziką zawiścią kąsając, gdzie popadnie. Po krótkiej chwili gady wpełzły na niego całego. Padł na ziemię. Patrzył na to jak jego sobowtór ginie w paszczach potworów. Czuł strach. To mógłby być on. Zrobiła się ścieżka przez którą mógł uciec. Chciał już uciekać. Nagle ze strony ścieżki szła postać jakby znajoma. Trzymała w ręku świecącą kulę. Rzekła do niego: “Jam jest niosący zagładę. Pamiętaj...”. Człowiek rozpłynął się w powietrzu. Kid spojrzał w dół na wyryte dwa słowa. Umiał wymówić te napisy. Zaskoczenie chłopaka urosło jeszcze bardziej. Zaczął biec w kierunku wyjścia. Złowieszczy głos mówił : “Norcoloh Idej... Norcoloh Idej....”
Kid obudził się nagle uderzając głową w ścianę. Złapał się masując obolałe miejsce. “Te sny mnie wykończa” - szepnął do siebie. Wstał, wziął sobie coś do jedzenia i poszedł do sterowni. Spojrzał na talerz na którym leżały gorące pierogi takie jak robią tylko na Asal. Nie wiedział czemu, ale strasznie je lubił. Usiadł na fotelu drugiego pilota i wziął kęs potrawy. Była smaczna i rozpływała mu się w ustach co trochę poprawiło mu humor. Pollus przyglądał mu się z nieukrywaną ciekawością. Osobiście nie lubił tej potrawy. Nagle wylecieli z nadprzestrzeni. Byli w systemie Kuat. Tutaj znajduje się wielka firma produkujące różnorakie statki. Kuat Drive Yards od pokoleń należące do rodu Kuat. Zdziwienie malowało się na twarzach obydwu istot. Według założeń jak wyskoczyli powinni znajdować się tuż za statkiem łowcy. Jednak Lotapa Kerra nie było. Po chwili na twarzy Pollusa można było dostrzec nutę zrozumienia.
- Zrobił nas w hutta... Ten parszywy Łowca...
- Jak to??
- Musiał mieć to nowe urządzenie... Nie pamiętam jak się nazywało. Wiem tyle, że wysyła sygnały mylne o kierunku skoku w hiperprzestrzeń. Jak go teraz odnajdziemy? -Duros rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- Nie wiesz kto mógł wydać list gończy za Akinomą?
- Hmm... - zamyślił się - Niestety nie wiem, ale wiem kto może wiedzieć...
- Kto?
- Afim Eluk...
- Kim on jest?? - spytał zdziwiony Kid.
- Jedyną istotą w galaktyce, która będzie mogła nam pomóc.... Przygotuje koordynaty do skoku na Revost... Myślę, że tam go znajdziemy...
- Dobrze...
Po kilku minutach przygotowywania koordynatów byli gotowi do skoku na Revost. Wiedzieli, że Afim Eluk był ostatnią szansą na odnalezienie Akinomy...
Jedi siedzieli na wygodnych krzesłach w apartamencie Ackera. Rex podziwiał widoki za oknem, gdy tymczasem mistrzowie rozmawiali.
- Przybyliście tu w sprawie sporu pomiędzy Quarenami a Kalamarianinami???
- Hmm.. Przyznam szczerze Ambasadorze Acker, że o tym sporze nic mi nie wiadomo... Jesteśmy tu w całkiem innej sprawie, lecz jak możemy jakoś pomóc z chęcią to uczynimy... - zaczął Quell Perr.
- Uzyskacie niezmierną wdzięczność, jeśli pomożecie, ale proszę powiedzcie w jakiej sprawie przybyliście...
- Chodzi o Admirała Rutra’Dika z Trójprzymierza Valasos. On zaginął, a ostatnie wieści mówią, że znajdował się na Mon Calamari. Przybyliśmy tutaj dowiedzieć się czegoś. Czy wiadomo Tobie coś o tym wydarzeniu? - wyjaśnił Oruun.
- Ciekawe... Bardzo ciekawe... Pamiętam jak przed dwoma tygodniami przybył Admirał na Mon Calamari... Była to misja dyplomatyczna o ile pamiętam. Chcieli nawiązać stosunki handlowe z nami. Mniejsza o szczegóły. Przybył tu tak jak mówiłem i spotkał się z Pelurckiem. Z tego co wiem doszli do porozumienia i po trzech dniach pobytu Admirał wyjechał. Jednak dziwne było to, że od razu po jego wyjeździe zaczęły się problemy z Quarrenami....
- Dziwne... Przyznam to szczerze... A czy wiesz dokąd udał się Admirał?? - spytał Quell Perr.
- Podobno na Nal Hutta, ale po co to już tego nie wiem...
- Wyjaśnij nam jaki jest problem pomiędzy wami a Quarrenami... Jak możemy pomóc?? - zmienił temat Oruun.
- Twierdzą, że ich dyskryminujemy...Twierdza, że powinni mieć więcej członków w naszym rządzie... Mówią, że to Kalamarianie rządzą Quarrenami... To jest oszczerstwo i kłamstwo - podniósł głos zdenerwowany.
- Spokojnie spokojnie... Czy możesz zorganizować spotkanie z ich przedstawicielami i przedstawicielami Kalamarian?? - spokojnie zaproponował Oruun.
- Hmm..Tak nie będzie z tym większego problemu... myślę, że najdalej za dwie godziny może dojść do zebrania wszystkich w sali... Wtedy możemy rozmawiać... Czy zgodzicie się pozostać naszymi gośćmi do tego czasu?? - zapytał spokojnie i uprzejmie Acker.
- Z wielką Radością... Czy możemy poprosić o coś do picia i jakąś strawę??
- Oczywiście zaraz wezwę kogo trzeba. Idę teraz wszystko przygotować... Rozgośćcie się... Wrócę jak najszybciej będę mógł - skłonił się lekko i wyszedł.
Po krótkiej chwili weszły trzy Kalamariańskie samice z wieloma smacznie pachnącymi potrawami. Zadowoleni Jedi usiedli, zaczęli jeść, żeby wzmocnić siły przed niechybną podróżą.
Arnit z Corelii leżał w klatce zastanawiając się nad obecną sytuacją. “Jak mam stąd uciec?” - myślał. Rozglądnął się i dostrzegł zbliżającą się Anelim wraz z Garnem. Brakowało mu jej widoku, jej dotyku, jej obecności. Ogarnęła go wielka radość, jednak wdarł się także niepokój. Przeszli koło nich. Podszedł do niego jednooki mężczyzna.
- No Jedi... Mogłeś lepiej przemyśleć swoje zagranie... Widać, że z ciebie kiepski gracz w Sabaaka... Teraz tak jak podczas gry zapłacisz za próbę oszustwa - zaśmiał się. - Polecicie na Detos, gdzie zarobimy na was kupę kredytów...
- Powiedz mi łotrze... Czym są te zwierzęta?
- Ysalamiri? - uśmiech namalował się na jego twarzy - W sumie mogę Ci powiedzieć. Mają one niezwykle przydatną zdolność odpychania waszej mistycznej Mocy. Pojedynczy okaz tworzy wokół siebie jakby około dziesięciometrowej średnicy bąbel, w którym nie występuje Moc. Już wiesz co Ciebie zgubiło...
Wstał i odszedł od klatki. Więzienie młodego Jedi zostało okryte skórą jakiegoś zwierzęcia, a na nim położone dwa Ysalamiry. Arnit znów oślepł... Przestał odczuwać, przestał słyszeć... przestał widzieć... Moc była jego oczami... jego słucham... życiem, a teraz go na chwilę tego pozbawiono. Czuł się strasznie samotny. Zabrali ich na statek, który miał czym prędzej wyruszyć na Detos.
Przez przestworza leciał długi, potężny i mocno uzbrojony statek klasy Nebel. Takich modeli w galaktyce było niewiele. Były one przeważnie własnością bogatych biznesmenów, kupców bądź władców planet. Leciał w nim mężczyzna w czerwono-białej zbroi. Targany przez wewnętrzne demony, ciągle wyszeptujące mu do ucha nasączone jadem słowa. Nie wiedział czy ma ich słuchać czy też opierać się im. Czuł jak głosy rozdzierają mu umysł na dwie części. Powoli zaczął je akceptować. Łączył ich wspólny cel. Leciał wprost na tajemniczą planetę Korriban. Znajdowała się ona w systemie Horuset i nie wielu wiedziało o jej dokładnym położeniu. Jednak mężczyzna miał w sobie demony, ściślej dwa demony, które już kiedyś odwiedzały tą mroczną planetę. Była to planeta grobowiec Mrocznych Lordów Sith. Tak naprawdę nigdy nie udało się ich do końca pokonać. Kiedy już któryś z nich umierał, a nie zdarzało się to zbyt często, jego zmumifikowane zwłoki składano niezwykle uroczyście i ceremonialnie w Dolinie Mrocznych Lordów. Było to miejsce, gdzie leżało wiele zwłok martwych Sithów. Znajdowała się tu właśnie legendarna nekropolia pełna energii Ciemnej Strony i szeptów tysięcy duchów. Historia mówi jak to w okresie swojej szczytowej potęgi Lordowie Sith przez parę pokoleń budowali dokładnie zaprojektowane posągi. Przedstawiały one ich samych oraz przerażających potworów posłusznych Ciemnej Stronie. Tak to czynili dopóki cała Dolina nie przypominała jednego wielkiego Mauzoleum. Pogrzeb Sitha był rzadką okazją do spotkania w przeszłości kilkudziesięciu Lordów, gdyż stanowił jednocześnie okazję mianowania kolejnego Mrocznego Lorda. Kiedy już to się stało, na Korriban zapadała cisza i nikt nie odwiedzał tej planety przez wiele lat. Skarby wypełniające każde mauzoleum niezmiennie przyciągały złodziej z całej galaktyki. Każdego z nich spotykała powolna i okrutna śmierć na jaką zapewne zasłużyli.
Mężczyzna miał nadzieję znaleźć starożytny amulet Korribanu. Artefakt, który miał dać mu to czego potrzebuje. Wylądował nieopodal doliny mrocznych lordów. Głos w głowie mówił mu : “Nareszcie jesteśmy... Idź naprzód... Idź... Amulet...”. Nie rozumiał dlaczego dokładnie słyszał te głosy, jednak akceptował je. Wysiadł z statku rozglądając się wokoło. Dostrzegł pełno gigantycznych posągów przedstawiających pradawnych Sithów kiedy to jeszcze byli u szczytu swojej chwały. Gdzieniegdzie poniewarały się szkielety złodziei marzących o wielu schowanych tutaj skarbach. Poczuł jak otacza go Ciemna Strona Mocy. Można ją było wyczuć wokoło. Silna... nieokiełznana.... Czuł jakby jego siły rosły z nadświetlną prędkością. Ku jego zdumieniu ujrzał, że po drugiej stronie Doliny ląduję inny statek. Trochę mniejszy od jego. Z daleka rozpoznał w nim mały frachtowiec Benab. Wolny, stary, kompletnie nie zwrotny. Przeważnie leżał na kosmicznych śmietniskach, wynika stąd, iż ten kto nim przyleciał nie miał kredytów na lepszy. “Złodzieje” - rzekł głos w jego umyśle. Ten dawny adept Ciemnej Strony, kiedyś potężny, teraz był marionetką dwóch demonów przez które został opanowany. Szedł chwilę dalej. Dojrzał sześć istot idących w kierunku pobliskiego posągu. Były to typowe hieny cmentarne pragnące zakłócić spokój zmarłego i okraść go z wszelkich dóbr. Weszli do środka. Za nimi jednak wbiegły szybko dwie bestie. Straszliwe i przerażające. Chodziły na czterech nogach zakończonych ostrymi szponami, cielsko miały mocne i umięśnione, Z wielkiej głowy wyrastały cztery niby-rogi, jakby wielkie pazury, wprost znad śmiertelnie białych oczu. Były całe czarne, jak śmierć z Coruscańskich legend - czarna i śmiercionośna. Po chwili ze środka wydobyły się krzyki pełne bólu i cierpienia. Z sześciu mężczyzn wybiegł jeden cały obryzgany krwią czerwoną i błękitno-zieloną. Za nim wybiegły te potwory. Przyglądający się mężczyzna czerpał wielką radość z tego, że ci złodzieje zginęli, a ostatni zaraz do nich dołączy. Bestia skoczyła wysoko wprost na uciekającego człowieka. Przygniotła go całym cielskiem. Teraz leżący mężczyzna wiedział, że umrze, lecz śmierć szybka i bezbolesna pozostanie tylko jego wielkim, niespełnionym marzeniem. Potwór przewrócił go na plecy, żeby spokojnie móc przyglądać się jemu i nadchodzącemu towarzyszowi. Strach w oczach mężczyzny sięgał zenitu i przechodził w panikę. Druga bestia podeszła spokojnym krokiem i złapała ostrymi zębami nogę leżącej postaci. Można było usłyszeć trzask i krew siknęła z kikuta. W pysku zwierzęcia pozostała noga odgryziona z kością od uda w dół. Drugi oprawca zrobił powoli to samo z drugą nogą przysparzając mężczyźnie jeszcze więcej cierpienia. Na jego nieszczęście to nie koniec atrakcji przygotowanych dla niego. Były to stworzenia Ciemnej Strony Mocy. Potężne i okrutne... Bestia językiem ostrym równie jak kły powoli wydobyła gałkę oczną z twarzy mężczyzny. Drugi tymczasem pazurami rozorał mu brzuch i wydobywał na zewnątrz wnętrzności. Fundament wszechświata zwany cierpieniem był teraz bardzo bliski torturowanego człowiekowi. Mężczyzna poprzez Moc rozkoszował się bólem i cierpieniem emanującym od złodzieja. Ogarnął go lekki smutek, jak poczuł, że zaraz mężczyzna zakończy swój żywot. Marzeniem tego człowieka była tylko śmierć. Nie myślał teraz w agonii bólu i niewyobrażalnego cierpienia o niczym innym. Jego wnętrzności, każde oprócz serca znajdowały się obok niego tak, żeby je widział. Stworzeniom chyba już znudziła się zabawa, więc dokończyły dzieła. Jednym ruchem łapy złamały kark mężczyźnie odebrawszy mu życie. Cała zabawa trwała pięć minut, a dla umierającego była to cała wieczność. Zwierzęta obróciły się i ujrzały kolejnego intruza człowieka w czerwono-białej zbroi. Podbiegły do niego. Dwa kroki przed nim nagle zatrzymały się. Wyczuły wielka potęgę Ciemnej Strony emanującą od tej postaci.
- Tuk’ata, strażnicy grobowców... Dobrze się spisaliście... - rzekł gładząc je po pyskach.
Odprawił zwierzęta i poszedł do gigantycznego posągu leżącego na środku Doliny Mrocznych Lordów. Tam właśnie złodzieje chcieli się dostać. Posąg przedstawiał Mrocznego Lorda, jednego z niewielu, który odmówił przyjęcia świętego imienia Darth. Zwali go Sichr. Imię jego pochodziło z sithijskiego języka, a znaczyło w skrócie “wygnaniec”. Odszedł przed wieloma wiekami. Gdy wszedł do środka doszedł go zapach świeżo rozlanej krwi. Doszedł do niewielkiego promienia światła i jego oczom ukazał się trumna z kamienia w której to znajdowały się zwłoki. “Gdzie to może być??” - zastanawiał się. Nagle przemówił do niego głos. Nie w jego umyśle, lecz zza jego pleców.
- Witajcie Bracia.... Amuletu Korribanu chcecie??
Był to głos mrocznego lorda Sith... Był to głos ducha Sihra....
Bestine było całe pogrążone w ogniu. Wszędzie słychać było krzyki cierpiących i umierających ludzi. Biegł chłopak... Uciekał szukając kryjówki przed tymi istotami... Na nim latało pełno statków z trzema rogami. Wydawało mu się, że latają nad swoimi ofiarami jak drapieżne śnieżno sępy. Bombardowali miasto niszcząc wszystko co było na ziemi. Dobiegł do pokoju. Miał niestety pecha w pomieszczeniu do jakiego wbiegł byli oni. Masakrowali znajdujących się tam ludzi. Dostrzegły go trzy żółte ślepia... Postać zrobiła ruch ręką w której trzymała jakąś dziwnie wyglądającą broń. Poczuł ból w gardle i polała się jego krew. Przed śmiercią chłopak słyszał w umyśle dwa słowa... “Norcoloh Idej...”
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P