ROZDZIAŁ II
Biegł... uciekał... było ciemno... widział pełno drzew przez które przedzierał się z wielką trudnością. Słyszał kroki goniących go. Oddech... szybszy... coraz szybszy... Zastanawiał czy mu się uda. Czy przeżyje... Czy zobaczy swoją siostrę Anelim. Strach... coraz bardziej mu się wdzierał w dusze. Doganiali go. Teraz był bezsilny. Nie uda mu się. Potknął się o gałąź. Wiedział, że to koniec. Słyszał ich... Byli coraz bliżej... a z nimi te bestie... Ukazali się jego oczom... z pysków potwornych Krytylli kapała ślina. Nie miał broni. Tylko Moc... która zawsze z nim była. Cztery potwory zwolnione z smyczy ruszyły na niego.. Zdołał tylko dwa odepchnąć siłą mocy... Pozostałe rozerwały jego gardło na strzępy....
Arnit znajdował się na planecie, której nie znał i nie wiedział czy oprócz niego był tu ktoś żywy. Pochował matkę, zgodnie z obyczajem jaki znał, jakiego go nauczono w zakonie. Szedł przez piaski pustyni, która stała się teraz taka odrażająca. W jego głowie panował wielki zamęt, a w sercu gościł smutek. Krańca pustyni nie widział. Doszedł do jakiś gór. Wysokie na tysiące metrów. Oczami nie mógł dojrzeć szczytów. Wszedł do jaskini i zdecydował, że tu odpocznie. Rana w boku zadana przez wrogów ciągle mu doskwierała. Nie wiedział, czemu rana wciąż się nie goi. Kolor jej był bardzo ciemny. Jednak krew nie leciała. Przypomniał sobie jak go uczono w świątyni Jedi. Położył się i wszedł w leczniczy trans Jedi. Młody Jedi nie widział tego, ale ktoś mu się cały czas przyglądał. Postać w mrocznym kącie jaskini skulona na ziemi, czekająca na coś. Widać było tylko trzy żółte ślepia wyłaniające się z mroków. Jedi zasnął zagłębiając się w leczniczym transie... Podczas snu widział nie zrozumiałe dla niego obrazy. Planeta widziana z oddali... głos kobiety przemówił “Śmierć.... życie... narodziny... ten który się urodził musi umrzeć, żeby mogli się narodzić...Salatan... planeta przynosząca prawdę o władcach Mocy... Tam odszukasz tego którego poszukujesz... Ten który zasnął musi się przebudzić...”
Jedi obudził się prawie wstając. Nie rozumiał o co chodziło... “Co to był za sen? ” - zastanawiał się. Spojrzał na ranę. Była prawie zagojona. Jednak miał dziwne przeczucie. Niespodziewanie z mroków jaskini wydobył się chichot :
- Przybyłeś!! Tak... Tak... Przybyłeś...!!! - krzyczał i podskakiwał niski stwór.
- Kim jesteś???
Jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Niska istota o trzech żółtych oczach, łysej głowie i spojrzeniu szaleńca stała i śmiała się, patrząc prosto w oczy Arnita. Nagle rzucił jakiś okrągły przedmiot wprost pod nogi młodzieńca. Wybuchł od razu rozsyłając po jaskini chmurę nieznanego gazu. Chłopakowi zakręciło się w głowie. Zemdlał...
Mężczyzna obudził się. Cały czas zastanawiał się dlaczego go tak mocno bolała głowa. “To był przecież sen...” - myślał. Wstał, przemył twarz wodą i poszedł do kokpitu. Właśnie wychodzili z nadprzestrzeni. Ku zdziwieniu jego oczom nie ukazał się Coruscant, lecz zupełnie inna planeta.
- Gdzie jesteśmy? - spytał.
- Na Coruscant dotrzemy, lecz w odpowiednim czasie... - odrzekła mu uśmiechając się - Jesteśmy na Bonadan.
Ich oczom ukazał się sektor należący do jednego z najbardziej ruchliwych systemów w Sektorze Wspólnym. Przez całą dobę pełno tu barek, frachtowców, liniowców pasażerskich, okrętów wojennych czy statków kosmicznych rozmaitego kształtu i przeznaczenia, startujących i lądujących w którymś z dziesięciu olbrzymich portów kosmicznych. Władze Sektora Wspólnego w pełni zasłużyły na reputację wyjątkowo bezwzględnych w zarabianiu wszechmocnych kredytów, a Bonadan był doskonałym przykładem efektów tej chciwości. Jego powierzchnia, w nielicznych miejscach, których nie zajęły jeszcze fabryki, złomowiska, miasta lub śmietniska, to jałowy, pustynny ugór. Zwierzęta w większości wyginęły. Zostały tylko nieliczne, a i one wymierały, jak na przykład sześcionogi żółw Tortapo żyjący jedynie na tej planecie. Jednak nikt nie robi ani nigdy nic nie robił, żeby zapobiec ich wyginięciu. Powód jest bardzo prosty - to by kosztowało, a władze nie są zainteresowane żadnymi dodatkowymi kosztami, podobnie jak i dalszymi losami planety.
Kiedy lecieli w stronę Bonadan wzrok Akinomy przykuł statek będący niedaleko z przodu. Była to korweta klasy Marauder. Miała być czymś pośrednim między wielkimi pancernikami czy niszczycielami Victory, a małymi transportowcami i myśliwcami. Według założeń powinna brać aktywny udział w operacjach przeciw piratom czy też w ewentualnych bitwach kosmicznych na większą skalę, pełniąc podobną rolę, jak później Korwety Koreliańskie. Producentem tego szybkiego statku była firma Republic Sienar Systems. Korweta była potężnie uzbrojona w osiem podwójnych turbolaserów, trzy emitery promienia ściągającego i jeden dywizjon myśliwców. Przeważnie były to Z-95 łowców głów albo eksperymentalne modele PX-10 z skrzydłami w kształcie litery X.
- O nie... Szunaj... - wyszeptała.
- Co się stało? - zapytał zdziwiony mężczyzna, lecz ona nie odpowiedziała od razu. Dopiero po krótkiej chwili.
- On... jest przywódca organizacji zwanej “Ranoria”... kiedyś dla niego pracowałam... jednak... - zawahała się... - nie czas teraz na to... zaraz wylądujemy na planecie...
Po krótkiej wymianie zdań z kontrolą lotów dostała pozwolenie na lądowanie w porcie Southeast II. Kobieta modliła się w duchu, żeby się z nim nie spotkać...
W świątyni Jedi na Coruscant sędziwy mistrz Yoda zaczynał wykład z młodymi padawanami. Łączył wykłady teoretyczne z ostrym treningiem fizycznym i psychicznym. Uczył ich, że jedność z naturą zwiększającą umiejętność posługiwania się Mocą. Mówił także, że Jedi używa Mocy do obrony, nie do ataku. Jest ona źródłem wiedzy, nie władzy. Trening fizyczny padawana Yody obejmował bieg z przeszkodami, przeważnie z mistrzem na plecach, ćwiczenia z mieczem świetlnym, utrzymywanie równocześnie równowagi i koncentracji oraz inne praktyczne sposoby użycia Mocy. Natomiast trening psychiczny obejmował “odrzucanie” pewnych informacji, dotąd uważanych za prawdziwe oraz regułę, aby nie wierzyć we wszystko co się widzi i słyszy. Podstawowa zasada Yody brzmiała : “Nie próbuj. Rób albo nie rób, ale nigdy nie próbuj.”. Drugą istotną prawdą, zwłaszcza dotyczącą poruszania obiektów, było to, że ich wielkość nie ma znaczenia. Według niego tyle samo wysiłku i koncentracji potrzeba, by przesunąć liść, co myśliwiec.
Padawani z którymi Mistrz siedział w sali byli w wieku, kiedy to każdy ma już swojego mistrza. Ich zadaniem było wychowanie podopiecznych na dobrych rycerzy. Jednak sędziwy Yoda lubił nauczać filozofii. Uważał, że umysł dziecka był wspaniały, chłonny, jak pusta karta, w której Moc zapisuje się złotymi zgłoskami.
- Ciemnej strony strzec się musicie... Strach... nienawiść... Gniew... prostą ścieżką ku niej są... - rzekł Yoda.
- Mistrzu... Czy Ciemna strona jest silniejsza? - spytał młody uczeń imieniem Kieran.
- Silniejsza nie jest... prostsza.. łatwiejsza...bardziej kusząca... lecz nie silniejsza...
- Mistrzu Yodo... Opowiedz nam o Sith’ach... Czy to prawda co o nich mówią? - zapytał młody Duros o imieniu Lewan.
- Sith pytasz... tajemnicza była to grupa... Urodzeni Ciemnej Strony Słudzy... skusiła ich ciemna strona Mocy...lecz teraz nie ma ich już... Wszyscy Sithowie wyginęli...Kiedyś ich tyle co rycerzy Jedi było... Jednak chciwość... nienawiść... skłóciła ich... między sobą zabijać się poczęli... Historia mówi o jednym z Mrocznych Lordów, który zmienił coś. Darth Bane... Tak imię jego brzmiało. Stworzył on zasadę, która przez wieki stosowana była. Brzmiała ona tak, że zawsze dwóch ich jest... Mistrz i Uczeń... Potem podczas Wielkiej Wojny Sith ostatni z nich życie oddali... od tysiąca lat Sitha nikt nie widział... - mówił Yoda wiedząc, że przed siedmioma laty pojawił się jeden mroczny Jedi, który pozbawił życia Qui-Gon Jinna. Po chwili dodał:
- Idźcie już... zmęczony jestem... sprawy ważne mnie czekają... Niech Moc będzie z Wami...
Yoda wyczuł poprzez Moc stojącego przed salą Mistrza Quell Perra. Młodzi wybiegli szybko udając się do swoich opiekunów. Stary Jedi powoli wyszedł do Quell Perra.
- Witaj przyjacielu... - powiedział Yoda lekko się uśmiechając - smutek... niepokój wyczuwam... co stało się?
- Mistrzu... Chodzi o Arnita... On zaginął.. a raczej został porwany... Jednak nie wiem przez kogo...
- Hmm... Dziwne to jest...Czy chłopak wizję Mocy miał już po raz drugi?
- Nie miał... Raz przed dwoma laty tak jak pamiętasz... Potem tylko nawiedzały go koszmary, lecz ta wizja się nie powtórzyła... Mistrzu czy nie uważasz, że to dziwne, żeby Moc ukazała młodemu nie wyszkolonemu Jedi obrazy przyszłości? - zapytał ciekawy Quell Perr.
- Tak... Dziwne to wydawać się może... Jednak... To Moc.. Nie my.. wybiera komu ukazuje co ukazuje... Do Rady Jedi udać się musimy... Naradzić się nam trzeba co czynić dalej musimy... Raport z misji swojej nam zaraz zdasz...
- Tak Mistrzu...
Razem udali się do miejsca, gdzie urzęduje słynna rada Jedi. Wielka wieża w świątyni. Najwyższe miejsca wznoszące się ponad wszystkimi. Siedzieli zawsze na samym szczycie w małej sali. Rada Jedi zawsze liczyła dwanaście osób. W skład wchodziło kilku nowych mistrzów, Pierwszy siedzący po lewej był Yarael Poof. Był on Quermianinem, który stał się niekwestionowanym mistrzem myślowych sztuczek Jedi. Mistrzem siedzącym obok Yaraela był Even Piell. Dalej siedział Saesee Tiin będący znakomitym pilotem Iktotchi. Jako telepata patrzył na wszystko z odmiennej perspektywy. Następnie siedział mistrz Ki-Adi-Mundi, który pochodził z rajskiej planety Cerea. Obok niego siedział mistrz Loop z rasy Wookie. Loop był bardzo młodym Wookie mającym siedemdziesiąt cztery lata. Jego pełne imię to Loopwarromp. Ulubioną bronią jaką używał na polowaniach było ostrze ryyykw. Na Kashyyyk nigdy nie posługiwał się mocą, ponieważ zabrania mu tego kodeks. Gdyby użył mocy podczas polowania byłby potępiony przez swoich braci. Wszystkie zdobycze zawdzięcza własnym zdolnością i sile. Kolejnym członkiem rady była kobieta o imieniu Depa Billaba z Chalakty. Jak inny potrafi uporządkować rozbieżne opinię członków Rady. Na środku koła w jakim siedzieli członkowie rady znajdował się przewodniczący Rady Mistrz Yoda, który już od ośmiuset lat jest Jedi. Po jego prawicy jak zazwyczaj siedział Mistrz Mace Windu.
Powoli zbliżał się do swojego miejsca, by usiąść i rozpocząć obrady Rady Jedi.
- Rozpocząć możemy... Mistrzu Quell Perr...oznajmij nam postępy swoje... - rzekł Yoda. Quell Perr stanął na środku, gdzie każdy mówiący przed radą miał swoje miejsce i zaczął:
- Na Corelli wszystko poszło dobrze... Rozmawiałem z trzema stronami sporu... Durosi byli najbardziej skorzy do ugody... Corellianie trochę nastawieni pokojowo i zarazem lekko nieufni, a Selonianie niestety nieufni. Wiem, że mogło to wszystko się zakończyć wojną domową, ale na szczęście wszystko skończyło się w pokojowy sposób…
- Dobrze, że ci się udało Mistrzu Quell Perr... - powiedział Mace Windu.
- Jednak... Mistrzowie... Stało się coś z moim uczniem Arnitem... został porwany.. - wziął głęboki oddech, zobaczył jak wszyscy zdziwieni na niego patrzą i dodał - Wiem, mnie też to się wydaje dziwne i niezrozumiałe. Poprzez Moc nie straciłem z nim kontaktu. Czuję, że nic mu nie jest. Na pewno żyje.
- Jak Jedi może być porwany? - spytała zdziwiona Depa Billaba. Cała rada zaczęła mówić między sobą przez co rozległ się niezły harmider.
- Cisza... - głośno krzyknął Yoda - na co wszyscy umilkli - przemyśleć nam to trzeba... Arnit... odnajdzie się... pomedytuję nad tym czas duży... Mistrzu Quell Perr... zadanie dla ciebie mamy... Rada Jedi została poproszona o pomoc przez regentkę trójprzymierza Valasos. Dowiedz się szczegółów... Niech Moc będzie z Tobą... - Yoda artykułując dokładnie ostatnie zdanie dał znak trójpalczastą ręką co oznaczało koniec rozmowy.
Mistrz skłonił się lekko przed radą i czym prędzej wyszedł. Udał się od razu do grupy apartamentów zajmowanych przez ambasadorów i senatorów z Trójprzymierza Valasos...
Arnit otworzył oczy. Był w jakimś zbiorniku. Nie wiedział co się dzieje. Na zewnątrz ujrzał kontury kilku postaci, które mówiły. Postacie te coś robiły przy maszynach. Nagle otoczył go ból. Stracił przytomność...
“Nie ma emocji - Jest spokój, nie ma ignorancji - jest wiedza, nie ma pasji - jest pogoda Ducha, Nie ma śmierci - Jest Moc”. Wbijały się te słowa nie tylko w umysł młodego Rexa, lecz także w jego serce. Miał czarne krótkie włosy, z standardowym warkoczem padawana zwisającym mu na ramieniu. Oczy miał piwne, niczym nie wyróżniający się nos i wargi. Podstawy kodeksu Jedi były dla niego tak ważne, jak religia dla kapłanów. Niedługo miał po raz pierwszy odkąd stał się uczniem Okuuna, pochodzącego z planety Kalla, udać się na misje poza Coruscant. Kalla leży w Sektorze wspólnym, była siedzibą wielu znanych instytucji naukowych o specjalnościach głównie technicznych i administracyjnych. Jeszcze nie wiedział dokąd poleci. Jednak wolał się przygotować. Po chwili Mistrz wszedł do jego pokoju.
- Zbieraj się... Idziemy do apartamentów trójprzymierza Valasos spotkać się z Mistrzem Quell Perrem.
- Tak Mistrzu...
Rex podniecony, że w końcu ta chwila nadeszła sprawdził raz jeszcze czy wszystko ma i wyszedł za mistrzem ze swojej komnaty. Udali się na spotkanie...
Arnit obudził się. Oślepiło go mocne światło dochodzące z sufitu. Po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do jasności. Usiadł i rozejrzał się. Ujrzał pokój cały szary i dwa medyczne droidy. Ich podstawową funkcją było diagnozowanie, leczenie chorób i ran, pomoc w operacjach chirurgicznych i opieka nad pacjentami. Stanowiły one standardowe wyposażenie szpitali i placówek medycznych w całej galaktyce. Niektóre modele nie były mobilne, lecz na stałe połączone z komputerami diagnostycznymi i stołami operacyjnymi. Najczęściej można było spotkać droidy serii MD, od modeli zero, czyli droidów diagnostycznych, pomagających przy badaniu pacjenta., do najnowszych modeli MD-4, czyli znanych jako “wiejscy doktorzy”, gdyż mogą samodzielnie diagnozować i leczyć. Droidy tej serii są wszechstronne, kompetentne i niedrogie. Można spotkać też modele aktualnie najczęściej używanych serii FX czy 21B. To właśnie były dwa droidy serii FX. “Ambulatorium medyczne??” - pomyślał.
Nagle wejście do pokoju otworzyło się i weszło dwóch ludzi. Kobieta i mężczyzna. Spostrzegli, że był przytomny.
- No witaj... W końcu się obudziłeś... Spałeś sporo czasu... Znaleźliśmy Ciebie nieprzytomnego na Vanag IV. Coś ty tam robił sam pośrodku pustyni??? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Ja.. - chciał coś powiedzieć, lecz nagły grymas bólu pojawił się na jego twarzy.
- Leż.. - zwróciła się do mężczyzny - Garn... Będzie na to później czas... niech odpoczywa... - wyszeptała kobieta.
- Dobrze dobrze... spokojnie...Anelim. Ja wracam na mostek.. Ty porozmawiaj z naszym.. - zawahał się - Gościem - wyartykułował.
Garn wyszedł. Kobieta została tylko z Arnitem. Jedi spojrzał na nią. Nie rozumiał dlaczego przypominała mu kobietę z snów... kobietę, którą ujrzał na pustyni. Miał średnio długie brązowe włosy sięgające do ramion. Przykuwały wzrok jej piękne zielone oczy, pełne blasku, które patrzyły na niego z ufnością i czułością. Jej usta czerwone jak płatki Reab z Pternas II. Tak pełnej i doskonałej czerwieni nie widziała dotąd galaktyka. Zostali sami i rozmawiali. Jedi opowiedział jej krótko co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni...
Akinoma Ikiv wylądowała w porcie na Bonadan. Wyszła wraz z tajemniczym pasażerem ze statku. Nie musieli daleko iść bo miała się spotkać z nieznaną mężczyźnie osobą w porcie. Nagle ktoś wymówił imię dziewczyny. Był to Szunaj w towarzystwie swojej przybocznej gwardii. Mężczyzna w średnim wieku o włosach powoli siwiejących, czarne oczy, w których było widać, że w młodości brał za dużo błyszczostymu.
- Akinoma Ikiv... No moim oczom nie wierze... Co ty tu robisz stara przemytniczko?? - spojrzał na jej towarzysza - I kim jest twój towarzysz? Kolejny kochanek? he?
- Witaj Szunaj... Kto ma zginąć, że znalazłeś się na tej planecie?? - spytała pogardliwie.
- Jak ty mnie dobrze znasz... - zaśmiał się - A może mnie przedstawisz swojemu przyjacielowi hmm??
- To jest... - zawahała się - Mój mąż... Zwą go... - szturchnęła mężczyznę lekko łokciem...
- Zwą mnie Kid - tylko te trzy litery pamiętał, wiec zdecydował na razie tak się nazywać.
- Tak.. Jakoś ci nie wierze...Akinomo... Dobrze wiesz, że ciągle jesteś mi coś winna... - wycedził.
- Nie wierzysz... to patrz - rzekła i pocałowała namiętnie swojego towarzysza, który był mniej chyba zszokowana od Szunaja.
- A.... Porozmawiamy później - krzyknął Szunaj i poszedł w kierunku miasta.
Dziewczynie spodobało się całowanie mężczyzny, więc dopiero po jakiejś minucie puściła go z żelaznego uścisku. Mężczyzna przez chwilę kiedy był połączony z nią w pocałunku widział w niej kobietę ze swojego snu. Jednak iluzja znikła bardzo szybko.
- Przepraszam... nie powinnam... - powiedziała zakłopotana.
- Nic nie szkodzi... - odrzekł, uśmiechając się.
Po kilku minutach przyszedł Duros z którym miała spotkać się Akinoma. Duros była to rasa inteligentnych humanoidalnych istot, od dawna podróżujących po galaktyce. Mają duże oczy, wąskie usta i nie posiadają nosów. Pochodzą z planety Duro, ale opuścili ją dawno temu. Podszedł do Akinomy.
- Witaj! Jak miło Cię widzieć Akinomo... Myślałem, że nie przybędziesz... - rzekł Duros.
- Taak... Dotarłam jak najszybciej mogłam... Niestety... Poluss trafiłam na Szunaja... tutaj... - westchnęła głęboko.
- Nie martw się nim... Chodźmy... Czekają na nas w umówionym miejscu... Kim jest twój przyjaciel??? - spytał podejrzliwie...
- Uratował mi życie... zwą go Kid.... Pójdzie z nami... Nie martw się tym... Szybko załatwimy swoje sprawy i polecimy na Coruscant...
Udali się do władz portu, gdzie musieli zostawić swoją broń. Aby zapanować nad licznymi górnikami, robotnikami oraz tłumami przybywającymi na planetę, lokalna policja wpadła na jedyny umożliwiający utrzymanie porządku pomysł - nikt oprócz stróżów prawa nie mógł nosić broni poza lądowiskiem. Pilnują tego liczne rozmieszczone i z dala widoczne detektory. Wynikiem tego była stosunkowo niewielka liczba morderstw, ponieważ nawet najbardziej wytrawni zabójcy woleli działać w bardziej sprzyjającym otoczeniu.
Poszli do miejsca zwanego “Przystanią Bonadańską”. Leży ona w południowej części portu Southeast II. Wszyscy strudzeni podróżnicy udają się tam odpocząć i załatwić przeważnie interesy i różne sprawy.
Istota w czerwono-białej zbroi siedziała i patrzyła na leżący nieopodal kwadratowy przedmiot. Był to HoloCron Sith. Istniały ich dwa rodzaje. Było wiele Holocronów Jedi, lecz tylko jeden był holocronem Sith. Był to legendarny artefakt, zawierający pradawną wiedzę i mądrość w odróżnieniu od Holocronu Jedi nie należącą do Mistrzów Jedi, lecz do Mrocznych Lordów Sith. Przedmiot mieszczący się w dłoni o kształcie krystalicznego sześcianu z wypukłym czubkiem o dziwnych wzorach wtopionych w ścianki, które potwierdzają, iż był naprawdę stary. Dzięki użyciu prymitywnych technik holograficznych, wiele wieków temu wypełniono go wiedzą, do której dostęp może uzyskać tylko prawdziwy sługa Ciemnej Strony Mocy, będący w stanie wejść w interakcję z tym co jest w nim zawarte. Jednak coś było nie tak. Istota nie mogła użyć Holocronu. W powietrzu narastała coraz większa wściekłość. Nagle rozniósł się głos, który mówił: “Darth Bane... Darth Bane...” Powtarzał imię jednego z najsłynniejszych pradawnych Lordów Sith. Zaczęła go boleć głowa... Mężczyzna w zbroi padł na ziemie łapiąc się za nią... Walczył... jakby z samym sobą... znowu głos przemówił, lecz teraz wdał się w polemikę z drugim głosem:
- Opiera się...
- Długo nie będzie...
- Coś jest nie tak...
- Jak otworzyć Holocron... jak użyć holocron... Czemu on nie działa...
- Może źle wybraliśmy...
- Nie... Pomyliliśmy się co do użycia... brakuje nam czegoś...
- Może on jest niegodny?
- Norcoloh Idej... Norcoloh Idej...
- Amulet Korribanu...
- tak...
Człowiek podczas dialogu dwóch głosów wił się i szamotał po ziemi. Nagle jakby ktoś odciął mieczem świetlnym, przestał i znieruchomiał. Po chwili wstał, spakował przedmiot i wyszedł. Zaczynał akceptować to co z nim się działo... Słyszał tylko jeden głos w głowie, który mówił : “ Leć na Korriban....”
Komandor Bellan Halcyon spacerował po mostku okrętu desantowego klasy Acclamator. Acclamator to pierwszy poważny znak nadchodzących zmian w budownictwie okrętowym. Ten potężny okręt desantowy Republiki został od podstaw zaprojektowany jako ciężka jednostka bojowa o dalekim zasięgu. Poza 16 000 żołnierzy, jego standardowy ładunek to 80 kanonierek szturmowych różnych wersji, 48 maszyn kroczących AT-TE, 36 dział samobieżnych i 320 śmigów. Duża ilość ciężkiego uzbrojenia pozwala mu zarówno toczyć walki w przestrzeni, jak i zabezpieczać obszary lądowania na powierzchni planety-celu. Teraz znajdował się on na orbicie Bestine. Bellan Halcyon był już starym komandorem, z dużym doświadczeniem. Postawny wysoki mężczyzna o siwej brodzie i włosach tego samego koloru miał w przyszłym tygodniu przejść na emeryturę. Właśnie przeglądał swoje notatki. Wybierał dokąd, jak już wróci do swojego domu na Aldeeran, pojedzie na długie wakacje z żoną. Miała to być jego ostatnia misja jako Komandora statku Republiki. Wokół jego okrętu flagowego, którego nazwał na cześć swojej żony “Arian” krążyła chmara myśliwców. Znajdowały się tam także dwa duże okręty tego samego typu i jeden nosiciel myśliwców klasy Kellan. Mieli odbyć standardowe ćwiczenia. Myśliwce były klasy Delta-7 Aethersprite. Lekkie i szybkie ogólnego przeznaczenia, przydatne szczególnie przy uzyskiwaniu i utrzymywaniu przewagi powietrznej. Z jednej strony, dzięki małym rozmiarom i dużej zwrotności, Delta-7 był bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem w walce kołowej, z drugiej zaś - niemal zupełnie nie nadawał się do przeprowadzania ataków na cięższe okręty wroga. Brak hipernapędu i bardzo ograniczona przestrzeń ładunkowa nie pozwalają też tej maszynie na dalsze rajdy w przestrzeń, przywiązując ją do macierzystej planety, stacji kosmicznej, okrętu - nosiciela myśliwców. Małe statki trenowały ustawienia w szykach bojowych i różne manewry. Większe okręty sprawdzały szybkość ludzi obsługujących poszczególne systemy. Nagle z nadprzestrzeni wyłoniły się statki. Było ich bardzo wiele. Komandor nie znał ich kształtu, klasy i pochodzenia. “Co to za huttyjskie pomioty??” - zaklął. Znajdywało się tam pięć dużych okrętów rozmiarem dorównującym Acclamatorom. Kształt nie wyróżniał się znacząco. Był ciemny, podłużny, o trzech wysokich, jakby z niego wyrastających cyplach, bądź wieżach. Wyglądał jak głowa trójrogiego Mellana z Krenos III. Leciały wprost na statki Republiki. Komandor Bellan zastanawiał skąd pochodzą i czego chcą.
- Poruczniku Wedge... Czy możemy się z nimi skontaktować przez komunikator??? - zapytał Komandor.
- Próbuje... ale nie odpowiadają Sir...
- Sir z tych statków wylatują chyba myśliwce! - krzyknął jeden z podwładnych.
Ich oczom ukazał się zaiste imponujący widok. Z dołu statków otworzyły się dwie klapy. Wyglądało to jakby otwierała się paszcza potwora chcącego opluć trującym kwasem swoją ofiarę. Zaczęła wylatywać chmara czarnych sześciokątnych myśliwców. Podobnie jak w większych statkach tak i w mniejszych z góry wychodziły trzy jakby wieże. Komandor patrząc na to nie miał wątpliwości... Nie mieli oni pokojowych zamiarów...
- Wysłać wiadomość do dowódców pozostałych okrętów! Nie wiążemy się w walkę dopóki nie zostaniemy zaatakowani! - rzucił do oficera łączności.
- Tak jest Sir!!!
- Wszyscy na stanowiska... Niech myśliwce będą w gotowości... - krzyknął.
Ludzie praktycznie nie potrzebowali rozkazów. Była to bardzo doświadczona załoga, więc każdy wiedział co ma robić na wypadek takich sytuacji. Wszyscy ludzie obstawili swoje miejsca pracy. Turbolasery czekały w pogotowiu. Tarcze ochronne były ustawione na pełną moc.
Tajemnicze myśliwce prawie zbliżały się już do zasięgu działek laserowych republikańskich statków. Nagle w każdym komunikatorze statku należącym do Republiki rozległ się basowy, narastający syczący głos “Norcoloh Idej.. Norcoloh Idej!!!! ”. Myśliwce w tym momencie otworzyły ogień z trzech wież. Pierwsze niespodziewające się ataku statki republiki trafione, rozprysły się na kawałki.
- Dowódca Delta do eskadry! Szyk bojowy L - 1 - rzucił do mikrofonu.
- Delta 2 gotowy...
- Delta 3 gotowy...
I tak po kolei każdy zgłaszał swoja gotowość do bitwy.
- Pokażmy im kto tu rządzi!!! - krzyknął dowódca.
Działka laserowe otworzyły pełny ogień. Walka się rozpoczęła. Dowódca Delty siadł na ogon jednemu z wrogów. Wziął go na cel. Nacisnął spust. Niebieskie nitki laserów z jego działek, docierając do kadłuba myśliwca posłały go w niebyt. Nagle zatrzęsło nim. Na ogonie jego statku było dwóch wrogów. Robił uniki, lecz nie zbyt skuteczne. Trafili go w lewy silnik. Zaklął w duchu, próbując opanować statek. Niespodziewanie jeden z ścigających go myśliwców wybuchł.
- Osłaniam Ciebie dowódco!! - rozległ się głos w komunikatorze.
- Dzięki!! Pter...
Niestety wrogów było więcej. Kiedy Pter przeleciał pod myśliwcem dowódcy delta nadział się na dryfujący w kosmosie zniszczony statek przeciwników. Odbił się od niego jak kula i poleciał w górę. Chwilę później jego statek wybuchł trafiony zabłąkanym laserem. Chaos walki narastał z każda chwilą. Dowódca Delty leciał, rozglądał się. Widział przeważającą liczbę statków wroga. Jego ludzie nadrabiali ambicją i wolą walki, lecz to nie wystarczało...
Komandor Bellan patrzył na rozwijającą się sytuacje i nie mógł uwierzyć. Myśliwce wroga zdobywały przewagę. Jego statek powoli przesuwał się w zasięg turbolaserów, żeby najpierw omiatać nimi wrogie małe statki a potem większe okręty. Pierwszy w zasięg turbolaserów wszedł “Słońce Republiki”. Dwanaście poczwórnych turbolaserów, dwadzieścia cztery działka laserowe jak na zawołanie otworzyły równocześnie ogień. Widok był to zaiste imponujący. Działka laserowe wspomagały w boju myśliwce, a turbolasery pokrywały ogniem najbliższy z większych okrętów. Trzeba było przyznać, że czyniły to bardzo dobrze. Jeden z “rogów” statku odpadł odlatując w nicość kosmosu. “Czemu nie odpowiadają ogniem” - zastanawiał się Komandor “Słońca Republiki”. Nagle z dwóch rogów zaczęły wylatywać iskry... potem z iskier zrobiła się wielka kula żółtej energii. Z kuli wyszedł promień, który się spotkał w innej kuli z przodu statku. Wtedy nastąpił kulminacyjny moment... Z kuli wprost na Acclamatora wyleciał gruby zielony promień...
Dowódca Delty krzyknął radośnie kiedy kolejny z jego wrogów rozpadł się na kawałki. Nagle ujrzał jak z dużego okrętu wylatuje zielony promień wprost na “Słońce Republiki”. Ku jego przerażeniu gdy promień dotarł do statku, pozbawił go tarcz po pierwszych dwóch sekundkach, następnie nadgryzał kadłub, potem przeszył go na wylot. Acclamator zaczął dryfować... Był szamotany wewnętrznymi wybuchami... aż końcowy rozpołowił go na dwie części...
Komandor Bellan siadł zszokowany na fotelu dowódcy. “Jak...” - myślał. Jego okręt dotarł w zasięg działek.
- Ogień ciągły... Może i zginiemy ale zabierzemy wielu z nami!!! - rozkazał prawie krzycząc.
Z “Arian” zaczął sypać się grad laserowych strzałów. W tym samym czasie ostatni okręt klasy Acclamator “Kryształ Floty” również objął ogniem ten sam statek nieprzyjaciela, który odpowiadał tylko mniejszymi żółtymi kulami z wież, jednak nie mógł wytrzymać takiej siły ognia...
Liczba republikańskich małych statków malała z minuty na minutę. Wrogowie wspaniale wykorzystywali przewagę liczebną. Dowódca Delty robił uniki i starał się omiatać ogniem każdy wrogi myśliwiec. Zobaczył, że jego skrzydłowy Tavon Nov był ścigany przez trzy wrogie statki. Ruszył mu na pomoc. Dwoma strzałami rozwalił pierwszy z nich.
- Trzymaj się Tavon!! Lecę... - krzyknął.
- Dowódco długo nie wytrzymam...Dobrze strzelają... aaaaa - nie dokończył zdania.
Jego statek trafiony w silnik rozbłysnął jasnym światłem. Oślepiony dowódca zaklął ostro po huttyjsku. Zobaczył, że jego przyjaciół było coraz mniej...
- Do wszystkich! Odwrót... Powtarzam odwrót!! Zbliżyć się do Acclamatorów... Pod ich osłoną nawiązać walkę z wrogiem... - rozkazał.
Zrobił beczkę do tyłu, od razu odwracając myśliwiec w stronę “Arian”. Za nim ku jego jeszcze większym przerażeniu ruszyło tylko sześć myśliwców. “O mój stwórco... sześć myśliwców z pięćdziesięciu...” - wyszeptał. Nieprzyjaciel poleciał za nimi w pogoń. Nagle wielki błysk oślepił wszystkich pilotów. Pierwszy z wielkich okrętów wroga uległ zniszczeniu....
Komandor na “Arian” zastanawiał się co robić. Zniszczyli jeden okręt. “Kryształ Floty” był mocno uszkodzony. Myśliwce cofały się. Cztery kolejne statki wroga wdały się w walkę z Acclamatorami. Była to walka nad wyraz nierówna. Razem dziesięć dużych okrętów przeciw dwóm...
- Wszystkie torpedy... na mój znak.. celować w podstawę niby rogów... - rozkazał.
Dał znak ręką. Wszystkie torpedy wyleciały równocześnie kierując się wprost na najbliższy okręt. Jedna torpeda przypadkiem zderzyła się z wrogim myśliwcem. Pozostałe trzy dotarły do celu... Górna część statku rozbłysła jasnym światłem... Statek wybuchł oślepiając na sekundę wszystkich obecnych na polu walki.
Uciekające myśliwce znajdywały się już koło “Arian”. Nagle pilotom ukazał się kolejny wybuch... “Kryształ Floty” uległ zniszczeniu. Myśliwce wdały się w walkę z nieprzyjacielem z wielką ambicją. Jednak samą ambicją nikt jeszcze nie wygrał wojny... Po krótkiej chwili zostały dwa małe republikańskie statki. Kolejny wybuch. Został jeden. Dowódca nie wiedział co ma robić. Wiedział tylko, że na pewno nie wyjdzie stąd żywy. Zatrzęsło jego okrętem... stracił nad nim panowanie... kolejne dwa strzały... wybuch...zginął ostatni pilot myśliwca...
“Arian” był już bardzo uszkodzony. “Co czynić?” - zastanawiał się. Nagle jakiś uszkodzony myśliwiec zdecydował się staranować przed śmiercią okręt republiki. Tarcze były już tak słabe, że go nie zatrzymały. Leciał prosto na mostek... Przerażenie Komandora i wszystkich znajdujących się na statku sięgało zenitu. Wleciał do środka, przelatując przez pół mostka, zabijając większość tam znajdujących się ludzi. “Arian” upadał. Statek będący do niedawna chlubą floty republiki, teraz prawie już nie istniał... Sekundy dzieliły go od pójścia w niebyt.
Komandor Bellan otworzył oczy. Leżał... Czuł, że każdy oddech sprawia mu potworny ból... Rozejrzał się wokoło. Ujrzał, że ma przebitą lewą część klatki piersiowej... Wokoło pełno martwych członków załogi i palące się komputery. Nie czuł nóg... wyjął z kieszeni holoprojekcje swojej żony... patrzył na nią... prosto na jej piękną twarz... jego oddech robił się coraz płytszy... zwalniał... łzy zaczęły mu spływać po policzkach... ciągle patrzył na swoją żonę... “Arian” - wyszeptał...
W tej chwili nastąpił wielki wybuch. Ostatni statek republiki rozpadł się na kawałki. Zanim jednak nastąpił wybuch... w komunikatorze znów pojawił się głos mówiący “Norcoloh Idej, Norcoloh Idej...”
Tymczasem w apartamentach Trójprzymierza Valasos na Coruscant Mistrz Jedi Quell Perr spotkał się z Okuunem i jego uczniem Rexem. Szli na spotkanie z Regentką. Najwyższą władzą Trójprzymierza. Jest to jedna z najsilniejszych frakcji w odległych rubieżach graniczących z niezbadanymi terytoriami. W skład tego przymierza wchodzą trzy systemy. Dathor, Menan i Gor. Przed laty targały nimi ciągłe wojny, dopóki nie pojawił się człowiek o imieniu Valasos, który zakończył panujące konflikty i stworzył Trójprzymierze. Weszli do środka. Po wymianie zdań z szefem ochrony rosłym Valdirem zostali zaprowadzeni do ustronnej sali, gdzie spotkają się z regentką. Szli długim korytarzem. Patrząc na prawo ujrzeli duże trójkątne okna ręki jednego z najlepszych obecnych architektów Tullusa Sulana z Yaga-Minor. Szli dalej. Ukazały im się wielkie drzwi. Strażnik otworzył je. W środku biegało pełno zajmujących się pracą ludzi. Przeszli przez sale. Dotarli do drugi drzwi za którymi czekała na nich regentka. Weszli do jej komnaty. Kobieta siedziała na wielkim dopasowującym się do ciała błękitno-zielonym fotelu. Obok niej stała dziewczyna w pomarańczowej jednolitej szacie z kapturem na głowie. Spod niego widniały lśniące blond włosy. Patrzyła na nich niebieskimi oczyma, nic nie mówiąc. Jedi na wejściu nisko się ukłonili. Mistrzowie usiedli, a z tyłu za nimi stał młody Padawan. Regentka pierwsza rozwiała panującą cisze:
- Witajcie czcigodni Jedi... Zaraz wam przedstawię sprawę dla której was tu poprosiłam... - zwróciła się potem do dziewczyny stojącej obok - Aino, podaj gościom coś do picia.
- Tak pani... - odpowiedziała dziewczyna nisko się kłaniając.
Po chwili wróciła z pucharami pełnymi napoju z ich ojczystej planety. Był to jeden z najbardziej pożądanych i ekskluzywnych trunków w galaktyce. Nazywał się “Nektarem Ravva”. Smakiem nie porównywalny do żadnego innego znanego napoju. Kiedy wlewało się do ust zielonkawo-czerwoną substancję, na początku czuć był lekką gorycz, przeradzająca się w cudowną słodycz z posmakiem czegoś czego nie da się opisać słowami.
- Regentko... Co się stało, że potrzebujesz pomocy Jedi? - spytał spokojnie Quell Perr.
- Otóż.. zaginął mój mąż... jakieś trzy tygodnie temu... wysłałam wielu znamienitych poszukiwaczy... lecz... bez rezultatu - wzięła głęboki oddech. - martwię się... On jest ważny nie tylko jako mój mąż... proszę was o pomoc... Tylko Jedi będą w stanie znaleźć Admirała...- wypowiedziała z trudem powstrzymując łzy.
- Regentko... Gdzie ostatnio go widziano? - zapytał Oruun.
- Był z misją dyplomatyczną na Mon Calamari. Ostatnio były dwa zamachy na jego życie... znajdźcie go...
- Zajmiemy się tym natychmiast... Damy znać jak tylko coś będzie wiadomo... - powiedział Quell Perr.
Wstali, pożegnali się, skłonili nisko i wyszli udając się do portu. Regentka nie mogąc powstrzymać łez rozpłakała się... po chwili zwróciła się do adiutantki....
- Aino... Proszę... Zostaw mnie samą...
- Tak pani... - wyszeptała dziewczyna, ukłoniła się i udała się do swojej komnaty.
Nagle otworzyły się tajne drzwi w ścianie i wyszła z niej postać. Wysoka, muskularna, według ludzkich pojęć przystojna. Postać miała włosy związane w koński ogon. Zresztą rosły i tak tylko na szczycie czaszki, reszta ciała pozbawiona była zarostu. Skórę miał na ogół zielonkawą. Ukłonił się przed regentką.
- Moja droga regentko Magato... wszystko idzie zgodnie z planem...
- Idź już...
Tajemniczy osobnik wyszedł zostawiając kobietę sam na sam z wielkim bólem w sercu.
Akinoma wraz z towarzyszami dotarła do “Przystani Bonadańskiej”. Ich oczom ukazał się duży budynek wysoki na dwadzieścia metrów. Ładnie ustrojony, zachęcał do wejścia. Weszli do środka. Na wejściu przywitała ich miła muzyka grana przez zespół Bithów. Rasa ta to dwunożne humanoidy o powiększonych czaszkach, wielkich pozbawionych powiek oczach, zanikających nosach i wolach pod szczękami. Były one obdarzone doskonałym słuchem muzycznym. Pochodzili z planety Clak’dor VII w systemie Coli sektora Mayagil. Tutaj w odróżnieniu od kiepskich lokali w jakich dziewczyna bywała nie unosił się zbyt często dym błyszczostymu albo innych używek. Po lewej ujrzała ludzi przy monitorach obstawiających na zwycięzcę wyścigu Boonta. Faworytem był jak ostatnio rekordzista Mars Guo. Udali się do wolnego stolika, gdzie rozsiedli się wygodnie. Zamówili Nerfie kotlety wraz z krwisto czerwonym teripskim piwem. Czekali na osobę z która mieli się spotkać. Kiedy posiłek dobiegał już końca, podszedł do nich człowiek, i przysiadł się od razu. Był to Szunaj.
- No Akinomo znów się spotykamy...
- Odejdź stąd glisto bagienna... - wycedziła.
- Urocza jak zwykle... ale dziś tak łatwo się mnie nie pozbędziesz... - dał znak ręka swoim ochroniarzom i chwycił dziewczynę pod ramię - Idziemy!
- Nigdzie z Tobą nie pójdę... - krzyknęła i uderzyła go mocno łokciem w brzuch.
Mężczyzna upadł na kolano. Jego ludzie rzucili się za nią w pogoń. Kid i Pollus wstali rzucając się jej na pomoc. Ochroniarzy Szunaja było siedmiu. Duros wziął drewniane krzesło i rozwalił je na głowie najbliższego człowieka. Ten padł na ziemię nieprzytomny. Kid rzucił się na rosłego trandoshanina. Kopnął go mocno w prawy bok, lecz ten nic chyba nie poczuł. Zamachnął się na mężczyznę, lecz nie trafił i przewrócił się na rosłego Gor’a stojącego przy barze. Zdenerwowany osobnik o dużej sile wziął trandoshanina i rzucił nim w stół. Zostało pięciu. Akinoma zadawała płynne celne ciosy w twarz przeciwnika, który po chwili padł nie przytomny na ziemie. Rozjuszony Gor zdecydował się włączyć do bójki. Wziął dwóch kolejnych ludzi Szunaja rzucając nimi jak kulkami. Nagle dziewczyna dostała mocny cios w szczękę. Poczuła srogi ból płynący z lewego policzka i wypluła wybity ząb. W ferworze walki spostrzegła dwie postacie wychodzące z lokalu. Ślepca wraz z sześciookim Thrillem. “Co jest?? ”- zastanawiała się. Wiedziała, że widziała już te postacie już na Nar Shaada. Wyszli przez drzwi. W momencie gdy się za nimi zamknęły otworzyły się ponownie. Do środka weszła lokalna policja z blasterami w rękach. Okrążyło ich dziesięciu policjantów. Jeden będący najwyższy stopniem przemówił:
- Dobra... Uspokoić się!! Co tu się dzieje? - rzekł i skierował się do pokornego właściciela lokalu - Kto zaczął?
- Panie mój... Ta kobieta wraz z swoimi towarzyszami napadła mojego drogiego gościa Czcigodnego Szunaja... - wyartykułował pokornie właściciel rasy Twi’Lek.
- To kłamstwo!! - krzyknęła Akinoma.
- Kto mówi prawdę, a kto kłamie to rozsądzę ja! - głośno dał do zrozumienia kto tu rządzi. Nagle podszedł do niego jeden z jego oficerów, pokazując mu holoprojekcję.
- No... No... Akinomo Ikiv jesteś aresztowana za morderstwo... Twoi towarzysze niech lepiej stąd idą póki nie zmienię zdania...
- Co???!!! - wyjąknęła.
- Jest za ciebie wyznaczona sowita nagroda... Brać ją... - zwrócił się do Szunaja - A pan niech zabiera swoich ludzi i także idzie...
Strażnicy skuli kajdankami Akinome Ikiv i wyprowadzili z lokalu. Za dwoma strażnikami poszła reszta policjantów. Pollus dostał jakąś wiadomość od człowieka i dał znak towarzyszowi. Wspólnie udali się szybko do portu obmyślając plan odbicia towarzyszki.
Policja spokojnie szła w kierunku tutejszego więzienia. Nagle na ich drodze stanęła postać. Był to wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany, barczysty, w stroju w którym można było zauważyć wiele pustych miejsca. Dowódca oddziału podszedł do niego.
- No jesteś... mamy ją...
- Dobrze... Masz tu obiecaną część - wręczył mu kartę z duża sumą kredytów.
- Dzięki - wziął od niego kartę, uruchomił i na widok cyfr ukazujących się na ekraniku oczy mu rozbłysły światłem pełnym chciwości. Następnie zwrócił się do swoich podwładnych - Dobra zostawić ją... Nasz drogi przyjaciel się nią zajmie... Idziemy.
Postawili ją skutą na ziemi i odeszli. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę. Niestety znała go aż za dobrze. Był to znany łowca nagród Lotap Kerr. Podszedł do niej i wystrzelił z blastera. Kobieta straciła przytomność. Wziął ją na ramie i udał się do portu. Przyglądali się temu ukryci Kid i Pollus. Wiedzieli, że nie mają szans z łowcą nagród, obytym w sztukach walki. Dlatego też nie interweniowali. Ciekawi byli o co chodzi. Zdecydowali się pójść za łowcą i przy nadarzającej się okazji odbić Akinome...
Minęły dwa dni. Tyle Arnit policzył, będąc na statku swoich wybawicieli. Cały czas spędzał z Anelim. Bardzo ją polubił. Czuł się strasznie dziwnie w jej obecności. Wcześniej po tragedii przepływał przez niego czysty gniew. Teraz było inaczej. Kiedy siedział z kobietą, patrzył w jej zielone oczy, piękne, spokojnie, przyciągające jak wspaniałe morza Antura. Jej obecność uspokajała go. Sprawiała, że jego serce raz biło wolniej raz szybciej. Wydawała mu się bardzo piękna. Jednak zastanawiał się... dlaczego widział widmo tej kobiety na pustyni... Czemu widział ją w swoich snach.. Odrzucił te dziwne myśli. Zdecydował się zapomnieć. Jego mistrz mówił : “Skup się na Tu i Teraz”. Taki też miał zamiar. Wiedział, że zaczyna coraz bardziej lubić tą kobietę i nie tylko dlatego, że uratowała mu życie. Dowiedział się, że był na statku Garn’a Leblisa. Człowieka z pochodzenia Aldeerańczyka. Zajmował się on tzw. “Swobodnym transportem towarów”. Była to nazwa jaką lubił używać na proceder, który uprawiał czyli przemyt. Lecieli teraz na Myrkr. Coś niepokoiło młodego jedi, lecz nie wiedział w tej chwili co. Niespodziewanie wszedł do środka Garn.
- Arnit mój chłopcze... Za 2 dni znajdziemy się na Myrkr... potem odwiozę cię gdzie będziesz chciał...ale...
- Dziękuję...
- Ale... chciałbym cię prosić o przysługę...
- Zrobię wszystko... W końcu uratowałeś mi życie - odpowiedział z wdzięcznością w głosie chłopak.
- Będziesz musiał użyć swoich sztuczek jedi... ale to ci wyjaśnię jak dotrzemy... odpoczywaj...
Wyszedł i zostawił chłopaka samego. Arnit rozmyślał. “Czy Jedi może czuć miłość?, Czy Jedi może kochać...? ” - zastanawiał się. Zdecydował się nie myśleć jednak nad tym za dużo.
Po chwili weszła do środka piękna Anelim. Dziś jednak na jej twarzy malował się dość widocznie smutek.
- Czy coś się stało? - spytał spokojnie Jedi.
- Chodzi o mojego brata... nie miałam od niego dwa tygodnie wieści... martwię się Arnit...
- Nie martw się... wszystko będzie dobrze - próbował pocieszać chłopak.
- Lecimy na Myrkr, tam ostatnio przebywał mój brat. Nie wiemy co tam spotkamy ani co tam się działo... Arnit... - zawahała się, wzięła głęboki oddech - Czy pomożesz mi go odnaleźć na planecie jak już dotrzemy???
- Tyle chociaż mogę zrobić, żeby się odwdzięczyć.... - odrzekł chłopak widząc pojawiający się szczery uśmiech na twarzy kobiety.
Ku zdziwieniu padawana Jedi kobieta zaczęła płakać. Przytuliła się do niego i szczerze się rozpłakała. Chłopak nie wiedział co ma czynić. Zdecydował się poddać Mocy. Ta mu jak zwykle poradziła najlepiej ze wszystkiego co znał. Przytulił ją mocniej do siebie. Kobieta czując to spojrzała na niego zapłakana. Uśmiechnęła się. Ich spojrzenia spotkały sie. Arnit nie mógł oprzeć się magii jej wspaniałych zielonych oczu. Dziewczyna nagle przysunęła się bliżej. Zdezorientowany młodzieniec nie wiedział co czynić. Anelim pocałowała go czule w usta... Chłopak na krótką chwilę zapomniał kompletnie o trapiących go zmartwieniach...
Kid wraz z Pollusem dotarli do portu i wsiedli czym prędzej na statek Akinomy. Wystartowali w pogoni za łowcą nagród. Jednak Szunaj też nie próżnował. Także chciał rozmówić się z dziewczyna. Skoczył jako pierwszy za łowcą. Komputer nawigacyjny statku Ikiv namierzył dokąd skacze łowca. Celem była planeta Kuat. Oboje bardzo zdziwili się dlaczego akurat tam. Kid przesunął dźwignie napędu nadprzestrzennego. Skoczyli w pogoni za nim. Mężczyzna zostawił Pollusa przy sterach, a sam poszedł się położyć. “Kiedy mi wróci pamięć... “ - myślał. Zamknął oczy. Zasnął... Nawiedził go w nocy kolejny sen. Widział znowu kobietę, która jak domniemał nazywała się Magata. Szedł długim korytarzem. Wszedł do wielkiej sali. Spojrzał na lewo. Dostrzegł taras. Wyszedł na zewnątrz. Wtedy nie mógł uwierzyć w to co widział. Miasto, wielkie ogromne... Niegdyś pełne życia... teraz płonęło.... Wszędzie było słychać krzyki... pełne bólu i cierpienia.... Spojrzał w górę... Zobaczył statki... małe czarne okręty zrzucające bomby na miasto. Pojazdy powietrzne miały charakterystyczne, wyrastające z kadłuba do góry, trzy wieże tudzież rogi. Z nich miotali uciekających cywilów laserowym ogniem. Cofnął się przerażony i wpadł na biegnącego człowieka. Podniósł go... Ten ku jego zdziwieniu padł przed nim na kolana...
- Admirale... Przepraszam to koniec... Regentka nie żyje... to koniec - Krzyknął człowiek, pobiegł na taras i w amoku rzucił się w dół.
“Admirale???” - myślał. Zastanawiał się o co chodziło. Nagle zmieniło się jego postrzeganie otaczającej rzeczywistości. Widział postacie... planety... ludzi... Było to nad wyraz dziwne. Potem ujrzał ślepca... w opasce jakby patrzącego na niego... Następnie zwłoki kobiety, którą widział w śnie... Magaty... podbiegł do nich... widział, że nie oddycha...
- NIE!!! - krzyknął.
Obudził się cały zlany potem. “Admirał” -zastanawiał się. Nie rozumiał swoich snów i były one co najmniej dziwne. Wstał i poszedł do sterowni. Zdecydował się porozmawiać ze swoim towarzyszem o Akinomie, której naprawdę w ogóle nie znał.
- Pollusie... Długo znasz Akinome?? - spytał.
- Jakieś dwa lata... jednak znam ją dobrze... - odpowiedział patrząc prosto na rozmówce.
- A co z osobą z która mieliśmy się tu spotkać?
- Aa.. Mieliśmy się spotkać z pewnym biznesmenem... Niubem Shix.. Dostałem wiadomość, że opuścił planetę dzień wcześniej. Mamy się z nim spotkać za równe pięć dni na Coruscant.
- Aaa.. Coruscant.. - Westchnął - Jestem ciekawy... ee... Czemu ona tak się obawiała Szunaja...?
- To jest sprawa z jej dalekiej przeszłości...o której to chciałaby najlepiej zapomnieć... Swojego dzieciństwa nie pamięta... Wszystko co pamięta zaczynało się od momentu, kiedy kupił ją Szunaj od Hutta imieniem Bogga. Była jego niewolnicą... traktował ją... strasznie... bił... robił wiele rzeczy, który normalny człowiek nigdy by nie zrobił kobiecie... Jednak w końcu zaczął ją szanować i nawet uwolnił ją robiąc z niej swoją współpracownicę... Potem uciekła... O Szunaju wiem, tylko, że jest handlarzem niewolników. Ostatnio zasłynął polując wraz z trandoshaninami na wookie...
- Widzę... że to poważna sprawa... Nie martw się uratujemy ją... - powiedział spokojnie, pewnie i z siła w głosie.
Pollus spojrzał na niego. Zastanawiał się kim był. Wiedział, że stracił pamięć. Podchodził do niego z pewną rezerwą. Na początku nie ufał mu, lecz teraz... Powoli się przekonywał co do swojego towarzysza. Lecieli dalej w nadprzestrzeni i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Do celu ich podróży zostało półtora dnia...
Biegł... uciekał... było ciemno... widział pełno drzew przez które przedzierał się z wielką trudnością. Słyszał kroki goniących go. Oddech... szybszy... coraz szybszy... Zastanawiał czy mu się uda. Czy przeżyje... Czy zobaczy swoją siostrę Anelim. Strach... coraz bardziej mu się wdzierał w dusze. Doganiali go. Teraz był bezsilny. Nie uda mu się. Potknął się o gałąź. Wiedział, że to koniec. Słyszał ich... Byli coraz bliżej... a z nimi te bestie... Ukazali się jego oczom... z pysków potwornych Krytylli kapała ślina. Nie miał broni. Tylko Moc... która zawsze z nim była. Cztery potwory zwolnione z smyczy ruszyły na niego.. Zdołał tylko dwa odepchnąć siłą mocy... Pozostałe rozerwały jego gardło na strzępy....
Arnit znajdował się na planecie, której nie znał i nie wiedział czy oprócz niego był tu ktoś żywy. Pochował matkę, zgodnie z obyczajem jaki znał, jakiego go nauczono w zakonie. Szedł przez piaski pustyni, która stała się teraz taka odrażająca. W jego głowie panował wielki zamęt, a w sercu gościł smutek. Krańca pustyni nie widział. Doszedł do jakiś gór. Wysokie na tysiące metrów. Oczami nie mógł dojrzeć szczytów. Wszedł do jaskini i zdecydował, że tu odpocznie. Rana w boku zadana przez wrogów ciągle mu doskwierała. Nie wiedział, czemu rana wciąż się nie goi. Kolor jej był bardzo ciemny. Jednak krew nie leciała. Przypomniał sobie jak go uczono w świątyni Jedi. Położył się i wszedł w leczniczy trans Jedi. Młody Jedi nie widział tego, ale ktoś mu się cały czas przyglądał. Postać w mrocznym kącie jaskini skulona na ziemi, czekająca na coś. Widać było tylko trzy żółte ślepia wyłaniające się z mroków. Jedi zasnął zagłębiając się w leczniczym transie... Podczas snu widział nie zrozumiałe dla niego obrazy. Planeta widziana z oddali... głos kobiety przemówił “Śmierć.... życie... narodziny... ten który się urodził musi umrzeć, żeby mogli się narodzić...Salatan... planeta przynosząca prawdę o władcach Mocy... Tam odszukasz tego którego poszukujesz... Ten który zasnął musi się przebudzić...”
Jedi obudził się prawie wstając. Nie rozumiał o co chodziło... “Co to był za sen? ” - zastanawiał się. Spojrzał na ranę. Była prawie zagojona. Jednak miał dziwne przeczucie. Niespodziewanie z mroków jaskini wydobył się chichot :
- Przybyłeś!! Tak... Tak... Przybyłeś...!!! - krzyczał i podskakiwał niski stwór.
- Kim jesteś???
Jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Niska istota o trzech żółtych oczach, łysej głowie i spojrzeniu szaleńca stała i śmiała się, patrząc prosto w oczy Arnita. Nagle rzucił jakiś okrągły przedmiot wprost pod nogi młodzieńca. Wybuchł od razu rozsyłając po jaskini chmurę nieznanego gazu. Chłopakowi zakręciło się w głowie. Zemdlał...
Mężczyzna obudził się. Cały czas zastanawiał się dlaczego go tak mocno bolała głowa. “To był przecież sen...” - myślał. Wstał, przemył twarz wodą i poszedł do kokpitu. Właśnie wychodzili z nadprzestrzeni. Ku zdziwieniu jego oczom nie ukazał się Coruscant, lecz zupełnie inna planeta.
- Gdzie jesteśmy? - spytał.
- Na Coruscant dotrzemy, lecz w odpowiednim czasie... - odrzekła mu uśmiechając się - Jesteśmy na Bonadan.
Ich oczom ukazał się sektor należący do jednego z najbardziej ruchliwych systemów w Sektorze Wspólnym. Przez całą dobę pełno tu barek, frachtowców, liniowców pasażerskich, okrętów wojennych czy statków kosmicznych rozmaitego kształtu i przeznaczenia, startujących i lądujących w którymś z dziesięciu olbrzymich portów kosmicznych. Władze Sektora Wspólnego w pełni zasłużyły na reputację wyjątkowo bezwzględnych w zarabianiu wszechmocnych kredytów, a Bonadan był doskonałym przykładem efektów tej chciwości. Jego powierzchnia, w nielicznych miejscach, których nie zajęły jeszcze fabryki, złomowiska, miasta lub śmietniska, to jałowy, pustynny ugór. Zwierzęta w większości wyginęły. Zostały tylko nieliczne, a i one wymierały, jak na przykład sześcionogi żółw Tortapo żyjący jedynie na tej planecie. Jednak nikt nie robi ani nigdy nic nie robił, żeby zapobiec ich wyginięciu. Powód jest bardzo prosty - to by kosztowało, a władze nie są zainteresowane żadnymi dodatkowymi kosztami, podobnie jak i dalszymi losami planety.
Kiedy lecieli w stronę Bonadan wzrok Akinomy przykuł statek będący niedaleko z przodu. Była to korweta klasy Marauder. Miała być czymś pośrednim między wielkimi pancernikami czy niszczycielami Victory, a małymi transportowcami i myśliwcami. Według założeń powinna brać aktywny udział w operacjach przeciw piratom czy też w ewentualnych bitwach kosmicznych na większą skalę, pełniąc podobną rolę, jak później Korwety Koreliańskie. Producentem tego szybkiego statku była firma Republic Sienar Systems. Korweta była potężnie uzbrojona w osiem podwójnych turbolaserów, trzy emitery promienia ściągającego i jeden dywizjon myśliwców. Przeważnie były to Z-95 łowców głów albo eksperymentalne modele PX-10 z skrzydłami w kształcie litery X.
- O nie... Szunaj... - wyszeptała.
- Co się stało? - zapytał zdziwiony mężczyzna, lecz ona nie odpowiedziała od razu. Dopiero po krótkiej chwili.
- On... jest przywódca organizacji zwanej “Ranoria”... kiedyś dla niego pracowałam... jednak... - zawahała się... - nie czas teraz na to... zaraz wylądujemy na planecie...
Po krótkiej wymianie zdań z kontrolą lotów dostała pozwolenie na lądowanie w porcie Southeast II. Kobieta modliła się w duchu, żeby się z nim nie spotkać...
W świątyni Jedi na Coruscant sędziwy mistrz Yoda zaczynał wykład z młodymi padawanami. Łączył wykłady teoretyczne z ostrym treningiem fizycznym i psychicznym. Uczył ich, że jedność z naturą zwiększającą umiejętność posługiwania się Mocą. Mówił także, że Jedi używa Mocy do obrony, nie do ataku. Jest ona źródłem wiedzy, nie władzy. Trening fizyczny padawana Yody obejmował bieg z przeszkodami, przeważnie z mistrzem na plecach, ćwiczenia z mieczem świetlnym, utrzymywanie równocześnie równowagi i koncentracji oraz inne praktyczne sposoby użycia Mocy. Natomiast trening psychiczny obejmował “odrzucanie” pewnych informacji, dotąd uważanych za prawdziwe oraz regułę, aby nie wierzyć we wszystko co się widzi i słyszy. Podstawowa zasada Yody brzmiała : “Nie próbuj. Rób albo nie rób, ale nigdy nie próbuj.”. Drugą istotną prawdą, zwłaszcza dotyczącą poruszania obiektów, było to, że ich wielkość nie ma znaczenia. Według niego tyle samo wysiłku i koncentracji potrzeba, by przesunąć liść, co myśliwiec.
Padawani z którymi Mistrz siedział w sali byli w wieku, kiedy to każdy ma już swojego mistrza. Ich zadaniem było wychowanie podopiecznych na dobrych rycerzy. Jednak sędziwy Yoda lubił nauczać filozofii. Uważał, że umysł dziecka był wspaniały, chłonny, jak pusta karta, w której Moc zapisuje się złotymi zgłoskami.
- Ciemnej strony strzec się musicie... Strach... nienawiść... Gniew... prostą ścieżką ku niej są... - rzekł Yoda.
- Mistrzu... Czy Ciemna strona jest silniejsza? - spytał młody uczeń imieniem Kieran.
- Silniejsza nie jest... prostsza.. łatwiejsza...bardziej kusząca... lecz nie silniejsza...
- Mistrzu Yodo... Opowiedz nam o Sith’ach... Czy to prawda co o nich mówią? - zapytał młody Duros o imieniu Lewan.
- Sith pytasz... tajemnicza była to grupa... Urodzeni Ciemnej Strony Słudzy... skusiła ich ciemna strona Mocy...lecz teraz nie ma ich już... Wszyscy Sithowie wyginęli...Kiedyś ich tyle co rycerzy Jedi było... Jednak chciwość... nienawiść... skłóciła ich... między sobą zabijać się poczęli... Historia mówi o jednym z Mrocznych Lordów, który zmienił coś. Darth Bane... Tak imię jego brzmiało. Stworzył on zasadę, która przez wieki stosowana była. Brzmiała ona tak, że zawsze dwóch ich jest... Mistrz i Uczeń... Potem podczas Wielkiej Wojny Sith ostatni z nich życie oddali... od tysiąca lat Sitha nikt nie widział... - mówił Yoda wiedząc, że przed siedmioma laty pojawił się jeden mroczny Jedi, który pozbawił życia Qui-Gon Jinna. Po chwili dodał:
- Idźcie już... zmęczony jestem... sprawy ważne mnie czekają... Niech Moc będzie z Wami...
Yoda wyczuł poprzez Moc stojącego przed salą Mistrza Quell Perra. Młodzi wybiegli szybko udając się do swoich opiekunów. Stary Jedi powoli wyszedł do Quell Perra.
- Witaj przyjacielu... - powiedział Yoda lekko się uśmiechając - smutek... niepokój wyczuwam... co stało się?
- Mistrzu... Chodzi o Arnita... On zaginął.. a raczej został porwany... Jednak nie wiem przez kogo...
- Hmm... Dziwne to jest...Czy chłopak wizję Mocy miał już po raz drugi?
- Nie miał... Raz przed dwoma laty tak jak pamiętasz... Potem tylko nawiedzały go koszmary, lecz ta wizja się nie powtórzyła... Mistrzu czy nie uważasz, że to dziwne, żeby Moc ukazała młodemu nie wyszkolonemu Jedi obrazy przyszłości? - zapytał ciekawy Quell Perr.
- Tak... Dziwne to wydawać się może... Jednak... To Moc.. Nie my.. wybiera komu ukazuje co ukazuje... Do Rady Jedi udać się musimy... Naradzić się nam trzeba co czynić dalej musimy... Raport z misji swojej nam zaraz zdasz...
- Tak Mistrzu...
Razem udali się do miejsca, gdzie urzęduje słynna rada Jedi. Wielka wieża w świątyni. Najwyższe miejsca wznoszące się ponad wszystkimi. Siedzieli zawsze na samym szczycie w małej sali. Rada Jedi zawsze liczyła dwanaście osób. W skład wchodziło kilku nowych mistrzów, Pierwszy siedzący po lewej był Yarael Poof. Był on Quermianinem, który stał się niekwestionowanym mistrzem myślowych sztuczek Jedi. Mistrzem siedzącym obok Yaraela był Even Piell. Dalej siedział Saesee Tiin będący znakomitym pilotem Iktotchi. Jako telepata patrzył na wszystko z odmiennej perspektywy. Następnie siedział mistrz Ki-Adi-Mundi, który pochodził z rajskiej planety Cerea. Obok niego siedział mistrz Loop z rasy Wookie. Loop był bardzo młodym Wookie mającym siedemdziesiąt cztery lata. Jego pełne imię to Loopwarromp. Ulubioną bronią jaką używał na polowaniach było ostrze ryyykw. Na Kashyyyk nigdy nie posługiwał się mocą, ponieważ zabrania mu tego kodeks. Gdyby użył mocy podczas polowania byłby potępiony przez swoich braci. Wszystkie zdobycze zawdzięcza własnym zdolnością i sile. Kolejnym członkiem rady była kobieta o imieniu Depa Billaba z Chalakty. Jak inny potrafi uporządkować rozbieżne opinię członków Rady. Na środku koła w jakim siedzieli członkowie rady znajdował się przewodniczący Rady Mistrz Yoda, który już od ośmiuset lat jest Jedi. Po jego prawicy jak zazwyczaj siedział Mistrz Mace Windu.
Powoli zbliżał się do swojego miejsca, by usiąść i rozpocząć obrady Rady Jedi.
- Rozpocząć możemy... Mistrzu Quell Perr...oznajmij nam postępy swoje... - rzekł Yoda. Quell Perr stanął na środku, gdzie każdy mówiący przed radą miał swoje miejsce i zaczął:
- Na Corelli wszystko poszło dobrze... Rozmawiałem z trzema stronami sporu... Durosi byli najbardziej skorzy do ugody... Corellianie trochę nastawieni pokojowo i zarazem lekko nieufni, a Selonianie niestety nieufni. Wiem, że mogło to wszystko się zakończyć wojną domową, ale na szczęście wszystko skończyło się w pokojowy sposób…
- Dobrze, że ci się udało Mistrzu Quell Perr... - powiedział Mace Windu.
- Jednak... Mistrzowie... Stało się coś z moim uczniem Arnitem... został porwany.. - wziął głęboki oddech, zobaczył jak wszyscy zdziwieni na niego patrzą i dodał - Wiem, mnie też to się wydaje dziwne i niezrozumiałe. Poprzez Moc nie straciłem z nim kontaktu. Czuję, że nic mu nie jest. Na pewno żyje.
- Jak Jedi może być porwany? - spytała zdziwiona Depa Billaba. Cała rada zaczęła mówić między sobą przez co rozległ się niezły harmider.
- Cisza... - głośno krzyknął Yoda - na co wszyscy umilkli - przemyśleć nam to trzeba... Arnit... odnajdzie się... pomedytuję nad tym czas duży... Mistrzu Quell Perr... zadanie dla ciebie mamy... Rada Jedi została poproszona o pomoc przez regentkę trójprzymierza Valasos. Dowiedz się szczegółów... Niech Moc będzie z Tobą... - Yoda artykułując dokładnie ostatnie zdanie dał znak trójpalczastą ręką co oznaczało koniec rozmowy.
Mistrz skłonił się lekko przed radą i czym prędzej wyszedł. Udał się od razu do grupy apartamentów zajmowanych przez ambasadorów i senatorów z Trójprzymierza Valasos...
Arnit otworzył oczy. Był w jakimś zbiorniku. Nie wiedział co się dzieje. Na zewnątrz ujrzał kontury kilku postaci, które mówiły. Postacie te coś robiły przy maszynach. Nagle otoczył go ból. Stracił przytomność...
“Nie ma emocji - Jest spokój, nie ma ignorancji - jest wiedza, nie ma pasji - jest pogoda Ducha, Nie ma śmierci - Jest Moc”. Wbijały się te słowa nie tylko w umysł młodego Rexa, lecz także w jego serce. Miał czarne krótkie włosy, z standardowym warkoczem padawana zwisającym mu na ramieniu. Oczy miał piwne, niczym nie wyróżniający się nos i wargi. Podstawy kodeksu Jedi były dla niego tak ważne, jak religia dla kapłanów. Niedługo miał po raz pierwszy odkąd stał się uczniem Okuuna, pochodzącego z planety Kalla, udać się na misje poza Coruscant. Kalla leży w Sektorze wspólnym, była siedzibą wielu znanych instytucji naukowych o specjalnościach głównie technicznych i administracyjnych. Jeszcze nie wiedział dokąd poleci. Jednak wolał się przygotować. Po chwili Mistrz wszedł do jego pokoju.
- Zbieraj się... Idziemy do apartamentów trójprzymierza Valasos spotkać się z Mistrzem Quell Perrem.
- Tak Mistrzu...
Rex podniecony, że w końcu ta chwila nadeszła sprawdził raz jeszcze czy wszystko ma i wyszedł za mistrzem ze swojej komnaty. Udali się na spotkanie...
Arnit obudził się. Oślepiło go mocne światło dochodzące z sufitu. Po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do jasności. Usiadł i rozejrzał się. Ujrzał pokój cały szary i dwa medyczne droidy. Ich podstawową funkcją było diagnozowanie, leczenie chorób i ran, pomoc w operacjach chirurgicznych i opieka nad pacjentami. Stanowiły one standardowe wyposażenie szpitali i placówek medycznych w całej galaktyce. Niektóre modele nie były mobilne, lecz na stałe połączone z komputerami diagnostycznymi i stołami operacyjnymi. Najczęściej można było spotkać droidy serii MD, od modeli zero, czyli droidów diagnostycznych, pomagających przy badaniu pacjenta., do najnowszych modeli MD-4, czyli znanych jako “wiejscy doktorzy”, gdyż mogą samodzielnie diagnozować i leczyć. Droidy tej serii są wszechstronne, kompetentne i niedrogie. Można spotkać też modele aktualnie najczęściej używanych serii FX czy 21B. To właśnie były dwa droidy serii FX. “Ambulatorium medyczne??” - pomyślał.
Nagle wejście do pokoju otworzyło się i weszło dwóch ludzi. Kobieta i mężczyzna. Spostrzegli, że był przytomny.
- No witaj... W końcu się obudziłeś... Spałeś sporo czasu... Znaleźliśmy Ciebie nieprzytomnego na Vanag IV. Coś ty tam robił sam pośrodku pustyni??? - spytał zdziwiony mężczyzna.
- Ja.. - chciał coś powiedzieć, lecz nagły grymas bólu pojawił się na jego twarzy.
- Leż.. - zwróciła się do mężczyzny - Garn... Będzie na to później czas... niech odpoczywa... - wyszeptała kobieta.
- Dobrze dobrze... spokojnie...Anelim. Ja wracam na mostek.. Ty porozmawiaj z naszym.. - zawahał się - Gościem - wyartykułował.
Garn wyszedł. Kobieta została tylko z Arnitem. Jedi spojrzał na nią. Nie rozumiał dlaczego przypominała mu kobietę z snów... kobietę, którą ujrzał na pustyni. Miał średnio długie brązowe włosy sięgające do ramion. Przykuwały wzrok jej piękne zielone oczy, pełne blasku, które patrzyły na niego z ufnością i czułością. Jej usta czerwone jak płatki Reab z Pternas II. Tak pełnej i doskonałej czerwieni nie widziała dotąd galaktyka. Zostali sami i rozmawiali. Jedi opowiedział jej krótko co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni...
Akinoma Ikiv wylądowała w porcie na Bonadan. Wyszła wraz z tajemniczym pasażerem ze statku. Nie musieli daleko iść bo miała się spotkać z nieznaną mężczyźnie osobą w porcie. Nagle ktoś wymówił imię dziewczyny. Był to Szunaj w towarzystwie swojej przybocznej gwardii. Mężczyzna w średnim wieku o włosach powoli siwiejących, czarne oczy, w których było widać, że w młodości brał za dużo błyszczostymu.
- Akinoma Ikiv... No moim oczom nie wierze... Co ty tu robisz stara przemytniczko?? - spojrzał na jej towarzysza - I kim jest twój towarzysz? Kolejny kochanek? he?
- Witaj Szunaj... Kto ma zginąć, że znalazłeś się na tej planecie?? - spytała pogardliwie.
- Jak ty mnie dobrze znasz... - zaśmiał się - A może mnie przedstawisz swojemu przyjacielowi hmm??
- To jest... - zawahała się - Mój mąż... Zwą go... - szturchnęła mężczyznę lekko łokciem...
- Zwą mnie Kid - tylko te trzy litery pamiętał, wiec zdecydował na razie tak się nazywać.
- Tak.. Jakoś ci nie wierze...Akinomo... Dobrze wiesz, że ciągle jesteś mi coś winna... - wycedził.
- Nie wierzysz... to patrz - rzekła i pocałowała namiętnie swojego towarzysza, który był mniej chyba zszokowana od Szunaja.
- A.... Porozmawiamy później - krzyknął Szunaj i poszedł w kierunku miasta.
Dziewczynie spodobało się całowanie mężczyzny, więc dopiero po jakiejś minucie puściła go z żelaznego uścisku. Mężczyzna przez chwilę kiedy był połączony z nią w pocałunku widział w niej kobietę ze swojego snu. Jednak iluzja znikła bardzo szybko.
- Przepraszam... nie powinnam... - powiedziała zakłopotana.
- Nic nie szkodzi... - odrzekł, uśmiechając się.
Po kilku minutach przyszedł Duros z którym miała spotkać się Akinoma. Duros była to rasa inteligentnych humanoidalnych istot, od dawna podróżujących po galaktyce. Mają duże oczy, wąskie usta i nie posiadają nosów. Pochodzą z planety Duro, ale opuścili ją dawno temu. Podszedł do Akinomy.
- Witaj! Jak miło Cię widzieć Akinomo... Myślałem, że nie przybędziesz... - rzekł Duros.
- Taak... Dotarłam jak najszybciej mogłam... Niestety... Poluss trafiłam na Szunaja... tutaj... - westchnęła głęboko.
- Nie martw się nim... Chodźmy... Czekają na nas w umówionym miejscu... Kim jest twój przyjaciel??? - spytał podejrzliwie...
- Uratował mi życie... zwą go Kid.... Pójdzie z nami... Nie martw się tym... Szybko załatwimy swoje sprawy i polecimy na Coruscant...
Udali się do władz portu, gdzie musieli zostawić swoją broń. Aby zapanować nad licznymi górnikami, robotnikami oraz tłumami przybywającymi na planetę, lokalna policja wpadła na jedyny umożliwiający utrzymanie porządku pomysł - nikt oprócz stróżów prawa nie mógł nosić broni poza lądowiskiem. Pilnują tego liczne rozmieszczone i z dala widoczne detektory. Wynikiem tego była stosunkowo niewielka liczba morderstw, ponieważ nawet najbardziej wytrawni zabójcy woleli działać w bardziej sprzyjającym otoczeniu.
Poszli do miejsca zwanego “Przystanią Bonadańską”. Leży ona w południowej części portu Southeast II. Wszyscy strudzeni podróżnicy udają się tam odpocząć i załatwić przeważnie interesy i różne sprawy.
Istota w czerwono-białej zbroi siedziała i patrzyła na leżący nieopodal kwadratowy przedmiot. Był to HoloCron Sith. Istniały ich dwa rodzaje. Było wiele Holocronów Jedi, lecz tylko jeden był holocronem Sith. Był to legendarny artefakt, zawierający pradawną wiedzę i mądrość w odróżnieniu od Holocronu Jedi nie należącą do Mistrzów Jedi, lecz do Mrocznych Lordów Sith. Przedmiot mieszczący się w dłoni o kształcie krystalicznego sześcianu z wypukłym czubkiem o dziwnych wzorach wtopionych w ścianki, które potwierdzają, iż był naprawdę stary. Dzięki użyciu prymitywnych technik holograficznych, wiele wieków temu wypełniono go wiedzą, do której dostęp może uzyskać tylko prawdziwy sługa Ciemnej Strony Mocy, będący w stanie wejść w interakcję z tym co jest w nim zawarte. Jednak coś było nie tak. Istota nie mogła użyć Holocronu. W powietrzu narastała coraz większa wściekłość. Nagle rozniósł się głos, który mówił: “Darth Bane... Darth Bane...” Powtarzał imię jednego z najsłynniejszych pradawnych Lordów Sith. Zaczęła go boleć głowa... Mężczyzna w zbroi padł na ziemie łapiąc się za nią... Walczył... jakby z samym sobą... znowu głos przemówił, lecz teraz wdał się w polemikę z drugim głosem:
- Opiera się...
- Długo nie będzie...
- Coś jest nie tak...
- Jak otworzyć Holocron... jak użyć holocron... Czemu on nie działa...
- Może źle wybraliśmy...
- Nie... Pomyliliśmy się co do użycia... brakuje nam czegoś...
- Może on jest niegodny?
- Norcoloh Idej... Norcoloh Idej...
- Amulet Korribanu...
- tak...
Człowiek podczas dialogu dwóch głosów wił się i szamotał po ziemi. Nagle jakby ktoś odciął mieczem świetlnym, przestał i znieruchomiał. Po chwili wstał, spakował przedmiot i wyszedł. Zaczynał akceptować to co z nim się działo... Słyszał tylko jeden głos w głowie, który mówił : “ Leć na Korriban....”
Komandor Bellan Halcyon spacerował po mostku okrętu desantowego klasy Acclamator. Acclamator to pierwszy poważny znak nadchodzących zmian w budownictwie okrętowym. Ten potężny okręt desantowy Republiki został od podstaw zaprojektowany jako ciężka jednostka bojowa o dalekim zasięgu. Poza 16 000 żołnierzy, jego standardowy ładunek to 80 kanonierek szturmowych różnych wersji, 48 maszyn kroczących AT-TE, 36 dział samobieżnych i 320 śmigów. Duża ilość ciężkiego uzbrojenia pozwala mu zarówno toczyć walki w przestrzeni, jak i zabezpieczać obszary lądowania na powierzchni planety-celu. Teraz znajdował się on na orbicie Bestine. Bellan Halcyon był już starym komandorem, z dużym doświadczeniem. Postawny wysoki mężczyzna o siwej brodzie i włosach tego samego koloru miał w przyszłym tygodniu przejść na emeryturę. Właśnie przeglądał swoje notatki. Wybierał dokąd, jak już wróci do swojego domu na Aldeeran, pojedzie na długie wakacje z żoną. Miała to być jego ostatnia misja jako Komandora statku Republiki. Wokół jego okrętu flagowego, którego nazwał na cześć swojej żony “Arian” krążyła chmara myśliwców. Znajdowały się tam także dwa duże okręty tego samego typu i jeden nosiciel myśliwców klasy Kellan. Mieli odbyć standardowe ćwiczenia. Myśliwce były klasy Delta-7 Aethersprite. Lekkie i szybkie ogólnego przeznaczenia, przydatne szczególnie przy uzyskiwaniu i utrzymywaniu przewagi powietrznej. Z jednej strony, dzięki małym rozmiarom i dużej zwrotności, Delta-7 był bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem w walce kołowej, z drugiej zaś - niemal zupełnie nie nadawał się do przeprowadzania ataków na cięższe okręty wroga. Brak hipernapędu i bardzo ograniczona przestrzeń ładunkowa nie pozwalają też tej maszynie na dalsze rajdy w przestrzeń, przywiązując ją do macierzystej planety, stacji kosmicznej, okrętu - nosiciela myśliwców. Małe statki trenowały ustawienia w szykach bojowych i różne manewry. Większe okręty sprawdzały szybkość ludzi obsługujących poszczególne systemy. Nagle z nadprzestrzeni wyłoniły się statki. Było ich bardzo wiele. Komandor nie znał ich kształtu, klasy i pochodzenia. “Co to za huttyjskie pomioty??” - zaklął. Znajdywało się tam pięć dużych okrętów rozmiarem dorównującym Acclamatorom. Kształt nie wyróżniał się znacząco. Był ciemny, podłużny, o trzech wysokich, jakby z niego wyrastających cyplach, bądź wieżach. Wyglądał jak głowa trójrogiego Mellana z Krenos III. Leciały wprost na statki Republiki. Komandor Bellan zastanawiał skąd pochodzą i czego chcą.
- Poruczniku Wedge... Czy możemy się z nimi skontaktować przez komunikator??? - zapytał Komandor.
- Próbuje... ale nie odpowiadają Sir...
- Sir z tych statków wylatują chyba myśliwce! - krzyknął jeden z podwładnych.
Ich oczom ukazał się zaiste imponujący widok. Z dołu statków otworzyły się dwie klapy. Wyglądało to jakby otwierała się paszcza potwora chcącego opluć trującym kwasem swoją ofiarę. Zaczęła wylatywać chmara czarnych sześciokątnych myśliwców. Podobnie jak w większych statkach tak i w mniejszych z góry wychodziły trzy jakby wieże. Komandor patrząc na to nie miał wątpliwości... Nie mieli oni pokojowych zamiarów...
- Wysłać wiadomość do dowódców pozostałych okrętów! Nie wiążemy się w walkę dopóki nie zostaniemy zaatakowani! - rzucił do oficera łączności.
- Tak jest Sir!!!
- Wszyscy na stanowiska... Niech myśliwce będą w gotowości... - krzyknął.
Ludzie praktycznie nie potrzebowali rozkazów. Była to bardzo doświadczona załoga, więc każdy wiedział co ma robić na wypadek takich sytuacji. Wszyscy ludzie obstawili swoje miejsca pracy. Turbolasery czekały w pogotowiu. Tarcze ochronne były ustawione na pełną moc.
Tajemnicze myśliwce prawie zbliżały się już do zasięgu działek laserowych republikańskich statków. Nagle w każdym komunikatorze statku należącym do Republiki rozległ się basowy, narastający syczący głos “Norcoloh Idej.. Norcoloh Idej!!!! ”. Myśliwce w tym momencie otworzyły ogień z trzech wież. Pierwsze niespodziewające się ataku statki republiki trafione, rozprysły się na kawałki.
- Dowódca Delta do eskadry! Szyk bojowy L - 1 - rzucił do mikrofonu.
- Delta 2 gotowy...
- Delta 3 gotowy...
I tak po kolei każdy zgłaszał swoja gotowość do bitwy.
- Pokażmy im kto tu rządzi!!! - krzyknął dowódca.
Działka laserowe otworzyły pełny ogień. Walka się rozpoczęła. Dowódca Delty siadł na ogon jednemu z wrogów. Wziął go na cel. Nacisnął spust. Niebieskie nitki laserów z jego działek, docierając do kadłuba myśliwca posłały go w niebyt. Nagle zatrzęsło nim. Na ogonie jego statku było dwóch wrogów. Robił uniki, lecz nie zbyt skuteczne. Trafili go w lewy silnik. Zaklął w duchu, próbując opanować statek. Niespodziewanie jeden z ścigających go myśliwców wybuchł.
- Osłaniam Ciebie dowódco!! - rozległ się głos w komunikatorze.
- Dzięki!! Pter...
Niestety wrogów było więcej. Kiedy Pter przeleciał pod myśliwcem dowódcy delta nadział się na dryfujący w kosmosie zniszczony statek przeciwników. Odbił się od niego jak kula i poleciał w górę. Chwilę później jego statek wybuchł trafiony zabłąkanym laserem. Chaos walki narastał z każda chwilą. Dowódca Delty leciał, rozglądał się. Widział przeważającą liczbę statków wroga. Jego ludzie nadrabiali ambicją i wolą walki, lecz to nie wystarczało...
Komandor Bellan patrzył na rozwijającą się sytuacje i nie mógł uwierzyć. Myśliwce wroga zdobywały przewagę. Jego statek powoli przesuwał się w zasięg turbolaserów, żeby najpierw omiatać nimi wrogie małe statki a potem większe okręty. Pierwszy w zasięg turbolaserów wszedł “Słońce Republiki”. Dwanaście poczwórnych turbolaserów, dwadzieścia cztery działka laserowe jak na zawołanie otworzyły równocześnie ogień. Widok był to zaiste imponujący. Działka laserowe wspomagały w boju myśliwce, a turbolasery pokrywały ogniem najbliższy z większych okrętów. Trzeba było przyznać, że czyniły to bardzo dobrze. Jeden z “rogów” statku odpadł odlatując w nicość kosmosu. “Czemu nie odpowiadają ogniem” - zastanawiał się Komandor “Słońca Republiki”. Nagle z dwóch rogów zaczęły wylatywać iskry... potem z iskier zrobiła się wielka kula żółtej energii. Z kuli wyszedł promień, który się spotkał w innej kuli z przodu statku. Wtedy nastąpił kulminacyjny moment... Z kuli wprost na Acclamatora wyleciał gruby zielony promień...
Dowódca Delty krzyknął radośnie kiedy kolejny z jego wrogów rozpadł się na kawałki. Nagle ujrzał jak z dużego okrętu wylatuje zielony promień wprost na “Słońce Republiki”. Ku jego przerażeniu gdy promień dotarł do statku, pozbawił go tarcz po pierwszych dwóch sekundkach, następnie nadgryzał kadłub, potem przeszył go na wylot. Acclamator zaczął dryfować... Był szamotany wewnętrznymi wybuchami... aż końcowy rozpołowił go na dwie części...
Komandor Bellan siadł zszokowany na fotelu dowódcy. “Jak...” - myślał. Jego okręt dotarł w zasięg działek.
- Ogień ciągły... Może i zginiemy ale zabierzemy wielu z nami!!! - rozkazał prawie krzycząc.
Z “Arian” zaczął sypać się grad laserowych strzałów. W tym samym czasie ostatni okręt klasy Acclamator “Kryształ Floty” również objął ogniem ten sam statek nieprzyjaciela, który odpowiadał tylko mniejszymi żółtymi kulami z wież, jednak nie mógł wytrzymać takiej siły ognia...
Liczba republikańskich małych statków malała z minuty na minutę. Wrogowie wspaniale wykorzystywali przewagę liczebną. Dowódca Delty robił uniki i starał się omiatać ogniem każdy wrogi myśliwiec. Zobaczył, że jego skrzydłowy Tavon Nov był ścigany przez trzy wrogie statki. Ruszył mu na pomoc. Dwoma strzałami rozwalił pierwszy z nich.
- Trzymaj się Tavon!! Lecę... - krzyknął.
- Dowódco długo nie wytrzymam...Dobrze strzelają... aaaaa - nie dokończył zdania.
Jego statek trafiony w silnik rozbłysnął jasnym światłem. Oślepiony dowódca zaklął ostro po huttyjsku. Zobaczył, że jego przyjaciół było coraz mniej...
- Do wszystkich! Odwrót... Powtarzam odwrót!! Zbliżyć się do Acclamatorów... Pod ich osłoną nawiązać walkę z wrogiem... - rozkazał.
Zrobił beczkę do tyłu, od razu odwracając myśliwiec w stronę “Arian”. Za nim ku jego jeszcze większym przerażeniu ruszyło tylko sześć myśliwców. “O mój stwórco... sześć myśliwców z pięćdziesięciu...” - wyszeptał. Nieprzyjaciel poleciał za nimi w pogoń. Nagle wielki błysk oślepił wszystkich pilotów. Pierwszy z wielkich okrętów wroga uległ zniszczeniu....
Komandor na “Arian” zastanawiał się co robić. Zniszczyli jeden okręt. “Kryształ Floty” był mocno uszkodzony. Myśliwce cofały się. Cztery kolejne statki wroga wdały się w walkę z Acclamatorami. Była to walka nad wyraz nierówna. Razem dziesięć dużych okrętów przeciw dwóm...
- Wszystkie torpedy... na mój znak.. celować w podstawę niby rogów... - rozkazał.
Dał znak ręką. Wszystkie torpedy wyleciały równocześnie kierując się wprost na najbliższy okręt. Jedna torpeda przypadkiem zderzyła się z wrogim myśliwcem. Pozostałe trzy dotarły do celu... Górna część statku rozbłysła jasnym światłem... Statek wybuchł oślepiając na sekundę wszystkich obecnych na polu walki.
Uciekające myśliwce znajdywały się już koło “Arian”. Nagle pilotom ukazał się kolejny wybuch... “Kryształ Floty” uległ zniszczeniu. Myśliwce wdały się w walkę z nieprzyjacielem z wielką ambicją. Jednak samą ambicją nikt jeszcze nie wygrał wojny... Po krótkiej chwili zostały dwa małe republikańskie statki. Kolejny wybuch. Został jeden. Dowódca nie wiedział co ma robić. Wiedział tylko, że na pewno nie wyjdzie stąd żywy. Zatrzęsło jego okrętem... stracił nad nim panowanie... kolejne dwa strzały... wybuch...zginął ostatni pilot myśliwca...
“Arian” był już bardzo uszkodzony. “Co czynić?” - zastanawiał się. Nagle jakiś uszkodzony myśliwiec zdecydował się staranować przed śmiercią okręt republiki. Tarcze były już tak słabe, że go nie zatrzymały. Leciał prosto na mostek... Przerażenie Komandora i wszystkich znajdujących się na statku sięgało zenitu. Wleciał do środka, przelatując przez pół mostka, zabijając większość tam znajdujących się ludzi. “Arian” upadał. Statek będący do niedawna chlubą floty republiki, teraz prawie już nie istniał... Sekundy dzieliły go od pójścia w niebyt.
Komandor Bellan otworzył oczy. Leżał... Czuł, że każdy oddech sprawia mu potworny ból... Rozejrzał się wokoło. Ujrzał, że ma przebitą lewą część klatki piersiowej... Wokoło pełno martwych członków załogi i palące się komputery. Nie czuł nóg... wyjął z kieszeni holoprojekcje swojej żony... patrzył na nią... prosto na jej piękną twarz... jego oddech robił się coraz płytszy... zwalniał... łzy zaczęły mu spływać po policzkach... ciągle patrzył na swoją żonę... “Arian” - wyszeptał...
W tej chwili nastąpił wielki wybuch. Ostatni statek republiki rozpadł się na kawałki. Zanim jednak nastąpił wybuch... w komunikatorze znów pojawił się głos mówiący “Norcoloh Idej, Norcoloh Idej...”
Tymczasem w apartamentach Trójprzymierza Valasos na Coruscant Mistrz Jedi Quell Perr spotkał się z Okuunem i jego uczniem Rexem. Szli na spotkanie z Regentką. Najwyższą władzą Trójprzymierza. Jest to jedna z najsilniejszych frakcji w odległych rubieżach graniczących z niezbadanymi terytoriami. W skład tego przymierza wchodzą trzy systemy. Dathor, Menan i Gor. Przed laty targały nimi ciągłe wojny, dopóki nie pojawił się człowiek o imieniu Valasos, który zakończył panujące konflikty i stworzył Trójprzymierze. Weszli do środka. Po wymianie zdań z szefem ochrony rosłym Valdirem zostali zaprowadzeni do ustronnej sali, gdzie spotkają się z regentką. Szli długim korytarzem. Patrząc na prawo ujrzeli duże trójkątne okna ręki jednego z najlepszych obecnych architektów Tullusa Sulana z Yaga-Minor. Szli dalej. Ukazały im się wielkie drzwi. Strażnik otworzył je. W środku biegało pełno zajmujących się pracą ludzi. Przeszli przez sale. Dotarli do drugi drzwi za którymi czekała na nich regentka. Weszli do jej komnaty. Kobieta siedziała na wielkim dopasowującym się do ciała błękitno-zielonym fotelu. Obok niej stała dziewczyna w pomarańczowej jednolitej szacie z kapturem na głowie. Spod niego widniały lśniące blond włosy. Patrzyła na nich niebieskimi oczyma, nic nie mówiąc. Jedi na wejściu nisko się ukłonili. Mistrzowie usiedli, a z tyłu za nimi stał młody Padawan. Regentka pierwsza rozwiała panującą cisze:
- Witajcie czcigodni Jedi... Zaraz wam przedstawię sprawę dla której was tu poprosiłam... - zwróciła się potem do dziewczyny stojącej obok - Aino, podaj gościom coś do picia.
- Tak pani... - odpowiedziała dziewczyna nisko się kłaniając.
Po chwili wróciła z pucharami pełnymi napoju z ich ojczystej planety. Był to jeden z najbardziej pożądanych i ekskluzywnych trunków w galaktyce. Nazywał się “Nektarem Ravva”. Smakiem nie porównywalny do żadnego innego znanego napoju. Kiedy wlewało się do ust zielonkawo-czerwoną substancję, na początku czuć był lekką gorycz, przeradzająca się w cudowną słodycz z posmakiem czegoś czego nie da się opisać słowami.
- Regentko... Co się stało, że potrzebujesz pomocy Jedi? - spytał spokojnie Quell Perr.
- Otóż.. zaginął mój mąż... jakieś trzy tygodnie temu... wysłałam wielu znamienitych poszukiwaczy... lecz... bez rezultatu - wzięła głęboki oddech. - martwię się... On jest ważny nie tylko jako mój mąż... proszę was o pomoc... Tylko Jedi będą w stanie znaleźć Admirała...- wypowiedziała z trudem powstrzymując łzy.
- Regentko... Gdzie ostatnio go widziano? - zapytał Oruun.
- Był z misją dyplomatyczną na Mon Calamari. Ostatnio były dwa zamachy na jego życie... znajdźcie go...
- Zajmiemy się tym natychmiast... Damy znać jak tylko coś będzie wiadomo... - powiedział Quell Perr.
Wstali, pożegnali się, skłonili nisko i wyszli udając się do portu. Regentka nie mogąc powstrzymać łez rozpłakała się... po chwili zwróciła się do adiutantki....
- Aino... Proszę... Zostaw mnie samą...
- Tak pani... - wyszeptała dziewczyna, ukłoniła się i udała się do swojej komnaty.
Nagle otworzyły się tajne drzwi w ścianie i wyszła z niej postać. Wysoka, muskularna, według ludzkich pojęć przystojna. Postać miała włosy związane w koński ogon. Zresztą rosły i tak tylko na szczycie czaszki, reszta ciała pozbawiona była zarostu. Skórę miał na ogół zielonkawą. Ukłonił się przed regentką.
- Moja droga regentko Magato... wszystko idzie zgodnie z planem...
- Idź już...
Tajemniczy osobnik wyszedł zostawiając kobietę sam na sam z wielkim bólem w sercu.
Akinoma wraz z towarzyszami dotarła do “Przystani Bonadańskiej”. Ich oczom ukazał się duży budynek wysoki na dwadzieścia metrów. Ładnie ustrojony, zachęcał do wejścia. Weszli do środka. Na wejściu przywitała ich miła muzyka grana przez zespół Bithów. Rasa ta to dwunożne humanoidy o powiększonych czaszkach, wielkich pozbawionych powiek oczach, zanikających nosach i wolach pod szczękami. Były one obdarzone doskonałym słuchem muzycznym. Pochodzili z planety Clak’dor VII w systemie Coli sektora Mayagil. Tutaj w odróżnieniu od kiepskich lokali w jakich dziewczyna bywała nie unosił się zbyt często dym błyszczostymu albo innych używek. Po lewej ujrzała ludzi przy monitorach obstawiających na zwycięzcę wyścigu Boonta. Faworytem był jak ostatnio rekordzista Mars Guo. Udali się do wolnego stolika, gdzie rozsiedli się wygodnie. Zamówili Nerfie kotlety wraz z krwisto czerwonym teripskim piwem. Czekali na osobę z która mieli się spotkać. Kiedy posiłek dobiegał już końca, podszedł do nich człowiek, i przysiadł się od razu. Był to Szunaj.
- No Akinomo znów się spotykamy...
- Odejdź stąd glisto bagienna... - wycedziła.
- Urocza jak zwykle... ale dziś tak łatwo się mnie nie pozbędziesz... - dał znak ręka swoim ochroniarzom i chwycił dziewczynę pod ramię - Idziemy!
- Nigdzie z Tobą nie pójdę... - krzyknęła i uderzyła go mocno łokciem w brzuch.
Mężczyzna upadł na kolano. Jego ludzie rzucili się za nią w pogoń. Kid i Pollus wstali rzucając się jej na pomoc. Ochroniarzy Szunaja było siedmiu. Duros wziął drewniane krzesło i rozwalił je na głowie najbliższego człowieka. Ten padł na ziemię nieprzytomny. Kid rzucił się na rosłego trandoshanina. Kopnął go mocno w prawy bok, lecz ten nic chyba nie poczuł. Zamachnął się na mężczyznę, lecz nie trafił i przewrócił się na rosłego Gor’a stojącego przy barze. Zdenerwowany osobnik o dużej sile wziął trandoshanina i rzucił nim w stół. Zostało pięciu. Akinoma zadawała płynne celne ciosy w twarz przeciwnika, który po chwili padł nie przytomny na ziemie. Rozjuszony Gor zdecydował się włączyć do bójki. Wziął dwóch kolejnych ludzi Szunaja rzucając nimi jak kulkami. Nagle dziewczyna dostała mocny cios w szczękę. Poczuła srogi ból płynący z lewego policzka i wypluła wybity ząb. W ferworze walki spostrzegła dwie postacie wychodzące z lokalu. Ślepca wraz z sześciookim Thrillem. “Co jest?? ”- zastanawiała się. Wiedziała, że widziała już te postacie już na Nar Shaada. Wyszli przez drzwi. W momencie gdy się za nimi zamknęły otworzyły się ponownie. Do środka weszła lokalna policja z blasterami w rękach. Okrążyło ich dziesięciu policjantów. Jeden będący najwyższy stopniem przemówił:
- Dobra... Uspokoić się!! Co tu się dzieje? - rzekł i skierował się do pokornego właściciela lokalu - Kto zaczął?
- Panie mój... Ta kobieta wraz z swoimi towarzyszami napadła mojego drogiego gościa Czcigodnego Szunaja... - wyartykułował pokornie właściciel rasy Twi’Lek.
- To kłamstwo!! - krzyknęła Akinoma.
- Kto mówi prawdę, a kto kłamie to rozsądzę ja! - głośno dał do zrozumienia kto tu rządzi. Nagle podszedł do niego jeden z jego oficerów, pokazując mu holoprojekcję.
- No... No... Akinomo Ikiv jesteś aresztowana za morderstwo... Twoi towarzysze niech lepiej stąd idą póki nie zmienię zdania...
- Co???!!! - wyjąknęła.
- Jest za ciebie wyznaczona sowita nagroda... Brać ją... - zwrócił się do Szunaja - A pan niech zabiera swoich ludzi i także idzie...
Strażnicy skuli kajdankami Akinome Ikiv i wyprowadzili z lokalu. Za dwoma strażnikami poszła reszta policjantów. Pollus dostał jakąś wiadomość od człowieka i dał znak towarzyszowi. Wspólnie udali się szybko do portu obmyślając plan odbicia towarzyszki.
Policja spokojnie szła w kierunku tutejszego więzienia. Nagle na ich drodze stanęła postać. Był to wysoki mężczyzna, dobrze zbudowany, barczysty, w stroju w którym można było zauważyć wiele pustych miejsca. Dowódca oddziału podszedł do niego.
- No jesteś... mamy ją...
- Dobrze... Masz tu obiecaną część - wręczył mu kartę z duża sumą kredytów.
- Dzięki - wziął od niego kartę, uruchomił i na widok cyfr ukazujących się na ekraniku oczy mu rozbłysły światłem pełnym chciwości. Następnie zwrócił się do swoich podwładnych - Dobra zostawić ją... Nasz drogi przyjaciel się nią zajmie... Idziemy.
Postawili ją skutą na ziemi i odeszli. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę. Niestety znała go aż za dobrze. Był to znany łowca nagród Lotap Kerr. Podszedł do niej i wystrzelił z blastera. Kobieta straciła przytomność. Wziął ją na ramie i udał się do portu. Przyglądali się temu ukryci Kid i Pollus. Wiedzieli, że nie mają szans z łowcą nagród, obytym w sztukach walki. Dlatego też nie interweniowali. Ciekawi byli o co chodzi. Zdecydowali się pójść za łowcą i przy nadarzającej się okazji odbić Akinome...
Minęły dwa dni. Tyle Arnit policzył, będąc na statku swoich wybawicieli. Cały czas spędzał z Anelim. Bardzo ją polubił. Czuł się strasznie dziwnie w jej obecności. Wcześniej po tragedii przepływał przez niego czysty gniew. Teraz było inaczej. Kiedy siedział z kobietą, patrzył w jej zielone oczy, piękne, spokojnie, przyciągające jak wspaniałe morza Antura. Jej obecność uspokajała go. Sprawiała, że jego serce raz biło wolniej raz szybciej. Wydawała mu się bardzo piękna. Jednak zastanawiał się... dlaczego widział widmo tej kobiety na pustyni... Czemu widział ją w swoich snach.. Odrzucił te dziwne myśli. Zdecydował się zapomnieć. Jego mistrz mówił : “Skup się na Tu i Teraz”. Taki też miał zamiar. Wiedział, że zaczyna coraz bardziej lubić tą kobietę i nie tylko dlatego, że uratowała mu życie. Dowiedział się, że był na statku Garn’a Leblisa. Człowieka z pochodzenia Aldeerańczyka. Zajmował się on tzw. “Swobodnym transportem towarów”. Była to nazwa jaką lubił używać na proceder, który uprawiał czyli przemyt. Lecieli teraz na Myrkr. Coś niepokoiło młodego jedi, lecz nie wiedział w tej chwili co. Niespodziewanie wszedł do środka Garn.
- Arnit mój chłopcze... Za 2 dni znajdziemy się na Myrkr... potem odwiozę cię gdzie będziesz chciał...ale...
- Dziękuję...
- Ale... chciałbym cię prosić o przysługę...
- Zrobię wszystko... W końcu uratowałeś mi życie - odpowiedział z wdzięcznością w głosie chłopak.
- Będziesz musiał użyć swoich sztuczek jedi... ale to ci wyjaśnię jak dotrzemy... odpoczywaj...
Wyszedł i zostawił chłopaka samego. Arnit rozmyślał. “Czy Jedi może czuć miłość?, Czy Jedi może kochać...? ” - zastanawiał się. Zdecydował się nie myśleć jednak nad tym za dużo.
Po chwili weszła do środka piękna Anelim. Dziś jednak na jej twarzy malował się dość widocznie smutek.
- Czy coś się stało? - spytał spokojnie Jedi.
- Chodzi o mojego brata... nie miałam od niego dwa tygodnie wieści... martwię się Arnit...
- Nie martw się... wszystko będzie dobrze - próbował pocieszać chłopak.
- Lecimy na Myrkr, tam ostatnio przebywał mój brat. Nie wiemy co tam spotkamy ani co tam się działo... Arnit... - zawahała się, wzięła głęboki oddech - Czy pomożesz mi go odnaleźć na planecie jak już dotrzemy???
- Tyle chociaż mogę zrobić, żeby się odwdzięczyć.... - odrzekł chłopak widząc pojawiający się szczery uśmiech na twarzy kobiety.
Ku zdziwieniu padawana Jedi kobieta zaczęła płakać. Przytuliła się do niego i szczerze się rozpłakała. Chłopak nie wiedział co ma czynić. Zdecydował się poddać Mocy. Ta mu jak zwykle poradziła najlepiej ze wszystkiego co znał. Przytulił ją mocniej do siebie. Kobieta czując to spojrzała na niego zapłakana. Uśmiechnęła się. Ich spojrzenia spotkały sie. Arnit nie mógł oprzeć się magii jej wspaniałych zielonych oczu. Dziewczyna nagle przysunęła się bliżej. Zdezorientowany młodzieniec nie wiedział co czynić. Anelim pocałowała go czule w usta... Chłopak na krótką chwilę zapomniał kompletnie o trapiących go zmartwieniach...
Kid wraz z Pollusem dotarli do portu i wsiedli czym prędzej na statek Akinomy. Wystartowali w pogoni za łowcą nagród. Jednak Szunaj też nie próżnował. Także chciał rozmówić się z dziewczyna. Skoczył jako pierwszy za łowcą. Komputer nawigacyjny statku Ikiv namierzył dokąd skacze łowca. Celem była planeta Kuat. Oboje bardzo zdziwili się dlaczego akurat tam. Kid przesunął dźwignie napędu nadprzestrzennego. Skoczyli w pogoni za nim. Mężczyzna zostawił Pollusa przy sterach, a sam poszedł się położyć. “Kiedy mi wróci pamięć... “ - myślał. Zamknął oczy. Zasnął... Nawiedził go w nocy kolejny sen. Widział znowu kobietę, która jak domniemał nazywała się Magata. Szedł długim korytarzem. Wszedł do wielkiej sali. Spojrzał na lewo. Dostrzegł taras. Wyszedł na zewnątrz. Wtedy nie mógł uwierzyć w to co widział. Miasto, wielkie ogromne... Niegdyś pełne życia... teraz płonęło.... Wszędzie było słychać krzyki... pełne bólu i cierpienia.... Spojrzał w górę... Zobaczył statki... małe czarne okręty zrzucające bomby na miasto. Pojazdy powietrzne miały charakterystyczne, wyrastające z kadłuba do góry, trzy wieże tudzież rogi. Z nich miotali uciekających cywilów laserowym ogniem. Cofnął się przerażony i wpadł na biegnącego człowieka. Podniósł go... Ten ku jego zdziwieniu padł przed nim na kolana...
- Admirale... Przepraszam to koniec... Regentka nie żyje... to koniec - Krzyknął człowiek, pobiegł na taras i w amoku rzucił się w dół.
“Admirale???” - myślał. Zastanawiał się o co chodziło. Nagle zmieniło się jego postrzeganie otaczającej rzeczywistości. Widział postacie... planety... ludzi... Było to nad wyraz dziwne. Potem ujrzał ślepca... w opasce jakby patrzącego na niego... Następnie zwłoki kobiety, którą widział w śnie... Magaty... podbiegł do nich... widział, że nie oddycha...
- NIE!!! - krzyknął.
Obudził się cały zlany potem. “Admirał” -zastanawiał się. Nie rozumiał swoich snów i były one co najmniej dziwne. Wstał i poszedł do sterowni. Zdecydował się porozmawiać ze swoim towarzyszem o Akinomie, której naprawdę w ogóle nie znał.
- Pollusie... Długo znasz Akinome?? - spytał.
- Jakieś dwa lata... jednak znam ją dobrze... - odpowiedział patrząc prosto na rozmówce.
- A co z osobą z która mieliśmy się tu spotkać?
- Aa.. Mieliśmy się spotkać z pewnym biznesmenem... Niubem Shix.. Dostałem wiadomość, że opuścił planetę dzień wcześniej. Mamy się z nim spotkać za równe pięć dni na Coruscant.
- Aaa.. Coruscant.. - Westchnął - Jestem ciekawy... ee... Czemu ona tak się obawiała Szunaja...?
- To jest sprawa z jej dalekiej przeszłości...o której to chciałaby najlepiej zapomnieć... Swojego dzieciństwa nie pamięta... Wszystko co pamięta zaczynało się od momentu, kiedy kupił ją Szunaj od Hutta imieniem Bogga. Była jego niewolnicą... traktował ją... strasznie... bił... robił wiele rzeczy, który normalny człowiek nigdy by nie zrobił kobiecie... Jednak w końcu zaczął ją szanować i nawet uwolnił ją robiąc z niej swoją współpracownicę... Potem uciekła... O Szunaju wiem, tylko, że jest handlarzem niewolników. Ostatnio zasłynął polując wraz z trandoshaninami na wookie...
- Widzę... że to poważna sprawa... Nie martw się uratujemy ją... - powiedział spokojnie, pewnie i z siła w głosie.
Pollus spojrzał na niego. Zastanawiał się kim był. Wiedział, że stracił pamięć. Podchodził do niego z pewną rezerwą. Na początku nie ufał mu, lecz teraz... Powoli się przekonywał co do swojego towarzysza. Lecieli dalej w nadprzestrzeni i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Do celu ich podróży zostało półtora dnia...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P