ROZDZIAŁ 10
Na orbicie Revost dwa myśliwce klasy Delta 7 wyłoniły się z nadprzestrzeni. Byli to Mistrz Jedi Oruun wraz ze swoim Padawanem młodym Rexem. Lecieli oni rozwikłać tajemniczą zagadkę napastnika z którym walczył Kreth Malwil. Wylądowali tam też gdzie on wylądował i udali się do pobliskiego miejsca, gdzie będą mogli wynająć przewodnika. “Mamy szukać jakiejś groty” - pomyślał. Doszli do miejsca zwanego po prostu “Przylądek Przewodników”. Taki ośrodek znajdujący się w każdym mieście, gdzie za odpowiednią sumę można było wynająć przewodnika. Weszli do środka i dostrzegli niskiego i opasłego człowieka, który wycierał spocone czoło brudną chustą. Kiedy ich dostrzegł uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Witajcie przybysze! W czym mogę pomóc? - zaczął służalczym tonem.
- Chcielibyśmy wynająć przewodnika. Dobrego, lecz nie na zbyt drogiego. - odparł Oruun.
- Przewodnika oczywista to rzecz. Zaoferuje wam za średnią cenę najlepszego jakiego akurat mam dostępnego. Zwą go Nairod. Jest Zazzmirem, co jest bardzo ciekawe, ale nie będę was zanudzał opowieściami o tej rasie. Chcecie go?
- Ile? - zapytał Mistrz Jedi.
- Marne 500 Republikańskich Kredytów.
- Dobra bierzemy go.
- Dziękuje bardzo.
Wyszli na zewnątrz czekając na przewodnika imieniem Nairod. Po chwili wyszła istota średniego wzrostu o beżowej skórze i czarnych włosach. Oczy jej całe czarne bez kropli bieli patrzyły na dwóch Jedi z ciekawością. Ukłonił się lekko przed nimi i zaczął.
- Dokąd chcecie iść? Czy jakieś specjalne miejsce odwiedzić?
- Czy znajduję się tutaj jakaś grota? - zaciekawił się Oruun.
- Tak jest legendarna grota Maleer Na’dek. Czy chcecie poznać jej historię?
- Nie dzięki, lecz możesz nas tam zaprowadzić.
- Chodźcie za mną w takim bądź razie.
Udali się do groty wolnym krokiem. Pogoda była ładna, a miejsce znajdowało się nie daleko, toteż postanowili iść piechotą. Jednak nie dostrzegli postać, która obserwowała ich z ukrycia. “Znowu Jedi” - pomyślała postać. Można było wyczytać z jej twarzy, że patrzy na dwójkę przybyszów z Coruscant z odrazą, wręcz obrzydzeniem. Sprawdził czy dwie rękojeści były mocno przypięte do pasa i ruszył za nimi niczym nie zauważany cień.
Jedi po jakiejś godzinie marszu dotarli do groty. Przewodnik po skrócie im opowiedział jej historię. Oruun podszedł bliżej wnikliwie oglądając grotę. Rex natomiast został wraz z Nairodem słuchając ciekawie jego historii. Mistrz Jedi wszedł do groty i wyczuł coś co go zaniepokoiło. “Ciemna Strona Mocy... Ciekawe czy Kreth Malwil też to wyczuł?” - pomyślał. Nagle błysk przykuł jego uwagę. Podszedł do niego i dostrzegł w nim rękojeść miecza świetlnego. Nie była to broń Malwila, więc musiała należeć do tego tajemniczego wroga z którym walczył, lecz pytanie brzmiało gdzie on mógł teraz być. Nic innego nie znalazł, więc wyszedł z powrotem. Udali się w kierunku miasta, gdzie chcieli się posilić. Kiedy dotarli do restauracji ich przewodnik oddalił się załatwić swoje sprawy. Zgodnie z umową miał powrócić za jakąś godzinę. Dwójka Jedi zamówiła specjał tego lokalu będący dziwnym zielonkawym mięsem w pomarańczowej galarecie. Gdy młody Rex dotknął galarety ona ruszyła się i chciała uciec z talerza.
- Polej ją sosem Makhil. Zginie od razu - rzucił kucharz widząc problemy Jedi. Nie ukrywał przy tym wielkiego rozbawienia.
- Dzięki - krzyknął Padawan w odpowiedzi.
Zrobił to i galaretka po chwili przestała się ruszyć i można było ją zjeść, lecz Jedi nie miał już na to ochoty. Nie był przyzwyczajony do jadania tak dziwnych potraw. Nagle na ich stół została rzucona postać. Po chwili Jedi zorientowali się, że to był ich przewodnik Nairod, lecz kompletnie bez życia. Spojrzeli w stronę z której przyleciało ciało i dostrzegli istotę wpatrującą się w nich z odrazą. Chwytała za rękojeści mieczy świetlnych zapalając je od razu. Spojrzeli na niego zdezorientowani klienci lokalu.
- Może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponował Oruun.
- Wyjdźmy - odparła Istota.
Wyszli na zewnątrz stając przed lokalem. Jak to w takich sytuacjach bywało wokół zrobił się wielki tłum gapiów zaciekawionych zaistniałą sytuacją. Stanęła trójka wojowników naprzeciw siebie z orężem w dłoni. Nie miała to być walka rzezimieszków, którzy bez honoru strzelali sobie blasterami w plecy. To będzie walka wojowników w prawdziwym znaczeniu tego słowa. To nie byli zawadiacy walczący w zwykłej bójce. To byli rycerze pojedynkujący się w honorowej walce na śmierć i życie.
- Rex stój z tyłu. Obserwuj. Ucz się. Odczytaj jego styl walki. Tak jak Cię uczyłem mój Padawanie. - rzekł Oruun zdejmując płaszcz.
- Tak mistrzu. Uważaj na siebie. Niech Moc będzie Z tobą!
- Wiesz, że będę - wziął głęboki oddech i zwrócił się do swojego przeciwnika - Jak mam z Tobą walczyć to chociaż podaj swe imię i przyczynę dla której chcesz pojedynku.
- .Jam jest Anuid’Kel. Walki domagam się z Tobą tu i teraz. Wyjdzie z nas tylko jeden żyw. Przyczynę? - uśmiech pojawił się na jego twarzy tak złowieszczy, że aż niektórym istotom dreszcze przeszły po plecach. - Zabijanie Jedi jest nie lada rozrywką...
- Walczmy zatem...
Anuid’Kel włączył jeden swój miecz świetlny. Stanął w pozycji do ataku na szeroko rozstawionych nogach. Oruun także uruchomił swą broń i można było podziwiać jego zielone ostrze. Syk dwóch mieczy rozlegał się w promieniu najbliższego kilometra bądź dwóch. Poza tym była tylko cisza. Nikt nie ośmielił się nawet wydać dźwięku, a oddychali jak najciszej. Dwójka wojowników stała i patrzyła uważnie na siebie mocno trzymając w rękach broń. Oruun skupiał się i otwierał na przepływ Mocy. Nie był on może wyśmienitym szermierzem, lecz co nieco o walce na miecze wiedział i sądził, iż zwycięży w tym pojedynku. Anuid’Kel zaatakował pierwszy biegnąc wprost na przeciwnika. Oruun nie patrząc na nic uczynił to samo. Biegli na siebie myśląc o tym samym, a mianowicie jak zadać cios, żeby był śmiertelny. Doszło do zwarcia, miecze się skrzyżowały. Anuid’Kel zadawał mocne dobrze wymierzone cięcia celując w głowę. Jednak Oruun parował je znakomicie nie dając ostrzu szansy dotarcia do celu. Wyszedł z kontratakiem cięciem z dołu pragnął pozbawić mobilności swojego przeciwnika, lecz niestety przeliczył się. Anuid’Kel podskoczył nad ostrzem Oruun mocno kopiąc go w głowę, lekko go zdezorientowując. Mistrz Jedi upadł na ziemie sięgając ręką do miecza, która leżał tuż obok. Jego przeciwnik nie czekał jak wstanie i podbiegał chcąc zabrać życie. Oruun wstał i wzmocnił swoją łączność z mocą. Miecz w jego dłoni zaświecił żywym blaskiem i kolejny atak wroga został odparty. Cięcie z lewej, pchnięcie, obrót i cięcie z prawej. Wszystko to mroczny wojownik doskonale parował, i tylko czekał na okazję. Na błąd w obronie, a praktycznie na lukę w którą mógłby wbić ostrze. Oruun czuł się coraz pewniej i atakował coraz śmielej. Zamachnął się mieczem od siebie widząc już jak jego ostrze przecina gardło wroga pozbawiając go życia. Jednak tak się nie stało, wróg padł na ziemię jakby tego oczekiwał. Szybko wstał widząc lukę, której szukał i wbił w nią swoje ostrze, które bez problemu przebiło skórę i organy wewnętrzne zadając straszliwy ból. Malowało się ogromne zdziwienie na twarzy mistrza Jedi, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jednak czy to teraz miało znaczenie? Zadana została mu śmiertelna rana, a pomoc raczej nie zdążyłaby na czas. Całe jego życie przeszło mu przed oczyma, od chwili jego narodzin, przez najszczęśliwsze momenty jako Jedi, aż do teraz. Padł na ziemię oddychając ciężko i zarazem płytko.
Kolejna śmierć... Kolejne istnieje ginie... Co będzie z nim dalej? Czy połączy się z wszechobecną mocą? Mistrz Jedi wiedział, że umierał. Dostrzegł kątem oka, że w sekundzie jak upadł przeciwnik cofnął się o dwa kroki zagaszając miecz. Podbiegł do niego jego Padawan Rex krzycząc : “Nie”. Wyczuwał od niego emanujący ból i niepokój.
Czas naszym wrogiem...
Czas przepływa przez palce...
Czas uciekał mistrzowi Jedi i miał on tego pełną świadomość. Chciał tyle jeszcze swojego ucznia nauczyć, lecz brakowało mu czasu. Los chciał inaczej dla niego. Było mu pisane umrzeć tu i dzisiaj. Smutek przechodzący w rozpacz... Czuł dokładnie to w sercu w tym samym momencie. Kiedyś zastanawiał się co będzie czuć w momencie swojej śmierci. Czy będzie się bał? Oruun znał dobrze fundament wszechświata, którym było cierpienie. Chciał dla swojego ucznia jak najlepiej, lecz w tej chwili nie wiedział nawet czy jego uczeń przeżyje.
- Mistrzu! Mistrzu! - krzyczał przez łzy młody Rex.
- Rex... Zawsze będę z tobą... - jego głos był ledwo słyszalny, nie był to nawet szept - Jestem z ciebie bardzo dumny... Pamiętaj... - grymas bólu pojawił się na jego twarzy
- Mistrzu nie umieraj! Proszę... - błagał Padawan.
- Nie ma śmierci... Jest Moc... - wyszeptał i życie opuściło jego ciało.
Słowa mistrz Oruuna huczały w głowie młodego Padawana. “Nie ma śmierci... Jest Moc” słowa będące podstawą kodeksu Jedi. Co teraz się dzieje z jego mistrzem? Czy przestał istnieć? Czy też stał się częścią Mocy? Rex patrzył przez łzy na ciało swojego nauczyciela. Jego wzrok przesunął się na lewo na postać jego mordercy, który stał i w szyderczym uśmiechu patrzył na niego.
- Wstawaj mazgaju i walcz. - wycedził Anuid’Kel.
- Ja... - przetarł ręka oczy zalane łzami. - Nie jestem mazgajem...
- To się okaże jak będziesz błagał mnie o litość... dzieciaku...
- Nie jestem dzieckiem! Jestem Jedi! - krzyknął Rex sięgając po miecz świetlny i zapalając go.
Ku jego przerażeniu gniew opanował całe jego serce, lecz nie tylko. Było coś jeszcze oprócz gniewu. Oczywiście smutek po śmierci mistrza miał tam swoje stałe miejsce od niedawna, ale co jeszcze to było Rex nie mógł wyjaśnić. Oddał się we władanie Mocy. Nagle wszystkie uczucia... zmartwienia... emocje... Znikły w momencie jak przepłynęła przez niego Mocy, lecząc rany psychiczne, które przed chwilą zadał mu mroczny wróg. Był jak w transie widząc jeden cel w postaci Anuida’Kela. Nie zważał na to czy umrze czy przeżyje, czy zwycięży, czy też przegra. Przecież każdy kiedyś musi umrzeć... A pytanie brzmi tylko Kiedy i Jak. Jednak jak możemy wybrać sobie śmierć czy to nie byłoby lepsze? Czy śmierć z mieczem świetlnym w dłoni walcząc na śmierć i życie nie byłaby godniejsza od śmierci jako starzec w łożu wsłuchując się w swoje bicia serca, która biłoby wolniej i coraz wolniej, aż zatrzymałoby się i istota by zmarła. Rex zawsze należał do niecierpliwych i raczej impulsywnych uczniów i teraz było to bardzo widoczne. Nie myśląc nad taktyką zaatakował szybkimi cięciami raz z lewej, raz prawej. Szyderczy uśmiech na twarzy przeciwnika mówił wszystko jak traktował pojedynek z młodym Jedi. Była to dla niego prawdziwa frajda. Miecz trzymał w lewej dłoni bez trudu parując ciosy Rexa. Jednak padawan nieżyjącego mistrza Jedi był ambitny i niewątpliwie nieustępliwy. Atakował z coraz większą zawziętością, lecz także bardziej odpływał świadomością. Czuł, że walczy, jednak wiedział, że to Moc kieruje jego dłońmi dodając im zwinności i szybkości. Anuid’Kel z pół obrotu kopnął młodego Jedi w brzuch i ten upadł na jedno kolano z grymasem bólu na twarzy. “Cierpienie fundamentem wszechświata... Ból jego częścią... Musze zaakceptować ból jako część życia... Nie można bać się cierpienia... Poprowadzi to do zguby. Cierpienie fundamentem mojej osobowości... Akceptuje je jako moją część” - myślał Rex. Wstał i rzucił się z prawdziwą furią na mrocznego przeciwnika zadając lepsze i bardziej wyważone ciosy. Po czterech z lewej i jednym z prawej Anuid’Kel prawie stracił miecz świetlny z dłoni toteż złapał go dwoma rękami walcząc już na poważnie. Był lekko pod wrażeniem młodego Jedi, lecz czuł wewnątrz wielką pewność, że to mu nie wystarczy. Rex atakował, z każdej strony zamachnięcia mieczem świetlnym, specjalnie zataczał mały łuk, żeby za bardzo nie odkryć się. Kontratak Anuid’Kela była precyzyjny i pełen profesjonalizmu. Zaatakował go szybkimi uderzeniami z prawej i z lewej, lecz były one przyjmowane na ostrze przeciwnika. Doszło do zwarcia, aż iskry wyleciały z dwóch zetkniętych świetlnych ostrzy.
- Jestem pod wrażeniem! Zginiesz z Honorem Młody Jedi - wymówił.
- Zobaczymy! - odparł nie chcąc wdawać się w niepotrzebne szermierki słowne.
Najważniejsza dla niego byłą tylko walka na której skupił całą swą uwagę. Zamachnął się z lewej celując w prawe ramię Anuida, lecz ten zrobił podobny manewr jak w walce z Mistrzem Oruunem. Wszyscy oglądający to jakby nie nazwać widowisko, myśleli, że pojedynek będzie właśnie rozstrzygnięty. Jednak zapomnieli o tym, że nie można było nikogo nie doceniać. Każda istota jakby nie wyglądała, kim by nie była miała w sobie ogromny potencjał, którego nie widać na pierwszy rzut oczu. Potencjał, który może przenosić góry. Gdy Rex dostrzegł co czynił jego przeciwnik dzięki mocy podskoczył do góry w momencie gdy Anuid’Kel padał na ziemię. Trwało to ułamek sekundy, lecz to wystarczyło, żeby stało się to co przygotował dla tych dwojga nieubłagany los. Gdy Jedi upadał na ziemie za leżącym przeciwnikiem on powoli się podnosił. Dla Rexa wszystko działo się jakby wolniej, jakby każda sekunda trwała minutę. Gdy Anuid’Kel był na już na nogach młody Jedi złapał na dół rękojeści i skierował ostrze za plecy. Usłyszał cichy jęk, jak jego miecz świetlny przebił przeciwnika na wylot. Szybkim ruchem wyciągnął ostrze i zgasił je. Odwrócił się w momencie gdy jego wróg padał na ziemię. Podszedł do niego i spojrzał w jego oczy, pełne grozy. Dostrzegł dziwny uśmiech na jego twarzy sugerujący Rexowi, że to był prawdziwy szaleniec.
- Gratuluje... zwyciężyłeś - wyszeptał krztusząc się od wewnętrznego krwotoku.
- Czemu się śmiejesz? - zdziwił się młody padawan.
- Nigdy tego nie zrozumiesz. Śmiać się do śmierci to nie jest oznaka szaleństwa... Jakbyś poznał tak dogłębnie fundament wszechświata jak ja byś to zrozumiał... ale... - nie dokończył ponieważ oddał ducha. Pusta powłoka cielesna leżała bez życia.
Zdyszany Jedi uklęknął na ziemi łapczywie oddychając. Patrzył na leżącego przed nim trupa mordercy jego mistrza. Gniew zmagał się w nim z niewyobrażalną siłą. Czuł jak go powoli opanowywał. Nagle w głowie rozległ się głos Mistrza Oruuna jakby wspomnienie, który mówił: “Nie ma gniewu... Jest spokój. Gniew prosta ścieżką ku ciemnej stronie”. Rex sięgnął po Moc pozwalając jej wlać się w niego i znaleźć trawiącego go pasożyta. Tym robakiem był gniew, który wyszedł z ukrycia, żeby zawładnąć ciałem. Moc jednak go dopadła i unicestwiła w zarodku. Gniew zniknął tak szybko jak się pojawił. Jedi wstał i podszedł do ciała swojego Mistrza. Schylił się i wziął je na ręce udając się od razu do portu, żeby przywieźć ciało prawdziwego Jedi na Coruscant. Dla niego Mistrz Oruun był uosobieniem marzeń. Był tym kim zawsze chciał być. Prawdziwym Rycerzem Jedi, który umarł z mieczem świetlnym w dłoni. Anuid’Kel rzekł do niego, że nie znał Fundamentu Wszechświata. Chociaż zabił on jego mistrza był mu wdzięczny bo dzięki niemu poznał ten fundament. Było to prawdziwe cierpienie przeradzające się w agonalny ból. Cierpienie kształtowało od wieków... Teraz dopiero młody Jedi to pojął od razu akceptując Śmierć nie była końcem, lecz początkiem...
Łzy popłynęły strumieniem po policzku. “Nie ma śmierci... Jest tylko Moc...” - wyszeptał.
Kobieta spała w łożu mając dziwny sen. Szła ciemnym korytarzem rozglądając się. Nagle z czerni korytarza przed nią otworzyły się wrota wpuszczając trochę światłą. Wyszła z nich postać mężczyzny, którego nie znała ani nigdy nie widziała na oczy. Uśmiechnął się do niej i dał znak ręką, żeby weszła do środka. Tak też zrobiła z lekką obawą w sercu. Gdy przeszła ciemny korytarz zmienił się w całkiem biały. Postać za nią zamknęła drzwi i stała nie ruchomo.
- Witaj piękna niewiasto, Czy jesteś gotowa? - spytał.
- Gotowa do czego? - odparła zdziwiona.
- Gotowa do poznania swojej przyszłości. Gotowa do poznania prawdy o samej sobie. Jesteś kimś ważnym - zakończył.
- Ja? nie bądź śmieszny. Zawsze byłam cichą, spokojną dziewczyną, której - załamał się jej głos - nikt nigdy nie zauważał, która nic praktycznie nie osiągnęła wielkiego w życiu jak na razie, więc czemu mówisz, że Jestem kimś ważnym? Co ty możesz o tym wiedzieć? hę? - zdenerwowała się lekko na niego.
- Chcesz poznać swoją przyszłość?
- Tak - rzekła niepewnie.
Mężczyzna uśmiechnął się, a jego oczy robiły się całe czarne. Kobieta cofnęła się o dwa kroki nie wiedząc co się dzieje. Kiedy już jego źrenice otulone zostały całunem mroku dał znak ręka na lewo, żeby tam patrzył. Nagle z jego oczu zaczęły wylatywać roje równie czarnych owadów prosta na białą ścianę. Człowiek wydawał przy tym przeraźliwe ni to jęki ni to krzyki. Owady rozpryskiwały się na ścianie pokrywając ją czarną plamą, która roznosiła się na całą ścianę tworząc sześciokątną figurę. Potem postać rozpłynęła się jakby nie będąc już potrzebną. W pomieszczeniu rozległ się głos kobiety.
- Patrz... - zaczął głos.
Zobaczyła jakiegoś mężczyznę walczącego z drugim. W rękach trzymali broń Jedi. Obraz zniknął i pojawił się inny człowiek otulony w czarny płaszcz z kapturem zakrywającym mu twarz. Widać było szyderczy uśmiech jak spoglądał na swoich podwładnych, lecz kobieta go nie znała ani nawet nie widziała go nigdy na oczy. Potem zobaczyła młodego przystojnego mężczyznę w krótko obstrzyżonych blond włosach z warkoczem zwisającym mu na prawym ramieniu. Nagle rozległ się głośny pisk. Kobieta z bólem upadła na ziemie łapiąc się za głowę. Głos przemówił : “Narodziłaś się, żeby umrzeć po to, żeby Oni się narodzili. Wszystko rozstrzygnie się niedługo zaraz po Norcoloh Htis. Sen to tylko przedsmak śmierci. Ten który śpi, musi się obudzić”.
Kobieta otworzyła oczy siadając na łóżku. Rozglądała się wokoło patrząc gdzie znajduje się i na szczęście skojarzyła, iż był to tylko sen. Wiedziała, że znajduje się na planecie Sluis, gdzie była z wizytą w interesach. Była ona człowiekiem, średniego wzrostu o krótkich blond włosach. Pracowała dla konsorcjum Trast, które chciało zamówić kilka statków dla obrony planetarnej i do przewozu konwojów, ponieważ ostatnio często były one atakowane przez nędznych piratów. Ostatnio męczyły ją straszliwe koszmary i nie wiedziała o co w nich chodziło. Była nawet z wizytą u słynnego Bothańskiego psychologa, ale niestety także nic nie wskórał w jej sprawie. Położyła się i zamknęła oczy. “Zaraz trzeba iść do pracy” - pomyślała.
Kesaj siedział na fotelu i rozmyślał patrząc w gwiazdy. Wiedział, iż niedługo nastąpi to co tak długo planował. Cieszył się na tą myśl, że wkrótce osiągnie to o czym marzył. Jego pragnienie nie różniło się zbytnie od pragnień innych istot w galaktyce. Chciał jednego, a mianowicie władzy. Była to rzecz pożądana przez wielu, lecz dużo istot tego nie osiąga. Od zarania dziejów grupy społeczne dzieliły się na rządzących i tych którzy byli podwładnymi. Chodziło o to, że jedni mieli władze, a drudzy jej nie mieli. Jedna rzecz ich łączyła, każdy z nich chciał władzy. Znajdował się on na statku lecącym do stoczni Sluis Van, gdzie odbędzie się wielka konferencja poświęcona przyszłości stoczni budującej międzygwiezdne statki. Będzie tam wielu senatorów Republiki wraz z Kanclerzem Palpatine’m. Kesaj sam był senatorem i ku jego uciesze był także oddelegowany na Sluis. Dzięki temu będzie mógł wykonać to co planował. Jak mu się uda to przejdzie do historii i zdobędzie szacunek. Inne możliwości niż sukces nie przyjmował. Był człowiekiem ambitnym i wytrwałym, który rzadko odnosił porażki. “Zwyciężę...” - pomyślał.
Arnit stał przepychając się w zwarciu wraz ze swoim przeciwnikiem. Patrzył na niego tak jakby chciał go zabić samym wzrokiem. Mężczyzna w czerwonobiałej zbroi odpowiedział mu uśmiechy pełnym pogardy. Był pewny, że to on zwycięży. Jednak jak to często bywało z pewnością siebie była ona przyczyną porażki wielu wojowników. Arnit odepchnął go na ścianę i zadał cios z góry chcąc rozpłatać go na dwoje, lecz ostrze trafiło na ścianę. Przeciwnik niskim pchnięciem chciał przebić bok młodego Jedi, ale i on uniknął ciosu. Jednak nie było to wystarczająco szybkie, ponieważ miecz przejechał mu lekko po starej ranie, która błysnęła krwią. Jedi poczuł ukłucie bólu, lecz był tak złączony z Mocą, iż nawet się nie zachwiał. Zrobił coś co jego przeciwnik się nie spodziewał, a mianowicie z obrotu kopnął go lewą nogą mocno w twarz. Cios był mocny i pewny toteż nieprzyjaciel upadł zdezorientowany na ziemie. Młody Padawan chciał go wykończyć wbijając ostrze wprost w serce przesiąknięte złem, lecz nagle coś rozwiało jego uwagę. Ku jego zdziwieniu przeciwnik znikł. Nagle z strony wejść do miejsca, gdzie się znajdował padły strzały z blasterów. Arnit kilkoma szybkimi ruchami odbił je i czym prędzej odwrócił się uciekając w przeciwną stronę. Nowi przeciwnicy podążyli za nim. “Gdzie on uciekł??” - zastanawiał się. Biegł jeszcze chwilę i dostrzegł w końcu swojego najgorszego wroga. Stał z mieczem w dłoni i czekał. On biegł wprost na niego chcąc przebić go na wylot. Głos przemówił mu w umyśle: “Tak... Zabij... Zabij...”. Ku jego zdziwieniu przeszedł jak przez hologram, a gdy obrócił się postaci nie było. Znajdował się w tym samym miejscu, lecz nowych przeciwników także nie dostrzegą. Głos zza pleców zwrócił jego uwagę.
- Czy już rozumiesz? - zaczął ślepiec.
- Znowu ty? Co się dzieje? Gdzie on zniknął? - mówił zdyszany Arnit.
- Ukrywa się przed Tobą...
- Czemu?
- Czuje, że jesteś dobrym przeciwnikiem. Bawi się tobą od początku i kontynuuje ją i teraz. Nic nie jest tym czym ci się wydaje. Oczy mamią... Pamiętaj patrzysz, lecz nie widzisz...
- Znowu zagadki masz tylko dla mnie? - zirytował się Arnit.
- Często zagadki mówią więcej niż bezpośrednia prawda. Czyż nie jest tak w istocie?
- Chyba masz racje. Co mam robić? Jestem na Salatan, ale nie wiem co tu szukać. Po co miałem tu przybyć? Poradź tak jak to dotychczas czyniłeś...
- Sny są od zawsze wielką zagadką wszystkich istot we wszechświecie. Pokazują nasze ukryte pragnienia... rządzę... a także często przyszłość...
- Przyszłość? - zaciekawił się.
- W przypadku Jedi są to Wizje ukazywane dzięki Mocy. Ogólnie wy nie śnicie.
- Co mam tu szukać powiedz mi zanim odejdziesz! - krzyknął Jedi
- Norcoloh Idej... początek nastąpi niedługo... bądź przygotowany...
Jedi chciał zapytać o coś jeszcze, ale zaniechał tego gdy dostrzegł, że ślepiec się rozpływa. Usłyszał szybkie kroki biegnącej istoty. Zastanawiał się skąd dobiegał ten odgłos toteż rozglądnął się dookoła. Nagle przez nie do końca rozpłyniętą postać ślepca przebiegł jego wróg z zapalonym mieczem w dłoniach. Zadawał silne ciosy z lewej i z góry, które zmuszały Arnita do cofania się i blokowania ciosów. Atakował z czystą furią rycząc jak zwierze.
- Znudziła mnie ta zabawa... Czas to kończyć Jedi... - rzucił do młodego Corelianina.
- Zabawa? Jest to dla ciebie tylko zabawą? Zabicie mojej rodziny i wielu niewinnych osób też było dla Ciebie zabawą?! - powoli unosił swój głos.
- Tak! Dodam, że bardzo przednia zabawa. Teraz zabiję Cię, a twoje wnętrzności posłużą za budulec obicia mojego fotela.
- Dlaczego Ja?! Dlaczego??? - krzyczał. Gniew wzmógł w nim z całkiem nową i obcą dla Jedi siłą.
Zaczął odpychać jego ataki udanymi pchnięcia i cięciami z prawej. Jego przeciwnik chociaż je blokował czynił to z coraz większym trudem. Jedi krzyczał zadając ciosy i rzucał w jego kierunku wszystkimi wyzwiskami w dwóch językach jakich znał. Chciał go zabić, nic innego nie miał w myślach w tej właśnie chwili. Nagle do pomieszczenia wbiegli inne postacie patrząc na dwóch walczących ludzi. Kątem oka Arnit dostrzegł wśród nich Garn’a Leblisa. “Co on tu robi???” - zastanawiał się. Leblis dał znak ręką swoim ludziom, żeby zaczekali. Oni natomiast walczyli dalej. Jedi zaatakował nagłym cięciem z lewej jednocześnie kopiąc nogą w prawym bok. Miecz zablokował, lecz cios przyjął co zaowocowało, iż przewrócił się na ziemie. Młody chłopak chciał zadać śmiertelny cios celując w serce, ale wróg uchylił się i tylko zranił go w ramię. Zaczął uciekać w pobliski korytarz, a Corelianin za nim. Ludzie Garn’a po tym jak dostali znak pogonili także, lecz chwile później. Uciekający mężczyzna w czerwono-białej zbroi zniknął mu z oczy. Kluczył w labiryncie korytarzy tracąc nadzieje na odnalezienie ściganego, ale nagle usłyszał hałas. Rzucił okiem do komnaty z której dobiegał dźwięk. Był to człowiek, którego ścigał stojący i wpatrujący się w swój miecz świetlny. Była to okazja jakiej Arnit nie mógł przepuścić. Wbiegł krzycząc w niebogłosy do pomieszczenia i przebił mężczyznę na wylot swoim ostrzem. Wydał z siebie dźwięki, które go trochę zdziwiły, ponieważ przypominały śmiech szaleńca. Czuł wewnętrzną radość gdy przesuwał ostrze w górę rozcinając wroga aż do ramienia. Ten go złapał rękami za ramię chcąc coś wyszeptać, lecz nie mógł. “Tak... Tak” - pomyślał Arnit. Jednak czy to były jego myśli czy to głos znów przemawiał? Przeciwnik padł na ziemie oddychając płytko. Nagle stało się coś naprawdę dziwnego, a mianowicie wizerunek mężczyzny zaczął się rozmywać. Jedi zdziwiony odszedł dwa kroki patrząc jak w obraz. W końcu dostrzegł przerażającą prawdę. Ślepiec rzekł mu w umyśle : “Oczy mamią... Patrzysz, ale nie widzisz... Ujrzysz prawdę... Pamiętaj wzrok nie mówi prawdy o tym na co patrzysz”. Te słowa okazały się śmiertelnie prawdziwe. Postać mężczyzny w czerwonobiałej zbroi zniknela, a ściślej mówiąc rozpłynęła się. Okazało się, że to tak naprawdę była Anelim. Teraz leżała rozorana mieczem świetlnym z trudem łapiąca oddech. Arnit upadł na kolana koło niej i czuł jak go rozdziera na dwoje coś wewnątrz. Łzy powoli zaczęły mu spływać po policzkach. Jej oczy pytały go : “Dlaczego... Dlaczego?”, lecz on nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Nie rozumiał jak mogło się to stać. Przecież widział normalnie mężczyznę w czerwono-białej zbroi, który tak bardzo pragnął zabić. Teraz leżała przed nim jego ukochana z śmiertelną raną, która on zadał. Wiedział, że nic nie poradzi na to i ona umrze. Kolejna śmierć... Kolejne istnienie przestaje egzystować...
Śmierć nie jest końcem, lecz początkiem...
Nie ma śmierci jest Moc...
Złapał ją za rękę i skupił się na żywej Mocy. Chciał ją ocalić i o niczym innym w tej chwili nie myślał. Niestety jego wysiłki spełzły na niczym. Nagle Anelim spojrzała na niego trapiona agonalnym bólem.
- Ja... Dlaa... czego...? - wyjąknęła.
- Przepraszam Anelim... - mówił przez łzy - Ja nie wiem... Ja... Widziałem wroga... to nie byłaś ty... - przetarł ręką oczy - Kocham Cię Anelim! Nie odchodź...
- Wiem... ale... - chciała coś powiedzieć, lecz tylko spojrzała swoimi pięknymi oczyma na Arnita i oddała ducha.
Jedi klęczał przy niej i patrzył w jej oczy. Były one wspaniałe i wręcz doskonałe. Zawsze go uspokajały, lecz teraz były martwe. Widział przed chwilą jak oczyma cały czas pytała go dlaczego ją zabił. Czemu nie myślał tylko poddał się instynktom? Ostatnie tchnienie Anelim sprawiło, że coś w nim pękło. Coś co trzymało go w łączności z prawami Zakonu, z tym kim był kiedyś. Krzyknął nagle w z całych swoich sił :
- Ślepcze!!!! Czy tego chciałeś?!! Czy taki był twój plan?! Zabije Cię!!!!!
- Zabijesz mnie? Przepraszam Ciebie bardzo młody Jedi, lecz za co?
- Za to, że mnie nie ostrzegłeś? Za to, że ją zabiłem... Za wszystko.. - praktycznie bredził Arnit.
- Jak Cię nie ostrzegałem? Czyż nie mówiłem, iż Oczy mamią? Że nie widzisz, lecz ujrzysz? Patrzyłeś, ale nie widziałeś i temu ona zginęła.
- Nie... Nie... Nie... Ja już tego nie zniosę! Za co to mnie spotyka?!! - krzyczał.
- Nie wiesz za co? Nie wiesz dlaczego Cierpisz? - zaczął spokojnie ślepiec.
- Jakbym wiedział głupcze to bym nie pytał - odburknął.
- Fundamentem wszechświata jest Cierpienie... Każdy to przeżywa... Jest częścią życia każdej istoty. Kształtuje ich... Tylko one pokazuję która jednostka jest naprawdę silna. Cierpienie to fundament na którym jest zbudowana każda myśląca jednostka we wszechświecie! Zaakceptuj to w końcu! - podniósł lekko glos tłumacząc.
- Cierpienie? Miałeś racje co do wszystkiego ślepcze... Nawet nie wiem jak masz imię. To jest nawet zabawne. Paradoks... Chciałem zabić mojego najgorszego wroga, a zabiłem najpiękniejszą kobietę, którą obdarzyłem uczuciem. Jestem Jedi... Maszyną odrzucającą ludzkie uczucia... - położył się na ziemi i rozpłakał się na dobre. Wszystkie bariery jakie trzymał puścił pozwalając drzemiącym w nim emocjom wyjść na wierzch.
- Maszyną? On nie jest maszyną. On jest pierwszym Jedi nie maszyną. Jedi, który czuje... Jedi, który nie odrzuca emocji. Jest on człowiekiem. - doszedł go znajomy glos starca, z którym już rozmawiał kilkakrotnie wcześniej.
- Witaj! Masz racje! Ten Jedi jest inny... On czuje... Nie tak jak inni. - odparły mu ślepiec.
- Pierwszy krok nastąpił. Upadek Jedi... Upadek Człowieka...- wyartykułował starzec.
- O czym wy mówicie?? - krzyknął - Ja zabiłem. Ciemna strona Mocy mnie opanowuje! Czuje nic innego jak tylko Gniew... Smutek... Strach... a także ból. Jeśli to ma być ludzkie to ja nie chce być człowiekiem!!
- Ale nim jesteś i teraz podajesz nam jeden dowód na potwierdzenie tej tezy. Jesteś człowiekiem. Masz słabości jak ludzie. Czujesz...
- Nie wiem... - odpowiedział już kompletnie zdezorientowany.
Nagle z przeciwległego korytarza wyłoniła się postać Garna Leblisa.
- Zabiłeś ją - wycedził dodając kilka Koreliańskich przekleństw.
- Ja... Nie chciałem... To był wypadek...
- Wiedziałem od początku, że to był zły pomysł! Nie powinienem jej na to pozwolić! - mówił jakby do siebie.
- O czym ty mówisz? - spytał Jedi widząc, nagle, iż ślepiec i starzec zniknęli.
- Pamiętasz co odpowiedziała na twoje wyznanie “Kocham Cię” - wypowiedział dobrze znany głos mężczyzny w czerwonobiałej zbroi.
- To ty! zabije Cię! - krzyczał Arnit.
- Arnicie co ci się stało? twoja twarz... - wypowiedział Lefaw jeden z ludzi Garna patrząc na niego. Jego twarz była cała pomarszczona jak u starca. Przesiąknięty był czymś dziwnym. Jakby coś go od wewnątrz trawiło.
- Nie wiem... Choroba... - odrzekł - Anelim odparła “Wiem, ale...” Co to ma do rzeczy? powiedz zanim pożrę twe serce.
- Ona chciała powiedzieć, że Cię nie kocha... Tak naprawdę od początku gardziła Tobą. Kiedy ją całowałeś powstrzymywała się z trudem od wymiotów. Taka jest prawda Jedi. - mówił głosem pełnym pewności i radości.
- Kłamiesz!!!
Jedi wstał biorąc miecz świetlny. Czuł gniew, który rozlał mu się po całym ciele. Nie chciał używać żadnych technik do zlikwidowania gniewu. Chciał, żeby go opanował, nie pragnął niczego innego. Rzucił się na przeciwnika jak wściekły Rancor na ofiarę. W umyśle huczały słowa “Wykończ go! Wykończ go! Nadszedł Czas! ”. Arnit zadawał serie ciosów z prawej, z lewej, z góry i z dołu. Ten je parował, lecz słabł i było to widoczne. Był to jak taniec wręcz śmiertelny w którym każdy cios był odpowiednie wyprowadzany na oręż przeciwnika. W końcu Jedi napierał z taką siłą i zawziętością, że mężczyzna cofał się. Wyczuł emanujący strach od przeciwnika, który praktycznie zniszczył mu życie. Jego życie dobrego, poczciwego dobrze zapowiadającego się Padawana Jedi, który już nigdy nie zostanie Rycerzem. Jedi, który tak naprawdę nigdy nie wiedział kim był a ni dokąd zmierzał. Teraz to wiedział, a jego jedynym celem było wypełnienie drzemiących w nim pragnień. Pierwsze było zabicie stojącego przed nim człowieka. Arnit zadał strasznie mocny cios z lewej, który nie został zablokowany. Obciął mu połowę dłoni, który poleciała kilka metrów dalej, a rękojeść upadła z charakterystycznym odgłosem spadającego metalu nieopodal na ziemie. Wojownik w czerwonobiałej zbroi krzyknął głośno i zaklął siarczyście. Wyciągnął rękę i odepchnął Jedi chcącego go wykończyć.
- Nieźle... Obciąłeś mi kawał dłoni - rzekł oblizując krew z kikuta - Czas z tymi kończyć.
- Prawda! Czas z tym kończyć... Zginiesz!
Arnit zaczął biec z mieczem przygotowanym do ostrego zamachu z prawej. Chciał mu obciąć głowę. Ku jego zdziwieniu przeciwnik wyciągnął lewą rękę i uśmiechnął się złowieszczo. Nagle z niej wyleciały błyskawice mocy, która poraziły straszliwy młodego chłopaka, który upadł na ziemię. Jedi przeżywał straszliwe cierpienie. Każdy element jego ciała był parzony przez śmiertelne błyskawice. Krzyczał straszliwie, lecz nie wzywał pomocy. Garn Leblis z ludźmi patrzyli na rozwój sytuacji. Sam mężczyzna cieszył się, iż Jedi przeżywał taki ból. “Jest to kara, za to co zrobiłeś mojej córce” - pomyślał. Arnit myślał co zrobić... czuł, że jeszcze trochę i zakończy się jego żywot. Przypomniał sobie słowa ślepca : “Cierpienie to fundament na którym jest zbudowana każda myśląca jednostka we wszechświecie! Zaakceptuj to w końcu! ”. Akceptacja cierpienia jako podstawy swojego istnienia... Nagle Arnit zaczął wstawać, ale błyskawice ciągle paliły jego ciało. Skóra w niektórych miejscach zaczynała mu odpadać. Nie czuł już bólu... kompletnie zniknął... Przesiąknął go czysty gniew dodając wielkiej niewyobrażalnej siły...
- Co jest??!! - krzyknął mężczyzna w czerwono-białej zbroi.
- Zaakceptowałem Cierpienie - wyjąknął - Jest ono podstawą mojego istnienia...
- Kim jesteś?? - odparł mu mężczyzna.
- Jestem Jedi... Jestem Synem Mocy...
Błyskawice ustały, a strach mężczyzny wzrósł. Jego obawa śmierci urosła do nie wyobrażalnych rozmiarów. Użył pewnej sztuczki ciemnej strony, żeby zyskać na czasie. Chodziło o kontrolę umysłu. Dzięki tej technice dobrze władający Mocą mógł przejąć bezpośrednią kontrolę nad umysłami innych istot, które będą automatycznie wykonywać jego polecenia, z zasady przekazywane telepatycznie. Lefaw wraz z rosłym Trandoshaninem rzucili się na Arnita. Ten włączył miecz świetlny i odbiła dwa strzały, które nadleciały z ich strony. Trandoshanin szybkim ciosem wytrącił z jego dłoni broń i z pazurami rzucił mu się do gardła. Jedi chwycił jego dłoń z niewiarygodną siłą. Przypomniał sobie lato na Kessi gdzie nauczył się tamtejszej bardzo groźnej sztuki walki. Płynnym przejściem nadgarstka o dziewięćdziesiąt stopni złamał mu rękę. Uderzenie nogą z pół obrotu dokończyło dzieła. Sięgnął Mocą po miecz świetlny wbijając jego ostrze w nieprzytomnego Trandoshanina. Lefaw przestraszył się trochę, lecz nie mógł nic zrobić. Był kontrolowany przez mężczyznę w zbroi. Cięciem z lewej obciął mu głowę pozbawiając się jednego problemu. Garn próbował cały czas do niego strzelać, lecz albo nie trafiał, albo jego strzały były odbijane. Jedi rzucił mieczem, który i jego pozbawił życia. Było mu teraz wszystko jedno kogo zabija. Chciał tylko pozbawiać życia. Zadawać Cierpienie... Dostrzegł, że mężczyzna w zbroi stał nieruchomo.
- Chcesz mnie?! To choć - krzyknął - Jestem potężniejszy niż ci się wydaje!!!
- Giń...
Podbiegł i wbił ostrze wprost w jego serce. Wyjął i z pół obrotu obciął mu głowę. Zwłoki legły na ziemie. Jedi czuł się spełniony... Satysfakcja skończonej zemsty wypełniła go całego. Poczuł się wspaniale. Schylił się obszukując martwego wroga i dostrzegł mały przedmiot.
- Holocron Sith... - wyszeptał głos w jego umyśle.
Schował go i podszedł do zwłok Anelim. Leżała martwa i równie piękna jak za życia. Zabił ją... chociaż kochał... Stał się teraz bardziej ludzki niż przedtem... chociaż popełnił straszliwy błąd... Zabił ukochaną... Przypomniał sobie nagle pierwszy pocałunek jakim go obdarzyła jego pierwsza miłość. Była to niezapomniana chwila, która na zawsze będzie mu przypominać tą dziewczynę. Każdy kto kiedykolwiek był zakochany wiedział, że Pierwsza miłość była nie zapomniana... Pierwszy pocałunek jedyny w swoim rodzaju... Były to chwile, które mogłyby trwać wiecznie... Jedi z łzami w oczach podszedł do ściany patrząc na nią z zaciekawieniem. “Dziwne obrazy” - pomyślał.
- Znajdziesz tu Holocron Jedi - rzekł na glos ślepiec - a potem uciekaj jak najszybciej - dodał.
Fundamentem Wszechświata jest cierpienie i Jedi to właśnie zrozumiał...
Śmierć nigdy nie była końcem, lecz początkiem...
Nie ma śmierci... Jest Moc...
Magata leżała nie przytomna. Z komnaty jej sypialni próbował ją wynieść tajemniczy napastnik. Wszyscy strażnicy nie żyli. Szedł, lecz ku jego zdziwieniu usłyszał kroki. Pojawiła się postać mężczyzn idących pewnym krokiem w jego kierunku. Wiedział, że będzie musiał stoczyć walkę, toteż położył kobietę na ziemi.
- Zostaw ładnie panią i powiedz dla kogo pracujesz rzezimieszku... - powiedział spokojnie pierwszy człowiek.
- Nic ci nie powiem, a kobietę i tak zabiorę! - krzyknął.
- Idź do niej... Ja się nim zajmę - powiedział mężczyzna do swojego kompana.
Zaatakował go serie ciosów kierowanych na twarz, lecz szybki i pewne uniki nie pozwoliły mu na trafienie. Nagle mężczyzna złapał porywacza za obydwie ręce tak mocno, że prawie kości mu złamał. Jęknął z bólu próbując się wyrwać, ale było to daremne. Człowiek wyprowadził potężny cios głową łamiąc nos i sprawiając, że porywacz legł na ziemi. Oglądnął go dokładnie jak leżał obchodząc dookoła. Podszedł i z całej siła kopnął go w twarz pozbawiając przytomności.
- Co z nią? - rzucił do kompana.
- Dobrze. Żyje, lecz jest nie przytomna. Ripper nie wiedziałem, iż jesteś taki dobry w walce.
- Skrywam mój druhu wiele talentów... Kid zabierz ją do sypialni, a ja się zabiorę za naszego porywacza.
- Czy ona powinna mnie teraz zobaczyć? Chyba to jeszcze nie czas nieprawdaż? - zaciekawił się Kid.
- Masz racje... Przyjdzie na to czas. Zanieś ją tam i uciekamy.
Zabrał ja i położył na łóżku tam gdzie zawsze spała. Popatrzył na nią próbując sobie przypomnieć jak to było, kiedy był jej mężem. Pamięć wracała bardzo powoli. Co do jednego faktu nie miał wątpliwości. Otóż było ona bardzo piękną kobietą i nie był zdziwiony, że ożenił się z nią. Czuł, że pomiędzy nimi był jakiś związek... uczucie... Jednak teraz wiedział tylko to, ale nie miał żadnych wspomnień. Pocałował ją czule i poczuł jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej. Wiedział, że to z tą kobietą będzie chciał spędzić resztę życia.
- Jesteś już bezpieczna... Spij kochanie... - wyszeptał.
Odwrócił się i odszedł do Rippera. Sądził, iż myślała, że on nie żył. W pewnym sensie stary Rutra’Dik Yrub był martwy. Jednak śmierć nie była końcem, lecz początkiem...
Na orbicie Revost dwa myśliwce klasy Delta 7 wyłoniły się z nadprzestrzeni. Byli to Mistrz Jedi Oruun wraz ze swoim Padawanem młodym Rexem. Lecieli oni rozwikłać tajemniczą zagadkę napastnika z którym walczył Kreth Malwil. Wylądowali tam też gdzie on wylądował i udali się do pobliskiego miejsca, gdzie będą mogli wynająć przewodnika. “Mamy szukać jakiejś groty” - pomyślał. Doszli do miejsca zwanego po prostu “Przylądek Przewodników”. Taki ośrodek znajdujący się w każdym mieście, gdzie za odpowiednią sumę można było wynająć przewodnika. Weszli do środka i dostrzegli niskiego i opasłego człowieka, który wycierał spocone czoło brudną chustą. Kiedy ich dostrzegł uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Witajcie przybysze! W czym mogę pomóc? - zaczął służalczym tonem.
- Chcielibyśmy wynająć przewodnika. Dobrego, lecz nie na zbyt drogiego. - odparł Oruun.
- Przewodnika oczywista to rzecz. Zaoferuje wam za średnią cenę najlepszego jakiego akurat mam dostępnego. Zwą go Nairod. Jest Zazzmirem, co jest bardzo ciekawe, ale nie będę was zanudzał opowieściami o tej rasie. Chcecie go?
- Ile? - zapytał Mistrz Jedi.
- Marne 500 Republikańskich Kredytów.
- Dobra bierzemy go.
- Dziękuje bardzo.
Wyszli na zewnątrz czekając na przewodnika imieniem Nairod. Po chwili wyszła istota średniego wzrostu o beżowej skórze i czarnych włosach. Oczy jej całe czarne bez kropli bieli patrzyły na dwóch Jedi z ciekawością. Ukłonił się lekko przed nimi i zaczął.
- Dokąd chcecie iść? Czy jakieś specjalne miejsce odwiedzić?
- Czy znajduję się tutaj jakaś grota? - zaciekawił się Oruun.
- Tak jest legendarna grota Maleer Na’dek. Czy chcecie poznać jej historię?
- Nie dzięki, lecz możesz nas tam zaprowadzić.
- Chodźcie za mną w takim bądź razie.
Udali się do groty wolnym krokiem. Pogoda była ładna, a miejsce znajdowało się nie daleko, toteż postanowili iść piechotą. Jednak nie dostrzegli postać, która obserwowała ich z ukrycia. “Znowu Jedi” - pomyślała postać. Można było wyczytać z jej twarzy, że patrzy na dwójkę przybyszów z Coruscant z odrazą, wręcz obrzydzeniem. Sprawdził czy dwie rękojeści były mocno przypięte do pasa i ruszył za nimi niczym nie zauważany cień.
Jedi po jakiejś godzinie marszu dotarli do groty. Przewodnik po skrócie im opowiedział jej historię. Oruun podszedł bliżej wnikliwie oglądając grotę. Rex natomiast został wraz z Nairodem słuchając ciekawie jego historii. Mistrz Jedi wszedł do groty i wyczuł coś co go zaniepokoiło. “Ciemna Strona Mocy... Ciekawe czy Kreth Malwil też to wyczuł?” - pomyślał. Nagle błysk przykuł jego uwagę. Podszedł do niego i dostrzegł w nim rękojeść miecza świetlnego. Nie była to broń Malwila, więc musiała należeć do tego tajemniczego wroga z którym walczył, lecz pytanie brzmiało gdzie on mógł teraz być. Nic innego nie znalazł, więc wyszedł z powrotem. Udali się w kierunku miasta, gdzie chcieli się posilić. Kiedy dotarli do restauracji ich przewodnik oddalił się załatwić swoje sprawy. Zgodnie z umową miał powrócić za jakąś godzinę. Dwójka Jedi zamówiła specjał tego lokalu będący dziwnym zielonkawym mięsem w pomarańczowej galarecie. Gdy młody Rex dotknął galarety ona ruszyła się i chciała uciec z talerza.
- Polej ją sosem Makhil. Zginie od razu - rzucił kucharz widząc problemy Jedi. Nie ukrywał przy tym wielkiego rozbawienia.
- Dzięki - krzyknął Padawan w odpowiedzi.
Zrobił to i galaretka po chwili przestała się ruszyć i można było ją zjeść, lecz Jedi nie miał już na to ochoty. Nie był przyzwyczajony do jadania tak dziwnych potraw. Nagle na ich stół została rzucona postać. Po chwili Jedi zorientowali się, że to był ich przewodnik Nairod, lecz kompletnie bez życia. Spojrzeli w stronę z której przyleciało ciało i dostrzegli istotę wpatrującą się w nich z odrazą. Chwytała za rękojeści mieczy świetlnych zapalając je od razu. Spojrzeli na niego zdezorientowani klienci lokalu.
- Może wyjdziemy na zewnątrz? - zaproponował Oruun.
- Wyjdźmy - odparła Istota.
Wyszli na zewnątrz stając przed lokalem. Jak to w takich sytuacjach bywało wokół zrobił się wielki tłum gapiów zaciekawionych zaistniałą sytuacją. Stanęła trójka wojowników naprzeciw siebie z orężem w dłoni. Nie miała to być walka rzezimieszków, którzy bez honoru strzelali sobie blasterami w plecy. To będzie walka wojowników w prawdziwym znaczeniu tego słowa. To nie byli zawadiacy walczący w zwykłej bójce. To byli rycerze pojedynkujący się w honorowej walce na śmierć i życie.
- Rex stój z tyłu. Obserwuj. Ucz się. Odczytaj jego styl walki. Tak jak Cię uczyłem mój Padawanie. - rzekł Oruun zdejmując płaszcz.
- Tak mistrzu. Uważaj na siebie. Niech Moc będzie Z tobą!
- Wiesz, że będę - wziął głęboki oddech i zwrócił się do swojego przeciwnika - Jak mam z Tobą walczyć to chociaż podaj swe imię i przyczynę dla której chcesz pojedynku.
- .Jam jest Anuid’Kel. Walki domagam się z Tobą tu i teraz. Wyjdzie z nas tylko jeden żyw. Przyczynę? - uśmiech pojawił się na jego twarzy tak złowieszczy, że aż niektórym istotom dreszcze przeszły po plecach. - Zabijanie Jedi jest nie lada rozrywką...
- Walczmy zatem...
Anuid’Kel włączył jeden swój miecz świetlny. Stanął w pozycji do ataku na szeroko rozstawionych nogach. Oruun także uruchomił swą broń i można było podziwiać jego zielone ostrze. Syk dwóch mieczy rozlegał się w promieniu najbliższego kilometra bądź dwóch. Poza tym była tylko cisza. Nikt nie ośmielił się nawet wydać dźwięku, a oddychali jak najciszej. Dwójka wojowników stała i patrzyła uważnie na siebie mocno trzymając w rękach broń. Oruun skupiał się i otwierał na przepływ Mocy. Nie był on może wyśmienitym szermierzem, lecz co nieco o walce na miecze wiedział i sądził, iż zwycięży w tym pojedynku. Anuid’Kel zaatakował pierwszy biegnąc wprost na przeciwnika. Oruun nie patrząc na nic uczynił to samo. Biegli na siebie myśląc o tym samym, a mianowicie jak zadać cios, żeby był śmiertelny. Doszło do zwarcia, miecze się skrzyżowały. Anuid’Kel zadawał mocne dobrze wymierzone cięcia celując w głowę. Jednak Oruun parował je znakomicie nie dając ostrzu szansy dotarcia do celu. Wyszedł z kontratakiem cięciem z dołu pragnął pozbawić mobilności swojego przeciwnika, lecz niestety przeliczył się. Anuid’Kel podskoczył nad ostrzem Oruun mocno kopiąc go w głowę, lekko go zdezorientowując. Mistrz Jedi upadł na ziemie sięgając ręką do miecza, która leżał tuż obok. Jego przeciwnik nie czekał jak wstanie i podbiegał chcąc zabrać życie. Oruun wstał i wzmocnił swoją łączność z mocą. Miecz w jego dłoni zaświecił żywym blaskiem i kolejny atak wroga został odparty. Cięcie z lewej, pchnięcie, obrót i cięcie z prawej. Wszystko to mroczny wojownik doskonale parował, i tylko czekał na okazję. Na błąd w obronie, a praktycznie na lukę w którą mógłby wbić ostrze. Oruun czuł się coraz pewniej i atakował coraz śmielej. Zamachnął się mieczem od siebie widząc już jak jego ostrze przecina gardło wroga pozbawiając go życia. Jednak tak się nie stało, wróg padł na ziemię jakby tego oczekiwał. Szybko wstał widząc lukę, której szukał i wbił w nią swoje ostrze, które bez problemu przebiło skórę i organy wewnętrzne zadając straszliwy ból. Malowało się ogromne zdziwienie na twarzy mistrza Jedi, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jednak czy to teraz miało znaczenie? Zadana została mu śmiertelna rana, a pomoc raczej nie zdążyłaby na czas. Całe jego życie przeszło mu przed oczyma, od chwili jego narodzin, przez najszczęśliwsze momenty jako Jedi, aż do teraz. Padł na ziemię oddychając ciężko i zarazem płytko.
Kolejna śmierć... Kolejne istnieje ginie... Co będzie z nim dalej? Czy połączy się z wszechobecną mocą? Mistrz Jedi wiedział, że umierał. Dostrzegł kątem oka, że w sekundzie jak upadł przeciwnik cofnął się o dwa kroki zagaszając miecz. Podbiegł do niego jego Padawan Rex krzycząc : “Nie”. Wyczuwał od niego emanujący ból i niepokój.
Czas naszym wrogiem...
Czas przepływa przez palce...
Czas uciekał mistrzowi Jedi i miał on tego pełną świadomość. Chciał tyle jeszcze swojego ucznia nauczyć, lecz brakowało mu czasu. Los chciał inaczej dla niego. Było mu pisane umrzeć tu i dzisiaj. Smutek przechodzący w rozpacz... Czuł dokładnie to w sercu w tym samym momencie. Kiedyś zastanawiał się co będzie czuć w momencie swojej śmierci. Czy będzie się bał? Oruun znał dobrze fundament wszechświata, którym było cierpienie. Chciał dla swojego ucznia jak najlepiej, lecz w tej chwili nie wiedział nawet czy jego uczeń przeżyje.
- Mistrzu! Mistrzu! - krzyczał przez łzy młody Rex.
- Rex... Zawsze będę z tobą... - jego głos był ledwo słyszalny, nie był to nawet szept - Jestem z ciebie bardzo dumny... Pamiętaj... - grymas bólu pojawił się na jego twarzy
- Mistrzu nie umieraj! Proszę... - błagał Padawan.
- Nie ma śmierci... Jest Moc... - wyszeptał i życie opuściło jego ciało.
Słowa mistrz Oruuna huczały w głowie młodego Padawana. “Nie ma śmierci... Jest Moc” słowa będące podstawą kodeksu Jedi. Co teraz się dzieje z jego mistrzem? Czy przestał istnieć? Czy też stał się częścią Mocy? Rex patrzył przez łzy na ciało swojego nauczyciela. Jego wzrok przesunął się na lewo na postać jego mordercy, który stał i w szyderczym uśmiechu patrzył na niego.
- Wstawaj mazgaju i walcz. - wycedził Anuid’Kel.
- Ja... - przetarł ręka oczy zalane łzami. - Nie jestem mazgajem...
- To się okaże jak będziesz błagał mnie o litość... dzieciaku...
- Nie jestem dzieckiem! Jestem Jedi! - krzyknął Rex sięgając po miecz świetlny i zapalając go.
Ku jego przerażeniu gniew opanował całe jego serce, lecz nie tylko. Było coś jeszcze oprócz gniewu. Oczywiście smutek po śmierci mistrza miał tam swoje stałe miejsce od niedawna, ale co jeszcze to było Rex nie mógł wyjaśnić. Oddał się we władanie Mocy. Nagle wszystkie uczucia... zmartwienia... emocje... Znikły w momencie jak przepłynęła przez niego Mocy, lecząc rany psychiczne, które przed chwilą zadał mu mroczny wróg. Był jak w transie widząc jeden cel w postaci Anuida’Kela. Nie zważał na to czy umrze czy przeżyje, czy zwycięży, czy też przegra. Przecież każdy kiedyś musi umrzeć... A pytanie brzmi tylko Kiedy i Jak. Jednak jak możemy wybrać sobie śmierć czy to nie byłoby lepsze? Czy śmierć z mieczem świetlnym w dłoni walcząc na śmierć i życie nie byłaby godniejsza od śmierci jako starzec w łożu wsłuchując się w swoje bicia serca, która biłoby wolniej i coraz wolniej, aż zatrzymałoby się i istota by zmarła. Rex zawsze należał do niecierpliwych i raczej impulsywnych uczniów i teraz było to bardzo widoczne. Nie myśląc nad taktyką zaatakował szybkimi cięciami raz z lewej, raz prawej. Szyderczy uśmiech na twarzy przeciwnika mówił wszystko jak traktował pojedynek z młodym Jedi. Była to dla niego prawdziwa frajda. Miecz trzymał w lewej dłoni bez trudu parując ciosy Rexa. Jednak padawan nieżyjącego mistrza Jedi był ambitny i niewątpliwie nieustępliwy. Atakował z coraz większą zawziętością, lecz także bardziej odpływał świadomością. Czuł, że walczy, jednak wiedział, że to Moc kieruje jego dłońmi dodając im zwinności i szybkości. Anuid’Kel z pół obrotu kopnął młodego Jedi w brzuch i ten upadł na jedno kolano z grymasem bólu na twarzy. “Cierpienie fundamentem wszechświata... Ból jego częścią... Musze zaakceptować ból jako część życia... Nie można bać się cierpienia... Poprowadzi to do zguby. Cierpienie fundamentem mojej osobowości... Akceptuje je jako moją część” - myślał Rex. Wstał i rzucił się z prawdziwą furią na mrocznego przeciwnika zadając lepsze i bardziej wyważone ciosy. Po czterech z lewej i jednym z prawej Anuid’Kel prawie stracił miecz świetlny z dłoni toteż złapał go dwoma rękami walcząc już na poważnie. Był lekko pod wrażeniem młodego Jedi, lecz czuł wewnątrz wielką pewność, że to mu nie wystarczy. Rex atakował, z każdej strony zamachnięcia mieczem świetlnym, specjalnie zataczał mały łuk, żeby za bardzo nie odkryć się. Kontratak Anuid’Kela była precyzyjny i pełen profesjonalizmu. Zaatakował go szybkimi uderzeniami z prawej i z lewej, lecz były one przyjmowane na ostrze przeciwnika. Doszło do zwarcia, aż iskry wyleciały z dwóch zetkniętych świetlnych ostrzy.
- Jestem pod wrażeniem! Zginiesz z Honorem Młody Jedi - wymówił.
- Zobaczymy! - odparł nie chcąc wdawać się w niepotrzebne szermierki słowne.
Najważniejsza dla niego byłą tylko walka na której skupił całą swą uwagę. Zamachnął się z lewej celując w prawe ramię Anuida, lecz ten zrobił podobny manewr jak w walce z Mistrzem Oruunem. Wszyscy oglądający to jakby nie nazwać widowisko, myśleli, że pojedynek będzie właśnie rozstrzygnięty. Jednak zapomnieli o tym, że nie można było nikogo nie doceniać. Każda istota jakby nie wyglądała, kim by nie była miała w sobie ogromny potencjał, którego nie widać na pierwszy rzut oczu. Potencjał, który może przenosić góry. Gdy Rex dostrzegł co czynił jego przeciwnik dzięki mocy podskoczył do góry w momencie gdy Anuid’Kel padał na ziemię. Trwało to ułamek sekundy, lecz to wystarczyło, żeby stało się to co przygotował dla tych dwojga nieubłagany los. Gdy Jedi upadał na ziemie za leżącym przeciwnikiem on powoli się podnosił. Dla Rexa wszystko działo się jakby wolniej, jakby każda sekunda trwała minutę. Gdy Anuid’Kel był na już na nogach młody Jedi złapał na dół rękojeści i skierował ostrze za plecy. Usłyszał cichy jęk, jak jego miecz świetlny przebił przeciwnika na wylot. Szybkim ruchem wyciągnął ostrze i zgasił je. Odwrócił się w momencie gdy jego wróg padał na ziemię. Podszedł do niego i spojrzał w jego oczy, pełne grozy. Dostrzegł dziwny uśmiech na jego twarzy sugerujący Rexowi, że to był prawdziwy szaleniec.
- Gratuluje... zwyciężyłeś - wyszeptał krztusząc się od wewnętrznego krwotoku.
- Czemu się śmiejesz? - zdziwił się młody padawan.
- Nigdy tego nie zrozumiesz. Śmiać się do śmierci to nie jest oznaka szaleństwa... Jakbyś poznał tak dogłębnie fundament wszechświata jak ja byś to zrozumiał... ale... - nie dokończył ponieważ oddał ducha. Pusta powłoka cielesna leżała bez życia.
Zdyszany Jedi uklęknął na ziemi łapczywie oddychając. Patrzył na leżącego przed nim trupa mordercy jego mistrza. Gniew zmagał się w nim z niewyobrażalną siłą. Czuł jak go powoli opanowywał. Nagle w głowie rozległ się głos Mistrza Oruuna jakby wspomnienie, który mówił: “Nie ma gniewu... Jest spokój. Gniew prosta ścieżką ku ciemnej stronie”. Rex sięgnął po Moc pozwalając jej wlać się w niego i znaleźć trawiącego go pasożyta. Tym robakiem był gniew, który wyszedł z ukrycia, żeby zawładnąć ciałem. Moc jednak go dopadła i unicestwiła w zarodku. Gniew zniknął tak szybko jak się pojawił. Jedi wstał i podszedł do ciała swojego Mistrza. Schylił się i wziął je na ręce udając się od razu do portu, żeby przywieźć ciało prawdziwego Jedi na Coruscant. Dla niego Mistrz Oruun był uosobieniem marzeń. Był tym kim zawsze chciał być. Prawdziwym Rycerzem Jedi, który umarł z mieczem świetlnym w dłoni. Anuid’Kel rzekł do niego, że nie znał Fundamentu Wszechświata. Chociaż zabił on jego mistrza był mu wdzięczny bo dzięki niemu poznał ten fundament. Było to prawdziwe cierpienie przeradzające się w agonalny ból. Cierpienie kształtowało od wieków... Teraz dopiero młody Jedi to pojął od razu akceptując Śmierć nie była końcem, lecz początkiem...
Łzy popłynęły strumieniem po policzku. “Nie ma śmierci... Jest tylko Moc...” - wyszeptał.
Kobieta spała w łożu mając dziwny sen. Szła ciemnym korytarzem rozglądając się. Nagle z czerni korytarza przed nią otworzyły się wrota wpuszczając trochę światłą. Wyszła z nich postać mężczyzny, którego nie znała ani nigdy nie widziała na oczy. Uśmiechnął się do niej i dał znak ręką, żeby weszła do środka. Tak też zrobiła z lekką obawą w sercu. Gdy przeszła ciemny korytarz zmienił się w całkiem biały. Postać za nią zamknęła drzwi i stała nie ruchomo.
- Witaj piękna niewiasto, Czy jesteś gotowa? - spytał.
- Gotowa do czego? - odparła zdziwiona.
- Gotowa do poznania swojej przyszłości. Gotowa do poznania prawdy o samej sobie. Jesteś kimś ważnym - zakończył.
- Ja? nie bądź śmieszny. Zawsze byłam cichą, spokojną dziewczyną, której - załamał się jej głos - nikt nigdy nie zauważał, która nic praktycznie nie osiągnęła wielkiego w życiu jak na razie, więc czemu mówisz, że Jestem kimś ważnym? Co ty możesz o tym wiedzieć? hę? - zdenerwowała się lekko na niego.
- Chcesz poznać swoją przyszłość?
- Tak - rzekła niepewnie.
Mężczyzna uśmiechnął się, a jego oczy robiły się całe czarne. Kobieta cofnęła się o dwa kroki nie wiedząc co się dzieje. Kiedy już jego źrenice otulone zostały całunem mroku dał znak ręka na lewo, żeby tam patrzył. Nagle z jego oczu zaczęły wylatywać roje równie czarnych owadów prosta na białą ścianę. Człowiek wydawał przy tym przeraźliwe ni to jęki ni to krzyki. Owady rozpryskiwały się na ścianie pokrywając ją czarną plamą, która roznosiła się na całą ścianę tworząc sześciokątną figurę. Potem postać rozpłynęła się jakby nie będąc już potrzebną. W pomieszczeniu rozległ się głos kobiety.
- Patrz... - zaczął głos.
Zobaczyła jakiegoś mężczyznę walczącego z drugim. W rękach trzymali broń Jedi. Obraz zniknął i pojawił się inny człowiek otulony w czarny płaszcz z kapturem zakrywającym mu twarz. Widać było szyderczy uśmiech jak spoglądał na swoich podwładnych, lecz kobieta go nie znała ani nawet nie widziała go nigdy na oczy. Potem zobaczyła młodego przystojnego mężczyznę w krótko obstrzyżonych blond włosach z warkoczem zwisającym mu na prawym ramieniu. Nagle rozległ się głośny pisk. Kobieta z bólem upadła na ziemie łapiąc się za głowę. Głos przemówił : “Narodziłaś się, żeby umrzeć po to, żeby Oni się narodzili. Wszystko rozstrzygnie się niedługo zaraz po Norcoloh Htis. Sen to tylko przedsmak śmierci. Ten który śpi, musi się obudzić”.
Kobieta otworzyła oczy siadając na łóżku. Rozglądała się wokoło patrząc gdzie znajduje się i na szczęście skojarzyła, iż był to tylko sen. Wiedziała, że znajduje się na planecie Sluis, gdzie była z wizytą w interesach. Była ona człowiekiem, średniego wzrostu o krótkich blond włosach. Pracowała dla konsorcjum Trast, które chciało zamówić kilka statków dla obrony planetarnej i do przewozu konwojów, ponieważ ostatnio często były one atakowane przez nędznych piratów. Ostatnio męczyły ją straszliwe koszmary i nie wiedziała o co w nich chodziło. Była nawet z wizytą u słynnego Bothańskiego psychologa, ale niestety także nic nie wskórał w jej sprawie. Położyła się i zamknęła oczy. “Zaraz trzeba iść do pracy” - pomyślała.
Kesaj siedział na fotelu i rozmyślał patrząc w gwiazdy. Wiedział, iż niedługo nastąpi to co tak długo planował. Cieszył się na tą myśl, że wkrótce osiągnie to o czym marzył. Jego pragnienie nie różniło się zbytnie od pragnień innych istot w galaktyce. Chciał jednego, a mianowicie władzy. Była to rzecz pożądana przez wielu, lecz dużo istot tego nie osiąga. Od zarania dziejów grupy społeczne dzieliły się na rządzących i tych którzy byli podwładnymi. Chodziło o to, że jedni mieli władze, a drudzy jej nie mieli. Jedna rzecz ich łączyła, każdy z nich chciał władzy. Znajdował się on na statku lecącym do stoczni Sluis Van, gdzie odbędzie się wielka konferencja poświęcona przyszłości stoczni budującej międzygwiezdne statki. Będzie tam wielu senatorów Republiki wraz z Kanclerzem Palpatine’m. Kesaj sam był senatorem i ku jego uciesze był także oddelegowany na Sluis. Dzięki temu będzie mógł wykonać to co planował. Jak mu się uda to przejdzie do historii i zdobędzie szacunek. Inne możliwości niż sukces nie przyjmował. Był człowiekiem ambitnym i wytrwałym, który rzadko odnosił porażki. “Zwyciężę...” - pomyślał.
Arnit stał przepychając się w zwarciu wraz ze swoim przeciwnikiem. Patrzył na niego tak jakby chciał go zabić samym wzrokiem. Mężczyzna w czerwonobiałej zbroi odpowiedział mu uśmiechy pełnym pogardy. Był pewny, że to on zwycięży. Jednak jak to często bywało z pewnością siebie była ona przyczyną porażki wielu wojowników. Arnit odepchnął go na ścianę i zadał cios z góry chcąc rozpłatać go na dwoje, lecz ostrze trafiło na ścianę. Przeciwnik niskim pchnięciem chciał przebić bok młodego Jedi, ale i on uniknął ciosu. Jednak nie było to wystarczająco szybkie, ponieważ miecz przejechał mu lekko po starej ranie, która błysnęła krwią. Jedi poczuł ukłucie bólu, lecz był tak złączony z Mocą, iż nawet się nie zachwiał. Zrobił coś co jego przeciwnik się nie spodziewał, a mianowicie z obrotu kopnął go lewą nogą mocno w twarz. Cios był mocny i pewny toteż nieprzyjaciel upadł zdezorientowany na ziemie. Młody Padawan chciał go wykończyć wbijając ostrze wprost w serce przesiąknięte złem, lecz nagle coś rozwiało jego uwagę. Ku jego zdziwieniu przeciwnik znikł. Nagle z strony wejść do miejsca, gdzie się znajdował padły strzały z blasterów. Arnit kilkoma szybkimi ruchami odbił je i czym prędzej odwrócił się uciekając w przeciwną stronę. Nowi przeciwnicy podążyli za nim. “Gdzie on uciekł??” - zastanawiał się. Biegł jeszcze chwilę i dostrzegł w końcu swojego najgorszego wroga. Stał z mieczem w dłoni i czekał. On biegł wprost na niego chcąc przebić go na wylot. Głos przemówił mu w umyśle: “Tak... Zabij... Zabij...”. Ku jego zdziwieniu przeszedł jak przez hologram, a gdy obrócił się postaci nie było. Znajdował się w tym samym miejscu, lecz nowych przeciwników także nie dostrzegą. Głos zza pleców zwrócił jego uwagę.
- Czy już rozumiesz? - zaczął ślepiec.
- Znowu ty? Co się dzieje? Gdzie on zniknął? - mówił zdyszany Arnit.
- Ukrywa się przed Tobą...
- Czemu?
- Czuje, że jesteś dobrym przeciwnikiem. Bawi się tobą od początku i kontynuuje ją i teraz. Nic nie jest tym czym ci się wydaje. Oczy mamią... Pamiętaj patrzysz, lecz nie widzisz...
- Znowu zagadki masz tylko dla mnie? - zirytował się Arnit.
- Często zagadki mówią więcej niż bezpośrednia prawda. Czyż nie jest tak w istocie?
- Chyba masz racje. Co mam robić? Jestem na Salatan, ale nie wiem co tu szukać. Po co miałem tu przybyć? Poradź tak jak to dotychczas czyniłeś...
- Sny są od zawsze wielką zagadką wszystkich istot we wszechświecie. Pokazują nasze ukryte pragnienia... rządzę... a także często przyszłość...
- Przyszłość? - zaciekawił się.
- W przypadku Jedi są to Wizje ukazywane dzięki Mocy. Ogólnie wy nie śnicie.
- Co mam tu szukać powiedz mi zanim odejdziesz! - krzyknął Jedi
- Norcoloh Idej... początek nastąpi niedługo... bądź przygotowany...
Jedi chciał zapytać o coś jeszcze, ale zaniechał tego gdy dostrzegł, że ślepiec się rozpływa. Usłyszał szybkie kroki biegnącej istoty. Zastanawiał się skąd dobiegał ten odgłos toteż rozglądnął się dookoła. Nagle przez nie do końca rozpłyniętą postać ślepca przebiegł jego wróg z zapalonym mieczem w dłoniach. Zadawał silne ciosy z lewej i z góry, które zmuszały Arnita do cofania się i blokowania ciosów. Atakował z czystą furią rycząc jak zwierze.
- Znudziła mnie ta zabawa... Czas to kończyć Jedi... - rzucił do młodego Corelianina.
- Zabawa? Jest to dla ciebie tylko zabawą? Zabicie mojej rodziny i wielu niewinnych osób też było dla Ciebie zabawą?! - powoli unosił swój głos.
- Tak! Dodam, że bardzo przednia zabawa. Teraz zabiję Cię, a twoje wnętrzności posłużą za budulec obicia mojego fotela.
- Dlaczego Ja?! Dlaczego??? - krzyczał. Gniew wzmógł w nim z całkiem nową i obcą dla Jedi siłą.
Zaczął odpychać jego ataki udanymi pchnięcia i cięciami z prawej. Jego przeciwnik chociaż je blokował czynił to z coraz większym trudem. Jedi krzyczał zadając ciosy i rzucał w jego kierunku wszystkimi wyzwiskami w dwóch językach jakich znał. Chciał go zabić, nic innego nie miał w myślach w tej właśnie chwili. Nagle do pomieszczenia wbiegli inne postacie patrząc na dwóch walczących ludzi. Kątem oka Arnit dostrzegł wśród nich Garn’a Leblisa. “Co on tu robi???” - zastanawiał się. Leblis dał znak ręką swoim ludziom, żeby zaczekali. Oni natomiast walczyli dalej. Jedi zaatakował nagłym cięciem z lewej jednocześnie kopiąc nogą w prawym bok. Miecz zablokował, lecz cios przyjął co zaowocowało, iż przewrócił się na ziemie. Młody chłopak chciał zadać śmiertelny cios celując w serce, ale wróg uchylił się i tylko zranił go w ramię. Zaczął uciekać w pobliski korytarz, a Corelianin za nim. Ludzie Garn’a po tym jak dostali znak pogonili także, lecz chwile później. Uciekający mężczyzna w czerwono-białej zbroi zniknął mu z oczy. Kluczył w labiryncie korytarzy tracąc nadzieje na odnalezienie ściganego, ale nagle usłyszał hałas. Rzucił okiem do komnaty z której dobiegał dźwięk. Był to człowiek, którego ścigał stojący i wpatrujący się w swój miecz świetlny. Była to okazja jakiej Arnit nie mógł przepuścić. Wbiegł krzycząc w niebogłosy do pomieszczenia i przebił mężczyznę na wylot swoim ostrzem. Wydał z siebie dźwięki, które go trochę zdziwiły, ponieważ przypominały śmiech szaleńca. Czuł wewnętrzną radość gdy przesuwał ostrze w górę rozcinając wroga aż do ramienia. Ten go złapał rękami za ramię chcąc coś wyszeptać, lecz nie mógł. “Tak... Tak” - pomyślał Arnit. Jednak czy to były jego myśli czy to głos znów przemawiał? Przeciwnik padł na ziemie oddychając płytko. Nagle stało się coś naprawdę dziwnego, a mianowicie wizerunek mężczyzny zaczął się rozmywać. Jedi zdziwiony odszedł dwa kroki patrząc jak w obraz. W końcu dostrzegł przerażającą prawdę. Ślepiec rzekł mu w umyśle : “Oczy mamią... Patrzysz, ale nie widzisz... Ujrzysz prawdę... Pamiętaj wzrok nie mówi prawdy o tym na co patrzysz”. Te słowa okazały się śmiertelnie prawdziwe. Postać mężczyzny w czerwonobiałej zbroi zniknela, a ściślej mówiąc rozpłynęła się. Okazało się, że to tak naprawdę była Anelim. Teraz leżała rozorana mieczem świetlnym z trudem łapiąca oddech. Arnit upadł na kolana koło niej i czuł jak go rozdziera na dwoje coś wewnątrz. Łzy powoli zaczęły mu spływać po policzkach. Jej oczy pytały go : “Dlaczego... Dlaczego?”, lecz on nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Nie rozumiał jak mogło się to stać. Przecież widział normalnie mężczyznę w czerwono-białej zbroi, który tak bardzo pragnął zabić. Teraz leżała przed nim jego ukochana z śmiertelną raną, która on zadał. Wiedział, że nic nie poradzi na to i ona umrze. Kolejna śmierć... Kolejne istnienie przestaje egzystować...
Śmierć nie jest końcem, lecz początkiem...
Nie ma śmierci jest Moc...
Złapał ją za rękę i skupił się na żywej Mocy. Chciał ją ocalić i o niczym innym w tej chwili nie myślał. Niestety jego wysiłki spełzły na niczym. Nagle Anelim spojrzała na niego trapiona agonalnym bólem.
- Ja... Dlaa... czego...? - wyjąknęła.
- Przepraszam Anelim... - mówił przez łzy - Ja nie wiem... Ja... Widziałem wroga... to nie byłaś ty... - przetarł ręką oczy - Kocham Cię Anelim! Nie odchodź...
- Wiem... ale... - chciała coś powiedzieć, lecz tylko spojrzała swoimi pięknymi oczyma na Arnita i oddała ducha.
Jedi klęczał przy niej i patrzył w jej oczy. Były one wspaniałe i wręcz doskonałe. Zawsze go uspokajały, lecz teraz były martwe. Widział przed chwilą jak oczyma cały czas pytała go dlaczego ją zabił. Czemu nie myślał tylko poddał się instynktom? Ostatnie tchnienie Anelim sprawiło, że coś w nim pękło. Coś co trzymało go w łączności z prawami Zakonu, z tym kim był kiedyś. Krzyknął nagle w z całych swoich sił :
- Ślepcze!!!! Czy tego chciałeś?!! Czy taki był twój plan?! Zabije Cię!!!!!
- Zabijesz mnie? Przepraszam Ciebie bardzo młody Jedi, lecz za co?
- Za to, że mnie nie ostrzegłeś? Za to, że ją zabiłem... Za wszystko.. - praktycznie bredził Arnit.
- Jak Cię nie ostrzegałem? Czyż nie mówiłem, iż Oczy mamią? Że nie widzisz, lecz ujrzysz? Patrzyłeś, ale nie widziałeś i temu ona zginęła.
- Nie... Nie... Nie... Ja już tego nie zniosę! Za co to mnie spotyka?!! - krzyczał.
- Nie wiesz za co? Nie wiesz dlaczego Cierpisz? - zaczął spokojnie ślepiec.
- Jakbym wiedział głupcze to bym nie pytał - odburknął.
- Fundamentem wszechświata jest Cierpienie... Każdy to przeżywa... Jest częścią życia każdej istoty. Kształtuje ich... Tylko one pokazuję która jednostka jest naprawdę silna. Cierpienie to fundament na którym jest zbudowana każda myśląca jednostka we wszechświecie! Zaakceptuj to w końcu! - podniósł lekko glos tłumacząc.
- Cierpienie? Miałeś racje co do wszystkiego ślepcze... Nawet nie wiem jak masz imię. To jest nawet zabawne. Paradoks... Chciałem zabić mojego najgorszego wroga, a zabiłem najpiękniejszą kobietę, którą obdarzyłem uczuciem. Jestem Jedi... Maszyną odrzucającą ludzkie uczucia... - położył się na ziemi i rozpłakał się na dobre. Wszystkie bariery jakie trzymał puścił pozwalając drzemiącym w nim emocjom wyjść na wierzch.
- Maszyną? On nie jest maszyną. On jest pierwszym Jedi nie maszyną. Jedi, który czuje... Jedi, który nie odrzuca emocji. Jest on człowiekiem. - doszedł go znajomy glos starca, z którym już rozmawiał kilkakrotnie wcześniej.
- Witaj! Masz racje! Ten Jedi jest inny... On czuje... Nie tak jak inni. - odparły mu ślepiec.
- Pierwszy krok nastąpił. Upadek Jedi... Upadek Człowieka...- wyartykułował starzec.
- O czym wy mówicie?? - krzyknął - Ja zabiłem. Ciemna strona Mocy mnie opanowuje! Czuje nic innego jak tylko Gniew... Smutek... Strach... a także ból. Jeśli to ma być ludzkie to ja nie chce być człowiekiem!!
- Ale nim jesteś i teraz podajesz nam jeden dowód na potwierdzenie tej tezy. Jesteś człowiekiem. Masz słabości jak ludzie. Czujesz...
- Nie wiem... - odpowiedział już kompletnie zdezorientowany.
Nagle z przeciwległego korytarza wyłoniła się postać Garna Leblisa.
- Zabiłeś ją - wycedził dodając kilka Koreliańskich przekleństw.
- Ja... Nie chciałem... To był wypadek...
- Wiedziałem od początku, że to był zły pomysł! Nie powinienem jej na to pozwolić! - mówił jakby do siebie.
- O czym ty mówisz? - spytał Jedi widząc, nagle, iż ślepiec i starzec zniknęli.
- Pamiętasz co odpowiedziała na twoje wyznanie “Kocham Cię” - wypowiedział dobrze znany głos mężczyzny w czerwonobiałej zbroi.
- To ty! zabije Cię! - krzyczał Arnit.
- Arnicie co ci się stało? twoja twarz... - wypowiedział Lefaw jeden z ludzi Garna patrząc na niego. Jego twarz była cała pomarszczona jak u starca. Przesiąknięty był czymś dziwnym. Jakby coś go od wewnątrz trawiło.
- Nie wiem... Choroba... - odrzekł - Anelim odparła “Wiem, ale...” Co to ma do rzeczy? powiedz zanim pożrę twe serce.
- Ona chciała powiedzieć, że Cię nie kocha... Tak naprawdę od początku gardziła Tobą. Kiedy ją całowałeś powstrzymywała się z trudem od wymiotów. Taka jest prawda Jedi. - mówił głosem pełnym pewności i radości.
- Kłamiesz!!!
Jedi wstał biorąc miecz świetlny. Czuł gniew, który rozlał mu się po całym ciele. Nie chciał używać żadnych technik do zlikwidowania gniewu. Chciał, żeby go opanował, nie pragnął niczego innego. Rzucił się na przeciwnika jak wściekły Rancor na ofiarę. W umyśle huczały słowa “Wykończ go! Wykończ go! Nadszedł Czas! ”. Arnit zadawał serie ciosów z prawej, z lewej, z góry i z dołu. Ten je parował, lecz słabł i było to widoczne. Był to jak taniec wręcz śmiertelny w którym każdy cios był odpowiednie wyprowadzany na oręż przeciwnika. W końcu Jedi napierał z taką siłą i zawziętością, że mężczyzna cofał się. Wyczuł emanujący strach od przeciwnika, który praktycznie zniszczył mu życie. Jego życie dobrego, poczciwego dobrze zapowiadającego się Padawana Jedi, który już nigdy nie zostanie Rycerzem. Jedi, który tak naprawdę nigdy nie wiedział kim był a ni dokąd zmierzał. Teraz to wiedział, a jego jedynym celem było wypełnienie drzemiących w nim pragnień. Pierwsze było zabicie stojącego przed nim człowieka. Arnit zadał strasznie mocny cios z lewej, który nie został zablokowany. Obciął mu połowę dłoni, który poleciała kilka metrów dalej, a rękojeść upadła z charakterystycznym odgłosem spadającego metalu nieopodal na ziemie. Wojownik w czerwonobiałej zbroi krzyknął głośno i zaklął siarczyście. Wyciągnął rękę i odepchnął Jedi chcącego go wykończyć.
- Nieźle... Obciąłeś mi kawał dłoni - rzekł oblizując krew z kikuta - Czas z tymi kończyć.
- Prawda! Czas z tym kończyć... Zginiesz!
Arnit zaczął biec z mieczem przygotowanym do ostrego zamachu z prawej. Chciał mu obciąć głowę. Ku jego zdziwieniu przeciwnik wyciągnął lewą rękę i uśmiechnął się złowieszczo. Nagle z niej wyleciały błyskawice mocy, która poraziły straszliwy młodego chłopaka, który upadł na ziemię. Jedi przeżywał straszliwe cierpienie. Każdy element jego ciała był parzony przez śmiertelne błyskawice. Krzyczał straszliwie, lecz nie wzywał pomocy. Garn Leblis z ludźmi patrzyli na rozwój sytuacji. Sam mężczyzna cieszył się, iż Jedi przeżywał taki ból. “Jest to kara, za to co zrobiłeś mojej córce” - pomyślał. Arnit myślał co zrobić... czuł, że jeszcze trochę i zakończy się jego żywot. Przypomniał sobie słowa ślepca : “Cierpienie to fundament na którym jest zbudowana każda myśląca jednostka we wszechświecie! Zaakceptuj to w końcu! ”. Akceptacja cierpienia jako podstawy swojego istnienia... Nagle Arnit zaczął wstawać, ale błyskawice ciągle paliły jego ciało. Skóra w niektórych miejscach zaczynała mu odpadać. Nie czuł już bólu... kompletnie zniknął... Przesiąknął go czysty gniew dodając wielkiej niewyobrażalnej siły...
- Co jest??!! - krzyknął mężczyzna w czerwono-białej zbroi.
- Zaakceptowałem Cierpienie - wyjąknął - Jest ono podstawą mojego istnienia...
- Kim jesteś?? - odparł mu mężczyzna.
- Jestem Jedi... Jestem Synem Mocy...
Błyskawice ustały, a strach mężczyzny wzrósł. Jego obawa śmierci urosła do nie wyobrażalnych rozmiarów. Użył pewnej sztuczki ciemnej strony, żeby zyskać na czasie. Chodziło o kontrolę umysłu. Dzięki tej technice dobrze władający Mocą mógł przejąć bezpośrednią kontrolę nad umysłami innych istot, które będą automatycznie wykonywać jego polecenia, z zasady przekazywane telepatycznie. Lefaw wraz z rosłym Trandoshaninem rzucili się na Arnita. Ten włączył miecz świetlny i odbiła dwa strzały, które nadleciały z ich strony. Trandoshanin szybkim ciosem wytrącił z jego dłoni broń i z pazurami rzucił mu się do gardła. Jedi chwycił jego dłoń z niewiarygodną siłą. Przypomniał sobie lato na Kessi gdzie nauczył się tamtejszej bardzo groźnej sztuki walki. Płynnym przejściem nadgarstka o dziewięćdziesiąt stopni złamał mu rękę. Uderzenie nogą z pół obrotu dokończyło dzieła. Sięgnął Mocą po miecz świetlny wbijając jego ostrze w nieprzytomnego Trandoshanina. Lefaw przestraszył się trochę, lecz nie mógł nic zrobić. Był kontrolowany przez mężczyznę w zbroi. Cięciem z lewej obciął mu głowę pozbawiając się jednego problemu. Garn próbował cały czas do niego strzelać, lecz albo nie trafiał, albo jego strzały były odbijane. Jedi rzucił mieczem, który i jego pozbawił życia. Było mu teraz wszystko jedno kogo zabija. Chciał tylko pozbawiać życia. Zadawać Cierpienie... Dostrzegł, że mężczyzna w zbroi stał nieruchomo.
- Chcesz mnie?! To choć - krzyknął - Jestem potężniejszy niż ci się wydaje!!!
- Giń...
Podbiegł i wbił ostrze wprost w jego serce. Wyjął i z pół obrotu obciął mu głowę. Zwłoki legły na ziemie. Jedi czuł się spełniony... Satysfakcja skończonej zemsty wypełniła go całego. Poczuł się wspaniale. Schylił się obszukując martwego wroga i dostrzegł mały przedmiot.
- Holocron Sith... - wyszeptał głos w jego umyśle.
Schował go i podszedł do zwłok Anelim. Leżała martwa i równie piękna jak za życia. Zabił ją... chociaż kochał... Stał się teraz bardziej ludzki niż przedtem... chociaż popełnił straszliwy błąd... Zabił ukochaną... Przypomniał sobie nagle pierwszy pocałunek jakim go obdarzyła jego pierwsza miłość. Była to niezapomniana chwila, która na zawsze będzie mu przypominać tą dziewczynę. Każdy kto kiedykolwiek był zakochany wiedział, że Pierwsza miłość była nie zapomniana... Pierwszy pocałunek jedyny w swoim rodzaju... Były to chwile, które mogłyby trwać wiecznie... Jedi z łzami w oczach podszedł do ściany patrząc na nią z zaciekawieniem. “Dziwne obrazy” - pomyślał.
- Znajdziesz tu Holocron Jedi - rzekł na glos ślepiec - a potem uciekaj jak najszybciej - dodał.
Fundamentem Wszechświata jest cierpienie i Jedi to właśnie zrozumiał...
Śmierć nigdy nie była końcem, lecz początkiem...
Nie ma śmierci... Jest Moc...
Magata leżała nie przytomna. Z komnaty jej sypialni próbował ją wynieść tajemniczy napastnik. Wszyscy strażnicy nie żyli. Szedł, lecz ku jego zdziwieniu usłyszał kroki. Pojawiła się postać mężczyzn idących pewnym krokiem w jego kierunku. Wiedział, że będzie musiał stoczyć walkę, toteż położył kobietę na ziemi.
- Zostaw ładnie panią i powiedz dla kogo pracujesz rzezimieszku... - powiedział spokojnie pierwszy człowiek.
- Nic ci nie powiem, a kobietę i tak zabiorę! - krzyknął.
- Idź do niej... Ja się nim zajmę - powiedział mężczyzna do swojego kompana.
Zaatakował go serie ciosów kierowanych na twarz, lecz szybki i pewne uniki nie pozwoliły mu na trafienie. Nagle mężczyzna złapał porywacza za obydwie ręce tak mocno, że prawie kości mu złamał. Jęknął z bólu próbując się wyrwać, ale było to daremne. Człowiek wyprowadził potężny cios głową łamiąc nos i sprawiając, że porywacz legł na ziemi. Oglądnął go dokładnie jak leżał obchodząc dookoła. Podszedł i z całej siła kopnął go w twarz pozbawiając przytomności.
- Co z nią? - rzucił do kompana.
- Dobrze. Żyje, lecz jest nie przytomna. Ripper nie wiedziałem, iż jesteś taki dobry w walce.
- Skrywam mój druhu wiele talentów... Kid zabierz ją do sypialni, a ja się zabiorę za naszego porywacza.
- Czy ona powinna mnie teraz zobaczyć? Chyba to jeszcze nie czas nieprawdaż? - zaciekawił się Kid.
- Masz racje... Przyjdzie na to czas. Zanieś ją tam i uciekamy.
Zabrał ja i położył na łóżku tam gdzie zawsze spała. Popatrzył na nią próbując sobie przypomnieć jak to było, kiedy był jej mężem. Pamięć wracała bardzo powoli. Co do jednego faktu nie miał wątpliwości. Otóż było ona bardzo piękną kobietą i nie był zdziwiony, że ożenił się z nią. Czuł, że pomiędzy nimi był jakiś związek... uczucie... Jednak teraz wiedział tylko to, ale nie miał żadnych wspomnień. Pocałował ją czule i poczuł jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej. Wiedział, że to z tą kobietą będzie chciał spędzić resztę życia.
- Jesteś już bezpieczna... Spij kochanie... - wyszeptał.
Odwrócił się i odszedł do Rippera. Sądził, iż myślała, że on nie żył. W pewnym sensie stary Rutra’Dik Yrub był martwy. Jednak śmierć nie była końcem, lecz początkiem...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P