ROZDZIAŁ 8
Polityka rządziła od zawsze galaktyką. Mówiono, że to mordercy byli najgorszymi przestępcami, lecz ci co tak mówili zapomnieli o najgorszych przestępcach z wszystkich czyli o politykach. W skład Galaktycznego Senatu Republiki wchodziło dużo senatorów z wielu różnych światów. Każdy z nich miał cechy wspólne, które łączyły ich w jedną bandę zbójów. Podstawowymi cechami charakteru polityka była chciwość, żądza władzy i egoizm. Każdy z nich był przedstawicielem swojej planety, lecz tak naprawdę liczyło się dla nich tylko ich dobro, a nie ich współbraci. Korupcja - podstawa rządów w Senacie Republiki. Głośno nie mówiło się o tym, lecz wielu wiedziało, że taka rzecz miała miejsce i nikt praktycznie nie wiedział co z tym uczynić. Wysłuchany mógł być ten, kto miał duży zapas kredytów. Reszta za odpowiednią cenę zawsze przystosowała się do tego kto płacił. Jednak czy tak powinno być? Czy galaktyka miała być rządzona przez grupę skorumpowanych istot pragnących powiększać swój majątek? Tymczasem istoty myślące na wielu planetach głodowały... cierpiały... umierały... Niestety tych którzy mieszkali w ciepłych domach i mieli co jeść kompletnie to nie interesowało. W senacie nie zajmowali się już istotnymi sprawami ważnymi dla całej Republiki, lecz błahostkami. Istotne sprawy jak już miały miejsce musiały zagrażać bezpośrednio w taki czy inny sposób senatorom. Kiedy znajdował się jakiś idealista pragnący zrobić coś dla innych to jego zapał znikał bardzo szybko, a czasem i nawet szybciej niż on sam. Najlepiej ukazać, że politycy to zbrodniarzy jak zwykle może historia galaktyki. Była ona bujna i często krwawa, lecz niezwykle ciekawa. Wiele lat temu na planecie Aregin jakaś szalona istota zrobiła przewrót i objęła władze tworząc nowy reżim. Prawa wojna od kiedy tylko je ustawiono mówiły, żeby nie zabijać cywilów. Oni poszli dalej niż to prawo. Pustoszyli wioski i całe miasta... Zabijali dzieci, kobiety i to nawet te które były w ciąży. Byli oni jak zwierzęta przeznaczone na rzeź, bezbronne i niewinne. Ktoś mógłby rzec, że nikt nie jest niewinny dopóki mu się nie udowodni winy. Jednak nawet takie stwierdzenie miało swoje granicę. Republika wmieszała się jak to zwykle bywało w sprawy wewnętrzne tej planety wspierając nowych władców, a starych uznali przestępcami. Utworzyli na planecie wolne strefy, gdzie wojska Republiki z różnych planet przebywały i miały pilnować pokoju. Jednak nie miały kompletnie prawa interweniować pod żadnym pozorem ponieważ tak chcieli politycy. Tak też żołnierze byli świadkami barbarzyńskich mordów na bezbronnych istotach i nie mogli nic zrobić nie łamiąc rozkazów. W jednym dniu mogli bawić się z dziećmi a w drugim będą oglądać ich zmasakrowane ciała. Czy to było dobre? Czy tak powinno być? Zło ma tryumfować zawsze nad dobrem? Politycy mieli z tego profity, więc wydali takie a nie inne rozkazy zmuszając żołnierzy do postępowania wbrew swojemu sumieniu. Jak już ktoś nie mógł wytrzymać i interweniował zabijając w obronie niewinnych był potem karany nawet śmiercią. Pytanie brzmi czemu? odpowiedź była prosta : Polityka. Prawda była taka, że zło zwyciężało. Będzie ono zawsze odnosić sukces gdy dobro będzie stało i patrzyło bez czynnie na rozwój sytuacji. Ostatnio jak wybrano nowego kanclerza senatu Palpatine’a uważano, że zaprowadzi porządek i zlikwiduje korupcję w Senacie. Co prawda ta sprawa ucichła, lecz czy znikneła? Senat ostatnio miał ważniejsze sprawy niż to, a mianowicie ruchy separatystyczne rosły w coraz większą siłę i trzeba było temu zaradzić. Senat Republiki już nie był tym czym w zamierzeniach miał być. Miał łączyć wszystkie istoty wprowadzając rządy pokoju i ładu a w rzeczywistości był starą instytucję przeżartą i spróchniałą chylącą się ku upadkowi. Kilku młodych i ambitnych senatorów jak Bail Organa, Mon Mothma czy też Padme Amidala pragnęli jeszcze walczyć o dobro i pokój, lecz czy im się to uda tego nikt nie wiedział. Ktoś kiedyś rzekł, że tylko rządy siły i strachu były skuteczne. Wiele było głosów przeciwnych temu stwierdzeniu, lecz może były w nim więcej prawdy niż mogłoby się wydawać. Może ktoś silny w swoim ręku utrzymałby całą władze i zlikwidował wszelkie zło?
Regentka Magata podążała korytarzem senatu na spotkanie z Kanclerzem Palpatinem i kilkorem innych senatorów. Szła w towarzystwie licznej ochrony, ponieważ po ostatnim zamachu na jej życie wolała być ostrożna. Kiedy już doszła do biura Kanclerza wewnątrz dostrzegła pięciu senatorów i dwóch rycerzy Jedi. W jednym z nich poznała Mistrza Mace’a Windu. Wśród senatorów był Bail Organa z Aldeeran, Rellim z Aklom, Kyle Loson z Corelii, Padme Amidala z Naboo oraz Haln z Ganoo. Drugi rycerzem Jedi natomiast była Adi Gallia.
- Witaj Regentko! Jakże się cieszymy, że nic ci się nie stało - zaczął Kanclerz.
- Proszę oszczędź mi tych słodkich słówek - odburknęła bardzo nie miło.
- Chcemy coś ważnego omówić - podjął temat Haln.
- Ja chce coś ważnego oznajmić. Otóż próbowano mnie zabić! Wiem, że morderca został na pewno nasłany przez jednego z Senatorów próbujących mnie niedawno zastraszyć. Jeśli nie znajdziecie winnego bądź też winnych... - wzięła głęboki oddech - Trójprzymierze Valasos i wszystkie nam sprzyjające planety odłączymy się od Republiki!
- Nie zrobisz tego... - wyjąknął Bail.
- Nie możesz tego zrobić to jest nie zgodne z prawem Republiki - podjęła Padme.
- Jak nie mogę? Jeden z senatorów Republiki próbował mnie zapewne zabić i jeśli nie znajdziecie go to wszystko zakończy się krwawą wojną... Chcecie tego? - groziła.
- Spokojnie Regentko - wtrącił się Mace Windu - Na pewno znajdziemy winowajcę.
- Tak pewnie... - mruknęła - tak samo jak mojego męża.
- Proszę usiądź i spokojnie porozmawiamy - rzekł Palpatine.
- Nie chce spokojnie rozmawiać. Jestem rozdrażniona. Powiedziałam co chciałam i teraz wracam na ojczystą planetę. Czekam siedem dni na jakieś wieści. Zegnam.
- Ale... - chciał coś powiedzieć Kyle Loson - ona tak nie może przecież...
- Nieeesteeety mooożeeee... - wyszeptał łamanym wspólnym Rellim.
Regentka wyszła nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. “Wszystko poszło jak zaplanowałam” - pomyślała ciesząc się.
Risk dolatywał powoli do Coruscant. Na pokładzie miał nieprzytomnego Jedi, którego znaleźli wraz z jego kompanami na Revost. “Ciekawe czy mi za to zapłacą” - zastanawiał się. Był on człowiekiem posiadającym tyleż samo wad co zalet, co tworzyło dla wielu zagadkę. Jednak w organizacji jakiej pracował miał jak na razie dobrą reputację niczym jak dotąd nie skalaną. Oprócz oddania Jedi miał jeszcze znaleźć Akinome Ikiv, lecz nie wiedział nawet gdzie zacząć. Słyszał historie, że była z niej bardzo piękna kobieta toteż miał zamiar zaliczyć ją do swoich licznych podbojów miłosnych. Miał on bowiem opinie wielkiego kobieciarza i nie chciał dać swoim kompanom powodów do rozmyślań typu, że starzeje się. Sądził, że w tej chwili robili oni zakłady na wysokie sumy o to, czy mu się uda. “Nie zawiodę ich” - pomyślał. Przez komunikator powiadomił kontrole lotów, że miał na pokładzie nie przytomnego Jedi, lecz niezbyt chcieli mu uwierzyć w tą nieprawdopodobną historie. Jakoś w końcu ich przekonał, że nie żartuje i poprosił, aby kogoś do portu wysłali po jego pasażera. Wylądował i dostrzegł kilka osób czekających na niego. “Mam nadzieje ze mnie nie zabija” - pomyślał. Wyszedł przed statek i podniósł wysoko ręce ponieważ zaczęli do niego mierzyć z miotaczy. Jeden wyglądający na Jedi podszedł do niego.
- Mówisz ze masz Jedi na pokładzie tak?
- No znalazłem go podczas mojego pobytu na Revost. Jest chyba pewnego rodzaju śpiączce. - odparł.
- Śpiączce powiadasz? Pokaz gdzie on jest.
- Proszę za mną.
Zaprowadził Rycerza Jedi do środka do nieprzytomnego Kretha Malwilla. Człowiek który był z nim zdziwił się bardzo na widok nieprzytomnego towarzysza.
- Jednak nie kłamałeś. Co się stało? - spytał.
- Przepraszam, ale nie lubię gadać z kimś jak nie znam jego imienia - mruknął.
- Obi-Wan Kenobi - odrzekł.
- Miło mi poznać Mistrzu Kenobi - próbował z szacunkiem - Co się stało? Otóż dokładnie nie wiem, ponieważ nie znam się na tego typu sprawach. Jestem tylko prostym człowiekiem próbującym znaleźć sobie miejsce w galaktyce.
- Powiedz co zauważyłeś a na pewno będzie to pomocne. - poprosił Jedi.
- Otóż szedłem z kompanią poprzez pustynie Revost oglądając ładne krajobrazy. Zauważyliśmy walczącego Jedi z innym na miecze świetlne co nas bardzo zaciekawiło. Jednak były tam jeszcze dwie zabójczynie, które nas zaatakowały nie sprowokowane, wiec wdaliśmy się z nimi w bójkę co zakończyło się śmiercią jednego z kompanów - zasmucił się na myśl o śmierci Lelobacca. Od razu sobie tez przypomniał, że ma mało czasu, a musiał jeszcze znaleźć Akinome. - Kiedy już załatwiliśmy sprawę dwóch niewiast dostrzegliśmy, że ten oto jedi chyba wygrał, ponieważ pozbawił drugiego broni i trzymał ostrze pod jego gardłem. Nagle zaczął mówić tamten coś czego nie rozumiałem, a ten opuszczał broń. By prawie zginął, lecz odstraszyliśmy tamtego.
- Dziwne... - zamyślił się Obi Wan. - Dziękuje Ci, że go przywiozłeś. Zyskałeś sobie wdzięczność, dość wielką przyznam ci szczerze. Jak można ci się odwdzięczyć? - spytał Kenobi
- Przyznam, że jest cos co można by zrobić. Otóż szukam pewnej kobiety, która jest teraz na Coruscant jednak nie wiem jak ja znaleźć - zasmucił się.
- Na pewno temu zaradzimy. Choć ze mną - uśmiechnął się Obi wan.
Pozostali kompani Obi Wana Kenobiego zabrali nieprzytomnego Kretha Malwila do szpitala, gdzie miał zostać poddany badaniom. Rycerz Jedi pomógł szybko znaleźć kobietę i już niecała godzinę później Risk był w drodze do miejsca jej pobytu.
Akinoma znajdowała się teraz na swoim statku z którym musiała się teraz pożegnać. “Gdzie jesteś kid? ” - zastanawiała się. Niedługo powinni przybyć pracownicy Niuba Shinxa. Ciekawiło ją to, co znalazł Niub na temat jej rodziny. “Kim są? Kim ja jestem?” - myślała. Nagle ktoś wymówił jej imię prosząc o wyjście przed statek. Wychodząc myślała, iż to ktoś od Niuba, lecz zupełnie kto inny. Był to człowiek wysoki, postawny o ciemnych włosach. Patrzył na nią z nieukrywaną radością.
- Pewnie jesteś Akinoma Ikiv? - spytał.
- Może, a ktoś ty? - odburknęła
- Zwą mnie Risk, przysyła mnie Talon Karrde - mówił patrząc wprost na nią i zastanawiając się w myślach nad taktyką jak ma zdobyć jej serce.
- Talon? Czemu cię nigdy przy nim nie widziałam hm? - spytała podejrzliwie chwytając za blaster.
- Spokojnie, Jestem nowy... Pracuje od niedawna, a Ciebie już nie było spory czas jak zacząłem. Mam ciebie zabrać na Kashyyk... Lelobacc umarł i odbędzie się tam juto pogrzeb.
- Nie wierze ci...
- Talon mówił dokładnie to samo, że tak powiesz. Masz - wręczył jej mały podręczny holoprojektor.
Akinoma wzięła go w ręce i uruchomiła. Pokazała się mała postać przemytnika Talona Karrde, jej długoletniego przyjaciela.
- “Witaj droga Akinomo. Tak jak sądziłem nie uwierzysz Riskowi, że go przysłałem. Bym się bardzo zaniepokoił jakbyś od razu uwierzyła. Lelobacc zginął niestety, znałaś go, lubiłaś temu tez powiadamiam Ciebie. Risk jest dobry choć nie zbyt rozgarniętym pracownikiem, lecz kazałem mu przywieść cię. Uważaj na niego bo to wielki kobieciarz.”
- Kobieciarz?? On żartował - zaśmiał się Risk cały zarumieniony.
- Możemy lecieć za dwie godziny, jak skończę to co mam tutaj do zrobienia. Gdzie mam ciebie znaleźć? - spytała beznamiętnym głosem.
- Będę w porcie, lądowisko dziesiąte. W statku sobie poczekam chyba ze mogę ci towarzyszyć? - spróbował.
- Nie, nie możesz. Do zobaczenia - odwróciła się i weszła do statku.
- Niech to... - zaklął cicho pod nosem Risk.
Akinoma usiadł w swoim statku i schowała twarz w dłoniach. “Lelobacc...” - wyszeptała i zaczęła płakać nad śmiercią przyjaciela.
Kid leżał i spał, albo tak mu się wydawało. Miał zamknięte bądź otwarte oczy, lecz nic nie widział. Sam nie wiedział co się z nim dzieje. Słyszał rozmowę kobiety i mężczyzny.
- Reppir jesteś pewien ze to Admiral? - zapytała dziewczyna.
- Tak jestem pewien... Musimy go zabić, zanim ktoś się dowie ze on tu jest.
- Ja nie wiem, myśle, że o nie on, lecz sprawdzimy to. Magata wspolpracuje z ksieciem, lecz zabronila go zabijac, na wypadek jakbysmy go znaleźli
- Jeśli Ocir się dowie będzie kiepsko..
- Musiałaś tak go obić?
- Rzucał się, ja tylko się broniłem - odparł urażony mężczyzna.
- Patrz, Chyba się budzi
Podeszli do niego i podnieśli oglądając uważnie. Wyglądał nie zbyt dobrze i na pewno czuł się jeszcze gorzej.
- Czego chcesz... - wyjąknął.
- Zabieramy Cię do domu - rzekł Ripper.
- Magata jest kontrolowana przez Księcia - powiedziała Kobieta.
- Musisz ją ratować - dodał chłopak.
- Ja? Kim ona jest? Ja nie pamiętam... - złapał się za głowę.
- Twoją żoną... Przypomnisz sobie. Odpoczywaj - powiedziała kobieta.
- Choćmy - wyszetpal Ripper.
Wyszli i zostawili już nieprzytomnego Kida samego. Mężczyzna zasnął i ponownie był targany przedziwnymi snami. Widział kobietę, która jak się dowiedział była jego żoną. Patrzyła na niego ze smutkiem, który go zaniepokoił. Nagle znikła, a w jej miejsce pojawił się szkielet mówiący : “Zrobisz co będziesz musiał... Pamięć z czasem wróci... Nie ufaj tym którym ufałeś. Niedługo się wyjaśni niewyjaśnione.” Szkielet rozpadł się na pojedyńczę kości. Nagle poczuł jak jego skóra się rozpływa, aż zaczął ją zdrapywąc. Krzyk przeraźliwy wydobył mu się z ust. Pobiegł do jakiegoś lustra. Zobaczył, że zdziera z siebie skórę, a pod nią mięso, które też odpadło. Po chwili widział kościotrupa w lustrze, który szyderczo zaczął się śmiać. Ocknął się nagle i doszedł do wniosku, że pozostał sam.
Wyszło, że znajdowali się jeszcze na Coruscant. Weszli do pokoju i Aina przemówiła.
- Wiesz o tym tak dobrze jak ja, że to nie on? Więc po co go okłamujemy?
- Wiem... Jest podobny, i może się przydać. Czyż nie?
- Obyś miał racje. Musimy znaleźć tego skrytobójcę który chciał zabić regentkę. Ona nie może wyjść z błędu, ze Książe chce ja zabić...
- Nie martw się nie dowie się...
- Trzeba złapać morderczynie...
- Zajmę się tym - odparł Ripper.
- Dobrze
Ripper wyszedł z komnaty i udał się na polowanie. Aina wróciła do Regentki, która jej oczekiwała. Kiedy ja ujrzała obdarzyła ja uśmiechem.
- Moja droga Aino jak dobrze ze jesteś. Jak idą poszukiwania?
- Dobrze moja Pani.
- Książe zapłaci za to.. - mruknęła.
- Tak zapłaci - wtórowała jej Aina.
- Jednak nie możemy go nie doceniać... Jest on chytry i przebiegły. Godny przeciwnik w grze.
- Mój pani a co jeśli on się domyśli? a co jeśli więcej skrytobójców nasłał?
- O to się nie martwię moja droga... Będzie dobrze. Zobaczysz.
- Wiem pani
Siedziały rozmyślały i knuły. Kiedyś mędrzec powiedział : “Tam gdzie uosobienie zła nie może to kobietę pośle.” Może była w tym trochę więcej prawdy niż można by sądzić. Przecież kobiety ogólnie rzecz biorąc rządziły. Samce wszelkiego gatunku były pod ich wpływem, robiły z nimi co chciały. Większość z nich miękła i zmieniała się w ich rękach jak rzeźba formowana przez artystę.
Arnit spał i widział znów rzeczy dziwne i nie zrozumiałe. Wiedział, że teraz to była kolejna wizja Mocy. Nie był tylko świadom o co w niej dokładnie chodziło. Wprawdzie podobna do poprzedniej teraz różniła się nie znacznie. Był na polanie, której kolory zmieniały się z sekundy na sekundę z zielonego na czerwony. Spojrzał w niebo nad którym pojawiły się ciemne chmury napływające z zachodu. Usłyszał oddech... Znów spokojny miarowy oddech wydawany z respiratora... Wdech... Wydech... Niby to nic wielkiego, ale wzbudziło w nim wielkie przerażenie. Następnie zniknął i pojawił się inny odgłos z lewej... Było to kapanie wody... kap... kap... kap... podszedł tam chcąc się przekonać cóż to za hałas, cóż on oznacza. Jednak gdy doszedł kapanie ustało.
Rozległ się głos : “Narodzić się, żeby umrzeć po to aby oni się narodzili... Śmierć nie jest końcem lecz początkiem... Stać się musi jak napisano w księgach dziejów...”
Krajobraz rozmył się i zmienił na zupełnie inny. Zobaczył dżungle wielką i bujną. Ku wzroście jego gniewu ujrzał martwą Anelim leżącą koło jakiejś jaskini i siebie klęczącego nad nią. Widział w jej oczach strach, dostrzegł też ostatnie tchnienie... Padł na kolana i zaczął płakać krzycząc : “Po co mi to pokazujesz? Przestań! Wiem ślepcze, że to ty! ” Niespodziewanie głos już dobrze znajomy doszedł do zza pleców.
- Wizja to jedna z dróg jaką może przybrać przyszłość - rzekł ślepiec.
- Czy ona umrze...? - wyszeptał.
- Może tak a może nie? Kto to wie mój drogi Jedi.
- Jak mogę temu zapobiec...
- Dokonując wyboru. Wybór może ja uratować albo pogrążyć.
- Jaki wybór?
- Wybór drogi... Pamiętasz? mówiłem ci o tym nie raz.
- Drogi.. wiesz to ciekawe. Zawsze trzeba w życiu dokonywać wyborów, a jak złych dokonamy potem trzeba za to płacić.
- Widzę ze zaczynasz rozumieć...
- Czy rozumieć? nie powiedziałbym... Myślę, że rozumiałem, lecz nie pojmowałem istoty tych słów.
- Niedługo ujrzysz prawdę... Ujrzysz to co powinieneś.
- Salatan? - spróbował chłopak.
- Poznasz wszystko o Władcach Mocy...
- Co to oznacza? Wyjaśnij...
- Ten który śpi musi się obudzić...
Arnit ocknął się w statku leżąc na koi i rozglądając się wokoło. Czuł się parszywie, głowa go bolało i chciało mu się wymiotować. Po chwili zwrócił poprzedni posiłek do leżącej nie opodal miski. Jak spojrzał w nią dostrzegł zielono-niebieską maź zabarwioną krwią. Sam ten widok wywołał u niego ten sam odruch i jeszcze chwile wymiotował. Coś go pożera od środka, lecz nie wiedział co to takiego. Anelim krzyknęła, że zaraz wylatują z nadprzestrzeni, toteż chłopak zebrał całe swoje siły wzmocnione przez Moc i wstał. Poszedł do kokpitu, gdzie siedziała kobieta. Jak zwykle jego wzrok skupił się na niej. Nie mógł chociaż raz nie spojrzeć na tą piękną kobietę. Na jej wspaniałe zielone oczy... cudowne czerwone usta... olśniewający czarujący uśmiech... Ona poczuła, jego wzrok na sobie i czule spojrzała na niego. Usiadł koło niej wzmacniając swe siłę poprzez Moc. “Nie może wyczuć, że jest ze mną gorzej” - pomyślał. Anelim przesunęła dźwignie napędu nadprzestrzennego i wyszli na orbicie nieznanej planety.
- Czy to jest Salatan? - spytała.
- Tak... Jestem tego pewien...
- Skąd masz tą pewność?
- Czuje to poprzez Moc. Te miejsce mnie przyciąga, wzywa... musimy tam jak najszybciej wylądować.
- Skoro jesteś pewien to nic nas nie zatrzymuje co nie? - uśmiechnęła się do niego.
Arnitowi zrobiło się ciepło na sercu i zarazem dziwnie. Chciałby jej skraść jeszcze jeden pocałunek, lecz miał rozterkę czy na to zasługiwał... Czy powinien...
Na Coruscant w jednym z obskurnych apartamentów dolnego poziomu kobieta o płomienno rudych włosach próbowała się skontaktować z swoim pracodawcą. Jednak nagle przerwała próbę połączenia. “Wykonam to zadanie nawet teraz jak wiedzą, że jestem w pobliżu.” - pomyślała. Zdecydowała, że musi wykonać zadanie jak najszybciej, wykorzystując jeden jedyny moment nieuwagi. Pytanie brzmiało jak? Nagle dostała wiadomość od swojego informatora poprzez HoloNet. Uruchomiła i dostrzegła postać kobiety, lecz nie człowieka. Zawsze się zastanawiała do jakiej rasy należała, ale w sumie, aż takie nie było to ważne. “Byle by miała dobre informacje” - pomyślała. Wiadomość była krótka, lecz treściwa, a mówiła : “Za dwie godziny, port kosmiczny”. Wiedziała, że oznacza to, iż za dwie godziny w porcie kosmicznym będzie jej cel, który musi zabić.
Akinoma Ikiv doczekała się wiadomości od Niuba Shinxa. Miała się spotkać z jednym z ludzi Shinxa bardzo niedaleko w porcie kosmicznym. Miał dla niej to na co czekała. “Czasami tak łatwo spełnić marzenia” - zastanawiała się. Doszła i dostrzegła czekającego na nią Kubaza. Strasznie nie znosiła tej rasy, a już o porozumieniu się z nią w jakikolwiek sposób uważała za niemożliwy. Dochodzili oni do stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i mieli krótkie, chwytliwe trąby zamiast nosów oraz wielkie czułe oczy, które na większości planetach muszą chronić dymnymi goglami. Mieli także szorstką zielono-czarną skórę. Byli kulturalni, cenili tradycję, sztukę i muzykę, a pochodzili z planety Kubindi, słynącej z wspaniałej kuchni. Jednak była dobra tylko dla tych którzy cenią robaki w różnej postaci. Kobieta nie wdawała się w dłuższe dyskusje. Wzięła wszystkie papiery jakie miała dostać a w zamian oddała resztę swoich kredytów i akty własności jej poprzedniego statku. Teraz stała przed luksusowym jachtem SerrNem. Od kiedy go kiedyś zobaczyła stał się jej marzeniem. Statek miał pięćdziesiąt metrów długości, silniki podświetlane i nadświetlne umieszczone pod kadłubem na końcu krótkich pseudoskrzydeł po obu burtach. Uzbrojenie składało się z dwóch dział laserowych, jedno chowane u spodu kadłuba, drugie u góry, a także z dwóch generatorów pól siłowych. Łza radości spłynęła jej po policzku. Weszła do środka dokładnie oglądając swój nowy statek. Zastanawiał się jak go nazwać, a chciała wymyślić coś naprawdę dobrego. Usiadła i oglądnęła resztę papierów. W końcu doszła do tych gdzie są informację o jej rodzinie. Była tam mała holoprojekcja jednej osoby. “Mam siostrę” - wyszeptała. Nagle ją olśniło i już wiedziała jak nazwać swój statek.
- Od teraz będziesz nazywała się “Szczęściara” - wypowiedziała na głos.
Poszła przygotować wszystko do lotu, ponieważ za godzinę miała spotkać się z Riskiem i lecieć na Kashyyk na pogrzeb Lelobacca. Był to moment, który pragnęła aby już się skończył ale nigdy nie nadszedł. “Jednak gdzie jest Kid? ” - zastanawiała się.
Senator Haln dotarł już około godziny wcześniej do Bestine, gdzie czekała na niego mała część floty. Niedługo wszystko się rozstrzygnie i o tym dobrze wiedział, lecz pytanie brzmiało gdzie i kiedy? Wiedział także, że znów politycy będą cieszyć spokojem w domach a żołnierze będą walczyć dla nich. “Gdzie tu sprawiedliwość?” - zastanawiał się. Był chyba jednym z niewielu polityków, którzy mieli na ten temat odmienne zdanie. Czuł, że musi być na polu bitwy wraz ze swoim podkomendnymi. Walczyć wraz z nim ramie w ramie z wrogiem.. Przelewać krew... Zabijać... Razem umierać.. To według niego byłą cecha prawdziwego przywódcy, który powinien się utożsamiać z ludźmi, którzy oddają wprawdzie pod jego komendy własne życie. Jednak prawdą też było, że taki lider powinien uważać, bo zginąć na polu walki mógł równie szybko jak pozostali. Zabrał wszystkie statki na Sluis do stoczni Sluis Van, gdzie dokonane zostały naprawy jego statków. Wiedział, że będzie musiał się poważnie zastanowić dokąd się udać i gdzie znaleźć tajemniczego wroga.
Mistrz Quell Perr wraz z kompania dolatywali powoli do Coruscant. Nie wiedzieli czy poszukiwana przez nich kobieta znajduje się jeszcze na planecie, lecz musieli ją znaleźć jak najszybciej. Młody padawan Rex wraz ze swoim mistrzem Oruunem zaraz po wylądowaniu udali się do ambulatorium, gdzie rana młodego Jedi zostanie opatrzona. Siedząc i patrząc jak droidy medyczne opatrują mu ranę Mistrz Oruun spytał.
- Jaką naukę z tej lekcji pobrałeś?
- Taka mistrzu, że powinienem lepiej się nauczyć władać mieczem świetlnym - odparł.
- Nie - zganił go - Nie mieczem świetlny. Kiedy nauczysz się? Byłeś zbyt porywczy, zbyt pewny siebie... Zbyt ufny w swoje możliwości które chociaż są wielkie lecz nie podołasz bez doświadczenia tak doświadczonemu wojownikowi jak łowca nagród... Zamiast spokoju w twoim umyśle burzyły się emocje... Zamiast rozwagi była głupota... Jednego nie mogę Ci odmówić, a mianowicie wiesz czego?
- Nie mistrzu... - odpowiedział rumieniąc się zrozumiawszy po trochu swój błąd.
- Nie mogę ci mój Padawanie odmówić wielkiej odwagi. To jest według twa wielką zaletą. Jednak musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Wiem mistrzu.
- A teraz odpoczywaj...
Tymczasem Quell Perr udał się do Rady Jedi szybko opowiedzieć o sytuacji. Wszyscy mistrzowie usiedli na swoich miejscach, a on stanął jak zazwyczaj po środku lekko skłaniając głowę w dowód szacunku.
- Mów jakie wieści przynosisz - zaczął Windu.
- Byliśmy na Nar Shaada. Nasze poszukiwanie w końcu przyniosły jakiś efekt. Dowiedzieliśmy się, że zguba znajdowała się na tamtym księżycu. Dziwne rzeczy z nim się działy, lecz o tym szczegółów się nie dowiedzieliśmy. Wiem jedno, uratował jakąś dziewczynę, która nazywała się Akinoma Ikiv i odlecieli razem na Coruscant. Powinna być tutaj, a on wraz z nią, lecz gdzie to nie wiem.
- Ciekawe to być zaczyna... Hmm... Jak najszybciej znajdź ją... Rutra’Dik Yruba znaleźć musimy bo rzecz straszna się stała.
- Co takiego się stało mistrzu? - zaniepokoił się Quell Perr.
- W sumie to kilka rzeczy się stało - rzucił Ki-Adi-Mundi.
- Twój uczeń zniknął... Podobno bez naszej zgody opuścił planetę - wyjaśnił Mace Windu.
- Jak to? - spytał z nieukrywanym zdziwieniem i niepokojem.
- Tego nie wiemy... Lecz pytał się o pozwolenie wylotu na Salatan, ale mu odmówiono. Myślimy ze właśnie tam poleciał, wbrew prawu zakonu.
- Polecę za nim - wyjaśnił Quell Perr - jak tylko znajdę kobietę - dodał.
- Musisz polecieć... Musimy ci powiedzieć, ze grozi za to co zrobił twój Padawan wydalenie z zakonu... - powiedział srogim głosem Ki-Adi-Mundi
- Jestem tego świadomy mistrzu Ki-Adi-Mundi. Jednak, sądze, że mojego Padawana musiała tam ściągnąć ważna rzecz. Żałuje, że nie przywiązywałem odpowiedniej wagi do jego snów.
- To nie tylko twoja wina Quell Perr - rzucił Windu - My także tego nie doceniliśmy.
- Wagi snów nie można nie doceniać. Hmm.. Jedi chociaż nie śnią jego sny potęgę mają. Wizje to są... Wizje Mocy...- rzekł Yoda.
- Leć jak najszybciej na Salatan. Od Jocasty Nu dowiedz się dokładnie gdzie ona leży. Mistrz Oruun wraz z jego Padawanem polecą z Tobą. Może ci się przydać pomoc.
- Tak Mistrzu. Wyruszam jak najprędzej. Chyba już wiem, gdzie szukać tej dziewczyny.
- Niech moc będzie z Tobą - wyartykuował Yoda.
Mistrz skłonił się i wyszedł z komnaty Rady Jedi. Zdecydował się otworzyć na Moc i iść tam gdzie ona go poprowadzi, a miał nadzieje, że zaprowadzi go do Akinomy Ikiv.
Mężczyzna stał nad nieprzytomnym dawnym kompanem i mu się przyglądał. Zastanawiał się czy to był on czy też nie, bo jego towarzyszka Aina mówiła, że to tylko podobny biedak, lecz on nie było tego do końca pewien, chociaż jej przytakiwał. Zdecydował późnej o tym pomyśleć. Wyszedł z komnaty i udał się na przechadzke. Znajdował się na Coruscant niedaleko apartamentów senatorów i przedstawicieli planet należących do Republiki. Jego imię brzmiało Ripper i był jednym z bardiej tajemniczych ludzi należących do świty Trójprzymierza. Jedni mówili, że był osobistym siepaczem Regentki, iż zabijał kogo tylko ona kazała. Inni zaś, że tylko wykonywał rozkazy Rutra’Dik Yruba albo był marionetką wojskowego przywódcy Rewana. Jak zwykle bywało prawda leżała pośrodku krążących plotek i niedługo ci co za dużo mówili mieli także poznać prawdę o tej tajemniczej osobie. Nie wiedzieli miedzy innymi co oznacza jego imię “Ripper”. Otóż było to słowo ze pradawnego i już zapomnianego dialektu z jego ojczystej planety, a oznaczało : “Niosący zagładę”. Prawda była taka, że nie pochodził z żadnej planety należącej do Trójprzymierza. Znaleziono go gdy był jeszcze niemowlęciem na planecie T’thav, która niedługo po jego odejściu przestała istnieć. Niestety historia zatarła przyczyny zniszczenia tej planety, ale miało to miejsce poprzez wybuch jakiejś gwiezdny albo inny kataklizm. Pewności co do losów T’thav nikt nie miał. Przygarnęła go i wychowywała jedna z wyższych rodzin zamieszkująca w stolicy Trójprzymierza Valasos. Wychowany był on na wielkiego wojownika, lecz nie na bezmyślną maszynę do zabijania. Jednak i tak pozostawał tajemniczy, a jego skłonności do samotności i picia różnorakich ciekawych trunków z każdego kąta galaktyki tylko wzmagały tą aurę. W końcu dotarł do celu, którym było biuro Regentki. Wszedł i oddał jej cześć, tak jak to było w zwyczaju.
- Witaj! Czy Aina zajęła się wszystkim tak jak trzeba? - zapytała.
- Tak Pani.
- To znakomicie. Mam dla ciebie zadanie specjalne. Jak zapewne wiesz, niedawno był kolejny zamach na moje życie.
- Tak, oby śmierć dosięgła tych którzy próbowali. - oznajmił.
- Śmierć ich dosięgnie i to z twojej ręki Ripperze...
- Co masz na myśli Pani?
- Dowiedziałam się właśnie, że Senator Rellim, który od zawsze był przeciwny mojej osobie w końcu od słów przeszedł do czynów. Mam na myśli to, że on nasłał mordercę. Pozbądź się go w sposób który będzie przykładem dla innych.
- Tak się stanie Pani. Już nawet wiem jak to zrobię... - oznajmił.
- Możesz już iść. Jestem zmęczony, boli mnie głowa.
Ripper skłonił się i wyszedł udając się na powierzoną wcześniej misje. Coś mu nie dawało spokoju. “Przecież to nie żaden Senator nasłał mordercę” - zastanawiał się.
Kobieta o płomienno- czerwonych włosach siedziała i myślała. Znajdowała się w dolnych częściach Coruscant. W jej myślach szalało jedna rzecz : “Wykonać zadanie albo zginąć, zemsta...”. Kierowała się na wyższe poziomy i ku jej zaskoczeniu zaczepiło ją trzech obrzydliwych mężczyzn.
- Hej tam! Co tak urocza kobieta robi w takim miejscu? Może się tobą zaopiekujemy hę?
- Nie lepiej nie - odparła i szła dalej. Mężczyzna złapał ją za ramię.
- Jeszcze ci nie pozwoliłem odejść Gamoreańska Matrono!
Kobieta wpierw spojrzała na jego dłoń, brzydką i przepoconą a potem na twarz pokrytą obrzydliwymi krostami. Mężczyzna był lekko zdziwiony jak zobaczył na jej twarzy uśmiech, który przerodził się w obłąkany śmiech. Nagle dziewczyna wyjęła coś podobnego do wibroostrza i szybki ruchem przecięła szyję mężczyzny, który padał na ziemię łapiąc się za gardło i powstrzymując krwawienie. Pozostali kompani patrzyli na nią jak w obraz. Kobieta wzięła swoją broń, która wyglądała teraz jak typowy Akeriński sztylet rytualny i oblizała go z krwi uśmiechając się przy tym szyderczo. Na jej twarzy malowała się istna ekstaza. Zdziwienie jej przeciwników zmieniło się w przerażenie. Odwrócili się i zaczęli uciekać, lecz tylko jeden zdołał tego dokonać. Precyzyjnym rzutem kobieta trafiła w kark mężczyzny zabijając go. Podbiegła i wyjęła sztylet, ruszając od razu w pogoń za ostatnim napastnikiem. “Tak... złapie cię”- pomyślała. Mężczyzna uciekając w myślach powtarzał sobie, że już nigdy nie popełni żadnego przestępstwa jak tylko przeżyje. To jednak było teraz bardzo niepewne. Czy przeżyje... Jedna z interpretacji życia to, że była to dżungla, a jak w każdej były drapieżniki i ofiary... myśliwi i ofiary... On zawsze uważał się za myśliwego polującego i myślał, że nawet był w tym dobry, lecz teraz stało się inaczej. To on był ofiarą. Uciekał w popłochu przez miejską dżunglę szukając schronienia przed drapieżnikiem. Wszyscy muszą kiedyś umrzeć i to była jedna z prawd towarzyszących prawie każdej istocie w galaktyce. W końcu dotarł do drogi bez wyjścia. Dziewczyna o płomienno-rudych włosach była tuż za nim.
- Błagam Litości - rzekł szlochając.
- Czy ty w ogóle znasz pojęcie słowa litość? Czy zabijając kobiety myślałeś nad słowami które do cię mówiły? Czy jak ostatnio zabiłeś dla przyjemności dziecko też wiedziałeś co to litość?
- Jak? to był błąd.. Wykonywałem tylko rozkazy... Błagam! ja nie chciałem
- Ja też nie chce tego co zrobię - wyszeptała podchodząc do niego.
- Nieeee!!!
Kobieta uderzyła go kilka raz potwarzy i zdecydowała się zapoznać z ludzką fizjologią. Powolnym pchnięciem wbiła swój ostrzy nóż w brzuch mężczyzn, następnie lekko i stopniowo przesuwała go w górę pozwalając wyjść na zewnątrz jego wnętrznością. Krzyki pełne bólu i cierpienia wzmagały w niej uczucie niewiarygodnej radości... Istnej ekstazy.... Robiąc to co robiła było dla niej istnym Katharsis. Wyciągnęła jak jeszcze żył jego wątrobę i jelita wpychając je do ust, żeby przestał krzyczeć. Następnie zajęła się jego organami rozrodczymi okrajając je. Mężczyzna przeżywający niewiarygodny ból najpierw nie wytrzymał i zemdlał. Kobieta będąca u szczytu uczucia który przeżywała wykroiła jego serce patrząc na nie i myśląc. Następnie odgryzła kawałek surowego serca, które jeszcze pulsowało... żyło... lecz już zakończyło swoje istnienie. Dziewczyna skończywszy masakrować jego zwłoki otarła się z krwi i udała się w dalszą drogę jakby nic się przed chwila nie stało. Jakby to tylko była dla niej codzienność.
Mistrz Quell Perr idąc napotkał po drodze Mistrza Obi Wana Kenobiego wraz ze jego Padawanem Anakinem Skywalkerem. Quell Perr przyglądnął mu się uważnie. “To ma być ten który przywróci równowagę Mocy? Dojrzał, lecz wyczuwam coś niepokojącego od niego” - pomyślał.
- Witaj Obi wanie Kenobi. Młody Anakin jak wyrosłeś od kiedy Cię ostatnio widziałem - przywitał ich Quell Perr.
- Dawno żeśmy się nie widzieli stary przyjacielu. Słyszałem, że ostatnio masz mnóstwo zadań? - zaczął Obi Wan.
- Tak, Właśnie jestem w trakcie poszukiwań pewnej kobiety, Akinoma Ikiv.
- Jak się nazywa? możesz powtórzyć - zaciekawił się Kenobi.
- Akinoma Ikiv. Słyszałeś to imię już?
- Powiem ci, że wiem gdzie ona jest - zaśmiał się.
- Co za szczęście! Skąd wiesz? gdzie jest?
- Nie wierze w coś takiego jak szczęście mój przyjacielu, tylko Moc. To jej wola spełnia się, że teraz właśnie tu stoimy. Otóż ostatnio jakiś człowiek znalazł na Revost Kretha Malwila nieprzytomnego będącego w śpiączce. Lekarze nasi już go badali, lecz do niczego nie doszli. Kompletnie nie wiedzą co z nim jest... - zmartwił się - No i ten człowiek w zamian prosił, żebym pomógł mu znaleźć tą dziewczynę. Akurat się składa, że to tam sama kobieta.
- Jak miło - uśmiechnął się.
- Wyjaśnię ci zaraz gdzie dokładnie się znajduje, lecz powiedz mi co cię niepokoi? Wyglądasz na zmartwionego. Czy to chodzi o Arnita? Gdzie on jest? - zaciekawił się.
- Zazdroszczę ci czasem, że masz mniej niesfornego Padawana od mnie. Arnit uciekł... Miał dziwne sny, których nie doceniłem. Poleciał na Salatan, planety której nie wiem gdzie szukać, temu też udaje się zaraz do Jocasty Nu, która mam szczerą nadzieje, że mi pomoże. Jednak martwię się o niego drogi Obi Wanie... A wy gdzie się udajecie??
- Lecimy do stoczni Sluis Van. Kanclerz odbywa tam spotkanie w sprawach budowy statków międzygwiezdnych z wszystkimi większymi właścicielami stoczni w galaktyce. Będzie nawet sam Kuat z Kuat. Rada Jedi wysyła nas jako przedstawicieli i w razie czego mamy zadbać o bezpieczeństwo kanclerza.
- To miłej podróży. Niech Moc was prowadzi.
- Ciebie też Mistrzu Quell Perr.
Obi Wan w skrócie wytłumaczył, gdzie ma szukać kobiety i pożegnali się. Poszedł od razu ją złapać. Nie chciał, żeby mu przypadkiem uciekła.
Akinoma Ikiv stała przed statkiem Riska i czekała jak stamtąd wyjdzie. Wiedziała, że będzie próbował ja podrywać, lecz chociaż wydawał się przystojny to nie miała najmniejszego zamiaru dać mu tego do zrozumienia. Po chwili wyszedł spokojnym krokiem obdarzając ją szarmanckim uśmiechem.
- Witaj Akinomo Ikiv. Czyś gotowa do podróży? - zapytał.
- Tak jestem, lecz lecę swoim statkiem. Spotkamy się na orbicie. Wtedy polecimy na Kashyyk. Koordynaty skoku w nadprzestrzeń już wprowadziłam do komputera, wiec nie ma na co czekać.
- Nie ma? może jednak jeszcze zostaniemy chwile - zaproponował.
- Wiem co próbujesz... i nawet tego nie rób. Jestem dla ciebie kompletnie nie dostępna kobieta i jeśli nie przestaniesz to Cię do tego zmuszę siła i wiesz mi, ze nie podołasz mi w walce wręcz.
- Jesteś tego pewna? Tego chcesz? - zaczął pewnym tonem.
- Tak - oznajmiła. - mężczyzna podszedł do niej i złapał ją za rękę.
- Może jednak mylisz się... - powiedział ciepłym tonem.
- Nie - krzyknęła i walnęła go z całej siły w twarz. - Do zobaczenia na Kashyyku.
Mężczyzna zbity z tropu zdecydował jakoś zmienić taktykę, lecz to dopiero po wylądowaniu na Kashyyk. Jednak zdziwiony był, że miała potężny cios ta kobieta. Wymasował obolałe miejsce i wrócił do statku.
Akinoma dochodząc do swojego statku została zaczepiona przez jakiegoś człowieka. Był on ubrany w płaszcz a twarz miał wymalowaną uśmiechem.
- Czy jesteś Akinomą Ikiv? - zaczął.
- Kim jesteś? - odmruknęła
- Przepraszam za moje maniery. Jestem Quell Perr, Jestem Jedi. Mam ważna sprawę do pani - wyjaśnił.
- To w takim bądź razie zapraszam. Z radością pomogę, lecz szybko, ponieważ zaraz odlatuje na Kashyyyk.
- Dobrze, więc ostatnio była pani na Detos prawda? - szedł wyjaśniając sprawę.
- Tak byłam, lecz na krótko - odparła.
- Chodzi mi o pani towarzysza... - opisał go - czy wie pani co z nim teraz się stało? gdzie jest?
- Kid? A kim on jest? Chyba kimś ważnym skoro go Jedi szuka co nie? - uśmiechnęła się.
- Tak prawda. Jest to Admirał Rutra’Dik Yrub, ważna osobistość... Może to się zakończyć skandalem dyplomatycznym na skalę całej Republiki. Temu też musze go odnaleźć jak najszybciej.
- Z tego co wiem jest ciągle na Coruscant. Miałam się z nim spotkać lecz znikł nagle. Nie wiem gdzie poszedł. Proszę go czule pozdrowić od mnie.
- Oczywiście dziękuje za pomoc.
Pożegnał się z nią i odszedł zastanawiając się gdzie on mógł teraz być. Akinoma natomiast przygotowywała swój statek do odlotu.
Arnit odpoczywał, ponieważ Anelim kazała mu. Zdecydowali wylądować na Salatan dopiero za kilka godzin jak wypoczną. Jedi zasnął z nadzieją, że znów spotka ślepca. Na poczatku na widok tej postać czuł zaciekawienie, potem przerodziło się on w nienawiść mieszana z wielkim gniewem. Teraz jednak wszystko zmieniło się ku jego wielkiemu zdziwieniu. Zasypiał z nadzieją, że go spotka, że go czegoś nauczy. Zastanawiał się czy to co go uczono w zakonie nie było kłamstwem, bądź nie mówili mu do końca prawdy. Ciemność ogarnęła go wokoło i przeniknęła. Głos przemówił : “Salatan... Prawda... Jesteś tu gdzie miałeś być... Kieruj się na północ a odnajdziesz to czego szukasz... Prawda o Władcach Mocy...” Obudził się, lecz ślepca tym razem nie było. Wylądowali na planecie Salatan, porośniętej bujną dżunglą. Znaleźli jakieś dobre miejsce, zabezpieczyli statek i ruszyli na północ, tam gdzie Arnit sądził, że znajdzie to czego szukał.
Na Coruscant Garn Leblis znajdował się jeszcze na swoim statku. Miał zaraz dostać wiadomość na która czekał. Nie wiedział, co miał robić dalej, a to, że puścił Anelim w dalszą podróż było już jego inicjatywą. Po chwili doszła pierwsza wiadomość od jego pracodawcy. Ujrzał holoprojekcję kobiety, która przemówiła:
- Książe jest zadowolony... Rutra’Dik Yrub znajduje się na Coruscant. Odnajdź go i zabij...
“Wiadomość krótka, ale treściwa” - pomyślał. Wyszedł ze statku i udał się do apartamentu jego drugiego pracodawcy. Lubił on zarabiać kredyty, a pracować na dwie strony to całkiem dobra możliwość szybkiego zarobku. Doszedł i postać już na niego czekała. Był to starzec w ciemnym płaszczu i kapturze zasłaniającym twarz. Wzbudzał w nim wielki szacunek, ale i zarazem lęk.
- Witaj...
- Co mam zrobić? - spytał Garn
- Leć na Salatan. Za swoją córką i Arnitem. Masz go zabić... - oznajmił.
- Czemu? - zdziwił się.
- Czemu? Zagraża... Będzie wiedział za dużo... Zabij go za to ci płace.
Przytaknął bez słowa i odszedł zgadzając się na powierzone jemu zadanie. “dziwne” - zastanawiał się. Poszedł do statku szykując się do podróży.
Na orbicie Salatan pojawił się nowy statek. Wyszedł on z nadprzestrzeni i od razu skierował się na planetę. Na pokładzie znajdował się mężczyzna w czerwono-białej zbroi i wiedział, że on tam był. “Czuje twoją obecność Arnicie” - pomyślał. Wyraźnie w mocy odczuwał go na planecie. Wiedział, że przeznaczenie się wypełni, na Salatan, tam gdzie można odkryć wielkie nie odkrytych tajemnic. Dokończy to co zaczął nie dawno wypełniając zadania losu. Zabijając rodzinę Arnita i porywając jego brata rozpoczął nie uniknione. Teraz miał to zaraz zakończyć. “Wiem, gdzie się udajesz Jedi... Będę Czekał...” - wyszeptał. Skierował swój statek na planetę, gdzie zaczeka na młodego Arnita i jego uroczą towarzyszkę...
Polityka rządziła od zawsze galaktyką. Mówiono, że to mordercy byli najgorszymi przestępcami, lecz ci co tak mówili zapomnieli o najgorszych przestępcach z wszystkich czyli o politykach. W skład Galaktycznego Senatu Republiki wchodziło dużo senatorów z wielu różnych światów. Każdy z nich miał cechy wspólne, które łączyły ich w jedną bandę zbójów. Podstawowymi cechami charakteru polityka była chciwość, żądza władzy i egoizm. Każdy z nich był przedstawicielem swojej planety, lecz tak naprawdę liczyło się dla nich tylko ich dobro, a nie ich współbraci. Korupcja - podstawa rządów w Senacie Republiki. Głośno nie mówiło się o tym, lecz wielu wiedziało, że taka rzecz miała miejsce i nikt praktycznie nie wiedział co z tym uczynić. Wysłuchany mógł być ten, kto miał duży zapas kredytów. Reszta za odpowiednią cenę zawsze przystosowała się do tego kto płacił. Jednak czy tak powinno być? Czy galaktyka miała być rządzona przez grupę skorumpowanych istot pragnących powiększać swój majątek? Tymczasem istoty myślące na wielu planetach głodowały... cierpiały... umierały... Niestety tych którzy mieszkali w ciepłych domach i mieli co jeść kompletnie to nie interesowało. W senacie nie zajmowali się już istotnymi sprawami ważnymi dla całej Republiki, lecz błahostkami. Istotne sprawy jak już miały miejsce musiały zagrażać bezpośrednio w taki czy inny sposób senatorom. Kiedy znajdował się jakiś idealista pragnący zrobić coś dla innych to jego zapał znikał bardzo szybko, a czasem i nawet szybciej niż on sam. Najlepiej ukazać, że politycy to zbrodniarzy jak zwykle może historia galaktyki. Była ona bujna i często krwawa, lecz niezwykle ciekawa. Wiele lat temu na planecie Aregin jakaś szalona istota zrobiła przewrót i objęła władze tworząc nowy reżim. Prawa wojna od kiedy tylko je ustawiono mówiły, żeby nie zabijać cywilów. Oni poszli dalej niż to prawo. Pustoszyli wioski i całe miasta... Zabijali dzieci, kobiety i to nawet te które były w ciąży. Byli oni jak zwierzęta przeznaczone na rzeź, bezbronne i niewinne. Ktoś mógłby rzec, że nikt nie jest niewinny dopóki mu się nie udowodni winy. Jednak nawet takie stwierdzenie miało swoje granicę. Republika wmieszała się jak to zwykle bywało w sprawy wewnętrzne tej planety wspierając nowych władców, a starych uznali przestępcami. Utworzyli na planecie wolne strefy, gdzie wojska Republiki z różnych planet przebywały i miały pilnować pokoju. Jednak nie miały kompletnie prawa interweniować pod żadnym pozorem ponieważ tak chcieli politycy. Tak też żołnierze byli świadkami barbarzyńskich mordów na bezbronnych istotach i nie mogli nic zrobić nie łamiąc rozkazów. W jednym dniu mogli bawić się z dziećmi a w drugim będą oglądać ich zmasakrowane ciała. Czy to było dobre? Czy tak powinno być? Zło ma tryumfować zawsze nad dobrem? Politycy mieli z tego profity, więc wydali takie a nie inne rozkazy zmuszając żołnierzy do postępowania wbrew swojemu sumieniu. Jak już ktoś nie mógł wytrzymać i interweniował zabijając w obronie niewinnych był potem karany nawet śmiercią. Pytanie brzmi czemu? odpowiedź była prosta : Polityka. Prawda była taka, że zło zwyciężało. Będzie ono zawsze odnosić sukces gdy dobro będzie stało i patrzyło bez czynnie na rozwój sytuacji. Ostatnio jak wybrano nowego kanclerza senatu Palpatine’a uważano, że zaprowadzi porządek i zlikwiduje korupcję w Senacie. Co prawda ta sprawa ucichła, lecz czy znikneła? Senat ostatnio miał ważniejsze sprawy niż to, a mianowicie ruchy separatystyczne rosły w coraz większą siłę i trzeba było temu zaradzić. Senat Republiki już nie był tym czym w zamierzeniach miał być. Miał łączyć wszystkie istoty wprowadzając rządy pokoju i ładu a w rzeczywistości był starą instytucję przeżartą i spróchniałą chylącą się ku upadkowi. Kilku młodych i ambitnych senatorów jak Bail Organa, Mon Mothma czy też Padme Amidala pragnęli jeszcze walczyć o dobro i pokój, lecz czy im się to uda tego nikt nie wiedział. Ktoś kiedyś rzekł, że tylko rządy siły i strachu były skuteczne. Wiele było głosów przeciwnych temu stwierdzeniu, lecz może były w nim więcej prawdy niż mogłoby się wydawać. Może ktoś silny w swoim ręku utrzymałby całą władze i zlikwidował wszelkie zło?
Regentka Magata podążała korytarzem senatu na spotkanie z Kanclerzem Palpatinem i kilkorem innych senatorów. Szła w towarzystwie licznej ochrony, ponieważ po ostatnim zamachu na jej życie wolała być ostrożna. Kiedy już doszła do biura Kanclerza wewnątrz dostrzegła pięciu senatorów i dwóch rycerzy Jedi. W jednym z nich poznała Mistrza Mace’a Windu. Wśród senatorów był Bail Organa z Aldeeran, Rellim z Aklom, Kyle Loson z Corelii, Padme Amidala z Naboo oraz Haln z Ganoo. Drugi rycerzem Jedi natomiast była Adi Gallia.
- Witaj Regentko! Jakże się cieszymy, że nic ci się nie stało - zaczął Kanclerz.
- Proszę oszczędź mi tych słodkich słówek - odburknęła bardzo nie miło.
- Chcemy coś ważnego omówić - podjął temat Haln.
- Ja chce coś ważnego oznajmić. Otóż próbowano mnie zabić! Wiem, że morderca został na pewno nasłany przez jednego z Senatorów próbujących mnie niedawno zastraszyć. Jeśli nie znajdziecie winnego bądź też winnych... - wzięła głęboki oddech - Trójprzymierze Valasos i wszystkie nam sprzyjające planety odłączymy się od Republiki!
- Nie zrobisz tego... - wyjąknął Bail.
- Nie możesz tego zrobić to jest nie zgodne z prawem Republiki - podjęła Padme.
- Jak nie mogę? Jeden z senatorów Republiki próbował mnie zapewne zabić i jeśli nie znajdziecie go to wszystko zakończy się krwawą wojną... Chcecie tego? - groziła.
- Spokojnie Regentko - wtrącił się Mace Windu - Na pewno znajdziemy winowajcę.
- Tak pewnie... - mruknęła - tak samo jak mojego męża.
- Proszę usiądź i spokojnie porozmawiamy - rzekł Palpatine.
- Nie chce spokojnie rozmawiać. Jestem rozdrażniona. Powiedziałam co chciałam i teraz wracam na ojczystą planetę. Czekam siedem dni na jakieś wieści. Zegnam.
- Ale... - chciał coś powiedzieć Kyle Loson - ona tak nie może przecież...
- Nieeesteeety mooożeeee... - wyszeptał łamanym wspólnym Rellim.
Regentka wyszła nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. “Wszystko poszło jak zaplanowałam” - pomyślała ciesząc się.
Risk dolatywał powoli do Coruscant. Na pokładzie miał nieprzytomnego Jedi, którego znaleźli wraz z jego kompanami na Revost. “Ciekawe czy mi za to zapłacą” - zastanawiał się. Był on człowiekiem posiadającym tyleż samo wad co zalet, co tworzyło dla wielu zagadkę. Jednak w organizacji jakiej pracował miał jak na razie dobrą reputację niczym jak dotąd nie skalaną. Oprócz oddania Jedi miał jeszcze znaleźć Akinome Ikiv, lecz nie wiedział nawet gdzie zacząć. Słyszał historie, że była z niej bardzo piękna kobieta toteż miał zamiar zaliczyć ją do swoich licznych podbojów miłosnych. Miał on bowiem opinie wielkiego kobieciarza i nie chciał dać swoim kompanom powodów do rozmyślań typu, że starzeje się. Sądził, że w tej chwili robili oni zakłady na wysokie sumy o to, czy mu się uda. “Nie zawiodę ich” - pomyślał. Przez komunikator powiadomił kontrole lotów, że miał na pokładzie nie przytomnego Jedi, lecz niezbyt chcieli mu uwierzyć w tą nieprawdopodobną historie. Jakoś w końcu ich przekonał, że nie żartuje i poprosił, aby kogoś do portu wysłali po jego pasażera. Wylądował i dostrzegł kilka osób czekających na niego. “Mam nadzieje ze mnie nie zabija” - pomyślał. Wyszedł przed statek i podniósł wysoko ręce ponieważ zaczęli do niego mierzyć z miotaczy. Jeden wyglądający na Jedi podszedł do niego.
- Mówisz ze masz Jedi na pokładzie tak?
- No znalazłem go podczas mojego pobytu na Revost. Jest chyba pewnego rodzaju śpiączce. - odparł.
- Śpiączce powiadasz? Pokaz gdzie on jest.
- Proszę za mną.
Zaprowadził Rycerza Jedi do środka do nieprzytomnego Kretha Malwilla. Człowiek który był z nim zdziwił się bardzo na widok nieprzytomnego towarzysza.
- Jednak nie kłamałeś. Co się stało? - spytał.
- Przepraszam, ale nie lubię gadać z kimś jak nie znam jego imienia - mruknął.
- Obi-Wan Kenobi - odrzekł.
- Miło mi poznać Mistrzu Kenobi - próbował z szacunkiem - Co się stało? Otóż dokładnie nie wiem, ponieważ nie znam się na tego typu sprawach. Jestem tylko prostym człowiekiem próbującym znaleźć sobie miejsce w galaktyce.
- Powiedz co zauważyłeś a na pewno będzie to pomocne. - poprosił Jedi.
- Otóż szedłem z kompanią poprzez pustynie Revost oglądając ładne krajobrazy. Zauważyliśmy walczącego Jedi z innym na miecze świetlne co nas bardzo zaciekawiło. Jednak były tam jeszcze dwie zabójczynie, które nas zaatakowały nie sprowokowane, wiec wdaliśmy się z nimi w bójkę co zakończyło się śmiercią jednego z kompanów - zasmucił się na myśl o śmierci Lelobacca. Od razu sobie tez przypomniał, że ma mało czasu, a musiał jeszcze znaleźć Akinome. - Kiedy już załatwiliśmy sprawę dwóch niewiast dostrzegliśmy, że ten oto jedi chyba wygrał, ponieważ pozbawił drugiego broni i trzymał ostrze pod jego gardłem. Nagle zaczął mówić tamten coś czego nie rozumiałem, a ten opuszczał broń. By prawie zginął, lecz odstraszyliśmy tamtego.
- Dziwne... - zamyślił się Obi Wan. - Dziękuje Ci, że go przywiozłeś. Zyskałeś sobie wdzięczność, dość wielką przyznam ci szczerze. Jak można ci się odwdzięczyć? - spytał Kenobi
- Przyznam, że jest cos co można by zrobić. Otóż szukam pewnej kobiety, która jest teraz na Coruscant jednak nie wiem jak ja znaleźć - zasmucił się.
- Na pewno temu zaradzimy. Choć ze mną - uśmiechnął się Obi wan.
Pozostali kompani Obi Wana Kenobiego zabrali nieprzytomnego Kretha Malwila do szpitala, gdzie miał zostać poddany badaniom. Rycerz Jedi pomógł szybko znaleźć kobietę i już niecała godzinę później Risk był w drodze do miejsca jej pobytu.
Akinoma znajdowała się teraz na swoim statku z którym musiała się teraz pożegnać. “Gdzie jesteś kid? ” - zastanawiała się. Niedługo powinni przybyć pracownicy Niuba Shinxa. Ciekawiło ją to, co znalazł Niub na temat jej rodziny. “Kim są? Kim ja jestem?” - myślała. Nagle ktoś wymówił jej imię prosząc o wyjście przed statek. Wychodząc myślała, iż to ktoś od Niuba, lecz zupełnie kto inny. Był to człowiek wysoki, postawny o ciemnych włosach. Patrzył na nią z nieukrywaną radością.
- Pewnie jesteś Akinoma Ikiv? - spytał.
- Może, a ktoś ty? - odburknęła
- Zwą mnie Risk, przysyła mnie Talon Karrde - mówił patrząc wprost na nią i zastanawiając się w myślach nad taktyką jak ma zdobyć jej serce.
- Talon? Czemu cię nigdy przy nim nie widziałam hm? - spytała podejrzliwie chwytając za blaster.
- Spokojnie, Jestem nowy... Pracuje od niedawna, a Ciebie już nie było spory czas jak zacząłem. Mam ciebie zabrać na Kashyyk... Lelobacc umarł i odbędzie się tam juto pogrzeb.
- Nie wierze ci...
- Talon mówił dokładnie to samo, że tak powiesz. Masz - wręczył jej mały podręczny holoprojektor.
Akinoma wzięła go w ręce i uruchomiła. Pokazała się mała postać przemytnika Talona Karrde, jej długoletniego przyjaciela.
- “Witaj droga Akinomo. Tak jak sądziłem nie uwierzysz Riskowi, że go przysłałem. Bym się bardzo zaniepokoił jakbyś od razu uwierzyła. Lelobacc zginął niestety, znałaś go, lubiłaś temu tez powiadamiam Ciebie. Risk jest dobry choć nie zbyt rozgarniętym pracownikiem, lecz kazałem mu przywieść cię. Uważaj na niego bo to wielki kobieciarz.”
- Kobieciarz?? On żartował - zaśmiał się Risk cały zarumieniony.
- Możemy lecieć za dwie godziny, jak skończę to co mam tutaj do zrobienia. Gdzie mam ciebie znaleźć? - spytała beznamiętnym głosem.
- Będę w porcie, lądowisko dziesiąte. W statku sobie poczekam chyba ze mogę ci towarzyszyć? - spróbował.
- Nie, nie możesz. Do zobaczenia - odwróciła się i weszła do statku.
- Niech to... - zaklął cicho pod nosem Risk.
Akinoma usiadł w swoim statku i schowała twarz w dłoniach. “Lelobacc...” - wyszeptała i zaczęła płakać nad śmiercią przyjaciela.
Kid leżał i spał, albo tak mu się wydawało. Miał zamknięte bądź otwarte oczy, lecz nic nie widział. Sam nie wiedział co się z nim dzieje. Słyszał rozmowę kobiety i mężczyzny.
- Reppir jesteś pewien ze to Admiral? - zapytała dziewczyna.
- Tak jestem pewien... Musimy go zabić, zanim ktoś się dowie ze on tu jest.
- Ja nie wiem, myśle, że o nie on, lecz sprawdzimy to. Magata wspolpracuje z ksieciem, lecz zabronila go zabijac, na wypadek jakbysmy go znaleźli
- Jeśli Ocir się dowie będzie kiepsko..
- Musiałaś tak go obić?
- Rzucał się, ja tylko się broniłem - odparł urażony mężczyzna.
- Patrz, Chyba się budzi
Podeszli do niego i podnieśli oglądając uważnie. Wyglądał nie zbyt dobrze i na pewno czuł się jeszcze gorzej.
- Czego chcesz... - wyjąknął.
- Zabieramy Cię do domu - rzekł Ripper.
- Magata jest kontrolowana przez Księcia - powiedziała Kobieta.
- Musisz ją ratować - dodał chłopak.
- Ja? Kim ona jest? Ja nie pamiętam... - złapał się za głowę.
- Twoją żoną... Przypomnisz sobie. Odpoczywaj - powiedziała kobieta.
- Choćmy - wyszetpal Ripper.
Wyszli i zostawili już nieprzytomnego Kida samego. Mężczyzna zasnął i ponownie był targany przedziwnymi snami. Widział kobietę, która jak się dowiedział była jego żoną. Patrzyła na niego ze smutkiem, który go zaniepokoił. Nagle znikła, a w jej miejsce pojawił się szkielet mówiący : “Zrobisz co będziesz musiał... Pamięć z czasem wróci... Nie ufaj tym którym ufałeś. Niedługo się wyjaśni niewyjaśnione.” Szkielet rozpadł się na pojedyńczę kości. Nagle poczuł jak jego skóra się rozpływa, aż zaczął ją zdrapywąc. Krzyk przeraźliwy wydobył mu się z ust. Pobiegł do jakiegoś lustra. Zobaczył, że zdziera z siebie skórę, a pod nią mięso, które też odpadło. Po chwili widział kościotrupa w lustrze, który szyderczo zaczął się śmiać. Ocknął się nagle i doszedł do wniosku, że pozostał sam.
Wyszło, że znajdowali się jeszcze na Coruscant. Weszli do pokoju i Aina przemówiła.
- Wiesz o tym tak dobrze jak ja, że to nie on? Więc po co go okłamujemy?
- Wiem... Jest podobny, i może się przydać. Czyż nie?
- Obyś miał racje. Musimy znaleźć tego skrytobójcę który chciał zabić regentkę. Ona nie może wyjść z błędu, ze Książe chce ja zabić...
- Nie martw się nie dowie się...
- Trzeba złapać morderczynie...
- Zajmę się tym - odparł Ripper.
- Dobrze
Ripper wyszedł z komnaty i udał się na polowanie. Aina wróciła do Regentki, która jej oczekiwała. Kiedy ja ujrzała obdarzyła ja uśmiechem.
- Moja droga Aino jak dobrze ze jesteś. Jak idą poszukiwania?
- Dobrze moja Pani.
- Książe zapłaci za to.. - mruknęła.
- Tak zapłaci - wtórowała jej Aina.
- Jednak nie możemy go nie doceniać... Jest on chytry i przebiegły. Godny przeciwnik w grze.
- Mój pani a co jeśli on się domyśli? a co jeśli więcej skrytobójców nasłał?
- O to się nie martwię moja droga... Będzie dobrze. Zobaczysz.
- Wiem pani
Siedziały rozmyślały i knuły. Kiedyś mędrzec powiedział : “Tam gdzie uosobienie zła nie może to kobietę pośle.” Może była w tym trochę więcej prawdy niż można by sądzić. Przecież kobiety ogólnie rzecz biorąc rządziły. Samce wszelkiego gatunku były pod ich wpływem, robiły z nimi co chciały. Większość z nich miękła i zmieniała się w ich rękach jak rzeźba formowana przez artystę.
Arnit spał i widział znów rzeczy dziwne i nie zrozumiałe. Wiedział, że teraz to była kolejna wizja Mocy. Nie był tylko świadom o co w niej dokładnie chodziło. Wprawdzie podobna do poprzedniej teraz różniła się nie znacznie. Był na polanie, której kolory zmieniały się z sekundy na sekundę z zielonego na czerwony. Spojrzał w niebo nad którym pojawiły się ciemne chmury napływające z zachodu. Usłyszał oddech... Znów spokojny miarowy oddech wydawany z respiratora... Wdech... Wydech... Niby to nic wielkiego, ale wzbudziło w nim wielkie przerażenie. Następnie zniknął i pojawił się inny odgłos z lewej... Było to kapanie wody... kap... kap... kap... podszedł tam chcąc się przekonać cóż to za hałas, cóż on oznacza. Jednak gdy doszedł kapanie ustało.
Rozległ się głos : “Narodzić się, żeby umrzeć po to aby oni się narodzili... Śmierć nie jest końcem lecz początkiem... Stać się musi jak napisano w księgach dziejów...”
Krajobraz rozmył się i zmienił na zupełnie inny. Zobaczył dżungle wielką i bujną. Ku wzroście jego gniewu ujrzał martwą Anelim leżącą koło jakiejś jaskini i siebie klęczącego nad nią. Widział w jej oczach strach, dostrzegł też ostatnie tchnienie... Padł na kolana i zaczął płakać krzycząc : “Po co mi to pokazujesz? Przestań! Wiem ślepcze, że to ty! ” Niespodziewanie głos już dobrze znajomy doszedł do zza pleców.
- Wizja to jedna z dróg jaką może przybrać przyszłość - rzekł ślepiec.
- Czy ona umrze...? - wyszeptał.
- Może tak a może nie? Kto to wie mój drogi Jedi.
- Jak mogę temu zapobiec...
- Dokonując wyboru. Wybór może ja uratować albo pogrążyć.
- Jaki wybór?
- Wybór drogi... Pamiętasz? mówiłem ci o tym nie raz.
- Drogi.. wiesz to ciekawe. Zawsze trzeba w życiu dokonywać wyborów, a jak złych dokonamy potem trzeba za to płacić.
- Widzę ze zaczynasz rozumieć...
- Czy rozumieć? nie powiedziałbym... Myślę, że rozumiałem, lecz nie pojmowałem istoty tych słów.
- Niedługo ujrzysz prawdę... Ujrzysz to co powinieneś.
- Salatan? - spróbował chłopak.
- Poznasz wszystko o Władcach Mocy...
- Co to oznacza? Wyjaśnij...
- Ten który śpi musi się obudzić...
Arnit ocknął się w statku leżąc na koi i rozglądając się wokoło. Czuł się parszywie, głowa go bolało i chciało mu się wymiotować. Po chwili zwrócił poprzedni posiłek do leżącej nie opodal miski. Jak spojrzał w nią dostrzegł zielono-niebieską maź zabarwioną krwią. Sam ten widok wywołał u niego ten sam odruch i jeszcze chwile wymiotował. Coś go pożera od środka, lecz nie wiedział co to takiego. Anelim krzyknęła, że zaraz wylatują z nadprzestrzeni, toteż chłopak zebrał całe swoje siły wzmocnione przez Moc i wstał. Poszedł do kokpitu, gdzie siedziała kobieta. Jak zwykle jego wzrok skupił się na niej. Nie mógł chociaż raz nie spojrzeć na tą piękną kobietę. Na jej wspaniałe zielone oczy... cudowne czerwone usta... olśniewający czarujący uśmiech... Ona poczuła, jego wzrok na sobie i czule spojrzała na niego. Usiadł koło niej wzmacniając swe siłę poprzez Moc. “Nie może wyczuć, że jest ze mną gorzej” - pomyślał. Anelim przesunęła dźwignie napędu nadprzestrzennego i wyszli na orbicie nieznanej planety.
- Czy to jest Salatan? - spytała.
- Tak... Jestem tego pewien...
- Skąd masz tą pewność?
- Czuje to poprzez Moc. Te miejsce mnie przyciąga, wzywa... musimy tam jak najszybciej wylądować.
- Skoro jesteś pewien to nic nas nie zatrzymuje co nie? - uśmiechnęła się do niego.
Arnitowi zrobiło się ciepło na sercu i zarazem dziwnie. Chciałby jej skraść jeszcze jeden pocałunek, lecz miał rozterkę czy na to zasługiwał... Czy powinien...
Na Coruscant w jednym z obskurnych apartamentów dolnego poziomu kobieta o płomienno rudych włosach próbowała się skontaktować z swoim pracodawcą. Jednak nagle przerwała próbę połączenia. “Wykonam to zadanie nawet teraz jak wiedzą, że jestem w pobliżu.” - pomyślała. Zdecydowała, że musi wykonać zadanie jak najszybciej, wykorzystując jeden jedyny moment nieuwagi. Pytanie brzmiało jak? Nagle dostała wiadomość od swojego informatora poprzez HoloNet. Uruchomiła i dostrzegła postać kobiety, lecz nie człowieka. Zawsze się zastanawiała do jakiej rasy należała, ale w sumie, aż takie nie było to ważne. “Byle by miała dobre informacje” - pomyślała. Wiadomość była krótka, lecz treściwa, a mówiła : “Za dwie godziny, port kosmiczny”. Wiedziała, że oznacza to, iż za dwie godziny w porcie kosmicznym będzie jej cel, który musi zabić.
Akinoma Ikiv doczekała się wiadomości od Niuba Shinxa. Miała się spotkać z jednym z ludzi Shinxa bardzo niedaleko w porcie kosmicznym. Miał dla niej to na co czekała. “Czasami tak łatwo spełnić marzenia” - zastanawiała się. Doszła i dostrzegła czekającego na nią Kubaza. Strasznie nie znosiła tej rasy, a już o porozumieniu się z nią w jakikolwiek sposób uważała za niemożliwy. Dochodzili oni do stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i mieli krótkie, chwytliwe trąby zamiast nosów oraz wielkie czułe oczy, które na większości planetach muszą chronić dymnymi goglami. Mieli także szorstką zielono-czarną skórę. Byli kulturalni, cenili tradycję, sztukę i muzykę, a pochodzili z planety Kubindi, słynącej z wspaniałej kuchni. Jednak była dobra tylko dla tych którzy cenią robaki w różnej postaci. Kobieta nie wdawała się w dłuższe dyskusje. Wzięła wszystkie papiery jakie miała dostać a w zamian oddała resztę swoich kredytów i akty własności jej poprzedniego statku. Teraz stała przed luksusowym jachtem SerrNem. Od kiedy go kiedyś zobaczyła stał się jej marzeniem. Statek miał pięćdziesiąt metrów długości, silniki podświetlane i nadświetlne umieszczone pod kadłubem na końcu krótkich pseudoskrzydeł po obu burtach. Uzbrojenie składało się z dwóch dział laserowych, jedno chowane u spodu kadłuba, drugie u góry, a także z dwóch generatorów pól siłowych. Łza radości spłynęła jej po policzku. Weszła do środka dokładnie oglądając swój nowy statek. Zastanawiał się jak go nazwać, a chciała wymyślić coś naprawdę dobrego. Usiadła i oglądnęła resztę papierów. W końcu doszła do tych gdzie są informację o jej rodzinie. Była tam mała holoprojekcja jednej osoby. “Mam siostrę” - wyszeptała. Nagle ją olśniło i już wiedziała jak nazwać swój statek.
- Od teraz będziesz nazywała się “Szczęściara” - wypowiedziała na głos.
Poszła przygotować wszystko do lotu, ponieważ za godzinę miała spotkać się z Riskiem i lecieć na Kashyyk na pogrzeb Lelobacca. Był to moment, który pragnęła aby już się skończył ale nigdy nie nadszedł. “Jednak gdzie jest Kid? ” - zastanawiała się.
Senator Haln dotarł już około godziny wcześniej do Bestine, gdzie czekała na niego mała część floty. Niedługo wszystko się rozstrzygnie i o tym dobrze wiedział, lecz pytanie brzmiało gdzie i kiedy? Wiedział także, że znów politycy będą cieszyć spokojem w domach a żołnierze będą walczyć dla nich. “Gdzie tu sprawiedliwość?” - zastanawiał się. Był chyba jednym z niewielu polityków, którzy mieli na ten temat odmienne zdanie. Czuł, że musi być na polu bitwy wraz ze swoim podkomendnymi. Walczyć wraz z nim ramie w ramie z wrogiem.. Przelewać krew... Zabijać... Razem umierać.. To według niego byłą cecha prawdziwego przywódcy, który powinien się utożsamiać z ludźmi, którzy oddają wprawdzie pod jego komendy własne życie. Jednak prawdą też było, że taki lider powinien uważać, bo zginąć na polu walki mógł równie szybko jak pozostali. Zabrał wszystkie statki na Sluis do stoczni Sluis Van, gdzie dokonane zostały naprawy jego statków. Wiedział, że będzie musiał się poważnie zastanowić dokąd się udać i gdzie znaleźć tajemniczego wroga.
Mistrz Quell Perr wraz z kompania dolatywali powoli do Coruscant. Nie wiedzieli czy poszukiwana przez nich kobieta znajduje się jeszcze na planecie, lecz musieli ją znaleźć jak najszybciej. Młody padawan Rex wraz ze swoim mistrzem Oruunem zaraz po wylądowaniu udali się do ambulatorium, gdzie rana młodego Jedi zostanie opatrzona. Siedząc i patrząc jak droidy medyczne opatrują mu ranę Mistrz Oruun spytał.
- Jaką naukę z tej lekcji pobrałeś?
- Taka mistrzu, że powinienem lepiej się nauczyć władać mieczem świetlnym - odparł.
- Nie - zganił go - Nie mieczem świetlny. Kiedy nauczysz się? Byłeś zbyt porywczy, zbyt pewny siebie... Zbyt ufny w swoje możliwości które chociaż są wielkie lecz nie podołasz bez doświadczenia tak doświadczonemu wojownikowi jak łowca nagród... Zamiast spokoju w twoim umyśle burzyły się emocje... Zamiast rozwagi była głupota... Jednego nie mogę Ci odmówić, a mianowicie wiesz czego?
- Nie mistrzu... - odpowiedział rumieniąc się zrozumiawszy po trochu swój błąd.
- Nie mogę ci mój Padawanie odmówić wielkiej odwagi. To jest według twa wielką zaletą. Jednak musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Wiem mistrzu.
- A teraz odpoczywaj...
Tymczasem Quell Perr udał się do Rady Jedi szybko opowiedzieć o sytuacji. Wszyscy mistrzowie usiedli na swoich miejscach, a on stanął jak zazwyczaj po środku lekko skłaniając głowę w dowód szacunku.
- Mów jakie wieści przynosisz - zaczął Windu.
- Byliśmy na Nar Shaada. Nasze poszukiwanie w końcu przyniosły jakiś efekt. Dowiedzieliśmy się, że zguba znajdowała się na tamtym księżycu. Dziwne rzeczy z nim się działy, lecz o tym szczegółów się nie dowiedzieliśmy. Wiem jedno, uratował jakąś dziewczynę, która nazywała się Akinoma Ikiv i odlecieli razem na Coruscant. Powinna być tutaj, a on wraz z nią, lecz gdzie to nie wiem.
- Ciekawe to być zaczyna... Hmm... Jak najszybciej znajdź ją... Rutra’Dik Yruba znaleźć musimy bo rzecz straszna się stała.
- Co takiego się stało mistrzu? - zaniepokoił się Quell Perr.
- W sumie to kilka rzeczy się stało - rzucił Ki-Adi-Mundi.
- Twój uczeń zniknął... Podobno bez naszej zgody opuścił planetę - wyjaśnił Mace Windu.
- Jak to? - spytał z nieukrywanym zdziwieniem i niepokojem.
- Tego nie wiemy... Lecz pytał się o pozwolenie wylotu na Salatan, ale mu odmówiono. Myślimy ze właśnie tam poleciał, wbrew prawu zakonu.
- Polecę za nim - wyjaśnił Quell Perr - jak tylko znajdę kobietę - dodał.
- Musisz polecieć... Musimy ci powiedzieć, ze grozi za to co zrobił twój Padawan wydalenie z zakonu... - powiedział srogim głosem Ki-Adi-Mundi
- Jestem tego świadomy mistrzu Ki-Adi-Mundi. Jednak, sądze, że mojego Padawana musiała tam ściągnąć ważna rzecz. Żałuje, że nie przywiązywałem odpowiedniej wagi do jego snów.
- To nie tylko twoja wina Quell Perr - rzucił Windu - My także tego nie doceniliśmy.
- Wagi snów nie można nie doceniać. Hmm.. Jedi chociaż nie śnią jego sny potęgę mają. Wizje to są... Wizje Mocy...- rzekł Yoda.
- Leć jak najszybciej na Salatan. Od Jocasty Nu dowiedz się dokładnie gdzie ona leży. Mistrz Oruun wraz z jego Padawanem polecą z Tobą. Może ci się przydać pomoc.
- Tak Mistrzu. Wyruszam jak najprędzej. Chyba już wiem, gdzie szukać tej dziewczyny.
- Niech moc będzie z Tobą - wyartykuował Yoda.
Mistrz skłonił się i wyszedł z komnaty Rady Jedi. Zdecydował się otworzyć na Moc i iść tam gdzie ona go poprowadzi, a miał nadzieje, że zaprowadzi go do Akinomy Ikiv.
Mężczyzna stał nad nieprzytomnym dawnym kompanem i mu się przyglądał. Zastanawiał się czy to był on czy też nie, bo jego towarzyszka Aina mówiła, że to tylko podobny biedak, lecz on nie było tego do końca pewien, chociaż jej przytakiwał. Zdecydował późnej o tym pomyśleć. Wyszedł z komnaty i udał się na przechadzke. Znajdował się na Coruscant niedaleko apartamentów senatorów i przedstawicieli planet należących do Republiki. Jego imię brzmiało Ripper i był jednym z bardiej tajemniczych ludzi należących do świty Trójprzymierza. Jedni mówili, że był osobistym siepaczem Regentki, iż zabijał kogo tylko ona kazała. Inni zaś, że tylko wykonywał rozkazy Rutra’Dik Yruba albo był marionetką wojskowego przywódcy Rewana. Jak zwykle bywało prawda leżała pośrodku krążących plotek i niedługo ci co za dużo mówili mieli także poznać prawdę o tej tajemniczej osobie. Nie wiedzieli miedzy innymi co oznacza jego imię “Ripper”. Otóż było to słowo ze pradawnego i już zapomnianego dialektu z jego ojczystej planety, a oznaczało : “Niosący zagładę”. Prawda była taka, że nie pochodził z żadnej planety należącej do Trójprzymierza. Znaleziono go gdy był jeszcze niemowlęciem na planecie T’thav, która niedługo po jego odejściu przestała istnieć. Niestety historia zatarła przyczyny zniszczenia tej planety, ale miało to miejsce poprzez wybuch jakiejś gwiezdny albo inny kataklizm. Pewności co do losów T’thav nikt nie miał. Przygarnęła go i wychowywała jedna z wyższych rodzin zamieszkująca w stolicy Trójprzymierza Valasos. Wychowany był on na wielkiego wojownika, lecz nie na bezmyślną maszynę do zabijania. Jednak i tak pozostawał tajemniczy, a jego skłonności do samotności i picia różnorakich ciekawych trunków z każdego kąta galaktyki tylko wzmagały tą aurę. W końcu dotarł do celu, którym było biuro Regentki. Wszedł i oddał jej cześć, tak jak to było w zwyczaju.
- Witaj! Czy Aina zajęła się wszystkim tak jak trzeba? - zapytała.
- Tak Pani.
- To znakomicie. Mam dla ciebie zadanie specjalne. Jak zapewne wiesz, niedawno był kolejny zamach na moje życie.
- Tak, oby śmierć dosięgła tych którzy próbowali. - oznajmił.
- Śmierć ich dosięgnie i to z twojej ręki Ripperze...
- Co masz na myśli Pani?
- Dowiedziałam się właśnie, że Senator Rellim, który od zawsze był przeciwny mojej osobie w końcu od słów przeszedł do czynów. Mam na myśli to, że on nasłał mordercę. Pozbądź się go w sposób który będzie przykładem dla innych.
- Tak się stanie Pani. Już nawet wiem jak to zrobię... - oznajmił.
- Możesz już iść. Jestem zmęczony, boli mnie głowa.
Ripper skłonił się i wyszedł udając się na powierzoną wcześniej misje. Coś mu nie dawało spokoju. “Przecież to nie żaden Senator nasłał mordercę” - zastanawiał się.
Kobieta o płomienno- czerwonych włosach siedziała i myślała. Znajdowała się w dolnych częściach Coruscant. W jej myślach szalało jedna rzecz : “Wykonać zadanie albo zginąć, zemsta...”. Kierowała się na wyższe poziomy i ku jej zaskoczeniu zaczepiło ją trzech obrzydliwych mężczyzn.
- Hej tam! Co tak urocza kobieta robi w takim miejscu? Może się tobą zaopiekujemy hę?
- Nie lepiej nie - odparła i szła dalej. Mężczyzna złapał ją za ramię.
- Jeszcze ci nie pozwoliłem odejść Gamoreańska Matrono!
Kobieta wpierw spojrzała na jego dłoń, brzydką i przepoconą a potem na twarz pokrytą obrzydliwymi krostami. Mężczyzna był lekko zdziwiony jak zobaczył na jej twarzy uśmiech, który przerodził się w obłąkany śmiech. Nagle dziewczyna wyjęła coś podobnego do wibroostrza i szybki ruchem przecięła szyję mężczyzny, który padał na ziemię łapiąc się za gardło i powstrzymując krwawienie. Pozostali kompani patrzyli na nią jak w obraz. Kobieta wzięła swoją broń, która wyglądała teraz jak typowy Akeriński sztylet rytualny i oblizała go z krwi uśmiechając się przy tym szyderczo. Na jej twarzy malowała się istna ekstaza. Zdziwienie jej przeciwników zmieniło się w przerażenie. Odwrócili się i zaczęli uciekać, lecz tylko jeden zdołał tego dokonać. Precyzyjnym rzutem kobieta trafiła w kark mężczyzny zabijając go. Podbiegła i wyjęła sztylet, ruszając od razu w pogoń za ostatnim napastnikiem. “Tak... złapie cię”- pomyślała. Mężczyzna uciekając w myślach powtarzał sobie, że już nigdy nie popełni żadnego przestępstwa jak tylko przeżyje. To jednak było teraz bardzo niepewne. Czy przeżyje... Jedna z interpretacji życia to, że była to dżungla, a jak w każdej były drapieżniki i ofiary... myśliwi i ofiary... On zawsze uważał się za myśliwego polującego i myślał, że nawet był w tym dobry, lecz teraz stało się inaczej. To on był ofiarą. Uciekał w popłochu przez miejską dżunglę szukając schronienia przed drapieżnikiem. Wszyscy muszą kiedyś umrzeć i to była jedna z prawd towarzyszących prawie każdej istocie w galaktyce. W końcu dotarł do drogi bez wyjścia. Dziewczyna o płomienno-rudych włosach była tuż za nim.
- Błagam Litości - rzekł szlochając.
- Czy ty w ogóle znasz pojęcie słowa litość? Czy zabijając kobiety myślałeś nad słowami które do cię mówiły? Czy jak ostatnio zabiłeś dla przyjemności dziecko też wiedziałeś co to litość?
- Jak? to był błąd.. Wykonywałem tylko rozkazy... Błagam! ja nie chciałem
- Ja też nie chce tego co zrobię - wyszeptała podchodząc do niego.
- Nieeee!!!
Kobieta uderzyła go kilka raz potwarzy i zdecydowała się zapoznać z ludzką fizjologią. Powolnym pchnięciem wbiła swój ostrzy nóż w brzuch mężczyzn, następnie lekko i stopniowo przesuwała go w górę pozwalając wyjść na zewnątrz jego wnętrznością. Krzyki pełne bólu i cierpienia wzmagały w niej uczucie niewiarygodnej radości... Istnej ekstazy.... Robiąc to co robiła było dla niej istnym Katharsis. Wyciągnęła jak jeszcze żył jego wątrobę i jelita wpychając je do ust, żeby przestał krzyczeć. Następnie zajęła się jego organami rozrodczymi okrajając je. Mężczyzna przeżywający niewiarygodny ból najpierw nie wytrzymał i zemdlał. Kobieta będąca u szczytu uczucia który przeżywała wykroiła jego serce patrząc na nie i myśląc. Następnie odgryzła kawałek surowego serca, które jeszcze pulsowało... żyło... lecz już zakończyło swoje istnienie. Dziewczyna skończywszy masakrować jego zwłoki otarła się z krwi i udała się w dalszą drogę jakby nic się przed chwila nie stało. Jakby to tylko była dla niej codzienność.
Mistrz Quell Perr idąc napotkał po drodze Mistrza Obi Wana Kenobiego wraz ze jego Padawanem Anakinem Skywalkerem. Quell Perr przyglądnął mu się uważnie. “To ma być ten który przywróci równowagę Mocy? Dojrzał, lecz wyczuwam coś niepokojącego od niego” - pomyślał.
- Witaj Obi wanie Kenobi. Młody Anakin jak wyrosłeś od kiedy Cię ostatnio widziałem - przywitał ich Quell Perr.
- Dawno żeśmy się nie widzieli stary przyjacielu. Słyszałem, że ostatnio masz mnóstwo zadań? - zaczął Obi Wan.
- Tak, Właśnie jestem w trakcie poszukiwań pewnej kobiety, Akinoma Ikiv.
- Jak się nazywa? możesz powtórzyć - zaciekawił się Kenobi.
- Akinoma Ikiv. Słyszałeś to imię już?
- Powiem ci, że wiem gdzie ona jest - zaśmiał się.
- Co za szczęście! Skąd wiesz? gdzie jest?
- Nie wierze w coś takiego jak szczęście mój przyjacielu, tylko Moc. To jej wola spełnia się, że teraz właśnie tu stoimy. Otóż ostatnio jakiś człowiek znalazł na Revost Kretha Malwila nieprzytomnego będącego w śpiączce. Lekarze nasi już go badali, lecz do niczego nie doszli. Kompletnie nie wiedzą co z nim jest... - zmartwił się - No i ten człowiek w zamian prosił, żebym pomógł mu znaleźć tą dziewczynę. Akurat się składa, że to tam sama kobieta.
- Jak miło - uśmiechnął się.
- Wyjaśnię ci zaraz gdzie dokładnie się znajduje, lecz powiedz mi co cię niepokoi? Wyglądasz na zmartwionego. Czy to chodzi o Arnita? Gdzie on jest? - zaciekawił się.
- Zazdroszczę ci czasem, że masz mniej niesfornego Padawana od mnie. Arnit uciekł... Miał dziwne sny, których nie doceniłem. Poleciał na Salatan, planety której nie wiem gdzie szukać, temu też udaje się zaraz do Jocasty Nu, która mam szczerą nadzieje, że mi pomoże. Jednak martwię się o niego drogi Obi Wanie... A wy gdzie się udajecie??
- Lecimy do stoczni Sluis Van. Kanclerz odbywa tam spotkanie w sprawach budowy statków międzygwiezdnych z wszystkimi większymi właścicielami stoczni w galaktyce. Będzie nawet sam Kuat z Kuat. Rada Jedi wysyła nas jako przedstawicieli i w razie czego mamy zadbać o bezpieczeństwo kanclerza.
- To miłej podróży. Niech Moc was prowadzi.
- Ciebie też Mistrzu Quell Perr.
Obi Wan w skrócie wytłumaczył, gdzie ma szukać kobiety i pożegnali się. Poszedł od razu ją złapać. Nie chciał, żeby mu przypadkiem uciekła.
Akinoma Ikiv stała przed statkiem Riska i czekała jak stamtąd wyjdzie. Wiedziała, że będzie próbował ja podrywać, lecz chociaż wydawał się przystojny to nie miała najmniejszego zamiaru dać mu tego do zrozumienia. Po chwili wyszedł spokojnym krokiem obdarzając ją szarmanckim uśmiechem.
- Witaj Akinomo Ikiv. Czyś gotowa do podróży? - zapytał.
- Tak jestem, lecz lecę swoim statkiem. Spotkamy się na orbicie. Wtedy polecimy na Kashyyk. Koordynaty skoku w nadprzestrzeń już wprowadziłam do komputera, wiec nie ma na co czekać.
- Nie ma? może jednak jeszcze zostaniemy chwile - zaproponował.
- Wiem co próbujesz... i nawet tego nie rób. Jestem dla ciebie kompletnie nie dostępna kobieta i jeśli nie przestaniesz to Cię do tego zmuszę siła i wiesz mi, ze nie podołasz mi w walce wręcz.
- Jesteś tego pewna? Tego chcesz? - zaczął pewnym tonem.
- Tak - oznajmiła. - mężczyzna podszedł do niej i złapał ją za rękę.
- Może jednak mylisz się... - powiedział ciepłym tonem.
- Nie - krzyknęła i walnęła go z całej siły w twarz. - Do zobaczenia na Kashyyku.
Mężczyzna zbity z tropu zdecydował jakoś zmienić taktykę, lecz to dopiero po wylądowaniu na Kashyyk. Jednak zdziwiony był, że miała potężny cios ta kobieta. Wymasował obolałe miejsce i wrócił do statku.
Akinoma dochodząc do swojego statku została zaczepiona przez jakiegoś człowieka. Był on ubrany w płaszcz a twarz miał wymalowaną uśmiechem.
- Czy jesteś Akinomą Ikiv? - zaczął.
- Kim jesteś? - odmruknęła
- Przepraszam za moje maniery. Jestem Quell Perr, Jestem Jedi. Mam ważna sprawę do pani - wyjaśnił.
- To w takim bądź razie zapraszam. Z radością pomogę, lecz szybko, ponieważ zaraz odlatuje na Kashyyyk.
- Dobrze, więc ostatnio była pani na Detos prawda? - szedł wyjaśniając sprawę.
- Tak byłam, lecz na krótko - odparła.
- Chodzi mi o pani towarzysza... - opisał go - czy wie pani co z nim teraz się stało? gdzie jest?
- Kid? A kim on jest? Chyba kimś ważnym skoro go Jedi szuka co nie? - uśmiechnęła się.
- Tak prawda. Jest to Admirał Rutra’Dik Yrub, ważna osobistość... Może to się zakończyć skandalem dyplomatycznym na skalę całej Republiki. Temu też musze go odnaleźć jak najszybciej.
- Z tego co wiem jest ciągle na Coruscant. Miałam się z nim spotkać lecz znikł nagle. Nie wiem gdzie poszedł. Proszę go czule pozdrowić od mnie.
- Oczywiście dziękuje za pomoc.
Pożegnał się z nią i odszedł zastanawiając się gdzie on mógł teraz być. Akinoma natomiast przygotowywała swój statek do odlotu.
Arnit odpoczywał, ponieważ Anelim kazała mu. Zdecydowali wylądować na Salatan dopiero za kilka godzin jak wypoczną. Jedi zasnął z nadzieją, że znów spotka ślepca. Na poczatku na widok tej postać czuł zaciekawienie, potem przerodziło się on w nienawiść mieszana z wielkim gniewem. Teraz jednak wszystko zmieniło się ku jego wielkiemu zdziwieniu. Zasypiał z nadzieją, że go spotka, że go czegoś nauczy. Zastanawiał się czy to co go uczono w zakonie nie było kłamstwem, bądź nie mówili mu do końca prawdy. Ciemność ogarnęła go wokoło i przeniknęła. Głos przemówił : “Salatan... Prawda... Jesteś tu gdzie miałeś być... Kieruj się na północ a odnajdziesz to czego szukasz... Prawda o Władcach Mocy...” Obudził się, lecz ślepca tym razem nie było. Wylądowali na planecie Salatan, porośniętej bujną dżunglą. Znaleźli jakieś dobre miejsce, zabezpieczyli statek i ruszyli na północ, tam gdzie Arnit sądził, że znajdzie to czego szukał.
Na Coruscant Garn Leblis znajdował się jeszcze na swoim statku. Miał zaraz dostać wiadomość na która czekał. Nie wiedział, co miał robić dalej, a to, że puścił Anelim w dalszą podróż było już jego inicjatywą. Po chwili doszła pierwsza wiadomość od jego pracodawcy. Ujrzał holoprojekcję kobiety, która przemówiła:
- Książe jest zadowolony... Rutra’Dik Yrub znajduje się na Coruscant. Odnajdź go i zabij...
“Wiadomość krótka, ale treściwa” - pomyślał. Wyszedł ze statku i udał się do apartamentu jego drugiego pracodawcy. Lubił on zarabiać kredyty, a pracować na dwie strony to całkiem dobra możliwość szybkiego zarobku. Doszedł i postać już na niego czekała. Był to starzec w ciemnym płaszczu i kapturze zasłaniającym twarz. Wzbudzał w nim wielki szacunek, ale i zarazem lęk.
- Witaj...
- Co mam zrobić? - spytał Garn
- Leć na Salatan. Za swoją córką i Arnitem. Masz go zabić... - oznajmił.
- Czemu? - zdziwił się.
- Czemu? Zagraża... Będzie wiedział za dużo... Zabij go za to ci płace.
Przytaknął bez słowa i odszedł zgadzając się na powierzone jemu zadanie. “dziwne” - zastanawiał się. Poszedł do statku szykując się do podróży.
Na orbicie Salatan pojawił się nowy statek. Wyszedł on z nadprzestrzeni i od razu skierował się na planetę. Na pokładzie znajdował się mężczyzna w czerwono-białej zbroi i wiedział, że on tam był. “Czuje twoją obecność Arnicie” - pomyślał. Wyraźnie w mocy odczuwał go na planecie. Wiedział, że przeznaczenie się wypełni, na Salatan, tam gdzie można odkryć wielkie nie odkrytych tajemnic. Dokończy to co zaczął nie dawno wypełniając zadania losu. Zabijając rodzinę Arnita i porywając jego brata rozpoczął nie uniknione. Teraz miał to zaraz zakończyć. “Wiem, gdzie się udajesz Jedi... Będę Czekał...” - wyszeptał. Skierował swój statek na planetę, gdzie zaczeka na młodego Arnita i jego uroczą towarzyszkę...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P