ROZDZIAŁ 5
“Czas... Czym jesteśmy wobec potęgi czasu? Czy Czas istnieje naprawdę? Czy może przeszłość, przyszłość i teraźniejszość powstały tylko przez bariery narzucone przez nas samych na naszą świadomość? A nawet gdyby tak było to czy możliwe jest zlikwidowanie tych barier? Istoty w galaktyce są tylko mgnieniem oka dla wszechobecnego czasu... Czas jest wszystkim, jest to stała, która kieruje każdym wydarzeniem, każdym ruchem i zapamiętuje wszystko co się działo. Może jednak Czas nie jest tak potężny? Jak się ma czas do drugiej potęgi w galaktyce? Do potęgi Mocy? Czy zdolny Jedi może złamać barierę czasu dzięki wszechwładnej Mocy? Czy wtedy przeszłość, przyszłość zlała by się z teraźniejszością.? Istoty Humanoidalne często nie zwracają uwagi na czas... nie zauważają jak on szybko mija... Wpierw rodzą się... jakby chwilę później są już dorośli... żyją... odczuwają... a już niedługo potem umierają... Wydaje się ze okres 50 lat, 100 lat to bardzo długi okres, ale jest to błąd.
Czas biegnie nie ustanie...
Czas ucieka.....
Czas przepływa przez palce....
Czas jest naszym przyjacielem...
Czas jest naszym wrogiem...
Zaakceptujmy to, albo fundament wszechświata będzie nam bliższy...
Zauważmy to, albo zmarnujemy jedno z danych nam żyć...”
Taki tekst dawnego pisma czytał, kiedyś młody Arnit. Autorem tego tekstu był jeden z największych filozofów jaki kiedykolwiek żył w galaktyce imieniem Setarkos. Pochodził on z planety Ajceg, która w swojej długiej historii wydała na świat wielu myślicieli i filozofów. Teraz nie wiedział czemu przypomniał sobie dokładnie każde słowo jakie było tam napisane. Dopiero w tej chwili zrozumiał znaczenie “czasu”. Nie wiedział, czemu, ale on uciekał coraz szybciej. Czy to dla niego uciekał czy dla wszystkich tego młody Jedi nie wiedział. Znajdował się wraz z pozostałymi niewolnikami w sektorze 13. On jako jeden z wybrańców dostał osobną celę z dwoma osobistymi “ochroniarzami” i zwierzątkami, którymi były oczywiście Ysalamiri. Siedział w koncie i rozmyślał nad prawdopodobną drogą ucieczki. Niestety z szybkością i zawziętością koreliańskiej piaskowej pantery zaatakowały go wspomnienia. Przypomniał sobie co przeżył przez ostatnie dni. Wrócił obraz człowieka w czerwono-białej zbroi. Znów poczuł uczucie gniewu, które to zawsze napawało go obrzydzeniem, lecz teraz było trochę inaczej. Nie czuł dawnego wstrętu do gniewu... Nie odrzucał go... Zaczynał z niego czerpać siłę, żeby przetrwać. Wszystko to czynił wbrew swojej ideologii, w którą to wierzył od początku jak stał się tym kim był. Jedi zasnął myśląc nad tym wszystkim. Nadeszła noc, długo oczekiwana przez każdego znajdującego się obozie. Wszyscy zasnęli, łącznie z strażnikami strzegącymi Arnita. W sektorze 13 jakby z nikąd pojawiła się tajemnicza postać. Był to niski, łysy ślepiec z białą opaską na oczach. Przeszedł jak cień, widmo obok strażników i spojrzał uważnie na śpiącego chłopaka. W jego ręce pojawiła się nagle srebrna rękojeść. Włączył ją i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Dwoma płynnymi ruchami zabił zwierzęta leżące obok Jedi. Uśmiechnął się złowieszczo i popatrzył na młodzieńca.
- Czas wkroczyć na pisaną Tobie ścieżkę, czas zrobić to do czego zostałeś powołany... Czas, żebyś wstał... bo ten kto się narodził umrzeć musi, żeby się oni narodzili... - położył mu rękojeść na kolanach.
Zbliżył się do niego i szepnął mu do ucha.
- Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem.... Ten który śpi musi się obudzić... - po wypowiedzeniu słów zniknął.
Arnit obudził się patrząc wprost na swoje kolana, gdzie zobaczył rękojeść miecza
świetlnego. Zdziwienie potęgowało swą siłę w młodym człowieku, kiedy zrozumiał, iż powróciła jego łączność z Mocą. Spojrzał od razu na parę zwierząt od początku mu towarzyszących - były martwe. Mógł teraz uwolnić siebie i innych oraz zakończyć niewolniczą działalność tej planety, której był bardzo przeciwny. Uważał zawsze, że żadna istota nie powinna być niewolnikiem innej. Było to poniżej poziomu godności jaki uważał za słuszny. Według niego każdy w galaktyce rodził się wolny i nikt nie miał prawa pozbawić nikogo tej wolności. “Jest noc... Najlepsza okazja na ucieczkę....” - pomyślał. Jednak zrezygnował z niej, ponieważ zdecydował się poczekać do poranka i wtedy rozpocząć plan, który właśnie kończył obmyślać.
Kid wraz z Pollusem dolatywali do Detos. Z tego co się dowiedzieli miał być dziś dzień otwarty dla kupców, więc bez problemu na pewno tam wylądują. Dostali skierowani do jednego z portów, gdzie posadzą swój statek. Na planecie wschodziło właśnie słońce. Więźniowie zaczęli być przygotowywani, aby klienci ich obejrzeli. Dwaj towarzysze zdecydowali udawać zwykłych kupców, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Przecież nie wiedzieli gdzie dokładnie znajdywała się Akinoma.
Wyprowadzono Arnita z jego celi i wraz z innymi wysłano na plac. W chłopaku kłębiły się sprzeczne ze sobą uczucia. Huczały mu w głowie słowa : “Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem”. Nie wiedział dlaczego takie słowa mu brzmiały w umyśle. To były elementy Ciemnej Strony Mocy i strasznie obawiał się tego co się z nim działo wewnątrz. Wokoło przyuważył tylko sześciu strażników, wrzeszczących, popychających i okropnie przeklinających więźniów, których prowadzili. Byli jeszcze w zamkniętej części sektora 13. Znajdywali się dokładniej w długim, szerokim, krętym korytarzu, który był końcem sektora 13 i prowadził do wyjścia na plac. Arnit zdecydował się działać. Chwycił rękojeść i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Jedi ruchami wspomaganymi przez Moc dwoma płynnymi cięciami pozbawił życia dwóch strażników stojących najbliżej niego. Pozostali czterej lekko zdezorientowani chwycili za blastery i od razu objęli go ogniem. Ku przerażeniu młodego wojownika nie zwracali uwagi na pozostałych jeńców i zanim wszyscy padli na ziemie dwóch zostało trafionych. Dla nich najważniejsze było wyeliminowanie zagrożenia. Rycerz sprawnym ruchem odbijał poszczególne strzały. Jeden szczęśliwie odbity przeciął gardło przeciwnika pozbawiając go życia. Pozostało już tylko trzech wrogów, zdolnych do poświęceń. Widzieli, że był to dla nich ciężki przeciwnik. Wojownik miecza świetlnego przystąpił do ataku. Omijając szybko dzięki Mocy strzały przeciwników, zrobił salto w powietrzu i szybkie pchnięcie w najbliższego, który nie zdołał umknąć. Stojący tuż obok rzucił się z wibroostrzem na Arnita. Nie zdążył on uniknąć ciosy i broń rozcięła mu dawną ranę na boku. Upadł na kolano i zaklął straszliwie w ojczystym języku. Tymczasem inni więźniowie przejmowali broń pozostałych czterech martwych wrogów. Drugi z żyjących mierzył do Arnita z blastera, lecz nagle padł. Młodzieniec kątem oka dostrzegł, że Garn go zastrzelił precyzyjnym strzałem w głowę. “Musi być świetnym strzelcem” - pomyślał. Wszystko to trwało jakby ułamek sekundy. Jego przeciwnik już zamachiwał się do zadania śmiertelnego ciosu w głowę, lecz on to widział i szybkim ruchem zrobił unik i z pół obrotu przeciął przeciwnika od klatki piersiowej w górę. Po sekundzie jego zwłoki legły na pozostałych towarzyszy. Mężczyzna mocno zmęczony upadł na jedno kolano, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Dwóch towarzyszy wraz Anelim podbiegło do niego.
- Nic ci nie jest? - spytała kobieta.
- Nic mi nie jest... To tylko mała rana...
- Jesteś pewien? - popatrzył na niego Garn z nutką zdziwienia w głosie.
- Tak... Chodźmy...
Wzmocnił swoją łączność z Mocą i wstał jakby jego rany w boku w ogóle nie było i wcale nie krwawiła ciemną czerwoną krwią. Ruszyli powoli w stronę wyjścia, a było to już tylko jakieś dziesięć metrów poza zakrętem korytarza. Byli świadomi, że tam dalej był plac, gdzie było więcej nieprzyjaciół, ale wszyscy doszli do wniosku, że nie mają większego wyboru.. Wiedzieli, że będą musieli się przebijać, lecz mieli broń, więc ich szanse wzrosły. Nagle usłyszeli kroki, nadbiegające z przodu. Była to grupa strażników prowadzących kogoś. Jedi dał znak, żeby wszyscy byli gotowi. Włączył miecz świetlny i pewnym, wolnym krokiem wyszedł zza rogu na spotkanie nowych przeciwników. Na widok jego broni strażnicy otworzyli usta ze zdumienia. Było ich siedmiu, lecz jeden chyba tylko rozumny wyjął blaster i bez zadania chociażby jednego pytania zaczął strzelać. Idąc i nie zwracając kompletnej uwagi na strzał odbił go mimowolnie mieczem. Dostrzegł, iż prowadzili oni związaną kobietę o włosach krótkich i czarnych. Nagły hałas dobiegający z tyłu rozbił jego skupioną uwagę. Okazało się, że z drugiej strony grupa strażników wdała się w strzelaninę z jego towarzyszami niedoli. Tamtych było więcej, więc kamraci chłopaka zaczęli się cofać. Wrogowie z przodu zdecydowali to wykorzystać. Jeden z nich zabrał kobietę do tyłu, żeby ją pilnować pozostali z wibroostrzami w rękach biegli na spotkanie rycerza. Wyszło na to, że nie wszyscy, ponieważ dwóch ubezpieczało ich z pewnej odległości obejmując ogniem przeciwników. Jego towarzysze broni przegrywali, więc zdecydował się zaatakować. Nagle fale przerażenia zaczęła emanować od strony Garna. Kątem oka dostrzegł, że Anelim została trafiona i leży na ziemi. Znów te słowa zahuczały w jego umyśle : “Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem”. Nagłe poczuł to samo dziwnie przyjemne uczucie jak podczas walki z mordercami jego matki. Czystą esencję gniewu... Wpływającą wprost do jego serca i napełniającą je niewyobrażalną siłą. Kiedyś by się zaniepokoił, że to oznacza, iż opanowuje go Ciemna Strona Mocy, lecz teraz jednak było mu wszystko jedno. Ważna dla niego osoba, leżała, trafiona promieniem śmierci należącej do jego wrogów. Poddał się gniewowi.... Uznał, że to był dla niego jedyny ratunek... Ruszył na przeciwników z furią godną Rancora. W umyśle mówił mu głos: “Tak... Dobrze... Zabij... nienawidź... zadaj cierpienie...”. Dwóch pierwszych do niego podbiegło. Jeden próbował pchnięcia wibrosotrzem, lecz Jedi poprzez Moc wyskoczył i kopnął go mocno, jednocześnie ciął mieczem świetlnym. Upadł na jedno kolano, zrobił młynek lewą ręką z mieczem i wbił go w nieprzytomnego przeciwnika. W amoku nie zważał nawet na strzały które go trafiły w lewą nogę. Pojawiał się na twarzy tylko grymas bólu. Strzały wrogów które do niego doleciały odbił na tyle precyzyjnie, że zabiły ich właścicieli. Biegł i zabijał... Pchnięcie, miecz przechodził przez ciało swobodnie i bez problemów. Wyciągnął miecz, kolejny przeciwnik padł nie żywy, pół obrót i na ziemie upada ręka następnego. Następnie pchnięcie i ostrze wbija się powoli w gardło odbierając kolejne życia. Znów się odezwał głos “Dobrze bardzo dobrze...”. Wyczuł poprzez Moc, że jeden z wibroostrzem bądź też inna białą bronią podchodził od tyłu, więc szybko ostrze skierował za siebie i usłyszał cichy jęk co oznaczało, że przeciwnik nabił się na nie kończąc swój żywot. Strażnik który pilnował więźnia ruszył w jego kierunku. Arnit pchnął go Mocą bardzo mocno, ten upadł na ziemie. Chłopak podszedł do niego i spojrzał mu wprost w oczy.
- Litości... - wyszeptał jego wróg.
Jedi zawahał się chwilę chcąc nawet go oszczędzić, lecz znów w umyśle odezwał się głos szepcząc mu to co chciał usłyszeć, a rzekł mu: “On chciał zabić Anelim... Nienawidzisz go... Gniew... Zabij... Tak..”. Spojrzał raz jeszcze wprost w jego oczy i wbił w niego swój oręż. Dostrzegł, a także wyczuł przerażenie wroga i powoli uciekające z niego życie. Podbiegło jeszcze dwóch, lecz Jedi nie przejmował się wcale następnymi przeciwnikami. Dwoma łagodnymi cięciami pełnymi finezji pozbawił ich życia. Już się zamachiwał na kolejnego, lecz coś go powstrzymało. Szept przy uchu mówił mu : “Zabij... To też twój wróg...”, lecz on powstrzymał się, ponieważ zobaczył kobietę ze swoich snów.
- Czy i mnie też zabijesz? - spytała niepewnie.
- Nie... - odparł zszokowany, że usłyszał dokładnie te same słowa co we śnie.
Uwolnił kobietę, o krótkich włosach i oczach koloru czerni kosmosu. Obdarzyła go uśmiechem, którego zazdrościła jej nie jedna niewiasta. Odwrócił się i pobiegł w kierunku walki jakie się odbywała tuż za nim. W jego ślady poszła również i uwolniona dziewczyna. Anelim żyje, co do tego nie miał wątpliwości, ponieważ czuł ją mocno i wyraźnie w Mocy. Skoczył do przodu i odbił się nogami od ściany robiąc salto w powietrzu. Jego ręce z zawrotną szybkością odbijały strzały przeciwników. Dostrzegł, że kilku z nich trafił, lecz nie na tylu, żeby walka się skończyła. Czynił wartkie ruchy dłońmi z bronią w ręku, która sprawnie odbijała czerwone strzały. Tylko poprzez Mocy wyczuwał kiedy jego towarzysze strzelali i mógł dostatecznie zwinnie wymijać lecące promienie. Widział przed sobą już tylko ośmiu przeciwników. Dwoma cięciami pozbawił życia dwóch pierwszych, jednocześnie odbił strzał lecący z tyłu i skierował go wprost na oko kolejnego przeciwnika. “Zostało już pięciu wrogów do zabicia” - pomyślał. Ci byli troszkę inni od poprzednich ponieważ strzelali o wiele celniej. Powoli wdzierało się w jego ciało zmęczenie, a rana coraz bardziej doskwierała. Nieprzyjaciele zdecydowali, że nie trafią go blasterami, więc wyjęli swą podręczna broń. Nie były to tak jak u wcześniejszych wibroostrza, ale metalowe kije z trzema sierpami na końcach. Strzały padające z tyłu w kierunku przeciwników były również celne i pozostało ich już tylko trzech. Ku zdziwieniu rycerza Jedi tylko dwóch go atakowało. Trzeci uciekł wezwać posiłki. Obydwaj jednocześnie zaatakowali z dwóch stron. Zadawali ciosy, a Arnit spokojnie je parował mieczem cofając się powoli. Zadał cios z góry który był zablokowany przez wroga, a pozostały chciał mu wbić sierp w bok. Kątem oko dostrzegł niecne zamiary przeciwnika i odskoczył do tyłu. Miecz świetlny kierowany przez Mocy wyrzucił przed siebie trafiając w pierś jednego kompletnie zaskoczonego wojownika. Przeturlał się po ziemi i wstał wzmacniając uścisk dłoni na rękojeści. Chwilę się mierzyli wzrokiem, oceniając wzajemnie swoja siły. Nagle Arnit poczuł ból w plecach i padł na ziemie nie przytomny. Strażnik był równie zszokowany co młody Jedi. Odwrócił się i zaczął uciekać, ale jednak nie zdołał uciec, bo chwilę później promień blastera tego samego z którego trafiono Arnita dopadł i jego. Padł nie żywy na ziemię po trafieniu w tył głowy z dużej odległości. Promień został wystrzelony z miotacza należącego do Garna.
- Czemu to zrobiłeś? - spytał jeden z więźniów imieniem Lefaw.
- To był przypadek... Chciałem w strażnika - odparł niepewnie Garn.
- Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie kobieta uwolniona przez Jedi.
Garn nie odpowiedział na to pytanie. Okazało się, że z dwudziestu pięciu osób jakie były w składzie wyzwolonych jeńców zostało przy życiu tylko dziesięciu, w tym trójka rannych. Wszyscy byli uzbrojeni, a niektórzy nawet mieli po dwa miotacze i podręczną broń białą.
Kobieta znała się na strzelaniu z miotaczy i doszła do wniosku, że to nie był przypadek. Strzał, który trafił młodego Jedi był dobrze i celowo mierzony. “Dlaczego?” - zastanawiała się.
Kid i Pollus spokojnie szli wraz z innymi na wielki plac oglądnąć niewolników. Mieli szczerą nadzieję, że znajdą tam Akinomę. Towarzyszył im człowiek imieniem Enud, który przedstawiał po kolei towar i mówił o cenie zachęcając od razu do zakupu. Wśród tej grupy klientów był jeden Hutt, dość krzykliwy człowiek, dwie kobiety w ciemnych płaszczach, pięciu Trandoshan i jeszcze czterech mniej istotnych ludzi. Dochodzili powoli do Sektora 13.
Nagle do Enuda podszedł jakiś człowiek coś szepcząc mu do ucha. Mężczyzna wydawał się szczerze zaniepokojone.
- Czy coś się stało?? - zapytał jeden z klientów.
- Nic... małe problemy w pobliskim sektorze... Zaraz je naprawimy. - uśmiechnął się.
- Mój pan mówi, że chce wszystkie kobiety. Przebije cenę każdego z tu obecnych - rzekł droid protokolarny należący do Hutta.
- Oczywiście... Zobaczymy jaką cenę zaoferujesz...
Nagły wybuch przykuł wszystkich uwagę. Magazyn broni znajdujący się na lewo od nich uległ zniszczeniu. Zamieszanie powoli rosło, jednak miało dopiero się zacząć. Okazało się, że ten wybuch był spowodowany przez granat termiczny. Nagły hałas zwrócił wszystkich w inną stronę. Dwa myśliwce typu TY nurkowały i obejmowały ogniem cały połać ziemi. Z sektora 13 zaczęła wybiegać grupa niewolników uzbrojona w blastery z których niebieskie nitki dosięgały wrogów pełnych zaskoczenia.
- Co się dzieje? - krzyknął ktoś.
- Koniec... Dopadli i nas... Uciekać... - odparł zniechęcony do wszystkiego Enud
Większe statki wyglądające jak transportowce zaczęły powoli sunąć po horyzoncie i zrzucać tłumy zbrojnych wojowników. Ci co już wylądowali na ziemi od razu zaczęli strzelać do nieprzyjaciół. Było ich coraz więcej i pojawiali się z każdej strony obejmując wszystkich wrogów. Można było dostrzec z trzydzieści parę transportowców desantowych, które mogły pomieścić co najmniej pięćdziesięciu zbrojnych ludzi. Kid wraz z Pollusem pobiegli szukać dziewczyny. Zdziwili się bardzo jak dostrzegli, że dwie kobiety w płaszczach wyjęły miecze świetlne i zaczęły odbijać strzały padające to z jednej to z drugiej strony. Poszli w stronę grupy ludzi wybiegającej z sektora 13. Tamci pomyśleli, że są to strażnicy i miotacze wypaliły śmiercionośnym ogniem. Szli dalej strzelając do wszystkich łącznie ze strażnikami. Ku uciesze dwójki towarzyszy wśród grupy zauważyli Akinomę. Dwie kobiety Jedi podeszły do nich i dając im znak kazały iść za nimi. Grupa więźniów dojrzała, że są z nimi rycerze pokoju toteż przestali do nich strzelać. Walka rozgorzała na dobre. Strażnicy kompleksu przestali już przejmować się niewolnikami i wdali się w śmiertelną walkę z nowymi napastnikami, których było coraz więcej. Ci co już doszli na tyle blisko włączyli się w walkę wręcz przy użyciu bliżej nieznanej białej broni. Tamci jednak nie byli nieśmiertelni i także ginęli. Rozglądając się wokoło można było dostrzec wszędzie wielu zabitych, a także mnóstwo walczących ciągle wojowników. Niestety tamtych było znacznie więcej, więc zaczęli się ustawicznie cofać. Niespodziewanie Akinoma Ikiv dostrzegła Pollusa i swojego drugiego kompana. Uśmiechnęła się na ich widok wręcz radośnie i dała im znak, że się tutaj znajduje. Podeszli do niej.
- Nic ci nie jest? - spytał Pollus.
- No jak widzisz stary przyjacielu... Musimy stąd uciekać!!
- Do portu - krzyknął Kid.
Statki powietrzne latały i niszczyły poszczególne budynki jakby chcieli na zawsze wymazać z pamięci istnienie tego kompleksu więziennego. Dwie kobiety z mieczami świetlnymi podbiegły do grupy ludzi.
- Nic mu nie jest? - spytała jedna.
- Komu?? - odparł podejrzliwie Garn.
- Arnitowi... Temu Jedi...
- Aaaa... Przeżyje... Jest tylko trochę ranny.
- To dobrze... Uciekajmy... Mamy duży statek, możemy zabrać większość z was - rzekła.
Pobiegli do portu, gdzie znajdowały się wszystkie kosmiczne okręty. Grupa strażników nie dała im jednak szansy łatwej ucieczki. Około dwunastu nieprzyjaciół zdecydowało się ich powstrzymać. Padło kilku zaskoczonych uciekinierów, a pozostali skryli się za czym mogli i odpowiedzieli także ogniem. Dwóch strażników trafionych padło nie żywych, a kilku innych rannych odczołgało się do tyłu. Nagle jeden celny strzał trafił Pollusa wprost w głowę i Duros legł na ziemi bez życia. Akinoma Ikiv sprawdziła co z jej przyjacielem, jednak on już nie żył. Bardzo zasmuciła się i z dwoma łzami spływającymi po policzku zaczęło obsypywać przeciwników gradem ognia z blastera. Strażnicy wycofywali się powoli, ponieważ z drugiej strony inny wróg przeważał w sile ognia i ponosili przez to sromotną klęskę. Powoli się wycofali do dwóch statków. Na okręt Akinomy oprócz niej i Kid’a weszły trzy osoby. Na drugi pojazd kosmiczny weszły pozostałe sześć osób i trzech rannych. Szybko wystartowali i udali się na orbitę. Podczas wznoszenia się statku ich oczom ukazał się widok zażartej regularnej bitwy, którą powoli dawni władcy niewolników przegrywali. Po chwili znaleźli się na orbicie i tu ku ich zaniepokojeniu nie skończyły się kłopoty. Otóż stacjonowały tam cztery duże i mocno uzbrojone okręty klasy Kolosis. Były bardzo nowoczesne, silnie uzbrojone, posiadające mocne tarcze, lecz bez szybkiego napędu. Republika z pewnych względów ich nie używała toteż zastanawiające było kim byli ich właściciele. Lecieli spokojnie wprowadzając koordynaty skoku na Coruscant.
Tymczasem na jedynym z dużych statków klasy Kolosis jeden z oficerów zauważył kilka okrętów wychodzących na orbitę. Udał się do przełożonego po dalsze instrukcje. Powoli i spokojnie zapukał do drzwi, które po ułamku sekundy otworzyły się. Wszedł do środku, ukłonił się w dowód szacunku i wyprostował się stając na baczność.
- Co się stało? - spytał jego przełożony łagodnym spokojny i pewnym głosem.
- Mój Książe... dwa statki wystartowały z planety. Czy mamy je zestrzelić? Prawdopodobnie są to zbiegli niewolnicy.
- Niewolnicy mówisz.... Zostaw ich... Oni w tej chwili nie leżą w naszym interesie.
- Tak jest...
- Możesz odejść.
Mężczyzna skłonił się lekko, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Jego przełożony tymczasem odwrócił się z fotelem w stronę iluminatora i popatrzył z nieukrywanym uśmiechem na zielonkawej twarzy, na planetę Detos. “Wszystko zgodnie z planem” - pomyślał.
Statki ze zbiegami na pokładzie dostali krótką wiadomość z dużych okrętów, że mają jak najszybciej stąd zniknąć skacząc w hiperprzestrzeń, albo zostaną zestrzeleni. Długo nie czekali, więc po tym tylko jak wprowadzili koordynaty skoczyli na Coruscant. Jedna z nich wyglądająca na trochę młodsza siedziała za sterami, druga natomiast udała się do małego ambulatorium, żeby zobaczyć co z rannymi. Była postawną kobietą o żółtej skórze, czarnych oczach i sylwetce godnej Jedi. Posiadała także tegoż samego koloru tatuaż na brodzie. Gdy weszła do środka wszystkich oczy zwróciły się na nią. Siedział tam Garn obok leżącej Anelim, Lefaw, a także ciągle nie przytomny Arnit.
- Witajcie... Czy z waszym zdrowiem wszystko w porządku? - spytała spokojnie.
- Coraz lepiej, ale nie wiadomo co z chłopakiem - odparł niepewnie Garn.
- Kim jesteś? - zaciekawiła się Anelim.
- Mam na imię Luminara Unduli, a za sterami siedzi
moją uczennica Barissa Offee. Jestem Jedi.
- Dziękujemy za pomoc...
- Trzeba mu jak najszybciej zapewnić kąpiel regeneracyjną w zbiorniku z bactą, ale to dopiero na Coruscant. Teraz opatrzmy go. - założyła mu opatrunek nasączony mała ilością płynu leczniczego.
Nie wszyscy obecni jednak wiedzieli co to dokładnie była Bacta. Otóż był to związek chemiczny czyniący istne cuda w medycynie, ponieważ umożliwiał leczenie prawie wszystkich ran i uszkodzeń ciała. Musiał być stosowany w roztworze przezroczystego syntetycznego płynu o składzie zbliżonym do płynów ustrojowych w organizmie. Pacjent musiał być w nim całkowicie zanurzony, co odbywa się w specjalnych zbiornikach, zwanych często zbiornikami regeneracyjnymi. Do płynu dodawało się żelatynowej bacty o czerwonej barwie, która rozpuszcza się tworząc środowisko bakteryjne grupujące się przy ranach i wywołujące, a potem przyspieszające regenerację, czyli między innymi wzrost tkanek czy też zrastanie się kości. Za jej pomocą można było nawet doprowadzić do pełnego połączenia amputowanych kończyn z resztą ciała, ale oczywiście po zabiegu chirurgicznym.
Tymczasem Arnit pogrążony był w głębokim śnie. Stał na zielonej polanie, pięknej jak z jego marzeń. Jednak sam tam na niej nie był, ponieważ obok na kawałku skały siedziała postać. Osoba ta to ślepiec z opaską na oczach. Uśmiechał się złowieszczo widząc zdezorientowanie młodego Jedi. Ten natomiast zaciekawiony podszedł do niego.
- Kim jesteś? Czy ja nie żyje?
- Źle pytasz... Czy nie żyjesz? A czy już podczas narodzin nie jesteśmy martwi?
- O czym ty mówisz? Jak można być martwym w chwili gdy się rodzimy... To jest alogiczne...
- Głupi jesteś... Twoja ideologia przyćmiewa ci umysł... Czym nazwiesz życie młody jedi? Hmm?
- Życie, jest to czym jesteśmy wszyscy... żyjemy, oddychamy, Jest ono podstawą Mocy. Ona powstaje z wszystkiego co żyje...
- Nieprawda... - zachichotał - Życie to droga... A wiesz dokąd ona prowadzi?
- Prawda jest to droga ale nie rozumiem sensu twych słów - odparł zbulwersowany Arnit.
- Mój drogi Arnicie... Jest to droga prowadząca właśnie do śmierci... Już kiedy się rodzimy, naszym jedynym celem jest właśnie śmierć... jest to cel naszej podróży... Jak ty zostałeś Jedi niewiedząc takich rzeczy?
- Dziwnie mówisz ślepcze...
- Myślisz, że skoro nie widzę jestem od Ciebie gorszy? Oczy mamią...
- Prawda... Tylko potęga Mocy może ukazać to co wzrok pominie.
- A ty znowu swoje... Czy ty kiedyś oduczysz się tego co się nauczyłeś?
- O czym ty znowu mówisz? Gdzie ja w ogóle jestem?
- To jest twój świat Jedi.... ty jesteś nieprzytomny a to kraina twojej podświadomości... - odpowiedział mu spokojnie.
- Co mam zrobić, żeby się budzić? I kim w końcu ty jesteś?? - denerwował się chłopak.
- Gniew... zauważyłeś, że ostatnio często poddajesz się temu uczuciu?
- Nie...
- Najłatwiej okłamywać samego siebie nieprawdaż? Przejdźmy do sedna sprawy... Twoje przeznaczenie jest bardziej niespotykane niż sobie myślisz... Ja chociaż wiedze i moc mam ogromną nie znam go do końca... Patrz - zrobił ruch ręką i znaleźli się na rozwidleniu dwóch piaszczystych dróg.
- Co to za drogi? - zaciekawił się chłopiec.
- Drogi twojego istnienia Jedi... Drogi twojej duszy... musisz dokonać wyboru... Jedna to ucieczka od przeznaczenia i jedność z mocą jak ty to mawiasz... a druga natomiast prowadzi do wypełnienia tego po co się narodziłeś...
- Skąd mam wiedzieć, która droga jest dobra? - spytał niepewnie.
- Będziesz wiedział... Moc ci podpowie... - uśmiechnął się - Gniew siłą twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem... - wyrecytował.
- Jak... to, to... Ty... - nie wiedział co wypowiedzieć.
- Norcoloh Idej mój chłopcze... Ten, który śpi musi się obudzić...
Jedi mimowolnie ruszył w stronę drogi po lewej, która to według niego była słuszna. Przeszedł kilka kroków i nagle ogarnęła go ciemność. Po chwili otworzył oczy i ujrzał ostre światło ambulatorium, a nad sobą znajomą twarz.
- Witaj Arnicie wśród żywych - powitała go Luminara Unduli.
- Dziękuje... Skąd się tu wzięłaś mistrzyni... - wyszeptał.
- Odpoczywaj i nabieraj sił chłopcze... Porozmawiamy później... Lecimy teraz na Coruscant, jest wiele spraw do omówienia.
- Arnicie jak się czujesz? - spytała Anelim.
- Jakby mnie Rancor pożarł, przeżuł i zwrócił - zażartował.
Luminara Unduli poszła do swojej uczennicy. Zatrzymał ją Garn Leblis, żeby o czymś porozmawiać. Miał wyraźnie zatroskaną minę. Tymczasem w ambulatorium Arnit został pod opieką droidów medycznych i Anelim. Jego myśli jednak były wszędzie, ale nie w tym pomieszczeniu. Myślał o śnie i postaci tajemniczego ślepca, którą ujrzał. “Kim on jest?” - zastanawiał się.
Na statku dowodzenia klasy Acclamator “Miecz Republiki” siedział Haln i czekał spokojnie na koniec podróży przeglądając poszczególne raporty ze statku. Nagle wszedł jeden z oficerów i oznajmił, że zaraz wychodzą z nadprzestrzeni. Wyszli razem, stanęli na mostku i po krótkiej chwili pojawiła się przed nimi planeta Bestine. Niestety nie widać było statku Republiki na pierwszy rzut oka co bardzo zmartwiło Halna. Przykuło natomiast jego uwagę i zapewne każdego w jego małej flocie uderzeniowej grupa statków w dalszej odległości po drugiej stronie planety.
- Sprawdzić czy sensory wykryją jakieś statki Republiki... I zobaczcie co to za dziwne statki... -rozkazał.
- Tak jest!.
Po dłuższej chwili oficer zdał raport.
- Wykryto trzy wraki Acclamatorów... Żadnych istot żywych... nigdzie...
- Jak to nigdzie??? O czym pan mówi? - niedowierzał Haln.
- Generale Haln... nie ma żadnej istoty żywej na wraku... i....
- Wykrztuś to z siebie człowieku!!!
- Na całej planecie nasze sensory nie wykrywają śladów życia... Poza tym wykrywa grupę statków nieznanego pochodzenia, które powoli zbliżają się w naszą stronę... panie generale...
- Chyba nie mają dobrych zamiarów... Przekazać do innych statków... Niech utrzymają gotowość Bojową!! Wszyscy na stanowiska... Kurs na tą flotę... Zobaczymy czego chcą... A jak chcą walki to ją dostaną!
- Tak jest!!!
“Pewnie to ich sprawka” - pomyślał Senator. Ludzie Halna wzięli się od razu do roboty wykonując jego rozkazy. Wszystkie dziewięć Acclamatorów ustawiło się w szyku w kształcie klina i sunęli poprzez czerń kosmosu do przodu. W ich kierunku z przeciwnej strony leciały cztery duże okręty z trzema wieżami i chmara mniejszych stateczków. “Kim oni są?? ” - zastanawiał się Haln. Minął krótki czas i znaleźli się w zasięgu turbolaserów. Tym razem trójrogie statki nie zaatakowały pierwsze. Zrobiły to Acclamatory po słowach Halna : “Ogień Ciągły, Cel dowolny”. Wszystkie turbolasery wielkich republikańskich statków wypaliły jednocześnie wysyłając niebieskie śmiercionośne promienie w kierunku wrogów. Dwa z ich statków były w zasięgu dział Acclamatorów, a pozostałe dwa powoli się zbliżały. Ogień dosięgał dwa statki, które od razu były targane pomniejszymi wybuchami. Jednak miały jakiś rodzaj tarcz temu też opierały się groźnej broni republiki. Wrogowie odpowiedzieli ogniem, z dwóch rogów zaczęły wylatywać iskry... potem z iskier zrobiła się wielka kula żółtej energii. Z kuli wyszedł świetlista nitka, która spotkała się w innej kuli z przodu statku. Wtedy nastąpił kulminacyjny moment... Z kuli wprost na Acclamatora wyleciał gruby zielony promień...Identycznie jak to miało miejsca podczas starcia z Bellanem. Trafiony został “Cień Kanclerza”, pół jego czubka oderwał się przy pierwszym strzale, a reszta pokładów targana wybuchami powoli wyłączała się z walki. Jednak drugi strzał dotarł niszcząc kompletnie ten statek. Dwanaście poczwórnych turbolaserów z każdego Acclamatorem skupiło ogień na napastniku odpowiadającym tym samym. Wpierw tarcze osłabły, potem pierwszy róg po potężnym wybuchu oderwał się od kadłuba, tuż zanim poszedł drugi róg. Po chwili nastąpił wybuch kończący żywot okrętu. Pozostały trzy statki plus wiele myśliwców, które w tym samym czasie zawiązały się w śmiertelną walkę z myśliwcami Republiki. Przewaga liczebna było po stronie wojsk Halna.
- Skierować ogień na najbliższy nieprzyjacielski pojazd. Niech “Nić Mocy” i “Przeznaczenie Komandora” zawiąże się w walkę z pozostałymi dwoma... Dołączymy do nich zaraz jak skończymy z tym... - rozkazał.
- Generale... Wiadomość o Admirała Wrahna z “Przeznaczenia Komandora”
- Daj holoprojekcję - rozkazał.
- Tu Admirał Wrahn. Właśnie za nami wyszła reszta transportowców myśliwców, czy moi ludzie mają wylecieć, żeby pomóc twoim chłopcom?? -spytał
- Tak Admirała. Będę zobowiązany...
- Pokażmy im jak się walczy!!!
Kolejny strzał tym razem z dwóch wrogich statków naraz roztrzaskał na strzępy statek Kapitana Pelana. “Kolejny dobry oficer umarł niepotrzebnie....” - pomyślał Haln. Myśliwce tymczasem wdały się w równą walkę z wrogiem. Co chwila w chmarze małych latających maszyn było widać wybuchy świadczące, że ktoś zestrzelił kolejną maszynę. Jednakże z perspektywy Senatora Halna nie można było dostrzec kto dokładnie ginął. Miał on szczerą nadzieje ze to tylko nieprzyjaciele. Po krótkiej wymianie ognia drugi statek z trzema rogami został zniszczony. Podczas gdy wielki wybuch, większy od poprzedniego lekko oślepił obecnych na polu bitwy “Nić Mocy” wraz z “Przeznaczeniem Komandora” zawiązały pozostałe dwa okręty wroga w bezpośrednią wymianę ognia. Niestety, ale myśliwce Republikańskie powoli ponosiły klęskę. Jednak przyleciała odsiecz w postaci około stu nowych gotowych do akcji małych pojazdów kosmicznych. Wleciały jak nowe stado owadów w rój pozostałych i od razu włączyły się do walki. Przewaga rosła, ponieważ było już w tej chwili trzy myśliwce do jednego nieprzyjaciela Republiki. Pozostałe Acclamatory także wciągnęły się do walki. Uszkodzony mocno “Nić Mocy” cofał się powoli do tyłu, bo jeszcze strzał bądź dwa i kolejny statek rozpłynął by się w nicości kosmosu. Kolejne baterie zaczęły okładać ogniem statki nieprzyjaciela. Dwa pozostałe statki nieznanego wroga przygotowywały się do strzały. Po chwili równocześnie wystrzeliły w kierunku “Nici Mocy”, prawie ją niszcząc, ponieważ ciągły ogień z turbolaserów republikańskich na dużo im nie pozwolił. Kiedy kolejny strzał był przygotowywany przez wroga jakiś uszkodzony zabłąkany myśliwiec wbił się w świetlistą kulę, która tworzyła się na pomiędzy dwoma górnymi wieżami. Rogi eksplodowały odłamując się od reszty kadłuba. Długo takiej siły nieprzyjaciel nie wytrzymał i eksplodował szumnie rozpływając się pośród gwiazd.
- Do wszystkich!! Ostrzelać statek z Dział Jonowych!! Chce mieć ich żywych...
- Tak jest...
Wiele baterii jonowych wystrzeliło równocześnie unieruchamiając statek obcych. Jednak oni nie chcieli się podać, nie chcieli dać się wziąć żywcem. W komunikatorach na okrętach Republiki rozległ się syczący głos : “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis..”
Wszyscy się zastanawiali co te słowa oznaczały, lecz nikt tej wiedzy nie posiadał. Dosłownie chwilę po wypowiedzeniu tych słów statek wybuch, a fala uderzeniowa powstała po tej eksplozji zabrała ze sobą wiele myśliwców republikańskich, które to już zakończyły wykańczanie nieprzyjaciół. Zdumienie każdego członka załogi który to widział było ogromne. “O co tu chodzi???” - zastanawiał się Haln.
- Jakie straty? Szybko proszę o raport... Wysłać ekipę na planetę... Musimy się dowiedzieć co tu się stało!! - rozkazał.
- Straciliśmy dwa okręty klasy Acclamator, “Nić Mocy” jest straszliwie uszkodzony. Oprócz tego poszło około trzydziestu myśliwców Generale... - złożył szybki raport okrętowy statystyk.
- Niech stwórca ma ich w opiece... Tylu ludzi umarło... I dlaczego?? Z jakiego powodu ta potyczka miała miejsce? Możesz odejść - mówił jakby do siebie.
- Tak jest Panie Generale... - odparł niepewnie oficer.
Odszedł zostawiając Senatora Halna z własnymi rozmyślaniami.
Niedaleko planety Nal Hutta trzy statki wyłaniają się z nadprzestrzeni w charakterystycznym pseudo ruchu. Była to trójka Jedi, poszukująca zaginionego Rutra Dik’a Yruba. Wcześniej przez Holonet poprosili o audiencje u przywódcy jednego z dwóch najsilniejszych Huttyjskich klanów. Chodziło mianowicie o Jilliac z klanu Desijlic. W niewiele ludzi wiedziało, iż przed wiekami rasa Huttów opuściła swą zdewastowaną ojczystą planetę zwaną Varl i po długich poszukiwaniach dotarli na planetę Evocar, którą to szybko przejęli od pierwotnych, pokojowo nastawionych mieszkańców. Obyło się to oczywiście bez wojny, ale przy użyciu typowo Huttyjskich sposobów, a mianowicie oszustwa, fałszerstwa i wymuszenia. Zdobycz przemianowano na Nal Hutta, co w ich ojczystym języku znaczyło “Wspaniały Klejnot”. Najpierw zniszczyli porastające ją lasy tropikalne, zmieniając je w bagniska wydzielające odór rozkładu, czyli najprzyjemniejszą woń dla Hutta. Potem na powierzchni zaczęły wyrastać rezydencje, łaźnie i baseny z mułem, jako że każdy następny budujący chciał mieć wspanialszą siedzibę od dotychczasowych.
Huttowie, choć strasznie nie ufni zgodzili się przyjąć kilku Jedi na chwilę w swojej siedzibie. Praktycznie Mistrza Quell Perra i jego towarzyszy nie interesowało co Huttowie robią na swojej planecie, temu też nie zamierzali sprawiać im kłopotu. Wylądowali w określonej wcześniej przez gospodarzy lokalizacji. Już lądując zauważyli liczny komitet powitalny, który zapewni im bezpieczeństwo na ich krótki okres pobytu. Wysiedli ze swoich statków i zostali zaprowadzeni przed oblicze gospodarza tej posiadłości, Hutta imieniem Jilliac. Od razu dopadł ich obrzydliwy zapach tej planety, który dla przeciętnej istoty był nie do zniesienia, a dla właścicieli prawie rajskim zapachem. Po krótkiej przechadzce dotarli do sali audiencyjnej, gdzie ich miano przyjąć. Jak otworzyły się wielkie wrota ich uwagę przykuł wielki Hutt siedzący daleko na wprost nich w towarzystwie licznego orszaku i dworu. Przypominali oni przerośnięte glisty bez dolnych kończyn, z wielkimi głowami, szerokimi, przelewającymi się cielskami i muskularnym ogonem. Przeważnie dorastali do pięciu metrów długości i nie posługiwali się innym językiem niż własny. Mieli dwie krótkie ręce i parę olbrzymich, gadzich oczu oraz pozbawiony warg otwór gębowy zadziwiającej szerokości. Byli bardzo długowieczni, ponoć dożywali nawet do tysiąca lat. Hutt jak był młody poruszał się o własnych siłach pełznąc po ziemi, jednak po sporym czasie przybierał na tak dużej wadze, że nie miał już siły podróżować sam, toteż potem używali oni różnych urządzeń antygrawitacyjnych przytrzymujących ich wielkie cielsko.
Przeszli do miejsca, skąd mieli mówić, ukłonili się nisko w dowód szacunku. Nikt z nich Huttyjskiego niestety nie znał, więc droid protokolarny Jilliac miał sprawować funkcję tłumacza. Był to rodzaj droida, którego funkcją podstawową było pomoc w administrowaniu i w stosunkach dyplomatycznych, co wiązało się oczywiście z towarzyszeniem ważnym osobistościom. By móc wykonywać skutecznie swoje zadanie posiadał on bardzo szeroką bazę danych, obejmującą języki, tłumaczenia, znajomość różnych kultur i protokołów dyplomatycznych. Najbardziej popularnym modelem droida protokolarnego był C3PO. Sala w której znajdowali się była duża, przestronna i bogato udekorowana. Wokoło można było dostrzec wielu strażników, w większości Gamorean, ponieważ byli silni i strasznie tępi. Była to brutalna rasa należąca teoretycznie do istot inteligentnych. Zielonoskórzy, mający dwa niewielkie rogi, ryje pełne kłów, mierzyli około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Byli barczyści, niezwykle silni i bardzo szybko się denerwowali, co było nieustannie przyczyną bójek. Stanowili bardzo dobrą siłę roboczą, a jeszcze lepsi byli z nich najemnicy. Rozumieli większość języków, ale wspólnym posługiwali się z trudem z uwagi na budowę krtani. Pochodzili oni z planety Gamorr, mającej pełen asortyment stref klimatycznych i ukształtowań terenów. Żyli w plemionach, którym przewodziły samice, noszące tytuł matron. Samice też zajmowały się uprawą roli, myślistwem, wytwarzaniem dóbr i interesami. Samce natomiast poświęcały cały swój czas czterem ulubionym czynnościom : walce, piciu, spaniu i kopulacji, przy czym pierwsze było zdecydowanie ich ulubionym zajęciem. Doskonale władali bronią sieczną. Gorzej niestety było z miotaną, ponieważ strzelcami byli wręcz fatalnymi. Mimo, iż znali nowoczesną broń jak na przykład blastery, nie używali ich do walk na ojczystej planecie. Cała historia tej rasy to praktycznie jedna nieprzerwana wojna. Bili się od wczesnej wiosny do późnej jesieni najczęściej w lokalnych międzyplemiennych konfliktach, których cel wyznaczały na początku sezony matrony.
Jilliac pierwszy przemówił po huttyjsku, a chwilę po nim droid we wspólnym oznajmił treść słów.
- Mój pan wszechmocny i wszechwiedzący Jilliac wita was w swoich skromnych progach czcigodni Rycerze Jedi, Pyta się także co sprowadza was do tak skromnego Hutta.
- Witaj Czcigodny Jilliac. Radzi jesteśmy, że mogliśmy poznać tak wspaniały klejnot wśród huttyjskiej rasy - zaczął Oruun widząc jak od razu Droid tłumaczy na huttyjski jego słowa.
- Oświecony Jilliac dziękuje, za te szczere i prawdziwe słowa o jego osobie i prosi, żebyście powiedzieli o co chodzi, a na pewno pomoże.
- Otóż... Przybywamy właśnie z Mon Calamari, gdzie byliśmy w poszukiwaniu Rutra Dik’a Yruba, z trójprzymierza Valasos. Dowiedzieliśmy się, że przed paroma dniami przybył tu w gościny. - wyjaśnił Quell Perr. Zobaczył jak Hutt uważnie wysłuchuje słów Droida protokolarnego, a potem się chwilę zastanawia i mówi w swoim ojczystym języku.
- Jilliac mówi, iż ta osobistość była tutaj obecna, lecz on z nią nie rozmawiał ponieważ był na Ryloth w ważnych interesach, toteż siostrzeniec wielkiego Jilliac rozmawiał z nim i go tutaj ugościł. Zaraz tu przybędzie i na pewno wam pomoże.
Po chwili wpełzł średniej wielkości Hutt uważnie obserwując wszystkich obecnych w sali, a szczególnie przybyłych gości. Był on jeszcze w stanie pełzać o własnych siłach w odróżnieniu od wiekowego Jilliac, który osiągnął już wagę kilku ton i poruszać mógł się tylko na łożach antygrawitacyjnych. Młodszy Hutt skłonił się lekko przed Jilliac.
- Przedstawiam wam bratanka Jilliac, bardzo zdolnego i mądrego Jabbę.
Po chwili usłyszeli krótką wymianę zdań pomiędzy Jabbą a Jilliac po huttyjsku, jednak nie rozumieli ani słowa. Pomyśleli na pewno, że starszy Hutt szybko wyjaśnia całą sprawę. Rex dostrzegł coś dziwnego w Jabbie. Jak kończył wysłuchiwać słów od większego Hutta na jego twarzy odmalowało się wielkie zdziwienie. Nie znał dobrze mimiki tej rasy, ale co do tego nie miał wątpliwości. Po chwili Hutt do nich zwrócił się niestety również w ojczystym języku, a droid czym prędzej spełniał swoje zadania tłumacząc jego słowa.
- Pan Jabba, mówi, że wie o co chodzi, ale jednak sprawa nie jest taka prosta jak się wydaje. Rozumie on wspólny, wiec bez problemu mogą państwo zadać mu jakieś pytanie. - Hutt mówił bez przerwy tłumacząc coś a droid to przekazywał do Jedi. - osobnik, o którego pytacie był tu przed dwoma dniami, lecz nagle bez słowa pożegnania, ani też podziękowania za gościnę odszedł. Bardzo tym uraził właścicieli, którzy nie wiedzą co się stało. Teraz wszyscy się niepokoją o jego los i nie mają mu już nic za złe. - dodał droid z smutkiem, który wyglądał bardzo nieludzko. - Bardzo chcieliby wszyscy pomóc, ale niestety nie wiadomo jak...
- Całkowicie to rozumiemy... Dziękujemy za pomoc i czym prędzej udamy się w dalszą podróż na poszukiwania - rzucił nagle Quell Perr co wywołało zdumienie jego towarzyszy.
- Mamy wszyscy nadzieję, że odnajdziecie go... Czekamy z niecierpliwością na nowiny od Was...
- Nie omieszkamy poinformować wszechmocnych Jilliac i Jabbę.
Skłonili się nisko i zostali odprawieni do swoich statków w towarzystwie licznej ochrony. Tymczasem po wyjściu Jedi Jabba został sam z Jilliac w komnacie i zwrócił się do swojego starszego krewniaka po huttyjsku.
- Po co okłamywać Jedi? Czy to było rozsądne?
- Tak mój bratanku... Musieliśmy to zrobić...
- Czy to przyniesie korzyść naszym interesom? - zaciekawił się.
- Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem zdobędziemy większe zyski niż Aruk i jego cały klan Besiadji.
- To mnie bardzo cieszy... Jednak co będzie jak się domyślą?
- Nie domyślą się Jabbo... Wszystko jest już załatwione...
- A co z Jedi? Pozwolimy im odlecieć? - zaciekawił się Jabba.
- Na razie tak... A potem sam zobaczysz... - zaśmiał się Jilliac złowieszczo.
- Teraz musze wyjechać na kilka dni na Tatooine... Mam tam kilka interesów do załatwienia - oznajmił Jabba.
- Leć bratanku, wracaj szybko i oby twoje zyski były jak największe.
- Będą...
Hutt ukłonił się lekko, odwrócił się i powoli odpełzł przygotować się do podróży. W tym samym czasie trójka Jedi była już na orbicie Nal Hutta. Przez komunikator na zastrzeżonej częstotliwości Oruun z niedowierzaniem spytał.
- Przecież to było kłamstwo... Nie wyczułeś tego Quell Perze??
- Oruunie... Jasne, że tak... Temu też szybko zakończyłem rozmowę. Huttowie coś ukrywają, ale nie wiem tylko co...
- Jeśli mogę się wtrącić - zaczął Rex - zauważyłem lekkie zdziwienie na twarzy Jabby jak rozmawiał z Jilliac.
- Tak też to dostrzegłem - zamyślił się Quell Perr - wychodzi na to, że młodszy Hutt nie jest o wszystkim poinformowany... Jednak nie wiem, musimy to zbadać. Nie wzbudzajmy podejrzeń. Skoczmy na Coruscant, zmieńmy okręty na niewzbudzające zbyt dużej uwagi, ukryjmy naszą tożsamość i tu wróćmy... Złoże raport Radzie Jedi i spotkam się z Regentko... Coś mi tu nie pasuję... - zaniepokoił się Mistrz.
- Co takiego? - zaciekawił się Oruun.
- Nie chce teraz zapeszyć... powiem jak będę miał pewność. W drogę.
Przesunęli dźwignie napędu nadprzestrzennego i skoczyli na Coruscant...
“Czas... Czym jesteśmy wobec potęgi czasu? Czy Czas istnieje naprawdę? Czy może przeszłość, przyszłość i teraźniejszość powstały tylko przez bariery narzucone przez nas samych na naszą świadomość? A nawet gdyby tak było to czy możliwe jest zlikwidowanie tych barier? Istoty w galaktyce są tylko mgnieniem oka dla wszechobecnego czasu... Czas jest wszystkim, jest to stała, która kieruje każdym wydarzeniem, każdym ruchem i zapamiętuje wszystko co się działo. Może jednak Czas nie jest tak potężny? Jak się ma czas do drugiej potęgi w galaktyce? Do potęgi Mocy? Czy zdolny Jedi może złamać barierę czasu dzięki wszechwładnej Mocy? Czy wtedy przeszłość, przyszłość zlała by się z teraźniejszością.? Istoty Humanoidalne często nie zwracają uwagi na czas... nie zauważają jak on szybko mija... Wpierw rodzą się... jakby chwilę później są już dorośli... żyją... odczuwają... a już niedługo potem umierają... Wydaje się ze okres 50 lat, 100 lat to bardzo długi okres, ale jest to błąd.
Czas biegnie nie ustanie...
Czas ucieka.....
Czas przepływa przez palce....
Czas jest naszym przyjacielem...
Czas jest naszym wrogiem...
Zaakceptujmy to, albo fundament wszechświata będzie nam bliższy...
Zauważmy to, albo zmarnujemy jedno z danych nam żyć...”
Taki tekst dawnego pisma czytał, kiedyś młody Arnit. Autorem tego tekstu był jeden z największych filozofów jaki kiedykolwiek żył w galaktyce imieniem Setarkos. Pochodził on z planety Ajceg, która w swojej długiej historii wydała na świat wielu myślicieli i filozofów. Teraz nie wiedział czemu przypomniał sobie dokładnie każde słowo jakie było tam napisane. Dopiero w tej chwili zrozumiał znaczenie “czasu”. Nie wiedział, czemu, ale on uciekał coraz szybciej. Czy to dla niego uciekał czy dla wszystkich tego młody Jedi nie wiedział. Znajdował się wraz z pozostałymi niewolnikami w sektorze 13. On jako jeden z wybrańców dostał osobną celę z dwoma osobistymi “ochroniarzami” i zwierzątkami, którymi były oczywiście Ysalamiri. Siedział w koncie i rozmyślał nad prawdopodobną drogą ucieczki. Niestety z szybkością i zawziętością koreliańskiej piaskowej pantery zaatakowały go wspomnienia. Przypomniał sobie co przeżył przez ostatnie dni. Wrócił obraz człowieka w czerwono-białej zbroi. Znów poczuł uczucie gniewu, które to zawsze napawało go obrzydzeniem, lecz teraz było trochę inaczej. Nie czuł dawnego wstrętu do gniewu... Nie odrzucał go... Zaczynał z niego czerpać siłę, żeby przetrwać. Wszystko to czynił wbrew swojej ideologii, w którą to wierzył od początku jak stał się tym kim był. Jedi zasnął myśląc nad tym wszystkim. Nadeszła noc, długo oczekiwana przez każdego znajdującego się obozie. Wszyscy zasnęli, łącznie z strażnikami strzegącymi Arnita. W sektorze 13 jakby z nikąd pojawiła się tajemnicza postać. Był to niski, łysy ślepiec z białą opaską na oczach. Przeszedł jak cień, widmo obok strażników i spojrzał uważnie na śpiącego chłopaka. W jego ręce pojawiła się nagle srebrna rękojeść. Włączył ją i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Dwoma płynnymi ruchami zabił zwierzęta leżące obok Jedi. Uśmiechnął się złowieszczo i popatrzył na młodzieńca.
- Czas wkroczyć na pisaną Tobie ścieżkę, czas zrobić to do czego zostałeś powołany... Czas, żebyś wstał... bo ten kto się narodził umrzeć musi, żeby się oni narodzili... - położył mu rękojeść na kolanach.
Zbliżył się do niego i szepnął mu do ucha.
- Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem.... Ten który śpi musi się obudzić... - po wypowiedzeniu słów zniknął.
Arnit obudził się patrząc wprost na swoje kolana, gdzie zobaczył rękojeść miecza
świetlnego. Zdziwienie potęgowało swą siłę w młodym człowieku, kiedy zrozumiał, iż powróciła jego łączność z Mocą. Spojrzał od razu na parę zwierząt od początku mu towarzyszących - były martwe. Mógł teraz uwolnić siebie i innych oraz zakończyć niewolniczą działalność tej planety, której był bardzo przeciwny. Uważał zawsze, że żadna istota nie powinna być niewolnikiem innej. Było to poniżej poziomu godności jaki uważał za słuszny. Według niego każdy w galaktyce rodził się wolny i nikt nie miał prawa pozbawić nikogo tej wolności. “Jest noc... Najlepsza okazja na ucieczkę....” - pomyślał. Jednak zrezygnował z niej, ponieważ zdecydował się poczekać do poranka i wtedy rozpocząć plan, który właśnie kończył obmyślać.
Kid wraz z Pollusem dolatywali do Detos. Z tego co się dowiedzieli miał być dziś dzień otwarty dla kupców, więc bez problemu na pewno tam wylądują. Dostali skierowani do jednego z portów, gdzie posadzą swój statek. Na planecie wschodziło właśnie słońce. Więźniowie zaczęli być przygotowywani, aby klienci ich obejrzeli. Dwaj towarzysze zdecydowali udawać zwykłych kupców, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Przecież nie wiedzieli gdzie dokładnie znajdywała się Akinoma.
Wyprowadzono Arnita z jego celi i wraz z innymi wysłano na plac. W chłopaku kłębiły się sprzeczne ze sobą uczucia. Huczały mu w głowie słowa : “Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem”. Nie wiedział dlaczego takie słowa mu brzmiały w umyśle. To były elementy Ciemnej Strony Mocy i strasznie obawiał się tego co się z nim działo wewnątrz. Wokoło przyuważył tylko sześciu strażników, wrzeszczących, popychających i okropnie przeklinających więźniów, których prowadzili. Byli jeszcze w zamkniętej części sektora 13. Znajdywali się dokładniej w długim, szerokim, krętym korytarzu, który był końcem sektora 13 i prowadził do wyjścia na plac. Arnit zdecydował się działać. Chwycił rękojeść i z sykiem wyłoniło się błękitne ostrze. Jedi ruchami wspomaganymi przez Moc dwoma płynnymi cięciami pozbawił życia dwóch strażników stojących najbliżej niego. Pozostali czterej lekko zdezorientowani chwycili za blastery i od razu objęli go ogniem. Ku przerażeniu młodego wojownika nie zwracali uwagi na pozostałych jeńców i zanim wszyscy padli na ziemie dwóch zostało trafionych. Dla nich najważniejsze było wyeliminowanie zagrożenia. Rycerz sprawnym ruchem odbijał poszczególne strzały. Jeden szczęśliwie odbity przeciął gardło przeciwnika pozbawiając go życia. Pozostało już tylko trzech wrogów, zdolnych do poświęceń. Widzieli, że był to dla nich ciężki przeciwnik. Wojownik miecza świetlnego przystąpił do ataku. Omijając szybko dzięki Mocy strzały przeciwników, zrobił salto w powietrzu i szybkie pchnięcie w najbliższego, który nie zdołał umknąć. Stojący tuż obok rzucił się z wibroostrzem na Arnita. Nie zdążył on uniknąć ciosy i broń rozcięła mu dawną ranę na boku. Upadł na kolano i zaklął straszliwie w ojczystym języku. Tymczasem inni więźniowie przejmowali broń pozostałych czterech martwych wrogów. Drugi z żyjących mierzył do Arnita z blastera, lecz nagle padł. Młodzieniec kątem oka dostrzegł, że Garn go zastrzelił precyzyjnym strzałem w głowę. “Musi być świetnym strzelcem” - pomyślał. Wszystko to trwało jakby ułamek sekundy. Jego przeciwnik już zamachiwał się do zadania śmiertelnego ciosu w głowę, lecz on to widział i szybkim ruchem zrobił unik i z pół obrotu przeciął przeciwnika od klatki piersiowej w górę. Po sekundzie jego zwłoki legły na pozostałych towarzyszy. Mężczyzna mocno zmęczony upadł na jedno kolano, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Dwóch towarzyszy wraz Anelim podbiegło do niego.
- Nic ci nie jest? - spytała kobieta.
- Nic mi nie jest... To tylko mała rana...
- Jesteś pewien? - popatrzył na niego Garn z nutką zdziwienia w głosie.
- Tak... Chodźmy...
Wzmocnił swoją łączność z Mocą i wstał jakby jego rany w boku w ogóle nie było i wcale nie krwawiła ciemną czerwoną krwią. Ruszyli powoli w stronę wyjścia, a było to już tylko jakieś dziesięć metrów poza zakrętem korytarza. Byli świadomi, że tam dalej był plac, gdzie było więcej nieprzyjaciół, ale wszyscy doszli do wniosku, że nie mają większego wyboru.. Wiedzieli, że będą musieli się przebijać, lecz mieli broń, więc ich szanse wzrosły. Nagle usłyszeli kroki, nadbiegające z przodu. Była to grupa strażników prowadzących kogoś. Jedi dał znak, żeby wszyscy byli gotowi. Włączył miecz świetlny i pewnym, wolnym krokiem wyszedł zza rogu na spotkanie nowych przeciwników. Na widok jego broni strażnicy otworzyli usta ze zdumienia. Było ich siedmiu, lecz jeden chyba tylko rozumny wyjął blaster i bez zadania chociażby jednego pytania zaczął strzelać. Idąc i nie zwracając kompletnej uwagi na strzał odbił go mimowolnie mieczem. Dostrzegł, iż prowadzili oni związaną kobietę o włosach krótkich i czarnych. Nagły hałas dobiegający z tyłu rozbił jego skupioną uwagę. Okazało się, że z drugiej strony grupa strażników wdała się w strzelaninę z jego towarzyszami niedoli. Tamtych było więcej, więc kamraci chłopaka zaczęli się cofać. Wrogowie z przodu zdecydowali to wykorzystać. Jeden z nich zabrał kobietę do tyłu, żeby ją pilnować pozostali z wibroostrzami w rękach biegli na spotkanie rycerza. Wyszło na to, że nie wszyscy, ponieważ dwóch ubezpieczało ich z pewnej odległości obejmując ogniem przeciwników. Jego towarzysze broni przegrywali, więc zdecydował się zaatakować. Nagle fale przerażenia zaczęła emanować od strony Garna. Kątem oka dostrzegł, że Anelim została trafiona i leży na ziemi. Znów te słowa zahuczały w jego umyśle : “Gniew siła twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem”. Nagłe poczuł to samo dziwnie przyjemne uczucie jak podczas walki z mordercami jego matki. Czystą esencję gniewu... Wpływającą wprost do jego serca i napełniającą je niewyobrażalną siłą. Kiedyś by się zaniepokoił, że to oznacza, iż opanowuje go Ciemna Strona Mocy, lecz teraz jednak było mu wszystko jedno. Ważna dla niego osoba, leżała, trafiona promieniem śmierci należącej do jego wrogów. Poddał się gniewowi.... Uznał, że to był dla niego jedyny ratunek... Ruszył na przeciwników z furią godną Rancora. W umyśle mówił mu głos: “Tak... Dobrze... Zabij... nienawidź... zadaj cierpienie...”. Dwóch pierwszych do niego podbiegło. Jeden próbował pchnięcia wibrosotrzem, lecz Jedi poprzez Moc wyskoczył i kopnął go mocno, jednocześnie ciął mieczem świetlnym. Upadł na jedno kolano, zrobił młynek lewą ręką z mieczem i wbił go w nieprzytomnego przeciwnika. W amoku nie zważał nawet na strzały które go trafiły w lewą nogę. Pojawiał się na twarzy tylko grymas bólu. Strzały wrogów które do niego doleciały odbił na tyle precyzyjnie, że zabiły ich właścicieli. Biegł i zabijał... Pchnięcie, miecz przechodził przez ciało swobodnie i bez problemów. Wyciągnął miecz, kolejny przeciwnik padł nie żywy, pół obrót i na ziemie upada ręka następnego. Następnie pchnięcie i ostrze wbija się powoli w gardło odbierając kolejne życia. Znów się odezwał głos “Dobrze bardzo dobrze...”. Wyczuł poprzez Moc, że jeden z wibroostrzem bądź też inna białą bronią podchodził od tyłu, więc szybko ostrze skierował za siebie i usłyszał cichy jęk co oznaczało, że przeciwnik nabił się na nie kończąc swój żywot. Strażnik który pilnował więźnia ruszył w jego kierunku. Arnit pchnął go Mocą bardzo mocno, ten upadł na ziemie. Chłopak podszedł do niego i spojrzał mu wprost w oczy.
- Litości... - wyszeptał jego wróg.
Jedi zawahał się chwilę chcąc nawet go oszczędzić, lecz znów w umyśle odezwał się głos szepcząc mu to co chciał usłyszeć, a rzekł mu: “On chciał zabić Anelim... Nienawidzisz go... Gniew... Zabij... Tak..”. Spojrzał raz jeszcze wprost w jego oczy i wbił w niego swój oręż. Dostrzegł, a także wyczuł przerażenie wroga i powoli uciekające z niego życie. Podbiegło jeszcze dwóch, lecz Jedi nie przejmował się wcale następnymi przeciwnikami. Dwoma łagodnymi cięciami pełnymi finezji pozbawił ich życia. Już się zamachiwał na kolejnego, lecz coś go powstrzymało. Szept przy uchu mówił mu : “Zabij... To też twój wróg...”, lecz on powstrzymał się, ponieważ zobaczył kobietę ze swoich snów.
- Czy i mnie też zabijesz? - spytała niepewnie.
- Nie... - odparł zszokowany, że usłyszał dokładnie te same słowa co we śnie.
Uwolnił kobietę, o krótkich włosach i oczach koloru czerni kosmosu. Obdarzyła go uśmiechem, którego zazdrościła jej nie jedna niewiasta. Odwrócił się i pobiegł w kierunku walki jakie się odbywała tuż za nim. W jego ślady poszła również i uwolniona dziewczyna. Anelim żyje, co do tego nie miał wątpliwości, ponieważ czuł ją mocno i wyraźnie w Mocy. Skoczył do przodu i odbił się nogami od ściany robiąc salto w powietrzu. Jego ręce z zawrotną szybkością odbijały strzały przeciwników. Dostrzegł, że kilku z nich trafił, lecz nie na tylu, żeby walka się skończyła. Czynił wartkie ruchy dłońmi z bronią w ręku, która sprawnie odbijała czerwone strzały. Tylko poprzez Mocy wyczuwał kiedy jego towarzysze strzelali i mógł dostatecznie zwinnie wymijać lecące promienie. Widział przed sobą już tylko ośmiu przeciwników. Dwoma cięciami pozbawił życia dwóch pierwszych, jednocześnie odbił strzał lecący z tyłu i skierował go wprost na oko kolejnego przeciwnika. “Zostało już pięciu wrogów do zabicia” - pomyślał. Ci byli troszkę inni od poprzednich ponieważ strzelali o wiele celniej. Powoli wdzierało się w jego ciało zmęczenie, a rana coraz bardziej doskwierała. Nieprzyjaciele zdecydowali, że nie trafią go blasterami, więc wyjęli swą podręczna broń. Nie były to tak jak u wcześniejszych wibroostrza, ale metalowe kije z trzema sierpami na końcach. Strzały padające z tyłu w kierunku przeciwników były również celne i pozostało ich już tylko trzech. Ku zdziwieniu rycerza Jedi tylko dwóch go atakowało. Trzeci uciekł wezwać posiłki. Obydwaj jednocześnie zaatakowali z dwóch stron. Zadawali ciosy, a Arnit spokojnie je parował mieczem cofając się powoli. Zadał cios z góry który był zablokowany przez wroga, a pozostały chciał mu wbić sierp w bok. Kątem oko dostrzegł niecne zamiary przeciwnika i odskoczył do tyłu. Miecz świetlny kierowany przez Mocy wyrzucił przed siebie trafiając w pierś jednego kompletnie zaskoczonego wojownika. Przeturlał się po ziemi i wstał wzmacniając uścisk dłoni na rękojeści. Chwilę się mierzyli wzrokiem, oceniając wzajemnie swoja siły. Nagle Arnit poczuł ból w plecach i padł na ziemie nie przytomny. Strażnik był równie zszokowany co młody Jedi. Odwrócił się i zaczął uciekać, ale jednak nie zdołał uciec, bo chwilę później promień blastera tego samego z którego trafiono Arnita dopadł i jego. Padł nie żywy na ziemię po trafieniu w tył głowy z dużej odległości. Promień został wystrzelony z miotacza należącego do Garna.
- Czemu to zrobiłeś? - spytał jeden z więźniów imieniem Lefaw.
- To był przypadek... Chciałem w strażnika - odparł niepewnie Garn.
- Jesteś tego pewien? - zapytała podejrzliwie kobieta uwolniona przez Jedi.
Garn nie odpowiedział na to pytanie. Okazało się, że z dwudziestu pięciu osób jakie były w składzie wyzwolonych jeńców zostało przy życiu tylko dziesięciu, w tym trójka rannych. Wszyscy byli uzbrojeni, a niektórzy nawet mieli po dwa miotacze i podręczną broń białą.
Kobieta znała się na strzelaniu z miotaczy i doszła do wniosku, że to nie był przypadek. Strzał, który trafił młodego Jedi był dobrze i celowo mierzony. “Dlaczego?” - zastanawiała się.
Kid i Pollus spokojnie szli wraz z innymi na wielki plac oglądnąć niewolników. Mieli szczerą nadzieję, że znajdą tam Akinomę. Towarzyszył im człowiek imieniem Enud, który przedstawiał po kolei towar i mówił o cenie zachęcając od razu do zakupu. Wśród tej grupy klientów był jeden Hutt, dość krzykliwy człowiek, dwie kobiety w ciemnych płaszczach, pięciu Trandoshan i jeszcze czterech mniej istotnych ludzi. Dochodzili powoli do Sektora 13.
Nagle do Enuda podszedł jakiś człowiek coś szepcząc mu do ucha. Mężczyzna wydawał się szczerze zaniepokojone.
- Czy coś się stało?? - zapytał jeden z klientów.
- Nic... małe problemy w pobliskim sektorze... Zaraz je naprawimy. - uśmiechnął się.
- Mój pan mówi, że chce wszystkie kobiety. Przebije cenę każdego z tu obecnych - rzekł droid protokolarny należący do Hutta.
- Oczywiście... Zobaczymy jaką cenę zaoferujesz...
Nagły wybuch przykuł wszystkich uwagę. Magazyn broni znajdujący się na lewo od nich uległ zniszczeniu. Zamieszanie powoli rosło, jednak miało dopiero się zacząć. Okazało się, że ten wybuch był spowodowany przez granat termiczny. Nagły hałas zwrócił wszystkich w inną stronę. Dwa myśliwce typu TY nurkowały i obejmowały ogniem cały połać ziemi. Z sektora 13 zaczęła wybiegać grupa niewolników uzbrojona w blastery z których niebieskie nitki dosięgały wrogów pełnych zaskoczenia.
- Co się dzieje? - krzyknął ktoś.
- Koniec... Dopadli i nas... Uciekać... - odparł zniechęcony do wszystkiego Enud
Większe statki wyglądające jak transportowce zaczęły powoli sunąć po horyzoncie i zrzucać tłumy zbrojnych wojowników. Ci co już wylądowali na ziemi od razu zaczęli strzelać do nieprzyjaciół. Było ich coraz więcej i pojawiali się z każdej strony obejmując wszystkich wrogów. Można było dostrzec z trzydzieści parę transportowców desantowych, które mogły pomieścić co najmniej pięćdziesięciu zbrojnych ludzi. Kid wraz z Pollusem pobiegli szukać dziewczyny. Zdziwili się bardzo jak dostrzegli, że dwie kobiety w płaszczach wyjęły miecze świetlne i zaczęły odbijać strzały padające to z jednej to z drugiej strony. Poszli w stronę grupy ludzi wybiegającej z sektora 13. Tamci pomyśleli, że są to strażnicy i miotacze wypaliły śmiercionośnym ogniem. Szli dalej strzelając do wszystkich łącznie ze strażnikami. Ku uciesze dwójki towarzyszy wśród grupy zauważyli Akinomę. Dwie kobiety Jedi podeszły do nich i dając im znak kazały iść za nimi. Grupa więźniów dojrzała, że są z nimi rycerze pokoju toteż przestali do nich strzelać. Walka rozgorzała na dobre. Strażnicy kompleksu przestali już przejmować się niewolnikami i wdali się w śmiertelną walkę z nowymi napastnikami, których było coraz więcej. Ci co już doszli na tyle blisko włączyli się w walkę wręcz przy użyciu bliżej nieznanej białej broni. Tamci jednak nie byli nieśmiertelni i także ginęli. Rozglądając się wokoło można było dostrzec wszędzie wielu zabitych, a także mnóstwo walczących ciągle wojowników. Niestety tamtych było znacznie więcej, więc zaczęli się ustawicznie cofać. Niespodziewanie Akinoma Ikiv dostrzegła Pollusa i swojego drugiego kompana. Uśmiechnęła się na ich widok wręcz radośnie i dała im znak, że się tutaj znajduje. Podeszli do niej.
- Nic ci nie jest? - spytał Pollus.
- No jak widzisz stary przyjacielu... Musimy stąd uciekać!!
- Do portu - krzyknął Kid.
Statki powietrzne latały i niszczyły poszczególne budynki jakby chcieli na zawsze wymazać z pamięci istnienie tego kompleksu więziennego. Dwie kobiety z mieczami świetlnymi podbiegły do grupy ludzi.
- Nic mu nie jest? - spytała jedna.
- Komu?? - odparł podejrzliwie Garn.
- Arnitowi... Temu Jedi...
- Aaaa... Przeżyje... Jest tylko trochę ranny.
- To dobrze... Uciekajmy... Mamy duży statek, możemy zabrać większość z was - rzekła.
Pobiegli do portu, gdzie znajdowały się wszystkie kosmiczne okręty. Grupa strażników nie dała im jednak szansy łatwej ucieczki. Około dwunastu nieprzyjaciół zdecydowało się ich powstrzymać. Padło kilku zaskoczonych uciekinierów, a pozostali skryli się za czym mogli i odpowiedzieli także ogniem. Dwóch strażników trafionych padło nie żywych, a kilku innych rannych odczołgało się do tyłu. Nagle jeden celny strzał trafił Pollusa wprost w głowę i Duros legł na ziemi bez życia. Akinoma Ikiv sprawdziła co z jej przyjacielem, jednak on już nie żył. Bardzo zasmuciła się i z dwoma łzami spływającymi po policzku zaczęło obsypywać przeciwników gradem ognia z blastera. Strażnicy wycofywali się powoli, ponieważ z drugiej strony inny wróg przeważał w sile ognia i ponosili przez to sromotną klęskę. Powoli się wycofali do dwóch statków. Na okręt Akinomy oprócz niej i Kid’a weszły trzy osoby. Na drugi pojazd kosmiczny weszły pozostałe sześć osób i trzech rannych. Szybko wystartowali i udali się na orbitę. Podczas wznoszenia się statku ich oczom ukazał się widok zażartej regularnej bitwy, którą powoli dawni władcy niewolników przegrywali. Po chwili znaleźli się na orbicie i tu ku ich zaniepokojeniu nie skończyły się kłopoty. Otóż stacjonowały tam cztery duże i mocno uzbrojone okręty klasy Kolosis. Były bardzo nowoczesne, silnie uzbrojone, posiadające mocne tarcze, lecz bez szybkiego napędu. Republika z pewnych względów ich nie używała toteż zastanawiające było kim byli ich właściciele. Lecieli spokojnie wprowadzając koordynaty skoku na Coruscant.
Tymczasem na jedynym z dużych statków klasy Kolosis jeden z oficerów zauważył kilka okrętów wychodzących na orbitę. Udał się do przełożonego po dalsze instrukcje. Powoli i spokojnie zapukał do drzwi, które po ułamku sekundy otworzyły się. Wszedł do środku, ukłonił się w dowód szacunku i wyprostował się stając na baczność.
- Co się stało? - spytał jego przełożony łagodnym spokojny i pewnym głosem.
- Mój Książe... dwa statki wystartowały z planety. Czy mamy je zestrzelić? Prawdopodobnie są to zbiegli niewolnicy.
- Niewolnicy mówisz.... Zostaw ich... Oni w tej chwili nie leżą w naszym interesie.
- Tak jest...
- Możesz odejść.
Mężczyzna skłonił się lekko, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Jego przełożony tymczasem odwrócił się z fotelem w stronę iluminatora i popatrzył z nieukrywanym uśmiechem na zielonkawej twarzy, na planetę Detos. “Wszystko zgodnie z planem” - pomyślał.
Statki ze zbiegami na pokładzie dostali krótką wiadomość z dużych okrętów, że mają jak najszybciej stąd zniknąć skacząc w hiperprzestrzeń, albo zostaną zestrzeleni. Długo nie czekali, więc po tym tylko jak wprowadzili koordynaty skoczyli na Coruscant. Jedna z nich wyglądająca na trochę młodsza siedziała za sterami, druga natomiast udała się do małego ambulatorium, żeby zobaczyć co z rannymi. Była postawną kobietą o żółtej skórze, czarnych oczach i sylwetce godnej Jedi. Posiadała także tegoż samego koloru tatuaż na brodzie. Gdy weszła do środka wszystkich oczy zwróciły się na nią. Siedział tam Garn obok leżącej Anelim, Lefaw, a także ciągle nie przytomny Arnit.
- Witajcie... Czy z waszym zdrowiem wszystko w porządku? - spytała spokojnie.
- Coraz lepiej, ale nie wiadomo co z chłopakiem - odparł niepewnie Garn.
- Kim jesteś? - zaciekawiła się Anelim.
- Mam na imię Luminara Unduli, a za sterami siedzi
moją uczennica Barissa Offee. Jestem Jedi.
- Dziękujemy za pomoc...
- Trzeba mu jak najszybciej zapewnić kąpiel regeneracyjną w zbiorniku z bactą, ale to dopiero na Coruscant. Teraz opatrzmy go. - założyła mu opatrunek nasączony mała ilością płynu leczniczego.
Nie wszyscy obecni jednak wiedzieli co to dokładnie była Bacta. Otóż był to związek chemiczny czyniący istne cuda w medycynie, ponieważ umożliwiał leczenie prawie wszystkich ran i uszkodzeń ciała. Musiał być stosowany w roztworze przezroczystego syntetycznego płynu o składzie zbliżonym do płynów ustrojowych w organizmie. Pacjent musiał być w nim całkowicie zanurzony, co odbywa się w specjalnych zbiornikach, zwanych często zbiornikami regeneracyjnymi. Do płynu dodawało się żelatynowej bacty o czerwonej barwie, która rozpuszcza się tworząc środowisko bakteryjne grupujące się przy ranach i wywołujące, a potem przyspieszające regenerację, czyli między innymi wzrost tkanek czy też zrastanie się kości. Za jej pomocą można było nawet doprowadzić do pełnego połączenia amputowanych kończyn z resztą ciała, ale oczywiście po zabiegu chirurgicznym.
Tymczasem Arnit pogrążony był w głębokim śnie. Stał na zielonej polanie, pięknej jak z jego marzeń. Jednak sam tam na niej nie był, ponieważ obok na kawałku skały siedziała postać. Osoba ta to ślepiec z opaską na oczach. Uśmiechał się złowieszczo widząc zdezorientowanie młodego Jedi. Ten natomiast zaciekawiony podszedł do niego.
- Kim jesteś? Czy ja nie żyje?
- Źle pytasz... Czy nie żyjesz? A czy już podczas narodzin nie jesteśmy martwi?
- O czym ty mówisz? Jak można być martwym w chwili gdy się rodzimy... To jest alogiczne...
- Głupi jesteś... Twoja ideologia przyćmiewa ci umysł... Czym nazwiesz życie młody jedi? Hmm?
- Życie, jest to czym jesteśmy wszyscy... żyjemy, oddychamy, Jest ono podstawą Mocy. Ona powstaje z wszystkiego co żyje...
- Nieprawda... - zachichotał - Życie to droga... A wiesz dokąd ona prowadzi?
- Prawda jest to droga ale nie rozumiem sensu twych słów - odparł zbulwersowany Arnit.
- Mój drogi Arnicie... Jest to droga prowadząca właśnie do śmierci... Już kiedy się rodzimy, naszym jedynym celem jest właśnie śmierć... jest to cel naszej podróży... Jak ty zostałeś Jedi niewiedząc takich rzeczy?
- Dziwnie mówisz ślepcze...
- Myślisz, że skoro nie widzę jestem od Ciebie gorszy? Oczy mamią...
- Prawda... Tylko potęga Mocy może ukazać to co wzrok pominie.
- A ty znowu swoje... Czy ty kiedyś oduczysz się tego co się nauczyłeś?
- O czym ty znowu mówisz? Gdzie ja w ogóle jestem?
- To jest twój świat Jedi.... ty jesteś nieprzytomny a to kraina twojej podświadomości... - odpowiedział mu spokojnie.
- Co mam zrobić, żeby się budzić? I kim w końcu ty jesteś?? - denerwował się chłopak.
- Gniew... zauważyłeś, że ostatnio często poddajesz się temu uczuciu?
- Nie...
- Najłatwiej okłamywać samego siebie nieprawdaż? Przejdźmy do sedna sprawy... Twoje przeznaczenie jest bardziej niespotykane niż sobie myślisz... Ja chociaż wiedze i moc mam ogromną nie znam go do końca... Patrz - zrobił ruch ręką i znaleźli się na rozwidleniu dwóch piaszczystych dróg.
- Co to za drogi? - zaciekawił się chłopiec.
- Drogi twojego istnienia Jedi... Drogi twojej duszy... musisz dokonać wyboru... Jedna to ucieczka od przeznaczenia i jedność z mocą jak ty to mawiasz... a druga natomiast prowadzi do wypełnienia tego po co się narodziłeś...
- Skąd mam wiedzieć, która droga jest dobra? - spytał niepewnie.
- Będziesz wiedział... Moc ci podpowie... - uśmiechnął się - Gniew siłą twą... nienawiść orężem... strach największym sprzymierzeńcem... - wyrecytował.
- Jak... to, to... Ty... - nie wiedział co wypowiedzieć.
- Norcoloh Idej mój chłopcze... Ten, który śpi musi się obudzić...
Jedi mimowolnie ruszył w stronę drogi po lewej, która to według niego była słuszna. Przeszedł kilka kroków i nagle ogarnęła go ciemność. Po chwili otworzył oczy i ujrzał ostre światło ambulatorium, a nad sobą znajomą twarz.
- Witaj Arnicie wśród żywych - powitała go Luminara Unduli.
- Dziękuje... Skąd się tu wzięłaś mistrzyni... - wyszeptał.
- Odpoczywaj i nabieraj sił chłopcze... Porozmawiamy później... Lecimy teraz na Coruscant, jest wiele spraw do omówienia.
- Arnicie jak się czujesz? - spytała Anelim.
- Jakby mnie Rancor pożarł, przeżuł i zwrócił - zażartował.
Luminara Unduli poszła do swojej uczennicy. Zatrzymał ją Garn Leblis, żeby o czymś porozmawiać. Miał wyraźnie zatroskaną minę. Tymczasem w ambulatorium Arnit został pod opieką droidów medycznych i Anelim. Jego myśli jednak były wszędzie, ale nie w tym pomieszczeniu. Myślał o śnie i postaci tajemniczego ślepca, którą ujrzał. “Kim on jest?” - zastanawiał się.
Na statku dowodzenia klasy Acclamator “Miecz Republiki” siedział Haln i czekał spokojnie na koniec podróży przeglądając poszczególne raporty ze statku. Nagle wszedł jeden z oficerów i oznajmił, że zaraz wychodzą z nadprzestrzeni. Wyszli razem, stanęli na mostku i po krótkiej chwili pojawiła się przed nimi planeta Bestine. Niestety nie widać było statku Republiki na pierwszy rzut oka co bardzo zmartwiło Halna. Przykuło natomiast jego uwagę i zapewne każdego w jego małej flocie uderzeniowej grupa statków w dalszej odległości po drugiej stronie planety.
- Sprawdzić czy sensory wykryją jakieś statki Republiki... I zobaczcie co to za dziwne statki... -rozkazał.
- Tak jest!.
Po dłuższej chwili oficer zdał raport.
- Wykryto trzy wraki Acclamatorów... Żadnych istot żywych... nigdzie...
- Jak to nigdzie??? O czym pan mówi? - niedowierzał Haln.
- Generale Haln... nie ma żadnej istoty żywej na wraku... i....
- Wykrztuś to z siebie człowieku!!!
- Na całej planecie nasze sensory nie wykrywają śladów życia... Poza tym wykrywa grupę statków nieznanego pochodzenia, które powoli zbliżają się w naszą stronę... panie generale...
- Chyba nie mają dobrych zamiarów... Przekazać do innych statków... Niech utrzymają gotowość Bojową!! Wszyscy na stanowiska... Kurs na tą flotę... Zobaczymy czego chcą... A jak chcą walki to ją dostaną!
- Tak jest!!!
“Pewnie to ich sprawka” - pomyślał Senator. Ludzie Halna wzięli się od razu do roboty wykonując jego rozkazy. Wszystkie dziewięć Acclamatorów ustawiło się w szyku w kształcie klina i sunęli poprzez czerń kosmosu do przodu. W ich kierunku z przeciwnej strony leciały cztery duże okręty z trzema wieżami i chmara mniejszych stateczków. “Kim oni są?? ” - zastanawiał się Haln. Minął krótki czas i znaleźli się w zasięgu turbolaserów. Tym razem trójrogie statki nie zaatakowały pierwsze. Zrobiły to Acclamatory po słowach Halna : “Ogień Ciągły, Cel dowolny”. Wszystkie turbolasery wielkich republikańskich statków wypaliły jednocześnie wysyłając niebieskie śmiercionośne promienie w kierunku wrogów. Dwa z ich statków były w zasięgu dział Acclamatorów, a pozostałe dwa powoli się zbliżały. Ogień dosięgał dwa statki, które od razu były targane pomniejszymi wybuchami. Jednak miały jakiś rodzaj tarcz temu też opierały się groźnej broni republiki. Wrogowie odpowiedzieli ogniem, z dwóch rogów zaczęły wylatywać iskry... potem z iskier zrobiła się wielka kula żółtej energii. Z kuli wyszedł świetlista nitka, która spotkała się w innej kuli z przodu statku. Wtedy nastąpił kulminacyjny moment... Z kuli wprost na Acclamatora wyleciał gruby zielony promień...Identycznie jak to miało miejsca podczas starcia z Bellanem. Trafiony został “Cień Kanclerza”, pół jego czubka oderwał się przy pierwszym strzale, a reszta pokładów targana wybuchami powoli wyłączała się z walki. Jednak drugi strzał dotarł niszcząc kompletnie ten statek. Dwanaście poczwórnych turbolaserów z każdego Acclamatorem skupiło ogień na napastniku odpowiadającym tym samym. Wpierw tarcze osłabły, potem pierwszy róg po potężnym wybuchu oderwał się od kadłuba, tuż zanim poszedł drugi róg. Po chwili nastąpił wybuch kończący żywot okrętu. Pozostały trzy statki plus wiele myśliwców, które w tym samym czasie zawiązały się w śmiertelną walkę z myśliwcami Republiki. Przewaga liczebna było po stronie wojsk Halna.
- Skierować ogień na najbliższy nieprzyjacielski pojazd. Niech “Nić Mocy” i “Przeznaczenie Komandora” zawiąże się w walkę z pozostałymi dwoma... Dołączymy do nich zaraz jak skończymy z tym... - rozkazał.
- Generale... Wiadomość o Admirała Wrahna z “Przeznaczenia Komandora”
- Daj holoprojekcję - rozkazał.
- Tu Admirał Wrahn. Właśnie za nami wyszła reszta transportowców myśliwców, czy moi ludzie mają wylecieć, żeby pomóc twoim chłopcom?? -spytał
- Tak Admirała. Będę zobowiązany...
- Pokażmy im jak się walczy!!!
Kolejny strzał tym razem z dwóch wrogich statków naraz roztrzaskał na strzępy statek Kapitana Pelana. “Kolejny dobry oficer umarł niepotrzebnie....” - pomyślał Haln. Myśliwce tymczasem wdały się w równą walkę z wrogiem. Co chwila w chmarze małych latających maszyn było widać wybuchy świadczące, że ktoś zestrzelił kolejną maszynę. Jednakże z perspektywy Senatora Halna nie można było dostrzec kto dokładnie ginął. Miał on szczerą nadzieje ze to tylko nieprzyjaciele. Po krótkiej wymianie ognia drugi statek z trzema rogami został zniszczony. Podczas gdy wielki wybuch, większy od poprzedniego lekko oślepił obecnych na polu bitwy “Nić Mocy” wraz z “Przeznaczeniem Komandora” zawiązały pozostałe dwa okręty wroga w bezpośrednią wymianę ognia. Niestety, ale myśliwce Republikańskie powoli ponosiły klęskę. Jednak przyleciała odsiecz w postaci około stu nowych gotowych do akcji małych pojazdów kosmicznych. Wleciały jak nowe stado owadów w rój pozostałych i od razu włączyły się do walki. Przewaga rosła, ponieważ było już w tej chwili trzy myśliwce do jednego nieprzyjaciela Republiki. Pozostałe Acclamatory także wciągnęły się do walki. Uszkodzony mocno “Nić Mocy” cofał się powoli do tyłu, bo jeszcze strzał bądź dwa i kolejny statek rozpłynął by się w nicości kosmosu. Kolejne baterie zaczęły okładać ogniem statki nieprzyjaciela. Dwa pozostałe statki nieznanego wroga przygotowywały się do strzały. Po chwili równocześnie wystrzeliły w kierunku “Nici Mocy”, prawie ją niszcząc, ponieważ ciągły ogień z turbolaserów republikańskich na dużo im nie pozwolił. Kiedy kolejny strzał był przygotowywany przez wroga jakiś uszkodzony zabłąkany myśliwiec wbił się w świetlistą kulę, która tworzyła się na pomiędzy dwoma górnymi wieżami. Rogi eksplodowały odłamując się od reszty kadłuba. Długo takiej siły nieprzyjaciel nie wytrzymał i eksplodował szumnie rozpływając się pośród gwiazd.
- Do wszystkich!! Ostrzelać statek z Dział Jonowych!! Chce mieć ich żywych...
- Tak jest...
Wiele baterii jonowych wystrzeliło równocześnie unieruchamiając statek obcych. Jednak oni nie chcieli się podać, nie chcieli dać się wziąć żywcem. W komunikatorach na okrętach Republiki rozległ się syczący głos : “Norcoloh Idej, Norcoloh Htis..”
Wszyscy się zastanawiali co te słowa oznaczały, lecz nikt tej wiedzy nie posiadał. Dosłownie chwilę po wypowiedzeniu tych słów statek wybuch, a fala uderzeniowa powstała po tej eksplozji zabrała ze sobą wiele myśliwców republikańskich, które to już zakończyły wykańczanie nieprzyjaciół. Zdumienie każdego członka załogi który to widział było ogromne. “O co tu chodzi???” - zastanawiał się Haln.
- Jakie straty? Szybko proszę o raport... Wysłać ekipę na planetę... Musimy się dowiedzieć co tu się stało!! - rozkazał.
- Straciliśmy dwa okręty klasy Acclamator, “Nić Mocy” jest straszliwie uszkodzony. Oprócz tego poszło około trzydziestu myśliwców Generale... - złożył szybki raport okrętowy statystyk.
- Niech stwórca ma ich w opiece... Tylu ludzi umarło... I dlaczego?? Z jakiego powodu ta potyczka miała miejsce? Możesz odejść - mówił jakby do siebie.
- Tak jest Panie Generale... - odparł niepewnie oficer.
Odszedł zostawiając Senatora Halna z własnymi rozmyślaniami.
Niedaleko planety Nal Hutta trzy statki wyłaniają się z nadprzestrzeni w charakterystycznym pseudo ruchu. Była to trójka Jedi, poszukująca zaginionego Rutra Dik’a Yruba. Wcześniej przez Holonet poprosili o audiencje u przywódcy jednego z dwóch najsilniejszych Huttyjskich klanów. Chodziło mianowicie o Jilliac z klanu Desijlic. W niewiele ludzi wiedziało, iż przed wiekami rasa Huttów opuściła swą zdewastowaną ojczystą planetę zwaną Varl i po długich poszukiwaniach dotarli na planetę Evocar, którą to szybko przejęli od pierwotnych, pokojowo nastawionych mieszkańców. Obyło się to oczywiście bez wojny, ale przy użyciu typowo Huttyjskich sposobów, a mianowicie oszustwa, fałszerstwa i wymuszenia. Zdobycz przemianowano na Nal Hutta, co w ich ojczystym języku znaczyło “Wspaniały Klejnot”. Najpierw zniszczyli porastające ją lasy tropikalne, zmieniając je w bagniska wydzielające odór rozkładu, czyli najprzyjemniejszą woń dla Hutta. Potem na powierzchni zaczęły wyrastać rezydencje, łaźnie i baseny z mułem, jako że każdy następny budujący chciał mieć wspanialszą siedzibę od dotychczasowych.
Huttowie, choć strasznie nie ufni zgodzili się przyjąć kilku Jedi na chwilę w swojej siedzibie. Praktycznie Mistrza Quell Perra i jego towarzyszy nie interesowało co Huttowie robią na swojej planecie, temu też nie zamierzali sprawiać im kłopotu. Wylądowali w określonej wcześniej przez gospodarzy lokalizacji. Już lądując zauważyli liczny komitet powitalny, który zapewni im bezpieczeństwo na ich krótki okres pobytu. Wysiedli ze swoich statków i zostali zaprowadzeni przed oblicze gospodarza tej posiadłości, Hutta imieniem Jilliac. Od razu dopadł ich obrzydliwy zapach tej planety, który dla przeciętnej istoty był nie do zniesienia, a dla właścicieli prawie rajskim zapachem. Po krótkiej przechadzce dotarli do sali audiencyjnej, gdzie ich miano przyjąć. Jak otworzyły się wielkie wrota ich uwagę przykuł wielki Hutt siedzący daleko na wprost nich w towarzystwie licznego orszaku i dworu. Przypominali oni przerośnięte glisty bez dolnych kończyn, z wielkimi głowami, szerokimi, przelewającymi się cielskami i muskularnym ogonem. Przeważnie dorastali do pięciu metrów długości i nie posługiwali się innym językiem niż własny. Mieli dwie krótkie ręce i parę olbrzymich, gadzich oczu oraz pozbawiony warg otwór gębowy zadziwiającej szerokości. Byli bardzo długowieczni, ponoć dożywali nawet do tysiąca lat. Hutt jak był młody poruszał się o własnych siłach pełznąc po ziemi, jednak po sporym czasie przybierał na tak dużej wadze, że nie miał już siły podróżować sam, toteż potem używali oni różnych urządzeń antygrawitacyjnych przytrzymujących ich wielkie cielsko.
Przeszli do miejsca, skąd mieli mówić, ukłonili się nisko w dowód szacunku. Nikt z nich Huttyjskiego niestety nie znał, więc droid protokolarny Jilliac miał sprawować funkcję tłumacza. Był to rodzaj droida, którego funkcją podstawową było pomoc w administrowaniu i w stosunkach dyplomatycznych, co wiązało się oczywiście z towarzyszeniem ważnym osobistościom. By móc wykonywać skutecznie swoje zadanie posiadał on bardzo szeroką bazę danych, obejmującą języki, tłumaczenia, znajomość różnych kultur i protokołów dyplomatycznych. Najbardziej popularnym modelem droida protokolarnego był C3PO. Sala w której znajdowali się była duża, przestronna i bogato udekorowana. Wokoło można było dostrzec wielu strażników, w większości Gamorean, ponieważ byli silni i strasznie tępi. Była to brutalna rasa należąca teoretycznie do istot inteligentnych. Zielonoskórzy, mający dwa niewielkie rogi, ryje pełne kłów, mierzyli około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Byli barczyści, niezwykle silni i bardzo szybko się denerwowali, co było nieustannie przyczyną bójek. Stanowili bardzo dobrą siłę roboczą, a jeszcze lepsi byli z nich najemnicy. Rozumieli większość języków, ale wspólnym posługiwali się z trudem z uwagi na budowę krtani. Pochodzili oni z planety Gamorr, mającej pełen asortyment stref klimatycznych i ukształtowań terenów. Żyli w plemionach, którym przewodziły samice, noszące tytuł matron. Samice też zajmowały się uprawą roli, myślistwem, wytwarzaniem dóbr i interesami. Samce natomiast poświęcały cały swój czas czterem ulubionym czynnościom : walce, piciu, spaniu i kopulacji, przy czym pierwsze było zdecydowanie ich ulubionym zajęciem. Doskonale władali bronią sieczną. Gorzej niestety było z miotaną, ponieważ strzelcami byli wręcz fatalnymi. Mimo, iż znali nowoczesną broń jak na przykład blastery, nie używali ich do walk na ojczystej planecie. Cała historia tej rasy to praktycznie jedna nieprzerwana wojna. Bili się od wczesnej wiosny do późnej jesieni najczęściej w lokalnych międzyplemiennych konfliktach, których cel wyznaczały na początku sezony matrony.
Jilliac pierwszy przemówił po huttyjsku, a chwilę po nim droid we wspólnym oznajmił treść słów.
- Mój pan wszechmocny i wszechwiedzący Jilliac wita was w swoich skromnych progach czcigodni Rycerze Jedi, Pyta się także co sprowadza was do tak skromnego Hutta.
- Witaj Czcigodny Jilliac. Radzi jesteśmy, że mogliśmy poznać tak wspaniały klejnot wśród huttyjskiej rasy - zaczął Oruun widząc jak od razu Droid tłumaczy na huttyjski jego słowa.
- Oświecony Jilliac dziękuje, za te szczere i prawdziwe słowa o jego osobie i prosi, żebyście powiedzieli o co chodzi, a na pewno pomoże.
- Otóż... Przybywamy właśnie z Mon Calamari, gdzie byliśmy w poszukiwaniu Rutra Dik’a Yruba, z trójprzymierza Valasos. Dowiedzieliśmy się, że przed paroma dniami przybył tu w gościny. - wyjaśnił Quell Perr. Zobaczył jak Hutt uważnie wysłuchuje słów Droida protokolarnego, a potem się chwilę zastanawia i mówi w swoim ojczystym języku.
- Jilliac mówi, iż ta osobistość była tutaj obecna, lecz on z nią nie rozmawiał ponieważ był na Ryloth w ważnych interesach, toteż siostrzeniec wielkiego Jilliac rozmawiał z nim i go tutaj ugościł. Zaraz tu przybędzie i na pewno wam pomoże.
Po chwili wpełzł średniej wielkości Hutt uważnie obserwując wszystkich obecnych w sali, a szczególnie przybyłych gości. Był on jeszcze w stanie pełzać o własnych siłach w odróżnieniu od wiekowego Jilliac, który osiągnął już wagę kilku ton i poruszać mógł się tylko na łożach antygrawitacyjnych. Młodszy Hutt skłonił się lekko przed Jilliac.
- Przedstawiam wam bratanka Jilliac, bardzo zdolnego i mądrego Jabbę.
Po chwili usłyszeli krótką wymianę zdań pomiędzy Jabbą a Jilliac po huttyjsku, jednak nie rozumieli ani słowa. Pomyśleli na pewno, że starszy Hutt szybko wyjaśnia całą sprawę. Rex dostrzegł coś dziwnego w Jabbie. Jak kończył wysłuchiwać słów od większego Hutta na jego twarzy odmalowało się wielkie zdziwienie. Nie znał dobrze mimiki tej rasy, ale co do tego nie miał wątpliwości. Po chwili Hutt do nich zwrócił się niestety również w ojczystym języku, a droid czym prędzej spełniał swoje zadania tłumacząc jego słowa.
- Pan Jabba, mówi, że wie o co chodzi, ale jednak sprawa nie jest taka prosta jak się wydaje. Rozumie on wspólny, wiec bez problemu mogą państwo zadać mu jakieś pytanie. - Hutt mówił bez przerwy tłumacząc coś a droid to przekazywał do Jedi. - osobnik, o którego pytacie był tu przed dwoma dniami, lecz nagle bez słowa pożegnania, ani też podziękowania za gościnę odszedł. Bardzo tym uraził właścicieli, którzy nie wiedzą co się stało. Teraz wszyscy się niepokoją o jego los i nie mają mu już nic za złe. - dodał droid z smutkiem, który wyglądał bardzo nieludzko. - Bardzo chcieliby wszyscy pomóc, ale niestety nie wiadomo jak...
- Całkowicie to rozumiemy... Dziękujemy za pomoc i czym prędzej udamy się w dalszą podróż na poszukiwania - rzucił nagle Quell Perr co wywołało zdumienie jego towarzyszy.
- Mamy wszyscy nadzieję, że odnajdziecie go... Czekamy z niecierpliwością na nowiny od Was...
- Nie omieszkamy poinformować wszechmocnych Jilliac i Jabbę.
Skłonili się nisko i zostali odprawieni do swoich statków w towarzystwie licznej ochrony. Tymczasem po wyjściu Jedi Jabba został sam z Jilliac w komnacie i zwrócił się do swojego starszego krewniaka po huttyjsku.
- Po co okłamywać Jedi? Czy to było rozsądne?
- Tak mój bratanku... Musieliśmy to zrobić...
- Czy to przyniesie korzyść naszym interesom? - zaciekawił się.
- Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem zdobędziemy większe zyski niż Aruk i jego cały klan Besiadji.
- To mnie bardzo cieszy... Jednak co będzie jak się domyślą?
- Nie domyślą się Jabbo... Wszystko jest już załatwione...
- A co z Jedi? Pozwolimy im odlecieć? - zaciekawił się Jabba.
- Na razie tak... A potem sam zobaczysz... - zaśmiał się Jilliac złowieszczo.
- Teraz musze wyjechać na kilka dni na Tatooine... Mam tam kilka interesów do załatwienia - oznajmił Jabba.
- Leć bratanku, wracaj szybko i oby twoje zyski były jak największe.
- Będą...
Hutt ukłonił się lekko, odwrócił się i powoli odpełzł przygotować się do podróży. W tym samym czasie trójka Jedi była już na orbicie Nal Hutta. Przez komunikator na zastrzeżonej częstotliwości Oruun z niedowierzaniem spytał.
- Przecież to było kłamstwo... Nie wyczułeś tego Quell Perze??
- Oruunie... Jasne, że tak... Temu też szybko zakończyłem rozmowę. Huttowie coś ukrywają, ale nie wiem tylko co...
- Jeśli mogę się wtrącić - zaczął Rex - zauważyłem lekkie zdziwienie na twarzy Jabby jak rozmawiał z Jilliac.
- Tak też to dostrzegłem - zamyślił się Quell Perr - wychodzi na to, że młodszy Hutt nie jest o wszystkim poinformowany... Jednak nie wiem, musimy to zbadać. Nie wzbudzajmy podejrzeń. Skoczmy na Coruscant, zmieńmy okręty na niewzbudzające zbyt dużej uwagi, ukryjmy naszą tożsamość i tu wróćmy... Złoże raport Radzie Jedi i spotkam się z Regentko... Coś mi tu nie pasuję... - zaniepokoił się Mistrz.
- Co takiego? - zaciekawił się Oruun.
- Nie chce teraz zapeszyć... powiem jak będę miał pewność. W drogę.
Przesunęli dźwignie napędu nadprzestrzennego i skoczyli na Coruscant...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,75 Liczba: 8 |
|
jedi_marhefka2006-01-27 23:58:13
Sorrki nie ten tekst. pomylilam sie. ale też całkiem całkiem...
jedi_marhefka2006-01-27 23:56:56
Michał jesteś wielki!!!!!!! świetny tekst!!!! Przeczytalam wszystkie trzy części. No po prostu boskie...
Gemini2005-02-15 15:51:19
Niestety w odróżnieniu od poprzednich opinii mnie się ta książka / trudno to nazwac opowiadaniem/ nie podobała. Duże błędy stylistyczne, gramatyczne a nawet ortograficzne /tu moze coś przekłamał komputer/. Np. w 3 zdaniach pod koniec / nie podam str ,bo mam wydruk, a tam jest inna numeracja/ jest 3 x słowo straszliwie /straszliwe cierpienie. krzyczec straszliwie i straszliwe błyskawice mocy/; naduzywane jest słowo postać np "postać kobiety" zamiast kobietę itd. Z otograficznych: "Uderzyła go potwarzy /razem/, Hutt raz pisany z dużej a raz z małej litery, istoty humanoidalne z duzej litery, 'śmiać się w niebogłosy" itp Za dużo różnych postaci o trudnych do zapamietania imionach. Lepiej juz trzeba było zostac przy Monika ,a nie Akinoma, Melisa , Artur, Wafel itd. Co prawda nazwa Hitler raczej by nie przeszła ;)) Zresztą raz występuje jako Relitih.Tekst zaczyna się ciekawie i wciagająco , ale potem "siada" aż do całkiem banalnego zakończenia. Miałm wrazenie że to piszą 2 osoby , a z opinii wyszło że niewielee sie pomyliłm , bo w częsci to różne opisy z encyklopedii. Niestety to widac, bo jest brak spójności stylu. I szczerze mówiac dalej nie wiem "o co tu chodziło". O możliwosc zdobycia holocronów, o umożliwienie narodzin Luka i Lei ? Czyli za wysiłek włożony w ten tekst 4. I koniecznie postaraj się o dobrego korektora. Nie załamuj się tą krytyką myślę, że następne tekty będą lepsze .
obisk2004-10-10 19:11:13
niezle
tylko troche za dlugie
dooku2004-07-25 16:02:47
daję 9 więcej nie
Darth Jerrod2004-07-18 20:04:12
z czystym sumieniem mogę dać 9
Wim San-Taal2004-07-15 23:52:48
Świetne opowiadanie!!wciąga niesamowicie i nie można się od TEGO oderwać!!daję 10 bo jest tego warte...:D
Taag Bha Den Fell2004-07-13 10:11:10
Świetne opowiadanie, naprawde idealne. NMic dodać nic ująć
Jagd Fell2004-06-16 17:41:34
Genialne!!! Dużo stron ciekawa fabuła i wszystko genialne. masz to czego nie ma mój klolega. Umiesz uśmiercać postacie pozytywne. Mój kolega z którym pracyje przy FF nie chce słyszeć o uśmierceniu kogokolwiek. CZy to bochater czy po prostu przechodzeń nikt.
Admirał Raiana Sivron2004-06-13 21:22:06
Bardzo dobre, jak dla mnie 9
Calsann2004-03-21 11:26:24
Hej, mówicie o tym "książka" - to znaczy że to zostanie wydane "na papierze" ?????
spider2004-03-19 20:33:40
jak na pierwsze opowiadanie całkiem niezłe, czekamy na kolejne Adam!!
Mistrz Fett2004-03-16 17:03:42
Shed: To już będzie elitarna szóstka :P
rexio82004-03-15 16:16:16
A odemnie dostajesz 9.. dlaczego? a dlatego ze jesio nie ma kolejnej ksiazeczki na ktora czekam z niecierpliwoscia. Ale co do tego dziela.. mialem zaszczyt byc jednym z recenzentow i naprawde polecam.. swietna ksiazka warta przeczytania. Autor chcial aby kazdy znalazl w niej cos dla siebie.. i moim skromnym zdaniem udalo mu sie to. Fabula jest naprawde genialna...
kidzior2004-03-15 15:43:08
trudno mi jest zamieszczac tu swoja ocene tej powiesci - gdyz w preciwienstwie do wiekszosci osob odwiedzjacych te strone nie jestem gorliwym znawca swiata SW - ale momo wszystko chcialbym dolozyc swoja garsc dziekciu. Sama ksiazke uwazam za bardzo udany debiut literacki jej najmocniejsza jak dla mnie strona jest fabula i dosc zaskakujace zwroty akcji - ksiazka naprawde wciaga i chce sie poznac dalsze losy bohaterow - to napewno duzy plus. Niestety nie ma rzeczy doskonalych kuleje troszeczke warsztat i odpowiednie wywarzenie proporcji poszczegolnych opisow /byc moze dla wiekszosci znawcow SW niektore rzeczy sa oczywiste.../ czasem jedi za bardzo skupia sie lub zupelnei pomija dosc wazne watki... ale warsztat jak wiadomo mozna zawsze podszkolic co i tak autor udowodnil duzym postepem pomiedzy pierwsza wersja jaka mialem okazjie przeczytac a obecnym ksztaltem ksiazki :) Duzym minusem jest dla mnei tez zakonczenei ksiazki ktore wciaz kojarzy mi sie z wielka produkcja filmowa ktorej pod koniec zdjec konczy sie budzet :( - ksiazka konczy sie dla mnie zbyt dynamicznie zbyt szybko zbyt prosto... mam wrazenie ze na kilku stronach autor zamyka/konczy watki wszystkich bohaterow i kwituje ich przygody kilkoma zdaniami podsumowania - to zdecydowanie za malo - nie do tego nas przyzwyczail w trakcie calej kasiazki by teraz powiedziec: "on umiera ona tez a ten bedzie zyl - koniec gasze swiatlo" - ja chce misternego zakonczenia z zaskakujaca finalowa scena konczaca wielka kosmiczna przygode jediego !! wierze gleboko ze nastepna powiesc nad jaka pracuje Adam wiele 'wyniesie' z doswaidczen autora jakie zdobyl piszac "Upadek..." i bede mogl juz bez przeszkod ocenic ja na 10/10 tyumczasem obecna ksiazke oceniam na 8/10
Shedao Shai2004-03-15 14:27:42
Przeczytałem początek, i muszę powiedzieć, że zapowiada się nieźle......niedługo przeczytam całość.
Fett - niedługo dołączę do tej elitarnej piątki.....zobaczysz:D
Anor2004-03-15 12:30:28
Nie wpisywałem się tutaj ponieważ byłem jednym z "doradców" i recenzentów na żywo tejże książki Adama. Pamiętam jak mi podsyłał kolejne rozdziały a ja po kazdym wysyłałem mu jakies uwagi. Niestety nie miałem czasu przeczytac tego co jest tutaj i tym samym nie wiem na ile Adam zweryfikował treść o moje uwagi. Mimo to bardzo sobie ceniłem prace Adama przede wszystkim za duza oginalność, której niekórym innym fanficom brakuje. Całości sprawy smaczku dodaje pewne ogłoszenie na Allegro jakoby jakiś znajomek Adama chciał sprzedac jego książkę w aukcji...było zabawnie acz nie wiedziałem co sobie o tym mysleć. Adam pisząc tę książke wykazał się wręcz encyklopedyczną dokładnościa w prezentacji postaci, ras, czy planet. Jest to z jednej strony plus, ale i lekki minusik, gdyż w dużej mierze opisy wzięte są prosto z encyklopedii... jednak to tylko taka mała dywersja. generlanie daje 9/10
Mistrz Fett2004-03-13 16:41:20
Muszę pogratulować ci... Tekst świetny, a zwarzając, że to twój pierwszy, to stawiam bez najmniejszych przeciwskazań 10. Tym samy dołączyłeś do grona fanów-pisarzy-amatorów :) Zasilasz grono Miśka, Rickiego, jedI'ego i moje :D Teraz jest nas pięciu :P