Zaczynamy od części biznesowej. „Przebudzenie Mocy” traci już swój impet, ale wciąż jeszcze trzyma się dobrze. W weekend w USA zarobiło kolejne 26 milionów USD (lub 33 jeśli podliczmy przedłużony weekend), co daje nam sumarycznie kwotę 861 milionów USD (stan na wtorek). Bariera 900 milionów powinna być pokonana bez problemu. Miliarda USD z samych USA? Będzie ciężko, chyba, że Disney coś zrobi. Choćby zachęci ludzi by poszli ponownie do kina i przy okazji zobaczyli zwiastun „Rogue One”. Może pomogą też Oskary?
Poza Stanami film już przekroczył magiczną kwotę miliarda USD. Na całym świecie wciąż Epizod VII ściga „Titanica”. W Chinach udało się filmowi Abramsa utrzymać na pierwszym miejscu przez drugi weekend. Chiny już są 4 najlepszym rynkiem (po USA, Wielkiej Brytanii i Niemczech), ale pną się w górę.
W Polsce w poprzedni weekend Epizod VII obejrzało 110 tysięcy osób, co zagwarantowało filmowi drugie miejsce. „Moje córki krowy” zgromadziło 112 tysięcy widzów. W ten weekend zaś „Przebudzenie Mocy” spadło na trzecie miejsce (72 tysiące widzów). Poza „Moimi córkami krowami” (1 miejsce), „Gwiezdne Wojny” wyprzedził też Tarantino. Na razie „Przebudzenie Mocy” obejrzało w Polsce 2,691 miliona osób.
Tak swoją drogą jeśli amerykańskie zarobki „Przebudzenia Mocy” porównamy z rocznym produktem krajowym brutto niektórych krajów (za rok 2014), to otrzymamy dość interesujące dane. W tym zestawieniu Epizod VII zarobił więcej niż Vanuatu, Samoa, Tongo, Komory czy Dominika. Światowy dochód zaś przekroczył PKB Gambii, Belize czy Republiki Środkowej Afryki. Pełna lista PKB jest do obejrzenia tutaj.
O nominacjach oskarowych wspominaliśmy, ale też pisaliśmy tutaj. Przypominamy, Epizod VII dostał 5 nominacji.
Za montaż - Maryann Brandon i Mary Jo Markey.
Za muzykę - John Williams.
Za miksowanie dźwięków - Andy Nelson, Christopher Scarabosio, Stuart Wilson.
Za montaż dźwięków - Matthew Wood i David Acord.
Za efekty specjalne - Roger Guyett, Pat Tubach, Neal Scanlan i Chris Corbould.
Ale to nie jedyne nominacje. Do nagród BAFTA Epizod VII dostał 4 nominacje:
Za scenografię - Rick Carter, Darren Gilford, Lee Sandales
Za muzykę - John Williams
Za dźwięk - Andy Nelson, Christopher Scarabosio, Stuart Wilson, Matthew Wood i David Acord.
Za efekty specjalne - Roger Guyett, Pat Tubach, Neal Scanlan, Paul Kavanagh i Chris Corbould.
Stowarzyszenie kobiecych dziennikarek nominowało Daisy Ridley zarówno w kategorii najlepsza aktorka jak i przełom w karierze.
Amerykańscy montażyści nominowali Maryann Brandon i Mary Jo Markey, a scenografowie Ricka Cartera i Darrena Gilforda, zaś kostiumolodzy Michaela Kaplana. Tyle jeśli chodzi o branżowe nominacje.
Przejdźmy jednak do samego filmu. Cailey Fleming, która zagrała młodą Rey w wizji, opowiedziała o swojej pracy na planie. Choć zdjęcia do filmu skończyły się w listopadzie 2014, sceny z dziewczynką nagrywano w czerwcu 2015. Początkowo młoda aktorka nie wiedziała w jakim filmie ją zaangażowano. Przyjechała do siedziby Bad Robot, gdzie ubrano ją w strój i zabrano na dach. Ten udekorowano tak by przypominał pustynię. Po wszystkim J.J. Abrams wysłał dziewczynkę do Disneylandu. A po każdej przerwie, gdy mówił „cięcie” dawał jej truskawki. Cailey niedawno miała okazję obejrzeć film. Jest nim zachwycona, a także tym, że wpierw usłyszała swój głos, a dopiero potem zobaczyła się na ekranie.
W internecie szał zrobił jeden ze szturmowców Najwyższego Porządku, określany często jako TR-8R lub TR8-T0R. To ten, który krzyczy do Finna „Zdrajca”. Oficjalna postanowiła o nim napisać kilka słów. To FN-2199 zwany także „Nines”. Więcej na jego temat napisał Greg Rucka w „Before the Awakening”. Tam FN-2199 służył razem z Finnem, co tłumaczy czemu się tak na niego irytował.
Chris Corbould w MTV powiedział natomiast, że pewnie zdziwi to wiele osób, ale efekt chleba Rey nie jest komputerowy. Jest jak najbardziej fizyczny, może trochę też chemiczny. Pomysł by pojawiła się taka scena i trwała 2-3 sekundy pochodzi od Abramsa. Ale wykonanie jej zajęło bardzo długo. Mechanika była bardzo prosta, chleb miał rosnąć, ciecz zanikać. To się łatwo dało osiągnąć, ale problemem okazały się szczegóły, kolory i wygląd. Praca nad tym zajęła jakieś trzy miesiące zanim osiągnięto ostateczny efekt. Oczywiście finalny produkt z pewnością nie jest jadalny.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Jak twierdzi Michael Arndt fakt, że Rey ma być zbieraczką złomu na pustynnej planecie został ustanowiony na bardzo wczesnym etapie pisania scenariusza. Więcej zmian było z Finnem. Nie do końca wiedzieli, kogo chcą. Raz miał być piratem, raz kimś innym. To Lawrence Kasdan wpadł na pomysł by zrobić z niego szturmowca dezertera. I tak zostało.
KOMENTARZE (17)
2016-01-15 00:30:12
Lord Bart
Moja osobista recenzja
Witajcie moi kochani Bastionowicze! Tak, nadszedł ten czas, że w końcu i ja postanowiłem skrobnąć dwa-trzy zdania recenzji na temat Epizodu VII. Powiem szczerze, że robię to raczej niechętnie. Znaczy na początku, przed seansem, a nawet chwilę po - byłem do tego nastawiony pozytywnie. A potem im dalej w Endor, tym mniej Ewoków. Zresztą przeczytacie sami.
Jako że jesteśmy jeszcze we wstępie to chciałbym z tego miejsca wspomnieć o polskiej kinowej dystrybucji TFA (i nie mam na myśli żenującej ??wpadki?? z byłym legendarnym redaktorem naczelnym "Nowej Fantastyki"). Otóż stało się to co wg mnie powinno być normą nie tylko przy projekcjach filmów hmm efektownych, ale jak najczęściej przy wszystkich gatunkach. O ile to oczywiście możliwe i sensowne. Mówię w tym momencie o formacie obrazu i dźwięku.
Siódmy Epizod mogłem sobie obejrzeć aż na cztery różne sposoby: klasycznie i w 3D oraz z napisami lub z dubbingiem. Nawet jeśli dubbing 3D wyświetlany był raz dziennie (mówię na przykładzie mojej ulubionej warszawskiej Kinoteki) to i tak był. W przyzwoitej godzinie i każdy mógł się na niego wybrać. Chciałbym żeby bogactwo wyboru było normą. Znaczy się w tym miejscu szczerze dziękuję polskiemu oddziałowi Disneya, czy komu tam moja wdzięczność się należy.
A teraz zapraszam do przeczytania mojej recenzji. Osobistej i dość bolesnej, bo naprawdę było mi przykro pisać większość poniższych słów, ale inaczej się nie dało. Nie mogę zakrzywiać rzeczywistości dla... wirtualnego poklasku? Oportunizmu? Konformizmu? Nigdy taki nie byłem i TFA nie jest powodem by teraz nastąpiła jakaś zmiana.
So what I told you was true, from a certain point of view.
A certain point of view?
Luke, you're going to find that many of the truths we cling to depend greatly on our own point of view.
― The spirit of Obi-Wan Kenobi and Luke Skywalker, on Dagobah, Episode VI Return of the Jedi
Recenzja The Force Awakens (względnie A New Hope 1.5/2.0)
Film widziałem w kinie raz (klasycznie + napisy) i starczy. Dla pokolenia tl;dr przygotowałem tutaj mały skrót, łącznie z oceną. Ale obrazków nie ma.
Dla całej reszty: tekst wypadałoby zacząć od przypomnienia tego co pisałem głównie przy teaserach i trailerach, bo spokojnie obywałem się i unikałem wszelkich newsów, newsików, spoilerów i temu podobnych. Również po premierze nie czytałem niczego, żadnych pytań, żadnych odpowiedzi, nie było żadnego zaglądania do wookieepedii czy w końcu nawet przeglądania bastionowych dwóch działów, w których opisujecie różne teorie i szukacie rozwiązań.
Po dwóchteaserach miałem raczej wyrobione zdanie, gdzieś tak na 70-75%. Czułem, że „nowe” Gwiezdne Wojny nie będą tym co znam, tylko właśnie… nowością, ale nie w takim sensie, że to kolejna część, ale że JJ Abrams koniecznie będzie chciał ulepszyć to co dobre. Bo dostał szansę, bo może. Niby postara się zachować klimat, ale jednak namiesza i niekoniecznie pozytywnie.
Po trailerze… czułem się rozczarowany, że jednak jakaś Moc nie zadziałała i nie naładowała mnie, chociaż odrobinę, na czas premiery. Nie wierząc w nowy zaciąg aktorski, trzymałem się nadziei iż dziadkowie nestorzy SW dadzą popalić. Że chociaż na ich udziale będzie się można oprzeć.
Do kina poszedłem jednak z otwartym umysłem, chociaż mam tak w życiu, że złe rzeczy zawsze podświadomie wyczuwam i wiele z nich się dzieje. Bo nie ma możliwości przeciwstawienia się im.
Shedao Shai napisał na Forum, że
Większość z nas oceniła ten film jeszcze przed jego zobaczeniem, potem tylko poszliśmy potwierdzić swoje oceny i wynaleźć jakieś argumenty dla swoich teorii.
Pewnie jest w tym wiele prawdy, ale zaskoczę wielu – ja się w to nie wpisałem. Mój totalny brak oczekiwań był właśnie najlepszą metodą na roztrząsanie wszystkiego, co prowadziło do jednoznacznie negatywnych opinii. Przestałem się przejmować poziom aktorstwa, poziomem nawiązań, klimatem, nawet roztrząsaniem tego czy robota Disneya naprawdę podpada pod franczyzę.
Poszedłem na Gwiezdne Wojny tak jak chodzę na 99% innych filmów. Nie wiem kto poza Quentinem Tarantino (i SW właśnie) wywołuje u mnie jeszcze nadzieję na orgię zmysłów w kinie. Ale orgię sztuki, nie popcornowej rozrywki.
Tak właśnie widzę popcorniarzy ogarniętych szałem 3D itp.
To bardzo ważne – dla mnie kino jest sztuką, X najpiękniejszą z Muz. Nie czas i miejsce by się tu o tym rozpisywać nie mniej nawet TFA jest tego częścią.
No i poszedłbym prawie idealnie gdyby nie mały obrazek, który wpadł mi w oko. Tak naprawdę jest to powtórzony chwyt, ponieważ przypominam sobie podobne skreślenia przy duecie 'Pocahontas'-'Avatar'. Naprawdę, oczyściłem umysł niczym Neo z 'Matrixa' (chociaż to nie jest najlepszy przykład, patrząc po jego efektach :P), bo jeśli ktoś myślał (a zdaje mi się, że wielu), że życzę temu filmowi wszystkiego najgorszego i chcę by był kaszaną – to żal słów. Nawet najprostszych, najbardziej wulgarnych.
Ale patrząc na niego… czułem, że przegrywam. Naprawdę nie chciałem wierzyć, że można zrobić coś takiego, bo mój brak oczekiwań wyłączył również spory żal za skasowanym Expanded Universe. I to już nie tym, który kolidowałby z Epizodami VII-IX, ale właśnie historiami przed EI. Revan, Bane, wiecie o co chodzi.
Czymś „takim” miałby być zwykły plagiat? Serio? Nawet Abramsa o to nie podejrzewałem, a przecież pomagali mu Lawrence Kasdan (TESB Indy Jones czy dobre westerny) i Michael Arndt ('Toy Story 3', tak część trzecia, obejrzyjcie koniecznie). Wiedziałem, że JJ odwali jakiś numer przy miksowaniu klasyki ze swoją „klasyczną nowością”, ale coś takiego?
Oto co dostałem.
FABUŁA
Dodam jeszcze, że ową kartkę ze skreśleniami wydrukowałem sobie i zabrałem do kina. Na wszelki wypadek. Co jakiś czas podświetlałem ją komórką i… no nie wierzyłem w to co widzę. To był, TO JEST PLAGIAT. Epizod VII, nowa część nowej heh dajmy na to tylko trylogii – NIE JEST NOWA. Może to remake? Ta sama historia, tylko trochę inaczej, w trochę innych scenach? No, kurde, nie!
Oczywiście, plagiat można zdefiniować na różnych poziomach głębokości, trochę jak moje nazywanie SW-Disneya franczyzą od Lucasa. Czy Abrams miałby się wybronić plagiatem niezamierzonym, jeśli rzeczywiście uznamy, że coś takiego istnieje? Podobno sam to gdzieś przyznał, ale to akurat nie ma wpływu na tą recenzję, bo pojawiło się już po tym jak spisałem większość tekstu. Zresztą to nie ma żadnego znaczenia, po prawdzie „zabawna” kartka ze skreśleniami nie jest doskonała, ale w całokształcie filmu ilość scen oryginalnych do… „powtórzonych” tak czy inaczej dramatycznie mała.
Już sam początek, słynny opening crawl, każe się zastanowić „czy ja już przypadkiem gdzieś tego nie widziałem”? Minęło 30 lat od wydarzeń w ROTJ (chociaż w filmie czas ten nigdzie nie pada?), wydarzeń zdawałoby się pozytywnych – zginęło dwóch „czarnoksiężników”, władających tajemniczymi mocami, ich militarna siła może opiera się jeszcze na kilku flotach, ale II Gwiazda Śmierci również nie istnieje. Galaktyczne Imperium może zatem swobodnie przekształcić się, czy raczej (stosując polską miarę) odrodzić w wolną i demokratyczną Republikę.
A i owszem – jakaś Republika istnieje. Nawet później dowiemy się, że przez moment ma jakąś własną armię. Ale tą armią nie jest Resistance (będę korzystał z nazwy oryginalnej), który heh jest i na jego czele stoi Leia Organa. Pominę już, że nie Solo czy Organa-Solo, ale… widzicie to? Organizacja o nazwie partyzanckiej, heh ponownie, rebelianckiej – zdaje się być następstwem Rebelii/Sojuszu dla Przywrócenia Republiki. Lekko tego nie ogarniam, ale z kim walczą? Z niedobitkami tych flot imperialnych? Nie, z niejakim First Order (dalej FO), który nie chce przywrócić poprzedniego stanu rzeczy, ale… poluje na Luke’a Skywalkera.
Naprawdę? Po 30 latach, TRZYDZIESTU, nie roku, dwóch czy pięciu – naprawdę nic lepszego i ciekawszego Galaktyka nie może wymyślić? Teoretycznie Georg Hegel powiedział kiedyś historia uczy, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła. OK, była wojna dwóch frakcji, jest wojna dwóch frakcji (+ jedno „oporowe” coś dodatkowo + tak naprawdę nie wiadomo jak wygląda układ polityczny). A co ten Skywalker? Ano stał się on teraz, niczym Leia i jej plany w ANH, lekarstwem na chorobę, odnajdą go a on save people and restore freedom to the galaxy…
To wszystko sieje zamęt już w napisach początkowych, a to przecież tylko pięć zdań. W tym jedno takie raczej nowe – na poszukiwanie klucza do sekretu pobytu Luke’a zostaje wysłany most daring pilot. Nie Bothanin? Pewnie skoro zginęło ich aż tylu, a źli trzymają się nieźle (i jak się okaże znowu mają mega-galaktycznego niszczyciela wszystkiego), to odmówili dalszej współpracy. Też bym odmówił, ile można? Gorzej, że pilot X-winga pachnie mi brzydko spin-offem, chociaż może niewłaściwie kojarzę to z Rogue Squadron. Czas pokaże, nie mniej nadal jest to dziwne. Chociaż może nie, zwykły agent nie taszczyłby ze sobą droida i nie „zgubiłby” go, a pilotowi zawsze można wcisnąć astromecha.
I tak właśnie dalej toczy się fabuła, nieliczne nowe rzeczy może wywoływałyby jakąś radość gdyby nie znudzenie tym, że „kurde, ale ja już to widziałem”. Chociaż u mnie to była duża frustracja, nie – duży szok, który potem zmieszał się ze zniechęceniem. Nie mogłem (nadal trochę nie mogę) uwierzyć, że to się dzieje. A tak było, kolejne minuty ulatywały, przez ekran przewijały się kolejne sceny, a ja jak głupi czekałem kiedy w końcu to przerwą.
Ale „dali radę” do końca. Ważnego droida na pustyni znalazła pozostawiona kiedyś mistrzyni techniki i pilotażu, która uciekła z nim przed pogonią. Spotkała legendę, która została po trochu jej mentorem, mieli parę przygód, ale szczęśliwie dotarli do Resistance’u, skąd znowu wyruszyli stawić czoło FO i ich super-uber broni, która już nie niszczyła planet. Teraz kasowała całe układy. Ale i tak plan jej zniszczenia ułożono w ok. 15 sekund.
Ekipa oczywiście wbiła się tam bez problemów, a główna bohaterka, dorzucając do techniczno-lotniczych skilli, odkryła u siebie Moc i zaczęła, chyba przez jakąś pamięć moco-genetyczną, naśladować Obi-Wana na Gwieździe z ANH. Potem mentor ginie i powinniśmy z „niecierpliwością” oczekiwać co dalej, gdyby nie drobna zmiana – dorzucono finałowy pojedynek na miecze świetle. Który też niczego nie rozwiązał, ale akcja była. Wtórna.
I po to skasowano EU? Po to mamiono „starych” fanów klasycznym trio L(uke)L(eia)H(an), by w ogóle nic ciekawego nie pokazali (poza Hanem, ale to nadal 2:1)? Cokolwiek jest dobrego w tym filmie, nie liczy się. Nie ma dla mnie znaczenia.
Obrzydliwy, zmutowany plagiat przekreśla nie tylko te 130 minut, ale kładzie się smutnym, nagrobkowym cieniem na całą resztę. Nie tylko na Epizody, ale nawet na spin-offy, o których jeszcze trochę myślałem, że scenariusz o Solo czy Bobie F. może mnie zagrzać. Co z tego jeśli te będą naprawdę oryginalne, z drobnymi tylko, smakowitymi nawiązaniami?
Nowy dom buduje się na solidnych fundamentach. Home Chewiego i Hana taki był i Falcon dalej daje czadu. Ale nie o jeden statek tu chodzi i nie o jeden mega-duet. Nie mam bladego pojęcia dlaczego oni tak to zrobili. Bo mogli? Mogli wszystko, tak. Plagiat też. Ale to była jedna z zyliona opcji. Czemu wybrali właśnie ją? Nie wiem, wiem za to że coś się skończyło. Tak jak 'Matrix' wytrzymał tylko pierwszą część, a dwie następne utopiły genialny pomysł w tandecie CGI i przeroście treści na wizją, tak Gwiezdne Wojny na zawsze pozostaną już historią Dartha Vadera. Tą klasyczną i tą nową, z Jar Jarem, cienkim aktorstwem i co kto tam chce od siebie.
Jak zwał tak zwał – teraz to już tylko franczyza. Coś z Mocą, mieczami świetlnymi, blasterami i pewnie kolejną super-bronią. Magia się skończyła. I jest mi naprawdę smutno. Aż sam jestem zaskoczony, że nie ciskam jakiś wulgaryzmów na Abramsa, a tym bardziej na jego kolegów. Jest mi tak smutno, że… kurcze, nie spodziewałem się, że GW tak mnie mogą przejąć.
BOHATEROWIE
Teraz pora po nazwiskach trochę :P Tu też znajdzie się parę elementów wtórnych, ale będą i pozytywy.
Finn – czy John Boyega dał radę? Trochę myślę, że tak, ale tylko wtedy gdy dano mu na to szansę. Jednak przez większość jego bytności na ekranie mam wrażenie, że pierwszy teaser, który tak pobudził humorystyczno-„rasistowską” stronę zainteresowanej ludzkości – nie był przypadkowy. To wyskoczenie spod ekranu, z KFC w domyśle, to tak naprawdę większość jego roli. Tego typu grepsów i przepraszam, że to napiszę, grania wioskowego głupka. W tym przypadku nigga-czernucha, wklejcie tu sobie cały stereotyp.
No bo jak widzę ten dialog
Why? Why are you helping me?
Because it is the right thing to do.
to jeszcze nie cisnę facepalma, ale jak sobie tak radośnie gaworzą w TIE zapominając w ogóle o goniących i pociskach to naprawdę Dude, Where's My Car?. Ok ok, tam byli biali, ale tu na jedno wychodzi. Potem komedia przy wodopoju, w momentach wymiany ognia, jak ciągnie go ten stworek (akurat jego jednego nie zjadł) czy innych, a jak już mu wcisnęli lightsaber… masakra.
Problem w tym, że z założenia to naprawdę powinna być fajna postać. Z tego co zrozumiałem nowi szturmowcy nie zgłaszają się już do akademii tylko są porywani i poddawani praniu mózgu. Coś tak ktoś wspomina o programie klonowania nowym i jak dla mnie to może by była lepsza opcja. Może nie tańsza, ale pewnie skuteczniejsza.
Finn nie wiem kim jest, nie ma nawet imienia, nie zna go, ale jednak indoktrynacja nie zadziałała. Czuje się źle jako „bałwanek”, nie chce mordować, ucieka i pewnie chciałby żeby ktoś pomógł mu oderwać się od tej złej przeszłości. Dlatego w filmie są momenty i nawet całkiem nieźle zagrane, w których coś takiego widać. Znaczy się założenie. Bo całokształt wyszedł jak wyszedł. Niestety, więcej głupiego murzyna niż bezimiennego uciekiniera, z nieznaną przeszłością i niepewną przyszłością.
Rey – tu specjalnie dla jej wielbicieli powiem, iż przez moment wydawało mi się, że może być „fajna” w tym znaczeniu o jakie chodzi niektórym. Cielesne i tak dalej :P Ale w całokształcie wypada jednak… płasko, do niewolnicy Leii lata świetlne.
Natomiast reszta, niestety, wypada tutaj najgorzej, przez pryzmat plagiatu oczywiście. To, że po dwóch razach zmieniono w końcu płeć wieśniaka z zadupia Galaktyki, to nic szczególnego. Super zdolności techniczne, pilotaż bez wcześniejszych prób, aż w końcu ukryte pokłady Mocy owocujące nie tylko rozłożeniem (może nie w pełni, ale jednak z doświadczeniem) na łopatki „złego Jedi”, ale zabawą słabym umysłem – amerykańskie od zera do bohatera w kapitalnym stylu. Takiego nie zaliczyli w debiutach ani Luke (marne wstrzelenie torpedy do wąskiej dziurki), ani Anakin (wygrany wyścig i skasowanie statku-bazy, zakładam że pomogły mu w tym te gigantyczne ilości midichlorianów, ale jednak wszystko w wygodnym fotelu).
Daisy Ridley utrzymała przez cały film jednakowy poziom aktorski, nie mniej niczym mnie nie porwała. Nie było źle, nie było dramatów, ale też nie było się nad czym zachwycać. Chciałbym jednak wrócić do dwóch wątków. Pierwszym z nich znowu będzie plagiatowanie, tym razem oberwało się i TESB. Chodzi mi o wizje po dotknięciu miecza Skywalkera. Naprawdę trzeba to było tak łopatologicznie wsadzić, zwłaszcza że w żadnej z poprzednich scen nie widać by Rey była Force-sensitive?
A to to jeszcze mało. Bardziej intryguje mnie w jaki sposób Kylo Ren uwolnił jej potencjał? Bo mam wrażenie, że to stało się za jego sprawą, tego „Force Minda”. Tylko uwolnienie, nawet kogoś super, chyba nie powinno skutkować tym co nam pokazano? Mind trick, ot tak? Profesjonalna walka na miecze świetlne (bo ja nadal obstaję przy klasyce, że używać w ten sposób saberów mogą tylko wyszkoleni Force-userzy)? Herosi tego typu mogą być fajni. Jak są fajni, jak świeży i przede wszystkim jak jest to w jakiś sposób naturalne. Tutaj nie udało się tego zrobić.
Kylo Ren – trzeci z nowej trójcy, dla zrównoważenia LLH. Tak to sobie ułożyłem. I tak jak go pierwszy raz zobaczyłem tak już to zostało ze mną i nie uległo zmianie w trakcie trwania, ani po filmie – czy jest ktoś, w pełni zdrowy na umyśle, ze zdrowym wzrokiem i znajomością SW, kto może „uczciwie” powiedzieć, że w tej masce KR nie przypomina Vadera, tylko Revana? Zarżniętą tą epicką postać tylko po to by jakiś koleś nosił się identycznie? Bo rozumiem, że rzęzić zza osłon miał ala dziadek… Apparatus :P
A jak już jesteśmy przy częściach ubioru to nie byłbym sobą gdybym nie wrócił do tematu cross-sabera. Cały film wypatrywałem motywów dla których to „coś” wygląda jak wygląda. Oczywiście KR posługuje się nim cudownie (do finału oczywiście :P), ale… po kiego powstała taka wizualna głupota? Bo większość „złych” (specjalnie nie piszę Sithów, bo tu też nic o nich nie wiadomo) miała w filmach jakieś bajery? Pisałem już o tym, Dooku, Maul, Grev z czterema różnymi, to i tu trzeba było wcisnąć? Ale po co? Czemu to miało służyć? Siłowaniu się? Fakt, Kylo przez moment „nadpala” Finna, ale to był niewytrenowany głupek. I tyle?
Natomiast aktorsko… tego się nie da faktycznie zmienić, ale jako Ren pierwszy raz ściągnął maskę to naprawdę zobaczyłem twarz mojego redakcyjnego kolegi, Freeda. Oczywiście jego młodszą i słodszą wersję :P
Poważnie to ta postać, tak zakładam, miała być kimś tragicznym rozdartym między przeszłością swoich rodziców, swojego wuja, teraźniejszością i może obsesją dziadka? Fajny miks, tylko znowu scenarzystom nie wyszedł. „Komiczna” tortura ala pogadaj z moją ręką
Tak, tak to właśnie widzę.
to jedna sprawa, ale gadanie właśnie do maski Vadera? Da fak?
Adamowi Driverowi nie dane więc było popisać się, jedyna scena z Hanem wyszła znośnie, ale tylko znośnie. Czyli trzeba się cieszyć, że nie zepsuł.
Poe Dameron – czy ja wiem? Trochę się nalatał, trochę pogadał, zostawił droida i chyba tym najbardziej zapisał się w filmie. Na dobrą sprawę, gdyby X-wingi nie stanowiły jakiejś tam ważnej części SW – można by go spokojnie pominąć. O grze Oscara Isaaca nie powiem nic, bo nie było czego zauważyć.
Han Solo – uratował chociaż drobiny honoru i godności tego filmu. Jego duet z Chewiem… naprawdę jeśli miało mi zabić serce mocniej (poza początkiem, ta magia działa i na mnie) to właśnie wtedy, we are home i ich wzajemna chemia. Naprawdę ta para jest jedną z najgenialniejszych w historii kina, nawet jeśli Wookiee nie mówi zrozumiale :P i nie odgrywa tak istotnej roli, będąc raczej oddanym pomocnikiem.
Każdy ich wzajemny gest, każdy greps, każdy żart są super, zrobiono to w niewymuszony sposób i przede wszystkim nie zepsuto!
Oh really? You're cold?
Albo
What we do with her?
Is there a garbage chute? Trash compactor?
Yeah, there is.
Czy jak się tłumaczy dwóm gangom (chociaż to było plagiatowane na Jabbę z ANH), cały Solo. Zagada, strzeli pierwszy i zacznie uciekać. Szkoda, że już wolniej, czasu nie oszukasz. Ale nadal Harrison Ford to klasa, Han Solo to on, a on to Han Solo. Po prostu jak zrobią taki spin-off, to już nie będzie nawet franczyza, to będzie marnotrawstwo taśmy.
Ford daje również popis (solowy ;P) w momentach hmm dramatycznych tj. podczas spotkania z Leią i z Kylo. O ile dobrze to ogarnąłem to… para doczekała się potomka, ale że tak powiem – nie ze sformalizowanego związku. Nie byłoby to niczym dziwnym, w amerykańskich filmach „miłość” bardzo często idzie z dynamiczną i sensacyjną przygodą. Niby potem widzimy parę i zachodzące słońce, ale nie wiemy już co się stanie następnego ranka. Albo następnego za 3 lata. A tu mam 30. Trzydzieści… jak Disney zagospodaruje to wstecz, boję się bać. I tak jak patrzę na ich relację, na to że nawet przytulenie wyglądało jakoś dziwnie – jest mi smutno, biorąc pod uwagę jaką parą byli w EU.
A Kylo? Gdzieś tam w głowie kołacze mi się, że Ford chciał zagrać Solo jeszcze raz i uśmiercić go. Akurat on ma do tego prawo. Jak wyszło? Pamiętam, że za Chewbaccą płakałem. Pierwszy „wielki” SW, któremu pozwolono umrzeć, ale jak to zrobiono. Tak, że wpieniony położyłem lagę na całą Nową Erę Jedi. Tutaj jest to dobre, nie epickie czy wspaniałe, ale dobre. Smutne, bardzo smutne, chociaż jak się człowiek tak zastanowi nad jego spadającym ciałem… w SW nie ma rzeczy niemożliwych. Zmarli tymczasowo, dopóki marketing ich nie przywróci. If you know what I mean ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Leia Organa – jedno wielkie masakrystyczne nieszczęście tego filmu. Już nie mówię o fabule i o tym, że nawet słówkiem nie zająknięto się o jej Mocy. Ale jej wygląd… ok, to nie powinno być źródłem sporu czy przytyków. Każdy wygląda jak wygląda, ja też nie jestem ani Bradem, ani Andżeliną. Wiem, że Hollywood jest bezlitosne dla aktorek, nigdy nie zapomnę rozwścieczonej i rozżalonej Meryl Streep, która po 40-tce dostała trzy propozycje zagrania czarownic.
Ale jest taki moment, w którym… życie (bądź nadmiar chirurgii plastycznej) odbiera kobiecie możliwość przekazania jakiejkolwiek ekspresji na ekranie. I to właśnie stało się z Carrie Fisher. Może gdzieś pod warstwą grubej tapety, całkowicie zabijającej mimikę, pod warstwami zmian jakie przyniosły ze sobą dragi i wóda jest nadal TA piękna dziewczyna, żywioł z Epizodów IV-VI.
Taką będę Cię pamiętał.
Nawet przyjmując te 30 lat, macierzyństwo i może coś Han jej przyprawił zmarszczek i kilogramów (czy tylko ja odniosłem wrażenie, że wyglądała grubo?) – efekt jest straszliwie powalający.
Źle się z tym czułem, źle się z tym czuję nadal i gdzieś uleciała jakaś mała radość i nadzieja z trójcy LLH. A jeśli tak, to pora przejść do kogoś kto chyba tylko przypadkiem zagościł w tym filmie.
Luke Skywalker – 70 sekund. Tyle dokładnie trwa jedyna scena z jego udziałem. Jego samego byłoby mniej, gdybym wyciął ujęcia z Rey. I nie mówi ani słowa. Ani jednego. Ja pierniczę, co się stało? Coś się zgubiło po drodze? To jest jakaś mega-głębsza koncepcja, która zostanie w pełni odkryta po 10 kolejnych filmach? Równie dobrze mogli gdzieś pokazać plakat most wanted od FO z jego twarzą i to by było równoznaczne. C-3PO, ze swoim wciśniętymi na siłę grepsami i cudownie zmartwychwstały R2 dają w tym filmie więcej niż… Luke. Kurde, Luke Skywalker.
W tym momencie przypomniała mi się scena z Teatru TV, z 'Księżyca i magnolii' Rona Hutchinsona, kiedy to Ben Hecht słyszy ostatnie zdanie z książki 'Przeminęło z wiatrem'. To już piąta doba, kiedy tkwi zamknięty na klucz w gabinecie Davida O. Selznicka i rzeźbi maszynopis scenariusza przyszłego mega-hitu wszechczasów (z uwzględnieniem inflacji). I kiedy jest już u progu wytrzymałości fizycznej i psychicznej, kiedy (nie znając książki) chce uderzyć w finał, słyszy że jutro znów będzie nowy dzień. Wpada w szał, bo pięć dni i nocy czekał żeby dowiedzieć się ja to się skończy. I dostał takie coś.
U mnie szału nie było, bo do kina poszedłem w środku dnia, najedzony, wyspany. Prawdopodobnie Luke wystąpi w kolejnych Epizodach, może nawet powie słowo. To z pewnością nie jest jego finał. Ale po tych wszystkich oczekiwaniach, zapowiedziach, promocji filmu trójką LLH – dostałem 70 sekund? Siedemdziesiąt sekund? Niemowy?
BB-8 – They see me rollin' They hatin’
Tak prawda (i tu się przyznaję bez bicia), że BB był dla mnie pewnym synonimem połączonych sił Disneya i Abramsa. Teoretycznie The Rolling Stone(s), w praktyce raczej fantastic-sam-plastic. Ale zmieniło się to po seansie, chociaż nie jestem zadowolony ze sposobu, w jaki to się stało. Zostałem bowiem wzięty pod włos, na litość, na tą moją małą uczuciową część serduszka, która czasem zdaje się brać górę.
BB-8 to pierwszy droid, który w filmach SW z… mechanicznego dodatku stał się pełnowymiarowym bohaterem. Już widzę wzburzenie fanów duetu C-3 i R2, ale wstrzymajcie rumaki. Złota sztaba, poza momentem królowania Ewokom, był tylko zawalidrogą. Tak prawda. R2 zaś… ćwierkał i świerkał, ale w sytuacjach ostatecznych to on ratował wszystkich. I to chyba przez sześć Epizodów. Nie był jednak na pierwszym planie.
BB jest. Albo przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Co prawda mam przeczucie, że został wrzucony do filmu specjalnie dla dzieciaków i ogólnego słodzenia (wychodzi mu to cudownie), ale i tak jest autorem najlepszego chyba slapsticku w całej historii kinowej SW
Everybody likes it.
Po tym czymś miałem tylko dwie opcje do wyboru: walnąć facepalma i wyjść z kina albo… polubić go. No i zdecydowałem się na drugą. Bo przypomina mi trochę kogoś innego, kogoś kto zawsze wyciśnie ze mnie łezkę. WALL•E’ego.
I za to ich nie lubię. Że mnie tak złapali.
Generał Hux – jego potyczki z Kylo byłyby nawet urocze, gdyby nie wtórne. Tak, mówię o relacji Tarkin-Vader, raczej łatwo się tego domyślić w tym scenariuszu. Wystąpił jednak w jednej z ciekawszych (i nielicznie oryginalnych) scen filmu tj. przemówieniu do wojska przed oddaniem „słonecznej” salwy. Skojarzyłem to wyłącznie z wąsikiem pewnego niedoszłego austriackiego malarza, zwłaszcza jak szturmowcy mu hajlnęli, znaczy zamówili deskę piw.
Ale poza tym – zupełnie nic ciekawego, kolejny militarysta, sztampowo zakochany w przewadze technologicznej i rozwalaniu wszystkiego co da się rozwalić.
Kapitan Phasma – jak tak sobie paradowała w zwiastunach i na ekranie w tej srebrnej blink-blink zbroi to pomyślałem, że to może być ukłon w stronę tych fanów, których jarał zawsze inny pancerz. Tak, chodzi o Bobkę. Zatrudniono też do tej roli Gwendoline Christie, więc pomyślałem że może coś ciekawego jej zaoferują. Owszem – finał w zgniatarce. Pytaniem pozostaje czy ją włączyli czy miała automatyczny program. No i czy zabrali Phasmie komunikator (kiedyś szturmowcy, a już na pewno oficerowie mieli kontakt z bazą) wcześniej i… z perspektywy tej publicystyki – czy była tam jakaś dianoga ;)
Głos głosem, ale jakikolwiek potencjał tej postaci został totalnie zmarnowany. Poza tym Gwen raczej nie będzie mogła łatwo przekonać swoich dzieci, że grał w SW :P
Snoke – był ktoś taki. Powiem szczerze, że ledwo go zarejestrowałem, mimo iż gadał z dużego hologramu. Kto to, po co i dlaczego – nie wiem. Ale ta postać idealnie pokazuje jakim „fachowcem” jest Abrams. Wprowadzić kogoś tajemniczego, złowrogiego, kogoś kto ujawni się dużo później, ale zrobić to umiejętnie i swobodnie – to klasa. Klasa, której JarJarowi brakuje i to widać po tej postaci. A jak czytam teorie, że to może mistyczny Plagueis… litości.
Maz Kanata – każda opowieść musi mieć swoją karczmę kantynę, w której roi się od przeróżnych archetypów, łącznie z kimś ważnym, kto da nam głównego questa. Oczywiście do czasu jak dziesiąta woda po imperialnym kisielu nie przyleci i nie rozpirzy wszystkiego.
Patrząc na Maz miałem podskórne przeczucie, że widzę któregoś z podracerowiczów z EI. Ale to może przez te binokle. W teorii chyba ciekawa postać, Force-sensitive jak mi się wydaje, ale sprowadzona do hmm pośredniczki w przekazaniu miecza Skywalkerów. Trochę szkoda, zwłaszcza że nie zobaczyłem jej z Chewiem :P
Lor San Tekka – swego czasu w drugim Oku postawiłem taką tezę, że pałeczkę jakości aktorskiej, podbijającej standardowy poziom sci-fi, przejmie po śp. Sir Guinnessie i Sir Lee trio LLH. Bo nie ma w obsadzie nikogo godniejszego. W komentarzach jednak Long zasugerował mi, że zapomniałem o Maksie von Sydowie. Właśnie nie zapomniałem, celowo go pominąłem, bo nie słyszałem żeby miał odgrywać w TFA znaczącą rolę.
I trafiłem. Lor San Tekka to postać… właściwie mogę o niej powiedzieć jeszcze mniej niż o Snoke’u. Pojawił się na ekranie, z krwi i kości, wielki aktor. I tyle. Dziękuję Abramsowi za to. Mógł dać kolejny plakat, jak z Lukiem.
C3-PO & R2-D2 – wrzuceni do tego filmu na siłę. C3 musi poględzić, bo jest też Lei, więc jakoś tak w pakiecie, rozumiem że czerwona wstawka to pozdro dla kumatych. Ja widać nie należę do klubu, więc… R2 natomiast heh jest jak R2, tak jak pisałem wyżej – gdy istoty cielesne nie dają rady, on robi beep boop i po problemie.
Nie chce mi się już wnikać czy po rozładowaniu takiego astromecha można go oddać tylko na złom, czy ładowanie zajmuje wieki, czy nie można go uruchomić zdalnie, bez jego „woli” itd. Po prostu to przebudzenie w idealnym momencie – jest jedną z najsłabszych rzeczy w tym smutnym filmie.
Podsumowując: nowe trio nie sprostało staremu i to nawet takiemu, które widzimy w filmie. „Zmęczona życiem” Leia i „niemy” Luke, będący tylko pyłkiem nowej kurtce genialnego Hana, są razem lepsi od mistrzyni wszystkiego znikąd, głupiego szturmowca i metroseksualnego złego płaczka. Dlaczego? Bo są żywymi Legendami, mającymi za sobą wspaniałą historię, popartą dobrym aktorstwem. Rey, Finn i Kylo nie mieli z nimi szans. Na starcie, dlatego że spieprzył ich ktoś już w scenariuszu.
Film kradną Han z Chewiem. Za nimi, muszę to przyznać, BB-8. Potem jest przepaść i dopiero możemy ustawiać RFK w kolejności jak kto chce.
„Źli” w TFA? Generał-psychopata raczej, niedoszkolony gimnazjalista, który chce zyskać na „prestiżu DarkSajda” dysząc przez maskę, srebrna szturmowczyni (odmieniłem to dla feministek języka polskiego :*) kończąca przygodę w odpadach, a nad nimi wszystkimi hologram… kogoś. Nie powiem, że to Power Rangers, ale jakoś ciarki mnie nie przechodziły.
MUZYKA
Tu będzie krótko, bo i nie ma się nad czym rozwodzić. W całym filmie słychać klasyczne, legendarne motywy SW, które KIEDYŚ wyszły spod ręki Johna Williamsa. Natomiast jeśli kto liczył, że pojawi się tu coś na miarę hmm przykładowo „Duel of the Fates” – gratuluję. Ja chciałem tylko by „zwykłego” Williamsa nie ruszali. I to się stało. Natomiast nowości, coś co by można zagwizdać po wyjściu z kina – zero.
Ja wiem, że wyszedł soundtrack, nawet przeglądałem track listę. Patrzyłem po tytułach, kojarzyłem sceny. Nic nie słyszałem, nic nie pamiętałem.
CAŁA RESZTA
Którą chciałem umieścić, a nie było miejsca i okazji wcześniej.
Żeby nie besztać Abramsa bez końca – muszę mu przyznać, że z roboty technicznej (wraz z Danielem Mindelem) wywiązał się bardzo dobrze. TFA co prawda nie wnosi nic nowego do gatunku sci-fi, zarówno pod względem fabularnym, jak i zdjęciowo-komputerowym, ale przede wszystkim nie wali po oczach efektami i CGI.
Jedyne dwie „popisówki”, które bym wytknął to moment ucieczki TIE z hangaru (swoją drogą ciekawe, że blastery nie robią mu krzywdy, a X-winga skasowali) i finałową walkę, w tej części jak już ziemia się rozstępuje. Miałem takie nieprzyjemne uczucie, że oglądam jakiś kolejny gwałt Jacksona na Śródziemiu.
Reszta zdjęć jest bardzo ładna, umiejętnie operowano przedstawianiem dużych i małych obiektów. Zaś najlepszą częścią akcji filmu są pojedynki statków. Wszystkie sceny w Falconem – wiadomo, że cudowne. Ale również X-wingi dały radę, chociaż nie wiem czy dobrze dobrano ich ilość w finałowym ataku.
Pojedynek finałowy, chociaż miał genialną otoczkę (trochę przypominała mi walkę Czarnej Mamby z O'ren Ishii)
Finał Kill Billa vol.1
został jednak zepsuty nie tylko kolejnym bezsensownym łamaniem zasady, że lightsaberem to niewytrenowani mogą co najwyżej oświetlić sobie ciemne pomieszczenie, ale choreografią. Ja wiem, że wielu osobom nie podobało się odejście od czystej szermierki ze ST na rzecz akrobatycznych wygibasów z NT. Dla mnie i to i to ma sens, jeśli jest zrobione z umiarem. W TFA dostałem jednak… coś pośrodku, ale jednak najbardziej zbliżone do okładania się cepami. Ale może teraz ma to tak wyglądać.
Zresztą jeśli przy saberowaniu jesteśmy to Finn dostał szansę podwójną. Nie wiem jak wy, ale ja za pierwszym razem parsknąłem śmiechem widząc tego szturmowca z jakąś pałą energetyczną. A jednak nasz czarnuszek stanął dzielnie do pojedynku, zebrał oklep, ale oczywiście to nie był jeszcze jego czas na zgon.
Nie rozumiem tego. Zasad, że nie „Mocny” potnie się mieczem świetlnym nie jest wzięta z kosmosu. Ostrze lightsabera nie ma masy. Nic nie waży, mówiąc prosto. Wielu z was ma własne rękojeści, zrobione samodzielnie lub kupione. Czasami doczepiacie do nich jakieś kijki czy co innego, żeby się ponaparzać czy zrobić fan film. Ale to jest błąd.
Prawdziwego miecza świetlnego praktycznie nie można sobie skutecznie wyobrazić. Bardziej bowiem pasuje tutaj zwykła latarka. On jest rękojeścią, a strumień światła… no właśnie, jest ostrzem. Nie czujecie żadnego oporu machając latarką. I z saberami też tak jest, do momentu zetknięcia się z jakąś powierzchnią, innym ostrzem czy blasterową smugą.
Normalny człowiek nie czuje więc tego „ciężaru”, nie mówiąc już że nie może się tutaj uderzyć przypadkowo płazem ostrza i nic się nie stanie. Stąd do skutecznej walki potrzebny jest ten szósty zmysł – Moc.
Jednak w zupełnie dla mnie niezrozumiały sposób, w wielu miejscach chce się forsować ideę, że każdy może się posługiwać lightsaberem, ale żeby to jeszcze tyle. Ja wiem, broń fajna, jedna z najbardziej klimatycznych w świecie sci-fi/fantasy. Ale patrząc po przykładzie Rey – totalnie nieobeznana ze sztuką osoba pokonuje kogoś kto (teoretycznie) uczył się tego, czuje ten flow i tak dalej.
Żeby było tego mało, Abrams nie trzyma się kolejnego faktu, chyba jeszcze bardziej bezspornego, że blasterowe rany (podobnie jak te od miecza) nie krwawią. Następuje natychmiastowa kauteryzacja i jedynie wnętrze ciała jest przepalone.
Stąd skrzywienie na mojej twarzy widząc innego szturmowca rozmazującego krew na hełmie Finna, czy Kylo, który uderza się po ranie i krwawi. Swoją drogą są to klimatyczne momenty (chociaż Renowi nie pomogło to wyzwolić Rage’u), ale dlaczego łamią zasady świata?
Zresztą takich zaskoczeń jest więcej, te które chcę teraz wymienić obracają się w ramach plagiatu. Nie wiedziałem np. że X-wingi mają działko pokładowe do rozwalania piechoty. Sokół miał i kasował szturmowców na Tatooine czy Hoth.
Hologram Snoke’a można zrozumieć przez dzielącą ich odległość, ale dlaczego przypomina to Imperatora i Vadera?
Ten drugi gang co nachodzi Solo, mówią trochę jak Rodianie, ale nimi nie są. Jeśli już tak zrzynaliśmy to trzeba było wstawić paru zielonych ryjków, a tak ci Azjaci to słabo trochę wyglądali.
Aż w końcu dochodzimy do mojego ulubieńca, czyli mega-działa. Chociaż tak naprawdę to jest podobno eee nie wiem jak to dobrze opisać – konstrukcja składająca się z bazy na… ruchomej planecie? Że Starkiller to pominę, bo wyjątkowo źle mi się kojarzy, ale… prawdziwa ruchoma planeta? Czy ktoś tam w ekipie chociaż przez moment ogarniał zasady fizyki czy astronomii? Chociaż na poziomie podstawowym?
Ja w ogóle przez moment to myślałem, że ten super-strzał to oddawany jest po naładowaniu się z energii z gorącego jądra tej planety. Ale okazało się, że to coś… wygasza słońca z układów, które je mają. Nie wiem jak jest w USA, ale jeszcze pamiętam z normalnej lekcji fizyki, że brak słonecznego promieniowania ma najczęściej wpływ na wszystkie planety tego układu.
Prościej – oznacza to, że wystrzał (który w ogóle jest komiczny pod względem prędkości przemierzania Galaktyki) nie tylko rozwala ileś tam planet jednego systemu, ale też powoduje po czasie negatywny wpływ na planety bez wyssanego słońca. To jest mniej więcej tak jakbyśmy wysyłali głowicę atomową z naszego silosu na wrogie miasto, tam następowałby wybuch, ale po jakimś tam czasie nasza wyrzutnia też by wybuchała albo promieniowała, albo cokolwiek innego.
A nawet jak to wszystko olejemy to plagiatując hehehe nieświadomie zahaczyliśmy o
Od strony minusów jeszcze interesuje mnie Han Solo. Nie nie, on i jego wątek są świetni, nie mniej nie rozumiem dwóch rzeczy: pierwszej, dość prostej chyba – po kiego grzyba Solo zabierał kuszę Chewiemu? Pomijając już, że to sprzęt Wookieech i trzeba siły do jej obsługi, po latach blaster mu się znudził i spodobała broń kumpla?
Druga to skradziony wielokrotnie Falcon. Serio? Wydawało mi się, że największą tego typu głupotą było ukradzenie Dooku jego miecza świetlnego przez kowakiańskiego małpo-jaszczura w TCW. Ale można to przebić, jak widać. Czy dostaniemy kiedyś sensowną odpowiedź? Może kiedy zostaną zapisywane, zarysowywane i kręcone te lata trzydzieste wstecz?
To już chyba tyle, skoki nadświetlne pominę minutą ciszy, zresztą skrobnąłem już o tym. Pora przejść do podsumowania.
PODSUMOWANIE
W skrócie:
Plusy + Han Solo & Chewie
+ ograniczone szaleństwo CGI i ładne zdjęcia
+ BB-8 niech będzie
Minusy – PLAGIAT fabuły Epizodu IV: Nowej Nadziei (i tu mógłbym poprzestać, bo i tak reszta nie ma przy tym znaczenia, ale)
– plagiat mniejszych scen, szczegółów, smaczków - zupełnie niezrozumienie czym jest nawiązanie czy puszczenie oka do fanów, a czym łopatologiczne kopiowanie
– brak nowych dźwięków Williamsa
– nowa trójca bohaterów (Rey, Finn, Kylo) rozpisana fatalnie, bez żadnej głębi i subtelności
– dwoje ze starej trójcy (Luke, Leia) praktycznie zmasakrowani w stosunku do oczekiwań i dokonań z EIV-VI
– zmarnowanie potencjału większości postaci drugoplanowych
– brak przejrzystego nakreślenia linii polityczno-historycznej
– łamanie zasad obowiązujących w uniwersum dla własnego widzimisie
– super-broń, która jest totalnym wybrykiem techniki i chociaż w minimalnym stopniu nie trzyma elementów realizmu w tym uniwersum
Tak to niestety wygląda. JJ Abrams i Disney zaserwowali mi próbę grania na sentymencie do Starej Trylogii, a co jeszcze smutniejsze - przyłożył do tego rękę Lawrence Kasdan.
Skasowano EU żeby zrobić sobie czyste pole do napisania nieskrępowanej niczym historii, w której miano połączyć stare z nowym. Miano to zrobić dobrze. Bo every generation has a story. I to jest ta opowieść? Na czas lajków i instagramów?
Czy naprawdę musiano wymazać, bądź ukraść niektóre nuty Beatlesom czy The Rolling Stones, żeby tworzył dzisiaj Justin Bieber czy Lady Gaga?
Naprawdę, ale to naprawdę, nie dało się stworzyć oryginalnego scenariusza, ze złymi i dobrymi, ale może już bez super-broni, może z głębszą polityczną intrygą? W końcu obecna "generacja" kocha House of Cards czy Grę o Tron?
Dziś, po czymś takim, nie jestem wstanie powiedzieć kto bardziej zarżnął klasykę – Lucas ze Spielbergiem gwałcący Indiego Jonesa, Peter Jackson z Hobbitem, czy właśnie Jar Jar Abrams wykańczający poprzez ANH2.0 Starą Trylogię.
Ktoś zaraz powie, że przecież nadal mogę oglądać te filmy i - nie wiem - udawać, że EVII nie powstał. Ale naprawdę? Zakrzywiać rzeczywistość, że czego nie ma chociaż jest? Niektórzy z was robią tak z EU i obecnym kanonem. Jasne, ale ten "dozwolony użytek własny" nie zmieni faktów, z którymi już zawsze i coraz częściej będziemy się stykali.
Dla mnie są to ostatnie Gwiezdne Wojny w kinie. Kolejne coś z Epizodem w nazwie (jeśli ostatecznie tego nie zniosą) obejrzę jak będzie w dobrym formacie .avi albo w telewizji. Spin-offy, które mogłyby być niezłymi filmami, również przestają mnie interesować, bo mam 99% pewność że będą identycznie słabe.
Jedyną nadzieją jaka mi pozostaje to wiara w normalny serial, dramę dobrej jakości jakich wiele. Może być nawet animowana, ale taka na jaką SW zasługuje, chociażby przeciwwagą do tragicznych treści, które obecnie zdominowały to uniwersum.
Jest to nadzieja nikła, ale jest. Są jeszcze gry video, tu siłą rozpędu musi powstać coś ciekawego, ale gry to namiastka.
Przyjmując kryteria, którymi kieruję się przy ocenianiu innych filmów na Bastionie, wystawiam
The Force Awakens 2/5 jako zwykły widz
.
Tak jak planowałem pójść do kina, o czym pisałem na poczatku. Film bowiem ten nie wnosi nic ciekawego do gatunku sci-fi i ratuje go tylko jedna postać.
Natomiast jako fan Star Wars, czuję się oszukany i... wkurzony tym, że poświęcając EU i godząc się na to, dostałem kradziony badziew, który jeszcze niesmacznie zahacza o coś do czego w ogóle nie ma prawa. I nie mówię tu o autorskich przywilejach.
TFA nie wystarcza odbicie się od ST jak od trampoliny, to raczej jakaś forma choroby nowotworowej, która bardzo skutecznie (patrząc po wynikach) pasożytuje na pięknej przeszłości.
W takim wypadku ocena może być tylko jedna
The Force Awakens 1/5 jako fan
Na samym już końcu końców przepraszam jeśli pomyliłem imiona, zdarzenia, coś przeoczyłem, przekręciłem. Mogło się tak zdarzyć, bo… chociaż dołożyłem wszelkiej możliwej staranności pisząc ten tekst, to nie powstał on z przyjemności. Nie przywiązałem się do żadnego z nowych bohaterów, do żadnego z nowych miejsc, do żadnej nowej części historii. Może dlatego, że było ich tak mało? Stąd mógł się wkraść brak uwagi, za co jeszcze raz serdecznie przepraszam.
PS1. Takie są fakty o tym filmie (doprecyzujmy - mówię o scenariuszu). I teraz one się mogą komuś podobać, a komuś nie. Każdy ma do tego prawo, ale to co się dzieje na ekranie – jest jednoznaczne.
Normalnie tego nie robię, ale teraz wyjątkowo powiem, że rozczarowały mnie recenzje moich kolegów z Redakcji. Spodziewałem się po nich i wiem, że ich na to stać, że nie przełkną tego tak gładko. A jednak, zawsze można się zdziwić.
PS2. Przy okazji polecam przeczytać świeżą rozmowę redaktorów Esensji na temat TFA.
Autorem przemyśleń i treści zawartych w tekście jest Lord Bart. Bastion Polskich Fanów Star Wars nie ponosi żadnych konsekwencji ani odpowiedzialności w związku z publikacją. Tekst nie miał na celu obrazić niczyich uczuć, ani też stanowić jakiegoś "formalniejszego" oskarżenia kogokolwiek. Wszystkie grafiki nie są moją własnością i zostały wykorzystane jedynie w celu zobrazowania moich niecnych i pokrętnych myśli ;)
Oficjalna podsumowała rok 2015. Oto najważniejsze według nich wydarzenia ubiegłego roku.
„Rebelianci” na Star Wars Celebration
Czemu akurat „Rebelianci” na tym wspaniałym konwencie z niezapomnianymi panelami o „Rogue One” czy „Przebudzeniu Mocy”? Cóż o „Rebeliantach” i sezonie drugim było tam dużo więcej, a dodatkowo zadebiutował zwiastun drugiej serii i, co ważniejsze, odbyła się uroczysta premiera pierwszego odcinka. Z wszystkim co najistotniejsze, czyli czerwonym dywanem. Zaś relację z Celebration przeczytacie tutaj.
Koncert „Star Wars” przy okazji SDCC
Nietypowe rozszerzenie panelu o „Przebudzeniu Mocy” na San Diego Comic Con. Skończyło się koncertem na otwartym powietrzu. Grano oczywiście muzykę Johna Williamsa z „Gwiezdnych Wojen”. Fani zaś zrobili klimat.
Aplikacja Star Wars
Wszystkie ważne newsy w jednym miejscu, w komórce (albo smartfonie). Wszystko dzięki oficjalnej aplikacji #StarWarsApp.
Star Wars Land, Season of the Force w Parkach Disneya
To już potwierdzone. Na D23 Expo 2015 Bob Iger poinformował, że będzie specjalny park tematyczny Disneya. Powstanie w Anaheim i w Orlando. Będą miały po 14 akrów, więcej niż inne. Dodatkowo w parkach Disneya rozpoczęto „Season of the Force”, czyli dodatkowe atrakcje powiązane też z rozszerzeniem Star Tours o „Przebudzenie Mocy”. Więcej o nowym Star Wars Land przeczytacie tutaj.
Szczegóły o spin-offach
Oficjalnie zaprezentowano „Rogue One: A Star Wars Story”. Film Garetha Edwardsa opowie o zdobyciu planów Gwiazdy Śmierci. Pierwsze szczegóły podano na Celebration, kolejne na D-23. Dodatkowo zdradzono, że kolejny samodzielny film opowie historię Hana Solo napisaną przez Lawrence’a Kasdana i jego syna – Jona, a wyreżyserowaną przez Christophera Millera i Phila Lorda.
Marvel zaczyna nową linię Star Wars
Zamknęliśmy krąg. Marvel ponownie rozpoczyna komiksowe „Gwiezdne Wojny”. Od stycznia 2015 cały czas można śledzić kolejne serie, koncentrujące się na najbardziej znanych bohaterach sagi.
Star Wars wraca na konsole
Gry gwiezndo-wojenne to całkiem pokaźna historia. W tamtym roku pojawiły się dwa ważne tytuły na konsolach następnej generacji. Są to Disney Infinity 3.0 i Star Wars Battlefront. W dodatku po premierze filmu pojawiły się rozszerzenia obu tych gier przenoszące nas w świat „Przebudzenia Mocy”.
„Przebudzenie Mocy”
No i oczywiście najważniejsze wydarzenie roku to premiera „Przebudzenia Mocy” J.J. Abramsa. To otwarcie nowej ery „Gwiezdnych Wojen”. Poznajemy nowe postaci, wracają także znane, ale przede wszystkim rozpoczyna się nowa przygoda.
Warto jeszcze wspomnieć, że Darth Vader w końcu wygrał „This is Madness”.
KOMENTARZE (6)
W Pinewood ekipa pracuje już pełną parą nad Epizodem VIII. W miejscu, gdzie przy „Przebudzeniu Mocy” zbudowano wioskę na Jakku teraz powstaje kolejna planeta. Dobrze nam już znana. To Ahch-To, bo tak nazywa się ta oceaniczna planeta z wyspami, którą widzimy pod koniec Epizodu VII. Jej nazwa pochodzi ze scenariusza autorstwa J.J. Abramsa i Lawrence’a Kasdana, co potwierdził niedawno Pablo Hidalgo.
W każdym razie zdjęcia do Ahch-To powstały pierwotnie na Skellig Michael w Irlandii, gdzie wykorzystano tamtejsze plenery. Ekipa Riana Johnsona pojawiła się tu we wrześniu, wraz z Markiem Hamillem i Daisy Ridley. Nagrano kilka scen, ale wygląda na to, że ostatecznie Johnson poddał się wyspie. Bez ptaków i ich okresów ochronnych, uciążliwego transportu i zmiennych wiatrów zdjęcia na powietrzu można też kręcić przy studiach Pinewood. Wystarczy tylko odtworzyć lokację. Co zresztą zrobiono.
Z innych ciekawostek, Billy Dee Williams niedawno przyznał, że wciąż czeka na telefon i jest gotowy wrócić do „Gwiezdnych Wojen”. Jednak na razie znów nikt się do niego nie odezwał. Za to wraca Mike Quinn, czyli Nien Numb. Nie ma on oficjalnego angażu, powoływał się na wypowiedź Kathleen Kennedy, która sugerowała, że wrócą wszyscy. Więc Mike liczy, że znajdzie się na tej liście, zwłaszcza, że ma wsparcie fanów.
Słowa Kathleen mogły jednak być pewnym nadużyciem. Wygląda na to, że Kenny Baker, który w „Przebudzeniu Mocy” był już określany jako konsultant od R2-D2, nie wróci. A nawet jeśli, to rolę i tak przejmie ktoś inny – Jimmy Vee. Te plotki pojawiły się już podczas zdjęć na Skellig Michael, gdzie Vee był obecny. Warto przypomnieć, że sterowany model R2-D2 także jest już zbudowany, więc być może Vee pojawi się tylko w pewnych, trudniejszych scenach?
Rian Johnson natomiast ogląda klasyczne filmy wojenne. W tym „Z jasnego nieba” (Twelve O’Clock High) z Gregorym Peckiem oraz radziecki film „Niewysłany list” ( Неотправленное письмо). Johnson pokazał te obrazy ekipie w ramach przygotowania przed filmem. Poniżej zwiastun „Niewysłanego listu”.
Niebawem powinniśmy dostać oficjalną zapowiedź Epizodu VIII, bowiem zdjęcia ruszają pełną parą w tym miesiącu.
KOMENTARZE (30)
W wywiadzie dla Entertainment Weekly J. J. Abrams wraz z Lawrencem Kasdanem i Michaelem Arndtem wyjaśniają kilka kwestii związanych z fabułą "Przebudzenia Mocy". Tym, którzy jeszcze nie widzieli filmu, radzimy wrócić do tego newsa dopiero po wizycie w kinie.
Wiele osób zastanawiało się dlaczego R2-D2 nagle obudził się pod koniec filmu i dlaczego przez większość filmu był wyłączony. Twórcy chcieli dla każdej z postaci (i nie tylko postaci) przygotować specjalne wejście. Wg Arndta "Cały film jest serią wprowadzeń postaci. Chcesz, żeby każda z nich miała specjalne wejście, miała swój moment. Nawet Sokół Millenium. To był pomysł Bryana Burke'a - biegną do statku, który wybucha, obracają się i jest Sokół.". Arndt pierwotnie napisał scenariusz tak, że C-3PO i R2-D2 od początku są razem, ale Kasdan zasugerował właśnie, aby jak najdłużej ich trzymać osobno. Pojawienie się R2-D2 miało być pewnego rodzaju nagrodą, dla oczekującej widowni. Próba umiejscowienia R2-D2 wiązała się z też z jeszcze jednym problemem, kiedy pokazać Luke'a. Arndt wspomina, że "Za każdym razem gdy go wprowadzaliśmy Luke przejmował film. Nagle nie interesują Cię główni bohaterowie bo 'O cholera, tu jest Luke Skywalker. Chcę zobaczyć co on zrobi'". Stąd też ostatecznie zdecydowano się, że Luke będzie MacGuffinem Epizodu VII i w filmie pojawi się tylko na chwilę. Myśląc nad losami R2 twórcy powrócili do wydarzeń z "Nowej nadziei" - jest tam scena, w której na pokładzie pierwszej Gwiazdy Śmierci R2-D2 podłącza się do niej. Wg ich pomysłu ściągnął wtedy kompletną mapę galaktyki z Imperialnej bazy danych. Abrams nie chciał tego wspominać w filmie, bowiem nie chciał wracać na ekranie bezpośrednio do wydarzeń sprzed ponad 30. lat, wolał zostawić niedopowiedzenie. Jak twierdzi J. J. "BB-8 się pojawia i mówi coś do niego, co mniej więcej oznacza 'Mam kawałek mapy, masz może resztę?'. R2, który przemierzył całą galaktykę jest uśpiony, ale wciąż słyszy co się dzieje. I to sprawia, że się zaczyna wybudzać. Może się to wydawać kompletnie przypadkowe, ale w tym momencie w filmie, gdy straciłeś kogoś a inna osoba o którą się troszczysz jest w śpiączce, chcesz aby ktoś powrócił. ". Dlaczego R2 nie obudził się od razu gdy podszedł do niego BB-8? To stara jednostka, potrzebuje trochę czasu na rozruch..
KOMENTARZE (35)
„Przebudzenie Mocy” idzie jak burza. Według pierwszych szacunków w ten weekend w Stanach zarobiło 238 milionów USD, czyli jakieś 30 milionów USD więcej niż „Jurassic World” w analogicznym okresie. Dodatkowo film poza USA zarobił już jakieś 280 milionów USD, więc Disney ma już ponad pół miliarda, w trzy dni od premiery. Nie wszystkie rekordy jednak zostaną pobite. Gigantyczne otwarcie spotkało się też ze sporymi spadkami. Epizod VII nie pobije raczej rekordów kasowych pierwszej soboty i pierwszej niedzieli wyświetlania w USA. Tam „Jurassic World” się obronił. Jeśli dane się potwierdzą, to w sobotę o milion USD, ale w niedzielę już różnica wynosi dziewięć milionów na korzyść dinozaurów. Kompletne dane pojawią się pewnie w połowie tygodnia. W trzy dni „Przebudzenie Mocy” pokonało zarobek oryginalnego „Imperium kontratakuje”. V Epizod jeszcze ratuje się Wersją specjalną. Ale niedługo.
Tymczasem dalej szukamy ciekawostek w filmie. James Arnold Taylor stwierdził, że nagrywał głos Obi-Wana do filmu, ale go wycięto. Zastąpił go Ewan Jakiśtam, jak sobie żartował Taylor. Ale to nic, wczoraj J.J. Abrams wraz z współscenarzystami - Lawrencem Kasdanem i Michaelem Arndtem był obecny na specjalnym pokazie dla amerykańskiej gildii scenarzystów. Tam reżyser potwierdził doniesienia Jamesa Arnolda Taylora, ale dodał jeszcze więcej smaczków. Okazuje się, że twórcy chcieli by w filmie powrócili w jakiś sposób Yoda i Obi-Wan, no i Luke. Nie pojawiają się (z wyjątkiem Luke’a), ale ich głosy są słyszalne (w scenie wizji). Głosy Marka Hamilla, Franka Oza, Ewana McGregora i... Aleca Guinnessa. Oz przyjechał do studia Bad Robot i nagrywał wiele kwestii udając Yodę. Ewan nagrał tylko jedną kwestię, a potem odjechał na swoim motorze. Za to za powrót Guinnessa odpowiada Bryan Burk. On był pomysłodawcą, by wykorzystać fragment z „Nowej nadziei” w którym Alec wypowiada słowo afraid. Wycięto środek, zostało „Rey”.
KOMENTARZE (61)
Wczoraj w godzinach wieczornych odbyła się uroczysta, europejska premiera „Przebudzenia Mocy” w Londynie. Podobnie jak w przypadku amerykańskiej, tak i ta była transmitowana przez StarWars.com w Internecie. Można ją jeszcze obejrzeć (acz bez filmu) na YouTubie.
Na premierze byli obecni między innymi J.J. Abrams, George Lucas, Lawrence Kasdan, Kathleen Kennedy oraz główna obsada Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher z Garym, Oscar Isaac, John Boyega, Daisy Ridley, Adam Driver, Lupita Nyong’o i Max von Sydow.
Od dziś film jest już wyświetlany w Wielkiej Brytanii. Ale szczęśliwców na świecie jest więcej, warto więc uważać na co się klika, by przypadkiem nie zaspoilerować sobie filmu przed seansem. Nam zaś pozostało jeszcze trochę czekania.
KOMENTARZE (7)
Do premiery „Rogue One” dzieli nas dokładnie rok. Podobnie jak to zrobiliśmy w przypadku Przebudzenia Mocy, tak i dziś pozwolimy sobie na małe podsumowanie.
Po sprzedaży Lucasfilmu Disneyowi zaczęto dość szybko mówić nie tylko o trzeciej trylogii, ale też spin-offach, samodzielnych, niezależnych filmach. Dziś noszą one nazwę „Antologii” bądź „Opowieści”. Lucasfilm używa zamiennie obu tych nazw, pierwsza bardziej dotyczy serii, druga jest prawdopodobnie odpowiednikiem słowa „Epizod”. Cóż, pewnie za jakiś czas się to wyklaruje. W każdym razie pojawiały się plotki na temat nowych, niezależnych filmów, a już w lutym 2013 oficjalnie je potwierdzono. Początkowo dwa, mieli za nie odpowiadać Lawrence Kasdan i Simon Kinberg. Obaj znajdowali się w małej grupie osób, które planowały wszystkie nowe filmy, włącznie z trzecią trylogią.
Warto przypomnieć, że George Lucas zostawiał w Lucasfilmie szkice co najmniej kilku takich filmów.
Pierwszy na tapecie był film Kasdana. Jak wiemy już oficjalnie, jego głównym bohaterem będzie młody Han Solo. Temat ten wybrany z puli Lucasa. To właśnie ten film był początkowo planowany na rok 2016. Obraz Kinberga zaplanowano na 2018 i jak przypuszczamy, jego bohaterem może być Boba Fett. W momencie przejęcia przed Disneya Lucasfilmu planowano pięć filmów, nie sześć.
Nie wiemy dokładnie w którym momencie do Kathleen Kennedy przyszedł ze swoim pomysłem na film John Knoll. Prawdopodobnie wtedy, gdy już było pewne, że spin-offy powstają i prace nad nimi się rozpoczęły. John Knoll chciał nakręcić obraz o tym jak Rebelianci zdobywają plany Gwiazdy Śmierci. Kathleen początkowo jedynie kurtuazyjnie wysłuchała jego pomysłu, ale im dłużej mówił, tym bardziej jej się to podobało. Jak sama wspomina, chciała się zgodzić już w połowie, ale jedyne co ją przerażało to fakt, że inni pracownicy Lucasfilmu będą przychodzić do niej w podobnych sprawach. Zgodziła się ostatecznie, a jak się okazało wielu pomysłów na film na razie nie dostała.
John Knoll był nie tylko pomysłodawcą tego, co stało się „Rogue One”, ale też został jego głównym producentem. Oczywiście za kwestie techniczne i logistyczne odpowiadał Jason McGatlin, szef produkcji filmowej Lucasfilmu. Jednak w rozwoju tej „Antologii” istotną rolę odegrała Kiri Hart, prawdopodobnie większą niż przy pozostałych filmach. W Lucasfilmie to ona nadzoruje wszystkie opowiadane historie i tym razem mogła się tym zająć, bez Abramsa, Kasdana, Kinberga, Arndta czy notatek Lucasa nad sobą. Szybko stało się jasne, że „Rogue One” stanie się trzecim spin-offem, a jego premiera była planowana na rok 2020. Dużo czasu by się nim zająć. No a wieść o tym, że są trzy filmy w produkcji rozniosła się po świecie. Warto podkreślić, że będzie to pierwszy film z cyklu, do którego nie dołoży swojej cegiełki George Lucas. To w całości autorski pomysł Lucasfilmu.
W połowie roku 2013 Lawrence Kasdan musiał się bardziej zaangażować w „Przebudzenie Mocy”. To właśnie on razem z J.J. Abramsem przepisywali scenariusz, w miejsce Michaela Arndta. Było jasne, że Larry nie jest w stanie pracować jednocześnie nad dwoma filmami. Co prawda do pisania scenariusza zaangażował swojego syna, Jona, ale spin-off o Hanie Solo musiał zostać przesunięty. Informacja o tym wypłynęła w sieci kilka miesięcy później, bo dopiero w lutym 2014. Wtedy jednak był już opracowany plan B. Najłatwiej byłoby zamienić film Kinberga i Kasdana miejscami, ale Simon mając też inne projekty w innych uniwersach nie mógł się „streścić”. Najłatwiej więc było zamienić „Rogue One” z filmem o Hanie Solo. I tak też zrobiono. Tak na marginesie, potem jeszcze po odejściu Josha Tranka zamieniono kolejnością film Kasdana i Kinberga, ale to już inna historia.
John Knoll miał pomysł na film, ale on jest specem od efektów specjalnych, a nie scenarzystą. Dlatego scenariusz był rozwijany pod czujnym okiem Kiri Hart. To ona zajęła się szukaniem scenarzystów i reżysera. Działo się to na przełomie roku 2013 i 2014.
W maju 2014 prace nad „Rogue One” są już na tyle zaawansowane, że można pochwalić się tym światu. Wpierw Bob Iger już oficjalnie mówi, że trzy spin-offy są w produkcji. Potem następuje wyciek planów Disneya (starych na tamten czas), gdzie trzeci spin-off jest oznaczony jako „Red Five”. Następnie Lucasfilm ogłasza, że zaangażowano Garetha Edwardsa jako reżysera oraz Gary’ego Whittę jako scenarzystę. Obaj de facto pracowali dla Lucasfilmu od przynajmniej od początku 2014. Angaż i rozmowy musiały trwać wcześniej. Ci młodzi twórcy rozwijali scenariusz i pomysły na film, a także brali udział w lekcjach. Te polegają na tym, że filmowcy oglądają klasyki kina, by podpatrzeć pewne techniki. Robił tak Abrams, robił tak Lucas. Edwardsowi, ale też Joshowi Trankowi i Rianowi Johnsonowi „zorganizowano” takie pokazy w Lucasfilmie.
Moment ogłoszenia Edwardsa i Whitty jest starannie dobrany. „Godzilla” Edwardsa weszła właśnie na ekrany, reżyser kończył promocję tego filmu, więc mógł łatwo omijać niewygodne pytania. Zwłaszcza wspominając coś o „Godzilli 2”. Sam Edwards opowiadał potem na Celebration, że o swoim angażu wiedział jeszcze przed gwiazdką 2013. Dostał nawet prezenty związane z sagą od rodziców, ale nie mógł im nic powiedzieć. Wszystko było tajne. Dopiero tuż przed oficjalnym ogłoszeniem, dostał wiadomość z Lucasfilmu, że może zadzwonić do najbliższych, by dowiedzieli się o tym od niego, a nie z mediów. Co zresztą uczynił. Na Celebration pokazywał też film z reakcją jego mamy na jego wielkie szczęście.
Edwards był zafascynowany „Gwiezdnymi Wojnami”. Dla niego ten film to spełnienie marzeń. I pomyśleć, że gdy na 30 urodziny postanowił pojechać ze swoją dziewczyną do Tunezji, by odwiedzić lokacje, myślał, że to największa gwiezdno-wojenna przygoda jego życia. To również jemu przypisuje się pomysł, by kręcić część zdjęć w Meksyku. Tam powstały zdjęcia do jego debiutanckiego filmu „Strefy X”. O Meksyku wspominano wiele razy przy tym filmie, ostatecznie niedawno Kathleen Kennedy przyznała, że faktycznie powstaną tam jakieś zdjęcia.
Z drugiej strony dostaliśmy Gary’ego Whittę. On również nie ma zbyt udanego dorobku filmowego („1000 lat po Ziemi”, „Księga ocalenia”), ale dość dużo udzielał się w sieci, gdzie hejtował prequele, Lucasa czy „Wojny klonów”. Gdy dostał angaż do filmu zaczął usuwać niewygodne wpisy, czym się tylko ośmieszył.
Razem z oficjalną zapowiedzą podano też datę premiery. 16 grudnia 2016. Nie powiedziano jednak o czym będzie to film. Nic dziwnego, że większość informacji dalej się nam zlewała. Były głosy, że to film o Solo, ale też, że to film o Bobie. Źródła przypisywały produkcję filmu Kinbergowi lub Kasdanowi. Nikt nie wspominał o Knollu.
Kolejne miesiące nie przyniosły żadnej naprawdę nowej informacji. Były tylko spekulacje na temat Fetta i Solo i tyle. Tuż po premierze „Strażników Galaktyki” Gary Whitta oficjalnie podziękował twórcom tego filmu, że utrudnili mu pracę. Opublikował też pierwszy fragment scenariusza. Oczywiście nic nie ujawniający, poza jedną drobną kwestią. Film zacznie się od napisu „Dawno temu, w odległej galaktyce” - więcej.
Bliżej końca roku 2014 Gareth Edwards zaczął już zbierać swoją ekipę. Pierwszą osobą o której się dowiedzieliśmy był operator - Greig Fraser. Jego angaż zdradził kierunek jakim podążali twórcy. Szukali ludzi pracujących przy filmach wojennych. Klimat „Rogue One” ma być cięższy.
W listopadzie 2014 pojawiła się informacja, że spin-off może być o łowcach nagród wynajętych przez Sojusz Rebeliantów w celu wykradnięcia planów Gwiazdy Śmierci. Z końcem roku poznaliśmy nazwę kodową filmu – „Los Alamos”. To nawiązanie do „Projektu Manhattan” i miejsca w którym rozpoczęto budowę bomby atomowej. Aluzja do Gwiazdy Śmierci jest dość czytelna. Oczywiście brakowało oficjalnych potwierdzeń.
W kolejnych miesiącach historia medialna o łowcach rozwija się. Są w nią zaangażowani albo Fett, albo Solo, albo nawet obaj jednocześnie. Łowcy mogą być piratami. Praktycznie nikt nie zauważa, że Gary Whitta wrzucił na swoim twitterze największy spoiler. Swoje zdjęcie w stroju rebelianckiego pilota. Wygląda na to, ze cieszy się sagą, a nie, że bawi się z fanami.
Jednocześnie Whitta kończy pracę nad scenariuszem. W jego miejsce z początkiem roku 2015 wchodzi Chris Weitz („American Pie”, „Złoty kompas”). Wcześniej sugerowano, że może zajmie się tym Kinberg, ale nie. Nie dokładnie wiemy też, dlaczego Whittę zamieniono na Weitza. Z jednej strony miał inne projekty. Z drugiej pojawiły się wieści, że Lucasfilm nie jest zadowolony ze scenariusza. Z trzeciej zaś takie, ze Whitta zaszalał i to co chciał zrobić przekroczyłoby budżet. W każdym razie Weitz odpowiadał za kolejna iterację.
W tym czasie ruszyły też poszukiwania aktorów, a przede wszystkim aktorki. Wymieniano się dwie główne kandydatki - Tatianę Maslany i Rooney Marę. Jednocześnie źródła wskazywały, że w Lucasfilmie najbardziej chcieliby w tej roli widzieć Felicity Jones. W pewnym momencie wyglądało już na to, że obsadzono Tatianę Maslany, jednak ostatecznie okazuje się, że podpisano kontrakt z Jones. To był dla niej dobry okres, właśnie dostała nominacje do Oskara za rolę w „Teorii wszystkiego”, a także miała angaż w „Inferno”. Felicity jest na fali.
Punktem zwrotnym w tym, co wiemy o spin-offie był 12 marca 2015. Wtedy to na spotkaniu udziałowców Disneya Bob Iger zdradził tytuł – „Rogue One”. Potwierdził udział Felicity Jones już oficjalnie, a także wymienił trzech kolejnych producentów - Tony’ego To, Johna Swartza i Simona Emanuela. Było też już jasne, że nie będzie to spin-off ani Kasdana, ani Kinberga. Ujawniono też kluczowy udział Johna Knolla.
Nagle rozwiązały się też języki twórców. Okazuje się, że muzykę skomponuje Alexandre Desplat (co do dziś nie zostało oficjalnie potwierdzone). Gary Whitta stwierdza, że to on jest autorem tytułu. I coraz mocniej akcentowani są Rebelianci, piloci i tak dalej. Brakuje tylko jednej rzeczy, powiązania z Gwiazdą Śmierci. O tym jakby zapominamy na jakiś czas. Wręcz przeciwnie wszyscy nastawiają się na „Top Gun” w wersji „Star Wars”. Powoli jednak zmienił się ton. Od tego momentu sugeruje się, że film będzie mroczniejszy, bardziej wojenny.
Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że twórcy mają na oku Bena Mendelsohna. Ale też szybko stało się jasne, iż niewiele będą nam mówić o „Rogue One”. Tym razem to nie tylko kwestia tajemniczego pudełka, ale też porozumienia z Paramountem. Ze względu na podobieństwo tytułu do „Rogue Nation” Disney i Lucasfilm obiecały, że nie będą reklamować nowego filmu do czasu premiery nowego „Mission: Impossible”. Jedynym wyjątkiem było Star Wars Celebration. Tam gośćmi byli i John Knoll, i Gareth Edwards, i Kiri Hart. No i oczywiście Kathleen Kennedy. Pojawiły się informacje, że film ma dotyczyć wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci. Pokazano też teaser i zdradzono kolejnych członków ekipy. To co się działo na panelu możecie przeczytać tutaj. Warto zwrócić uwagę na to, że teaser powstał jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć i nie został potem nigdzie więcej oficjalnie pokazany. W sieci pojawiły się jedynie pirackie nagrania.
Kolejnym aktorem, o którym mowa, a którego potem zaangażowano w filmie jest Riz Ahmed. Po nim mowa jest o Diego Lunie i Forescie Whitakerze. Precyzują się wówczas porównania filmu. To już nie „Top Gun”, a „Hamburger Hill” spotykający „Gwiezdne Wojny”.
W międzyczasie pojawiały się plotki o udziale Lei, Baila Organy (powrót Jimmy’ego Smitsa), Vadera (powrót Haydena Christensena), no i gdzieś tam ew. powrót Imperatora (Ian McDiarmid), czy droidów R2-D2 i C-3PO. Żadna z tych wieści nie została w żaden sposób potwierdzona.
W lipcu wyglądało na to, że zaczęto zdjęcia. Brak informacji tworzył zamieszanie. Dziś wygląda na to, że zwyczajnie trwały już prace w Pinewood i tyle. Zresztą wiele osób pracujących wcześniej przy „Przebudzeniu Mocy” przeskoczyło do nowego projektu. W tym oczywiście Neal Scanlan czy fani odpowiedzialni za nowego R2-D2 Oliver Steeples i Lee Towersey. Krążą też plotki o zatrudnieniu Donniego Yena, a także Benicio Del Toro. Problemem jest to, że trwa już casting do Epizodu VIII i zaczynały się nakładać wieści. Del Toro ostatecznie trafił do Epizodu. A co ważniejsze zaczęliśmy poznawać lokacje. Pierwsza z nich to Cardington i dawna baza RAFu, w której prawdopodobnie odbudowano Yavin 4.
W sierpniu ruszyły zdjęcia. „Sun” publikuje zdjęcia z Bovingdon Airfield, znajdującego się niedaleko Pinewood. Co ciekawe stworzono tam jakąś „rajską” wyspę.
Przy okazji D-23 Expo oficjalnie poznajemy obsadę. Dołączają do niej Mads Mikkelsen, Alan Tudyk i Jiang Wen. Dowiedzieliśmy się też, że Tony’ego To zastąpiła Allison Shearmur. No i najważniejsze, mamy pierwsze (i na razie jedyne) oficjalne zdjęcie.
Znów rozwiązały się języki. Alan Tudyk ma zagrać postać motion-capture. Mads Mikkelsen mówił o lokacjach w Wielkiej Brytanii i Islandii. Pojawiają się też plotki o komputerowym wskrzeszeniu Petera Cushinga w roli Tarkina. Gdzieś po drodze sugerowano, że Felicity Jones zagra albo Sabine z „Rebeliantów” lub córkę Boby Fetta. Jednak plotki te wydają się być mocno chybione.
Z końcem września ekipa wylądowała na Islandii. Dostrzeżono tam między innymi Madsa Mikkelsena. Dodatkowo podobno film dostał trzeciego scenarzystę. Christopher McQuarrie miałby poprawiać film po Weitzu.
Najnowsze wieści mówią, że ekipa „Rogue One” pojawiła się na Malediwach, no i że jeszcze został im Meksyk do odwiedzenia. Promocja filmu powinna niebawem nabrać tempa, wtedy dowiemy się pewnie czegoś więcej.
KOMENTARZE (6)
Oficjalna premiera za nami, ale to dopiero początek. W USA „Przebudzenie Mocy” zadebiutuje na ponad 4100 ekranach. To rekord jeśli chodzi o ilość w grudniu. W skali roku rekord dzierży jednak „Saga Zmierzch: Zaćmienie” (4465 kin).
Warto przypomnieć, że w USA obowiązuje embargo na recenzje środowisk filmowych do środy rana. Jutro o 10:00 odbędzie się w Polsce pokaz prasowy. Po nim należy się spodziewać wysypu recenzji. To co na razie się pojawiło to głównie wpisy na twitterze, blogach i forach. Pierwsze wrażenia w sieci są pozytywne, o czym pisaliśmy. Są też głosy bardziej krytyczne, gdzie zarzuca się nowemu filmowi nieodkrywczą fabułę, jednocześnie chwaląc pozostałe elementy.
W tym premierowym szale da się czasem jeszcze wychwycić ciekawe, nowe informacje.
John Williams napisał kilka nowych tematów do tego filmu, w tym dla Rey, Kylo Rena, Poe Damerona oraz nowy marsz dla Ruchu Oporu i chóralne fanfary dla Snoke’a. Ten ostatni jest śpiewany przez męski chór składający się z 24 osób. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Duel of the Fates” śpiewany tekst został przetłumaczony na sanskryt. Analogicznie jak wtedy, tekst to wiersz, tym razem Kiplinga.
Warto zauważyć, że na ścieżce dźwiękowej choć znajdują się w muzyce nawiązania do poprzednich filmów, zdecydowana większość to nowe utwory.
Sesji nagraniowych było w sumie pięć, od czerwca do listopada. Co ciekawe początkowo planowano polecieć do Londynu by nagrać tam muzykę w ciągu dwóch tygodni za jednym zamachem, ale jedną z osób, które się sprzeciwiały temu rozwiązaniu był J.J. Abrams. Ma trochę inne podejście do montażu, więc chciał go rozciągnąć w czasie. Tu warto wspomnieć, że wcześniej sugerowano, iż istotną rolę w nagrywaniu muzyki w Stanach miał wiek i stan zdrowia Williamsa. Być może wiedząc o tym Abrams specjalnie nalegał na inny tryb.
Williams rozpoczął komponowanie muzyki w grudniu zeszłego roku. Skończył je w połowie listopada. Dwa pierwsze tematy powstały jeszcze w grudniu i spodobały się Abramsowi. Reżyser podchodził dość entuzjastycznie do muzyki, zostawiając Williamsowi swobodę.
Nagrano w sumie 175 minut, z czego ponad godzina została odrzucona. Są tam zarówno wersje alternatywne jak i niewykorzystane utwory.
Michael Kaplan, projektant kostiumów mówił, że kostium Lei jest bardziej roboczy w nowym filmie. Żartował też, że przez swoje CV („Star Trek”, „Łowca androidów”) nie ma szans na projektowanie wielu sukni. Podobało mu się też to, że mógł bawić się kostiumem Hana Solo. To w gruncie rzeczy ta sama postać. Nie chciał nic mówić o Luke’u, tego mamy ocenić sami po premierze. Ulubiony kostium Kaplana to C-3PO, a także kapitan Ithano, którego zobaczymy w zamku Maz Kanaty. Ithano to ten z czerwonym hełmem na głowie.
Daisy Ridley wspomina, że J.J. Abrams tłumaczył jej, iż BB-8 to nie jest dziecko. Sama aktorka mówi, że na planie jednak czasem miała inne wrażenie. Taktowano BB-8 jako żywą istotę, z którą nawet da się pogawędzić między zdjęciami. Kręcił się wtedy, popiskiwał jak się coś powiedziało.
Lupita Nyong’o porównuje trochę Maz Kanatę do Yody. Oboje są niscy, mają wiele lat i pewną mądrość. Mówi też, że zawsze chciała spróbować zagrać postać motion-capture, tak jak robił to wielokrotnie Andy Serkis czy Zoë Saldana w „Avatarze”.
J.J. Abrams wspomniał o zmianach w scenariuszu. Pewne plotki sugerowały, że odpowiada on za to, by dać więcej czasu ekranowego postaciom z klasycznej trylogii. Zdementował to. Twierdzi, że taka zmiana w ogóle nie miała miejsca. Od początku nowe filmy opowiadały o nowym pokoleniu i tu akurat panowała pełna zgoda.
John Boyega twierdzi, że Harrison Ford jest bardzo mocno przywiązany do Hana Solo. I widać to w jego perfekcyjnym podejściu. Ford zawsze się upewnia, czy dialogi pasują do Solo. Jest to dla niego naprawdę ważne.
Mamy też lepsze zdjęcie Billie Lourd, czyli córki Carrie Fisher. Wciąż jednak niewiele wiemy o jej postaci, poza tym, że jest członkiem Ruchu Oporu.
Lawrence Kasdan wspomniał, iż zakończenie „Przebudzenia Mocy” nie jest tak zabawne jak było w „Imperium kontratakuje”. Ale z pewnością jest lepsze niż to z „Powrotu Jedi”. Żartuje sobie, że w VI Epizodzie do szczęścia brakowało rozdawania kolejnych medali. Tym razem ma być ciekawiej, ale nie wszyscy wpadną w tarapaty.
Kasdan wspomniał też, że początkowo kapitan Phasma miała być mężczyzną. Nie pamięta dokładnie jak to było, ale jakoś chyba wszyscy zaangażowani rozmyślali nad zmianą płci tej postaci w podobnym terminie, więc łatwo to było uzgodnić. Było to na etapie projektowania kostiumów, ale scenariusz wciąż poprawiano. Warto przypomnieć, że początkowe plotki sugerowały, iż Phasmę zagra Benedict Cumberbatch. Ostatecznie stanęło na Gwendoline Christie.
KOMENTARZE (14)
Zaczynamy od polskiego rekordu. Według Stowarzyszenia Filmówców Polskich Epizod VII zadebiutuje na 600 ekranach w całej Polsce. To imponująca, rekordowa liczba, w dodatku większa niż początkowo planowano. Fenomenalna przedsprzedaż biletów spowodowała tę zmianę. Podobno „Przebudzenie Mocy” ma też trafić do wielu mniejszych kin w mniejszych miejscowościach. „Gwiezdne Wojny” pewnie zajmą tam miejsce innych filmów. Z pewnością będzie to ciekawy eksperyment, zobaczymy jakie będą jego wyniki.
Film obecnie jest promowany, więc zebraliśmy kilka wypowiedzi twórców.
Harrisona Forda zapytano o to, czy Han Solo nabrał więcej mądrości życiowej przez te 30 lat. Ford unikał odpowiedzi wprost, raczej sugerował, że Solo nie zmienił się tak bardzo, ale wiele przeszedł i stał się postacią bardziej kompleksową. A to co go zmieniło, to oczywiście coś przez co przechodzą wszyscy. To rozczarowania, które sam przeżył i te, które spowodował. No i po raz kolejny powtórzył, że cieszy się, iż nie posłuchano go przy klasycznej trylogii i nie zabito Hana Solo. Wspomniał też o pojedynku w „Przebudzeniu Mocy”, który bardzo mu się podobał. Chodzi o walkę i tu spoiler Rey i Kylo Rena(koniec spoilera).
Gwendoline Christie zapytana o prace przy kolejnej marce filmowej, powiedziała tylko, że jest bezmyślną idiotką. Usłyszała „Gwiezdne Wojny”, stwierdziła, że to wspaniałe i jest w nich.
John Boyega wspomina, że J.J. Abrams, gdy rozmawiał z nim o postaci Finna, nawiązywał trochę do innych filmów i aktorów. W tym Willa Smitha z „Dnia niepodległości” i Chrisa Pratta ze „Strażników galaktyki”.
Carrie Fisher twierdzi, że fakt, iż w reklamach przede wszystkim pokazują Forda (ze starych aktorów) wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze jego postać jest chyba najbardziej lubiana, no i on zrobił największą karierę. Więc to naturalne, że w tym nowym filmie gra pierwsze skrzypce.
Lawrence Kasdan zapytany o to, czy sądzi, że będzie to najlepszy z filmów z serii odparł, że jeśli chodzi o wyniki finansowe to w ogóle go to nie obchodzi. Będzie co będzie. Interesuje go natomiast to, czy dołożyli wszelkich starań i czy czują się z tym filmem dobrze. Obecnie widział go już z siedem razy i dobrze się z tym czuje. Już na początku filmu trudno uwierzyć jak bardzo jest on dynamiczny i zabawny. Na razie Kasdan nie zna nikogo, kto by się temu oparł.
Larry wspomniał też, że pamięta jak zadzwoniła do niego Kathleen Kennedy. Było to gdzieś w październiku 2012. Powiedziała, że robią nowe filmy i chce się spotkać z nim i z Georgem Lucasem. Lucas pokazał mu roboczą listę pomysłów, nie tylko na nową trylogię, ale też na samodzielne filmy. Kasdan wybrał film o Hanie Solo, ale też został konsultantem Epizodu VII. Potem wyszła sprawa z Disneyem, a potem J.J. Abrams dołączył do ekipy. Larry nie znał go osobiście, ale szybko doszedł do wniosku, że to idealny reżyser dla tego projektu. Potem już Kasdan tkwił w „Przebudzeniu Mocy” bardziej niż początkowo zamierzał. Praca nad scenariuszem wymagała niestety pośpiechu, mieli dużą presję czasową, ale też była zabawna. Razem z Abramsem chodzili sobie na spacery i rozmawiali, wszystko nagrywając na iPhonie reżysera. Zrobili tak wiele kilometrów w Santa Monica, Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. Pierwszą wersję swojego scenariusza przygotowali w sześć tygodni. Ale byli tak zajęci pracą, że nie robili przerw nawet w święta.
Z ciekawych plotek. Jeden z tabloidów podał informację, że z filmu wycięto część scen z Lupitą Nyong’o, ponieważ ona bardzo słabo zagrała. W końcu J.J. Abrams sprostował te informacje. Powiedział, że jest bardzo zadowolony z tego, co stworzyła Lupita, ale część scen faktycznie wycięto. Nie ze względu na grę aktorską, lecz normalnie przycinając scenariusz i usuwając z niego to co nie jest potrzebne. Ciekawe czy te sceny znajdą się na Blu-ray?
Abrams przyznał także, że miał duże obawy pracując dla Disneya. Przede wszystkim wie, że to duża korporacja, gdzie ważny jest zysk, ale też trzeba przestrzegać pewnych standardów. Bał się, że będą mu się wtrącać w pracę. Na szczęście Bob Iger i Alan Horn dali Lucasfilmowi wolną rękę. Nad wszystkim czuwała Kathleen Kennedy, z którą Abramsowi się świetnie współpracowało. Iger i Horn bardzo interesowali się tym filmem. Przyjeżdżali na plan, oglądali dniówki. Pewnie z ciekawości, ale też po to by się upewnić, że nie dzieje się tu nic szalonego. Oni zaufali Kathleen, natomiast jej głównym zadaniem w filmie było ochronienie twórców, by mogli zrobić, to co dyktowało im serce. Kennedy oczywiście miała też swój wpływ na film, ale przede wszystkim była tarczą przed Disneyem.
J.J. powiedział też dlaczego bardziej nawiązywał do klasycznej trylogii niż do prequeli. Przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy to taki by pójść śladami Lucasa. George pracując nad „Nową nadzieją” w wielu miejscach nawiązywał lub wręcz „pożyczał” elementy z „Flasha Gordona”, serialu sprzed 40 lat (względem „Nowej nadziei”). Były to takie jego nostalgiczne wspomnienia. Abrams poszedł tym samym tropem, dlatego mocno nawiązuje do „Nowej nadziei”, która jest właśnie jego nostalgicznym wspomnieniem. Druga sprawa jest taka, że świat prequeli jest ogromny. Tam jest wiele wspaniałych obcych, pojazdów, światów. Abrams woli prostotę, tak by wszechświat nie przysłaniał bohaterów i ich wyborów. Zaś klasyczna trylogia z powodów i budżetowych i technologicznych miała więcej takiej prostoty. Stąd podążając tym tropem zostawił choćby szturmowców, ale uproszczono ich zbroje. Nie oznacza to, że w każdej materii galaktyka się cofnęła. Zobaczymy choćby BB-8 w scenie z hologramem i tam będzie widoczny rozwój. Jaki? Tego reżyser nie zdradził. Ciekawie wygląda też sprawa z walkami na miecze. Abrams przyznał, że jeszcze jednym z powodów, dla których nie chciał iść tropem prequeli jest to, że nie wie, czy byłby w stanie dorównać Lucasowi i jego ekipie. Więc może Rian Johnson pójdzie tym tropem.
Kolejna porcja wieści to kompilacja kilku wywiadów, konferencji prasowych i rozmów w programach telewizyjnych. Ale zaczynamy od Chin. Dobrze pamiętamy dążenia Lucasfilmu do tego, by „Zemsta Sithów” weszła na chińskie ekrany. Pamiętamy też premierę trylogii w Chinach, która odbyła się w tym roku. W Państwie Środka „Przebudzenie Mocy” wejdzie 9 stycznia 2016. Z tej okazji pojawił się chiński plakat i tu uwaga, są na nim zmiany. Nie ma Chewbaccy, a Finn jest mniejszy niż w oryginale.
Wracamy do amerykańskich wieści. Nie będzie filmiku pod koniec napisów „Przebudzenia Mocy”. Potwierdził to J.J. Abrams. Za to inne źródła potwierdzają, że zwiastun zajawkowy „Star Trek Beyond” ma być wyświetlany przed Epizodem VII. Ciekawe co z „Rogue One”? Na razie nic nie wiemy. Za to w Epizodzie VII nie ma ani Jar Jara ani Ewoków. Jak ktoś chce oglądać Ewoki to w „Powrocie Jedi” jest ich sporo.
O tym, że Daisy Ridley ćwiczyła do roli na trzy miesiące przed rozpoczęciem zdjęć, wiemy od jakiegoś czasu. Okazuje się, że J.J. Abrams miał wtedy dla niej pierwszą wskazówkę. Żeby się nie przećwiczyła i nie przeszarżowała w przygotowaniach. Co ciekawe jedną z trudniejszych rzeczy dla niej było granie w scenach, w których musiała udawać, że lata. Choćby sterując „Sokołem” w kosmosie. Na szczęście mogła liczyć na wsparcie ekipy. Za to bardzo dobrze współpracowało się jej z Johnem Boyegą, z którym mocno się zaprzyjaźniła.
Abrams wspomniał też o Linie Mirandzie i jego udziale w „Przebudzeniu Mocy”. Wszystko zaczęło się od tego, że John Williams stwierdził, że do jednej sceny muzyki nie skomponuje. Abrams napisał do Mirandy z zapytaniem czy ten ma czas. Dostał prawie natychmiast odpowiedź „rzucam wszystko”. I takim sposobem znalazł się w „Przebudzeniu Mocy”.
Nie wszystko w nowych „Gwiezdnych Wojnach” jest takie piękne. Hollywood ma swoje prawa. Przekonała się o tym Carrie Fisher, która została zobligowana do schudnięcia 16 kilogramów. Teraz aktorka mogła skrytykować tą obsesję Hollywood, ale wpierw zrobiła dokładnie to, czego od niej wymagano. Taki biznes, jak stwierdza. Ale przy okazji rozmawiając z Guardianem wspomniała, że wymóg stracenia wagi nie jest dla niej niczym nowym. Dokładnie tego samego zażądano przy „Nowej nadziei”. Wtedy chcieli zatrudnić ¾ Fisher. Carrie sugeruje też, że jej problemem jest to, iż jak schudnie to nie czuje się sobą. A dodatkowo, gdy rozmawiają z nią filmowcy to mówią do niej jak do aktorki, ale ona słucha ich jak autorka scenariuszy. Dieta Fisher polegała na tym, by mniej jeść a więcej ćwiczyć. Okazała się skuteczna. Odtwórczyni księżniczki Lei dodała także, że raz gdy rozmawiała z Abramsem, ten wspomniał, iż jednym z zadań jakie stoją przed „Przebudzeniem Mocy” jest transformacja sagi, tak by z serii dla chłopców stała się bardziej przyjazna dziewczynkom. Chodzi o to, by nie tylko na film szli ojcowie z synami. Oni są nadal bardzo ważni, ale chcą też by przychodziły matki z córkami.
Skoro jesteśmy przy Fisher warto wspomnieć o jednej rzeczy. To, że jest generałem, a nie księżniczką, już wiemy. Pytanie jednak jest takie, dlaczego nie jest Jedi? Dlaczego się nie szkoliła. Odpowiedział na to J.J. Abrams, mówiąc krótko, że życie jest sztuką wyboru. I to jest wybór dokonany przez Leię. Nie być Jedi, ale dalej walczyć dla Rebelii czy Ruchu Oporu.
Niektóre źródła sugerują, że Leia i Han nie będą małżeństwem, a partnerami. Zobaczy na ile to prawda.
Kończąc wątek Carrie jeszcze jedna sprawa. Carrie chciała by Gary zagrał jakąś rolę w filmie, ale Abrams się nie zgodził. Podobno nie lubił gdy pies był na planie, ale reżyser sam temu zaprzecza. Cóż, zobaczymy, może Rian Johnson podchwyci pomysł, skoro podobno chce na planie zatrudnić kota.
Carrie wracając do dawnych czasów mówiła, że na planie oryginalnej trylogii była jedyną kobietą. Teraz jest inaczej. Wtedy też były drinki i dużo picia. Teraz musieli być trzeźwi. Inne czasy.
Abrams wierzy, że ścieżki życiowe Maz Kanaty i Yody się kiedyś skrzyżowały. Ale nie ma o tym nic w filmie, bo to stare dzieje. Reżyser odwołał się też do imion. Te z Kasdanem zmieniali wielokrotnie. BB-8 jako jedyny się ostał bez zmian. Rey, Finn czy Poe zmieniali się wiele razy, za to Kylo Ren i Maz Kanata dość szybko się ustabilizowali. Chwalił też kostiumy Michaela Kaplana. Choć nad niektórymi musieli sporo popracować. Tak było w przypadku Kylo Rena. Kostium kapitan Phasmy jest jednym z wczesnych pomysłów na Kylo Rena. Natomiast gdy już stworzyli maskę Rena to już było wiadomo, że to ten jedyny.
Lawrence Kasdan wspomniał, że w „Gwiezdnych Wojnach” nie było jeszcze postaci takie jaką jest Kylo Ren. To postać od której wyczuwa się konflikt.
Za projekt speedera Rey odpowiadał Darren Gilford. Inspirował się on sprzętem rolniczym, ale tym razem zamiast pomagać zbierać plony, speeder ma pomóc zbierać resztki. Gilfordowi pomagał przy tym Gary Tomkins, który odpowiadał za projekty pojazdów. On zaś odwiedził wyścigi starych samochodów w Wielkiej Brytanii by tam szukać inspiracji. Jednym z kluczowych źródeł był Aston Martin z 1922. Pojazd nie ma też siedzenia, dlatego szukano odpowiedniego siodła, tym samym znów wrócono do pomysłu z farmą.
Gwendoline Christie przyznaje, że kapitan Phasma jest Bobą Fettem nowych filmów. Dowodzi legionem szturmowców i co najważniejsze jest zła.
Na koniec małe sprostowanie. Otóż Neal Scanlan, który zajmował się tworzeniem stworów przyznał, że Snoke ma zaledwie 7 stóp wysokości. Czyli ma zaledwie 2 metry 13 cm, a nie 7 metrów jak podawały niektóre źródła. Zatem pomysł z starym konceptem, o którym pisaliśmy tutaj może być aktualny.
KOMENTARZE (13)
Już coraz mniej dni pozostało do premiery „Przebudzenia Mocy”, ale prace nad kolejnymi filmami z sagi trwają. Prawdopodobnie wkrótce po nowym roku rozpoczną się normalne zdjęcia do Epizodu VIII w reżyserii Riana Johnsona, więc pojawia się na jego temat kolejne wieści.
Podobno do filmu dołączyła Geraldine James. 65-letnia aktorka chyba jest najlepiej kojarzona z roli pani Hudson w „Sherlocku Holmsie” z Robertem Downey Jr. Nie wiemy na ile informacje o jej angażu są pewne, ale podobno przygotowując się do nowej roli, aktorka musiała polecieć do Hiszpanii, gdzie odbędzie się część zdjęć. Jeśli to nie chodzi o inny film, to znaczy, że ekipa Johnsona niebawem znów wyruszy na lokacje. Hiszpania, a dokładniej Sevilla była już wykorzystywana w „Gwiezdnych Wojnach”, dokładniej w „Ataku klonów”, o czym pisaliśmy tutaj, gdzie grała Naboo.
Nie jest to jedna podobna informacja. Już wcześniej słyszeliśmy, że ekipa Johnsona może jeszcze raz wrócić na Skellig Michael, ale pewne irlandzkie źródła sugerują, że to nie koniec. Podobno zdjęcia mają być też kręcone w Ceann Sibéal. To nadal są okolice hrabstwa Kerry, więc niedaleko od Skellig Michael, ale zdecydowanie mniej problemów z kręceniem zdjęć. Podobno tam ekipa ma się pojawić w kwietniu.
Otóż w Epizodzie VIII wrócimy na Jakku lub na Tatooine. Dekoracja jest już przygotowywana, ale ze względu na podobieństwo tych dwóch planet, źródła na razie nie potrafiły wskazać, o którą z nich chodzi. W Pinewood ponownie ustawiono też „Sokoła Millennium”. Podobno spece od stworzeń pracują nad jakimś monstrum o długiej szyi. Czy trafi do Epizodu VIII? Zobaczymy.
Stroje szturmowców Najwyższego Porządku mają też być lekko zmienione względem „Przebudzenia Mocy”. Ale tak, by fani mogli dostrzec pewne różnice, natomiast zwykły widz nie powinien zwrócić na to uwagi.
Lawrence Kasdan skomentował kolejne filmy, czyli przede wszystkim własną „Antologię” i Epizodu VIII i IX. Stwierdził, że zna Riana i że ten planuje zrobić rzecz dziwną. Dodatkowo każdy z kolejnych Epizodów ma być inny, naznaczony ręką reżysera (czyli Abramsa, Johnsona i Trevorrowa). Baza jest ta sama, ale rozwój inny. Larry dodał też, że wie jaki będzie jego spin-off, ponieważ go pisze, ale nie chce o tym mówić.
Być może jednym z tych dziwnych pomysłów jest ten z kotem. Otóż podobno kot ma zostać wykorzystany, by grać jakiegoś dziwnego kosmitę.
Uwaga dalsza część newsa zawiera potencjalne spoilery do „Przebudzenia Mocy”.
Kathleen Kennedy wyjawiła w jednym z wywiadów, że kapitan Phasma jest istotną postacią i pojawi się w kolejnym filmie, czyli Epizodzie VIII. Więc ponownie spotkamy się z Gwendoline Christie. Kennedy twierdzi, że co do Phasmy ma wielkie plany, więc ewentualnie mógłby to być własny spin-off a nie Epizod VIII, ale na to chyba jeszcze za wcześnie.
Inne źródła obsadowe twierdzą, że w przypadku wielkiej trójki podpisano kontrakty jedynie z dwojgiem aktorów. Jednym z nich na pewno jest Mark Hamill, sam się zdradził nie raz. Druga jest raczej Carrie Fisher. Wygląda na to, że Harrison Ford się nie pojawi w kolejnym filmie, chyba, że kontrakt zostanie podpisany później. Zapytano nawet Forda o jego ewentualny występ, ale zasłaniał się tym, że nie może nic powiedzieć. Czy jest w tym spoiler, czy zagrywka medialna, przekonamy się za niecałe dwa tygodnie.
KOMENTARZE (10)
Trwają wielkie poszukiwania nowego Hana Solo. Za casting odpowiada Jeanne McCarthy, z którą reżyserzy Phil Lord i Chris Miller współpracowali już przy serii „Jump Street”. To właśnie na niej spoczywa trudne zadanie znalezienia odpowiedniego aktora. Casting tym razem nie będzie otwarty, ale i tak podobno już przesłuchano ponad 2500 osób. Nie wszyscy przybyli na przesłuchania osobiście. Część robiła to zdalnie, nagrywając filmik. Twórcy nie zamykają się na nikogo, szukają aktorów w wieku od 18 do 32 lat, ale to nie jest sztywna granica.
Na razie wiadomo, że wśród osób przesłuchiwanych znaleźli się Dave Franco, Aaron Taylor-Johnson, Miles Teller, Nick Robinson, Leo Howard, Tony Oller, Chandler Riggs (16 lat), Hunter Parrish, Rami Malek (34 lata), Landon Liboiron, Ed Westwick, Tom Felton, Logan Lerman, Ansel Elgort, Jack Reynor, Colton Haynes, Max Thieriot czy Joshua Sasse. Zatem są i Amerykanie, i Kanadyjczycy, i Brytyjczycy. Podobno tekst czytało też paru komików. Aktor powinien być w miarę podobny do Harrisona Forda, ale nie jest to najważniejsze kryterium.
Czasu na znalezienie nowego Hana Solo jest sporo. Zdjęcia powinny ruszyć w styczniu 2017, do kin film trafi w 2018. Film podobno ma kryptonim „Red Cup”, a za jego produkcję odpowiada fasadowa firma Solo Cup Corp. Używana jest też nazwa Stannum 50 Labs. Stannum to łacińska nazwa cyny, czyli 50. pierwiastka. Czy nazwa w jakiś sposób nawiązuje do scenariusza napisanego przez Lawrence’a i Jona Kasdanów, nie wiadomo.
KOMENTARZE (30)
Lawrence Kasdan udzielił niedawno wywiadu niemieckiemu Bildowi. Otóż powiedział, że film o Hanie Solo będzie jego ostatnim z cyklu „Gwiezdne Wojny”. Razem z nim zrobił już cztery i to wystarczy. Lawrence chciałby wrócić do reżyserii.
Na razie odpowiada za scenariusze „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”, a także „Przebudzenia Mocy” i właśnie tej Antologii o Solo.
Pewne źródła sugerują, że Kasdan zastanawiał się czy w ogóle zająć się Antologią o Hanie. Podobno nacisk ze strony rodziny pomógł mu podjąć tę decyzję. Jedną z osób, które naciskały, był Jon Kasdan, syn Lawrence’a. Nic dziwnego, że ojciec, gdy musiał przerwać pracę nad filmem o Solo by zająć się Epizodem VII, wciągnął swojego syna w projekt.
Premiera filmu o Solo jest przewidziana na 25 maja 2018. Reżyserują Phil Lord i Chris Miller. I jeśli wierzyć niemieckiemu tabloidowi to faktycznie będzie ostatni film z sagi Larry’ego Kasdana.
KOMENTARZE (11)
Wygląda na to, że to Gina Rodriguez zostanie zaangażowana w Epizodzie VIII. Początkowo była mowa o trzech aktorkach starających się o tę rolę. Poza Giną były to Tatiana Maslany i Olivia Cooke. Ta druga odpadła dość szybko, gdyż wylądowała w filmie Stevena Spielberga. Tatiana zaś prawdopodobnie po raz drugi odpadła z „Gwiezdnych Wojen”. Wcześniej starała się o rolę, którą ostatecznie dostała Felicity Jones. Cóż może przy „Antologii o Hanie Solo” jej się poszczęści, tam casting zacznie się już w przyszłym roku. Z Giną zaś jeszcze nie ma oficjalnych informacji, ale praktycznie w tym samym czasie John Boyega i Rian Johnson zaczęli śledzić jej konto na twitterze. Tak w ramach przypomnienia dotychczas do Epizodu VIII podobno dołączyli Gugu Mbatha-Raw i Benico Del Toro. W obu przypadkach brakuje oficjalnych potwierdzeń.
Z innych plotek. Lunak Heavy Industries to fasadowa firma powołana do produkcji Epizodu VIII. Pisaliśmy o tym wcześniej.
Mark Hamill zapuszcza brodę. Potwierdził to na twitterze. Wniosek prosty, wraca. Ale to już wiemy, bo podobno znów był na Skellig Michael. Ale bez brody? Czy jak? Czy może znów się gdzieś ogolił po drodze? Trudno nadążyć.
Na temat Epizodu VIII wypowiedział się też J.J. Abrams, o czym pisaliśmy tutaj. W skrócie, scenariusz do filmu jest już skończony, choć poprawki będą nanoszone jeszcze długo. Rian i producent Ram Bergman byli obserwatorami powstawania „Przebudzenia Mocy”, mieli niewielki wkład prosząc o uwzględnienie pewnych rzeczy. Dostali też przygotowany zarys napisany przez Lawrence’a Kasdana i resztę ekipy. Odbyło się też wiele spotkań, Abrams zaś nadzoruje film jako producent wykonawczy, ale to jednak będzie film Riana. Co ciekawe, J.J. potwierdził też, że Daisy Ridley, John Boyega, Adam Driver i Oscar Isaac byli obsadzani nie do jednego filmu, ale do całej trylogii. Biorąc pod uwagę to, że zdjęcia pełną parą ruszą na początku 2016 pewnie jakiś czas po premierze „Przebudzenia Mocy” zostaną podane nazwiska kolejnych osób, które powrócą w tym filmie.
KOMENTARZE (6)
Na początek mamy trzy nowe bannery, które powoli pojawiają się w kinach w USA, oczywiście oprócz plakatów. Jeden jest z Rey, drugi z Kylo Renem a trzeci z Finnem.
Z plotek mamy dwie. Otóż w 2014 pojawiła się informacja, że Judi Dench może zagrać Mon Mothmę w „Przebudzeniu Mocy”. Nic takiego nie ma miejsca. Ostatnio aktorka to potwierdziła i dodała, że nawet nie widziała „Gwiezdnych Wojen”. Żadnej z części.
Bob Iger natomiast wypowiedział się na temat Luke’a Skywalkera. Otóż szef Disneya potwierdza, Luke jest w filmie. Nie ma się co martwić.
Powoli pojawia się coraz więcej wywiadów z twórcami filmu. Pierwszy z nich przeprowadzono z J.J. Abramsem, można go przeczytać tutaj.
Abrams zapytany o to jak się ma fabuła „Przebudzenia Mocy” względem pozostałych filmów, przyznał, że zależało im na tym, by opowiedzieć jedną, zwartą historię, która ma swój początek, rozwinięcie i koniec. Ma też swoją historię do której nawiązuje, a jednocześnie pozostawia pewne wątki, które można kontynuować, zupełnie tak jak to miało miejsce w „Nowej nadziei”. Chodzi o możliwości. W pierwszym filmie Luke niekoniecznie był synem Vadera i bratem Lei, ale jednocześnie nie było to niemożliwe.
Abrams dobrze też ocenia współpracę z Lawrencem Kasdanem. Twierdzi, że właśnie wspólne działanie uczy najwięcej przy opowiadaniu historii. Reżyser jest też wdzięczny Disneyowi, w szczególności Bobowi Igerowi i Alanowi Hornowi, za to jak obeszli się z marketingiem. Bał się, że Disney będzie chciał pokazać i zdradzić za dużo, ale oni szanują wizję dzieloną przez Lucasfilm, by ten film poznać dopiero w kinie. Tyle, że ciężko jest też znaleźć równowagę, bo jeśli pokaże się za dużo, można zniszczyć komuś przyjemność z oglądania filmu, natomiast gdy się pokazuje za mało, mogą cię uznać, za napuszonego palanta. A gdzie jest ta granica? Abrams twierdzi, że na to pytanie muszą sobie odpowiadać przy każdym konwencie i każdej możliwej promocji filmu.
O Epizodzie VIII Abrams powiedział, że scenariusz jest już skończony. Co nie znaczy, że nie będzie wciąż poprawiany, bo to zawsze ma miejsce. W każdym razie mieli spotkania z Rianem Johnsonem i Ramem Bergmanem, pokazywali im zdjęcia, prawie dzień po dniu, gdy kręcono film. Byli częścią procesu powstawania, jako obserwatorzy, co wpływało też na Riana tworzącego scenariusz kolejnego filmu. Oczywiście pewne elementy zostały już wcześniej ustalone, choćby przez Kasdana, takie jak pewne relacje, pewne konflikty czy pytania na które należy odpowiedzieć. Abramsowi zależy na tym, by Epizod VIII był bardzo dobrym filmem, w końcu jest jego producentem wykonawczym, stąd względem Riana Johnsona i jego ekipy zachowano pełną transparentność działań. Johnson natomiast poprosił o uwzględnienie kilku rzeczy w scenariuszu, które przydadzą się potem do jego filmu. Zresztą ten scenariusz dość mocno jest zbieżny z kierunkiem, który wyznaczono „Przebudzeniem Mocy”. Choć to wciąż jest film Riana Johnsona i Abrams nie musi twórcy prowadzić za rączkę czy nadzorować.
Praca nad Epizodem VII nie może być oderwana od pozostałych filmów. To jest siódmy film z dziewięciu (przynajmniej na razie). Ważny przy tym jest tu kanon, który tworzą, co trzeba szanować. Ten film choć opowiada własną historię, nie jest wyjęty z kontekstu.
Początkowo Abrams pracował w z Michaelem Arndtem nad scenariuszem. Mówi, że szybko zdecydowali się do tych sesji dołączyć Ricka Cartera, by projektował wszystko o czym mówią. Wtedy też rodziły się takie pomysły jak choćby nowa ręka C-3PO i tak dalej. Potem, gdy przepisywał scenariusz z Lawrencem Kasdanem, więcej zastanawiali się nad tym jak nakręcić „Gwiezdne Wojny”, nie kolejny film, ale „Gwiezdne Wojny”. Jakie sceny chcą. Chcieli choćby Hana Solo w kostiumie, szturmowca, TIE Fightery. To wszystko wplatali w scenariusz.
J.J. jest też podekscytowany pracą z Johnem Williamsem. On wciąż komponuje używając ołówka, zapisując wszystko na kartce. Potem jedzie się do niego, a on gra melodie na pianinie. Robi to tak, że w głowie człowiekowi wydaje się jakby słyszał całą orkiestrę.
Abrams chwali też swoją obsadę, czyli głównie Daisy Ridley, Johna Boyegę, Oscara Isaaca i Adama Drivera. Jak mówi, od razu angażowano ich do trzech filmów, co najmniej trzech. Czyli po raz drugi nie wprost sugeruje w jednym wywiadzie Epizod X i kolejne.
John Boyega natomiast udzielił wywiadu Hollywood Reporter i Cnet. Aktor patrzy na „Przebudzenie Mocy” jako na swoją szansę. Zdaje sobie sprawę, że te filmy pomogły niektórym aktorom (jak Harrison Ford czy Carrie Fisher, która jednak ostatecznie tę szansę zmarnowała), innym przeszkodziły, ale jakoś wyszli na prostą (jak Ewan McGregor czy Natalie Portman), a jeszcze innym zakończyły (jak Jake Lloyd czy Hayden Christensen). Samego siebie Boyega określa mianem fana, nie tylko filmów ale przede wszystkim gier i Expanded Universe. Dodaje też, że podoba mu się postać Finna i jej rozwój. To szturmowiec, czyli ktoś kto nie powinien pożyć zbyt długo. Niewiele wiemy o przeszłości tego bohatera, ale ciekawe są wybory przed którymi staje i to kim się staje. Zapytany o bojkot „Gwiezdnych Wojen” przez to, że jego postać jest czarna, odparł tylko, że liczby mówią same za siebie. Skoro sprzedaż biletów jest tak fenomenalna, to bojkot chyba nie ma najmniejszego znaczenia. Rodzice Boyegi nie za bardzo znali i rozumieli „Gwiezdne Wojny”. Dla nich najważniejsze było to, że ich syn tam teraz gra.
Sam Boyega przyznaje, że zaczął oglądanie filmów od „Mrocznego widma” i wielce zaintrygował go wówczas Darth Maul. Jednak same prequele, choć mu się podobały, nie wciągnęły go aż tak bardzo. Dopiero gdy zobaczył klasyczną trylogię powiedział sobie „Wow”. Dla niego kwintesencją „Gwiezdnych Wojen” jest humor sytuacyjny. Choćby scena w której Han i Luke odbijają Leię z więzienia, a Han prowadzi rozmowę przez interkom. John uwielbia ten moment.
Mówił też, że Finn ma bardzo dużo wewnętrznej charyzmy, ale nie widać tego od początku. Gdy był przesłuchiwany do „Przebudzenia Mocy” John początkowo odgrywał rolę dramatyczną. Tego wymagał tekst. Jednak potem doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. To przecież „Gwiezdne Wojny” i tu trzeba czegoś innego. Wrócił do domu, pooglądał sobie na YouTubie filmiki z castingów Marka Hamilla czy Harrisona Forda, co go zainspirowało.
John twierdzi też, że „Przebudzenie Mocy” jest najbardziej bliskie właśnie do „Nowej nadziei”, ze względu na ton, rytm, ale też dialogi, zwłaszcza te Hana i Luke’a. John sugerował też, że kurtka którą nosił na planie ma jakiś sekret i to nie przypadek, że nosił ją także Poe Dameron (Oscar Isaac). Oczywiście nic więcej nie zdradził.
W przeciwieństwie do Samuela L. Jakcsona Boyega nie mógł wybrać koloru miecza świetlnego. Abrams zrobił to za niego. Sam John żartowałby, że wybrałby czarny. Dodał też, że w tym filmie będzie dużo pościgów, zwłaszcza gonienia za Finnem.
„Przebudzenie Mocy” będzie jego pierwszym filmem „Star Wars”, który zobaczy na wielkim ekranie.
W innym wywiadzie natomiast bardzo się cieszył z tego, że Finn będzie miał swój własny temat muzyczny.
Daisy Ridley także odpowiedziała na kilka pytań Hollywood Reporter, w tym samym wywiadzie. Aktorka wspomina, że już samo dostanie roli Rey było dość ciężkie. Przez siedem miesięcy miała cztery czy pięć przesłuchań i co tu dużo mówić, zwłaszcza te pierwsze nie poszły jej najlepiej. Ale miała w sobie jakieś przeczucie, iż musi ten tekst przeczytać. A gdy już dostała rolę, to przez trzy miesiące musiała milczeć. Przyznała się w domu rodzicom i siostrze, ale na tym koniec. Miała też dużą ochotę, by wcześniej obwieścić światu, ze gra w sadze, ale mama ją przytemperowała. Mówiła, że to trochę jak z ciążą. Trzeba to przejść i przeczekać. Rey jej zdaniem jest przede wszystkim normalną dziewczyną, nie jakąś superbohaterką. Główna różnica między Ridley a Rey polega na tym, że Ridley zna swoją rodzinę i jest z nią blisko.
Przez te trzy miesiące Daisy musiała nabrać krzepy, ale też przytyć do roli.
Na planie Daisy trochę się bała rozmawiać z Markiem, Harrisonem czy Carrie zwłaszcza o klasycznej trylogii. Trochę ją to krępowało. Johna nie, od niego dowiadywała się potem ciekawostek. Za to najwięcej na planie rozmawiała z córką Carrie Fisher, czyli Billie Lourd, która jest w podobnym wieku. Daisy przyznaje, że Billie nie gra młodszej wersji Lei, oraz że nie było w ogóle potrzeby by kogokolwiek obsadzać do tej roli. Jedna Leia wystarczy.
Obiecała też, że dowiemy się kim są rodzice Rey. Oczywiście z filmu.
Daisy przyznaje, że na planie sobie śpiewała i nuciła. I że czasem to przeszkadza innym ludziom. J.J. Abrams zaproponował więc jej zakład, że wytrzyma jeden dzień bez śpiewu.
KOMENTARZE (17)