ANORIADA 2003 - Wersja Neimodiańska:
Słowniczek (wycinek; kolejność tendencyjna):
Gwiezdne Wojny (saga) – seria filmów o niewyobrażalnej ilości błędów, pomyłek, Ewoków i innych takich;
Fan Gwiezdnych Wojen – istota ludzka, która pomimo tego, co napisałem powyżej jest w stanie oglądać to coś więcej niż jeden raz;
Joruus – skrajnie ortodoksyjny Fan Gwiezdnych Wojen, gdzie ‘skrajna ortodoksyjność’ oznacza, że zasypia już przy pierwszym i najbardziej przez siebie lubianym filmie sagi;
Azyl – zbiorowisko Fanów Gwiezdnych Wojen, którzy już od ponad roku debatują nad Epizodem II i (w czasie przerw) co mniej istotnymi tematami jak religia, polityka, ekonomia, filozofia, kinematografia, sport etc. Do dzisiaj nie są w stanie zakończyć tej jednej dyskusji żadnym ogólnym wnioskiem;
Anoriada 2003 – ponadprzeciętne skupienie członków Azylu na m2. Może stanowić szczególne zagrożenie dla mienia i zdrowia istot żywych (ludzi i zwierząt – patrz sarenka);
PROLOG
Początek mojej wyprawy na Anoriadę zaczął się na dworcu w Gdańsku Wrzeszczu o godzinie coś-koło-za-dwadzieścia-jedenasta. Za pięć wyżej wspomnianej godziny mój Republic Transport do Zielonej Góry (przez Poznań!) miał wyruszyć, więc odnalazłszy się na miejscu czekałem. Zaraz moje oczęta zwróciły uwagę na uczestników przystanku Woodstock, wśród których (pomimo mojej sympatii - sic) nie chciałbym się znaleźć w przedziale. Udało mi się, choć nie ominęła mnie para z pieskiem (kto widział „Dzień świra” to wie o czym mówię – nawet piesek był ten sam!). I tak po ponad czterogodzinnej jeździe znalazłem się w grodzie poznańskim.
POZNAŃ
Z dworca natychmiast wiedziony Mocą skierowałem się w stronę Ratusza, gdzie miał na mnie oczekiwać Anor. Jak się później okazało CSM mroczy jednak wszystko (Dooku był już niedaleko), toteż od spotkanej babuleńki dowiedziałem się byłem, że Ratusz znajduje się w możliwie najbardziej przeciwną stronę, niż ta, w którą ja się udałem. Poprawiwszy koordynaty dotarłem z niewielką telepatyczną pomocą gospodarza w miejsce z góry ustalone i poczym już we dwoje ruszyliśmy przez miasto. Aż do punktu wyjścia, gdzie oczekiwaliśmy na pojawienie się Sokola z Hrabią i uczestnikami przystanku Woodstock. W międzyczasie zaliczyliśmy jedno ostre hamowanie i spotkaliśmy również Banitę, który po krótkim przywitaniu wręczył mi słoik z ogórkami (o ich nierozerwalnym partnerze zapominając) zaznaczając przy tym coś o zbliżonym znaczeniu do „Keep it secret!. Keep it safe!” (wiem, że nie ta saga, ale co zrobić). Poczym znów zginął w mroku. Po chwili czekania pojawił się groźnie wyglądający VW. Już na pierwszy rzut oka widać było, że niecny Sith za pomocą dużej ilości Koreliańskiego zdążył zamroczyć umysły, co poniektórych uczestników wycieczki. Odkonwojowaliśmy całą grupę pod Anorową chatę (na planetoidzie, której nie ma na mapie lotniczej galaktyki Joruusa - przypuszcza się dzisiaj, że została ona skasowana przez separatystów – i to by było tyle jeśli chodzi o dowcipy z istniejącej na powyższej mapce osadzie J).
ANORIADA – POCZĄTKI
Po przybyciu towarzysze Hrabiego (patrz - uczestnicy przystanku Woodstock) zbezcześcili co mogli – albo na poletku w pobliżu, albo w samym domu;-) Świadkowie donoszą też o grożeniu uczestnikom Anoriady bronią palną na wzbogaconą m.in. chlorem substancję o wzorze H2O. Po ich odejściu i przywitaniu się z panią Anorową, nastąpiły wstępne przygotowania do spotkania. Anor zaczął walczyć z materia w postaci videa, a ja z materacem i pompką. Obecność Sitha skutecznie osłabiała nasze wysiłki tak, że mimo nakładu pracy obie czynności zakończyły się niepowodzeniem (nawet MacGyverowsko złamany w pół ołówek nie pozatykał wszystkich otworów w materacu). Za czas jakiś Anor zebrał zamówienia na artykuły spożywcze od naszej dwójki i wyruszył na dworzec po resztę ekipy zostawiając dom na pastwę dwóch nieobliczalnych osobników. Pomimo zdwojonych wysiłków nie udało nam się wynieść żadnego sprzętu ani znaleźć sejfów pod obrazami. Gdy Anor wrócił, było już ciemno. Razem z nim dołączyli do składu Ceta, KaeSz, Banita (tym razem z tym drugim do ogórków), zaprawiony w CSM już w (Star) Warsie - Joruus, Kyle, Phil i Twardy. Twardy jako specjalista od ciepłownictwa zaatakował tamtejszy grill i już wkrótce (mimo wysiłków wegetariańskiego Dooku) spożyliśmy coś, co mam nadzieję nie urodziło się kiełbaską. W międzyczasie następowało wzajemne poznawanie i rozpoznawanie, będące jedną wielką konfrontacją z rzeczywistością przynajmniej, dla co poniektórych (którzy tak jak ja nie mieli dotychczas okazji bezpośredniego spotkania ze znajomymi z cyberprzestrzeni). Rozmowy zeszły szybko na różne tematy i dopiero po północy zaatakowaliśmy pierwsze dwa epizody. Z naszym dubbingiem, of course. Już podczas pierwszego można było odczuć drobne, czasowe straty w ludziach a pogłębiły się one podczas AotC. Szczególny żal wzbudziło odejście w ramiona Morfeusza („Martix” czy co?) niejakiego pana J., który zarzekał się że widział film ‘trzycyfrową liczbę’ i mimo to nadal mu się podoba. Po seansie raczej większość z nas podzieliła się na grupy, które zagospodarowały poszczególne lokacje w domu Anora i poszły spać (wiele z tych osób drugi raz nie popełniło tego błędu). Ofiar jak dotychczas sztuk dwa -> mój droid-fotograf i reputacja Joruusa.
DZIEŃ DRÓGI
Po śniadaniu na słoneczku, które rozgrzewało sztućce do białości, a ser żółty czyniło topionym, zabraliśmy się za kontynuowanie seansu. Jak na prawdziwych fanów przystało, obśmiewaliśmy po raz kolejny błędy i gafy w poszczególnych scenach. Po tym i w międzyczasowych dyskusjach na mniej lub bardziej nieważne tematy zajęliśmy się konsumpcja pożywienia, kontynuacją rozmowy o strzykawkach (Ceta ma predyspozycje pielegnarskie ;-)) i dalszymi (rozpoczętymi już w zeszłej nocy) omówieniami najnowszych wydarzeń, życia Bastionowego, światowych wydarzeń ... Później zabraliśmy się za odciśniecie łapy na Azylu. Anor zastartowawszy swój sprzęt, którego niezawodność była wprost proporcjonalna do tej Sokoła Millenium (wysiadał w najważniejszych momentach) a mimo to szybkość odpowiadała raczej Jabbie po kolacji w „RotJ”. Można zobaczyć to po odstępach czasowych miedzy kolejnymi wpisami a zaznaczyć trzeba, że wpisywaliśmy się po kolei bez zbędnego marudzenia. Anor chyba ma świętą cierpliwość, że to wytrzymuje, choć być może to on, jako Yuzzhanin, tak okaleczył ten wytwór techniki (i to jak okrutnie – maszyna żyje choć nie jest w stanie prawie nic już zrobić – potworność!;-)). W trakcie tego Anor udał się na Dworzec po najmniej spodziewaną się tutaj postać. „Emperor is coming here?!” Tak! Tdc – ojciec założyciel przyjechał. Było nas coraz więcej (choć nie zpełniło to pustki po braku nieobecnych – toast i za nich). Po ugoszczeniu i kolacji w godzinę 0 zabraliśmy się do realizacji finałowej części Planu C, który przygotowaliśmy już od paru dni – urodziny Cety (nie wypada mi oczywiście powiedzieć, ile ona ma lat, bo kolejną już dwudziestą pierwsza rocznice spędzi w więzieniu za morderstwo). Po złożeniu życzeń popełniliśmy obejrzenie kolejnych filmów. To była noc pełna wrażeń – najpierw dowiedzieliśmy się, że (SPOILER E3) Yoda przeżył i schował się na Dagobah, syczący facet w masce jest ojcem Luke’a farmera, Palpi zostanie Imperatorem i nabawi się choroby skóry a młody Skywalker pałał nieczystym uczuciem do swojej siostry. No i że całe Imperium szlag trafi przez niewyrośniętych nosicieli endorzańskich pcheł. Ale później było jeszcze gorzej – Tdc zwabił część osób do pokoju Anora i próbował nam mind-trickiem obalić teorię ewolucji. Ja przegrałem w boju z komputerami Anora zaopatrzona w system Windows ER (jak Error - wyższą formę inteligencji zbliżoną do ludzi – też się mylą i to często). Następnie doszliśmy do wniosku, że starożytne żaby potrafiły wynaleźć hipernapęd, tylko że niestety te cechy, jako recesywne wypadły w ciągu dalszego istnienia. Jedynie KaeSz zasypywana zasłużonymi komplementami od Hrabiego (który tym sposobem próbował ściągnąć ją na CSM) i pewnego żonatego faceta (;-)) {dopuszczam dla zdrowia Tdc ocenzurowanie tego zdania – przyp. N.} mogła czuć się zadowolona;-)
Ofiary - tylko Joruus
DZIEŃ DROGI
Czas się było żegnać. Po śniadanku i odświeżeniu mieszkanka ruszyliśmy w drogę. Dla zachowania ciągłości ja, który przybyłem najwcześniej, najwcześniej wybyłem. Czas niedospania, który zaczął obrastać w ponad dobę (dla mnie, którego natura wyposażyła w miarę zrównoważony zegar biologiczny) zaczął dawać o sobie znaki. Gdy już a N-tym razem film mi się zarwał w pociągu, rozpocząłem walkę z ogarniającym mnie mrokiem i tak dojechałem w resztce sił do domu. Tam po należytym posiłku i kontakcie z wodą i mydłem padłem po 29 (napisałem wcześnie, że 17; buhaha) godzinach aktywności i tak spałem do dzisiaj – Twardy, twego sms’a to ja przeczytałem z lekkim opóźnieniem ;-). Ofiary – dom Anora i Joruus już tradycyjnie (który znów zajął się inwigilacją (Star) Warsu.
WNIOSKI
Było naprawdę ekstra i szkoda, ze były to tylko dwie noce i półtora dnia. Jeszcze raz PODZIĘKOWANIA dla organizatorów (lepiej bym sobie tego nie wyobraził) i współtowarzyszy pobytu (lepszych bym nie wyobraził).
Neimo – over and out.
Słowniczek (wycinek; kolejność tendencyjna):
Gwiezdne Wojny (saga) – seria filmów o niewyobrażalnej ilości błędów, pomyłek, Ewoków i innych takich;
Fan Gwiezdnych Wojen – istota ludzka, która pomimo tego, co napisałem powyżej jest w stanie oglądać to coś więcej niż jeden raz;
Joruus – skrajnie ortodoksyjny Fan Gwiezdnych Wojen, gdzie ‘skrajna ortodoksyjność’ oznacza, że zasypia już przy pierwszym i najbardziej przez siebie lubianym filmie sagi;
Azyl – zbiorowisko Fanów Gwiezdnych Wojen, którzy już od ponad roku debatują nad Epizodem II i (w czasie przerw) co mniej istotnymi tematami jak religia, polityka, ekonomia, filozofia, kinematografia, sport etc. Do dzisiaj nie są w stanie zakończyć tej jednej dyskusji żadnym ogólnym wnioskiem;
Anoriada 2003 – ponadprzeciętne skupienie członków Azylu na m2. Może stanowić szczególne zagrożenie dla mienia i zdrowia istot żywych (ludzi i zwierząt – patrz sarenka);
PROLOG
Początek mojej wyprawy na Anoriadę zaczął się na dworcu w Gdańsku Wrzeszczu o godzinie coś-koło-za-dwadzieścia-jedenasta. Za pięć wyżej wspomnianej godziny mój Republic Transport do Zielonej Góry (przez Poznań!) miał wyruszyć, więc odnalazłszy się na miejscu czekałem. Zaraz moje oczęta zwróciły uwagę na uczestników przystanku Woodstock, wśród których (pomimo mojej sympatii - sic) nie chciałbym się znaleźć w przedziale. Udało mi się, choć nie ominęła mnie para z pieskiem (kto widział „Dzień świra” to wie o czym mówię – nawet piesek był ten sam!). I tak po ponad czterogodzinnej jeździe znalazłem się w grodzie poznańskim.
POZNAŃ
Z dworca natychmiast wiedziony Mocą skierowałem się w stronę Ratusza, gdzie miał na mnie oczekiwać Anor. Jak się później okazało CSM mroczy jednak wszystko (Dooku był już niedaleko), toteż od spotkanej babuleńki dowiedziałem się byłem, że Ratusz znajduje się w możliwie najbardziej przeciwną stronę, niż ta, w którą ja się udałem. Poprawiwszy koordynaty dotarłem z niewielką telepatyczną pomocą gospodarza w miejsce z góry ustalone i poczym już we dwoje ruszyliśmy przez miasto. Aż do punktu wyjścia, gdzie oczekiwaliśmy na pojawienie się Sokola z Hrabią i uczestnikami przystanku Woodstock. W międzyczasie zaliczyliśmy jedno ostre hamowanie i spotkaliśmy również Banitę, który po krótkim przywitaniu wręczył mi słoik z ogórkami (o ich nierozerwalnym partnerze zapominając) zaznaczając przy tym coś o zbliżonym znaczeniu do „Keep it secret!. Keep it safe!” (wiem, że nie ta saga, ale co zrobić). Poczym znów zginął w mroku. Po chwili czekania pojawił się groźnie wyglądający VW. Już na pierwszy rzut oka widać było, że niecny Sith za pomocą dużej ilości Koreliańskiego zdążył zamroczyć umysły, co poniektórych uczestników wycieczki. Odkonwojowaliśmy całą grupę pod Anorową chatę (na planetoidzie, której nie ma na mapie lotniczej galaktyki Joruusa - przypuszcza się dzisiaj, że została ona skasowana przez separatystów – i to by było tyle jeśli chodzi o dowcipy z istniejącej na powyższej mapce osadzie J).
ANORIADA – POCZĄTKI
Po przybyciu towarzysze Hrabiego (patrz - uczestnicy przystanku Woodstock) zbezcześcili co mogli – albo na poletku w pobliżu, albo w samym domu;-) Świadkowie donoszą też o grożeniu uczestnikom Anoriady bronią palną na wzbogaconą m.in. chlorem substancję o wzorze H2O. Po ich odejściu i przywitaniu się z panią Anorową, nastąpiły wstępne przygotowania do spotkania. Anor zaczął walczyć z materia w postaci videa, a ja z materacem i pompką. Obecność Sitha skutecznie osłabiała nasze wysiłki tak, że mimo nakładu pracy obie czynności zakończyły się niepowodzeniem (nawet MacGyverowsko złamany w pół ołówek nie pozatykał wszystkich otworów w materacu). Za czas jakiś Anor zebrał zamówienia na artykuły spożywcze od naszej dwójki i wyruszył na dworzec po resztę ekipy zostawiając dom na pastwę dwóch nieobliczalnych osobników. Pomimo zdwojonych wysiłków nie udało nam się wynieść żadnego sprzętu ani znaleźć sejfów pod obrazami. Gdy Anor wrócił, było już ciemno. Razem z nim dołączyli do składu Ceta, KaeSz, Banita (tym razem z tym drugim do ogórków), zaprawiony w CSM już w (Star) Warsie - Joruus, Kyle, Phil i Twardy. Twardy jako specjalista od ciepłownictwa zaatakował tamtejszy grill i już wkrótce (mimo wysiłków wegetariańskiego Dooku) spożyliśmy coś, co mam nadzieję nie urodziło się kiełbaską. W międzyczasie następowało wzajemne poznawanie i rozpoznawanie, będące jedną wielką konfrontacją z rzeczywistością przynajmniej, dla co poniektórych (którzy tak jak ja nie mieli dotychczas okazji bezpośredniego spotkania ze znajomymi z cyberprzestrzeni). Rozmowy zeszły szybko na różne tematy i dopiero po północy zaatakowaliśmy pierwsze dwa epizody. Z naszym dubbingiem, of course. Już podczas pierwszego można było odczuć drobne, czasowe straty w ludziach a pogłębiły się one podczas AotC. Szczególny żal wzbudziło odejście w ramiona Morfeusza („Martix” czy co?) niejakiego pana J., który zarzekał się że widział film ‘trzycyfrową liczbę’ i mimo to nadal mu się podoba. Po seansie raczej większość z nas podzieliła się na grupy, które zagospodarowały poszczególne lokacje w domu Anora i poszły spać (wiele z tych osób drugi raz nie popełniło tego błędu). Ofiar jak dotychczas sztuk dwa -> mój droid-fotograf i reputacja Joruusa.
DZIEŃ DRÓGI
Po śniadaniu na słoneczku, które rozgrzewało sztućce do białości, a ser żółty czyniło topionym, zabraliśmy się za kontynuowanie seansu. Jak na prawdziwych fanów przystało, obśmiewaliśmy po raz kolejny błędy i gafy w poszczególnych scenach. Po tym i w międzyczasowych dyskusjach na mniej lub bardziej nieważne tematy zajęliśmy się konsumpcja pożywienia, kontynuacją rozmowy o strzykawkach (Ceta ma predyspozycje pielegnarskie ;-)) i dalszymi (rozpoczętymi już w zeszłej nocy) omówieniami najnowszych wydarzeń, życia Bastionowego, światowych wydarzeń ... Później zabraliśmy się za odciśniecie łapy na Azylu. Anor zastartowawszy swój sprzęt, którego niezawodność była wprost proporcjonalna do tej Sokoła Millenium (wysiadał w najważniejszych momentach) a mimo to szybkość odpowiadała raczej Jabbie po kolacji w „RotJ”. Można zobaczyć to po odstępach czasowych miedzy kolejnymi wpisami a zaznaczyć trzeba, że wpisywaliśmy się po kolei bez zbędnego marudzenia. Anor chyba ma świętą cierpliwość, że to wytrzymuje, choć być może to on, jako Yuzzhanin, tak okaleczył ten wytwór techniki (i to jak okrutnie – maszyna żyje choć nie jest w stanie prawie nic już zrobić – potworność!;-)). W trakcie tego Anor udał się na Dworzec po najmniej spodziewaną się tutaj postać. „Emperor is coming here?!” Tak! Tdc – ojciec założyciel przyjechał. Było nas coraz więcej (choć nie zpełniło to pustki po braku nieobecnych – toast i za nich). Po ugoszczeniu i kolacji w godzinę 0 zabraliśmy się do realizacji finałowej części Planu C, który przygotowaliśmy już od paru dni – urodziny Cety (nie wypada mi oczywiście powiedzieć, ile ona ma lat, bo kolejną już dwudziestą pierwsza rocznice spędzi w więzieniu za morderstwo). Po złożeniu życzeń popełniliśmy obejrzenie kolejnych filmów. To była noc pełna wrażeń – najpierw dowiedzieliśmy się, że (SPOILER E3) Yoda przeżył i schował się na Dagobah, syczący facet w masce jest ojcem Luke’a farmera, Palpi zostanie Imperatorem i nabawi się choroby skóry a młody Skywalker pałał nieczystym uczuciem do swojej siostry. No i że całe Imperium szlag trafi przez niewyrośniętych nosicieli endorzańskich pcheł. Ale później było jeszcze gorzej – Tdc zwabił część osób do pokoju Anora i próbował nam mind-trickiem obalić teorię ewolucji. Ja przegrałem w boju z komputerami Anora zaopatrzona w system Windows ER (jak Error - wyższą formę inteligencji zbliżoną do ludzi – też się mylą i to często). Następnie doszliśmy do wniosku, że starożytne żaby potrafiły wynaleźć hipernapęd, tylko że niestety te cechy, jako recesywne wypadły w ciągu dalszego istnienia. Jedynie KaeSz zasypywana zasłużonymi komplementami od Hrabiego (który tym sposobem próbował ściągnąć ją na CSM) i pewnego żonatego faceta (;-)) {dopuszczam dla zdrowia Tdc ocenzurowanie tego zdania – przyp. N.} mogła czuć się zadowolona;-)
Ofiary - tylko Joruus
DZIEŃ DROGI
Czas się było żegnać. Po śniadanku i odświeżeniu mieszkanka ruszyliśmy w drogę. Dla zachowania ciągłości ja, który przybyłem najwcześniej, najwcześniej wybyłem. Czas niedospania, który zaczął obrastać w ponad dobę (dla mnie, którego natura wyposażyła w miarę zrównoważony zegar biologiczny) zaczął dawać o sobie znaki. Gdy już a N-tym razem film mi się zarwał w pociągu, rozpocząłem walkę z ogarniającym mnie mrokiem i tak dojechałem w resztce sił do domu. Tam po należytym posiłku i kontakcie z wodą i mydłem padłem po 29 (napisałem wcześnie, że 17; buhaha) godzinach aktywności i tak spałem do dzisiaj – Twardy, twego sms’a to ja przeczytałem z lekkim opóźnieniem ;-). Ofiary – dom Anora i Joruus już tradycyjnie (który znów zajął się inwigilacją (Star) Warsu.
WNIOSKI
Było naprawdę ekstra i szkoda, ze były to tylko dwie noce i półtora dnia. Jeszcze raz PODZIĘKOWANIA dla organizatorów (lepiej bym sobie tego nie wyobraził) i współtowarzyszy pobytu (lepszych bym nie wyobraził).
Neimo – over and out.