Zdradzieckie wersety Anora
Wbrew pozorom ANORIADA 2003 dla niektórych wcale nie zaczęła się od dnia 1 sierpnia 2003. Ja, Anor musiałem przygotować się do przybycia zgrai rozwścieczonych, zgłodniałych i niszczących wszystko fanów Star Wars dużo wcześniej. Z niecierpliwością zajmowałem się rozsyłaniem zawiadomień o spotkaniu, jednocześnie nie otrzymując wielu potwierdzeń przybycia. Dopiero po użyciu mojej siatki szpiegowskiej udało mi się dokładnie ustalić, co i jak. Dzień poprzedzający przyjazd obfitował w przygotowywanie pułapek, podglądów, a także elektromateracy i innych dobrodziejstw pozwalających przeżyć noc na światostatku. Jednak najgorsze miało się dopiero wydarzyć…
Przyszedł sądny dzień, w którym umówiony byłem na różne godziny z poszczególnymi przyjezdnymi. Okazało się, że Sith Hrabia już od początku zabrał się za mącenie całości! W godzinach południowych, przed przyjazdem, dostałem wiadomość o zmianie godziny jego przybycia. Jednak nie przejmując się niczym dostosowałem plan według nowych koordynatów. Na godzinę 16.00 umówiony byłem z handlarzem zwanym potocznie Neimo, który miał mi przywieść Igiełki Śmierci (książki SW z serii Młodzi Rycerze Jedi o wątpliwej jakości) i jednocześnie był jednym z integralnych członków spotkania. Jednak znowu czyjeś machinacje spowodowały, iż nie mógł dotrzeć w wytyczone miejsce i musiałem wyruszyć w poszukiwaniu jego osoby. Na szczęście udało się i po krótkim czasie pobytu w mieście polecieliśmy moim zasłużonym skoczkiem koralowym na miejsce spotkania z mąciwodą Sithem – Dooku. Po odczekaniu kolejnych kilkunastu minut w końcu zjawił się Hrabia. I wtedy wszystko nabrało pędu. Oprócz gwałtownego hamowania spod ziemi wyskoczył Banita wymachując dookoła hermetycznie zamkniętym opakowaniem z ogórkami kiszonymi. Wskoczył do skoczka podrzucając mi jakąś kontrabandę do tylnej ładowni. Nikt nie wiedział nawet jak zdążył się ulotnić, ale na głowie mieliśmy z Niemo już kolejnego członka spotkania, a był nim świeżo przybyły Hrabia, który wraz ze swoją ogromna watahą pędził w białej fregacie tuż za moim pojazdem. W końcu udało się dotrzeć na miejsce spotkania, gdzie Hrabia poznał mnie z przybyłymi z nim osobnikami różnych gatunków (od Rancora po Hutta). Jednak w końcu nas opuścili dając kilka chwil wytchnienia. Już na miejscu spotkania, przybyła brać, poznała moją, ludzką dziewczynę (ahh ten Yuuzhański gust).
Przed przylotem pozostałej grupy inwazyjnej pozostało nam jeszcze do załatwienia kilka szczegółów. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że zleciłem Neimowi napompowania materaca, który za nic nie chciał zostać napompowanym. Ja samemu zająłem się wyjątkowo bluźnierczym zajęciem, a mianowicie montażem sprzętu. Jak przystało na Yuuzhanina natrafiałem na kolejne przeszkody i prawie złożyłbym w ofierze te techniczne wynalazki, jednak dostałem sygnał do odlotu po kolejnych członków spotkania. I tak po wyciągnięciu z mojego hangaru innego światostatku (ten pierwszy miał za słabe dovin basale), łamiąc każde Republikańskie przepisy, dotarłem po nich w umówione miejsce. Na dworcu przywitałem się z przybyłymi KaeSz, Banitą, Kylem, JROUUSem, Philem oraz Twardym i sprytnie dostrzegłem, że JORUUSowi znowu urosły paznokcie. Następnie obciążając tylne ładownie statków do granic możliwości wyruszyłem, aby w biegu dopaść jeszcze Cetę. Potem już w komplecie (prawie) zawitaliśmy do okolicznych handlarzy żywnością i trunkami. Załadowani, przede wszystkim cieczami różnego rodzaju, z uśmiechem na twarzy dotarliśmy w końcu do docelowego miejsca spotkania.
Od tego momentu oficjalnie zaczęło się spotkanie, wspólne poznawanie się, początki rozmów i ogólna organizacja. Po wygłoszeniu słów „Póki wszyscy są jeszcze trzeźwi…” rozdzieliłem zadania samemu zabierając się do koordynacji i nie tylko… Spotkanie zaczęło się na dobre. Mimo, że początkowo obawiałem się, że powierzenie Twardemu grilla było złym posunięciem w końcu okazało się, że jednak kiełbaski, za pomocą wibrotopora i palnika laserowego, nadają się do zjedzenia, a przynajmniej do chwilowego przeżucia! Po jakimś czasie JORUUS postanowił włączyć swoją muzykę - udało mu się, jednak nie na długo!!! Jako Yuuzhański Egzekutor musiałem interweniować i włączyłem klasykę SW, czyli Johna Williamsa, między innymi TESB oraz AOTC. I tak, w takt muzyki imperialnej trwały dyskusje i rozmowy na wielu frontach i w wielu miejscach. Alkohol ubywał, czas mijał, ludzie się bratali. Lokalną ozdobą dyskusji były różnego rodzaju gierki słowne, zwane przez niektórych również „obśmiewaniem” i tak jak wcześniej obiecałem na głównej tapecie był JORUUS. Jednak okazało się, że nawet JORUUS nie był aż tak atrakcyjnym przedmiotem dyskusji, więc postanowiono zacząć oglądać sagę. Mimo usilnych protestów Hrabiego, który zaczął rzucać na lewo i prawo błyskawicami zaczęliśmy od Epizodu I. Podczas oglądania wyszło prawdziwe oblicze fanów Star Wars – każdy miał coś do zrzucenia temu filmowi, jednak chyba największą atrakcją był JORUUS, który na znak protestu, bądź też niemocy zasnął sobie w najlepsze. Następnie przyszła kolej na AOTC, które jak się okazało nie miało również wielkiego powodzenia. Wszyscy woleli zajmować się dyskusjami, komentowaniem, spacerowaniem, aniżeli oglądaniem filmu. W ten sposób mijała pierwsza noc przeplatana rozmową, śmiechem, kolejną puszką piwa, czy też względnie drzemką. Po odtransportowaniu Dooku do jego kajuty udałem się, tak jak i reszta w kierunku najbliższego posłania. Tak minął pierwszy dzień.
Kolejny rozpoczął się obfitym śniadaniem w żarze porannego słońca. Dalszy ciąg dyskusji i rozmów, wspólnych deklaracji, no i oczywiście śmiechu. Twardy wraz z gospodynią domu Gabi zabrali się za przyrządzanie karkówki na wieczór. Wtedy to znowu musiałem zasiąść do bluźnierczej techniki i zająłem się montowaniem sprzętu pod OT. W końcu się udało, ale w wersji oryginalnej, mimo to nikt nie narzekał. W czasie ANH przyszła bardzo optymistyczna wiadomość na Holo, a mianowicie miał się zjawić Imperator TDC. Chyba wiedział, że będziemy oglądali nowe Epizody w pierwszy dzień, więc dlatego postanowił zjawić się już na Starą Trylogię. Tym sposobem wsiadłem w skoczka i wyruszyłem wraz z Gabi i Banitą po nowego członka spotkania. Jako, że znałem już osobiście TDC na dworcu nie było problemów z poznaniem go. Okazało się, że dopadł w pociągu jakiegoś niewinnego kierowcę autobusu i podobno zarzucał go swoimi nowinkami na tematy SW i nie tylko. Gdy przybyliśmy na miejsce spotkania okazało się, że jednak chata stoi, a towarzystwo nie było aż tak pijane. Po przywitaniu z TDC zaczęły się prawdziwe dyskusje, ja osobiście rozprawiałem z nim na tematy religijne, podobno inni na mniej cenzuralne. W międzyczasie zajęliśmy się potajemnie przygotowaniem wiersza i zebraniem podpisów pod petycją urodzinową dla Cety. O północy po gromkim odśpiewaniu „Międzynarodówki”, znaczy się Sto Lat dla Cety, przypadł mi zaszczyt recytowania wiersza. W dalszej fazie spotkania zaczęliśmy oglądać kolejne części OT. W tym okresie zdecydowanie królował TDC, który gromił poszczególne sceny i wytykał pojawiające się błędy, choć i tak nikt nie wiedział o co mu chodziło. W tym czasie również decydujące znaczenie posiadły ogórki Banity, okazało się, że zmyślny Mistrz wiedział, co robi zabierając je ze sobą. Ten wieczór nie był już tak równy jak poprzedni, ponieważ część ekipy (w tym i ja) poszliśmy spać, a inni pozostali na straży nie kładąc się. Podobno jakiś dwóch niecnych osobników (TDC+Dooku) „znęcało” się nad biedną KaeSz.
Kolejny dzień przyniósł stosunkowo szybkie śniadanie i konieczność odjazdu. Wszyscy oprócz Hrabiego zostali odwiezieni na dworzec, gdzie polały się łzy i nastąpiła konieczność gorzkich pożegnań. Pociąg odjechał!!! Po powrocie wraz z Countdooku zabrałem się za oglądanie zdjęć, a także odbyłem dyskusje na tematy książkowe. Po niedługim czasie przyjechały dzikie hordy po Hrabiego. Zupełnie nie przypominali osobników sprzed dwóch dni, no ale to już tak jest, jak ktoś wraca z Woodstocka! Tym sposobem zostałem sam (z Gabi), wszyscy odjechali. Jednak pożegnanie dało nadzieję, gdyż nie było osoby, która nie potwierdziłaby przybycia na kolejną ANORIADĘ!!!
anor
Wbrew pozorom ANORIADA 2003 dla niektórych wcale nie zaczęła się od dnia 1 sierpnia 2003. Ja, Anor musiałem przygotować się do przybycia zgrai rozwścieczonych, zgłodniałych i niszczących wszystko fanów Star Wars dużo wcześniej. Z niecierpliwością zajmowałem się rozsyłaniem zawiadomień o spotkaniu, jednocześnie nie otrzymując wielu potwierdzeń przybycia. Dopiero po użyciu mojej siatki szpiegowskiej udało mi się dokładnie ustalić, co i jak. Dzień poprzedzający przyjazd obfitował w przygotowywanie pułapek, podglądów, a także elektromateracy i innych dobrodziejstw pozwalających przeżyć noc na światostatku. Jednak najgorsze miało się dopiero wydarzyć…
Przyszedł sądny dzień, w którym umówiony byłem na różne godziny z poszczególnymi przyjezdnymi. Okazało się, że Sith Hrabia już od początku zabrał się za mącenie całości! W godzinach południowych, przed przyjazdem, dostałem wiadomość o zmianie godziny jego przybycia. Jednak nie przejmując się niczym dostosowałem plan według nowych koordynatów. Na godzinę 16.00 umówiony byłem z handlarzem zwanym potocznie Neimo, który miał mi przywieść Igiełki Śmierci (książki SW z serii Młodzi Rycerze Jedi o wątpliwej jakości) i jednocześnie był jednym z integralnych członków spotkania. Jednak znowu czyjeś machinacje spowodowały, iż nie mógł dotrzeć w wytyczone miejsce i musiałem wyruszyć w poszukiwaniu jego osoby. Na szczęście udało się i po krótkim czasie pobytu w mieście polecieliśmy moim zasłużonym skoczkiem koralowym na miejsce spotkania z mąciwodą Sithem – Dooku. Po odczekaniu kolejnych kilkunastu minut w końcu zjawił się Hrabia. I wtedy wszystko nabrało pędu. Oprócz gwałtownego hamowania spod ziemi wyskoczył Banita wymachując dookoła hermetycznie zamkniętym opakowaniem z ogórkami kiszonymi. Wskoczył do skoczka podrzucając mi jakąś kontrabandę do tylnej ładowni. Nikt nie wiedział nawet jak zdążył się ulotnić, ale na głowie mieliśmy z Niemo już kolejnego członka spotkania, a był nim świeżo przybyły Hrabia, który wraz ze swoją ogromna watahą pędził w białej fregacie tuż za moim pojazdem. W końcu udało się dotrzeć na miejsce spotkania, gdzie Hrabia poznał mnie z przybyłymi z nim osobnikami różnych gatunków (od Rancora po Hutta). Jednak w końcu nas opuścili dając kilka chwil wytchnienia. Już na miejscu spotkania, przybyła brać, poznała moją, ludzką dziewczynę (ahh ten Yuuzhański gust).
Przed przylotem pozostałej grupy inwazyjnej pozostało nam jeszcze do załatwienia kilka szczegółów. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że zleciłem Neimowi napompowania materaca, który za nic nie chciał zostać napompowanym. Ja samemu zająłem się wyjątkowo bluźnierczym zajęciem, a mianowicie montażem sprzętu. Jak przystało na Yuuzhanina natrafiałem na kolejne przeszkody i prawie złożyłbym w ofierze te techniczne wynalazki, jednak dostałem sygnał do odlotu po kolejnych członków spotkania. I tak po wyciągnięciu z mojego hangaru innego światostatku (ten pierwszy miał za słabe dovin basale), łamiąc każde Republikańskie przepisy, dotarłem po nich w umówione miejsce. Na dworcu przywitałem się z przybyłymi KaeSz, Banitą, Kylem, JROUUSem, Philem oraz Twardym i sprytnie dostrzegłem, że JORUUSowi znowu urosły paznokcie. Następnie obciążając tylne ładownie statków do granic możliwości wyruszyłem, aby w biegu dopaść jeszcze Cetę. Potem już w komplecie (prawie) zawitaliśmy do okolicznych handlarzy żywnością i trunkami. Załadowani, przede wszystkim cieczami różnego rodzaju, z uśmiechem na twarzy dotarliśmy w końcu do docelowego miejsca spotkania.
Od tego momentu oficjalnie zaczęło się spotkanie, wspólne poznawanie się, początki rozmów i ogólna organizacja. Po wygłoszeniu słów „Póki wszyscy są jeszcze trzeźwi…” rozdzieliłem zadania samemu zabierając się do koordynacji i nie tylko… Spotkanie zaczęło się na dobre. Mimo, że początkowo obawiałem się, że powierzenie Twardemu grilla było złym posunięciem w końcu okazało się, że jednak kiełbaski, za pomocą wibrotopora i palnika laserowego, nadają się do zjedzenia, a przynajmniej do chwilowego przeżucia! Po jakimś czasie JORUUS postanowił włączyć swoją muzykę - udało mu się, jednak nie na długo!!! Jako Yuuzhański Egzekutor musiałem interweniować i włączyłem klasykę SW, czyli Johna Williamsa, między innymi TESB oraz AOTC. I tak, w takt muzyki imperialnej trwały dyskusje i rozmowy na wielu frontach i w wielu miejscach. Alkohol ubywał, czas mijał, ludzie się bratali. Lokalną ozdobą dyskusji były różnego rodzaju gierki słowne, zwane przez niektórych również „obśmiewaniem” i tak jak wcześniej obiecałem na głównej tapecie był JORUUS. Jednak okazało się, że nawet JORUUS nie był aż tak atrakcyjnym przedmiotem dyskusji, więc postanowiono zacząć oglądać sagę. Mimo usilnych protestów Hrabiego, który zaczął rzucać na lewo i prawo błyskawicami zaczęliśmy od Epizodu I. Podczas oglądania wyszło prawdziwe oblicze fanów Star Wars – każdy miał coś do zrzucenia temu filmowi, jednak chyba największą atrakcją był JORUUS, który na znak protestu, bądź też niemocy zasnął sobie w najlepsze. Następnie przyszła kolej na AOTC, które jak się okazało nie miało również wielkiego powodzenia. Wszyscy woleli zajmować się dyskusjami, komentowaniem, spacerowaniem, aniżeli oglądaniem filmu. W ten sposób mijała pierwsza noc przeplatana rozmową, śmiechem, kolejną puszką piwa, czy też względnie drzemką. Po odtransportowaniu Dooku do jego kajuty udałem się, tak jak i reszta w kierunku najbliższego posłania. Tak minął pierwszy dzień.
Kolejny rozpoczął się obfitym śniadaniem w żarze porannego słońca. Dalszy ciąg dyskusji i rozmów, wspólnych deklaracji, no i oczywiście śmiechu. Twardy wraz z gospodynią domu Gabi zabrali się za przyrządzanie karkówki na wieczór. Wtedy to znowu musiałem zasiąść do bluźnierczej techniki i zająłem się montowaniem sprzętu pod OT. W końcu się udało, ale w wersji oryginalnej, mimo to nikt nie narzekał. W czasie ANH przyszła bardzo optymistyczna wiadomość na Holo, a mianowicie miał się zjawić Imperator TDC. Chyba wiedział, że będziemy oglądali nowe Epizody w pierwszy dzień, więc dlatego postanowił zjawić się już na Starą Trylogię. Tym sposobem wsiadłem w skoczka i wyruszyłem wraz z Gabi i Banitą po nowego członka spotkania. Jako, że znałem już osobiście TDC na dworcu nie było problemów z poznaniem go. Okazało się, że dopadł w pociągu jakiegoś niewinnego kierowcę autobusu i podobno zarzucał go swoimi nowinkami na tematy SW i nie tylko. Gdy przybyliśmy na miejsce spotkania okazało się, że jednak chata stoi, a towarzystwo nie było aż tak pijane. Po przywitaniu z TDC zaczęły się prawdziwe dyskusje, ja osobiście rozprawiałem z nim na tematy religijne, podobno inni na mniej cenzuralne. W międzyczasie zajęliśmy się potajemnie przygotowaniem wiersza i zebraniem podpisów pod petycją urodzinową dla Cety. O północy po gromkim odśpiewaniu „Międzynarodówki”, znaczy się Sto Lat dla Cety, przypadł mi zaszczyt recytowania wiersza. W dalszej fazie spotkania zaczęliśmy oglądać kolejne części OT. W tym okresie zdecydowanie królował TDC, który gromił poszczególne sceny i wytykał pojawiające się błędy, choć i tak nikt nie wiedział o co mu chodziło. W tym czasie również decydujące znaczenie posiadły ogórki Banity, okazało się, że zmyślny Mistrz wiedział, co robi zabierając je ze sobą. Ten wieczór nie był już tak równy jak poprzedni, ponieważ część ekipy (w tym i ja) poszliśmy spać, a inni pozostali na straży nie kładąc się. Podobno jakiś dwóch niecnych osobników (TDC+Dooku) „znęcało” się nad biedną KaeSz.
Kolejny dzień przyniósł stosunkowo szybkie śniadanie i konieczność odjazdu. Wszyscy oprócz Hrabiego zostali odwiezieni na dworzec, gdzie polały się łzy i nastąpiła konieczność gorzkich pożegnań. Pociąg odjechał!!! Po powrocie wraz z Countdooku zabrałem się za oglądanie zdjęć, a także odbyłem dyskusje na tematy książkowe. Po niedługim czasie przyjechały dzikie hordy po Hrabiego. Zupełnie nie przypominali osobników sprzed dwóch dni, no ale to już tak jest, jak ktoś wraca z Woodstocka! Tym sposobem zostałem sam (z Gabi), wszyscy odjechali. Jednak pożegnanie dało nadzieję, gdyż nie było osoby, która nie potwierdziłaby przybycia na kolejną ANORIADĘ!!!
anor