Dziewczyna wyskoczyła na zewnątrz, więc Galvin podążył w jej ślady cofając się ostrożnie i nie spuszczając lufy ze szturmowców. Wreszcie szarpnięciem zasłonił wejście drzwiami i pobiegł za dziewczyną.
- Martine! - krzyknął.
Bez skutku.
Przyspieszył biegu klnąc w myślach. Dziewczyna zamiast skręcić w zarośla biegła po odkrytym terenie. W sytuacji, gdy lada sekunda za jej plecami pojawi się chmara spragnionych krwi strzelców nie była to najmądrzejsza taktyka.
- Padnij do cholery!
Pierwsze ładunki przeszyły ze świstem powietrze, gdy miał ją na wyciągnięcie ręki. Powalił ją nagłym skokiem, tak, że oboje przetoczyli się parę metrów po trawie. Ona zgubiła zasobnik, a Galvin karabin - na szczęście tylko na chwilę. Opodal w ziemi była wykrot pozostały po wyrwanym z korzeniami drzewie. Galvin nakazał jej gestem odczołgać się tam, po czym sam podążył w jej ślady. Szturmowcy nie zdążyli się jeszcze wstrzelać, ale trafiali raz po raz w brzeg dołu osypując Keitha i dziewczynę piaskiem. Galvin wygarnął do nich na ślepo, w rezultacie jednak rozproszyli się i zaczęli lepiej mierzyć. Rozpętała się silna kanonada.
Przyklęknął na dnie i dotknął twarzy Martine.
- Nic ci się nie stało ? - zapytał spokojnie.
Wyglądała przez chwilę jakby chciała się rozpłakać, ale zapanowała nad sobą i sztywno pokręciła głową.
- To dobrze.
Jeden z ładunków trafił w ścianę dołu wyrzucając fontannę nadtopionych bryłek. Galvin wyjrzał ostrożnie. Czterech szturmowców nacierało. Ostrzelał ich zmuszając do wycofania, a potem wdał się w pojedynek ogniowy ze schowanym na drzewie strzelcem. Kiedy udało mu się trafić tamtego w nogę został ostrzelany z prawej, z dużej grupy krzaków.
- Obchodzą nas z prawej - rzucił do Martine siedzącej apatycznie na dnie - Musimy stąd jak najszybciej wiać. Ja cię osłonię, a ty wskoczysz za to powalone drzewo i przeczołgasz się do końca, O.K?
- A co z tobą?
Zaskoczyła go tą troską, musiał przyznać.
- Dołączę do ciebie za chwilę. Ruszaj.
Kiwnęła głową i wyskoczyła z dołu wprost pod osłonę pnia powalonego drzewa. Trzy czy cztery ładunki pogoniły za nią, ale chybiły. Pozostałe Galvin ściągnął na siebie wychylając się i otwierając chaotyczny, bezcelowy ogień. Po kilkunastu sekundach zgrabnym susem dotarł do pnia i zaczął się czołgać w ślad za dziewczyną.
Dwadzieścia metrów dalej ugrzęźli za osłoną pnia. Dalej nie było już nic, tylko pusta polana. Próba dotarcia stąd do najbliższych zarośli oznaczała samobójstwo. Galvin coraz rzadziej wychylał się, aby odpowiadać na ogień wrogich strzelców. Tamci wstrzelali się już i odpieranie tyraliery stało się trudne. Na tyle trudne, żeby Galvin zrozumiał wreszcie, iż oboje nie mają szans. Żadnych.
- Chyba lepiej pomódl się do swoich bogów, Martine - odezwał się ze znużeniem Keith. Czuł ten rodzaj spokoju, co zwykle, gdy miał wrażenie, że idzie na pewną śmierć - Bo już chyba tylko oni mogą nas ocalić.
W tej samej sekundzie, jakby w odpowiedzi na to powietrze wypełnił szum silników gravskuterów i kanonada w lesie zgęstniała. Dołączył do tego ryk, ryk atakujących rebeliantów. Galvin wychylił się i zaklął w myślach. Z przeciwległego końca polany wyłoniła się tyraliera postaci w maskujących mundurach koloru khaki otwierając ogień ku stanowiskom szturmowców. Co najmniej drugie tyle żołnierzy osłaniało natarcie z zarośli.
- Znaleźli nas - wykrztusił pobladły Keith unosząc karabin i otwierając ogień. Wróg, błysnęła myśl, Wróg.
- Co robisz? - Martine podbiła lufę jego broni - Strzelasz do swoich przyjaciół!?
- Do twoich przyjaciół - odwarknął ze złością, ale przestał strzelać - Mnie z radością posłaliby pod mur. Pamiętasz to? - wskazał na swój totem - Pamiętasz? Ilu jest spośród nich jest takich jak Gerter?
Przez jej twarz przemknął błysk zmieszania.
- Kilkakrotnie ocaliłeś mnie przed śmiercią - stwierdziła gorączkowo - To może być okoliczność łagodząca.
- Uśpią mnie przed rozstrzelaniem? - rzucił cynicznie - Zapominasz, że byłem już raz w niewoli. Widziałem i poczułem jak to wygląda. I pozwól, że coś ci powiem: nigdy więcej na to nie pójdę.
Trafiony pień bryznął popalonymi drzazgami wprost na ich głowy. Galvin wychylił się zza osłony i zlokalizował przeciwnika - postać w mundurze szturmowca uciekającą w kierunku jednego z namiotów obozu. Starannie wycelował naprowadzając krąg celownika na biegnącego. I nic. Nie mógł. Po prostu nie mógł strzelić mu w plecy. Schronił się z powrotem za pień. Dostrzegł, że Martine podniosła się do przyklęku i śledzi toczącą się walkę.
- Nie wychylaj się ani nie próbuj pokazać - ostrzegł ją - Podczas walki ktokolwiek nieznany jest traktowany jak przeciwnik. Kropną cię bez namysłu, nie zdążysz się nawet zdziwić.
Po grymasie na jej twarzy odgadł, że trafił w sedno.
Ponownie wychylił się zza osłony. Rebelianci odepchnęli już niedobitki oddziałku Cliftona głębiej w las i ścigali ich teraz niczym psy gończe. Kilku żołnierzy w towarzystwie trzech czy czterech ewoków badało właśnie wejście do świeżo odkrytego kontenera.
- Hej! Tutaj! Jestem żołnierzem Rebelii! - usłyszał Galvin niemal nad uchem. Spojrzał w lewo i zaklął dosadnie.
Martine wyskoczyła zza osłony wbrew ostrzeżeniu i stała teraz jakieś trzy metry od niego wymachując rozpaczliwie rękami. Rebelianci trwali przez chwile zdumieni, szybko jednak zareagowali unosząc karabiny do ramion. Keith ponownie zaklął i spojrzał na Martine, której początkowy uśmiech radości zaczął zastygać w grymas niedowierzania i przerażenia.
Pchnął ją na ułamek sekundy przed naciśnięciem przez tamtych spustów. Był szybki, ale nie dość. Poczuł nagle silne tąpnięcie w boku, jak uderzenie taranem, które odrzuciło go wstecz, na plecy. Upadek wyrwał mu powietrze z płuc, a w oczy uderzyła go czarna ściana, rozmywając się w gasnące czerwone kręgi. Fala bólu, wgryzającego się lodowatymi zębami w bok, przywróciła mu wzrok. Zmusiła do otwarcia oczu. Kierowany siłą woli, zdołał przewrócić się na brzuch. Dostrzegł, że rebelianci biegną w jego kierunku, a karabin, leży przed nim, o metr zaledwie, który wydawał się być milą. Prawa dłoń Keitha popełzła w kierunku broni poruszana niemal wyłącznie wysiłkiem woli, ale po dotknięciu kolby osłabła i zamarła.
Czerwone kręgi przed oczami wróciły, wyraźniejsze niż poprzednio. Oddech Galvina stał się płytszy, znaczony krwawą pianą w kącikach ust. Ktoś dotknął go i nie bez wysiłku obrócił ponownie na plecy. Martine. Starała się odnaleźć puls na jego szyi nie zważając na zbryzgany krwią pancerz szturmowy.
- Keith! Słyszysz mnie? Keith! - odwróciła głowę w kierunku rebeliantów, podchodzących ostrożnie z bronią gotową do strzału - Dlaczego to zrobiliście?! Nie widzieliście do kogo strzelacie?!
Galvin spróbował nabrać powietrza w przedziurawione płuca, ale paroksyzm bólu eksplodował mu wśród żeber, a z ust popłynął strumień jasnej krwi. Zimno przeniknęło go na wskroś. Sapnął ciężko, przymykając oczy. Martine nachyliła się nad nim, dłonią delikatnie unosząc jego głowę.
- Dajcie mi medpakiet, szybko! - rozkazała rebeliantom, którzy tymczasem zatrzymali się wokół niej i z mieszanymi uczuciami przyglądali się Galvinowi - Na co czekacie, on umrze!
- Tak będzie lepiej - oświadczył jeden z żołnierzy przewieszając karabin przez ramię - Dla niego i dla nas.
Otwierała usta by coś dodać, ale ta uwaga zamknęła je na powrót. Na sekundę, może dwie, opadła na kolano, ale zaraz poderwała się ponownie i zerwała z pasa najbliższego podwładnego zasobnik medyczny. Trzęsącymi się dłońmi wydobyła płat opatrunku żelowego oraz antyseptyczny spray i nachyliła się nad rannym.
- Jest pani wolna, poruczniku - powiedział ten sam rebeliant co poprzednio - O co jeszcze chodzi?
- Boli ... - wykrztusił z wysiłkiem Galvin - To boli ... - otworzył oczy, ale mignął mu tylko obraz z niedawnej przeszłości. Ciemne włosy. Młodzieńcza twarz. Kerry Dillich. I własny głos pobrzmiewający w uszach: Wszystko będzie dobrze. Musisz tylko w to uwierzyć. Słodki smak krwi w ustach stał się cierpki, niemalże gorzki. Niebo dla honorowych szturmowców. I co z tego, kogo obchodzi czy to prawda? Koniec już blisko - ... dostałeś już za swoje ... Teraz pójdziesz ... prosto do ... - iskra bólu dźgnęła martwiejący system nerwowy i Keith szarpnął się konwulsyjnie. Z morza czerwieni przed oczami wynurzyła się nagle twarz Martine, spryskującej sprayem ranę w jego boku.
- Keith, nie umieraj, proszę cię - powiedziała widząc, że on otwiera oczy - Nie umieraj. Nie... nie zostawiaj mnie.
- Co ktoś taki jak ty robi na wojnie? - wyszeptał unosząc nieco zakrwawione kąciki ust - Martine...
- Wszystko będzie dobrze, Keith - odparła gładząc go po twarzy - Wszystko będzie dobrze.
Jego uśmiech poszerzył się, a dłoń spoczęła na dłoni Martine.
- Jesteśmy kwita... pani porucznik... kwita. Wracaj... do domu.
Ból jeszcze raz targnął jego ciałem i przeszył go jak lodowaty harpun. Galvin spróbował jęknąć, ale zdołał tylko zaskomleć cicho. Jak pies..., zakołatało mu w głowie, Jak pies...
W uszach dźwięk bijącego serca stał się wyraźnie szybszy, mniej równy i jednocześnie Keith wyczuł raczej niż zobaczył jakieś światło przed sobą.
Pozwolił sercu zamilknąć.
sierpień `89 - marzec `97
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,33 Liczba: 12 |
|
Martis2011-01-26 12:45:18
Bardzo ciekawe odwrócenie ról, rebelianci w miejsce barbarzyńców trakujących wrogów niczym Imperium za czasów świetności i bezsilność małych i niezorganizowanych sił pozostałych po doborowych żołnierzach Imperium.
Wątek "miłosny" też dodaje smaku.
Świetne opowiadanie. 10/10
jedi_marhefka2007-01-07 00:16:45
heh to pierwsze opowiadanie które przeczytałam na bastionie dawno, dawno temu w ogległej galaktyce... :D i mam do niego pewien sentyment... jest bardzo dobre po prostu :) 10/10
Sten2006-11-12 20:11:17
Bardzo fajne opowiadanie, szkoda że tak krótkie. Daje 10/10. Tylko tak dalej. :)
Lady Aragorn2006-04-11 23:03:54
świetne opowiadanko
Adela2006-03-12 16:44:55
Te opowiadanie jest świetne!!!!!!! daje 10/10
Gemini2006-01-22 15:20:51
Świetne opowiadanie. Niebanalna historia i zaskakujące zakończenie. Jedynie trochę fałszywe jest zachowanie Martine w ostatniej akcji. W końcu była porucznikiem , więc jakoś powinna zachowac się rozsądne / uciekanie w bok , a nie na wprost./ No i po drugie mimo ostrzeżenia Keitha wyłażi zza pnia. W takoim wypadku człowiek chowa sie w mysią dziure "bo strzelaja" a nie pokazuje sie. Ale poza tym to opowiadanie zasługuje na DUZĄ pochawałe. A tak a propos. Widzę że juz jakiś czas jest tu umieszczone , ale następnych nie widać ? Gorąco zachęcam autora o rozwijanie swego talentu. A może są inne strony z opowiadaniami ?
Dominik1022006-01-19 21:09:59
Czytałem to z trzy razy i za każdym razem książka ta przypomina mi film "Pluton" opowiadający o wojnie w Wietnamie.....ale tak wogule to zajebiste!!!
Karl2005-01-05 10:07:29
Zajebiste
Najlepsze, jakie tutaj dotąd czytałem. Co prawda jestem świeżym fanem i przeczytałem dopiero 50% tego, co tu jest, ale te jest naprawdę zajebiste.
Edi2004-07-28 23:53:05
Super!!!Śmiało tego fana można nazwać mistrzem.Opowiadanie naprawdę wciaga,ciekawa historia,sceny walk,przekleństwa(ludzkie zachowania) i pokazanie Imperium i Rebelii od innej strony(gdy to czytałem byłem za szturmowcami).Te opowiadanie zasługuje na rozwinięcie jego do powieści.10/10.
Nexus-62004-06-27 11:59:43
Bez watpienia najlepszy polski fanfic jaki kiedykolwiek powstal - 8 lat pracy nie poszlo na marne. Teraz, gdy przeczytalem je po raz drugi dostrzega sporo minusow (odejscie od kanonu w kewstii np. imperialnych mundorow, drewnine dialogi, wpychanie sie narratora z oczywistymi wnioskami, zbyt wiele przyslowkow (kto czytal "Jak pisac" S. Kinga ten wie) i ten patetyczny ton), ale i tak jest to dzielo ze wszechmiar godne uwagi (no i jeszcze nawiazanie do "Procesu" Kafki w zakonczeniu, plus za znajomosc klasykow). Polecam!
Admirał Raiana Sivron2004-05-01 21:06:42
Szczerze mówiąc opowiadanie wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Niebo dla honorowycj szturmowców-..Mmm świetne dla mnie 10 i jeszcze więcej. Bezbłędne i dopracowane w każdym calu. Oby tak dalej!
Calsann2003-12-12 21:20:33
hm... ciężko się czyta... ale może być...
Luke Darklighter2003-10-04 21:52:48
Bardzo ciekawe podejście do tematu, moim zdaniem zbyt dużo tych mordobić co akapit :-). I w zasadzie od momentu przesłuchania szkoda mi to było czytać, bo miałem przeczucie że któreś z tych dwojga zabijesz. :-(
Dash Onderon2003-03-01 11:10:54
Dobre i to przez duże "D". Warto było
tyle czasu siedzieć przed kompem.
Wciągające dialogi. Jak dla mnie to bez
namysłu 10.
Anor2003-02-13 14:49:36
No no rzeczywiście super. A tak swoją
drogą zastanawiam się ilu udało się całe
to opowiadanie przeczytać. Muszę
powiedzieć, że czytając je nie widziałem
żadnej różnicy w stosunku do twórczości
autorów piszących SW. Naprawde widać
talent autora. Kawał dobrego opowiadania.
Ciekaw jestem czy przyjdzie nam jeszcze
przeczytać coś napisanego piórem
Grzegorza Wiśniewskiego