TWÓJ KOKPIT
0

Dobrzy, źli ludzie :: Twórczość fanów

- Jakieś dwie mile za tą skarpą znajduje się obóz szkoleniowy 2 Specjalnej Grupy Uderzeniowej - oświadczył kapitan zakreślając palcem kółko w jednym z regionów mapy - Jest opuszczony, bo 2 Uderzeniową przerzucono pół roku temu na Mytus 7. Pełno tam sprzętu, broni i wszelkiego rodzaju dobra, bo Sztab planował przeszkolenie tam jeszcze kilku innych oddziałów. Prawdopodobnie jest tam ukryty wahadłowiec ewakuacyjny.

- Brzmi wspaniale - mruknął bez przekonania Galvin - Ale nie dajmy się ponieść entuzjazmowi. Co pan miał na myśli mówiąc, że może być już za późno?

- Mogła tam dotrzeć jakaś inna grupa - stwierdził kapitan chowając mapy - Informacje o tym ośrodku posiadał wprawdzie tylko Sztab, ale mogły być przecieki. Jak ten, dzięki, któremu ja się dowiedziałem. Oczekiwanie może nas drogo kosztować.

- Jeśli jest tam tyle dobra to po co niesiemy tyle żarcia ze sobą? - zapytał nagle Keith - Bez tych plecaków przeprawa zabierze nam najwyżej kwadrans.

- Musimy je mieć. W obozie nie ma żadnych zapasów żywności. Uczono tam także sztuki przetrwania w obcym terenie, polowań, zastawiania sideł. Takich tam rzeczy. Zapotrzebowanie na żywność pokrywały niestety cotygodniowe transporty.

Galvin pokręcił głową.

- Głosuję za oczekiwaniem.

Stacy spojrzał na skarpę.

- Mniej niż godzinę, Galvin? - zapytał - Po tych korzeniach nawet szybciej?

- Stacy, nie jestem pewien ...

Sierżant nie słuchał już dalej.

- Jestem za przeprawą.

- Dobrze - rzucił z zadowoleniem Clifton - Galvin rozstaw się ze swoimi ludźmi. Zaczynamy za kwadrans.

Keith odprowadził oficera wzrokiem i zaklął w myślach. Pakowali się w kłopoty, czuł to. W cholerne kłopoty.

Rozkazał Brandtowi zajęcie pozycji na skarpie po drugiej stronie zakrętu, tak, aby mógł widzieć spory kawałek dolnego biegu rzeki. Sam stanął na płaskim brzegu pod osłoną krzaków w wyczekującej postawie i z bronią gotową do strzału. Naprawdę mu się to nie podobało. Przekraczanie w dzień koryta rzeki, którego z dużym prawdopodobieństwem mogły używać powietrzne patrole, to było zbędne ryzyko. Zwłaszcza jeśli wierzyć temu co Clifton powiedział o ukrytym obozie.

Czoło kolumny obładowanych plecakami postaci wynurzyło się z pomiędzy nadbrzeżnych zarośli i przeprawiło pod skarpę. Dwóch żołnierzy rozpoczęło wspinaczkę, ale po chwili obaj stoczyli się ze swoimi plecakami w nurt. Następny ochotnik spróbował bez plecaka, za to z kawałkiem włochatego pnącza. Udało mu się i po paru minutach kolejni żołnierze zaczęli się wspinać.

Galvin obserwował to wszystko z rosnącym niepokojem. To wszystko szło zbyt wolno.

Na brzegu pokazała się postać Martine, strzeżonej przez dwóch innych żołnierzy. Z pewnością zauważyła Galvina, stojącego zaledwie parę metrów dalej, ale nie dała niczego po sobie poznać. Z gracją weszła do sięgającej kolan wody i zatrzymała się na chwilę spłukując twarz. Potrząsnęła energicznie głową, po czym płynnym ruchem odgarnęła włosy z czoła. Wyglądała na zupełnie nie zmienioną, jakby rzeczywiście wydarzenia nie pozostawiały na niej żadnego śladu.

Za nią na brzegu pojawił się Clifton. Spojrzenia jego i Keitha spotkały się, a potem kapitan zerknął na dziewczynę. Galvin wolał się odwrócić, choć tak na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego. Pokręcił głową i uniósł do ust odpiętą manierkę.

Nie zdążył zrobić nawet jednego łyku. Z lewej strony nadbiegł szum, który szybko podniósł się do ryku pracujących silników. Galvin wypuszczając manierkę i unosząc karabin dostrzegł jeszcze Brandta, dającego rozpaczliwe znaki ze swojego stanowiska, kiedy zza zasłaniających zakręt drzew wyskoczyły trzy gravskutery osłaniające dwa transportery.

- Kryć się! - krzyknął do zaskoczonych towarzyszy przykładając oko do celownika i łapiąc w niego sylwetkę pierwszego przeciwnika. Rebelianckie maszyny dostrzegły już jednak co się dzieje i rozluźniły szyk, zwolniły i zaczęły zawracać. Jeden z transporterów zawisł nad rzeką wyrzucając desant na skarpę, drugi obniżył się opuszczając żołnierzy na linach wprost na dno wąwozu. To naprawdę wyglądało źle.

Galvin stracił cel z oczu, a widząc tyralierę przeciwników padł na piach opierając karabin o leżącą grubą gałąź. Obejrzał się. Większość szturmowców gnała do lasu pozostawiwszy na ścianie skarpy paru kolegów osłanianych przez jednego straceńca leżącego w wodzie, osłoniętego górą porzuconych plecaków. Clifton krzyczał coś do nich wymachując bronią, ale nikt nie wydawał się być zainteresowany słuchaniem go. Niespodziewanie najbliższy transporter skierował się za uciekającymi żołnierzami Imperium. Zawarczały granatniki i woda spieniła się tryskając burymi słupami w górę. Podmuch dosięgnął dwóch szturmowców przewracając ich z impetem. Ze stanowiska na grzbiecie transportera zaczęło kropić szybkostrzelne działko, po chwili przyłączył się do tej kanonady drugi transporter i atakujący tyralierą rebelianci. Dziesiątki ładunków zawyły w powietrzu, rozległ się trzask pękających od trafień pni i szelest ścinanych gałęzi przeplatany jękami rannych.

Galvin zaciskając zęby wrócił okiem do celownika. Pierwszy transporter nie zdążył przyspieszyć, Keith ściął operatora działka, tak, że tamten zapadł się do wnętrza pojazdu. Chwilę później poderwał się i dał szczupaka w bok, o włos unikając odłamków granatu. Wytrząsając piach z włosów uskoczył pod osłonę drzew i ogarnął rzekę spojrzeniem. Ci, których atak zastał wspinających się zostali zmasakrowani, podobnie jak szturmowiec ich osłaniający. Stanowisko Brandta tryskało jednostajnie jęzorami płonącego napalmu, odzywała się natomiast broń Danckse`a i tych, którzy zdołali wcześniej dostać się na skarpę. Rebelianci nacierali na nich wspierani ogniem obu transporterów i trzech uwijających się wokół gravskuterów. Przy takim oporze musieli zwyciężyć.

Galvin chciał odskoczyć w gąszcz, ale zahaczył wzrokiem nieruchome ciało, leżące na wpół w wodzie. Poznał je po szarym mundurze.

Martine, zabłysła myśl. Nie zastanawiając się długo przerzucił karabin przez plecy i wystartował w kierunku dziewczyny dopadając jej w kilku skokach. Nie tracąc czasu na oględziny, świadom trwającej wokół walki przerzucił ją przez ramię i przeniósł pod osłonę zarośli. Żyje, stwierdził po chwili badając puls na szyi.

- Galvin, rusz się, kurwa! - krzyknął na niego Clifton pojawiając się nagle obok - Kontratakujemy wzdłuż brzegu. Nie siedź tak! - zerknął na kogoś za plecami, na niskiego, ciemnowłosego podoficera, po czym dodał rozkazująco - Weź ze sobą kilku ludzi i obejdź ich od lewego brzegu. Stacy próbuje dostać się na skarpę. My postaramy się ich zepchnąć, ale do ciebie i Stacy`ego należy cała robota. Dalej!

Podrywając się na nogi Keith stracił z oczu twarz nieprzytomnej Martine. Przez duszę przemknęło mu uczucie pustki, niczym spopielająca wszystko fala płomieni. Poczucie rzeczywistości przywrócił mu dopiero Clifton, popychając ku grupie biegnących w kierunku brzegu szturmowców. Jeden z nich wymachiwał długą rurą granatnika.

- Idziecie ze mną - rzucił Keith nieznoszącym sprzeciwu głosem - Tędy - wskazał kierunek, z którego dobiegało dudnienie silników transportera. Opodal detonowała seria pocisków wyrzucając w powietrze chmurę ziemi i strzępów. Galvin osłonił twarz dłonią i ruszył ponaglając gestem nowych podkomendnych. Rozwinęli się w krótką tyralierę i zanurzyli w obszar wysokich, gęstych krzewów kierując się łukiem ku rzece. Kolejna eksplozja podniosła opodal wielkie płaty nadpalonej ściółki, bok jakiejś wysokiej sosny zapalił się gwałtownie.

Kiedy przeskakiwali od jednej kępy do następnej, z przeciwka wynurzył się luźny szpaler zmierzających do przeciwnatarcia rebeliantów. Obie grupy, zaskoczone tym spotkaniem, po sekundowym wahaniu zwarły się w walce wręcz. Galvin niemal zderzył się z wysokim, rudym oficerem w mundurze piechoty planetarnej. Wypuścił karabin z dłoni łapiąc tamtego jedną dłonią za gardło, a drugą blokując zadane z dołu pchnięcie nożem. Przez chwilę obaj patrzeli sobie w oczy napierając na siebie, tak, że Galvin mógł dostrzec w oczach tamtego odbicie swoich własnych. Trwało to jednak tylko moment, bowiem nagle Keith szarpnął całym ciałem wytrącając przeciwnika z równowagi, po czym pociągnął go za szyję wbijając kciuk między kostki dłoni trzymającej nóż. Tamten padł ze zgrabnym obrotem na ziemię i zdążył tylko westchnąć nim w błyskawicznym, dwukrotnym ciosie ostrze pogrążyło się w jego krtani. Galvin odskoczył natychmiast wstecz, chwytając porzucony karabin. Rebelianta wznoszącego obok do ciosu kolbę swojego miotacza snop energii musnął w głowę i odrzucił gdzieś w gąszcz. Następny przeciwnik zdążył krzyknąć nim dwa trafienia ugrzęzły w jego barku i boku. Galvin nie celując przeleciał ciągłym strzałem po zaroślach przed sobą, ścinając mnóstwo gałęzi i wyrzucając w powietrze kurtynę popalonych liści. Rebelianci cofnęli się, a potem rzucili do ucieczki. Szybko przeładował podbiegając do najbliższego ze swoich ludzi, szturmowca klęczącego na ciele pokonanego rebelianta. Gestem nakazał mu uważać i rozejrzał się po pozostałych. Dwóch z nich najwyraźniej przegrało, nie podnieśli się już. Pozostali czterej ocaleli. Galvin zignorował ich przerażone spojrzenia kierowane na martwych kolegów, prędkość zmian sytuacji przyprawiła ich o szok. Czytelnym gestem nakazał im marsz naprzód, w stronę rzeki i odgłosów zajadłej walki.

Pięćdziesiąt metrów dalej rebelianci znów zaatakowali. Wśród tyraliery zakwitły nagle wybuchy granatów, miotanych zza zasłony drzew. Żołnierz niosący granatnik w mgnieniu oka oklapł kiedy owionęła go chmura odłamków. Opadł na ziemię jak marionetka, której podcięto sznurki.

Idący po prawej jego kolega zawył kuląc się i chwytając za poszarpane kolana. Zręczne natarcie rebeliantów załamało się jednak w ogniu karabinów pozostałych szturmowców. Galvin mimo ciągłego ostrzału doczołgał się do granatnika, nadal tkwiącego w rękach zabitego i użył go rozpętując ogniste piekło na kierunku, w którym rebelianci ponownie się wycofali.

- Dalej! - krzyknął do podległych sobie niedobitków i zerwał się na nogi unosząc granatnik. Wpadł z impetem w zarośla z karabinem dyndającym na plecach i z bojową furią w oczach. Nie widział czy inni poszli za nim, mało go to obchodziło. Szarżował po raz pierwszy w życiu, z pustką w sercu i w oczach. Blady, z dłońmi czerwonymi od krwi, w brudnym mundurze wyglądał jak jakiś duch i tak też się czuł. Z boku wypadł na niego rebeliant unosząc broń, Galvin nie zatrzymując się uderzył go w skroń grubą lufą granatnika odrzucając z powrotem w zarośla. Wypadł na brzeg rzeki, tuż za linią rebelianckiej tyraliery i rozejrzał się wokół. Na plażę, parę metrów dalej, wyskoczyło dwóch przeciwników. Dostrzegli go kiedy wycelował do nich z granatnika. Eksplozja zmiotła ich w ułamku sekundy. Następnie Galvin skierował swoją uwagę na transporter, unoszący się kilkadziesiąt metrów dalej, nad lustrem wody. Operator działka na kadłubie też go zauważył i z grymasem przerażenia na twarzy szarpnął lufę swej broni w jego kierunku. W tej samej sekundzie jednak granat z broni Keitha przebił cienką burtę pojazdu, jakby była zrobiona z papieru i detonował wewnątrz rozrywając maszynę na strzępy w chmurze jaskrawożółtych płomieni.

Spadając w wodę kawałki maszyny syczały stygnąc w gejzerach bąbli i pary, wiele runęło na głowy rebelianckich żołnierzy nadal nacierających wzdłuż koryta rzeki. Podmuch gorącego powietrza przewrócił Galvina z taką siłą, że zaparło mu dech. Świadom bliskości wroga wyprostował się na siedząco kierując lufę granatnika w prawo, na zaczynających się orientować w sytuacji żołnierzy tyraliery. Fala chłodu spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa, gdy dotarł do niego suchy szczęk spustu oznajmiający koniec amunicji. Po twarzy przemknął mu cień zawracającego drugiego transportera, którego strzelec już szukał go lufą działka. Na skraju skarpy po drugiej stronie rzeczki zaroiła się grupa rebeliantów wypatrując go na tle lasu. Odbezpieczali karabiny i regulowali celowniki. Galvin odrzucił pusty granatnik i na czworakach rzucił się pod osłonę drzew. Ściągnął z pleców karabin. Koło uszu bzyknęły mu pierwsze ładunki wystrzelone tym razem jeszcze na ślepo. Keith rozejrzał się w poszukiwaniu swoich ludzi, ale nigdzie nie było ich widać. Był odcięty.

Niespodziewanie jego uwagę zwrócił huk eksplozji, który dobiegł znad rzeki. Jeden z atakujących szturmowców musiał odpalić kierowaną rakietę do transportera i fragmentujący ładunek oderwał część sterów aerodynamicznych i antygrawitatorów, na których maszyna się unosiła. Kadłub został rozszarpany jakby zrobiono go z cienkiej blachy, a z przedziału napędowego buchnął welon ciemnego dymu. Pojazd kręcąc się opadł z chrzęstem na pochyłe zbocze skarpy i zamarł tam, rzężąc coraz ciszej silnikami. Z wnętrza wyskoczyło dwóch członków załogi i rzuciło się do ucieczki w las, porastający brzeg. W tym samym momencie kanonada nasiliła się, a po chwili dołączył do niej ryk nacierających szturmowców. Ze swojego stanowiska Galvin dostrzegł rebeliantów strzelających ze skarpy. Wymierzył do najbardziej wysuniętego strącając go trafieniem w dół, a pozostałych zmuszając do wtulenia w ziemię i przerwania ostrzału. Chwilę później rebelianci zaczęli uciekać. Najpierw jeden, potem dwóch, a kilka sekund później reszta. Runęli ławą w kierunku, z którego przylecieli, biegnąc po kolana w wodzie, rozbryzgując ją w wysokich fontannach. Nikt z nich nie pozostał by osłaniać tą ucieczkę i w mgnieniu oka strzelcy wyborowi szturmowców zaczęli ich masakrować. Galvin także wynurzył się z ukrycia rażąc długimi seriami doskonale widocznego przeciwnika, a wkrótce dołączyli do niego jeszcze dwaj jego ludzie zamieniając odwrót w prawdziwą rzeźnię. Ledwie jeden czy dwaj rebelianci zdołali dotrzeć do linii drzew, za sobą pozostawili kilkanaście ciał swoich kolegów, na brzegu albo w wodzie.

Koniec. Galvin zatrzymał się po kostki w wodzie i głęboko oddychając stygł z bitewnego zapału. Ponownie czuł zapach lasu, słyszał jego odgłosy, jęki rannych i umierających, trzaski płomieni. Spojrzał na swoje dłonie i przyklęknął myjąc je zdecydowanymi ruchami. Zmoczył też kark i twarz, wystawiając ją później ku promieniom słońca. Zbliżyli się do niego żołnierze przeczesujący pole bitwy, ale odesłał ich gestem pokazując, że wszystko w porządku. Ruszył brzegiem w kierunku, gdzie ostatnio widział Cliftona. Mimo zmęczenia zmusił się do szybszego kroku, przewiesił karabin przez ramię, a dłonią oczyścił włosy z igliwia.

Nagle potknął się o coś.

Rebeliant był młody, najwyżej dwudziestoletni, ledwie przeszkolony żółtodziób. Trafienie musnęło jego klatkę piersiową paląc i rozrywając tkankę. Konał w straszliwych męczarniach, to było od razu widać. Nie miał żadnej szansy. Odczuwał taki ból, że śmierci oczekiwał niczym wybawienia. Galvin nadział się na spojrzenie nic nie widzących oczu tamtego i przystanął. Powodowany nagłym impulsem pochylił się nad śmiertelnie rannym i zaczął intensywnie grzebać w zasobniku na jego pasie. Kiedy za plecami pojawił mu się Clifton, Keith akurat robił młodemu zastrzyk z dużej ilości CB, czynnika przeciwbólowego. Wystarczająco dużej, aby zlikwidować problemy tamtego na zawsze.

- Co jest, Galvin?! - wrzasnął niespodziewanie kapitan, ale Keith nawet nie drgnął. Spokojnie wstał i obrócił się twarzą do oficera - Tracisz tu czas z tym szczurem, a tymczasem mnóstwo naszych też jest rannych. Wynoś się stąd, zbiórka tam, na brzegu. Ruszaj się!

Clifton ruszył dalej wydając rozkazy do nie odstępującego go na krok ciemnowłosego podoficera i szybkimi ruchami rąk wskazując coś na północy. Galvin odprowadził go wzrokiem, po czym dokończył aplikowania CB rannemu. W nieruchomych oczach tamtego nie pojawił się nawet ślad wdzięczności, ale Keith i tak na to nie liczył.

Odnalazł i napełnił wodą upuszczoną wcześniej manierkę, a potem ruszył by dołączyć do pozostałych. Na wskazanym przez kapitana miejscu zgrupowało się już kilku szturmowców, Galvin dostrzegł na skarpie jeszcze trzech, w tym Stacy`ego. Cliftonowi towarzyszyło pięciu. Co stało się z resztą?

- Gdzie pozostali? - rzucił w kierunku siedzącego na piasku żołnierza, któremu kolega bandażował przedramię.

- Ci z końca kolumny zwiali, razem z tym co nieśli - odparł spoglądając na niego z rezygnacją - Poza tym mamy ośmiu zabitych i dwóch ciężko rannych. Lada chwila ci rebelianci co nam się wymknęli wezwą pomoc i dadzą nam takiego łupnia...

- Starczy, bo Clifton usłyszy - przerwał mu Galvin - Gdzie dziewczyna?

Szturmowiec spojrzał na niego z namysłem.

- Tam, w krzakach z eskortą.

Martine siedziała z ponurą miną na ziemi, a obok leżało dwóch rannych żołnierzy. Rannych śmiertelnie, jak zauważył Galvin podchodząc bliżej. Jeden z wartowników rozmawiał z nimi cicho. Nie zwrócił w ogóle uwagi na Keitha.

Galvin pochylił się nad dziewczyną i uniósł jej głowę za podbródek oglądając długie skaleczenie na jej skroni. Szarpnęła głową.

- Spokojnie - mruknął z wyrzutem - Chciałem tylko ...

- To niepotrzebne - powiedziała zdecydowanym tonem - Niepotrzebne tak jak to wszystko. Niech mnie pan zostawi.

Trwał tak jeszcze przez chwilę z palcami dotykającymi skóry jej twarzy, ale wreszcie cofnął się i wyprostował topiąc wzrok gdzieś wśród drzew.

- Niepotrzebnie my zabijamy was?

- Niepotrzebne jest w ogóle to zabijanie.

- Więc mamy usiąść przy stole i rozegrać partię sabacca o bardzo wysoką stawkę? To nie działa w ten sposób. Nic nie działa w ten sposób w życiu.

- To jest akademicka dyskusja, sierżancie. Po co chce mnie pan w nią wciągnąć?

- Niczego pani nie rozumie.

- A co takiego mam rozumieć?

Z tyłu nastąpiła silna eksplozja. Galvin obejrzał się w tamtym kierunku oczekując najgorszego - natarcia kolejnej grupy rebeliantów. Po kilkunastu sekundach pojawiła się biegnąca grupa z Cliftonem i pozostałymi szturmowcami. Na twarzach odbijała im się niepewność.

- Zbierajcie się, spieprzamy! - zawołał Clifton wykonując ponaglający ruch ręką. Rozluźnieni dotąd szturmowcy zerwali się na nogi.

- Co się stało? - zapytał Galvin obserwując teren za ich plecami.

- Gaz bojowy. Na pokładzie tego transportera był gaz bojowy - odparł Clifton zatrzymując się na chwilę - Wybuchła amunicja chemiczna. Teraz chmura tego świństwa rozciąga się wzdłuż koryta rzeki. Lada chwila wiatr popchnie ją w naszym kierunku.

Galvin wrócił do rannych.

- Jeden z was będzie pilnował dziewczyny, a jeden weźmie ze sobą tego rannego - rozkazał jednocześnie nachylając się nad drugim z poszkodowanych.

- Nie - rzucił Clifton - Oni są i tak już martwi. Dajcie im CB i dołączcie do nas - skinął dłonią ku Martine i dwaj szturmowcy poprowadzili ją w ślad za oddalającą się grupą.

Galvin wbił w niego twardy wzrok, ale po chwili opuścił oczy i przymknął je. W co ty naprawdę wierzysz? W co, tak naprawdę ...



1 2 3 4 5 6 (7) 8 9

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 9,33
Liczba: 12

Użytkownik Ocena Data
Peterbog 10 2012-04-12 22:43:03
Martis 10 2011-01-26 12:45:29
Darth Cadeus 10 2008-06-07 13:59:40
Kale Cral 10 2007-05-15 15:24:49
Jenth23 10 2006-12-16 20:10:58
Sten 10 2006-11-12 20:11:28
Nadiru Radena 10 2005-09-13 13:11:43
Mitth`raw`nuruodo 10 2004-07-10 22:21:46
Nexus-6 10 2004-06-27 12:01:24
Gemini 9 2006-01-22 15:21:46
Alexis 8 2007-04-14 18:24:47
Shedao Shai 5 2005-01-28 21:39:57


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (15)

  • Martis2011-01-26 12:45:18

    Bardzo ciekawe odwrócenie ról, rebelianci w miejsce barbarzyńców trakujących wrogów niczym Imperium za czasów świetności i bezsilność małych i niezorganizowanych sił pozostałych po doborowych żołnierzach Imperium.
    Wątek "miłosny" też dodaje smaku.
    Świetne opowiadanie. 10/10

  • jedi_marhefka2007-01-07 00:16:45

    heh to pierwsze opowiadanie które przeczytałam na bastionie dawno, dawno temu w ogległej galaktyce... :D i mam do niego pewien sentyment... jest bardzo dobre po prostu :) 10/10

  • Sten2006-11-12 20:11:17

    Bardzo fajne opowiadanie, szkoda że tak krótkie. Daje 10/10. Tylko tak dalej. :)

  • Lady Aragorn2006-04-11 23:03:54

    świetne opowiadanko

  • Adela2006-03-12 16:44:55

    Te opowiadanie jest świetne!!!!!!! daje 10/10

  • Gemini2006-01-22 15:20:51

    Świetne opowiadanie. Niebanalna historia i zaskakujące zakończenie. Jedynie trochę fałszywe jest zachowanie Martine w ostatniej akcji. W końcu była porucznikiem , więc jakoś powinna zachowac się rozsądne / uciekanie w bok , a nie na wprost./ No i po drugie mimo ostrzeżenia Keitha wyłażi zza pnia. W takoim wypadku człowiek chowa sie w mysią dziure "bo strzelaja" a nie pokazuje sie. Ale poza tym to opowiadanie zasługuje na DUZĄ pochawałe. A tak a propos. Widzę że juz jakiś czas jest tu umieszczone , ale następnych nie widać ? Gorąco zachęcam autora o rozwijanie swego talentu. A może są inne strony z opowiadaniami ?

  • Dominik1022006-01-19 21:09:59

    Czytałem to z trzy razy i za każdym razem książka ta przypomina mi film "Pluton" opowiadający o wojnie w Wietnamie.....ale tak wogule to zajebiste!!!

  • Karl2005-01-05 10:07:29

    Zajebiste
    Najlepsze, jakie tutaj dotąd czytałem. Co prawda jestem świeżym fanem i przeczytałem dopiero 50% tego, co tu jest, ale te jest naprawdę zajebiste.

  • Edi2004-07-28 23:53:05

    Super!!!Śmiało tego fana można nazwać mistrzem.Opowiadanie naprawdę wciaga,ciekawa historia,sceny walk,przekleństwa(ludzkie zachowania) i pokazanie Imperium i Rebelii od innej strony(gdy to czytałem byłem za szturmowcami).Te opowiadanie zasługuje na rozwinięcie jego do powieści.10/10.

  • Nexus-62004-06-27 11:59:43

    Bez watpienia najlepszy polski fanfic jaki kiedykolwiek powstal - 8 lat pracy nie poszlo na marne. Teraz, gdy przeczytalem je po raz drugi dostrzega sporo minusow (odejscie od kanonu w kewstii np. imperialnych mundorow, drewnine dialogi, wpychanie sie narratora z oczywistymi wnioskami, zbyt wiele przyslowkow (kto czytal "Jak pisac" S. Kinga ten wie) i ten patetyczny ton), ale i tak jest to dzielo ze wszechmiar godne uwagi (no i jeszcze nawiazanie do "Procesu" Kafki w zakonczeniu, plus za znajomosc klasykow). Polecam!

  • Admirał Raiana Sivron2004-05-01 21:06:42

    Szczerze mówiąc opowiadanie wywarło na mnie ogromne wrażenie.
    Niebo dla honorowycj szturmowców-..Mmm świetne dla mnie 10 i jeszcze więcej. Bezbłędne i dopracowane w każdym calu. Oby tak dalej!

  • Calsann2003-12-12 21:20:33

    hm... ciężko się czyta... ale może być...

  • Luke Darklighter2003-10-04 21:52:48

    Bardzo ciekawe podejście do tematu, moim zdaniem zbyt dużo tych mordobić co akapit :-). I w zasadzie od momentu przesłuchania szkoda mi to było czytać, bo miałem przeczucie że któreś z tych dwojga zabijesz. :-(

  • Dash Onderon2003-03-01 11:10:54

    Dobre i to przez duże "D". Warto było
    tyle czasu siedzieć przed kompem.
    Wciągające dialogi. Jak dla mnie to bez
    namysłu 10.

  • Anor2003-02-13 14:49:36

    No no rzeczywiście super. A tak swoją
    drogą zastanawiam się ilu udało się całe
    to opowiadanie przeczytać. Muszę
    powiedzieć, że czytając je nie widziałem
    żadnej różnicy w stosunku do twórczości
    autorów piszących SW. Naprawde widać
    talent autora. Kawał dobrego opowiadania.
    Ciekaw jestem czy przyjdzie nam jeszcze
    przeczytać coś napisanego piórem
    Grzegorza Wiśniewskiego

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..