Galvin jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła mu z oczu. Potem z wysiłkiem skierował się na północ i spróbował wrócić myślami do rzeczywistości, zatrzeć w umyśle ślady wszystkiego, co wydarzyło się tego dnia.
Krzyk smagnął jego uszy zupełnie bez ostrzeżenia. Odgłosy burzy przytłumiły go, ale Galvin i tak zidentyfikował kierunek, z którego nadbiegł. Podejmując podświadomie błyskawiczną decyzję rzucił się tam, w ślad za Martine. Poślizgnął się na mokrej trawie i wpadł nogą w wykrot, ale skręcił jakoś łapiąc równowagę. Nie zwalniając zanurzył się w gąszcz i w otwierający się zaraz za tym płytki wąwóz.
Wpadając na niewielką polankę nadział się na dwie karabinowe lufy i przystanął raptownie.
- Co jest? - zapytał ostro.
Właścicielami karabinów byli szturmowcy. Bez hełmów i totemów, ale nadal wpancerzach szturmowych, z dopiętymi do pasów zasobnikami. Napięte wyrazy ich twarzy nie wróżyły niczego dobrego.
- Dlaczego nie salutujecie starszemu stopniem? - warknął Keith wracając do równowagi - Jesteście ślepi czy ...? - przerwał przypominając sobie nagle, że nie ma swoich dystynkcji.
- Mają taki rozkaz - wtrącił ktoś z boku. Był to wysoki, siwowłosy sierżant Żandarmerii przyglądający się Galvinowi z boku. Za jego plecami stało jeszcze kilku żołnierzy pilnując pobladłej Martine. Wszyscy spoglądali na niego podejrzliwie.
- Niech pan rzuci broń, natychmiast - rozkazał sierżant, a Galvin pozwolił swojemu karabinowi opaść na ziemię - I ręce na kark.
Jeden z żołnierzy pchnął Keitha na środek polanki, tuż obok Martine.
- Co się dzieje, do cholery? - odezwał się jak mógł najspokojniej - Macie zamiar wziąć mnie do niewoli?
- Zamknij się - skwitował to sierżant - Ty i ty - wskazał na dwóch swoich ludzi - Przeczesać okolicę. A ty idź po kapitana.
Zwrócił się do Galvina.
- Odezwiesz się dopiero, gdy zapyta cię kapitan - wycedził unosząc palec - Dopiero wtedy.
- Tak jest, sir - odpowiedział lodowatym tonem Keith.
Żandarm przez chwilę wyglądał jakby chciał go uderzyć, ale skrzyżował spojrzenia z Galvinem i zrezygnował z tego pomysłu. Odwrócił się z kamienną twarzą i odszedł pokonferować z jednym z żołnierzy.
Galvin spojrzał na Martine. Jej bladość spowodowana była chyba raczej wyczerpaniem, bo sądząc ze zwykłego dla niej wyrazu dostojeństwa na twarzy w pełni panowała nad sobą. Naprawdę miała klasę.
Kapitanem okazał się młody, najwyżej trzydziestoletni biały mężczyzna noszący długi przeciwdeszczowy płaszcz, pod którym miał nieco przybrudzony, szary mundur polowy, oraz wymiętą czapkę wieńczącą bujną grzywę włosów. Na rękawie miał totem 4 Specjalnej Grupy Uderzeniowej, elity elit. Wchodząc na polankę najpierw przyjrzał się dokładnie dziewczynie. Dopiero potem skierował się ku Galvinowi.
- Sierżant Keith Galvin, 2 kompania 6 Legionu, melduje się na rozkaz - odezwał się Keith kiedy tamten tylko się zbliżył.
Kapitan zmierzył go trudnym do interpretacji spojrzeniem.
- 6 Legion, tak? - zapytał ignorując salut - Od pułkownika Verkhana?
- Od pułkownika Anoeda, sir - sprostował Galvin - Pułkownik Verkhana dowodzi legionową grupą wsparcia pancernego.
- Aha - mruknął kapitan wykonując drobny ruch ręką. W tej samej sekundzie Galvin zrozumiał, że zdał egzamin. Gdyby go nie zdał to na ruch dłoni oficera ci z tyłu strzeliliby mu w plecy.
- Skąd pan tu się wziął, sierżancie?
- Dziś rano udało mi się uciec z niewoli, sir - streścił w kilku słowach wydarzenia ostatnich dni.
- Po co wzięliście ze sobą dziewczynę? - oficer spojrzał na Martine - I dlaczego ją wypuściliście?
- Nie wypuściłem, sir - skłamał gładko Galvin - Uciekła mi. Właśnie jej szukałem kiedy pańscy ludzie ... no, kiedy ich spotkałem. Jest dla mnie bardzo cenna.
- A to z jakiego powodu? - zapytał sierżant.
Keith wyprostował się i zmierzył go wzrokiem.
- Jak rozumiem zostanę przyjęty do grupy? - mruknął ze nieco udawaną swobodą. Kiedy oficer potwierdził to lekkim skinięciem głowy, dodał - Sądzę, że można przy jej pomocy wydostać się stąd. Pochodzi z jednego z najbardziej znanych i najbogatszych rodów Galaktyki. Taka zakładniczka jest wiele warta, bardzo wiele - zawiesił głos - Można to wykorzystać.
Spojrzał przez ramię kapitana na Martine. Tak jak wszyscy inni słuchała jego przemowy i wpatrywała się w niego z nienawiścią. Nienawiścią rosnącą z każdą sekundą, czuł to. Ale musiała to znieść, choćby dla własnego dobra.
- Pomysł wydaje się dość interesujący - przyznał oficer - Ale zastanowimy się nad nim później. Czas ruszać. Weź swoją broń żołnierzu i dołącz do kolumny.
- A co z nią? - zapytał siwowłosy sierżant.
- Wyznacz eskortę - odparł oficer czyniąc lekki ruch ręką i obracając się, aby ponownie obejrzeć Martine - Ruszajmy już.
- Nie zgadzam się! - zaprotestował ostro sierżant - Nasza grupa jest i tak dość liczna. Zabieranie ze sobą jeńców to samobójstwo. Ona zdradzi nas na pierwszym postoju. Jak upilnujemy ją w tej gęstwinie?
- Poradzimy sobie - uspokoił go oficer - Dalej. Nie traćmy czasu.
Galvin musnął Martine spojrzeniem, udając, że nie dostrzega pogardliwego wyrazu jej twarzy i skierował się zgodnie z wskazówką sierżanta na koniec kolumny. Dostał mu się spory plecak wypełniony suszoną żywnością. Zamienił kilka słów z żołnierzem pomagającym zarzucić mu ten majdan na plecy i dowiedział się paru szczegółów. Sierżant nazywał się Stacy, natomiast nazwisko kapitana brzmiało Clifton, Mark Clifton. Obiło się ono już kiedyś Galvinowi o uszy przy okazji debat nad ofensywą Daen`khaan. Mark Clifton był tym, który przerwał swoim oddziałem obronę planetarnego punktu dowodzenia republikanów wymuszając tym samym kapitulację całej Daen`khaan. Zręczny żołnierz i tym razem postąpił właściwie. Pokłócił się z dowódcą niedobitków wojsk Imperium majorem Berthainem, zwolennikiem niezwłocznego ataku na pozycje rebeliantów, i odłączył się od jego zgrupowania tuż przed natarciem z garstką wiernych ludzi. Co chciał przez to osiągnąć Keith mógł się tylko domyślać.
Z przodu podano sygnał i kolumna ruszyła noga za nogą naprzód. Deszcz przestał już padać i wypogodziło się, ale nawet mimo widoku słońca Galvin szybko stracił orientację. Po paru godzinach marszu wiedział już tylko, że idą na zachód, w dość słabo zbadany obszar dżungli. Mimo najwyraźniej starannie wytyczonej marszruty nie zdołali pokonać więcej jak dziesięć mil. Dodatkowym utrudnieniem były patrole rebelianckie na gravskuterach pojawiające się często z nieprzyjemną szybkością. Wielokrotnie tylko ostrzegawcze sygnały od własnych zwiadowców pozwalały im zakopać się na czas w zielonym morzu paproci i innych roślin. Gdy nadszedł wieczór większość żołnierzy była wyczerpana psychicznie i fizycznie. A kiedy Stacy wydał wreszcie wyczekiwany rozkaz zatrzymania na noc ponad połowa jego ludzi, w tym wszyscy tragarze, osunęła się z westchnieniem ulgi na ziemię.
Clifton rozkazał im ukryć się głęboko w krzakach i przeczekać do rana. Marsz w nocy był ryzykowny, łatwo można było się zgubić w nieznanym terenie, a poza tym ludzie byli poważnie wyczerpani, pomyślał Galvin pozbywając się z obolałych barków plecaka, wszyscy musieli odpocząć. Dwaj żołnierze rozdali racje bojowe i manierki zimnego soku, tak, aby każdy mógł zaspokoić głód i pragnienie. Potem Stacy rozstawił wartowników i nakazano absolutną ciszę.
Galvin zdołał podczas marszu przepchnąć się bliżej czoła kolumny i teraz siedział niecałe dziesięć metrów od miejsca, gdzie Clifton spał w śpiworze. Widział stąd Martine, wciąż pilnowaną przez dwóch szturmowców.
Mimo ciągłych zaczepek i wyzwisk nie odzywała się do nich. Wciąż zachowywała tę swoją dziwną wyższość co jednak doprowadzało tamtych do furii. Chyba tylko rozkaz Cliftona powstrzymywał ich od rękoczynów. Teraz miała chwilę spokoju. W świetle księżyca przebijającego leśny baldachim Galvin widział profil jej głowy, uniesionej lekko ku górze, ku widocznym w prześwicie gwiazdom. Co ktoś taki jak ty robi na wojnie?, mruknął w myślach Keith układając się na ściółce, Ktoś taki jak ty ...
5.
Świergot ptaków i jasność pod powiekami jako pierwsze dotarły do Galvina w momencie przebudzenia. Świt, pomyślał usiłując przypomnieć sobie co go obudziło. Nim zdążył się przeciągnąć ktoś szarpnął go za ramię dając mu odpowiedź na to pytanie. Otwierając oczy podniósł się do pozycji siedzącej. To był sierżant Stacy.
- Kapitan chce z tobą rozmawiać, Galvin - powiedział chłodno nie zaszczycając go dłuższym spojrzeniem - Masz się zameldować.
Keith wytrzepał włosy z liści i wstał starając się zignorować resztki senności.
- Gdzie go znajdę, sierżancie?
Stacy odchodząc bez słowa skinął dłonią w kierunku czoła kolumny.
Clifton obozował pod wysokim drzewem o grubym pniu i niesamowicie długich gałęziach. Gdy Galvin go znalazł oficer oglądał akurat jakieś mapy notując coś i od czasu do czasu zerkając na satelitarną busolę trzymaną w dłoni.
- Sir, sierżant Keith Galvin melduje swoje...
- Daj spokój z tymi formalnościami, Galvin. To nie koszary. Wiesz dlaczego cię wezwałem?
Keith wolał udać, że nie.
- Twój plan odnośnie tej dziewczyny - dodał Clifton nie przerywając analizowania map - Jakie są szanse jego powodzenia według ciebie?
Galvin wziął głębszy oddech i przejechał dłonią po włosach. Nie lubił być zmuszany od rana do kłamstw, zwłaszcza do kłamstw.
-Pół na pół. Jeśli zdołamy przez satelitę skontaktować się z systemem Daarenis i seniorem rodu.
Clifton podniósł głowę, zaskoczony.
- No cóż, takiego optymizmu można tylko zazdrościć. Sam oceniłem to na góra piętnaście procent.
- A ma pan inny pomysł?
- Może.
Dopisał coś do kolumny cyfr w notesie i schował mapy do mapnika podczepiając go do pasa. Wstał ze zwiniętego śpiwora i podszedł do Galvina pokazując mu satelitarne zdjęcie.
- Dziś mamy do pokonania ostatni etap - powiedział wskazując coś co dla Keitha było jedynie jeszcze jednym zagajnikiem - To jakieś pięć mil stąd. Szansa. Weźmiesz to zdjęcie i pójdziesz na szpicy kolumny. Jakieś dwie mile stąd przekroczymy koryto rzeki, masz je zbadać i zapewnić nam bezpieczny tranzyt. Byłeś w Zwiadzie, więc sobie poradzisz. Twój plecak poniesie ktoś inny.
- Skąd ten awans?
- Nie możemy znaleźć jednego z naszych. Oddalił się w nocy i zniknął. Dezerter albo spotkało go coś złego. Ten cholerny las nadal jest dla nas zagadką - omiótł otoczenie chłodnym wzrokiem - Wybierz sobie dwóch ludzi i ruszaj. Dołączymy za dwie godziny.
- Tak jest - rzucił Galvin odchodząc.
Zatrzymał się obok żołnierzy wydających racje żywnościowe i napił się przygotowanej kawy wracając jednocześnie wzrokiem do sylwetki Cliftona widocznej w prześwicie krzaków. Kapitan najwyraźniej podejrzewał, że Keith coś ukrywa. Coś na temat dziewczyny. Czyżby naprawdę rozważał wykorzystanie jej jako zakładnika?, zastanowił się Galvin. Zmyślił na poczekaniu tą połowiczną gwarancję sukcesu, tak naprawdę to nawet piętnaście procent wydawało mu się mało wiarygodne. Zbyt optymistyczne.
Odszukał wzrokiem Martine. Tam, gdzie zasypiała poprzedniego wieczora. Wartownicy już ją obudzili i zajęci byli wypowiadaniem codziennej dawki wyzwisk. W pewnym momencie jeden z nich ją kopnął. Galvin z trudem opanował się, aby nie wystartować do biegu zakończonego ciosem nogi w plecy tamtego. Podszedł do nich tłumiąc złość.
- Nie pamiętacie już rozkazów? - wycedził popijając z kubka kawy.
- Nie twoja sprawa - odpowiedział jeden.
- Miałeś już swoją szansę zabawić się z tą cizią - dodał drugi - Teraz nie przeszkadzaj.
Galvin upił kolejny łyk.
- Dobra, idziecie ze mną, natychmiast - rzucił spokojnie - Zawiadomcie sierżanta Stacy`ego, że zdajecie obowiązki i ruszamy.
- Spieprzaj - odezwał się ten pierwszy, a drugi wyszczerzył zęby do Keitha.
W tym momencie podszedł do nich Stacy.
- O co chodzi? - zapytał omiatając wzrokiem całą trójkę.
- Ten burek chce nam rozkazywać - powiedział z pretensją pierwszy - Niech mu pan powie, gdzie może sobie wsadzić swoje rozkazy.
- Wybrałem ich - mruknął Galvin wskazując na wartowników.
Stacy spojrzał na niego z niechęcią.
- Danckse, idź znajdź dwóch zastępców - odezwał się do nich - Od tej chwili on wami dowodzi.
- O, kurwa - wycedził drugi, podczas gdy pierwszy rozdziawił usta - Co to ma być?
- Akcja specjalna - skwitował Stacy kierując się ku Cliftonowi - Dalej, ruszaj się. Nie macie wiele czasu. A ty, Galvin, pilnuj jej.
Danckse i jego towarzysz z marsowymi minami odeszli w kierunku grupy jedzących śniadanie żołnierzy pozostawiając Keitha sam na sam z Martine. Nie zwróciła na niego w ogóle uwagi, jakby wcale go nie było. Kończyła właśnie swoją kanapkę jedząc małymi, wykwintnymi kęsami. Ktoś opatrzył jej ramię, w miejscu poprzedniego skrawka materiału wyrósł gruby bąbel białego opatrunku natryskowego. Galvin nawet nie próbował się do niej odzywać wyczuwając nadal barierę pogardy, którą rozwinęła wokół siebie. Po prostu patrzał na nią przez kilka długich minut, ale nie zdołał naruszyć jej panowania nad sobą. Sprawiała wrażenie całkowicie oderwanej od rzeczywistości. Keith pokręcił delikatnie głową i odwrócił się przymykając oczy. Martine Daarenis, ona...
Godzinę później stał już na brzegu leśnej rzeki i z niepokojem rozglądał się wokół. To, co na mapach i zdjęciach kapitana wyglądało na niewinny strumyk okazało się nie byle jaką przeszkodą. Koryto nie było wprawdzie głębokie i nurt niezbyt rwący, ale przeciwległy brzeg był podmytą lessową ścianą o prawie dziesięciu metrach wysokości i niemałym nachyleniu. W dodatku ciągnął się na sporym odcinku rzeki. Z miejsca w którym stali Galvin nie mógł dostrzec kresu tego stoku, z obu stron ginął on za zakrętami. Pokonanie tej przeszkody było trudne i musiało zabrać dużo czasu kolumnie obładowanych plecakami ludzi.
- Cholera - rzucił krótko. Danckse i ten drugi, Brandt, spojrzeli na niego z zastanowieniem. - Jeden z was wróci do grupy i zawiadomi kapitana o tym.
- Ja pójdę - oświadczył Brandt, a Danckse nie zaprotestował. Galvin przytaknął ruchem głowy, więc bez zwłoki szturmowiec zniknął w zaroślach.
- Co dalej? - zapytał Danckse podchodząc do skraju rzeki i omywając sobie twarz wodą.
- Widzisz tę kępę paproci? Tam na skarpie?
- Tę na samym skraju ?
- Wdrapiesz się tam i przygotujesz stanowisko. Jak coś pójdzie nie tak przy przeprawie, będziesz wiedział co robić.
- Co może iść nie tak?
- Jeśli pojawią się rebelianci - wszystko.
Danckse mruknął coś do siebie, ale wszedł w wodę i przedostał się na drugi brzeg. Galvin w milczeniu obserwował jego wspinaczkę, co chwila akcentowaną przekleństwami, i układanie się w cieniu paproci. Potem podszedł do brzegu i usiadł odkładając karabin. Napełnił manierkę i poczekał, aż jej filtry usuną muł z wody. Potem upił łyk i z żalem wrócił pod osłonę zarośli na brzegu.
Clifton nadciągnął zgodnie z obietnicą po upływie następnej godziny. Ostrzeżony przez Brandta zostawił kolumnę o kilkanaście metrów od rzeki i podszedł w towarzystwie Stacy`ego i jeszcze jednego żołnierza.
- To rzeczywiście tak wygląda? - zapytał stając obok Galvina, który zerwał się na nogi.
- Obawiam się, że tak - oświadczył spokojnie Keith - Przekraczać to w ciągu dnia to ryzyko. Tędy mogą latać patrole. Lepiej zaczekajmy do nocy.
Clifton chwilę rozglądał się po przeciwległym brzegu, po czym wyciągnął jedną z map i zdjęcia satelitarne.
- Ta skarpa ciągnie się na długości paru mil - oświadczył chwilę potem - Akurat znajdujemy się gdzieś po środku, obejście tego zajmie nam cały dzień, a czasu na to nie mamy. Ile może zająć przeprawa tędy? - wskazał drugi brzeg.
- A ilu mamy ludzi?
- Około trzydziestu. Przeważnie obarczonych plecakami.
- W takim razie do godziny, może trochę więcej - odparł Galvin z namysłem - Nie mamy lin, a ta ściana jest bardzo miękka. Wspiąć się po niej z obciążeniem jest raczej niemożliwe. Spróbujmy tam dalej, tam, gdzie widać tyle wymytych korzeni. Powinno być łatwiej, ale nie za łatwo.
- Sir, w tym wypadku zgodziłbym się z Galvinem - oświadczył Stacy - To może być ryzykowne.
- Nie możemy czekać do nocy - pokręcił głową Clifton - Być może już jesteśmy spóźnieni.
- Spóźnieni? - zapytał zdezorientowany Galvin - Dokąd spóźnieni? To chyba właściwa chwila, aby powiedzieć nam dokąd właściwie zmierzamy.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,33 Liczba: 12 |
|
Martis2011-01-26 12:45:18
Bardzo ciekawe odwrócenie ról, rebelianci w miejsce barbarzyńców trakujących wrogów niczym Imperium za czasów świetności i bezsilność małych i niezorganizowanych sił pozostałych po doborowych żołnierzach Imperium.
Wątek "miłosny" też dodaje smaku.
Świetne opowiadanie. 10/10
jedi_marhefka2007-01-07 00:16:45
heh to pierwsze opowiadanie które przeczytałam na bastionie dawno, dawno temu w ogległej galaktyce... :D i mam do niego pewien sentyment... jest bardzo dobre po prostu :) 10/10
Sten2006-11-12 20:11:17
Bardzo fajne opowiadanie, szkoda że tak krótkie. Daje 10/10. Tylko tak dalej. :)
Lady Aragorn2006-04-11 23:03:54
świetne opowiadanko
Adela2006-03-12 16:44:55
Te opowiadanie jest świetne!!!!!!! daje 10/10
Gemini2006-01-22 15:20:51
Świetne opowiadanie. Niebanalna historia i zaskakujące zakończenie. Jedynie trochę fałszywe jest zachowanie Martine w ostatniej akcji. W końcu była porucznikiem , więc jakoś powinna zachowac się rozsądne / uciekanie w bok , a nie na wprost./ No i po drugie mimo ostrzeżenia Keitha wyłażi zza pnia. W takoim wypadku człowiek chowa sie w mysią dziure "bo strzelaja" a nie pokazuje sie. Ale poza tym to opowiadanie zasługuje na DUZĄ pochawałe. A tak a propos. Widzę że juz jakiś czas jest tu umieszczone , ale następnych nie widać ? Gorąco zachęcam autora o rozwijanie swego talentu. A może są inne strony z opowiadaniami ?
Dominik1022006-01-19 21:09:59
Czytałem to z trzy razy i za każdym razem książka ta przypomina mi film "Pluton" opowiadający o wojnie w Wietnamie.....ale tak wogule to zajebiste!!!
Karl2005-01-05 10:07:29
Zajebiste
Najlepsze, jakie tutaj dotąd czytałem. Co prawda jestem świeżym fanem i przeczytałem dopiero 50% tego, co tu jest, ale te jest naprawdę zajebiste.
Edi2004-07-28 23:53:05
Super!!!Śmiało tego fana można nazwać mistrzem.Opowiadanie naprawdę wciaga,ciekawa historia,sceny walk,przekleństwa(ludzkie zachowania) i pokazanie Imperium i Rebelii od innej strony(gdy to czytałem byłem za szturmowcami).Te opowiadanie zasługuje na rozwinięcie jego do powieści.10/10.
Nexus-62004-06-27 11:59:43
Bez watpienia najlepszy polski fanfic jaki kiedykolwiek powstal - 8 lat pracy nie poszlo na marne. Teraz, gdy przeczytalem je po raz drugi dostrzega sporo minusow (odejscie od kanonu w kewstii np. imperialnych mundorow, drewnine dialogi, wpychanie sie narratora z oczywistymi wnioskami, zbyt wiele przyslowkow (kto czytal "Jak pisac" S. Kinga ten wie) i ten patetyczny ton), ale i tak jest to dzielo ze wszechmiar godne uwagi (no i jeszcze nawiazanie do "Procesu" Kafki w zakonczeniu, plus za znajomosc klasykow). Polecam!
Admirał Raiana Sivron2004-05-01 21:06:42
Szczerze mówiąc opowiadanie wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Niebo dla honorowycj szturmowców-..Mmm świetne dla mnie 10 i jeszcze więcej. Bezbłędne i dopracowane w każdym calu. Oby tak dalej!
Calsann2003-12-12 21:20:33
hm... ciężko się czyta... ale może być...
Luke Darklighter2003-10-04 21:52:48
Bardzo ciekawe podejście do tematu, moim zdaniem zbyt dużo tych mordobić co akapit :-). I w zasadzie od momentu przesłuchania szkoda mi to było czytać, bo miałem przeczucie że któreś z tych dwojga zabijesz. :-(
Dash Onderon2003-03-01 11:10:54
Dobre i to przez duże "D". Warto było
tyle czasu siedzieć przed kompem.
Wciągające dialogi. Jak dla mnie to bez
namysłu 10.
Anor2003-02-13 14:49:36
No no rzeczywiście super. A tak swoją
drogą zastanawiam się ilu udało się całe
to opowiadanie przeczytać. Muszę
powiedzieć, że czytając je nie widziałem
żadnej różnicy w stosunku do twórczości
autorów piszących SW. Naprawde widać
talent autora. Kawał dobrego opowiadania.
Ciekaw jestem czy przyjdzie nam jeszcze
przeczytać coś napisanego piórem
Grzegorza Wiśniewskiego